sobota, 26 października 2019

Matrioszka: Fałszywy uciekinier


Ilustracja muzyczna: The Good Shepherd OST

Pułkownik Aleksander Sacharowski, szef wywiadu zagranicznego KGB w latach 1955-1975 był uznawany za geniusza dywersji strategicznej. Gen. Ion Mihai Pacepa nazwał go "ojcem współczesnego terroryzmu". Niewątpliwie mocno przyczynił się on do nabrania siły przez arabski i lewacki terroryzm, ale ta część jego działalności nie przyniosła USA żadnych strategicznych strat. Była tylko drobnym utrapieniem, a nawet współgrała z wdrażanym przez CIA i globalistów planem transformacji zachodnich społeczeństw.



Rządy Sacharowskiego w I Zarządzie KGB to też czas wielkich wpadek wywiadowczych. W 1957 r. ucieka na Zachód oficer KGB Reino Hayhanen, który pozwala namierzyć Amerykanom sowieckiego nielegała Rudolfa Abla. W 1959 r. dezercji dokonuje płk Michał Goleniewski, funkcjonariusz wojskowych i cywilnych służb specjalnych PRL a przy okazji agent KGB. Przekazuje Amerykanom i Brytyjczykom wiele cennych informacji pozwalających im namierzyć m.in. takich groźnych sowieckich szpiegów jak George Blake czy Harry Houghton. Pomaga też namierzyć Gordona Londsdale'a vel Konona Mołodego.W 1961 r. ucieka na Zachód Bohdan Staszyński, zabójca z KGB, który zlikwidował Stepana Banderę. Pierwsze lata rządów Sacharowskiego w I Zarządzie KGB są więc serią wywiadowczych katastrof. A mimo to, Sacharowski pozostaje na stanowisku niemal dożywotnio.


1961 rok przyniesie jeszcze jedną ucieczkę: mjra KGB Anatolija Golicyna. Był on pracownikiem rezydentury w Helsinkach (i właśnie w stolicy Finlandii zgłosił się do CIA z prośbą o ewakuację) a wcześniej analitykiem z centrali, zajmującym się m.in. planami strategicznymi. Podczas pierwszego przesłuchania zachowywał się dziwacznie - odmówił mówienia po rosyjsku (angielskim posługiwał się natomiast bardzo słabo) i zażądał spotkania z... prezydentem Kennedy'm. Twierdzi też, że CIA nie została zinfiltrowana przez KGB!



Funkcjonariusze sekcji sowieckiej CIA za bardzo nie wiedzą, co mają robić ze zbiegiem. Ale już w 1954 r. Golicyna przecież wytypował jako dobry cel do werbunku inny zbieg z KGB - płk Piotr Deriabin.  Ponadto dochodzą do CIA informacje, że KGB jest naprawdę wkurzona z powodu ucieczki Golicyna. Szef tej służby Aleksander Szelepin (wkrótce zostanie zastąpiony przez Semiczastnego) zleca ponoć zabójstwo zbiega. Golicyna bierze pod swoje skrzydła James Jesus Angleton, legendarny szef kontrwywiadu CIA. Golicyn przekazuje mu w zaufaniu, że CIA została spenetrowana przez KGB, podobnie jak inne zachodnie służby. Wewnątrz CIA ma działać agent o kryptonimie "Szasza". Angleton rozpoczyna polowanie trwające ponad 10 lat i toczące się na trzech kontynentach. Wciąga w nie sojusznicze służby: brytyjskie, francuskie, kanadyjskie i australijskie.

Skąd jednak Golicyn wie o agentach wewnątrz zachodnich służb? Problem w tym, że jako analityk nie miał dostępu do danych osobowych agentów. Pracował tylko z dostarczanymi przez nich informacjami. A czasami tylko strzępkami informacji. Ponoć jego zeznania pomogły przy sprawie Piątki z Cambridge i George'a Blake'a. Zaskakująco trafnie Golicyn wskazał też jako sowieckiego "kreta" Victora Rothshilda (co brytyjskie służby przyjęły oczywiście z oburzeniem).

Flashback: Dies Irae - Soviet Rothshild


Ale poza tym dorobek Golicyna we wskazywaniu agentów jest mizerny. Jak piszą Roger Faligot i Remi Kaufer:



"Wbrew pozorom Golicyn nie jest żadną "bombą". Jakie informacje posiada? Żadnych konkretnych nazwisk, zaledwie strzępki informacji na temat źródeł, jakie KGB ma wewnątrz NATO. Z czasem jednak legenda przypisze mu wykrycie co najmniej czterech kretów: Francuza Georges'a Paques'a, zastępcy szefa Wydziału Prasy i Informacji NATO, zatrzymanego 12 sierpnia 1963 r. przez DST; Johna Williama Vassalla, woźnego sądowego brytyjskiej Admiralicji; Johna Watkinsa, kanadyjskiego dyplomaty, oraz prof. Hugh Hambletona, pochodzenia anglo-kanadyjskiego, którego formalna identyfikacja zajmie lat siedemnaście!

Chlubny bilans. Aż nadto chlubny, zwłaszcza że w rzeczywistości wyżej wymienieni agenci zostali przechwyceni dzięki zeznaniom innych uciekinierów oraz cierpliwej pracy służb kontrwywiadowczych. Znamienny jest zwłaszcza przypadek Georges'a Paques'a, który przystąpił do pracy w NATO latem 1962 r., a więc sześć miesięcy po ucieczce Golicyna. A zatem Golicyn nie mógł wiedzieć o funkcji, jaką Paques pełnił w NATO. Jego deklaracje mogłyby co najwyżej wywołać uzasadnione zainteresowanie ze strony DST...

Ale w kontekście danej epoki wszystko wygląda inaczej. John McCone nie posiada się ze szczęścia. Nie minęły jeszcze trzy miesiące, odkąd zastępuje Dullesa na czele Agencji, a tu spada mu z nieba radziecki dezerter, ochrzczony kryptonimem AE/LADLE. Psycholog z sekcji tajnych operacji, dr John Gittinger, stwierdza wprawdzie u Golicyna skłonności do zachowań paranoicznych oraz fantazji wynikających z megalomanii, ale to nikomu zdaje się nie przeszkadzać. Wszak paranoja to typowa choroba asów kontrwywiadu! A jaka satysfakcja, gdy Ukrainiec stwierdza, że o ile mu wiadomo, KGB nie zdołała przeniknąć szeregów CIA. Aż ciepło się robi na sercu, mimo że oficer KGB odwoła później swoje wcześniejsze zeznania.

Tylko sceptyczna Soviet Bloc Division (Wydział do spraw Bloku Sowieckiego) wykaże wiele rezerwy wobec informacji Ukraińca. Jak choćby wtedy, gdy Golicyn stwierdza, że zerwanie stosunków chińsko-radzieckich jest jedynie mydleniem oczu Zachodu, manipulacją KGB na użytek przeciwnika; jak i to, że osobiście przedłożył Chruszczowowi plan reorganizacji służb. I przede wszystkim wtedy, gdy zażąda 15 milionów dolarów na przygotowanie operacji, której celem ma być dezintegracja jego macierzystych służb.

(...)

Przez kilka kolejnych miesięcy AE/LADLE składa coraz bardziej bulwersujące zeznania, z których wynika że KGB przedsięwzięło projekt infiltracji na szeroką skalę, który udaremnić może jedynie on, Golicyn, niemal cudem zesłany Amerykanom przez Opatrzność. Według Nigela Westa, który analizował tę sprawę ze strony angielskiej, naliczono 270 przypadków infiltracji zachodnich służb i przeróżnych ministerstw (Molehunt [Polowanie na kreta], 1987). Następnie zredukowano znacznie tę liczbę, twierdząc, iż w wielu przypadkach istniały jedynie poszlaki.

Zaniepokojony tym John McCone zezwala Angletonowi na otwarcie archiwów kontrwywiadu, by ułatwić pracę Golicynowi. Ten informuje między innymi i o tym, że wie o istnieniu brytyjskiego "Klubu Pięciorga", do którego należą m.in.: MacLean i Burgess... pracujący od 10 lat dla Rosjan! Trzeci członek, o pseudonimie Stanley, działa zdaniem Golicyna na Środkowym Wschodzie. Nie jest to wprawdzie informacja precyzyjna, lecz angielscy oficerowie dochodzeniowi dedukują z niej, iż może tu chodzić o Philby'ego, który już od pewnego czasu pozostaje pod obserwacją. Warto jednak zauważyć, że również inny kret, formalnie zidentyfikowany, działa w tym samym okresie na Środkowym Wschodzie, a jest nim George Blake. I ilu jeszcze angielskich agentów obróconych przez Rosjan?

(...)

Po roku szczegółowych przesłuchań Angleton proponuje angielskim przyjaciołom przesłuchanie "opatrznościowego" uciekiniera na ich własnym terenie. Odpowiednikiem amerykańskiego kontrwywiadowcy jest na terenie Anglii Arthur Martin, szef sekcji D MI 5 (antyradzieckiego kontrwywiadu). Martin zaprasza ukraińskiego uciekiniera w nadziei zatrzymania go u siebie. W marcu 1963 r. Golicyn pod fałszywym nazwiskiem John Stone udaje się wraz z małżonką do Wielkiej Brytanii. W Londynie wszyscy jeszcze są pod wrażeniem afery Profumo, w której sekretarz stanu został skompromitowany przez call-girl Christine Keeler i attache radzieckiej floty Jewgienija Iwanowa.

W tak napiętej atmosferze Golicyn, któremu Anglicy nadali pseudonim Kago, informuje Brytyjczyków, że kret o pseudonimie Peters drąży głęboki podkop w Intelligence Service. Inna informacja Golicyna, ta mianowicie, że sprawcą śmierci przywódcy partii laburzystów Hugh Gaiskella jest 13 Departament KGB, wyspecjalizowany w "mokrych operacjach", którego człowiek miał wstrzyknąć politykowi śmiercionośne bakterie, całkowicie zbija z tropu Arthura Martina i Geoffreya Hintona z MI 6. Rosjanom miało bowiem zależeć na tym, by wiernego zwolennika NATO zastąpił "ich człowiek" Harold Wilson, który nawiasem mówiąc właśnie objął kierownictwo partii laburzystów... Następnego roku, z chwilą objęcia przez Wilsona stanowiska premiera, Jim Angleton wnosi przeciwko niemu oskarżenie. Amerykanin proponuje MI 5 zorganizowanie kampanii przeciwko przywódcy partii. Jeszcze dziś wielu czołowych przedstawicieli MI 5, takich jak Peter Wright (autor książki Spycatcher, 1987) podtrzymuje tezę o zamordowaniu Gaiskella przez KGB i zwerbowaniu Wilsona przez Rosjan. Tymczasem istnieją fakty przemawiające przeciw podtrzymywaniu takiej tezy. Przede wszystkim 13 Departament KGB, któremu Chruszczow zakazał dokonywania zabójstw zachodnich przywódców politycznych, został rozwiązany w 1959 r. I jeśliby nawet zrobił w przypadku Gaiskella odstępstwo od tej zasady, to historycy potwierdzą, że miejsce Gaiskella miał zająć nie Wilson, lecz George Brown, człowiek o podobnym pronatowskim nastawieniu... Po trzecie cała ta sprawa jest jedynie wymysłem Golicyna, choćby i dlatego, że zmarły przywódca laburzystów zachorował w grudniu 1962 r., czyli rok po dezercji Ukraińca.

Tak czy owak Brytyjczycy wykazują ogromne zainteresowanie Golicynem, który 7 lipca 1963 r. jest niestety zmuszony ich opuścić, albowiem "Daily Telegraph" ujawnia, że przebywa na terenie Londynu jako gość służb brytyjskich. Nazwisko Ukraińca zostaje zniekształcone. Przez dobre dziesięć lat uciekinier występuje we wszystkich książkach poświęconych szpiegostwu jako Dolnicyn. Informację taką przekazało waszyngtońskie biuro tej konserwatywnej gazety i dla Anglików staje się jasne, że Angleton umożliwił przeciek, by dodać znaczenia osobie ukraińskiego dezertera, choćby ze względu na Soviet Bloc Division, coraz bardziej powściągliwy na jego temat i pełen zastrzeżeń...

(...)

Po drugiej stronie kanału La Manche niestrudzony Jim Angleton bada niezliczone poszlaki prowadzące na teren Francji, a wskazujące na sekretarzy stanu, ministrów czy ludzi z najbliższego otoczenia de Gaulle'a, gdzie znalazł się agent o pseudonimie Colombine. Rozmaite fakty i domysły naprowadzają Angletona na ślad siatki SZAFIR, składającej się z dwunastu agentów KGB, działających w samym sercu SDECE. Teza o działalności siatki wewnątrz SDECE ogromnie odpowiada szefowi placówki SDECE w Waszyngtonie, Thyraudowi de Vosjolemu, sympatyzującemu z anty-gaullistowskimi zwolennikami "Algierii francuskiej".

Prezydent Kennedy, świadom powagi sytuacji, wysyła wreszcie do Paryża specjalnego kuriera, "zluzowanego" wkrótce przez szefa placówki CIA, Alfreda Ulmera."Zawracają mi d... całą tą historią", miał powiedzieć generał de Gaulle, przekonany, że Amerykanie wymyślili wszystko po to, by mu zaszkodzić. Takie samo wrażenie odnosi generał Jacquier. Szef SDECE tym zawzięciej broni swoich pozycji, że Jacques Foccart, bliski współpracownik de Gaulle'a, któremu zawdzięcza stanowisko szefa wywiadu, znalazł się w kręgu podejrzeń Angletona.

Do USA udaje się generał Tempie de Rougemont, pracownik 2. Biura, który w wywiadzie pełni funkcję doradcy. Wraca bardzo wzburzony, oznajmiając, że Golicyn informuje o istnieniu 30-40 kretów na terenie Francji. "Wystarczający powód, by przeprowadzić dochodzenie", oznajmia generałowi. Jest koniec lata 1963 r. Pułkownik Georges Lionnet, od wyzwolenia piastujący funkcję szefa Wydziału Bezpieczeństwa SDECE, jest rzecz jasna poinformowany o całej sprawie. Po trzydziestu latach wspomina: "Golicyn był naprawdę dezerterem KGB, ale nie miał nic wspólnego z sekcją francuską. Przekazywał więc jedynie strzępki oderwanych informacji".

W DST Golicyn otrzymuje kryptonim VIRU. Trzej szefowie służb, Louis Niquet (szef E 2, sektor operacyjny), Alain Montarras (łączność ze służbami zagranicznymi) i Marcel Chalet (specjalna komórka zajmująca się badaniem infiltracji CARU - w żargonie wywiadowczym nazwa Rosjan), odbywają, podobnie jak ich naczelny, Daniel Doustin, podróż do USA. "Przesłuchiwałem VIRU szereg razy" - zdradzi nam jeden z nich. "Prowadziliśmy dyskusje w luźnej, nieoficjalnej atmosferze. Przebywaliśmy we czterech czy pięciu w wiejskiej posiadłości. Dwaj Murzyni zajmowali się kuchnią. Golicyn był niesamowity, głęboko przekonany o własnej wartości. Chciał, żeby Francja przyznała mu Legię Honorową za wyświadczone przysługi. Po jakimś czasie przyjechał do Francji i zażądał rozmowy z generałem de Gaulle'em! Miał nadzieję zostać kimś w rodzaju szarej eminencji zachodnich służb... Wyobrażał sobie, że będziemy przynosić mu akta do czytania, czekać na jego wnioski i ostateczne instrukcje".

Niewiele brakowało, by oczekiwania Golicyna się spełniły. Za pośrednictwem Angletona i Thyrauda, nawiasem mówiąc każdego z osobna, Golicyn uzyskuje dostęp do list Francuzów, uznanych za podejrzanych. SDECE zna jedynie anonimowego zdrajcę o pseudonimie Martel. Lionnet oraz pułkownik Rene Delseny (szef kontrwywiadu) skrzętnie notują rewelacje Golicyna. Pojawiają się nazwiska: Jacques Foccart, Louis Joxe, a także nazwisko jednego z oficerów wywiadu, przesłuchującego Golicyna. Jim Angleton bierze na muszkę Leonarda Hounau, o czym informuje otwarcie Daniela Doustina, szefa DST, wyrażając ubolewanie, że Hounau został mianowany numerem 2 w SDECE. Hounau, absolwent politechniki, zajmuje się przede wszystkim sekcją badań w SDECE, patronując przy okazji wywiadowi i kontrwywiadowi. Po powrocie do Paryża Doustin nawiązuje kontakt z Georges'em Barazerem de Lannurien, szefem gabinetu generała Jacquiera, i numerem 3 tajnych służb. Zostaje rekomendowany premierowi Pompidou. "Proszę jechać do USA, spotkać się z szefami CIA i wyświetlić ten przypadek. Ale tylko ten", pada odpowiedź. Tymczasem Lannurien postanawia wyjaśnić przy okazji problem Thyrauda de Vosjoli, który wydaje się nadmiernie podporządkowany Angletonowi. Pułkownik zjawia się w Waszyngtonie 12 listopada 1963 r. Jego spotkanie z Richardem Helmsem, zastępcą dyrektora CIA, udaremnia nieoczekiwana śmierć Kennedy'ego. Czekając, aż opadną emocje związane z zabójstwem prezydenta, Lannurien aranżuje spotkanie między Thyraudem de Vosjolim i Raymondem Laportem, proponowanym na stanowisko szefa placówki SDECE na miejsce Vosjolego. Przez cały tydzień Lannurien w obecności Angletona, którego opisuje jako "błyskotliwego faceta, ale kompletnie skrzywionego, który wszędzie wokoło widzi Sowietów", przesłuchuje Martela, "członka KGB pracującego w sekcji anglo-amerykańskiej, a zatem zupełnie nie zorientowanego w problematyce francuskiej". "Jego raporty wywoływały nie lada konsternację", przyzna stary oficer. Ale Jacquier życzył sobie, żeby się ograniczyć do usunięcia Hounau... Z USA zaczynają sypać się oskarżenia, że Lannurien blokuje dochodzenie, bo sam jest agentem "Popowów"! W czasie drugiej wojny światowej walczył przecież w partyzantce czechosłowackiej, gdzie zetknął się z radzieckimi oficerami... A co miało oznaczać jego wydalenie z Węgier, gdzie w 1950 r. pełnił funkcję attache wojskowego? To była zorganizowana akcja mająca lepiej maskować jego podwójną grę! W rezultacie Hounau zostaje zastąpiony pułkownikiem Rene Bertrandem (alias Jacques Beaumont), a Lannurien, choć dochodzenie w jego sprawie zostanie umorzone, poda się w maju 1964 r. do dymisji. "Panująca wokół atmosfera ogromnie mi ciążyła. Przed odejściem sporządziłem raport, będący przeglądem sowieckich infiltracji poczynając od czasów wojennych. Moje raporty zniknęły. Nie wiem, kto je przekazał Rosjanom. Po pewnym czasie Michel Debre zwrócił się do mnie prosząc o te raporty, bo w Centrali już ich nie było..." Co zarzucali Hounau jego oskarżyciele z SDECE? Przede wszystkim przyjaźń z Francois Saar-Demichelem, byłym pracownikiem wywiadu zajmującym się handlem ze Wschodem. Saar-Demichel ujawni później Pierre'owi Peanowi na potrzeby jego książki o Foccarcie (L'Homme de l'ombre [Człowiek cienia], 1990), na jakich warunkach współpracował z Rosjanami.Drugim powodem do podejrzeń była rola, jaką Hounau odgrywał w Pradze, gdzie był attache wojskowym, a StB, tajne służby czeskie obrały sobie za cel jego i jego żonę. Zdaniem Georges'a Lionneta sprawa Hounau budzi wiele wątpliwości: "Istniały jedynie przypuszczenia, brakowało dowodów". Arytmetyczny wynik tej zagadki wygląda następująco: z 21 informacji zebranych przez DST na temat Hounau, ustalono prawdziwość jedynie w 17 przypadkach. Wynik ten wydaje się wystarczająco obciążający dla kogoś na tak wysokim stanowisku, w związku z czym 15 czerwca 1964 r. zdruzgotany Hounau podaje się do dymisji, ale do końca życia będzie utrzymywał, że jest niewinny: "To była zorganizowana akcja Angletona, wymierzona przeciwko de Gaulle'owi. Angleton był szaleńcem", wyzna nam Hounau.

Dziś, kiedy jest już za późno, CIA jest skłonna przyznać mu rację. W książce napisanej przy współudziale pracowników Agencji, którzy poddali ponownej ocenie rolę byłego łowcy szpiegów, Tom Mangold cytuje wywiad z szefem Agencji, od której to lektury ciarki chodzą po plecach, a który znakomicie tłumaczy zawziętość Angletona wobec francuskiego oficera: "Angletonowi zależało na spreparowaniu teczki obciążającej jedną z pierwszoplanowych postaci we francuskich służbach, żeby udokumentować wiarygodność Golicyna. Wybrali Hounau, bo wspaniale nadawał się na winnego. Tyle tylko, że nigdy nie zdołano mu dowieść czegokolwiek. Strona francuska postanowiła zmusić go do odejścia. Nie został wydalony na podstawie jakichkolwiek dowodów, lecz jedynie na skutek podziałów w samej SDECE". Tymczasem 16 września 1963 r. podziękowano za dotychczasową pracę szefowi placówki SDECE, Thyraudowi de Vosjolemu, który nie będzie szczędził oskarżeń pod adresem francuskich służb, między innymi w swojej książce zatytułowanej Lamia.Czas jakiś po ukazaniu się książki Vosjoli spotyka się ze słynnym pisarzem Leonem Urisem, który zaproponuje mu napisanie wspólnej powieści. Będzie nią Topaz (zamiast SZAFIRU), na podstawie której Alfred Hitchcock nakręci film o tym samym tytule.

(Dodajmy, że wspomniany Leon Uris miał na koncie taką szmatławą książkę jak "QB VII" opowiadającą jak "bohaterski" oficer UB żydowskiego pochodzenia ściga polskiego, antysemickiego lekarza z Auschwitz, który był "drugim Mengele". Ciekawe, że de Vosjoli wybrał sobie akurat Urisa na "murzyna", któremu podyktował fabułę "Topaza". - dop Fox)

(...)



Tymczasem CIA zaczyna nabierać podejrzeń co do metod działania Angletona, zważywszy na to, że syndrom Golicyna nadal sieje zniszczenie... Informacje dostarczone przez Angletona doprowadzają do aresztowania 12 września 1965 r. niejakiej Ingeborg Lygren, sekretarki szefa norweskich tajnych służb, pułkownika Wilhelma Evanga (organizatora siatek GLADIO na terenie Norwegii, w roku 1948). Okazuje się, że chodzi tu o wojnę wewnętrzną. Angleton pertraktuje bezpośrednio z konkurencyjnymi służbami kontrwywiadowczymi, Overaaksningstjeneste, których szef Asbjrn Bryhn tylko zaciera ręce z uciechy. Ingeborg miała jakoby zdradzić trzynastu agentów krajów sprzymierzonych. Dopiero trzy lata później zostanie uniewinniona i otrzyma pokaźne odszkodowanie od norweskiego rządu. (Dziś wiadomo, że była to pomyłka: prawdziwy kret nazywał się Gunvor H...).

W Kanadzie sprawy nie wyglądają lepiej. Herbert Norman, ambasador w Kairze, zostaje również wskazany przez Golicyna. Popełnia samobójstwo jeszcze przed przesłuchaniem. Bardziej wstrząsające było postawienie w stan oskarżenia kanadyjskiego odpowiednika Angletona, Leslie Bennetta. Kanadyjski kontrwywiad jest częścią Królewskiej Policji Konnej (RCMP). Bennettowi udało się złamać byłego ambasadora Kanady w ZSRR, Johna Watkinsa, który po przyznaniu się do współpracy z KGB zmarł na zawał serca. Kanadyjski specjalista od kontrwywiadu okazuje niezadowolenie z faktu, że jego własne odkrycie przypisuje się Golicynowi. Według Johna Sawatsky'ego (autora książki For Services Rendered, Leslie James Bennett & the RCMP Security Service [Dla wyznaczonej służby. James Bennett i Służby Bezpieczeństwa RCMP], 1982), Bennett zaczął kręcić sznur na własną szyję podczas koktajlu wydanego pewnego wieczora w apartamencie nowego szefa placówki MI 6 w Waszyngtonie, Maurice'a Oldfielda. Na koktajlu tym była obecna sama śmietanka łowców szpiegów: Angleton, jego zastępca Raymond Rocca, Arthur Martin z MI 5 i w charakterze gwiazdy wieczoru, Anatolij Golicyn. Bennett, pochodzący z rodziny walijskich górników, miał niewiele wspólnego z tym gronem arystokratów. Koniak VSOP serwowany przez Oldfielda zrobił swoje i Bennett dał swobodny upust drążącym go wątpliwościom, czy owo polowanie na krety nie przypomina aby polowania na czarownice prowadzonego przed dziesięciu laty przez senatora McCarthy'ego i czy Angleton nie posuwa się zbyt daleko.Na takie dictum Angleton po powrocie do siebie nie omieszkał wpisać Bennetta na czarną listę domniemanych kretów. Szef Security Service prowadził dochodzenie w sprawie swojego zastępcy przez ponad dwa lata, i choć niczego się nie doszukał, samo podejrzenie starczyło, by został zwolniony. Bennett został sam. Opuściła go żona, opuścili przyjaciele. Zrehabilitowano go całkowicie dopiero w latach osiemdziesiątych.

Angleton niezmordowanie brnie dalej i wspomagany przez Golicyna wszczyna dochodzenie w sprawie kolejnych "agentów sowieckich", równie wysoko sytuowanych, co Harold Wilson. Mierzy w Olofa Palmego, Willy'ego Brandta, ambasadora Averella Harrimana, Henry'ego Kissingera. Wydaje się, że nikt i nic nie jest w stanie go powstrzymać i kiedy w 1966 r. kolejny radziecki uciekinier, Igor Kosznow (Kittyhawk), potwierdza, że wśród kadry CIA nie ma żadnego kreta, Angleton niezwłocznie zalicza go w szereg fałszywych zdrajców... Angleton wdraża w życie projekt HONETOL, zmierzający do wykrycia kretów wewnątrz CIA.

Pracownicy operacyjni Agencji stają się kolejno przedmiotem najgorszych podejrzeń. Są dymisjonowani lub przenoszeni na inne, niewiele znaczące stanowiska, tak jak w przypadku Pete'a Karłowa, Pete'a Kowicza, Georgesa Kiselvatera, Wasi Gmirkina. Ofiarą podejrzeń Angletona pada w sumie czternastu pracowników. Weźmy przypadek Wasi Gmirkina, o którym głośno było na wyspie Mauritius, gdzie był szefem placówki. Gmirkin urodził się w Szanghaju. Jego rodzicami byli biali Rosjanie. Wasia mówił wieloma językami (między innymi rosyjskim i mandaryńskim chińskim) i był jednym z najbardziej przedsiębiorczych oficerów CIA. Realizował niezwykle śmiałe operacje Agencji na terenie Japonii i Iraku. W 1956 r. przy pomocy pięknej Japonki zastawił w Tokio pułapkę na rezydenta KGB Anatolija Rozanowa (Rozanow wróci ponownie do Tokio, nim zostanie mianowany na stanowisko ambasadora ZSRR w Tajlandii). Fakt, że ojciec Gmirkina był przed rewolucją rosyjskim konsulem w prowincji Sinciang, wydaje się Angletonowi początkiem właściwego tropu, który staje się tym bardziej istotny, że Gmirkin nigdy nie unikał spotkań z ludźmi z KGB, próbując przeciągnąć ich na swoją stronę. Dopiero w latach osiemdziesiątych Gmirkin dowiedział się, czemu nie awansowano go pod koniec kariery, a przyjaciele odwrócili się do niego plecami; czemu, wbrew przyjętym obyczajom, z chwilą odejścia na emeryturę nie otrzymał żadnego dyplomu ani medalu... 

(...)



Colby wyprowadzony ostatecznie z równowagi decyduje się w tym samym czasie ostatecznie unieszkodliwić Jamesa Angletona. Decyzji nie ułatwia bynajmniej fakt, że Angleton przypisał sobie sprawowanie nadzoru nad kontaktami z Mosadem.

(... ) W czasie podróży do Waszyngtonu Marcel Chalet wyzna nawet swojemu rozmówcy, że żaden trop sugerowany przez Golicyna nigdy nie wiódł do Francji. DST wpadła wprawdzie na ślad niejednej siatki, ale dzięki zupełnie innym uciekinierom, a przede wszystkim dzięki skrzętnemu zbieraniu informacji i nieustannej obserwacji Rosjan. Jeszcze przed śmiercią Angletona, 11 maja 1987 r., CIA dokładnie przyjrzała się wszystkim sprawom, które prowadził. Wnioski okazały się przytłaczające: przez co najmniej dziesięć lat Angleton paraliżował skutecznie działalność Wydziału do spraw Bloku Sowieckiego. To samo odnosi się także do służb sprzymierzonych."
(koniec cytatu)



Jedne z najbardziej kontrowersyjnych decyzji podjętych przez Angletona dotyczą Jurija Nosenki, uciekiniera z KGB z 1964 r. Nosenko pracował w kontrwywiadzie i był synem sowieckiego ministra ds. przemysłu okrętowego. Dostarczył informacje o agenturze, które FBI oceniła jako dosyć cenne. Nie chciał jednak przyznać, że Lee Harvey Oswald był sowieckim agentem - bo nie miał informacji w tej sprawie. Pojawiły się też wątpliwości co do motywu jego dezercji i okazało się, że nieco podkręcił swoje znaczenie w KGB. Golicyn stwierdził, że Nosenko to fałszywy dezerter mający za zadanie go zdyskredytować. Dwa wysokiej rangi źródła wywiadowcze FBI - "Fedora" i "Top Hat" stwierdziły jednak, że Nosenko to autentyczny uciekinier. ("Top Hat" to generał GRU Dmitrij Poliakow, który w latach 1961-1986 przekazał FBI tysiące stron bezcennych informacji. Zdradziło go dwóch sowieckich szpiegów w amerykańskich służbach - Aldrich Ames i Philip Hansen. Poliakowa rozstrzelano w 1988 r.) Angleton twierdzi wówczas, że "Top Hat" i Fedora" to dezinformatorzy. On wie lepiej i każe zamknąć Nosenkę w tajnym więzieniu. Nosenko jest tam torturowany przez wiele miesięcy, ale nie zmienia swojej wersji. W końcu zostaje uznany za autentycznego uciekiniera, wypuszczony i zatrudniony jako... konsultant CIA, która wypłaca mu duże odszkodowanie. Nosenko żeni się z Amerykanką, dumnie nosi amerykańską flagę w klapie marynarki i udziela się w radzie parafialnej. Mieszkańcy jego miasteczka chcą go wybrać na burmistrza. Nieźle jak na "fałszywego dezertera"...

Ogólnie liczba szpiegów państw Bloku Sowieckiego wykrytych przez Angletona w CIA przez kilkanaście lat pracy wynosiła: ZERO.

Angleton bardziej pozorował polowanie na sowieckich "kretów" niż je prowadził... I nigdy nie obejmował podejrzeniami ludzi z samej wierchuszki w CIA. 



Jeden z bliskich współpracowników Angletona, Clare Edward Petty, dochodzi w pewnym momencie do wniosku, że to Golicyn jest fałszywym dezerterem a Angleton legendarnym "Saszą", czyli "kretem" KGB wewnątrz CIA. Zbiera na ten temat obszerne dossier, uważnie przyglądając się szczegółom kariery Angletona. Dochodzi do wniosku, że prawdopodobieństwo pracy Angletona dla Sowietów wynosi 80-85 proc.   Jedną z głównych poszlak przemawiających za pracą Angletona dla KGB jest jego bliska znajomość z Kimem Philby.  Sławomir Rybarczyk przekonuje, że ta przyjaźń z najsłynniejszym sowieckim kretem, była tylko grą wywiadowczą. Ale i tak jest w niej zbyt dużo anomalii. Jak czytamy:



"Na pięć miesięcy przed lądowaniem w Normandii doszło do spotkania Angletona z Kimem Philbym, pracownikiem brytyjskiego wywiadu, który w następnych latach miał się okazać najbardziej znanym szpiegiem sowieckim w służbach państw zachodnich. Według opinii Anthonego C. Browna „....w momencie spotkania Angleton miał ambicje a nie miał powołania. To Philby zasugerował mu zajęcie - kontrwywiad - i wprowadził w arkana tego fachu.(...) To właśnie Kim nauczył Angletona struktury służby tajnej, wytłumaczył mu, w jaki sposób przechwytuje się pocztę i meldunki radiowe przeciwnika; nauczył go także, jak należy wyszukiwać dekrypty na temat operacji sabotażowych wroga, jak wykorzystuje się podwójnych agentów w Afryce Południowej”. Jednym słowem Kim stał się dla Jamesa mentorem i nauczycielem. (...)

Innym wydarzeniem związanym z podwójną działalnością Philbiego, a z którym miał do czynienia Angleton była sprawa siatki OSS w Hiszpanii. Okazało się, że misternie budowana struktura wywiadowcza Amerykanów jest kontrolowana przez komunistów i wywiad sowiecki. Siatka nosiła nazwę kodową „Banana”. Służby specjalne zlikwidowały siatkę aresztując ponad dwustu agentów, część z nich rozstrzeliwując. Zdumiewające w tej historii nie jest rozbicie siatki OSS, ale przechwycenie jej przez komunistów oraz pełna informacja jaką na ten temat posiadały hitlerowskie służby specjalne. Szefem wydziału odpowiedzialnego za półwysep iberyjski i Italię był podówczas Philby i co więcej posiadał dostęp do rozszyfrowanych depesz niemieckich z których wynikało, że siatka OSS jest pod kontrolą sowietów. Jednak tej informacji nie przekazał Amerykanom. Angelton wiedział i o tym. (...)

We wrześniu 1945 roku do konsula brytyjskiego w Stambule zgłosił się wicekonsul ZSRS Konstanty Wołkow oferując za azyl i pewną kwotę pieniędzy ujawnienie informacji na temat sowieckiej działalności szpiegowskiej w Turcji i Bliskim Wschodzie. Wołkow nalegał na przyjęcie szczególnych form bezpieczeństwa, gdyż z jego informacji wynika, iż w Foreign Office oraz w kontrwywiadzie SIS działa trzech agentów NKWD. Ostatecznie informacja o zbiegu trafiła do szefa SIS „C”, a za przesłuchanie ewentualnego uciekiniera został odpowiedzialny Philby, szef sekcji sowieckiej kontrwywiadu.Przyjazd Kima do Stambułu trwał aż trzy tygodnie, czyli dokładnie tyle ile miał oczekiwać Wołkow na rozpatrzenie swojej propozycji. Na dzień przed przyjazdem Kima Wołkow zniknął i miał się więcej nie pojawić.Dla Angeltona musiało być już jasne, kto jest sowieckim agentem w SIS. Mógł nie wiedzieć kim są ludzie z FO, ale co do Philbyego nabrał pewności. Sądzę, że utwierdziła go w tym niespodziewana wizyta Kima w Paryżu, w drodze ze Stambułu do Londynu, kiedy to odwiedził Angletona. Panowie dużo pili i rozmawiali.

(...)

Następnie 10 października 1949 roku Philby pojawił się w Ambasadzie Królestwa Wielkiej Brytanii w Waszyngtonie. Od tego dnia przejął obowiązki szefa misji łącznikowej ze służbami specjalnymi USA. Bardzo ważnym faktem jest, iż osobą, która wskazała na Kima z listy proponowanych łączników był Angleton. To on nalegał, aby oficerem łącznikowym był Philby. (...) Angleton miał być z ramienia CIA oficerem obsługującym kontakt z misją brytyjską. Spotykali się w latach 1949-1951, to jest w czasie pobytu Kima w USA praktycznie co tydzień. Jednak ich znajomość była dziwna, jak na współpracę dawnych przyjaciół.

James jednoznacznie zażądał, aby Kim zapraszany był do budynku Agencji wyłącznie przez niego i znajdował się tylko pod jego nadzorem. Ponadto, co jest ważniejsze, Angleton chciał doprowadzić, aby meldunki z SIS w ramach współpracy wywiadów trafiały do CIA nie poprzez Kima ale łącznika CIA w Londynie. Ta druga kwestia nie wynikała przecież z niewiary Angletona w brytyjski system łączności specjalnej. Sadzić należy, że Angleton chciał w możliwie najszerszy sposób wyeliminować dostęp Philbiego do „mięsa”, to znaczy najbardziej wartościowych materiałów wywiadowczych.

(...)

Oczywiście rodzi się pytanie o sens dopuszczenia Philbiego do operacji wspierania podziemia antykomunistycznego w Polsce, Ukrainie, Albanii i krajach bałtyckich przez wspólne akcje CIA i SIS. Jak wiadomo wszystkie one zostały zdekonspirowane przez służby bezpieczeństwa tych krajów, a działaczy podziemia w najlepszym razie osadzono w więzieniach na wiele lat. Sądzę, a jest to wynikiem mojej analizy działań Angletona, uważał on, że operacje w krajach bloku sowieckiego w odróżnieniu od Europy zachodniej są z góry skazane na niepowodzenie. Po pierwsze dlatego, że ani Amerykanie a tym bardziej ich sojusznicy nie byli zainteresowani prowadzeniem nowej wojny w interesie krajów środkowej Europy. Nie byli przygotowani do tego ani intelektualnie, ani militarnie. Angleton zdawał sobie z tego sprawę. Po drugie, sądził że większość inicjatyw podziemnych w krajach bloku jest sterowana przez NKWD i służby satelickie, podobnie jak miało to miejsce podczas leninowskiego NEP-u, po trzecie doceniał siłę sowieckich służb specjalnych cywilnych i wojskowych. Według niego niezinfiltrowane organizacje zostaną szybko rozbite. (...)

Potwierdzeniem tej tezy jest brak dostępu Kima do operacji CIA w Europie zachodniej zwłaszcza we Włoszech, Francji, krajach Beneluxu i Grecji. Angleton ograniczył również kontakt Kima z pracownikami wydziałów odpowiadających za dekryptaż i obserwację. Jego kontakty ograniczały się do części spraw operacyjnych i grupy nowoprzyjętych funkcjonariuszy, tak zwanych „złotych dzieci”.  (...)

Co więc stało się w ten styczniowy wieczór kiedy to J. J. Angleton w opinii jego żony był porażony i wstrząśnięty informacją o ucieczce Philbiego z Bejrutu. Czy była to reakcja na fakt, że jego przyjaciel i mentor okazał się sowieckim szpiegiem, czy też, iż wszystkie działania podejmowane przez Angletona w latach 1949-1963 spaliły na panewce, a zaangażowany czas i środki poszły na marne. "

(koniec cytatu)

Angleton podejrzewa więc już od 1944 r., że Philby pracuje dla Sowietów, ale przez następne kilkanaście lat "nie udaje się" mu go upolować. A może od początku chodziło o to, by go nie upolował?

Czy jednak James Jesus Angleton był rzeczywiście sowieckim szpiegiem wewnątrz CIA czy też wyjątkowo nieudolnym funkcjonariuszem? Czy szpiegował on sam czy też cała struktura? A może jego podejrzane działania były zgodne z polityką CIA? Tę zagadkę spróbuję wytłumaczyć w następnym odcinku serii "Matrioszka". Na razie zastanówmy się kim właściwie był Anatolij Golicyn. Czy był fałszywym uciekinierem? 



Moim zdaniem tak. Golicyn był wysłannikiem płka Sacharowskiego. Pomógł w poświęceniu części zbędnej agentury, powoli dozując informacje. Ale dużo ważniejsze było jego przesłanie na temat długoterminowych planów strategicznych KGB. Golicyn mówił, że KGB planuje przeprowadzenie transformacji ustrojowej. To był więc sygnał do Amerykanów: my nie chcemy z wami wojny, my nie myślimy o żadnej globalnej rewolucji, jedyne co będziemy robić przez całą Zimną Wojnę to trochę pozorować walkę (np. poprzez wojny zastępcze na Bliskim Wschodzie) a na końcu i tak staniemy się kapitalistami i będzie można z nami prowadzić interesy na dużą skalę. To, że Golicyn twierdził, że rozłam sowiecko-chiński był lipny było zaś dezinformacją mającą zniechęcić USA do dogadywania się z Chińczykami przeciwko Sowietom. I wreszcie wzmianki Golicyna o sowieckim agencie Victorze Rothschildzie i Angletona o Palmem, Brandtcie i Kissingerze - to był element szantażu. Jeśli będzie nam przeszkadzać, to ujawnimy, kto w waszym establiszmencie dla nas epizodycznie pracował. Odstrzelimy nawet takiego Kissingera!  Operacja z Golicynem była więc majstersztykiem zimnowojennych operacji specjalnych. 

A w następnym odcinku serii "Matrioszka": Czy płk Corso miał rację twierdząc, że CIA była lojalna wobec KGB a KGB wobec CIA?

"Każdy, kto używa Papieru Toaletowa, ten poddaje się bolszewickiej decepcji strategicznej!"
   Michał Bąkowski :)

***

Rozbawiła mnie gównoburza w związku z wykluczeniem książki Zychowicza "Wołyń zdradzony" z konkursu Książka Historyczna Roku. Książki tej jeszcze nie czytałem (ciekawe, czy Zychowicz zająknął się o niemieckiej agenturze w wierchuszce UPA?) ,a sam Zychowicz osłabia mnie ostatnio swoimi "genialnymi" analizami (mówiącymi, że powinniśmy porzucić sojusz z USA na rzecz sojuszu z Niemcami, którzy oczywiście obronią nas przed Rosją swoją jedyną brygadą jako tako zdolną do walki :), ale eliminację jego książki uważam za głupotę. 

Dużo bardziej mniej jednak oburzyła postawa Sławomira Cenckiewicza. Zachował się on jak TW "Bolek" podpierdalając Gontarczyka i Semkę za to, że rzekomo opowiedzieli się przeciwko książce Zychowicza. Piszę "rzekomo", bo wygląda na to, że Semkę fałszywie oskarżył! Wybitnie psychopatyczne działanie tego "strażnika historii".

To nie pierwszy raz, gdy Cenckiewicz zachowuje się w bardzo podejrzany sposób. Moją uwagę zwróciła jego recenzja książki prof. Francoise Thom "Beria. Oprawca bez skazy". W książce tej jest masa rewelacyjnych informacji o Berii - w tym o jego kontaktach z sanacyjnymi tajnymi służbami i gen. Andersem. Wynika z niej że od samego początku był on gruzińskim patriotą infiltrującym sowiecką bezpiekę i dążącym do rozbicia ZSRR od środka. Jak tę książkę zrecenzował Cenckiewicz? Zacytował fragment nie mającej żadnego znaczenia instrukcji operacyjnej OGPU z lat 20., w której była wzmianka o Żydach. Napisał, że to fascynująca lektura - dając sygnał, że to nudna "cegła". Nie zająknął się później o żadnej rewelacji z tej książki.

Cenckiewicz od prawie 10 lat zapowiada, że wyda książkę "Tajne pieniądze" poświęconą m.in. aferze FOZZ i korzeniom prywatnych fortun III RP. Książki jak nie było tak nie ma...

Cenckiewicz jak wiadomo opisał współpracę prof. Kieżuna z SB. Pominął jednak poszlaki świadczące o tym, że Kieżun był podwójnym agentem pracującym również dla CIA. Prof. Kieżun twierdził, że spotykał się z urzędnikiem USAID i przekazywał mu poufne informacje. Cenckiewicz odparł, że relacja Kieżuna jest niewiarygodna, bo 97-latek Kieżun nie potrafi podać dat dziennych tych spotkań sprzed 40 lat!

Cenckiewicz pisząc biografię Anny Walentynowicz pominął świadectwa mówiące o jej ukraińskim pochodzeniu etnicznym. Mimo, że była to sprawa opisywana m.in. przez historyków z IPN.

Cenckiewicz nawet pisząc recenzje filmów okazuje się być złośliwym psychopatą. Recenzując "Legiony", zasugerował, że to film "antysemicki", bo jest w nim scena, gdzie żydowscy drobnomieszczanie uciekają do domów na widok legionistów. 

Pytanie co kieruje tym człowiekiem? Czy to tylko syndrom "akademickiej mendy"?

sobota, 19 października 2019

Matrioszka: Szpieg spalony w piecu


Ilustracja muzyczna: James Newton Howard - Didn't I Do Well! - Red Sparrow OST

Przed rządami Sierowa GRU była służbą o żałosnych wynikach. Jej zagraniczni rezydenci wysyłali do Moskwy wycinki z zachodnich gazet, które przerabiali na ściśle tajne depesze. Po tym jak w 1958 r. szefem tej służby został gen. Iwan Sierow,  praca operacyjna szybko się poprawiła. Do Centrali zaczęto zwozić tajne materiały liczone na kilogramy a w trakcie afery Profumo zdobyto ponoć pornograficzne archiwum kompromitujące brytyjskie elity. Mimo takich sukcesów Sierow, wyleciał z hukiem z roboty w lutym 1963 r. Oskarżono go o brak czujności. Pod jego nosem miał działać brytyjsko-amerykański agent płk Oleg Pieńkowski. Dodano do tego stare oskarżenia o zbrodnie stalinowskie, zdegradowano go, pozbawiono Gwiazdy Bohatera Związku Sowieckiego i zesłano do Taszkentu jako zastępcę ds. szkół wojskowych dowódcy Turkiestańskiego Okręgu Wojskowego. Pomysł z wysłaniem na upokarzająco podrzędne stanowisko do Azji Środkowej wyszedł od marszałka Rodiona Malinowskiego - którego Sierow później nazwał "podlcem i byłym kołczakowcem". (Malinowski służył w trakcie I wojny światowej w rosyjskich formacjach we Francji a potem w Armii Kołczaka.)



Sierow długo był obarczany winą za olbrzymią wywiadowczą wpadkę jaką była afera z Pieńkowskim. W jej wyniku administracja Kennedy'ego dowiedziała się, że ZSRR dysponuje mizernymi siłami nuklearnymi i nie jest w żaden sposób wygrać wojny z USA. Kennedy przejrzał dzięki temu blef Chruszczowa na Kubie i spokojnie wprowadził blokadę morską wyspy zmuszając sowieckie wojska rakietowe do wycofania się z niej. (W zamian zobowiązał się wycofać stare rakiety z Turcji, których obecność wcześniej mocno martwiła tureckie władze. Rakiety te zostały zastąpione przez pociski znajdujące się na okrętach podwodnych na Morzu Śródziemnym, które mogły zapewnić większą salwę.) Ta porażka zniszczyła autorytet Chruszczowa i mocno przyczyniła się do tego, że w 1964 r. stracił on władzę. Sierow stał się kozłem ofiarnym dla wściekłego genseka. Wiktor Suworow w "Matce Diabła" przedstawił jednak inną teorię. To Sierow stał za Pieńkowskim i użył go, by zapobiec szalonym planom Chruszczowa, które groziły ZSRR nuklearną klęską. Z faktów przedstawionych przez Sierowa w jego wspomnieniach wynika jednak, że ta teoria jest błędna. Afera z Pieńkowskim miała zarówno uderzyć w szefa GRU jak i w Chruszczowa. To był początek cichego zamachu stanu.



By tę intrygę wyjaśnić musimy najpierw przyjrzeć się Pieńkowskiemu. To był człowiek, który nie zrobił kariery w GRU. Był zastępcą rezydenta w Turcji, ale wyleciał ze stanowiska ze względu na brak sukcesów i konflikt z rezydentem. Zachowywał się na tej placówce dziwnie. Wyraźnie dawał do zrozumienia zachodnim dyplomatom, że chce być zwerbowany przez ich tajne służby a oni uważali go za prowokatora. Po zwolnieniu z GRU trafił na ciepłą posadkę w akademii wojskowej. Jego protektorem był marszałek Siergiej Wariencow . Pieńkowski w czasie wojny był jego adiutantem a potem przyjacielem domu. W 1959 r. Wariencow wysyła prośbę o ponowne przyjęcie swojego byłego adiutanta do GRU. Naczelnik zarządu kadr Smolikow rekomenduje to przeniesienie, ale Sierow odpisuje mu "Z takimi danymi przyjąć do GRU nie możemy". Wbrew decyzji Sierowa, Smolikow i generał Rogow podpisali rozporządzenie o przyjęciu Pieńkowskiego do GRU! Moim zdaniem należeli oni do kadr wiernych Sztiemience i to był początek intrygi knutej przez tego "inteligenta w armii" przeciwko człowiekowi, który kosztował go wcześniej wiele strachu i upokorzeń. Zapewne spisek nie ograniczał się do Sztiemienki. Wspomniany generał Rogow był zastępcą Sierowa i zarazem protegowanym marszałka Malinowskiego. Próbował robić własną politykę w GRU a decyzję o ponownym przyjęciu Pieńkowskiego do służby podpisał, gdy Sierow był na urlopie.

Pieńkowski nie pełni w GRU żadnej ważnej funkcji. Zostaje oddelegowany na podrzędne stanowisko przy Komitecie Naukowo-Technicznym. Jeśli chodzi o tajne informacje, to ma dostęp do nich głównie w bibliotece GRU. Nie wiadomo więc jakim cudem dowiaduje się z wszelkimi możliwymi szczegółami o operacji "Anadyr", czyli przerzucie głowic nuklearnych na Kubę. O operacji tej wiedziała jedynie garstka ludzi na Kremlu. Kapitanowie statków, które przewoziły rakiety o celu rejsu dowiedzieli się dopiero po przepłynięciu Bosforu. Żołnierzom wojsk rakietowych płynących na tych statkach wydano ciepłe palta i narty. Pieńkowski jednak znał przebieg tej operacji w najdrobniejszych szczegółach. Tak samo wiedział wszystko o sowieckich siłach nuklearnych. Ktoś musiał go karmić tymi informacjami.



Pieńkowski desperacko szukał kontaktu z zachodnimi szpiegami. W ciągu ośmiu miesięcy odbył sześć spotkań z cudzoziemcami, pięć razy próbował przekazać im tajne dokumenty i trzykrotnie nachodził ich w pokojach hotelowych. Nie muszę wyjaśniać, że pokoje w moskiewskich hotelach, w których przyjmowano cudzoziemców były naszpikowane aparaturą podsłuchową a cała obsługa pracowała dla KGB. W końcu Pieńkowskiemu udaje się nawiązać kontakt z brytyjskim agentem Grevillem Wynnem.  Peter Wright, funkcjonariusz MI5 zaanagażowany w szukanie sowieckich kretów wewnątrz brytyjskich służb wyraża później zdziwienie, że Pieńkowski akurat skontaktował się z niedoświadczonym agentem brytyjskich służb, które dopiero co zaliczyły szereg poważnych wpadek związanych z sowiecką infiltracją. Wright zauważył też, że Pieńkowski spotykał się z Wynnem w miejscach, o których było wiadomo, że są pod obserwacją KGB. Wynn zresztą zauważył podczas jednego ze spotkań, że mają "ogon". Pieńkowski odparł, że o tym wie i żeby się tym nie przejmował. Istotnie, KGB uważnie obserwowała Pieńkowskiego od 1961 r. I przez kilkanaście miesięcy pozwalała mu przekazywać tajne informacje. Co więcej, w 1962 r. stwierdziła, że nie ma nic przeciwko temu, by Pieńkowski wyjechał na misję do USA. Wyjazd ten zablokował Sierow.



Iwan Diediula, zastępca rezydenta KGB w Wiedniu, donosi, że Wynne jest wykorzystywany przez MI6 jako kurier w szpiegowskich wyprawach do Moskwy. Wynne ma być zaopatrywany w tajne informacje przez sowieckiego pułkownika, którego nazwisko kończy się na "ski". Wadim Iljin, agent GRU z Paryża, dowiaduje się od wysoko postawionego źródła, że w GRU jest "kret". Źródło to przekazuje Iljinowi część materiałów dostarczonych przez Pieńkowskiego. W listopadzie 1961 r. Iljin donosi, że "kret" nosi nazwisko "Pieńżowski"! Mimo to KGB udaje, że nie może znaleźć "zdrajcy". Wszystkie te raporty spływają na biurko gen. Aleksandra Sacharowskiego (zapamiętajcie to nazwisko!), szefa wywiadu KGB. Sacharowski będzie kierował wtedy swoją służbą bez żadnych ingerencji ze strony szefa KGB Władimira Semiczastnego. Semiczastny to ambitny działacz wywodzący się z Komsomołu, który jest człowiekiem Aleksandra Szelepina, innego ambitnego działacza wywodzącego się z Komsomołu, który kierował KGB w latach 1958-1961, czyli po Sierowie. Nie jest żadną tajemnicą, że ma on ambicję zostać I sekretarzem KPZR w miejsce Chruszczowa. Można więc założyć, że doszło do intrygi ponad podziałami: Sztiemienko i jego ludzie, Malinowski i jego ludzie, Sacharowski, Szelepin i Semiczastny zmówili się przeciwko Sierowowi i Chruszczowowi.

Oczywiście intryga wymaga, by zrobić z Sierowa osobę zaprzyjaźnioną ze "zdrajcą". Latem 1961 r. dochodzi więc do ciekawego incydentu. Pieńkowski zawiadamia Brytyjczyków, że żona i córka Sierowa wybierają się do Londynu. I rzeczywiście to robią. Na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo Pieńkowski podchodzi w pewnym momencie do Sierowa i zamienia parę słów (pyta się o godzinę czy o papierosa). Zostają oczywiście wspólnie sfotografowani. Żona i córka szefa GRU już przy samej bramce zostają poinformowane, że niestety nie będą mogły lecieć tym lotem, ale mogą polecieć następnym. Czekają parę godzin na lotnisku a w samolocie obok nich zasiada Pieńkowski. Zaczyna z nimi rozmawiać. Przedstawia się jako bliski przyjaciel Sierowa. Później proponuje im pokazanie Londynu. Odmawiają. Następnego dnia puka do ich pokoju hotelowego - choć nie mówiły mu, gdzie zamieszkają. Kagiebiesta przydzielony do ochrony żonie i córce Sierowa nie widzi w tym niczego podejrzanego. Bo ma zapewne polecenie, by nie utrudniać mu kontaktu. Chodzi o to, by Pieńkowskiemu zrobić zdjęcia w towarzystwie żony i córki szefa GRU. Później zostaje zmontowana historia, że Pieńkowski był kochankiem córki Sierowa. Z Sierowa robi się "kumpla od kieliszka" Pieńkowskiego. Ten montaż ma służyć narracji mówiącej, że Sierow wspuścił "zdrajcę" do swojego domu i do serca GRU. Ta narracja okazuje się skuteczna.


Jak się potoczyły dalsze losy bohaterów tej historii? Oleg Pieńkowski został skazany na śmierć za szpiegostwo. Później miał zostać spalony żywcem w piecu a film z jego makabrycznej egzekucji pokazywano nowym rekrutom w GRU. Jest też jednak wersja mówiąca o jego rozstrzelaniu. I o tym, że popełnił samobójstwo w łagrze. I o tym, że do egzekucji wcale nie doszło i żył pod zmienioną tożsamością. Jak zauważył Wiktor Suworow, GRU później z jakiegoś powodu otoczyła rodzinę Pieńkowskiego protekcją. Czyli uznała, że dobrze wypełnił on swoją misję.

Iwan Sierow został w 1965 r. wyrzucony z Partii. Stał się emerytem i w tajemnicy spisywał swoje wspomnienia. Dwie walizki zapisków ukrył w ściance garażu swojego domu. Znaleziono je kilka lat temu. Zmarł w 1990 r. patrząc jak się wali Związek Sowiecki.

Marszałek Wariencow został zdegradowany, pozbawiony tytułów i odznaczeń. Zmarł w 1971 r.

Szelepinowi nie udało się zostać przywódcą ZSRR. Zbyt wielu ludzi w Partii i wojsku się go obawiało. Od 1965 r. tracił wpływy. W 1967 r. jego protegowany Semiczastny został pozbawiony szefostwa KGB, po tym jak uciekła z ZSRR córka Stalina Swietłana. Szelepin zmarł w 1994 r. a Semiczastny w 2001 r.



W wyścigu o fotel genseka Szelepina pokonał Leonid Breżniew. Wcześniej był on jednym z tych, którzy doprowadzili do wyrzucenia Sierowa ze stanowiska szefa GRU. Sierow wypominał Breżniewowi, że był komisarzem politycznym u generała Leselidzego na Kaukazie w 1942 r. Breżniew istotnie zrobił wówczas karierę w domenie Berii. Rządy Breżniewa oznaczały przede wszystkim zmniejszenie konfrontacji pomiędzy USA i ZSRR. Oba supermocarstwa doszły do cichego porozumienia, że nie będzie między nimi wojny nuklearnej. Jeszcze w 1980 r. Breżniew zdołał popsuć plany wojenne marszałka Kulikowa (które poznał od Brzezińskiego a ten od CIA a CIA od płka Kuklińskiego). Dla mieszkańców ZSRR rządy Breżniewa były najlepszym okresem w dziejach tego państwa. To czas stabilizacji, zmniejszenia represji (choć trzeba przyznać, że niestety wciąż one były - choć były mniejsze niż za Chruszczowa) i poprawy warunków życia. Jeśli czasy sowieckie darzone są w byłych republikach sentymentem to jest to sentyment do czasów Breżniewa, które wydawały się idyllą w porównaniu z głodnymi latami Chruszczowa czy syfem czasów Gorbaczowa. Według francuskiego prezydenta Valery'ego Giscarda d'Estainga, Breżniew rozmawiał z Edwardem Gierkiem po polsku. Miał bowiem polską matkę - co ze zrozumiałych względów ukrywał w czasach stalinowskich.


Ilustracja muzyczna: Sting - Russians


Do poważnych zmian po aferze z Pieńkowskim doszło nie tylko w Partii i służbach, ale również w armii. Marszałek Siergiej Briuzow, dowódca wojsk rakietowych, odpowiedzialny za operację "Anadyr" został przeniesiony na stanowisko Szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej. Według funkcjonariusza francuskich tajnych służb Pierre'a de Villemaresta był on entuzjastą idei nuklearnego blitzkriegu. W październiku 1964 r., tuż po odwołaniu Chruszczowa, zginął on w katastrofie lotniczej pod Belgradem (a wraz z nim pięciu generałów). Według de Villemaresta, jugosłowiańskie służby ustaliły, że ta "katastrofa" była zamachem. Z przyczyn oczywistych sprawę zatuszowano. Villemarest podaje następnie szokującą informację, że w ciągu niecałych czterech lat zginęło wówczas w katastrofach lotniczych, podczas prób jądrowych i prób z nową bronią 3 sowieckich marszałków, 3 admirałów i 32 generałów.



Briuzowa na stanowisku Szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej zastąpił marszałek Matwiej Zacharow.  Był on w latach 1949-1952 szefem GRU! Popadł w niełaskę u Stalina w 1952 r. a po śmierci Berii był przesuwany na niższe stanowiska. Później jednak jego kariera znów przyspieszyła i w 1960 r. stał się Szefem Sztabu Generalnego. Stracił to stanowisko w 1963 r. po kubańskim kryzysie rakietowym. Odzyskał je po wygodnej śmierci Briuzowa. Kierował sztabem do 1971 r. a zmarł w 1972 r.



"Podlec i były kołczakowiec" marszałek Rodion Malinowski, pozostał ministrem obrony ZSRR od 1957 r. (upadku Żukowa) do swojej śmierci w 1967 r. Po kubańskim kryzysie rakietowym wzywał do tego, by wojsko miało więcej do powiedzenia w polityce zagranicznej. Zarzucił żukowowsko-chruszczowowską strategię nuklearnej konfrontacji. Oczywiście Sowieci zasypywali dziurę rakietową i nadal planowali nuklearny blitzkrieg, ale wraz z breżniewowską stabilizacją oddalał się on w bliżej nieokreśloną przyszłość. Za życia Breżniewa nie było możliwe rozpętanie III wojny światowej. A Breżniew żył bardzo długo - aż w 1982 r. zabili go ludzie zniecierpliwionego czekaniem na władzę Andropowa.

A co z naszym "inteligentem w armii" Sztiemienką?



W 1964 r. wrócił do Sztabu Generalnego. A w 1968 r. został Szefem Połączonego Sztabu Wojsk Układu Warszawskiego. To on zaplanował inwazję na Czechosłowację. Zmarł w 1976 r. Śmiercią naturalną jak większość uczestników spisku przeciwko Sierowowi.


A w kolejnym odcinku serii "Matrioszka" przyjrzymy się zadziwiającej serii wpadek wywiadu zagranicznego KGB z 1961 r. i pewnemu słynnemu uciekinierowi. 

