sobota, 30 grudnia 2023

Ile mamy jeszcze czasu?

 


Człowiek wyglądający jak Putin powiedział Xi Jinpingowi, że chce przez pięć lat prowadzić wojnę na Ukrainie, czyli zakończyć ją do wiosny 2027 r. Oznacza to, że Ukraina ma być pokonana w wojnie na wyniszczenie, w której zamiast wielkich ofensyw będzie seria małych Verdun w stylu Bachmutu i Awdijewki. Oczywiście ta strategia będzie kosztowna również dla strony rosyjskiej (biorąc pod uwagę jej straty we wspomnianych bitwach), ale Rusnia jest przekonana, że stać ją na zapłacenie takiej ceny. Wyraźnie liczy na to, że Ukraina po kilku latach wojny pozycyjnej załamie się w podobny sposób jak carska Rosja, kajzerowskie Niemcy czy Austro-Węgry. Pojawiają się też kolejne oznaki zaostrzania reżimu wewnętrznego w Rassiji. Widać więc wyraźnie, że wojna służy transformacji rosyjskiego państwa w stronę zmilitaryzowanego, totalitarnego reżimu, korzystającego z chińskich rozwiązań. Jest oczywiście też plan B, na wypadek, gdyby coś się spieprzyło po drodze. Można ogłosić oficjalnie śmierć Putina i wyciągnąć z łagru Nawalnego jako wielkiego resortowego "demokratę". Ów wielki "demokrata", "prześladowany" przez władzę, jakimś dziwnym trafem tweetuje z kolonii karnej na dalekiej Północy. Szkoda, że nie ponarzekał w tweecie na kiepskie wi-fi w celi...

Oczywiście Rusnia traktuje Ukrainę tylko jako wstęp do generalnej konfrontacji z NATO. Amerykański wywiad twierdzi, że Kreml wstępnie zaplanował wojnę z Polską na 2028 r. Współgra to ze słowami Zełenskiego o tym, że Rassija zaatakuje w 2028 r. państwa bałtyckie. Oczywiście nic nie jest przesądzone. Ten harmonogram może się przesunąć lub całkowicie zawalić. Nie ulega jednak wątpliwości, że państwo polskie powinno mocno przygotowywać się na ten scenariusz. Wojna jest przecież kwestią życia lub śmierci dla państwa i w jej obliczu wszystkie inne sprawy powinny zejść na bok.

O tym, że mamy jedynie kilka lat czasu, aż Rosja odbuduje swój potencjał agresywny przekonuje choćby Marek Budzisz w swojej "Pauzie strategicznej". Wskazuje on również jak nasi zachodnioeuropejscy "sojusznicy" są beznadziejnie przygotowani na działania wojenne. Brak dostatecznej gotowości dotyczy również USA, które zmagają się m.in. z kryzysem rekrutacji do wojska. Budzisz wskazuje jak mocno Waszyngton liczy na to, że spełnimy zapowiedź poprzedniego rządu mówiącej o stworzeniu 300-tysięcznej armii. Przekonująco wyjaśnia jednak, że to zadanie nie uda się bez przywrócenia poboru powszechnego, choćby i w elastycznej formie (podobnej jak na Łotwie). Moim zdaniem, poborem powinny zostać objęte również dziewczyny. Uniknie się w ten sposób oskarżeń o to, że pobór jest kolejną formą dyskryminacji mężczyzn (kolejną obok m.in. nierównego wieku emerytalnego). Skoro Julki mają energię, by bazgrać po murach kościołów i wydzierać się na ulicach, to będą miały ją również, by pełzać w błocie na poligonie.  Sowieckie doświadczenia z II wojny światowej pokazują, że kobiety doskonale sprawdzają się w wojsku. Komunizujące Julki powinny trochę doświadczyć komunizmu wojennego na własnej skórze...

Ze strony rosyjskiej trwa testowanie nowego rządu. Zaczęło się od zakłócania sygnału GPS nad Polską, a w piątek nad naszym terytorium przez 3 minuty leciała rakieta manewrująca. Oczywiście te rakiety wykonują różne nieoczekiwane manewry, by zmylić ukraińską obronę przeciwlotniczą, ale te manewry są wcześniej zaprogramowane. Opcja przelotu nad Polską musiała się więc znaleźć w programie. Jeśli więc Tussk i jego przydupasy myślały, że stosunki z Moskwą będą podobnie łatwe jak w latach resetu, to się przeliczą.

Co robi (nie)rząd w obliczu zagrożenia militarnego? Gmera przy kontraktach zbrojeniowych z Koreą Południową. Próbuje się z nich wyślizgnąć, by w miejsce koreańskich czołgów i artylerii kupić Leopardy i inny niemiecki szmelc płonący na zaporoskich polach. Swoimi kombinacjami już do orgazmu doprowadzili arcyonucowca Panasiuka. Zrobić dobrze takiemu dwunożnemu kawałkowi gówna jak towarzysz Kutasiuk - naprawdę trzeba mieć do tego talent.


Przy okazji wprowadzania dupokracji do mediów publicznych, ekipa centrolewu zdecydowała o zaprzestaniu działalności przez kanał TVP World. Kanał ten był obecny w amerykańskich kablówkach i chętnie oglądali go anglojęzyczni eksperci. Był on uznawany za głos naszego regionu, pokazujący ludziom Zachodu, co się dzieje na Ukrainie czy  w państwach bałtyckich. Niestety redakcja TVP World nie uświadamiała wcześniej Zachodu o naturze obecnej ekipy rządzącej, bo wielu zagranicznych ekspertów współpracujących z tym kanałem było autentycznie zszokowanych rosyjsko-białoruskimi standardami wdrożonymi przez rząd Tusska. Postrzegali to jako krok będący bardzo na rękę Rosji i jej machinie propagandowej. Oburzał się z tego powodu choćby Sergej Sumlenny, znany ukraińsko-niemiecki politolog, który od lat ostrzegał przed rosyjską agresją i ludobójczymi planami Rosji. Co zrobili debilnirazem? Zaczęli go oskarżać o to, że jest "rosyjskim agentem". `Można to uznać za zwycięstwo idiokracji. Dla libka biorącego "wiedzę" o świecie z TVNu czy Wyborczej "rosyjskimi agentami", są ci, którzy Rosji autentycznie szkodzili (choćby tylko propagandowo), a  największymi bohaterami walki z Rosją są gejnerałowie Nosek, Pytel czy Różański. Tylko czekać, aż Piątek z Pińskim i Wiejskim zrobią z Panasiuka nowego Giedroyicia.

***

W Święta Bożego Narodzenia oczywiście miałem nieco więcej czasu na lektury. Przeczytałem m.in. wspomnianą wyżej "Pauzę strategiczną" Budzisza. To książka niewątpliwie ciekawa, choć jednocześnie dosyć ciężka. Większa część jej treści to bowiem streszczenie debat strategicznych toczonych na Zachodzie i w Rosji. Można z niej jednak wyłowić wiele ciekawych informacji oraz interpretacji. Budzisz twierdzi choćby, że Rassiji niewiele brakowało, by wiosną 2022 r. osiągnąć sporą część swoich celów wojennych. Toczyły się wszak wówczas rozmowy pokojowe, w których Ukraina była gotowa pójść na duże ustępstwa, by zakończyć wojnę. Rozmowy te zostały zakończone po odkryciu masowych grobów w Buczy oraz po wizycie Borisa Johnsona w Kijowie (bodajże 9 kwietnia 2022 r.). Brytyjski premier skutecznie przekonał ekipę Zełenskiego do przerwania negocjacji. Dobrze pamiętam jak wyły z tego powodu środowiska onucowskie...

Bardzo ciekawa jest również "Polska na wojnie" Parafianowicza. Pomijając zakończenie tej książki (będące zwyczajnym ideologicznym pieprzeniem o konieczności współpracy z Niemcami i Brukselą), przytaczana jest tam masa insiderskich historii dotyczących naszego wsparcia dla Ukrainy i gier dyplomatycznych towarzyszących temu konfliktowi. Przypomina to miejscami film "Wojna Charliego Wilsona" - naszym odpowiednikiem byłaby "Wojna Michała Dworczyka". To ów doradca premiera Morawieckiego okazał się bardzo zdolnym architektem systemu wsparcia wojskowego dla Ukrainy. Nie sposób się nie uśmiechnąć choćby czytając jak sugerujemy Ukrom, by po prostu "ukradli" Migi-29, które im zostawimy w skrzyniach w lesie. Można sobie przypomnieć okres, gdy nasza polityka zagraniczna była hiperskuteczna. Parafianowicz opisuje też przyczyny pogorszenia naszych relacji z Ukrainą. Podstawową było gwiazdorzenie Zełenskiego, który uznał, że jest wszechmocny na scenie międzynarodowej i jako nowy Mahatma Gandhi "nie potrzebuje asystentów" takich jak prezydent Duda. Zełenski autentycznie miał na za złe, że nie uruchomiliśmy Artykułu 5 po Przewodowie - choć generał Załużny od razu zadzwonił do nas z przeprosinami. Na to nałożyła się ideologiczna i oderwana od rzeczywistości koncepcja durnia patentowanego Jake'a Sullivana, by jednak trzymać się oparcia europejskiego bezpieczeństwa na Niemcach. Skończyło się więc tym, że gdy w kwietniu 2023 r. Zełenski odwiedzał Warszawę, Morawiecki przygotowywał już zamknięcie polskiego rynku dla ukraińskiego zboża. Co ciekawe, sam Kaczyński był cały czas mocno sceptycznie nastawiony do relacji z Ukrainą, widząc w niej głównie postsowieckie państwo przeżarte korupcją. Opisane są tam debaty naszych VIP-ów z pierwszych tygodni wojny. Wojskowi (generałowie Andrzejczak i Piotrowski?) przekonywali cały czas, że Kijów padnie lada dzień i że "następne 72 godziny będą kluczowe". Powtarzali to codziennie. W końcu przedstawiciel ABW powiedział: "Z naszych informacji wynika, że na przejściach granicznych z Ukrainą wróciła korupcja. To wskazuje, że sytuacja została opanowana a państwo ukraińskie się utrzyma". Co ciekawe, nasza Służba Wywiadu Wojskowego trafnie przewidziała, że dojdzie do pełnoskalowej inwazji na Ukrainę. Inne służby prognozowały jedynie ograniczoną rosyjską ofensywę w kierunku Krymu. W książce Parafianowicza jest też ciekawy rozdział dotyczący awarii prezydenckiego Boeinga  z marca 2023 r. Prezydent Duda leciał wówczas na spotkanie z Bidenem w Rzeszowie, gdzie go przekonał do wysłania starych T-72 na Ukrainę. Biden wcześniej miał obiekcje przed "eskalowaniem" konfliktu (te obiekcje były m.in. skutkiem pierdolenia durnia patentowanego Jake'a Sullivana). Boeing był fabrycznie niemal nowy i awaria trymera nie powinna się w nim wydarzyć.

Zdecydowanie najlepiej czytało mi się "Demona zza miedzy" Witolda Jurasza. Opisuje on w nim swoją misję w ambasadzie polskiej w Mińsku w latach 2010-2012. Jest tam rozdział o Smoleńsku. Choć Jurasz cały czas asekuracyjnie się zarzeka, że nie było tam żadnego zamachu, to jednak przytacza poszlaki wskazujące, że do zamachu doszło. Przede wszystkim to, że jeszcze przed momentem rozpadu Tupolewa, dostał telefon od polskiego dyplomaty będącego na lotnisku w Smoleńsku mówiącego, że Moskale powiedzieli mu, że samolot wykonał nieudane podejście do lądowania. Kłamliwa wersja katastrofy była więc rozpowszechniana przez Rassiję już na kilka minut przed smoleńskimi eksplozjami. Jurasz wskazywał również, że białoruskie służby zachowywały się tak jakby były przekonane o tym, że doszło do zamachu - starannie obfotografowały one choćby wrakowisko. O ile Tussk sprawiał na miejscu wrażenie mocno przestraszonego, to ludzie z jego otoczenia zachowywali się jak buce i wywoływali zażenowanie nawet u dyplomatów z długim esbeckim stażem. Kilka miesięcy później doszło natomiast do zabawnej sytuacji podczas międzylądowania w Witebsku samolotu z prezydentową Komorowską. W lotniskowym saloniku siedział tam również Wajda. Zastępca białoruskiej Służby Ochrony Prezydenta zwrócił Juraszowi uwagę, że to ten koleś, co się brzydko wyrażał o ś.p. prezydencie Kaczyńskim i zaproponował, że zrobi tej swołoczy rewizję osobistą. Jurasz obawiał się prowokacji, więc zaprotestował. - Ale musimy go w jakiś sposób ukarać. Nie damy mu herbaty! - zadeklarował białoruski bezpieczniak. I później Wajda kilkakrotnie głośno narzekał, że nie może się doprosić, by ktoś mu przyniósł herbatę :)

Jurasz sporo uwagi poświęca głupocie MSZ rządzonego przez Sikorskiego. Przypomina m.in., że wysłało ono białoruskim opozycjonistom PIT-y pocztą do ich domów na Białorusi. Sam Sikorski mocno ośmieszył się podczas wizyty w Mińsku. Spotykając się z Władimirem Makiejem, ówczesnym szefem administracji prezydenckiej, powiedział mu: "Dobrze mówisz po angielsku, gdzie się tak nauczyłeś". "W GRU. A ty gdzie się nauczyłeś angielskiego?" - odparł Makiej. "Ja na Oxfordzie. A później byłem w Afganistanie, na wojnie którą my wygraliśmy, a wy przegraliście" - odrzekł Sikorski. Makiej wówczas powiedział, że dobrze że też był w Afganistanie i dobrze, że się nie spotkali, bo by wówczas Sikorskiego zastrzelił. Później Sikorski z niemieckim, gejowskim ministrem Westerwellem spotkał się z Łukaszenką. Westerwelle powiedział Baćce, że powinien szanować mniejszości etniczne, czyli mniejszość polską. Sikorski dodał, że również powinien szanować mniejszości seksualne. Baćka stwierdził, że właściwie to jest liberałem i niech sobie geje robią co chcą "byle nie na mieście", ale może ich zamknąć w obozie w Puszczy Białowieskiej, "pardon, nie powinienem mówić przy Niemcu o obozach, ale to będzie zwykły obóz a nie koncentracyjny", po czym dodał, że nie ma nic przeciwko lesbijkom i lubi sobie na nie popatrzeć. Tego typu opowieści jest w książce Jurasza o wiele więcej - więc naprawdę warto ją przeczytać.

***


Wszystkim Czytelnikom życzę szalonych i udanych imprez sylwestrowych i wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Oczywiście, jeśli będziecie mieć okazję strzelać fajerwerkami (czy czymś mocniejszym - jeśli na przykład jesteście blogerem Jaszczurem lub jego kolegą), to strzelajcie na pełnej k...! Jeśli wasz sąsiad ma irytującego psa - wiecznie szczekającego, wyjącego na balkonie i srającego po chodniku - to wykorzystajcie tę wyjątkową noc do zemsty :) Ukrom życzę, by w Noc Sylwestrową trafili w jakiś duży moskalski okręt w Sewastopolu lub w bombowce strategiczne ładnie ustawione na lotnisku w Engelsie :)



sobota, 23 grudnia 2023

To kiedy pożar Reichstagu?

 


Stosunek tuskoidów do TVP był jak dotąd schizofreniczny. Gdy sami nią zarządzali w latach 2010-2015, robili tam dosyć głupią i paździerzową propagandę z silnymi akcentami wchodzenia w tyłek putinowskiej Rosji. Gdy TVP została przejęta przez PiS (w wyniku nowych ustaw i kruczków prawnych - a nie bandyckiego najścia na gabinet prezesa), libki zaczęły jojczyć, że robi ona straszliwą pisowską propagandę. Śmiały się, że "nikt tego nie ogląda", a jednocześnie - zwłaszcza gdy przegrywały kolejne wybory - przekonywały, że ich przegrana to wina "skutecznej propagandy TVP". Ich zdaniem TVP była więc zarówno przeciwskuteczna jak i bardzo skuteczna propagandowo. Widzicie w tym jakąś logikę? Nie ważne. Ostatnie wybory parlamentarne rozwiązały ten paradoks. PiS przegrał pomimo posiadania kontroli nad TVP, której przekaz wyraźnie stracił skuteczność. Libki powinny więc machnąć ręką na to, co się mówi w TVP, bo przecież to im specjalnie zaszkodzi. Tussk mógł przyjąć strategię budowania fałszywej jedności narodowej i rozbijania środowisk pisowskich od środka. Strategia taka byłaby bardzo opłacalna w długim terminie, ale wymagałaby pokazania elektoratowi pisowskiemu, że "nie jesteśmy tacy straszni jak nas malują w TVP i w Gazecie Polskiej". Mogli sobie pozwolić na to, by TVP w dotychczasowym kształcie funkcjonowała przez parę miesięcy, czy nawet rok, a później zacząć na nią naciski finansowe lub próbować przejąć na drodze ustawowej. Ale nie, Tussk wybrał na ministra kultury dawnego pułkownika jeUOPu, byłego ministra spraw wewnętrznych, który dał się nagrać w Sowie, a później wysłał swoich ludzi, by szarpali się z Latkowskim o laptopa. (Powtórzmy: upadek ekipy PO-PSL w 2015 r. był skutkiem nieudolności tego kolesia.) Wybrał go z określonym zadaniem do wykonania. Jak to zadanie zostało wykonane? Takimi samymi metodami jak we wczesnej putinowskiej Rosji, przy okazji przejęcia telewizji NTV. Wyłączenie sygnału TVP Info, regionalnych anten TVP3 i TVP World (co wywołało oburzenie renomowanych zachodnich analityków współpracujących z tą anglojęzyczną stacją), likwidacja witryn internetowych, szybkie usunięcie z serwisu VOD niewygodnych dla nowej władzy dokumentów takich jak "Reset", najazd karków na gabinet prezesa TVP, złamanie ręki interweniującej posłance - wszystko to oczywiście bez żadnej podkładki prawnej. Jak określił to profesor Stanisław Żerko "praworządność weszła na pełnej k...wie". Nawet na przewodniczącego rady nadzorczej TVP wyznaczono "memicznie" wyglądającego adwokata, zajmującego się wcześniej m.in. obroną narkogangsterów. 

 No ale oczywiście to wszystko, by stworzyć "wolne i demokratyczne" media. Jak więc przebiega budowa tych powolnych i dupokratycznych mediów? W dniu tego medialnego puczu o 19:30, zamiast Wiadomości, widzowie TVP zobaczyli na antenie jakiegoś nieudacznika z łapanki, który robił miny jak Kisielow w Rassiji 1 i pouczał ich, że byli dotychczas głupkami łykającymi propagandę, a teraz zamiast zupy będzie podawał im "czystą wodę". WTF? "Kapitan Pizda - bohater na jakiego nie zasługujemy" - skomentował jeden z moich czytelników. Następnego dnia - nadludzkim wysiłkiem - ekipa owego dupokratycznego superbohatera skleciła neo-wiadomości, które były paździerzowym cringem, który wstyd byłoby nawet puścić na tak gównianym kanale jak News24. Nic dziwnego, że wyszło to tak słabo, skoro neo-TVP współtworzą zombie, które pracowały na Woronicza jeszcze w stanie wojennym.

Taka putinada powinna zaniepokoić każdego logicznie myślącego Polaka. Ale niestety spora część priwislańców ma kłopoty z logicznym myśleniem. Nie rozumie, że skoro można bez żadnej podkładki prawnej nagle wyłączyć sygnał jednego z głównych mediów w kraju, to pewnie będzie można też za pomocą zwykłej uchwały skonfiskować oszczędności emerytalne, podnieść wiek emerytalny nawet i do 80 lat czy kwaterować ludziom w mieszkaniach nielegalnych imigrantów znad granicy białoruskiej. Jakby nie patrzeć głównym uzasadnieniem faktycznej likwidacji programów informacyjnych TVP było to, że były one opozycyjne wobec nowej władzy. Tylko takie uzasadnienie padało z ust polityków koalicji rządzącej. Żadnego innego argumentu nie było. Piękna ta dupokracja! Taka putinowska...

W całej tej aferze dziwi stanowisko prezydenta Dudy. TVN-u bronił bardzo zajadle. Podobnie jak sędziów Sądu Najwyższego, którzy plują teraz na jego prerogatywy. Bronił też generałów-nieudaczników. Swoich ludzi w TVP jakoś specjalnie nie broni. Nie wygłosił żadnego orędzia. A przecież mógł coś takiego zrobić, nawet gdyby mu go nie puścili w TVP. Erdogan - podczas prawdziwego zamachu stanu - wygłosił orędzie poprzez apkę na komórce i zmobilizował swoich zwolenników. Czy się więc prezydent Duda czegoś obawia? Czy obiecano mu jakieś fajne stanowisko po zakończeniu kadencji? Nie wiem, ale wygląda to słabo. Oczywiście sam PiS też jest częściowo sam sobie winny. Przez ostatnie osiem lat mógł rozliczać ludzi Tusska i Komoruskiego, mógł też budować prawicowe media prywatne - a nawet Republice nie dał miejsca na MUXach. Naprawdę nie mogę się nadziwić, czemu sędziowska kasta skazała w jakiejś bzdurnej sprawie Kamińskiego i Wąsika - ekipa Tusska powinna przecież ozłocić tych polityków PiS, za to, że zbyt słabo ją rozliczali.

Muszę jednak przyznać, że dziennikarze TVP naprawdę mi zaimponowali. Pomijając nieliczne wyjątki (niestety na stanowiskach kierowniczych), nie przeszli na stronę wroga. Nie próbowali się do niego koniunkturalnie przymilać. Stawili opór - jak dotąd nie pozwalając opanować uzurpatorom choćby budynku przy Placu Powstańców Warszawy. Domyślali się pewnie od miesięcy, że mogą spotkać ich czystki. Że tuskoidy im nie odpuszczą. I sami też nie odpuszczali. Cisnęli libków do końca. Niektórzy twierdzą, że robili propagandę. Na czym jednak polegała ta propaganda? Na pokazywaniu polityków obecnej koalicji bez upiększeń, takimi nędznymi kreaturami jakimi oni są. Dziennikarze TVP naprawdę wierzyli w to, co przekazują. To najbardziej ideowi ludzi z obozu PiS. Ludzie tacy jak Rachoń czy Kłeczek w sumie lepiej by się sprawdzili na stanowiskach partyjnych i rządowych niż wielu z tych mdłych parlamentarzystów PiS, tych którym nawet nie chciało się wygrywać wyborów.

Warto również zwrócić uwagę na międzynarodowy kontekst całej akcji. W dniu najścia na TVP, w Warszawie przebywała komisarz Jourova  i cyknęła sobie sweet focię z Markiem Brzezińskim. Biden wysłał natomiast Tusskowi list gratulacyjny. Nie ulega wątpliwości, że cała akcja miała poparcie Brukseli i Waszyngtonu. Bruksela podejmuje ostatnio działania mające ograniczyć wolność słowa - pozwała choćby portal X, za "dopuszczenie do rozpowszechniania dezinformacji". "Sir! Nie może Pan tego pisać! Nie może Pan postować tego mema! Proszę zamieścić mema zatwierdzonego przez UE!" - taki jest przekaz unijnych urzędników. Ich marzeniem jest to, by media w całej Europie produkowały jednakowy przekaz. Mniej więcej tak jak w Niemczech. Niemieckie media są śmiertelnie nudne i unikają krytyki władz RFN. Spośród międzynarodowych kanałów informacyjnych nie ma niczego bardziej drętwego niż Deutsche Welle. Globaliści chcą, by taki system gównodziennikarstwa był standardem światowym. "Wszystko jest ok, imigranci ubogacają społeczeństwo, a ty jedz sojową papkę z gównem, bo jest zdrowa!". 

Ponieważ te działania są prowadzone również przez Stany Zjednoczone w innych krajach, to również Amerykanom należy się odgryźć wojną propagandową będącą obcą ingerencją w ich wybory. Skoro oni od dekad mówią innym krajom, jakie powinny mieć rządy, to myślę, że my też możemy zaingerować w ich procesy demokratyczne. Życzę więc Amerykanom, by znów mieli Trumpa jako prezydenta - z Kanye Westem jako wiceprezydentem :) I żeby na nagrobku Mareczka Brzezińskiego napisano, że "zmarł z powodu bólu d... po przegranej wojnie memowej".

***

"Co ty, bronisz Holeckiej!" - taki argument można często usłyszeć podczas debat dotyczących TVP. Nie, nie bronię Holeckiej. Jakbym rządził TVP, to bym sam ją wysłał na emeryturę. Uważam bowiem, że prezenterkami powinny być młode i ładne kobiety. W TVP za rządów prezesa Kurskiego było ich akurat sporo. Lubiłem m.in. Emilię Ziemnicką, Małgorzatę Opczowską, Annę Bogusiewicz i Martę Piasecką. Teraz niestety tych prezenterek nie pokazują w neo-TVP. Zamiast nich w jedynym programie (gówno)informacyjnym puszczają Kapitana Pizdę. I to przesada, bo porno nie powinno się puszczać w telewizji publicznej o 19:30.

***

Myślałem, że nie będzie mi się chciało robić wpisu rankiem 23-go grudnia, ale niestety historia znów przyspieszyła. 

Jeszcze raz życzę więc Szanownym Czytelniczkom Cudownych Świąt Bożego Narodzenia, podczas której na chwilę oderwiemy się od krajowego i globalnego syfu. Wesoła Chanuka już była - przynajmniej w Sejmie. Wszystkim trollom, którzy chcieliby mnie wkurwiać swoimi głupimi komentarzami życzę natomiast świątecznego ch... w dupie! Ho ho ho! Merry Christmass!


sobota, 16 grudnia 2023

Ha-ha-ha-nuka Gerszoma Brauna

 


Ilustracja muzyczna: Eric Schwartz - Crank that Kosha Boy

Za każdym razem, gdy Grzegorz Braun mówi "Szczęść Boże!", to pewnie myśli "Niech będzie błogosławiony Sabataj Cwi!". I tak należy interpretować incydent z chanukową gaśnicą w cyrku zwanym Sejmem.


Przyznam się - śmiałem się do rozpuku, z akcji jaką on odwalił. Śmieli się jednak nawet sami Żydzi, o czym świadczył choćby taniec z gaśnicą na uczcie chanukowej w łódzkiej gminie żydowskiej. No bo nie sposób było się nie uśmiechnąć widząc Brauna przyprószonego proszkiem z gaśnicy i reakcję ezgaltowanej kobieciny, która mu weszła w strumień. (A teraz twierdzi ona, że w wyniku porażenia proszkiem z gaśnicy  "nie może mówić", co jednak nie przeszkadza jej udzielać wywiadów. Czyżby chciała zostać polskim Georgem Floydem? "I can't breath!" :). Naprawdę żałuję, że Kanye West nie został posłem do naszego Sejmu - świetnie by razem z Gerszomem Braunem niszczyli autorytet tej instytucji.

Śmiech, śmiechem, ale akcja sabatejskiego reżysera przyniesie pewne konsekwencje. Niektóre złe, niektóre dobre,  niektóre neutralne.

Rządząca koalicja dupokratyczna wykorzysta ten incydent do przykręcenia śruby wszelkim potencjalnym krytykom za pomocą nowych praw o "mowie nienawiści". Docelowo polskojęzyczna debata publiczna ma bowiem wyglądać w ten sposób:

- Wszystkich nas zachwyca rotacyjny marszałek Hu*ownia i wszyscy uważamy, że jest Szymon Kotłownia wieeeeeeelkim maaaaarszałkiem jest...

- Ale jak tak nie uważam...

- Jak to nie uważasz!!! Ty nienawistniku!!! 

Wielu ludzi również uważa, że prowokacja posła Brauna ma sprawić, że Polska znów będzie postrzegana jako kraj straszliwych antysemitów. Ja bym się o to nie martwił. Państwo Izrael bowiem w ostatnich tygodniach propagandowo samo zapięło się w dupala - choćby nie kontrolując tego, co różni idioci służący w jego armii wrzucają do mediów społecznościowych. Sympatia światowej opinii publicznej mocno przechyliła się na stronę palestyńską. Antysyjonizm jest najmodniejszy od lat 40-tych. Zachodnia młodzież podśpiewuje sobie "From the river to the sea, Palestine will be free" i pali flagi izraelskie. Mocno gardłują za Izraelem w Europie jedynie... prawicowi prorosyjscy populiści tacy jak Wilders, Le Pen czy Orban. W tej sytuacji można na antysyjonizmie ugrać więcej niż na filosemityzmie w stylu pierwszej dekady XXI wieku.

Braun na pewno fatalnie rozegrał tę sprawę propagandowo. Zamiast pieprzyć o "satanistycznym obrzędzie" powinien powiedzieć, że zrobił to w proteście przeciwko izraelskim bombardowaniom Strefy Gazy i "holokaustowi dokonywanemu przez Izrael na Palestyńczykach". Przyklasnęłaby mu cała "postępowa opinia publiczna" na świecie. 


Dobrym aspektem performence'u posła Brauna jest to, że uderzy on w Konfę, czyli w cichego koalicjanta TuSSka. Jak już wskazywałem, bez zepchnięcia  Konfy pod próg wyborczy nie zaistnieje na prawo od PiS żadne sensowne ugrupowanie nacjonalistyczne - sensowne czyli wolne od rosyjskiej agentury, projanuszowych libków i płaskoziemców. Jak to powiedział minister Nitras? "Jak będziemy rządzić z Konfederacją, to my zajmiemy się rządzeniem a Konfederacja wami?" Może poseł Braun źle to zrozumiał?




Ciekawe też czy Braun stanie się Jokerem, który będzie miał tabuny siejących chaos naśladowców? Jak na razie zakładam, że przebieranie się za niego będzie bardzo popularne w Purim.

A co do samej Chanuki... Uroczystość zapalenia świecznika w Sejmie zorganizował Chabad, czyli organizacja złośliwie nazywana przez ortodoksyjnych Żydów "religią najbardziej zbliżoną do judaizmu". Wbrew temu, co mówi sabatejczyk Braun, Chabad jest nieco mniej "talmudyczny", o czym świadczy choćby to, że prowadzi działania prozelickie. Dali się złowić Chabadowi m.in. Ivanka Trump i Javier Milei. 

Patlewicz, czyli jeden z akolitów Brauna, zbłaźnił się pisząc, że Chanuka upamiętnia "mord skrytobójczy Judyty na Holofernesie". Gostek chyba oglądał "świerszczyki" na lekcjach religii, skoro wypisuje takie głupoty. Chanuka upamiętnia bowiem Powstanie Machabejskie, a nie historyjkę z Księgi Judyty. (Notabene pełna historycznych bzdur Księga Judyty jest częścią katolickiego kanonu biblijnego, a Kościół wskazywał, że starożytna różowowłosa yandere Judyta biegająca z zakrwawionym nożem i odciętą głową była prefiguracją... Maryi.) Powstanie Machabejskie uratowało żydowski monoteizm przed asymilicją z kulturą grecką. To czy to uratowanie wyszło światu na dobre to inna sprawa. Jezus pewnie i tak pojawiłby się na świecie. Skoro nie wśród Żydów, to może wśród Ormian...


Czy jednak chanukija powinna pojawiać się w (Kne)Sejmie? Żydów w Polsce jest obecnie mniej niż Hindusów, a Divali przedstawiciele naszych władz jakoś nie świętują. A można by przecież w Sejmie z tej okazji zapalić takie ładne hinduskie lampki z indyjskimi swastykami. Podobnie można by przeprowadzać tam ceremonie rodzimowierskie czy islamskie. Ktoś powie, że z Żydami łączą nas dużo większe związki historyczne niż z Hindusami, ale przypomnę, że owe związki są od wieków pożywką dla kontrowersji oraz negatywnych emocji. Ceremonia zapalania świecznika chanukowego jest postrzegana przez sporą część Polaków po prostu jako przykład na to, że jedna z mniejszości chce być uprzywilejowana wobec innych. Ta ceremonia - sama w sobie nieszkodliwa - po prostu drażni. Oczywiście wszyscy rytualnie potępiają antysemityzm Brauna, ale wielu spośród rzucających na niego przekleństwa prywatnie cieszy się z numeru jaki on odwalił. Piszę to, sam mając w domu małą chanukię (którą wygrałem w konkursie wiedzy o Izraelu) i będąc od lat posądzany przez różnych zjebów o bycie zarówno "agentem Mossadu" jak i "typowym polskim antysemitą".

A co do samego antysemityzmu, to warto przytoczyć fragment rozmowy oberpolitruka Wiktora Grosza z generałem Berlingiem. Grosz usilnie dopytywał się go, co sądzi o Żydach. Zirytowany Berling odparł mu: "Lubię ładne Żydówki". 

I w sumie ja też, tylko bardziej w stylu Scarlett Johansson niż Gal Gadot.

***


A wszystkim Czytelnikom życzę Wesołych Świąt Bożego Narodzenia/Szczodrych Godów!



sobota, 9 grudnia 2023

Libki porzucą Ukrainę

 


Zaryzykuje pesymistyczną prognozę, że wojna na Ukrainie niczego libków nie nauczyła. Tak jak z wielkim entuzjazmem wklejali sobie flagi ukraińskie do profilówek, uczestniczyli w zrzutkach na bayraktary czy udzielali pomocy uchodźcom z Ukrainy, z takim samym entuzjazmem spora część z nich przyklaśnie wymuszonemu na Ukrainie rozejmowi, będącego jej faktycznym rozbiorem. A jak jeszcze ogłoszą śmierć Putina i nadejście nowej ekipy na Kremlu mającej "modernizować" i "demokratyzować" Rassiję, to polityczny orgazm wśród libków będzie powszechny. Nic nie cieszy jak wymuszony, kruchy pokój, będący wstępem do większej i bardziej krwawej wojny.

Pamiętam dobrze czasy resetu z lat 2008-2013 i z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że ówczesne zachwyty "modernizującą się" Rosją bardzo przypominały ochy i achy nad transami startującymi w wyborach miss. Jacy to onx pięknx i odważnx! Tak samo Rassija - gdy staje się politycznym transem, czyli udaje normalny i cywilizowany kraj (jakim nigdy nie była), to liberalna część opinii publicznej zamienia się w endeko-sowieciarzy z Klubów (Bez)Myśli (Anty)Polskiej i gotowa jest dać się pociąć za możliwość possania katechona karzełkowi Putinowi, zapijaczonemu żulowi Miedwiediewowi czy innej kreaturze z Kremla i Łubianki.

Ostatnio mieliśmy do czynienia z zablokowaniem w Kongresie USA pakietu pomocy dla Ukrainy. To sytuacja przywodząca na myśl kryzys naszego parlamentaryzmu w połowie XVII w. Blokującymi byli republikanie, w tym ewangelikalne bibliozjeby w stylu Mike'a Johnsona, przewodniczącego Izby Republikańskiej. Obsadzają się oni w roli podobnej jak bibliozjebowski hetman Janusz Radziwiłł i reszta innowierczej opozycji wobec króla Jana Kazimierza. Warto jednak zauważyć, że sama administracja Bidena spieprzyła w tej sprawie kilka kwestii. Przede wszystkim za bardzo dozowała pomoc wojskową. Trzeba było przepchnąć jej dużo więcej, gdy był inny układ sił w Kongresie i dużo większa wiara w możliwości Ukrainy. Zwłaszcza, że ta pomoc - idąca ledwie w kilkadziesiąt miliardów dolarów rocznie - to suma bardzo niewielka w porównaniu z całością wydatków Pentagonu, a pozwalająca na zniszczenie ogromnych ilości rosyjskiego sprzętu.

O zbytnim dozowaniu Ukrainie sprzętu mówił m.in. amerykański ekspert JP Lindsley. Przysłane Ukrainie Himarsy nazwał on "darmową próbką", która zachęciła Polskę i inne kraje do ich zakupów za miliardy dolarów. Wiadomo, że niemiecki opór przed przekazywaniem czołgów Ukrainie, przyczyniła się do tego, że Ukry nie zdołały w pełni wykorzystać skutków zeszłorocznej zwycięskiej ofensywy w obwodzie charkowskim. (Mniejsza z tym, że Leopardy okazały się typowym niemieckim gównianym szmelcem, łatwo niszczonym przez orków.) Ale do ograniczenia ukraińskich sukcesów przyczyniła się też niechęć administracji Bidena do przekazywania Ukrainie rakiet dalekiego zasięgu. Jack Sullivan, doradca Bidena, wraz z innymi durniami, przekonywał, że użycie tych rakiet "sprowokuje Rosję". Sprowokuje do czego? Przecież już i tak prowadzi ona wojnę i bombarduje Ukrainę. Ukraińskie drony biły nie tylko w most krymski, czy cele na Krymie, ale również w Moskwę, bazy lotnicze w Pskowie i w Engelsie (czyli za Wołgą!). I co? I gówno. Każdemu, kto straszył, że takie działania doprowadzą do "niebezpiecznej eskalacji" można powiedzieć: I jak pan teraz wygląda? Jak ch... wielbłąda!

Choć rozwiały się obawy przed eskalacją konfliktu, to Amerykanie przekazali Ukrainie tylko... 20 pocisków dalekiego zasięgu ATACMS. Nadal więc się boją, by nie zadali bolszewickiej swołoczy zbyt dużych strat. Nawet rosyjski turboliberał Garry Kasparow napisał: "Biały Dom, nie chce by Ukraina wygrała. Pytanie brzmi: dlaczego. Ponieważ tego nie powiedzą, odpowiedź jest czymś, z czego powodu byliby zawstydzeni lub straciliby na tym politycznie. Myślę więc, że oni wciąż próbują układów z Rosją oraz Iranem, zamiast je pokonać". 

Doniesienia o "Bilda" o tajnym amerykańsko-niemieckim porozumieniu, by dostarczać Ukrainie tylko tyle pomocy, by mogła się bronić, a nie mogła odbić terenów okupowanych, wydają się więc prawdopodobne. Wygląda na to, że Biden, po fiasku ukraińskiej kontrofensywy zwątpił w możliwość zbrojnego rozstrzygnięcia tego konfliktu - czyli popełnił ten sam błąd, co Truman zimą 1950 r. w przypadku Korei. Stąd też zablokowanie przez Bidena pomysłu na to, by były brytyjski minister obrony Ben Wallace został sekretarzem generalnym NATO i zaproponowanie na to stanowisko Ursuli von der Leyen, czyli kobieciny, która wcześniej rozłożyła Bundeswehrę na łopatki. To wyjaśnia również działania ambasady USA wymierzone w rząd PiS i wsparcie dla dotychczasowej opozycji. Po prostu nie chcą, by kluczowym państwem kierował rząd ostro antyrosyjski i zarazem antyniemiecki.

Ta strategia jest oczywiście skazana na klęskę. Rassija potraktuje wymuszony rozejm jako swoje zwycięstwo i potwierdzenie tego, że decyzja o rozpoczęciu wojny była słuszna. Natychmiast zacznie przygotowywać się do kolejnego, większego starcia w ciągu kilku lat. 

(Każdemu debilowi, który będzie jojczył, że "Rosji nie wolno upokarzać", odpowiem, że to właśnie jej totalne upokorzenie będzie dopiero fundamentem pokoju. To, że po 1918 r. Niemcy planowali kolejną wojnę światową nie było skutkiem tego, że zostali "upokorzeni" w Wersalu, ale tego, że zostali za mało upokorzeni. Poza kilkumiesięczną okupacją Zagłębia Ruhry, wojska sojusznicze nie zajęły terytorium Niemiec "właściwych". Zupełnie inaczej było po 1945 r. - niemieckie miasta leżały w gruzach, ludność z terenów wschodnich masakrowana na szlakach ucieczki, kobiety zbiorowo gwałcone przez Sowietów, a grupa - niestety zbyt mała - przywódców politycznych i dowódców wojskowych została powieszona. To sprawiło, że Niemcy stali się społeczeństwem bojącym się wojny.)

Jak na razie mamy duże szczęście, bo Ukraina wciąż walczy. Tak, nie udało jej się odbić terenów Zaporoża. Utknęli na linii obronnej, którą świniorosy zbudowały, gdy Zachód spierał się o to ile Ukrom wysłać tych gównianych Leopardów. Ale kiepsko idzie bolszewickiej swołoczy prowadzenie akcji ofensywnych. Pod Awdijewką, na 23 potwierdzone sztuki wyeliminowanego ukraińskiego sprzętu bojowego przypada 311 sztuk wyeliminowanego sprzętu rosyjskiego. Wszystko w walce o zadupie pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. Ukraińcy mają wciąż wielkie szczęście, bo Świniorosy jeszcze nie nauczyły się prowadzić działań ofensywnych. Szczęściem Ukrainy jest też to, że rosyjskie lotnictwo nie potrafi prowadzić kampanii bombardowań strategicznych. Ukraina zdołała też już de facto wygrać kampanię morską - rosyjska Flota Czarnomorska totalnie się skompromitowała nie potrafiąc przeprowadzić blokady morskiej, tracąc wiele okrętów i de facto wycofując swoje siły z Sewastopola do Noworosyjska. (No cóż, mówimy o flocie, która podczas inwazji na Gruzję wymyśliła sobie "zwycięską bitwę" z gruzińskimi okrętami, które wówczas stały w porcie Poti, unieruchomione ze względów technicznych. Pasmem klęsk były też działania tej floty w drugiej wojnie światowej. Flota Czarnomorska jest więc największym zbiorowiskiem ciot w całych siłach zbrojnych ŚwinioRosji. Jej dowódcy tak mocno ssą pałkę, że mogliby konkurować na obciąganie z gejnerałem Różańskim. ) 

 Oznaką tego, że Rosja wyczuła osłabienie woli USA do prowadzenia wojny, jest to, że odpaliła ona dywersję strategiczną w postaci ataku Hamasu na Izrael. (Drobna obserwacja: wielu ludzi krytykujących Izrael za obracanie w gruzy Strefy Gazy, nie miałoby nic przeciwko, gdyby podobnie potraktować paryskie przedmieścia i inne ośrodki zamieszkałe przez kryminogennych nachodźców.) Dywersja okazała się skuteczna. Cały świat patrzy bowiem na Strefę Gazy, a stracił z oczu Ukrainę. Amerykańskie bibliozjeby z Kongresu rzuciły się na pomoc dla swojej duchowej ojczyzny, czyli Izraela - choć Izrael dobrze sobie radzi z zabijaniem Palestyńczyków i nie potrzebuje w tym pomocy USA. Drugą dywersją strategiczną jest szopka odwalona przez komunistyczny reżim Wenezueli z aneksją większości terytorium Gujany. Trzecią dywersją może być coś, co odpali Korea Płn.  A Ameryka daje się w ten sposób robić...

Oczywiście możemy krytykować kongresmenów-bibliozjebów za to, że nie widzą interesu w pomaganiu przez USA Ukrainie. To, że nie widzą jednak w tym interesu jest jednak klęską amerykańskiej i ukraińskiej machiny propagandowej. Grzała ona bowiem tylko jedną stronę spektrum politycznego. Połączono ukraińską walkę o utrzymanie niepodległości i obronę przed rosyjskim ludobójstwem ze sprawami LGBT, feminizmem i społeczeństwem ot(w)artym. A trzeba było też wykorzystać narracje trafiające do ucha przedstawicieli prawicy. Z sondaży wynika, że wśród republikanów rezonowały choćby tematy związane z przestępstwami seksualnymi świniorosów na Ukrainie - w tym z przypadkami pedofilii - a także z przypadkami prześladowań ewangelikalnych protestantów na terenach okupowanych. Można by do tego dołączyć przykłady gloryfikowania przez Rassiję sowieckiego komunizmu, przypomnieć, że jest ona w zasadzie krajem libertyńskim, o zastraszających statystykach rozwodów, aborcji i narkomanii. Można było wskazać, że wśród rosyjskich elit roi się od gejów. Można było pokazać amerykańskim republikanom, jak Rassija i Białoruś organizowały wspólnie z libkami kryzys imigracyjny na granicy NATO. Można przypomnieć jak Rassija kuma się z Iranem, Hamasem, talibami, ChRL, Koreą Północną, Wenezuelą i Kubą. Można było pięknie rozkręcić maccartystowskie nastroje w USA. Ale tego nie zrobiono...

Nie podsycano antysowieckich nastrojów na amerykańskiej prawicy, bo demokraci uznali, że należy ową prawicę wcisnąć w szufladkę zwolenników strasznego rosyjskiego dyktatora. To dlatego na przykład powiązany rodzinnie z amerykańskimi służbami Tucker Curlson tłoczy do głów republikanów prorosyjską propagandę. To dlatego propotinowscy są inni prowocy pracujący dla Fedziów. Takie mają po po prostu zadanie służbowe. Podobny schemat widzimy w Europie. Masz popierać wszystkie, nawet najgłupsze pomysły globalistów z Brukseli i Berlina, bo inaczej będziesz strasznym "populistą". "Populiści" mają być oczywiście zagospodarowani przez służbowe, werbalnie proputinowskie partyjki takie jak francuski Front Narodowy czy niemiecka AfD. 

Taka strategia nie udała się jednak w Polsce. Nasza największa partia "populistyczna", czyli PiS prowadziła politykę proukriańską, proamerykańską i antyrosyjską. Takie są fakty. Tylko debil o mózgu zniszczonym przez heroinę czy rosyjski agent może twierdzić inaczej. Oczywiście PiS nie walczył z rosyjską agenturą tak jak powinien - choćby serial "Reset" powinien powstać kilka lat wcześniej, podobnie jak Komisja ds. Rosyjskich Wpływów. PiS w oczach amerykańskich demokratów i globalistów z Brukseli (nie mówiąc już o Berlinie) nie był jednak wymarzonym "namiestnikiem", bo choć wdrażał wiele brukselskich pomysłów, to w przypadku niektórych nie robił tego z entuzjazmem, grał na czas, czy wręcz stosował sabotaż. Kwestia wymiany tej ekipy na inną nie była aż taka trudna. Ważniejszą kwestią będzie jej podmianka na inną "prawicę"  - czyli na Trzecią Nogę i Konfę. Konfa jest idealna do roli koncesjonowanej opozycji, bo dużo w niej libków i rosyjskiej agentury wpływu. Może więc odgrywać rolę "prorosyjskich populistów". Konfa będąc jednak cichym koalicjantem koalicji dupokratycznej ryzykuje zejście w następnych wyborach pod próg. Autentyczni nacjonaliści Konfą bowiem gardzą jako ugrupowaniem libkowskim i promoskiewskim. Stąd na ostatnim Marszu Niepodległości okrzyki: "Konfa wy śmiecie, ludzi oszukujecie!". Zniszczenie Konfy jest bowiem szansą na powstanie autentycznie nacjonalistycznego ugrupowania, które będzie mogło dyscyplinować PiS z prawej strony, a w innych układzie powyborczym kontynuować tę rolę jako jego koalicjant. 

 ***

Odnośnie śmierci Henry'ego Kissingera - polecam Wam ciekawy artykuł znanego Wam autora o ustawionej wojnie Jom Kippur. 

sobota, 2 grudnia 2023

Hongkong: Miasto przeciwko supermocarstwu + Requiem dla Kissingera

 


Znany Wam autor miał niedawno wykład dotyczący Rewolucji Parasolek z 2014 r. w Hongkongu oraz o późniejszej walce mieszkańców tej metropolii przeciwko komunistom z Pekinu. Walki, niestety, na chwilę obecną, przegranej. Jest tam też trochę obserwacji dotyczących samej ChRL i natury jej ustroju oraz sytuacji w Republice Chińskiej (Tajwanie).

***

Miałem ochotę na tym zakończyć ten wpis, ale muszę się odnieść do śmierci Henry'ego Kissingerga. Tak się niefortunnie złożyło, że jego obszerna i barwna biografia wymagałaby długiej serii sążnistych wpisów blogowych, a ja dzisiaj nie mam za bardzo czasu nawet na jeden dłuższy wpis. Ograniczę się więc tylko do zaznaczenia pewnych wątków z jego bogatego życiorysu.


W odróżnieniu od materialistów uważam, że dusza ludzka egzystuje po śmierci ciała. I myślę, że Henry rozpoczął nowy etap kariery - został doradcą politycznym Szatana.




Czy Henry był jednak wcieleniem zła? O ile lewica lubi mu zarzucać "zbrodnie wojenne" takie jak bombardowania Kambodży czy danie zielonego światła dla zamachu stanu Pinocheta, to moim zdaniem niektóre kontrowersyjne decyzje Kissingera były w pełni uzasadnione. Część z tych decyzji była po prostu genialna. Jego mistrzowskim posunięciem było choćby wyreżyserowanie wojny Yom Kippur (Izrael miał dać się pobić Egiptowi w początkowej jej fazie), co otworzyło drogę do pokoju między Izraelem i Egiptem. Wojna też i równie wyreżyserowany kryzys naftowy stały się także fundamentem systemu gospodarczego Wielkiego Minotaura, funkcjonującego do 2008 r. 




Problem z Henrym Kissingerem polegał jednak na tym, że nie wiadomo do końca dla kogo on pracował. Karierę rozpoczynał w amerykańskim wywiadzie wojskowym w czasie drugiej wojny światowej. Michał Goleniewski, dezerter z peerelowskich służb, twierdził, że Kissinger został zwerbowany przez polskojęzyczny wywiad wojskowy w czasie służby w Niemczech. Miał mieć pseudonim "Bor" (Bór?). Goleniewski zeznawał to, kiedy Henry był raczej mało znanym politologiem. Nikt jednak w aktach IPN nie dokopał się żadnych informacji o tym rzekomym werbunku. Polityka Kissingera względem ChRL i ZSRR zawsze budziła jednak wiele domysłów, a w ostatnich latach Henry działał wręcz jako płatny lobbysta na rzecz Moskwy i Pekinu. Był jednym z tych, którzy sprzedawali światu bajeczkę o mądrym, racjonalnym Putinie i pozytywnej roli komunistycznych Chin w globalnym porządku. Nic dziwnego, że sobowtór Putina wysłał po jego śmierci kondolencje

Oczywiście też była spora różnica pomiędzy oficjalnym a realnym wizerunkiem Kissingera. Wszyscy chyba pamiętamy jego bon mot o telefonie do prezydenta Europy. To niejako wyznaczało strategię wspierania integracji europejskiej w stylu globalistycznym, w oparciu o Niemcy. W zaciszu gabinetu Henry był większym realistą. Na taśmach Nixona zachowała się choćby jego bardzo trafna ocena niemieckiego kanclerza Willy'ego Brandta: "Trochę głupi. Leniwy. Lubi sobie wypić".




Największą tajemnicą w życiorysie Kissingera jest jednak NSM 200, czyli memorandum z 1974 r. mówiące o konieczności depopulacji Trzeciego Świata.  Zagadką nie jest jednak to czemu Kissinger oraz inni ówcześni decydenci myśleli wówczas o ograniczeniu wzrostu liczebności ras o niższym IQ. Zagadką jest to, czemu z tej polityki zrezygnowano czy raczej przekierowaną ją przeciwko białym mieszkańcom Europy i Ameryki. Ówczesny Kissinger byłby całkowicie wyklęty przez współczesnych politycznie poprawnych libków i lewaków za to, że był rasistą. Pytanie więc, kto i kiedy przestawił wajhę w realizacji memorandum NSM 200? I czy da się ją znów przestawić?






sobota, 25 listopada 2023

Milei i argentyńska masakra piłą łańcuchową

 


Ozjasz Goldberg-Mikke stwierdził, że w porównaniu z Javierem Milei, argentyńskim prezydentem-elektem jest "barankiem". To duże niedopowiedzenie. W porównaniu z Milei Korwin jest bowiem baranem i nieudacznikiem. Ozjasz działa w polityce od ponad trzech dekad, a Milei od zaledwie dwóch lat - i już został prezydentem.

No cóż, Argentyńczycy wyraźnie uznali, że ich kraj został już tak dokumentnie spierdolony przez lewicowych peronistów, że wybór wariata na prezydenta nie zaszkodzi, a może tylko pomóc. Milei jest trochę turbo-Ryszardem Petru, trochę Cejrowskim, a trochę cosplayerem Doktora Who. (Czasem też przebiera się za superbohatera Generała AnCapa. Cospalyerką jest wiceprzewodnicząca jego partii - Lila Lemoine - na zdjęciu powyżej.) Prezydent-elekt jest też ezoterykiem (opowiadającym, że rozmawia z duchem swojego psa) i chwalił się, że był tantrycznym instruktorem seksualnym. Żadnych haków obyczajowych na niego nie ma - bo sam je wszystkie ujawnia. Nieco wariacki wizerunek Milei przykrywa jednak to, że był on najczęściej cytowanym ekonomistą w argentyńskich mediach, autorem kilkudziesięciu artykułów naukowych i 10 książek. O ile nie jestem zwolennikiem szkoły austriackiej, to z ciekawością będę przyglądał się temu, jak będzie przeprowadzał w Argentynie swój eksperyment. Niektóre z jego pomysłów nie są wariackie. Likwidacja niepotrzebnych instytucji rządowych (Afuera!) przydałaby się też i u nas - po co bowiem nam Rzecznik Praw Dziecka, Rzecznik Praw Obywatelskich, Naczelny Sąd Administracyjny czy Senat? Dolaryzacja gospodarki byłaby natomiast po prostu potwierdzeniem stanu faktycznego. Peso argentyńskie jest już bezwartościowe, a w dużych transakcjach w Argentynie wszyscy stosują dolary. Dolaryzację przeszło już wiele mniejszych gospodarek Ameryki Łacińskiej. (Salwador poszedł krok dalej, obok dolara, wprowadzając bitcoina jako oficjalny środek płatniczy.) Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach i zobaczymy jak sprawnie - lub nie - będą wdrażane pomysły prezydenta-elekta.

Powyżej: W kwadracie autorytarnej lewicy jest wenezuelski prezydent Maduro zwany "Ma Buro", czyli "mój osioł". Ten były motorniczy z metra w Caracas w ciągu kilku lat rozpieprzył wszystko to, co zbudował Chavez i doprowadził swój naród do nędzy porównywalnej z PRL z czasów gejnerała Jarucwelskiego. Utrzymuje się u władzy dzięki dobroci CIA (wspólne interesy narkotykowe zobowiązują) oraz wsparciu Moskwy i Pekinu. Autorytarna prawica to mój ulubieniec - Nayib Bukele - prezydent Salwadoru. Rozpoczął wojnę przeciwko gangom w stylu Duterte. Sprawił, że kolesie z MS-13 muszą nakładać grubą warstwę tatuażu na twarz, by ukrywać gangsterskie tatuaże :) Kazał nawet niszczyć nagrobki bandytów! Jest przy tym entuzjastą bitcoina i Libańczykiem z pochodzenia. Liberalna lewica to prezydent Chile Gabriel Boric, który mimo chorwackiego pochodzenia jest totalną ciotą. Nawet nie udało mu się przepchnąć "woke" konstytucji. Liberalna prawica to oczywiście Milei.




Wybór Milei oznacza też sporą zmianę w układance politycznej w regionie. Argentyna była dotąd bastionem prokremlowskiej lewicy. Milei może nas irytować machaniem flagą Izraela i zapowiedzią przejścia na judaizm, ale trafnie diagnozuje sytuację na Ukrainie - czyli uważa Rosję za bolszewickiego agresora zagrażającego naszej cywilizacji. Jest też nastawiony wrogo wobec komunistów z Pekinu. Obecną władzę w Brazylii  uważa za "komunistyczną". "Komuchem" nazywa też peronistycznego (anty)papieża Franciszka. Oczywiście Milei jest przeciwnikiem wejścia jego kraju do gównianej organizacji o nazwie BRICS. (W skład BRICS wchodzi RPA, czyli kraj który został zamieniony przez czarnych komuchów w shithole i w którym dochodzi do cichego ludobójstwa na białej ludności. Każdy więc pseudoprawicowiec i pseudonacjonalista ekscytujący się BRICS to pożyteczny idiota lub agent Moskwy lub Pekinu.) 



Mało kto (poza Chehelmutem) zwrócił uwagę na to, kto będzie wiceprezydentem u boku Milei. Stanowisko to zdobyła Victoria Villarruel - specjalistka ds. walki z terroryzmem, pochodząca z wojskowej rodziny, ostra antykomunistka, chwaląca dawną juntę. Villaruel odwiedzała w więzieniu generała Videlę. (Tym da się wytłumaczyć proizraelskość Milei. Monteneros oraz inne lewicowe grupy terrorystyczne z tamtych czasów blisko bowiem współpracowały z Palestyńczykami. Izrael natomiast dostarczał Argentynie broń przed wojną o Falklandy.) Co ciekawe, Villarruel jest również tradycyjną katoliczką związaną z Bractwem Św. Piusa X. Peronistyczny (anty)papież Franciszek ma więc wiele do myślenia po wyborach. :)



Wygląda więc trochę na to, że Milei ma być zasłoną dymną dla rządów resortowych klanów związanych z dawną juntą.



Nic dziwnego, że już zaczęły krążyć teorie mówiące, że Milei jest prawnukiem Ante Pavelica, poglavnika Niezależnego Państwa Chorwackiego :)



sobota, 18 listopada 2023

Jak Izrael dał się zaatakować Rosji i Chinom

 


7 października, czyli dzień spektakularnego ataku Hamasu na Izrael, to data szczególna. To dzień urodzin Władimira Putina. Kiedyś na ten dzień zrobiono mu prezent w postaci zabójstwa Politkowskiej. W tym roku - na ostatnie urodziny w jego życiu - zafundowano mu dużo większy podarek. Atak Hamasu był dla niego iście darem z niebios. Odwrócił bowiem uwagę USA i dupokratycznego Zachodu od wojny na Ukrainie.

Oglądając w rosyjskiej TV relacje z wojny w Strefie Gazy można zwrócić uwagę na jeden ciekawy szczegół. Bardzo dużo pokazywanych tam Palestyńczyków dobrze mówi po rosyjsku. Mówią zwykle z bliskowschodnim akcentem, ale słownictwo mają dobre. Posługują się językiem Puszkina lepiej niż Kadyrow. Oczywiście Arabowie mają zdolności do nauki języków obcych. Poświadczy to każdy, kto odwiedził jakikolwiek ośrodek turystyczny w tym regionie. Gaza nie jest jednak ośrodkiem turystycznym. Częsta znajomość rosyjskiego wśród jej mieszkańców jest więc najprawdopodobniej wynikiem edukacji odbytej w Moskwie lub działalności rosyjskich organizacji na miejscu.

Jest niezaprzeczalnym faktem, że Hamas jest sojusznikiem Rosji. Jego przywódcy wielokrotnie odwiedzali Moskwę. Poparli też rosyjską inwazję na Ukrainę.  Hamasowcy posługują się często rosyjską bronią i prawdopodobnie byli szkoleni z taktyki przez rosyjskie prywatne firmy wojskowe. Według ukraińskiego wywiadu wojskowego, Rosja została powiadomiona o planowanym ataku na Izrael i wcześniej przekazała Hamasowi też broń zdobytą na ukraińskich polach bitew. Atak Hamasu był w oczywisty sposób skoordynowany z nieudaną rosyjską ofensywą pod Awdijewką.

Hamas używa też broni chińskiej i północnokoreańskiej produkcji. Oczywiście Chińczycy zaprzeczają, by zbroili tę organizację. Broń made in China miała zostać dostarczona do Strefy Gazy przez Iran (bliskiego sojusznika Rosji i Chin). To, że hamasowcy korzystają z chińskiego sprzętu komunikacyjnego też da się wytłumaczyć jego taniością i łatwą dostępnością. Dużo trudniej jednak wyłgać się z tego, że chińskie państwowe banki prały pieniądze Hamasu.  Izraelski kontrwywiad Szin-Bet natrafił na tą aktywność, ale sprawę zamieciono pod dywan, by nie narażać relacji z Chinami. Szekle okazały się ważniejsze od bezpieczeństwa kraju.

Ciekawy trop podali też przedstawiciele chińskiej opozycji. Mohamed Deif, dowódca Brygad al-Kasama, strateg ataku z 7 października, miał zostać wysłany w 1996 r. do Chin, gdzie studiował w akademii wojskowej. Jego druga i trzecia żona rzekomo pochodziły z chińskiej mniejszości Dongxiang (posługującej się językiem mongolskim z wieloma zapożyczeniami z arabskiego). Zaznaczam jednak, że nie zostało to potwierdzone w żadnych innych źródłach.

Można powiedzieć, że Izrael zapłacił za głupią politykę prowadzoną przez Netanjahu i obecną opozycję (Lapida i Katza). Izraelscy politycy prześcigali się w ostatnich latach we włazidupstwie wobec Moskwy. Nie chcieli pomagać Ukrainie, podczas wojny w Gruzji przekazali Moskalom kody źródłowe do dronów używanych przez Gruzinów (!), pozwolili na to, by ich kraj stał się bezpieczną przystanią dla rosyjskiej mafii oraz oligarchów, umizgiwali się do Rosji dyplomatycznie i koordynowali z nimi swoją politykę historyczną, w tym szczekanie na Polskę. Nie chcieli słuchać amerykańskich ostrzeżeń w sprawie Huawei, a za to chcieli przekazać Chińczykom część strategicznego portu w Hajfie (ostatecznie Hindusi zapłacili więcej za dzierżawę i port trafił do nich). Izrael płaci więc obecnie za politykę przymilania się do swoich wrogów.

Jeden z komentatorów z mojego bloga (Odkrywca) zastanawiał się niedawno nad tym, czy wyciek planów przesiedlenia Palestyńczyków ze Strefy Gazy na Synaj nie jest czasem operacją psychologiczną mającą na celu złamanie palestyńskiego morale. Częścią tej operacji byłoby też straszenie przez jednego z izraelskich ministrów zrzuceniem bomby atomowej na Gazę. Ten sam minister snuł też jednak plany przesiedlenia Palestyńczyków do... Irlandii. Sądząc po wypowiedziach i zachowaniach wielu innych przedstawicieli rządu Netanjahu można odnieść wrażenie, że w jego skład wchodzą ludzie, którzy uciekli z zakładów psychiatrycznych.  

Ich silną obecność w rządzie można wytłumaczyć beznadziejną ordynacją wyborczą, która sprawia, że do Knesetu dostają się przedstawiciele partyjek mających śladowe poparcie. O ile więc w obecnym Sejmie większość wisi na PSL, a w poprzednim na Porozumieniu, Kukiz'15 czy Polskich Sprawach, tak przy izraelskiej ordynacji wyborczej wisiałaby na Kamratach. O tym, że izraelska polityka jest współtworzona przez wariatów świadczy choćby to, że podczas rozmów koalicyjnych jedna z ortodoksyjnych partyjek domagała się, by zaprzestać... produkcji prądu w szabat! No cóż, ludzi z zaburzeniami psychicznymi jest bardzo dużo nie tylko w Izraelu. Obserwując polskie społeczeństwo też można dostrzec ten trend. 


sobota, 11 listopada 2023

Shingeki no Lenin

 


Ilustracja muzyczna: Hiroyuki Sawano - Eren the Coordinate - Attack on Titan OST

W naszej historii bywało, że mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. Dzięki międzynarodowym czynnikom chaosu, omijały nas nieszczęścia mające nas zniszczyć. Czasem jednak temu szczęściu pomagaliśmy. Czasem pomagali mu ludzie o pokręconej motywacji. Tak było również w 1918 r.


W marcu 1918 r. zakończyła się wojna pomiędzy zaborcami. Traktat Brzeski przewidywał, że kadłubowa Polska (Kongresówka okrojona o Chełmszczyznę i w przyszłości o pas ziem przy granicy z II Rzeszą) stanie się częścią niemieckiej Mitteleuropy i będzie otoczona państwami z marionetkowymi pro-niemieckimi rządami. Sojusznikiem Berlina stała się wówczas de facto też Rosja bolszewicka (tak to przynajmniej odbierano w Londynie i Paryżu). Bracia Józef i Marian Lutosławscy, polscy działacze związani z endecją, zdołali uzyskać treść tajnego porozumienia niemiecko-austriacko-bolszewickiego z 22 grudnia 1917 r. przewidującego, że  "sprawami Polski będzie kierował rząd niemiecki", a strony umowy będą przeciwdziałać inicjatywom mającym na celu niepodległość Polski i powstawanie polskich formacji wojskowych w Rosji. Dzięki Traktatowi Brzeskiemu Niemcy zyskali możliwość przerzucenia dużych sił na front zachodni i przeprowadzenia ofensywy ostatniej szansy, który miała rzucić na kolana Anglię i Francję, przed przybyciem na kontynent wojsk amerykańskich.



Nie ulega wątpliwości, że Lenin był niemieckim agentem. Finansował go przecież niemiecki Sztab Generalny. Wiele jego decyzji z pierwszych miesięcy rządów było spłacaniem tej pożyczki Niemcom. Tak się jednak składało, że ruch bolszewicki nie stanowił tylko agentury niemieckiej. Czynne tam były również inne "mafie, służby, loże i Szczęść Boże". Lenin nie posiadał też wówczas pozycji wszechwładnego dyktatora. O władzę z nim walczył Jakow Swierdłow, którego potajemnie wspierał Feliks Edmundowicz Dzierżyński. Obaj kontestowali Traktat Brzeski i dążyli do jego obalenia.



Pierwszą próbą zerwania traktatu i wywołania wojny niemiecko-bolszewickiej był zamach na ambasadora Wilhelma von Mirbacha. Przeprowadziło go 6 lipca 1918 r. dwóch czekistów pracujących w wydziale mającym za zadanie kontrolę operacyjną nad ambasadą niemiecką. Oficjalna historiografia przekazuje nam bajeczkę, że ów zamach był inicjatywą jednego z jego uczestników Jakowa Blumkina, który był lewicowym eserem. Tyle, że Blumkin już w 1919 r. wrócił do służby w Czeka i pracował w Resorcie aż do śmierci w 1929 r., czyli do momentu, gdy zaplątał się w aferę z teczką Stalina z Ochrany. Był na tyle zaufanym człowiekiem Dzierżyńskiego, że organizował na jego zlecenie wyprawę mającą znaleźć Szambalę. Podczas swojej krótkotrwałej banicji po zamachu na Mirbarcha, organizował on w Kijowie zamach na marionetkowego proniemieckiego hetmana Skoropadskiego. 

Zamach na Mirbacha nie wywołał jednak oczekiwanych skutków. Stosunki z Niemcami nie zostały zerwane, a Lenin wykorzystał tę sprawę do uderzenia w lewicowych eserów. Trzeba było więc spróbować jeszcze raz.


Wieczorem 30 sierpnia 1918 r. Lenin został trafiony dwoma kulami, po zakończeniu wiecu w moskiewskiej fabryce. Podczas tej eskapady był pozbawiony ochrony Czeka. Strzelały do niego najprawdopodobniej dwie osoby, z których jedna była mężczyzną. (Lenin pytał później: "Dorwaliście go?".) Na miejscu zamachu złapano jednak jedną "sprawczynię", eserowską działaczkę Fanny Kapłan. Kiepsko się nadawała na zamachowczynię, gdyż była na wpół ślepa. Podczas przesłuchania przyznała się do próby zabójstwa Lenina. (A jakże by inaczej!) Twierdziła jednak, że nie pamięta ile razy strzeliła, ani jakim pistoletem się posługiwała. "Mniejsza o szczegóły" - stwierdziła. Po tej hucpie została potajemnie rozstrzelana na rozkaz Swierdłowa. A może jednak nie, bo była widziana w jednym z łagrów jeszcze w 1932 r. Na procesie przeciwko eserowcom z początku lat 20-tych przedstawiono nazwiska dwojga organizatorów zamachu na Lenina. Oboje pracowali dla Czeka infiltrując partię eserowską. 

Lenin niestety przeżył zamach, ale na kilka miesięcy odizolowano go na "terapii" w podmoskiewskich Gorkach. W tym czasie władzę przejmował Swierdłow, który 13 listopada oficjalnie wypowiedział Traktat Brzeski i nakazał bolszewicką ofensywę na Zachód.



Co robił w tym czasie Dzierżyński? Po zamachu na Lenina wyjechał do... Szwajcarii. Oficjalnie po to, by odwiedzić rodzinę. Będzie tam przebywał jeszcze w październiku. Nieoficjalnie  przygotowywał rewolucję w Niemczech, która w listopadzie obaliła cesarstwo. Rewolucja niemiecka okazała się zbawienna dla Polski. Piłsudski został wypuszczony z generalskiego więzienia w Magdeburgu, a armia niemiecka w Kongresówce pogrążyła się w rozkładzie. 11 listopada 1918 r. chłopcy z POW przejęli już władzę nad dużą częścią Polski. Niecałe dwa tygodnie wcześniej Śmigły-Rydz i Roja przejęli kontrolę nad Krakowem, zachodnią częścią Galicji i austriacką strefą okupacyjną w Kongresówce. W grudniu porucznik Mieczysław Paluch rozpocznie insurekcję w Wielkopolsce - wbrew miejscowym durniom z Naczelnej Rady Ludowej - wcześniej podstępnie wyłudzając od Niemców broń i pieniądze na stworzenie powstańczej armii.

Swierdłowowi nie uda się jednak zdobyć pełnej władzy na bolszewicką Rosją. W marcu 1919 r. umrze. Oficjalnie na grypę hiszpankę. Mógł jednak zostać otruty. Ostatnią osobą, która widziała go żywego był Lenin. I jakoś nie bał się, że się zarazi od niego groźną chorobą... (Co ciekawe jeden z braci Swierdłowa był bankierem w USA, a drugi francuskim generałem, późniejszym współpracownikiem de Gaulle'a.)

Co się jednak odwlecze to nie uciecze. Lenin od 1922 r. był systematycznie podtruwany w ramach spisku zorganizowanego wspólnie przez Dzierżyńskiego i Stalina. Z powodu swojej choroby trafił na izolację w Gorkach. Jedną z osób, która dla niego wówczas gotowała był... Spirydon Putin, dziadek późniejszego rosyjskiego prezydenta. Podtruwany był również Trocki, który w dniu pogrzebu Lenina leczył się z tego powodu w sanatorium w Suchumi.

Po śmierci Lenina głównym pretendentem do władzy nad ZSRR był Dzierżyński. Organizował on wówczas Nową Politykę Gospodarczą czyli częściowy powrót do kapitalizmu. To on zdecydował o tym, by udzielić poparcia Piłsudskiemu w czasie przewrotu majowego. (Wcześniej dwukrotnie zawetował zamachy na Piłsudskiego, do których miało dojść w 1923 r. Sam był dalekim kuzynem Marszałka i stale korespondował z mieszkającą w Belwederze swoją siostrą Aldoną Bułhak, matką adiutanta Piłsudskiego.) Szykował się zapewne do rozprawy ze Stalinem.  Dzierżyński dociera do teczki z archiwów Ochrany wskazującej, że niejaki Dżugaszwili jest niebezpiecznym prowokatorem carskiej tajnej policji. Dzierżyński jest pierwszą osobą, która skojarzyła, że ów Dżugaszwili to wielokrotnie zmieniający nazwiska i pseudonimy Stalin. I wówczas nasze szczęście się kończy.

Jak pisałem w serii Prometeusz:

"Teczka Stalina w lipcu 1926 r. trafia na biurko Dzierżyńskiego w partii dokumentów sukcesywnie wysyłanych z leningradzkich archiwów do Moskwy. Szef bezpieki jest w szoku. Jego strategia przetrwania w sowieckim reżimie leży bowiem w gruzach. Dotychczas obawiał się, że straci stanowisko, jeśli swoją władzę skonsolidują Żydzi tacy jak Trocki, Kamieniew czy Zinowiew. Jako przeciwwagę dla nich tolerował Stalina. (Jak stwierdził Beria, Stalin objął władzę, bo Żydzi z Kremla ostro walczyli o przywództwo po śmierci Lenina. Uznali, że Gruzin może być kandydatem kompromisowym, który porządzi kilka lat i potem zostanie odsunięty, jak sprawa się wyklaruje.) Dwa dni później Dzierżyński przemawia na partyjnym plenum. Jego mowa jest wołaniem o pomoc. Często sięga po stojącą na mównicy szklankę z wodą, która co jakiś czas jest uzupełniana płynem. Nagle umiera na zawał serca lub wylew (mataczono w diagnozie, więc nie wiadomo do końca, co go zabiło).

W 1929 r. Rabinowicz, zastępca kierownika departamentu politycznego GPU, odkrywa teczkę Stalina podczas porządkowania prywatnych dokumentów Dzierżyńskiego. Zszokowany przekazuje teczkę swojemu przyjacielowi Jakowowi Blumkinowi, który został niedawno mianowany nowym rezydentem w Turcji. Blumkin dostał zadanie zabicia Trockiego, mieszkającego na wyspie Prinkipio na Morzu Marmara. Teraz jednak postanawia zdezerterować i dostarczyć Trockiemu teczkę Stalina. Dzieli się swoim planem z Karolem Radkiem, którego błędnie uważa za trockistę. Zostaje więc aresztowany przy próbie ucieczki z Moskwy. Teczka Stalina trafia w ręce polskiego szefa GPU, byłego mieńszewika Wiaczesława Mieńżyńskiego. On jednak uważa, że z jej wyciągnięciem na jaw należy poczekać na lepszym moment."

Szczęściu należy więc pomagać, bo może się skończyć. Lenin miał rację mówiąc, że kadry decydują o wszystkim. Jeden nasz człowiek dobrze uplasowany w szeregach wrogach potrafi być skuteczniejszy niż setki tysięcy atakujących wroga frontalnie. Tak było choćby w przypadku płka Kuklińskiego. Ale czy może tak się stać również w przyszłości?

sobota, 4 listopada 2023

Putin jest martwy jak Elvis?

 


Zacznijmy od tego, co wiemy na pewno. Japońscy naukowcy użyli zaawansowanej technologii rozpoznawania twarzy i głosu, by przyjrzeć się różnym wystąpieniom publicznym Putina. Wyszło im, że Putin z wizyty na moście krymskim był jedynie w 53 proc. wizualnie podobny do Putina odbierającego 9 maja paradę na Placu Czerwonym, a Putin z mostu krymskiego był zaledwie w 18 proc. podobny do Putina odwiedzającego Mariupol. Również analiza głosu wykazała, że to trzy różne osoby. Możemy więc uznać za niezaprzeczalny fakt, że Putin ma co najmniej dwóch sobowtórów, którzy zastępują go podczas wystąpień publicznych. Szczególnie wystąpień w bardziej ryzykownych miejscach.

W zeszły piątek kanał Generał SWR podał, że Putin zmarł 26 października o 20.42 w swojej rezydencji w Wałdaju. Jego zwłoki włożono do zamrażarki z jedzeniem. Dzisiaj (w sobotę 4 listopada) miała się odbyć skromna ceremonia pamięci i kolacja dla "żałobników". Putin jest zastępowany przez sobowtóra, a de facto rządzi kumpel generała Kozieja, czyli Patruszew. Powszechnie uznano to za wrzutkę mającą ośmieszać przecieki o złym stanie zdrowia Putina i o jego sobowtórach, bądź też mającą za zadanie sprawdzić jak duże jest poparcie społeczne dla rosyjskiego prezydenta.

I też bym to uznał za wrzutkę, gdyby nie pewne zmiany w rosyjskiej propagandzie, które dostrzegłem w ostatnich dniach. Przede wszystkim telewizja mało pokazuje tam Putina. Wcześniej każde wydanie "Wiesti" pełne było relacji o tym kogo to Putin spotkał, z kim rozmawiał, których ministrów opieprzał, który wychodek otwierał... Przez ostatni tydzień Putin pojawił się w wiadomościach trzy razy. Najpierw było wystąpienie w sprawie wydarzeń na lotnisku w Machaczkale. Potem spotkanie z prezydentem Gwinei Równikowej. A w piątek wystąpienie na forum w Moskwie, przed starannie dobraną publicznością, gdzie mówił m.in.: "Nasi przodkowie zwrócili się ku ordyńcom przeciwko najeźdźcom z Zachodu, bo ordyńcy szanowali naszą kulturę". Każde z tych wystąpień było w warunkach ściśle kontrolowanych, bez żadnego ryzyka. Wyglądało to wszystko na próbę przyzwyczajenia Rosjan, że Putin będzie się rzadziej wypowiadał i że nie jest już tym wszechwładnym przywódcą, co dawniej. Możliwe również, że uznano, że nie warto ryzykować posyłania głównego sobowtóra na wystąpienia z udziałem tłumów. Jeśli mu się coś stanie, trzeba będzie go zastąpić sobowtórem nieco mniej podobnym.


