czwartek, 5 kwietnia 2012

Zbyszewski - antidotum na "Strach"

Karol Zbyszewski, w wydanej w 1939 r. znakomitej książce "Niemcewicz od przodu i tyłu" zawarł m.in. parę cennych historycznych uwag o stosunkach polsko-żydowskich. Antysemici uznają je pewnie za grossopodobny antypolski paszkwil, zawodowi antyfaszyści wezmą je za zoologiczny antysemityzm a sami Semici pewnie się z tego nieźle uśmieją. Historia Polski i narodu żydowskiego nie jest bowiem czarna, ani biała, ani nawet szara, ale przede wszystkim barwna. Warto pamiętać o takich niuansach, gdy jakieś pacany kadzą nam o odwiecznym polskim antysemityzmie. Oddaję głos Zbyszewskiemu:

" Odwiecznym zwyczajem, na pamiątkę Męki Pańskiej, żacy warszawscy tłukli żydów w Wielki Czwartek, Wielki Piątek i Wielką Sobotę. Straż marszałkowska nie przeciwstawiała się pięknej tradycji, żydzi wzniecali srogi wrzask, ale ani im do głowy nie przychodziło siedzieć w domu. Bogobojni mieszczanie nie handlowali w te wielkie dnie - były to więc ich benefisy. Dla podwójnego zarobku można było znieść parę kuksańców, żałowali, że tak nie jest krągły rok.

Św. Krzyż był pełen wiernych. Patrzyli z zainteresowaniem na biczowników, ludzi o obnażonych plecach i głowach całkowicie osłoniętych kapturami z małymi tylko otworami na oczy. Każdy miał batog w ręku i smagał innych co sił w ramieniu. Krew aż tryskała na siedzące w ławkach kumoszki.
- Masz za grzechy swoje! Masz, a masz! wołali biczownicy i ogarnięci wzrastającą skruchą, prali się do utraty tchu. Wejście króla położyło kres tym pobożnym ćwiczeniom. Ociekający krwią kapnicy poszli do żydów cyrulików po plastry, a Stanisław zasiadł przed głównym ołtarzem na wspaniałym krześle."



"Jeszcze śwątobliwszym mężem był ksiądz Obłoczyński - asceta, co się nawet na odpustach u Bernardynów nie upijał. Ciocia Bisia całowała ślady jego stóp w ogrodzie. Kazania miał tak płomienne, że spędzano na nie wszystkich żydów z Brześcia w nadziei, że ich nawróci. Choć gadał po 6 godzin i wymachiwał trupią czaszką - żydy zostawały przy swoim.
Nad nawróceniem żydziąt pracował niestrudzenie i pan Marceli. Nie kupił smaru ani nitki w Brześciu nie palnąwszy przy okazji parchom wykładu teologicznego. Gdy krawcy zjeżdżali do Klenik na generalne szycie, pan Marceli szedł do ich pracowni z biblią pod pachą i nuż tłómaczyć, a przekonywać. Żydłaki oponowały ostro, dyskusja kończyła się paru kopniakami, raz Talmud powędrował w ogień. Jednak co piątek żydziska łagodniały, zdawało się, że Duch Święty przenika im do głowy - uradowany pan Marceli, prócz umówionej zapłaty, dawał im na szabas parę gęsi, kur i worek kaszy. Krawcy wracali z Brześcia w poniedziałek, po dobrych dyspozycjach nie było śladu."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz