niedziela, 28 kwietnia 2019

Restituta: Patriota


 Ilustracja muzyczna: Max Raabe & Palast Orchester - Tainted Love



Ten człowiek był szczerym, idealistycznym patriotą i zarazem jednym z najbardziej błyskotliwych polskich prawicowców, a nie ma nawet małego hasła w Wikipedii. Jan Pękosławski - pewnie o nim nie słyszeliście? No cóż, wielu osobom zależało na tym, by przemilczeć jego historię.



Pękosławski był warszawskim przedsiębiorcą, przez wiele lat aktywnym w kręgach chrześcijańsko-narodowych. Miał okazję poznać poznać Dmowskiego, gen. Szeptyckiego i Witosa. Polską rzeczywistość polityczną, społeczną i gospodarczą oceniał bardzo krytycznie. Uważał przedmajową sejmokrację za ustrój skrajnie nieefektywny, a jako gospodarczy liberał i przy tym nacjonalista bolał nad polityką ówczesnych rządów. Spodziewając się, że państwo będzie pogrążało się w chaosie i będzie rozrywane przez bolszewicką dywersję ideologiczną, postanowił stworzyć stowarzyszenie mające dążyć do reform i obrony Polski przed zagrożeniem zewnętrznym. Razem z gen. Witoldem Gorczyńskim (współtwórcą Legionu Puławskiego, oficerem carskiego kontrwywiadu wojskowego - kolesiem z wielkimi, hipsterskimi wąsami na zdjęciu powyżej) założył Pogotowie Patriotów Polskich.



Niemal wszystkie opracowania określają PPP jako "organizację typu faszystowskiego". Poważni historycy rozpisują się o tym, że jakoby rzekomo miała ona plany zbrojnego opanowania Warszawy i że jej członkowie całowali krzyż, który całował przed śmiercią Eligiusz Niewiadomski.  Rzadko kto jednak odwołuje się do świadectwa Pękosławskiego - jego książki "Dla potomności". Pękosławski twierdzi bowiem, że jego związek nie był żadną konspiracją - działał jawnie! Wszyscy wiedzieli o jego istnieniu, odezwy PPP były wywieszane na ulicach a Pękosławski zapowiadał, że kiedyś zorganizuje na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie defiladę członków grupy. Co więcej, Pękosławski próbował PPP zarejestrować jako legalne stowarzyszenie. Ale urzędnicy mu to utrudniali. Gdy skontaktował się w tej sprawie z ministrem spraw wewnętrznych Władysławem Kiernikiem (PSL "Piast"), szef resortu rżnął głupa, że nie zna się na procedurach. Z Pękosławskim spotykali się również endeccy politycy tacy jak Stanisław Głąbiński czy generałowie (m.in. Szeptycki), ale nie posunęli sprawy do przodu. Endecja początkowo chciała współpracować z PPP, ale po pewnym czasie zaczęła ostro tą organizację obsmarowywać widząc w niej konkurencję. W PPP uaktywnili się natomiast prowokatorzy. W końcu służby zagrały ostrzej. Twórca PPP, wraz z kilkoma innymi działaczami tej grupy został aresztowany w 1924 r. pod zarzutem próby dokonania zamachu stanu. Najprawdopodobniej zrobiono z niego kozła ofiarnego, by odwrócić uwagę od finansowanych przez Wall Street grup spiskowych Paderewskiego i Hallera zamieszanych w zamach na Narutowicza.

Proces Pękosławskiego jednak się przedłużał z powodu miałkości dowodów. Po zamachu majowym twórcę PPP oczyszczono więc z zarzutów. Gen. Gorczyński przypłacił jednak całą sprawę ciężkim zapadnięciem na zdrowiu i przedwczesnym zgonem. W 1929 r. Pękosławski napisał rozliczeniową książkę, w której nie zostawiał suchej nitki na swoich dawnych politycznych sojusznikach. Ta książka to unikalny opis przedmajowej II RP, pełny zadziwiająco trafnych spostrzeżeń i złośliwych uwag.



Pękosławski, narodowiec i kapitalista, zszokował m.in. niektórych swoich znajomych otwarcie popierając Piłsudskiego po zamachu majowym. W swojej książce pisał:




""Wreszcie gdyby dzisiaj nie było Piłsudskiego, to któżby nas zabezpieczył i obronił od bolszewizmu, od naszych wew­nętrznych wywrotowców, którzy mają za plecami ostoję i po­moc nie lada? Czy nasi socjaliści? Sądzę, że choć są bardzo dzielni i odważni, to jednak są za mało liczni. Może chłopi? Po­każcie mi zorganizowanych chłopów, którzy by mogli przeciw­stawić się bolszewizmowi, a wreszcie policzcie ilu chłopów by­łoby za obroną, a ilu za bolszewizmem. Pozostaje więc tylko prawica, ale cóż ta prawica warta? Z wielkim hałasem przywró­ciła do życia, „Sokoła“, utworzyła Związek Hallerczyków, po­tem „Ku Chwale Ojczyzny“ (?) Związek Dowborczyków, potem znów Związek Strzelca Kurkowego, który miał nam dostarczać pierwszorzędnych strzelców, wreszcie utworzyła Legję Obrony Konstytucji, — jako Kapitalne głupstwo, bo Legja miała bronićt ego, co było przyczyną największego zła w państwie t. j. wadliwej Konstytucji,—a na ostatku wiekopomne dzieło „Straż Naro­dową“ i wszystkie te związki i organizacje, powiedzmy wyraź­nie i otwarcie, były formowane przeciwko lewicy i przeciwko piłsudczyźnie, ale kiedy Piłsudczycy wyszli do boju na ulicę, to ani jednego z tych związków nie było. Gdyby tak wezwać ich do pełnego żłobu, to na pewno zbiegliby się wszyscy, ale do ka­rabinu nie było i nigdy nie będzie ani jednego. Jak już mówi­łem. przed komunistami zmiataliby na pewno tak samo, jak na­rodowcy w Rosji. Wszystkie te organizacje były charakteru luźnego, żadna z nich nie miała ducha twórczego, żadna nic nie robiła i nie robi i istota ich polega tylko na zapisaniu się na członka.Pozostają więc tylko organizacje marsz. Piłsudskiego. Organizacja „Strzelca“ na pewno wystąpiłaby w sposób zdecydowany i nigdy nie dopuściłaby do przewrotu bolszewickiego. Najlepszym tego dowodem jest, że w czasie przewrotu majowego nie nastąpiła nigdzie nie tylko jakaś pokusa bolszewicka, ale nie było nawet ani jednego wypadku jakiegoś rabunku, czy napadu, co zazwyczaj w takich razach staje się rzeczą nieu­niknioną" (...)
Prawica naszą stale kompromitu­je się swoją polityką i stale przemienia swoje szyldy i nazwy. Dawniej nazywała się Narodową Demokracją, później, po skom­promitowaniu się, kiedy dążyła do autonomji i do jakiejś ugody z moskalami, przemianowała się na Związek Ludowo-Narodo­wy, kiedy znów ten Związek był u władzy i stale kompromitował się swojemi poczynaniami, to znów przezwała się Stronnictwem Narodowem, a ostatnio słyszymy, że urabia się grunt dla nowej nazwy, dla Obozu Wielkiej Polski. I tak zawsze będzie, bo wszę­dzie są ci sami ludzie, ten sam kierunek i ten sam marazm i nie­dołęstwo. (...)




Kiedy znów w 1914 roku, zaraz po wybuchu wojny, by­łem na herbatce u p. Grabskiego, ówczesnego członka zarządu Narodowej Demokracji, na której było kilku członków zarządu tego stronnictwa to p, Grabski z całą kategorycznością dowo­dził, że ze względów ekonomicznych Polska Niepodległa, odcięta granicą od Rosji, utrzymać by się nie mogła i że z tych powodów Nar. Demokr. nie tylko nie dąży do niepodległości, ale przeciwnie, gdyby tylko ktokolwiek bądź taką koncepcję wysunął, ona by ją udaremniła. (...) To było powodem, że cała prawica przeklinała i z błotem mie­szała Witolda Gorczyńskiego za to, że się odważył poza pleca­mi N ar. Dem. tworzyć legjony. Psuło to Dmowskiemu jego po­litykę, polegającą chyba na chęci wykazania, że naród jest stadem lojalnych i biernych baranów. (...)



Co do jego etyki, to jeżeli zarzucano brak jej Korfante­mu, który miał przecież wyższe wykształcenie i który z tego powodu wychowywał się w innem otoczeniu, to cóż tu było mówić o etyce chłopa Witosa. To też p. Witos, jak już wspo­minałem, nie tylko wydawał rozmaite rozporządzenia, oparte
na demagogji i godzące w najżywotniejsze interesy państwa, ale też dopuścił do afery Dojlidowskiej i otaczał się stale taki­mi posłami, których jedynem zajęciem były rozmaite afery, koncesje, protekcje, konwentykle, łajdactwa i pjjaństwa na je­go cześć w knajpach urządzane. Wszelkie sprawy państwowe
omawano w knajpach przy kieliszku i pod dobrą datą (prze­ważnie w restauracji ,,Pod Bachusem"). Opowiadano nawet, że na jednej z takich libacji, urządzonej w mieszkaniu jednego z posłów na cześć zięcia Witosa — zwykłego chłopa Stawarza, tenże p. Stawarz tak się upił, że dostawszy torsji, wyszedł na balkon, przechylił się, wypadł i zabił się na miejscu. (...)


Muszę tu jeszcze wyjaśnić, w jaki sposób wysuwano u naskandydatów na posłów i senatorów . Otóż członkowie zarządu każdego stronnictwa, w pierwszym rzędzie zachowywali kandydaturę dla siebie, potem dla swoich faworytów , a w reszcie, pozostałe wolne miejsca, obsadzał zwykle jakiś młodzieniec, odgrywający rolę sekretarza zarządu danego stronnictwa i panna pisząca na maszynie. Kto się więc najwięcej umizgał i naj­więcej u iał przypodobać tym ostatnim dwóm osobom, ten najmocniej miał zapew ioną kandydaturę."

Pękosławski przypomina, że niektórzy posłowie do Sejmu Ustawodawczego kradli łyżki i widelce z sejmowej restauracji. I ci sami ludzie spisali Konstytucję Marcową - ustrojowego potworka stworzonego tylko i wyłącznie na złość Piłsudskiemu. W maju 1926 r. próbowano zmobilizować społeczeństwo hasłem obrony tej konstytucji. Tymczasem kolejne przedmajowe rządy konstytucję nieustannie łamały i tolerowały działalność stronnictw wzywających do jej obalenia - np. radykalnych socjalistów (głoszących hasło rewolucji), komunistów i ludowców z PSL "Wyzwolenie" (chcących wbrew konstytucji konfiskować majątki ziemskie bez odszkodowania). Państwo za to ostro brało się za grupy takie jak PPP, które dążyły do reform i obrony republiki.

Książka Pękosławskiego zadaje też potężny cios współczesnej narracji mówiącej, że "sanacja wprowadziła w Polsce socjalizm". Okazuje się bowiem, że skrajny fiskalizm i biurokratyzm - większy jeszcze niż w demonizowanym okresie sanacji! - panował przed majem 1926 r. Pękosławski wskazuje, że wszystkie rządy przedmajowe (z wyjątkiem socjalistycznego rządu Moraczewskiego) były rządami mieszanymi, w których swoich reprezentantów miała też prawica. Twórca Pogotowia Patriotów Polskich za szczególnego szkodnika gospodarczego uważał Władysława Grabskiego. Grabski podczas jednego z przemówień sejmowych powiedział, że misją jego rządu jest, by... nie było ludzi bogatych w Polsce. Ów "wybitny ekonomista" nie mógł zrozumieć, że podstawową przyczyną załamania polskiej waluty był kiepski bilans handlowy. Bilans ten był kiepski, bo rząd... blokował eksport, utrudniając m.in. wywożenie z Polski drewna, cukru i innych surowców naturalnych. O przedmajowej polityce gospodarczej Pękosławski pisał:




"Znam przemysłowca, który miał w 1919 r. fabrykę mydełek. Dla swojej fabrykacji potrzebował 2 wagony węglamiesięcznie. A by otrzymać ten węgieł, musiał złożyć W Urzę­dzie Węglowym podanie. Takie podania rozpatrywała specjal­na komisja, ale ponieważ zarzucona była podaniami i nie mo­gła się zbierać codziennie, więc na odpowiedź trzeba było cze­kać kilka tygodni. Po kilku tygodniach powiedziano mu, że wę­gla nie dostanie, dopóki nie przedstaw i dowodów na prawo prowadzenia fabryki. Kiedy dowody przedstawił węgiel mu obieca­no. Znów upłynęło kilka tygodni i znów mu powiedziano, że węgla nie dostanie, dopóki nie udowodni co z temi mydełkami robi. Bo okazało się, że musi być dostawcą rządowym, tak jak
gdyby społeczeństwu nie wolno myć się było. Kiedy przedstawił świadectwo, że jest dostaw cą Czerwonego i Białego Krzyża, to mu już węgieł obiecano na pewno. Po paru tygodniach nowa formalność, bo Komisja zapytała go z czego te mydełka wyra­bia. Przemysłowiec ten, nie rozumiejąc zapytania, odpowiedział,że z tłuszczów. ,,Tak, ale skąd pan bierze te tłuszcze? Powinien
pan brać ze specjalnego urzędu, bo prywatnie kupować nie wolno“.
Odpowiedział, że potrzebuje tłuszczów około 10 pudów dziennie, a urząd mu daje 10 pudów miesięcznie. ,,To nic, ale musi pan przedstawić świadectwo“. Świadectwo przedstawił i tym sposobem dopiero po 4-ch miesiącach węgieł otrzymał i nota bene tylko czwartą część tego, co potrzebował. A potem
w następstwie ciągle mu kazano co miesiąc takie podania skła ­dać i na rezultaty wyczekiwać. Z produkcją więc kulał, tłusz cze po złodziejsku nocami sprowadzał i duże koszty i straty z tego powodu ponosił, które przecież m usiał odbijać na konsu­ mentach.
2) Pewien obywatel ziemski z Piotrkowskiego wygadał się w 1920 r. przed starostą, że ma zamiar odbudować w swoim majątku, zniszczony przez Niemców, młyn wodny. Na to starosta mu powiedział, że tak nie wolno, że dopiero musi uzyskać pozwolenie z Min. Przem . i H andlu, Pomyślał sobie, że to nie wielka bieda, bo przecież jak będzie w Warszawie, to sobie
takie pozwolenie wyrobi. No, — ale czyż można było winić urzędników Min, Przem . i H andlu, że byli przeładowani p racą i że mu kazali kilkanaście razy przychodzić i po p arę godzin wyczekiwać, aby nareszcie po rozpatrzeniu spraw y oznajmić mu, że musi wpierw udać się do Min, Rolnictwa i Dóbr Państwo­wych, aby tam sobie wyrobić pozwolenie na prawo wycięcia kil­ku sosen w swoim lesie, które mu były potrzebne do odbudo­wania tego młyna? Kiedy to uzyskał, powiedziano mu znowuż, że musi jeszcze otrzymać pozwolenie z Min, K ultury i Sztuki, bo widocznie chodziło o to, żeby ten młyn nie szpecił widoku pięknej okolicy i może, żeby był w odpowiednim stylu wybu­dowany? Kiedy więc zgłosił się do Min. Kultury i Sztuki, to zażądano od niego szczegółowych planów tego młyna i powie­dziano mu, że dopiero Komisja Międzyministerialna wyśle de­legatów na miejsce i dopiero po jej orzeczeniu wydadzą mu świadectwo. Straciwszy więc kilka miesięcy czasu i nie widząc końca tych głupich i bezcelowych formalności, machnął ręką
i młyna nie odbudował.
3) Ten przykład dotyczy mnie osobiście.
Nie chcąc siedzieć bezczynnie, a chcąc się przyczynić do podniesienia produkcji krajowej, zadatkowałem w 1919 roku 300 dziesięcin lasu pod Kowlem. W następstw ie miałem zaku ­pić jeszcze 1000 dziesięcin, a drzewo częściowo miało iść na wywóz zagranicę, częściowo na potrzeby kraju, a reszta na opał. O kazało się, że drzew a nie wolno było wywozić zagranicę,
bo było nam potrzebne na odbudowę kraju.
K to zna nasze Kresy i wielkie obszary leśne, to wie, że las z jednego tylko majątku wystarczyłby na odbudowę całego kraju, a tu wysuwali takie argumenty. Przecież takie prawo od­bierało nam możność zdobywania walut zagranicznych i tym spo­sobem przyczyniało się do spadku naszej m arki, nie mającej żadnego zabezpieczenia.
Ale nie było rady. Jestem przecież obywatelem tego kra ­ju, więc m usiałem się podporządkować wszystkim obowiązują­cym praw om i przepisom. Zacząłem więc zabiegać o wagony
do ładowania budulca dla kraju. Po kilku tygodniach odsyłania mnie od jednej władzy do drugiej, oparłem się o Min. Rol­nictw a i Dóbr Państwowych, gdzie mi powiedziano, że jeżeli chce otrzymać wagony, to muszę przedstawić świadectwo, że jestem dostaw cą rządowym. Prywatnym przemysłowcom wago­nów nie dawano, bo w mniemaniu władz, gromadzili oni zapasy drzewa, urządzali „pasek" i wywoływali sztuczną drożyznę.Więc Minist, nie było w stanie zorjentować się, że to przecież ono, nie dając mi wagonów, zmuszało mnie i innych do groma­dzenia drzew a w lesie, do niewypuszczania go na rynek i do urządzania t. zw. paska. Przytem , przy bliższej rozmowie oka­zało się, że rząd nie będzie brał ode mnie drzew a w stanie okrą głym, surowym. Ja k że więc ja to miałem zrobić? Las kupiłem o kilkanaście kilometrów od placu boju z bolszewikami i nie mogłem przecież budować tam tartaku, a gdybym naw et mógł, to przecież nie wolno było sprowadzać maszyn z zagranicy, a kraj nasz maszyn takich nie wyrabiał. Drzewo więc mogłem
sprzedawać tylko takiem u, który posiadał tartak gotowy i on dopiero mógł sprzedawać drzewo przedsiębiorcy rządowemu. Poradzono mi na razie, abym wziął świadectwo od właściciela tartaku, on zaś, aby wziął od przedsiębiorcy rządowego, a do­piero przedsiębiorca od odpowiedniego urzędu, w którym miał robotę. W końcu jednak zorjentowano się, że takie świadectwa nie byłyby miarodajne, czyli nie było sposobu, żebym wagony
mógł otrzymać. I znów trudno, postanowiłem wszystko wyciąć na opał.
A le tu znów okazało się, że osobom prywatnym drzew a sprze­dawać nie wolno. Musiałem być dostawcą PUZAP'u i tylko stamtąd wagony otrzymać mogłem. Zanim jednak z PUZAP'em kontrakt zawarłem , to stracił on prawo wydawania frachtów i musiałem się zgłosić po nie do specjalnego Urzędu Węglowe­go. Po paru tygodniach dano mi odpowiedź, że ponieważ Urząd
Węglowy nie zna rynku drzewnego, to prawo podziału wagonów przyznał Kołu Kupców Drzewnych. Nie rozumiano tam, że przecież Koło Kupców Drzewnych, jako mój konkurent, zrobi wszystko, aby mi wagonów nie dać. I rzeczywiście w grudniu 1919 roku odpowiedziano mi, że wagonów tymczasem dać nie mogą, a dopiero, jak na urągowisko, w maju 1920 roku, zapytano mnie telefonicznie, czy nie potrzebuję wagonów i w jakiej ilości.
W czasie więc, kiedy cena drzew a dochodziła do 12 Mk. za pud i kiedy ja mogłem dostarczać po 4 — 5 Mk., to rząd związał mi ręce i nogi, abym nic nie robił i potem w takich wa­runkach szukał spekulantów i przyczyn drożyzny.Ponieważ z drzewem nie mogłem czekać drugiej zimy, bo nie wiedziałem co mnie znów spotkać może, a tymczasem mu­siałem płacić za las raty miesięczne, więc straciwszy na owe czasy dość pokaźną sumę, bo 40 tysięcy marek kontraktu zrzec się m usiałem i postanowiłem nic przy takim rządzie nie robić.
Przeczekawszy jednak rok czasu i nabrawszy nierozważ­nego przekonania, że przecież teraz jest lepiej, powtórnie po­stanowiłem na jesieni 1920 roku kupić majątek leśny od Niemca na Pomorzu. Ponieważ chodziło o to, że trzeba było wyłośyć całą go­tówkę, której w całości nie miałem, a kredytu w żadnym banku, z powodu spadku marki, otrzymać nie mogłem, więc musiałem znaleźć takiego kupca na drzewo, któryby mi dał większą za­liczkę,
Po 5 miesiącach starań, kłopotów i wyjazdów, sprowadzi­łem na swój koszt przez specjalnego wysłańca 2-ch agentów angielsko-belgijskiej firm y z Hamburga do Gdańska, z którymi po ciężkich trudach kontrakt na dostawę słupów telegraficznych.i podkładów kolejowych zawarłem . Atoli tego samego dnia po wyjściu od rejenta, w padł mi w Gdańsku do ręki K urjer War­szawski, w którym wyczytałem , że wyszło nowe prawo, na mocy
którego od wywozu takich objektów nałożone jest cło w wyso­kości 50% ceny sprzedażnej. Ponieważ agenci firmy przyjąć na siebie tego nowego po­datku nie chcieli, bo cena drzewa stałaby się o wiele większą od ceny z krajów północnych, a ja przecież nie mogłem im dawać drzewo po cenach niżej kosztu samego wyrębu, więc po­wtórnie, ale tym razem straciwszy pół miljona marek, kontrakt zerwałem i przysiągłem sobie stanowczo do żadnych interesów więcej nie przystępować.
Wyjaśnić muszę, że rozporządzenie powyższe było ogło­szone przez rząd premjera-chłopa Witosa w celach demagogicz­nych, aby dać dowód włościanom, że pan Witos nie wypuści drzew a zagranicę, a zatrzyma go dla nich na odbudowę. Cho­ciaż więc takie rozporządzenie godziło w najżywotniejsze in­teresy państw a, bo odbierało możność zdobycia walut zagra­nicznych, potrzebnych dla zabezpieczenia naszej waluty, to jednak je ogłoszono, A le czy taki premjer miał jakiekolwiek poczucie patrjotyzmu, poczucie państwowości, czy też gotów był zrujnować kraj i państwo, byleby tylko obałamucać głupie i ciemne masy, byleby na ciemnocie tych mas dogadzać swoje­mu chłopskiemu ambitowi i byleby zdobywać chwilową karjerę ? Jeżeli zaś on tego nie robił celowo,, a tylko z braku wiedzy w zagadnieniach ekonomicznych, to więcej przyniósłby pożytku kra ­jowi, gdyby się wziął do swojej roboty, do ciesielki, czy też do roboty w polu, aniżeli do zajmowania stanowiska, do któ­rego nie dorósł i od którego zależy pomyślność całego kraju. Czy więc można było patrzeć obojętnie na takie sprawy i na takich szkodników państwowych?
4) Jak wiadomo, to w swoim czasie był powołany u nas do życia specjalny Komisarjat do w alki z t, zw. waluciarzami. K omisarjat ten formalnie urządzał na ulicach naganki i biada była temu, przy kim znaleziono choćby 2 dolary, bo momental­nie znajdował się w więzieniu. A skutek tego był taki, że nie tylko każdy poseł i każdy urzędnik, chcąc się zabezpieczyć od strat z powodu spadku naszej marki i aby nie przymierać z gło­du, po otrzymaniu pensji, w tej chwili nabywał obce waluty, ale naw et i ci, którzy to prawo wydali i którzy tych waluciarzy z nadzwyczajną gorliwością ścigali i tępili, również za swoje pensje obce waluty nabywali.
Zamiast więc dążyć do tego, żeby stworzyć taką sytuację, w której by spekulantów walutowych nie było, to ogłaszało się bezmyślne rozporządzenia, które nie tylko nie prowadziły do celu, ale nawet przeciw nie, demoralizowały społeczeństwo, pou­czały go jak kręcić i szachrować i jak obchodzić w szelkie prawa, Komisarjat ten był wynaleziony i powołany do życia przez Ministra Skarbu Grabskiego". (...)




Będąc na jednym z wieców sprawozdawczych, słuchałem przemówienia kilku posłów. Słuchałem, jak dowodzili z zacię­tością, że drożyzna u nas panowała z tego powodu, że rząd po­zwalał wywozić zagranicę zboże, cukier, nabiał i t. p. artykuły spożywcze. Głównie jeden z nich dowodził, że my wszystko powinniśmy zachować dla siebie i że oni, t. j. posłowie, złożą w sejmie odpowiedni wniosek i nie dopuszczą do takiego rządzenia. Posłem tym był za jadły antysemita, zagorzały katolik i narodowiec, W parę tygodni potem , a było to w Wielki Poniedziałek, wybrałem się z wizytą do tego posła i zastałem
u niego 3-ch żydów, z którym i omawiał sprawę wywozu cukru zagranicę.
"





Nie dziwi więc, że Pękosławski przyjął zamach majowy z dużą nadzieją, jako spełnienie swoich postulatów:




"Teraz Bogu dziękuję, że doczekałem się chwili, że moje idee przyoblekły się w ciało, że Marszałek Piłsudski wziął bat do ręki i porozpędzał szkodników państwowych, i dzisiaj jestem zupełnie spokojny o losy naszej Ojczyzny, a to tym bardziej, że jestem przekonanym, że gdyby szkodnikom państwowym odrosły uszy, to im je Marszałek Piłsudski na nowo obetnie” (...)







Wreszcie zapytam wszystkich, czy zapomnieli już, jak dawne rządy pożyczały po kilka miljonów dolarów na lichwiar­ski procent od żydów, czy zapomnieli, jak nas traktowała za­granica; jak nas ta zagranica, a szczególniej Niemcy i Anglja,nazywała państwem sezonowem i jak absolutnie nikt zagranicą nie miał najmniejszej wiary, ani zaufania do Polski? I czy nie wiedzą, że rządy Piłsudskiego otrzymały pożyczkę 70 miljonów dolarów, że do rządów tych zagranica odnosi się z wiarą i zau­faniem, że dzisiaj poselstwa nasze przemianowywane są na am­basady i że Anglja pisze o nas dzisiaj z wielkim uznaniem, a Niemcy, które dawniej szydziły z nas i kpiły, dzisiaj podnoszą wielki krzyk, że z Polską, trzeba się liczyć i że przeciw Polsce trzeba się organizować? Czy tego wszystkiego przeciwnicy Pił­sudskiego nie widzą, czy też tylko przewrotnie nie chcą tego znać? I czy to wszystko nie jest dostatecznym dowodem, że przewrót majowy naprowadził nas na drogę państwa mocar­stwowego, dowodem, że był on dla naszej egzystencji koniecz­nym i dowodem, że nam potrzebne były rządy silnej ręki? Tym zaś, którzy dzisiaj jeszcze są obrońcami  i rzecznika­mi rządów parlamentarnych i którzy stawiają nam za przykład Francję, tak odpowiem : Panowie szanowni! Zgoda na demo­krację, zgoda na sejm, ale nie zapominajcie, że naród polski, ze względu na swoje charaktery i usposobienia, nie tylko nie n a ­d a je się do rządów parlamentarnych , ale potrzebuje  autory­tetu, potrzebuje silnej władzy i niestety, potrzebuje stałego dezynfekowania zarówno ciała, jak i duszy. "

I macie już odpowiedź dlaczego Jan Pękosławski został tak skutecznie wymazany z narodowej pamięci. Jego poglądy bezlitośnie uderzały i w endecję, i w chadecję, i w ludowców, i w socjalistów. Nawet dla sanacji był niewygodnym zwolennikiem. Nie wiemy, jak później oceniał rządy piłsudczyków. Na ile spełniły jego nadzieje? Wiemy natomiast, że całkowicie wycofał się z życia publicznego i rozpłynął w mroku dziejów.

Imieniem gospodarczego szkodnika Władysława Grabskiego nazywa się za to u nas nagrody ekonomiczne. Historyczna idiokracja postępuje jednak coraz bardziej Jakiś liberalny baran, aferzysta z lat 90., ma czelność pisać artykuł do "DGP", w którym dowodzi, że inwestowanie w COP przez sanację było zbrodnią, bo przecież z fabryk w COP korzystali przecież Niemcy. (Można zapytać, to po co Czechy i Francja rozwijały swój przemysł?) A gromadki kuców porównując PiS do sanacji (niesłusznie, bo gdyby PiS rzeczywiście było sanacją, to by Kramek i Kasprzak już dawno siedzieliby w Berezie), sugerują, że "niepotrzebnie prowokujemy Putina, tak jak niepotrzebnie prowokowaliśmy Hitlera". Wielki sabatejski reżyser mówi zaś, że powinniśmy w Polsce zbudować Fort Xi . Takie kondominium chińsko-rosyjskie pod sabatejskim zarządem powierniczym. Nowy Birobidżan. Pękosławski z pewnością się w grobie przewraca...

***

To już ostatni odcinek serii Restituta. Mam nadzieję, że się Wam podobała. Oczywiście myślę już o kolejnej serii - Shamballah. A może macie jakieś specjalne życzenia i chcecie, bym napisał serię o tematyce, która szczególnie mocno Was interesuje? A może chcecie odcinek serii Sny? :)

sobota, 20 kwietnia 2019

Płonąca katedra

 Ilustracja muzyczna: Indila - Dernier Danse






Pożar paryskiej katedry Notre Dame to z pewnością wielki symbol. Jak słusznie jednak zauważył Chehelmut nie tyle upadku dawnej "katolickiej" Francji (bo ten upadek był procesem trwającym etapami od XVIII w. - ale też przerywanym chwilami wielkości, takimi jak epopeja napoleońska czy budowa imperium kolonialnego), co raczej podzwonnym dla tej "pierwszej córy Kościoła". No cóż, nie będę się na ten temat wyzłośliwiał, ani jojczył nad "upadkiem cywilizacji łacińskiej". Mam tylko takie wrażenie, że to francuski 11 września.



Oczywiście pożar mógł być spowodowany niechlujstwem pracowników remontujących katedrę. Ponoć podobne incydenty już się wcześniej zdarzały a rozmiłowane w regulacjach państwo francuskie (które mocno skąpi pieniądze na ochronę zabytków) jakoś nie potrafi wyegzekwować podstawowych norm bezpieczeństwa przy tego typu przedsięwzięciach. Różnego rodzaju firemki-krzaki zatrudniające po taniości nielegalnych imigrantów z Afryki Północnej mają tam sporą niszę do rozwoju.

Jeśli jednak pożar wywołano celowo (były trudne do zweryfikowania doniesienia, że rozpoczął się on w dwóch miejscach), to zapewne francuskie władze sprawę zatuszują dla "dobra pokoju społecznego".  I podobnie jak w przypadku Smoleńska, wersję o "wypadku" zaczęto forsować od samego początku.  Teorie o celowym podpaleniu są zaś tłumione nawet w amerykańskich, konserwatywnych mediach. 

 No cóż, w 2016 r. przyłapano Państwo Islamskie na próbie dokonania zamachu bombowego na katedrę Notre Dame.  Część muzułmanów na pewno świętowała - choćby w necie - pożar katedry. Christopher Hale, publicysta "Time" napisał na Twitterze, że znajomy jezuita powiedział mu, że usłyszał od pracowników katedry, że ogień został podłożony celowo.   Były główny inspektor francuskich zabytków twierdzi, że 800 letnie, wielkie dębowe belki same z siebie nie palą się tak szybko. Wątpi on również w teorię o zapaleniu się dachu katedry od iskry elektrycznej. Instalację elektryczną wymieniano tam w latach 90. Pożar zaczął się na długo po tym jak robotnicy zeszli z rusztowań. W sieci krąży za to film pokazujący jak przed wybuchem pożaru (po 17:00, chyba że kamera jeszcze wskazywała czas zimowy) ktoś chodzi po dachu i w pewnym momencie widać na wysokości jego rąk krótki błysk.



Alarm przeciwpożarowy w Notre Dame odezwał się o godzinie 18:20. O 18:35 policja ewakuowała uczestników mszy św. w katedrze, bez podania przyczyn. Źródła pożaru nie znaleziono. Aż o 18:50 ogień zaczął ogarniać dach.

Tak się dziwnym trafem złożyło, że na luksusowym statku na Sekwanie bawił się wówczas z przyjaciółmi Michelle Obama. I później z dużym zdziwieniem obserwował płonącą katedrę.

Tak się składa, że przez Francję przetacza się fala podpaleń i profanacji zabytkowych kościołów.     Jak stwierdził pewien francuski dziennikarz: są profanowane dwa kościoły dziennie a władze - w tym władze kościelne - mają to gdzieś. Ataki te przypisywane są radykalnie lewicowym pojebom, feminazistkom czy narkomanom. I często mają charakter wyraźnej, satanistycznej profanacji. (Równolegle do tego, atakowane są synagogi i żydowskie cmentarze, ale tutaj sprawcy są raczej oczywiści - i mają pochodzenie bliskowschodnie lub północnoafrykańskie.) Kojarzy mi się to z podpaleniem w 1997 r. kaplicy w Turynie, w której przechowywano Całun. (Oficjalnie pożar ten jest wciąż "tajemnicą". Nieoficjalnie w grę wchodziła bomba zapalająca. ) Tak jak wówczas Całun został ocalony przez bohaterskiego strażaka, tak teraz domniemane relikwie Korony Cierniowej zostały uratowane przez tradsowskiego kapelana paryskich strażaków (udzielającego absolucji ofiarom masakry w Bataclan).

Chehelmucie - pilnuj więc Świętokrzyskich Relikwii Krzyża. 

***

O głupocie Jasia Kapeli krążą od dawna legendy. Gostek cały czas jednak udowadnia, że są one prawdziwe. Kiedyś wymyśliłem zarys scenariusza będącego parodią "Matki Królów". Jaś Kapela zostaje w nim zadenuncjowany Sławomirowi Sierakowskiemu przez Cezarego Michalskiego jako ten, który postawił kloca w pisuarze Świetlicy Krytyki Politycznej. Oczywiście kloca postawił Michalski, ale nie przeszkodziło mu to popełnić długaśnego eseju, w którym oskarżając Kapelę o tę defekacyjną zbrodnię nazwał go "kontynuatorem polityki historycznej Lecha Kaczyńskiego, homofobem, alt-rightowcem, sanacyjnym i hitlerowskim agentem, rewizjonistą, trockistą i titowskim sprzedawczykiem". Jaś Kapela był później zmuszany do samokrytyki i publicznie upokarzany w stylu chińskim. Wilhem Sasnal namalował mural, na którym Jaś Kapela w mundurze generała Franco, spoglądając na klucz bombowców na niebie, wcina kloca. Młodszy brat Jasia Kapeli (nie wiem, czy go ma...) musi się go wyrzec podczas apelu w Multikulturowym Gimnazjum im. Jacka Kuronia. Jaś Kapela zostaje potem zamęczony w więzieniu przez zboczonych niemieckich, turobogejowskich antifiarzy. W protokole zapisano, że nadział się odbytem na metalowe ogrodzenie podczas próby ucieczki. W ostatniej scenie filmu Cezary Michalski snuje się po podwórkach Powiśla i widzi jak mama Jasia Kapeli modli się pod kapliczką. Spogląda na nią z pogardą, ale ma lekkie wyrzuty sumienia...

***

Gdy okazało się, że raport prokuratora Roberta Muellera okazał się bardzo korzystny dla Trumpa (przyznano w nim, że nie ma żadnych dowodów na związki jego kampanii z Rosją ani na obstrukcję sprawiedliwości przez prezydenta), to zastanawiałem się, czy to oznacza, że Trump poszedł na jakąś nieformalną ugodę z Głębokim Państwem. Sygnałem, że do takiej ugody mogło dojść był wybór Williama Barra na prokuratora generalnego. Barr był zastępcą prokuratora generalnego już za Busha seniora. I jest też dobrym znajomym... Roberta Muellera.



Nie zdziwiło mnie więc, gdy Trump powiedział, że "nic nie wie o WikiLeaks" i umył ręce od sprawy Assange'a. Może i Assange pomógł mu wygrać wybory, ale wielokrotnie naruszył interesy Imperium. (Assange wychował się w dziwacznej, neonazistowskiej sekcie. Prywatnie ponoć uważał, że władzę Waszyngtonu należy złamać. Wolał Trumpa od Hillary, gdyż uważał Clintonową za "socjopatkę", które wywoła szereg nowych wojen.)  Wypowiedzi Pence'a, Pompeo i innych przedstawicieli republikańskiego establiszmentu nie zostawiały wątpliwości, że chcą uciszyć szefa WikiLeaks. Chcą go więc wsadzić do więzienia za "próbę załamania hasła" do komputera z Departamentu Obrony. Oskarżenie opiera się na jednej sugestii, która padła podczas wymiany zdań przez komunikator internetowy pomiędzy Assangem a Bradleyem Manningiem.




Na pewno Assange zrobił poważny błąd antagonizując prezydenta Ekwadoru Lenina (!) Moreno. Ekwador dostał w zamian umowę handlową z USA, co wskazuje, że Amerykanom bardzo zależało na Assange'u.  Teraz ekwadorskie władze twierdzą, że doktor Targalski Assange szpiegował personel ambasady za pomocą swojego flerkena kota. Zobaczymy, czy WikiLeaks dokona jakiegoś awaryjnego zrzutu dokumentów...

***

Gdy byłem w Tajlandii bardzo podobała mi się obfitość obiektów kultu buddyjskiego w tamtejszych miastach i na prowincji. Buddyjskie ołtarzyki były nawet w salonach masażu :) W Japonii podoba mi się wykorzystanie motywów szintoistycznych w popkulturze i popularność szintoistycznych amuletów. W Libanie mój podziw budziło to, że na terenach chrześcijańskich często widziało się wizerunki św. Charbela i Matki Boskiej. W Izraelu lubiłem to, że przy framugach drzwi są mezuzy. Obecność symboli religijnych w przestrzeni publicznej świadczy o tym, że naród nie odcina się od swoich korzeni kulturowych a także o tym, że miejscowi ludzie (a przynajmniej część z nich) myśli o sprawach ponadnaturalnych. Jeśli kogoś symbole religijne obrażają - obojętnie jakiej religii (no poza satanizmem i podobnymi pojebanymi sektami) - to oznacza, że jest żałosną ciotą. Tolerancja nie powinna oznaczać orwellowskiego czyszczenia historii i kultury z rzeczy, które mogą razić liberalnych zamordystów. W imię tolerancji z zaciekawieniem zwiedzam meczet czy synagogę, choć ostro krytykuje islam i judaizm. Odwiedzam i buddyjską świątynię, i sikhijską gurudwarę i rodzimowierczy chram. Liberalny zamordyzm żadnej tolerancji jednak nie uznaje. Co najwyżej strach wymuszający polityczną poprawność. Zależy mu zrównaniu z ziemią wszelkiej autentycznej różnorodności i zastąpieniu jej podszytą hipokryzją, plastikową tolerancją na pokaz.

Jan Paweł II powiedział kiedyś, że demokracja bez wartości zamienia się w zakamuflowany totalitaryzm. Chyba dopiero teraz w pełni rozumiemy jego słowa.

Będąc w Libanie usłyszałem od falangistowskiego weterana, że w czasach współczesnych Jezus zapewne wziął by do ręki karabin maszynowy i walczył.
Być może więc wizja Jezusa z trailera "Iron Sky 2", strzelającego z dwóch karabinów maszynowych przy muzyce Leibacha, jest prawdziwsza niż myślimy?



***




Czytelnikom mojego bloga życzę więc szczęśliwych świąt Wielkiej Nocy!


niedziela, 14 kwietnia 2019

Z wizytą w Libanie




Ostatnie dwa tygodnie spędziłem w Libanie. Pięknym i niezwykle zróżnicowanym (przyrodniczo, religijnie, kulturowo i politycznie) kraju. O ile na studiach napisałem magisterkę o libańskiej wojnie domowej, to tym razem zyskałem możliwość obejrzenia miejsc, w których toczyły się wydarzenia opisywane w tej pracy a także rozmowy z uczestnikami wydarzeń. Poniżej wklejam część własnych zdjęć (więcej na Fejsie) i fragmenty relacji, którą publikowałem codziennie podczas wyjazdu w mediach społecznościowych:




"Odbyłem niesamowitą rozmowę z weteranem wojny domowej, który walczył po stronie chrześcijańskich Falang. "Arafat powiedział w 1975 r., że zje śniadanie w Baalbek, obiad w Junieh a kolację w Bejrucie. Nie ukrywali tego, że chcą tu zbudować nową Palestynę. To tak jakby Twój krewny poprosił Cię o przenocowanie przez parę dni, został na miesiąc i kazał Ci się wynosić z domu". Mój rozmówca brał udział w epickiej walce o hotel Holliday Inn. 20 falangistów broniło się przeciwko setkom Palestyńczyków. Gdy odsiecz nie nadeszła, musieli się ewakuować kanałami. Był też na ostatnim spotkaniu Baszira Dżemajela z Arielem Szaronem. Omawiano tam kwestię odbicia uniwersytetu. Szaron chciał wezwać lotnictwo i wszystko zrównać z ziemią. Dżemajel się sprzeciwił. Wysłał tam swoich ludzi, którzy oczyścili teren w godzinę. Szaron był zszokowany ich sprawnością i... wściekły. Liczył na to, że Dżemajel będzie jego marionetką a libański przywódca stawiał swój kraj na pierwszym miejscu i nie chciał, by mu rozkazywano. Wkrótce potem Baszir Dżemajel zginął w zamachu bombowym. "To syryjskie służby, ale izraelskie mogły temu zapobiec. Zrzucili później winę na Hobeikę". Śmierć Baszira oznaczała jednak też załamanie izraelskiej strategii, gdyż zabrakło sprawnego sojusznika, który mógłby uporządkować sprawy w Libanie. Z chaosu tym spowodowanego zrodził się zaś Hezbollah. "Jan Paweł II świetnie to określił mówiąc, że "Liban stanowi przesłanie dla świata". Jeśli tutaj skończy się chrześcijaństwo, to również skończy się na całym Bliskim Wschodzie. Gdyby Jezus żył w naszych czasach, to wziąłby karabin maszynowy i walczył u naszego boku". Liban bez chrześcijan na pewno byłby też krajem, w którym muzułmanie cieszyliby się mniejszą wolnością. Coś co w Europie umiera, tutaj podtrzymuje cywilizację..."