 

Drugi ciekawy akcent w propagandzie: W czasie gdy narastały plotki o śmierci Putina, Szojgu brylował w Pekinie na konferencji bezpieczeństwa. Miał na sobie iście marszałkowski mundur. Choć jego wystąpienie tam było dosyć konfrontacyjne (tak pokazywano je w rosyjskiej telewizji), to znalazł się w nim również ciekawy akcent: oferta negocjacji z Zachodem.

Akira Kurosawa w filmie "Sobowtór" przedstawił historię, w której poległy pan feudalny jest zastępowany przez sobowtóra, będącego wcześniej drobnym rzezimieszkiem. Być może opierał się na legendzie mówiącej, że szogun Ieyasu Tokugawa zginął w 1615 r. podczas oblężenia Osaki i był później przez blisko rok zastępowany przez sobowtóra. Tak się akurat składa, że Ieyasu ma dwa groby - jeden w małej kapliczce w Osace, a drugi w mauzoleum w Nikko. Przedstawiałem tu też kiedyś teorię mówiącą, że Hitler pod koniec lipca lub na początku sierpnia 1944 r. zmarł z ran odniesionych w zamachu w Wilczym Szańcu i został 3 sierpnia 1944 r. pochowany w Mauzoleum Hindenburga w Olsztynku. Do 30 kwietnia  1945 r. (a możliwe, że później na emigracji też) zastępował go sobowtór. (Teorię tę uprawdopodobniła informacja o tym, że Hitler na jesieni 1944 r. przeszedł operację "wycięcia polipa ze strun głosowych". Ów polip miał pojawić się po zamachu z 20 lipca i sprawiać, że głos Hitlera brzmiał nieco inaczej.) Być może więc za około rok usłyszymy oficjalny komunikat o śmierci Putina. Wyprawi mu się państwowy pogrzeb pod murem Kremla. A w tym czasie będą paliły się znicze na drugim grobie Putina w ogródku rezydencji w Wałdaju...

Niezależnie od tego, czy Putin żyje, czy nie, mogliśmy zaobserwować w ostatnich miesiącach pewne pozycjonowanie się niektórych rządów na ewentualność jego śmierci i nowego ułożenia stosunków z Rosją. To by tłumaczyło choćby zwrot w polityce Bidena. To, że zaproponował on von den Leyen (karykaturalnej postaci, która niszczyła wcześniej Bundeswehrę) stanowisko sekretarza generalnego NATO - w kontrze do kandydatury byłego brytyjskiego ministra obrony Bena Wallace'a - sugeruje, że jednak USA chcą ułożyć ład w Europie przy współpracy z jej największą gospodarką. Wizja narzuconego Ukrainie rozejmu zamrażającego konflikt, tłumaczy natomiast zwrot Zełenskiego ku Niemcom, a także wsparcie ambasady USA dla naszej dotychczasowej proniemieckiej opizdycji. (Dodajmy do tego przyspieszenie przez UE procesu federalizacji oraz działania papieża-peronisty mające na celu demontaż Kościoła katolickiego, m.in. przez jego regionalizację, w ramach której nasz episkopat będzie podległy tym turbogejowskim zjebom z Niemiec.)  Oczywiście ta strategia USA jest bardzo dziurawa. Zakłada, że Niemcy chcą lojalnie współpracować z USA i że problem z Rosją był wyłącznie problemem personalnym, tyczącym się Putina. 

Większej nadziei nie dają też przyszłoroczne wybory w USA. Kolesie od MAGA z Kongresu są niechętnie nastawieni do udzielania pomocy dla Ukrainy, choć chętnie trwonią pieniądze amerykańskich podatników wysyłając je do Izraela, czyli państwa zamożnego, które potrafi samo się obronić. (A przy tym ma tendencje do kumania się z Rosją i Chinami.) Przykładem na to jest nowy republikański przewodniczący Izby Reprezentantów Mike Johnson - biblijny zjeb, który nie ma konta bankowego (co w oczach Amerykanów czyni go albo nieudacznikiem albo ostrym przekręciarzem), ale wyciągał publiczne pieniądze na biblijny park rozrywki "Arka Noego".  No cóż, America First stawia zawsze Amerykę na drugim miejscu. 

Po drugiej stronie też ciekawie. Biden w najbliższych wyborach może stracić stan Michigan. Tamtejszy, bardzo liczny, elektorat muzułmański odwraca się od obecnego prezydenta, w proteście przeciwko jego proizraelskiemu stanowisku. 



Wobec konfliktu izraelsko-palestyńskiego zajmuje oczywiście stanowisko neutralne - czyli takie jak Szwajcaria. To nie nasza wojna! Nie mamy żadnego interesu we wspieraniu żadnej ze stron wojny ludów semickich o kawałek pustyni. Rozumiem jednak, że ten konflikt wywołuje u wielu ludzi niepotrzebne emocje. Jeśli więc na serio przejęli się opowiastkami o straszliwych hamasowcach, którzy palą dziećmi w piecach, niech polecą do Izraela i wstąpią na ochotnika do IDF. Ci, którzy zbyt mocno identyfikują się ze stroną palestyńską, też mogą tam polecić i walczyć po drugiej stronie. Będą mogli poczuć się przez chwilę tak jak bojownik Hamasu z tego filmu, kładący ładunek wybuchowy na izraelskim czołgu - niemal jak w jakimś MoHu czy Battlefieldzie.

Oczywiście izraelskie "hipotetyczne" plany mówiące o wysiedleniu do Egiptu 2,2 mln Palestyńczyków ze Strefy Gazy można zakwalifikować jako zbrodnię przeciwko ludzkości. Są one również totalną głupotą z punktu widzenia interesów strategicznych Izraela. To byłaby powtórka z wojny libańskiej. Ich realizacja doprowadziłaby do tego, że Izrael miałby Hamas - lub dużo bardziej radykalną organizację - na całej swojej południowej granicy. Palestyńczycy mogliby też tak zdestabilizować Egipt, że objęliby w nim władzę islamscy radykałowie. To oznaczałoby perspektywę wojny z krajem liczącym ponad 100 mln ludzi. 

Sam wyciek tych planów do izraelskich mediów (!) pokazuje też jaki chaos panuje wewnątrz izraelskich władz. Izrael przegrywa wojnę propagandową na całej linii, a jego władze mocno pracują na to, by Żydzi przestali się już kojarzyć światowej opinii publicznej z ofiarami Holokaustu, a zaczęli być coraz silniej postrzegani jako kolonialni ludobójcy. No cóż, obecna ekipa rządząca Izraelem wyraźnie postawiła na akcję afirmatywną, gdyż promuje ludzi upośledzonych umysłowo na wysokie stanowiska w dyplomacji. Przykładem tego jest obecny ambasador w Warszawie - gostek chyba się nazywa admirał Rachel Levine, czy jakoś tak. W każdym bądź razie kiedyś pozował w sowieckiej czapce na 9 maja w Moskwie, a obecnie non stop twittuje, że propalestyńska wypowiedź jakiegoś lewaka na rachitycznej demonstracji to przejaw "odwiecznego polskiego antysemityzmu". Gigantyczne propalestyńskie demonstracje i prawdziwe akty antysemityzmu na Zachodzie jakoś mu umykają. Skutkiem prowadzenia przez towarzysza ambasadora dyplomacji w tak głupiej formie, jest to, że prawica i lewica zjednoczyły się w je*aniu go w komentarzach na Twitterze. Kiedyś Izrael nam wysyłał Szewacha Weissa do ambasady, a obecnie tego typu ćwoków. "Kadry decydują o wszystkim" - słusznie pisał Lenin.



Światowa opinia publiczna stała się oczywiście najbardziej propalestyńska od dekad. I ja się temu nie dziwię. Oglądając w angielskojęzycznych telewizjach relacje ze Strefy Gazy, zaczynam rozumieć, czemu w latach 60-tych i 70-tych młodzież z Zachodu emocjonalnie solidaryzowała się z mieszkańcami komunistycznego Wietnamu Północnego, wypierając z umysłu wszelkie niuanse konfliktu. Transparenty typu "Geje za Palestyną" dowodzą tego, że wojna w Strefie Gazy stała się kolejną po wojnie na Ukrainie, pandemii, BLM czy globalnego ocipienienia, "modną aktualną sprawą". (Proponuje pojawić się na propalestyńskiej demonstracji z transparentem "Palestyna ma rację w kwestii gejów". Ciekawe jakie będą reakcje.) Podejrzewam jednak, że środowiska propalestyńskie wkrótce po prostu przegną i wkurwią czymś zwykłych ludzi. W Londynie szykują się one już do zakłócenia uroczystości na 11 listopada, upamiętniających poległych żołnierzy brytyjskich. 


Powyżej: Greta Thunberg ze swoją ośmiorniczką szykuje się do zemsty za zabójstwo szwedzkiego księcia Folke Berandotte 

Oczywiście jednym z powodów tego, że Żydom udało się osiągnąć tak wiele sukcesów jest to, że po stronie antysemickiej jest mnóstwo umysłowych spierdolin. Umysłowa spierdolina wyznaje antysemityzm w najbardziej karykaturalnej postaci i szuka Żydów, tam gdzie ich nie ma. Kiedyś, gdy rzeczywiście zajmowałem stanowisko proizraelskie, mogłem czytać  śmieszne historyjki o tym jakim to jestem wszechpotężnym agentem Mossadu. Gdy moje stanowisko stało się mocno krytyczne wobec Izraela (podobnie jak jest mocno krytyczne wobec Rosji, Chin, USA, Niemiec, UE, Watykanu czy sporej części Polaków), a nawet po serii "Demiurg" bezlitośnie bijącej w największe żydowskie mity narodowe i religjne, umysłowe spierdoliny nadal piszą, że "entuzjastycznie popieram Izrael". Nawet jakbym tutaj co tydzień wklej fragmenty z gazetki dra Streichera i "Mein Kampf", a nawet gdyby się okazało, że to ja byłem okrytym złą sławą Iwanem Groźnym, strażnikiem z Treblinki i własnoręcznie wepchnąłem dra Korczaka do komory gazowej, to umysłowe spierdoliny nadal by pisały, że mój blog jest prożydowski. Bo są totalnymi debilami i wtórnymi analfabetami. Przypomniała mi się historia o tym jak Henryk Pająk twierdził, że Eugeniusz Sendecki "musi być Żydem, bo żaden Polak nie potrafiłby robić tego, co Sendecki". Czyli według Henryka Pająka, żaden Polak nie potrafiłby kręcić filmów komórką i wrzucać ich do netu... Zapewne nabrał on takiego przekonania obcując z wieloma umysłowymi spierdolinami.