"Tutaj chrześcijaństwo kojarzy się z prestiżem. Z dobrą edukacją, pracowitością i dobrze ubranymi dziewczynami. Odwiedziłem Harrisę, górską miejscowość, gdzie znajduje się siedziba patriarchy maronickiego, piękna katedra św. Pawła i posąg Naszej Pani Libanu, spod którego rozciąga się spektakularny widok na morze. Odwiedziłem też klasztor św. Charbela w Annaya. Św. Charbel to najpopularniejszy libański mistyk, wielki cudotwórca, specjalista od spraw beznadziejnych którego wizerunki są na terenach chrześcijańskich wszędzie. Potem zwiedziłem Byblos, gdzie twierdza krzyżowców sąsiaduje z ruinami fenickiego miasta mającego 8 tys. lat, w którym faraonowie zaopatrywali się w cedry i czczono boginę Ballat ("Pani", imię przypominające al-Lat, "córkę Allaha"). Wracając z tej wyprawy, w centrum Bejrutu minął siedzibę Partii Kataeb - czyli chrześcijańskich Falang kontrolowanych przez rodzinę Dżemajel. "82 lata dla Libanu" mówił banner na tym budynku. Fotki niestety nie zrobiłem, bo nie chciałem zwracać uwagi strażników tej partyjnej twierdzy. Widok tej umocnionej siedziby przywiódł mnie do wniosku, że libańscy chrześcijanie to twardzi i mądrzy ludzie. Gdyby byli takimi miękkimi fajami jak Marek Jurek czy Szymon Hołownia, zjedzono by ich tu żywcem. Selekcja naturalna od tysięcy lat odrzuca tu słabych. A gdyby Mirosław "Brawario" Salwowski wpadł tu i zaczął robić wyrzuty chrześcijańskim dziewczynom jak się ubierają, to by go wzięli za członka Państwa Islamskiego i odstrzelili".

"W jednym z druzyjskich miasteczek w górach Chouf zauważyłem banner z Kamalem Dżumblattem. Towarzysz Dżumblatt był przedstawicielem wielkiego feudalnego rodu przewodzącego libańskim Druzom przez setki lat. Był też komunizującym socjalistą, laureatem Nagrody Leninowskiej. Ów czerwony feudał mocno przyczynił się do wybuchu wojny domowej w 1975 r. Był jednak politykiem zbyt niezależnym, więc go Syryjczycy zastrzelili na checkpoincie w 1977 r. Syryjczycy zabijali zbyt niezależnych libańskich polityków z wszystkich grup konfesyjnych: imama as-Sadra (rękoma Libijczyków), Baszira Dżemajela, Raszida Karame. W 2004 r. niedaleko mojego hotelu zabili premiera Harririego. Wysadzili jego konwój razem z kawałem ulicy. Gdy zrobiła się z tego wielka międzynarodowa afera, gen. Ghazi Kanaan, przez ponad 20 lat odpowiedzialny za operacje syryjskich służb w Libanie, strzelił sobie w głowę w swoim gabinecie. Strzelił do siebie trzykrotnie. Prawa karmiczne jednak działają (w straszny sposób) i w ostatnich latach to Syria stała się polem wojny hybrydowej państw silniejszych od siebie. Kiedyś to samo może stać się z Iranem, Arabią Saudyjską, Rosją, USA czy Chinami..."

 

Dodam, że w Libanie bardzo łatwo jest się zorientować, wyznawcy jakiej religii zamieszkują daną okolicę. Tam gdzie dominują sunnici widać bannery z premierem Saadem Harririm. Tam, gdzie szyici - Nasrallah lub przewodniczący parlamentu Nabih Berri. Tam gdzie druzowie - towarzysz Kamal Dżunblatt. Tam gdzie chrześcijanie - św. Charbel, Matka Boska lub dużo rzadziej prezydent gen. Michel Aoun czy symbol Lebanese Forces. Szybko można zauważyć, że obszary zamieszkałe przez poszczególne konfesje stanowią niezły przekładaniec i nie dałoby się przeprowadzić prostego podziału - np. wyodrębnienia państwa szyickiego czy chrześcijańskiego.

"W Bejrucie . Taksiarz, który zabrał mnie z lotniska był fajnym dziadziem Maronitą. Podpytywałem go o sympatie polityczne, a on odpowiadał: "Pope Jean Paul II - love him, best pope!", "Bashir Gemayel good!", "Samir Geagea perfect!" Siedzę teraz w bardzo oldschoolowym hotelu. Budynek z lat 60, w windzie francuska tabliczka znamionowa. Z balkonu widać pomiędzy blokami Morze Śródziemne."







"Bejrut pod pewnym względem przypomina mi Warszawę - to urbanistyczny misz-masz. W centrum miasta sąsiadują ze sobą pięknie odnowione kamieniczki (na widok których śliniłaby się HGW ; ), szklano- marmurowe biurowce i wybebeszone ruiny (nie wiadomo, czy będące pozostałościami po wojnach czy też po nietrafionych inwestycjach). Starówka jest ładnie odnowiona a można ją obejść w pół godziny. O rzut kamieniem od siebie są: ruiny rzymskiej szkoły prawniczej, katedra maronicka, katedra grecka oraz imponujący meczet z XVII w. Kilka minut dalej kościół z czasów krucjat, który mamelucy zmienili w meczet. Na kościelnej wieży półksiężyc. Patroni ulic w centrum: marszałek Foch i gen. Weygand. Niezła historyczna i konfesyjna mieszanka. Od czasów fenickich nawarstwiały się tu różne tradycje." 

 "Pierwsze doświadczenia z życiem nocnym Bejrutu. Wybrałem się na Rue Gouraud w dzielnicy Gemmayzeh. Uliczka pełna knajp i hipstersko odpicowana, tylko że bez tych pieprzonych hipsterów. : ) W bardzo klimatycznym barze jakimś cudem wdałem się w dwugodzinną rozmowę z Niemcem prowadzącym tu biznes od 25 lat. On ostro cisnął temat integracji europejskiej, ale pod koniec był przerażony jak zacząłem mu tłumaczyć wątek wojny prewencyjnej przeciwko Rzeszy w 1934 r. Pierwszy raz coś takiego słyszał i pomyślał że jestem polskim ultranacjonalistą. Ale spodobało mu się wykroczenie poza schemat i zapłacił za moją wódkę. I w ten sposób Niemcy sfinansowali polską propagandę tak jak oddziały podporucznika Palucha : ) Wcześniej wpadłem na jedno piwo do innego baru. Po prostu barmanka była ładna. Oczywiście preferuje rude i blondynki, ale ta brunetka o czarnych, tęskno patrzących oczach miała fajną figurę. I sądząc po jej uśmiechu, gdy wydawała mi resztę, domyśliła się, że była jedynym powodem, dla którego wszedłem do tego lokalu : )"

 ""Nie karmić kotów" - taką tabliczkę widziałem na Amerykańskim Uniwersytecie Bejruckim. Założona przez protestanckich misjonarzy (nie, nie przez pastora Chojeckiego) uczelnia konkurowała z jezuickim uniwersytetem. Na pierwszy rzut oka widać, że w ostatnich latach szła do niej ogromna kasa. Budynki kampusu projektowali światowej sławy architekci. Ta uczelnia musi być silnym narzędziem budowania amerykańskiej soft power. (Baj de łej : marines do Bejrutu wysłał Eisenhower a potem Reagan. ) Czytałem w necie, że wpuszczają na ten kampus tylko po pokazaniu legitymacji. Przy głównym wejściu rzeczywiście stoi wielki strażnik i robi selekcję. Ale ja wszedłem wejściem od strony nadmorskiej promenady, gdzie nie ma żadnej ochrony. Na miejscu swobodnie sobie łaziłem - może brali mnie za wykładowcę?"





"Byłem w odwiedzinach u Baala. A konkretnie w miejscu jego dawnej świątyni w Baalbek, na którym Rzymianie zbudowali ogromne świątynie Jupitera i Bachusa. Te monumentalne ruiny naprawdę dają poczuć sacrum, a widok ośnieżonych gór i zielonych sosenek (?) tylko je pogłębia. Najciekawsza jest tam jednak najniższa warstwa kamieni - fundament zbudowany z bloków liczących po kilkaset ton. Legendy mówią, że na tej kamiennej platformie lądowali bogowie po Potopie, by przywrócić rolnictwo. Kilkaset metrów dalej leży w kamieniołomie dosyć precyzyjnie obrobiony kamień mający 1100 ton. Jak zamierzano go przenieść i po co? Może Lech Wałęsa wie? (Niech ktoś puści motyw z "Prometeusza".) Samo miasto Baalbek to kolebka Hezbollahu i z przydrożnych plakatów uśmiecha się do nas Hassan Nasrallah. Czasem wpisany w serduszko : ) Widziałem też wizerunki zagionionego muły Musy al-Sadra i Chomeiniego. Niecałe pół godziny drogi dalej jest piękne miasteczko Zahle przypominające mi trochę gruzińskie miasta. Pełno tam chrześcijańskich kapliczek a dziewczyny chodzą bez hidżabów. Tam czci się Baszira Dżemajela. (Tego z "Walca z Baszirem".) W pobliskiej miejscowości Ksara robią od 160 lat dobre wino. Kawałek dalej są już tereny sunnickie a na nich billboardy z Saadem Harririm i jego ojcem, premierem który zginął w zamachu bombowym. Jedziemy jeszcze kilkanaście minut dalej i jesteśmy w Anjar, tuż przy syryjskiej granicy. Są tu ruiny pałaców z czasów Ummajadów (z VIII w.). Miasto zamieszkują zaś Ormianie. Akurat do ruin w Anjar przyjechał ambasador Armenii z dwudziestoparoletnią córką (?). Oczywiście przyjechał stereotypowym czarnym mercedesem."




"Trafił mi się naprawdę fajny kierowca, który kilka razy był w Polsce. W latach 80-tych! Pochodzi z okolic Zahle, ale przed wojną domową jego rodzina przeprowadziła się do Pakistanu w celach biznesowych. Jego kolega miał żonę Polkę, więc zapraszali go do Warszawy, Torunia i Ciechocinka. Fan byłego premiera Harririego, sunita. Dużo opowiedział mi fajnych rzeczy o libańskiej polityce. Popiera obecny rząd, w którym zasiadają wszyscy od Hezbollahu po dawnych Falangistów. "Wszyscy z nich kiedyś walczyli ze sobą, ale każdy z nich walczył o dobro Libanu, tak jak je postrzegał. Teraz jest zgoda i możemy zająć się rozruszaniem gospodarki". Hezbollah jest dla niego zbyt blisko Iranu, ale uważa że paradoksalnie siła Hezbollahu sprawia, że Izrael boi się angażować w Libanie. "Na granicy jest spokój." Pytany o zabójstwo premiera Harririego: "Mówi się że to Hezbollah i Syria. Ale przecież wielkie mocarstwa: USA, Francja, Rosja zapewne wpadły na trop spisku i mogły próbować ratować Harririego. Ale tego nie zrobiły. Izrael tez pewnie wiedział, ale Syria i Hezbollah może dały mu coś w zamian, by nie przeszkadzał." Zrobiłem aluzję do teorii o zamachu w Smoleńsku, opowiadając o zdarzeniach z kwietnia 2010 r. "Pewnie waszego prezydenta zabiła Rosja, bo chciała mieć swojego człowieka na tym stanowisku". Pyta mnie się czy Polacy są proamerykańscy. Mówię, że nie wszyscy. Część jest proniemiecka lub prorosyjska. "Ktoś u was kocha Rosję?", "No np. część dawnych komunistów", "A tych, co zamiast w Boga wierzą w Rosję". : )"



"Koleś pilnujący kasy w najlepszym bejruckim punkcie małej gastronomii (Phoenicia Saj) wdał się ze mną w rozmowę. Okazał się być Syryjczykiem. Prawdziwym. Nie jednym z tych AfroSyryjczyków. I podzielił się ze mną swoimi myślami na temat tego konfliktu: "Moja rodzina jest w Niemczech. Chcą załatwić mi wizę, ale ja nie chcę tam jechać. Nie biorę pomocy od UNHCR. Uczciwie pracuje po 10 godzin dziennie za 400 dolarów miesięcznie. Chciałbym wrócić do Syrii. Kocham swój kraj i Damaszek, najpiękniejsze miasto na świecie. Ale nie mogę wrócić, bo szuka mnie wojsko. Studiowałem a oni chcieli mnie wcielić do armii. Nie widziałem sensu w zabijaniu ludzi dla Assada, ani przeciw Assadowi. Oni wszyscy zabijają ludzi o nic. Właściwie to Rosja i USA biją się o Syrię. Ja tutaj czekam, co z tego wyjdzie. Chcę uczyć się i uczciwie pracować a wszyscy jak słyszą, że jestem Syryjczykiem, myślą, że jestem terrorystą." Mój rozmówca był sunnitą. I rzeczywiście nie widział sensu w narażaniu życia i zabijaniu innych w imię utrzymania u władzy upartego dyktatora. W odróżnieniu od alawitów czy syryjskich chrześcijan nie postrzegał tego jako desperackiej walki o przetrwanie. Nie identyfikował się też z rebeliantami a jako źródło największych problemów na Bliskim Wschodzie wskazał Arabię Saudyjską. Jego przypadek dobrze ilustruje do jakiego stopnia kruche było społeczeństwo syryjskie. Społeczeństwo to łączyła tylko ziemia. Teraz usunęła się im spod nóg. W Libanie są teraz 2 mln uchodźców z Syrii. Prawdziwych uchodźców, którzy pracują, by przetrwać."





"Odwiedziłem Muzeum Hezbollahu w Mleecie, w południowym Libanie. Muszę przyznać, że muzealnictwo dobrze wychodzi tej organizacji terrorystycznej. Za pieniądze irańskich podatników zbudowała nowoczesną placówkę - może nie w stylu Polin, ale np. Muzeum Czołgów w Latrun. Na początku zwiedzania wyświetlany jest bardzo profesjonalnie zrobiony film propagandowy. Dynamicznie zmontowane archiwalne relacje filmowe są przesłaniem mówiącym: "jako pierwsi pokonaliśmy Izrael i możemy go jeszcze raz wykrwawić". Przekaz ten wzmacnia ekspozycja poświęcona nieudanym akcjom izraelskich sił specjalnych. Na niej zdobyczny izraelski sprzęt i cytaty z izraelskich polityków - od Moshe Arensa po Ariela Sharona - mówiące, że Izrael przerżnął w Libanie. Nasuwa się myśl, że izraelscy politycy i generałowie rzeczywiście popełnili koszmarny błąd pozwalając wyrosnąć potworowi na północnej granicy. W muzeum mamy też wymowną instalację artystyczną - pomnik zrobiony z rozrzuconych na dużej przestrzeni szczątków izraelskich czołgów, transporterów i śmigłowców. Jest też leśna ścieżka ze zrekonstruowanymi bunkrami i pokazem uzbrojenia. W Muzeum spotkałem libańskich bikersów noszących kurtki "Sons of Anarchy" )))) Cała okolica to bastion Hezbollahu. Wszędzie podobizny Nasrallaha, Musawiego i innych dowódców. Na wiaduktach nad autostradą irańskie flagi. W jednym miejscu bannery osławionej Syryjskiej Partii Narodowo-Socjalistycznej i podobizna Assada. Zwolennicy tej partyjki jakoś się nie chcą jednak przeprowadzić do Syrii..."






"Idąc malutką acz urokliwą starówką Tyru usłyszałem muzykę. Dziewczęcy śpiew, rytmiczne klaskanie, takie arabskie karaoke. Drzwi od jednego z domów były otwarte a przez nie widać było jadalnię a w niej stół zastawiony jadłem i napitkiem a przy nim dziewczynę z mikrofonem w ręku. Ładną lasencję z całkiem sporym biustem ukrytym pod podkreślającym jej figurę białym topem. Przyciągnęła moją uwagę. Byłbym ślepy, gdyby nie przyciągnęła. Bawiący się tam domownicy zachęcali ludzi zgromadzonych pod drzwiami do wspólnego śpiewu i zabawy. Zagadałem do starszego człowieka, że jestem z Polski. Zaproponował mi whiskey. Chętnie skorzystałem, ale nie nadużywałem gościnności. Na murze pobliskiego domu wisiała ludowa kapliczka z Jezusem, Maryją i jakimś lokalnym świętym. Przypominało mi się zajebiste wesele pod Miętnem, na którym byłem w lutym..."









"Trypolis (libański, nie libijski) to miasto, delikatnie mówiąc, bardzo różniące się od Bejrutu, Tyru czy Zahle. Jest chaotycznie bliskowschodnie. Kilka lat temu doszło w nim do walk z udziałem ISIS. Konflikt syryjski w ten sposób przelał się do Libanu. Ja nie natrafiłem w Trypolisie na ISIS, ale na coś gorszego - koszmarne korki. To co widzicie w Warszawie to naprawdę nic! Tam są węższe ulice, gorsza kultura jazdy a zabłądzić łatwo. Grunt, że jest tam Rondo Allaha. Gdy mój kierowca pytał o drogę podjechał do nas koleś na skuterze. Zaoferował, że będzie nas prowadził na stare miasto - sukk z czasów Mameluków. Na miejscu pokazał nam parę miejsc na starówce, m.in. meczet al-Manzouri ( świetny przykład mameluckiego kunsztu) oraz rzemieślniczą wytwórnię mydła (naprawdę wyszukanego mydła - fabryczka działa od 1937 r.). Potem ten koleś odprowadził nas na parking. Bronił się przed przyjęciem napiwku. Nie mam pojęcia kim był i dlaczego poświęcił nam tyle czasu. W Trypolisie jednak długo nie pobyłem bo musiałem zdążyć na wizytę u wiceszefa organizacji libańskich przedsiębiorców. Pogadałem z nim trochę o libańskiej gospodarce. Jego firma (Sonaco Al-Rabih) sprzedaje mezze, czyli libańskie przystawki. Chciałby je również wysyłać do Polski. Nad drzwiami do jego fabryki wisi krzyż. A w recepcji siedziała miła sekretarka o bardzo ładnych rysach twarzy."







"W pobliżu miasteczka Beit ed-Dine (gdzie jest ładny XVIII wieczny pałac druzyjskich emirów) znajduje niezwykła atrakcja turystyczna: Zamek Moussy. Został on zbudowany w XX w. przez hobbystę. Jego twórca w dzieciństwie był gnojony w szkole przez miejscowego Broniarza, który mówił mu, że do niczego w życiu nie dojdzie. Jego szkolna sympatia dała mu kosza mówiąc, że wyjdzie tylko za bogacza z własnym zamkiem. Gostek wówczas pomyślał: ok, to zbuduje własny zamek. Doszedł do wielkich pieniędzy i go postawił. Zamek Moussy wygląda z zewnątrz śmiesznie, ale wewnątrz jest niesamowita ekspozycja. Dziesiątki figur "woskowych" odgrywa scenki z życia dawnego Libanu. Wszystko od warsztatów rzemieślniczych po wesela i spotkania lokalnej starszyzny. Jest tam też zaprezentowana wielka kolekcja broni białej i palnej. Od średniowiecza po II wojnę światową. A także zbiory biżuterii oraz innych antyków. Moussa był naprawdę fajnym kolesiem. Zbierał to wszystko przez 60 lat. I miał dobre przygotowanie merytoryczne - nadzorował konserwację prawdziwych zamków krzyżowców. A o tym lokalnym nauczycielskim nieudaczniku, który go prześladował, nikt już dzisiaj nie pamięta."





"Widziałem dzisiaj zaśnieżony kawałek Libanu. W górach. 2000 m npm. I las cedrów. Tzw. Cedrów Boga. Po lesie niestety sobie nie pochodziłem (z powodu śniegu), ale ponoć w jego głębi są cedry mające ponoć 2000 lat. Oczami wyobraźni zobaczyłem tam przez chwilę barkę dla Ra, zbudowaną z drewna cedrowego przez Egipcjan. Las niby jak las, ale okolica jest naprawdę ciekawa. Iście północnowłoskie krajobrazy. Ośnieżone szczyty, przepaście, wodospady, miasteczka pstrzące się czerwoną dachówką, kościoły, klasztory, pustelnie... I żeby było ciekawiej to teren, na którym wiszą plakaty Lebanese Forces. Gdy zapytałem na straganie o pamiątki z Samirem Geageą, sprzedawcy oczy zaświeciły się z radości..."

"Dzisiaj byłem w siedzibie papieża. Ormiańskiego papieża, czyli katolikosa. Ormianie mają aż dwóch papieży. Jeden rezyduje w Eczmiadzynie, w Armenii. Drugi w Antelias pod Bejrutem, a wcześniej rezydował w Sis w Cylicji (obecnie Turcja). Ormiańskim papieżem nie jest co prawda ks. Isakowicz-Zaleskian, ale Ormianie twierdzą, że każdy z ich dwóch papieży jest równy papieżowi rzymskiemu. Ciekawe czy jeździ białym mercedesem? W Antelias jest muzeum ormiańskich przedmiotów liturgicznych ocalałych z pogromów w Cylicji. Prawdziwe skarby kultury, ale podpisy pod eksponatami głównie po ormiańsku a dwa piętra ekspozycji otworzono na moje specjalne życzenie (wcześniej były zamknięte, by nikt nie zwiedzał). Panienka, która nas pilnowała podczas zwiedzania powiedziała: "Niestety w Libanie jest tylko 80 tys. Ormian. Kiedyś było dużo więcej. W trakcie wojny domowej mieliśmy własne milicje w celu obrony. W trakcie pierwszej wojny światowej też, ale nasze wojsko było kiepskie i Turcy zabrali nam nasze ziemie". Na pomniku koło katedry ormiańskiej jest mapa, na której obok Armenii jest Armenia Zachodnia obejmująca kawał Turcji i terenów kurdyjskich. Obok jest inny pomnik, a w nim wyeksponowane za szkłem czaszki i kości Ormian zabitych przez Turków. (Wyobraźcie sobie jakby Wyborcza bóldupiła na coś podobnego u nas!) Pojechałem do miejscowości Bzoummar, gdzie jest klasztor ormiańskich katolików a w nim cudowny wizerunek Maryji. Mają tam też muzeum, ale można go zwiedzać tylko po wcześniejszym umówieniu się. Ogólnie sprawiali wrażenie jakby nie chcieli, by ktokolwiek, poza Ormianami, ten klasztor zwiedzał. Nawet w sklepie z pamiątkami nie było nikogo a butelki z arakiem stały nie pilnowane na stole przykrytym gazetą. Wniosek: Ormianie nie znają się na prowadzeniu muzeów."



"Jak wiadomo, Juliusz Słowacki wieeeeelkim poetą był. A w trakcie swoich podróży odwiedził Liban. Zatrzymał się w klasztorze św. Antoniego Padewskiego w Ghazir. Wpadłem z odwiedzinami do jego celi. (Akurat była sprzątana odkurzaczem przez miłą panią . W celi zaś jest mała ekspozycja poświęcona Słowackiemu, który napisał tam "Anhellego", w którym znalazła się zapowiedź spustoszenia Rosji i zniszczenia rosyjskiego prawosławia. Słowacki polubił libańskich maronitów i nauczył się trochę arabskiego. Zagadywał do lokalnych dziewczyn przy źródle. Palił też sziszę. Dzisiaj upamiętnia go tablica na murach klasztoru. Ghazir to również miejscowość, w której w czasie drugiej wojny światowej mieszkali polscy uchodźcy uwolnieni z Bolszewii."




"Niektórzy arabiści przekonują, że hidżaby to po prostu bliskowschodni, przed islamski zwyczaj. Może i tak, ale tutaj dużo dziewczyn chodzi bez hidżabów. Oczywiście to głównie chrześcijanki, ale nie tylko. (Na terenach muzułmańskich można zaś zobaczyć czasem kombinacje w stylu: hidżab plus różowa bluzka i obcisłe dżinsy). Maronickie dziewczyny podążają za europejskimi mocami a niektóre mają rysy twarzy podobne do Francuzek. Inne mogłyby uchodzić za sefardyjki. (Jest tu trochę DNA sprzed czasów podboju islamskiego.) Kiecki prezentowane na wystawach w Junieh nie są bynajmniej brewarystyczne : ) Są też reklamy damskiej bielizny. I oczywiście jest dziwkarski biznes, ale specyficzny, bo nakierowany na bogatych Arabów. Jeden taksiarz mi opowiedział jak to działa. W klubach pracują dziewczyny z Rosji, Ukrainy czy Rumunii. Zapewniają "występy artystyczne" i rozmowy z klientami. Ale do niczego nie dochodzi w klubie. Klient może się umówić z panienką "na randkę" w hotelu następnej nocy. Dziwaczne? Ale kolesie znad Zatoki Perskiej się na to łapią. Dla nich jest tu Las Vegas. Dzięki temu, że kraj ma 30 proc. chrześcijan, mogą na legalu się napić alkoholu i zabawić. A później wracają do siebie i głoszą wyższość wahabickiego islamu."

 ***

A po krótkiej przerwie, być może już w święta, ostatni odcinek serii "Restituta" - Patriota. O prawicowcu, który 90 lat temu zmiażdżył narrację współczesnej dupoprawicy o "socjalistycznej sanacji".