***

Nie chcę się zbytnio rozpisywać o ostatnich wyborach, ale ten mem oddaje część prawdy: 



Wymaga on jednak drobnej poprawki - w miejsce PiS trzeba wpisać "Gowin" lub "Ziobro". Joker jako Konfederacja to trafienie w samo sedno - zwłaszcza po ich akcji ze skargą do SN o unieważnienie wyborów (w których się wreszcie dostali do Sejmu :) Liczę przynajmniej na to, że Braun będzie odwalał na sejmowej mównicy jakieś sabatejskie rytuały. Młode, "wykształcone", rozpuszczone libki z wielkich ośrodków po ogłoszeniu wyników (które np. zwolenników PiS nie zadowoliły) wylewały swój ból d... w mediach społecznościowych. Czy Ci idioci naprawdę liczyli, że Milicja Obywatelska wygra? Problem jednak w tym, że zapaść w systemie edukacji (nie oczyszczenie go z lewackich nieudaczników) zaowocuje tym, że tych młodych, rozpuszczonych libków jest coraz więcej. To polscy Social Justice Warriors. I w następnych wyborach będzie ich głosowało jeszcze więcej... Miejmy nadzieję, że do tego momentu ustrój demokratyczny zostanie w Polsce ostatecznie skompromitowany i żadnych wyborów już nie będzie. Bo inaczej - bogowie zachowajcie nas w opiece!



sobota, 12 października 2019

Matrioszka: Inteligent w armii

"W czasie Zimnej Wojny CIA była lojalna wobec KGB a KGB wobec CIA"
                                     Płk Philip J. Corso



Generał Iwan Sierow, zastępca szefa NKWD/MWD w latach 1941-1947, pierwszy szef KGB w latach 1954-1958 i szef GRU w latach 1958-1963, jest znany Polakom głównie jako człowiek, który aresztował 16 przywódców Polski Podziemnej i brał udział w tłumieniu Powstania Węgierskiego w 1956 r. Panuje więc opinia, że nienawidził on Polaków i Węgrów. Z lektury jego wspomnień ("Tajemnice walizki generała Sierowa") można się jednak przekonać, że prawdziwą niechęcią darzył on Ormian. I przedstawicieli innych narodów Kaukazu.


Ilustracja muzyczna: Serj Tankian feat Petros Tomavsyan & ks. Isakowicz-Zaleskian - Empty Walls - Symphonical Version

Nienawidził ich przede wszystkim dlatego, że czuł że cały czas przeciwko niemu - etnicznemu Rosjaninowi - knują. W swoich wspomnieniach często skarży się na funkcjonowanie wewnątrz sowieckich tajnych służb gruzińskich i ormiańskich klanów, które stawiały interesy ZSRR na ostatnim miejscu a na pierwszym lojalność wobec swoich grup etnicznych. Szczególnie mocno to widać w opisach dotyczących obrony Kaukazu w 1942 r.



Sierow został wówczas wysłany na przełęcze. Ryzykował życie w starciach z niemieckimi zwiadowcami, brodził po kolana w śniegu, mieszkał w lichym namiocie a odżywiał się konserwami i sucharami zrzucanymi od czasu do czasu z samolotów. Beria wysłał go tam na śmierć. Obrona przełęczy była przygotowana fatalnie. Jeden batalion bronił frontu o długości 70 km a tam gdzie drogę Niemcom powinien blokować co najmniej pułk, tam stała kompania świeżych rekrutów bez przeszkolenia. Żołnierze z ormiańskich dywizji bez większego skrępowania przechodzili na stronę Niemców a dowódcy wojsk NKWD chcieli oddać Niemcom Władykaukaz. Niemcy bez problemu zdobyli kaukaskie przełęcze. Nie poszli jednak dalej, bo zmarnowali siły do natarcie na Stalingrad, osłabiając natarcie na południe. Poza tym Niemcom przydarzyło się dokładnie to, co w Ardenach - zabrakło im paliwa tuż przed polami naftowymi, które chcieli zdobyć.







Jak pisałem już na tym blogu, w serii Prometeusz: "Druga szansa na zniszczenie ZSRR pojawiła się w 1942 r. Marszałek Bagramian doprowadził do zagłady dwóch frontów pod Charkowem. Niemieckie wojska ruszyły na Kaukaz, by zdobyć azerskie złoża ropy w Baku. Spanikowany marszałek Budionny przekonywał: „Zostawmy w cholerę te mandarynkowe sady Abchazji! Po co nam ich bronić?”. W tym czasie Beria poprzez swoje gruzińskie siatki w Berlinie i Paryżu prowadził ożywioną wymianę z Niemcami. Obiecywał, że w zamian za niepodległość Gruzji podda Rzeszy cały Kaukaz. Jednocześnie wziął się za własne porządki. W Gruzji wypuszczono na wolność więźniów politycznych, powstały rady narodowe a na ulicach Tbilisi słychać było, że ze strony Niemców nie należy się niczego obawiać, bo Hitler chce zjednoczyć cały Kaukaz. Utworzono kaukaskie narodowe jednostki wojskowe w Armii Czerwonej, w których rugowano język rosyjski. Gdy dowódca 46. Armii gen. Sergackow chciał przesunąć dywizje strzelców górskich z nad południowej granicy na kaukaskie przełęcze, został spoliczkowany przez Berię, który powiedział mu: – Chcesz wydać Batumi Turkom?! Sergackow został wkrótce potem zastąpiony znajomym Berii gen. Leslidze. Przełęcze obsadziły gruzińskie jednostki, które we wrześniu 1942 r. oddały je bez walki Niemcom. Przygotowywano w Tbilisi rząd kolaboracyjny z prof. Konstantinem Gamsachurdią na czele. W sierpniu wybuchło w Czeczenii powstanie, za którym oficjalnie stała Narodowo-Socjalistyczna Partia Braci Kaukaskich. Sultan Albogaczew, szef czeczeńsko-inguskiej NKWD pisał wówczas do dowódcy powstania Tierłojewa, że rozpoczął walkę zbyt wcześnie i radzil mu się dobrze ukryć. Pisał, że dla niepoznaki każe spalić jego dom i aresztować rodzinę. Spora część czeczeńsko-inguskiego NKWD, w tym kierownik wydziału ds. walki z „bandytyzmem” przeszła na stronę powstańców."



Sierow był mocno zszokowany, gdy zszedł z gór i udał się do sztabu w Suchumi. Miasto pięknie rozświetlone, życie tam w miarę dostatnie i spokojne, niemal nie widać śladu wojny. W ogrodzie jednego z pałacyków, pod palmami siedzi Beria otoczony dowódcami odpowiedzialnymi za obronę Kaukazu. Ucztują i dobrze się bawią. Generał Tielegin, współodpowiedzialny za wielką klęskę wojsk sowieckich nad Donem (po której doszły one na Kaukaz), całuje Berię po rękach. Scena jak z "Ojca chrzestnego". Tielegin był akurat jednym z generałów wywodzących się z NKWD i prawdopodobnie wpuścił Niemców na Kaukaz na polecenie Berii. Po tym jak rozpocznie się odwrót Niemców z Kaukazu "nieudolnie" będzie próbował odciąć im drogę inny generał wywodzący się z NKWD - Iwan Maslennikow. Pozwoli im on skonsolidować przyczółek na Kubaniu a potem spokojnie się z niego wycofać. Maslennikow w 1954 r., gdy będą trwały czystki wymierzone w agentów Berii, popełni samobójstwo.

Sierowowi wbiła się też mocno w pamięć narada, do której doszło w 1943 r., już w trakcie operacji pościgu za niemieckimi wojskami na Kaukazie. Obok Berii, za biurkiem, stał wówczas młody pułkownik z rudymi, sumiastymi wąsami. Generał Andriej Grieczko (etniczny Ukrainiec, późniejszy dowódca wojsk Układu Warszawskiego i minister obrony ZSRR w latach 1967-1976, użył podczas tej narady sformułowania: "Jak Bóg da"), spytał się wówczas Sierowa kim jest ten oficer. Sierow dopytał się Sarkisowa i otrzymał odpowiedź: pułkownik Siergiej Sztiemienko.



Sztiemienko był Kozakiem z okolic Wołgogradu. (A Kozacy jak wiadomo byli jednym z narodów najmocniej represjonowanych przez bolszewików. ) W czasie I wojny światowej, z nieznanych przyczyn jego matka zukrainizowała jego nazwisko "Sztemienkow" na "Sztiemienko". W Armii Czerwonej służył od 1926 r. Początkowo jego kariera przebiegała w wojskach technicznych a później w sztabach (także podczas wojny przeciwko Polsce i Finlandii). Został w 1942 r. przydzielony do sztabu obrony Kaukazu a Beria bardzo go polubił, dostrzegł jego wielką inteligencję i promował jego karierę. W maju 1943 r. Sztiemienko był już naczelnikiem Wydziału Operacyjnego Sztabu Generalnego. Wiktor Suworow rozpisuje się o jego ówczesnej pracy w samych superlatywach. Sztiemienko był "inteligentem w armii" i chyba jako jedyny ogarniał totalny burdel panujący w sowieckich siłach zbrojnych. Znał nazwisko dowódcy każdej dużej jednostki, wiedział gdzie ona stacjonuje i jakie ma stany. Wszystko to potrafił powiedzieć z pamięci. Gdy w listopadzie 1943 r. Stalin udawał się na konferencję w Teheranie, wziął ze sobą Sztiemienkę, by być na bieżąco z sytuacją na frontach i mieć wsparcie merytoryczne. To Sztiemienko planował i koordynował wszystkie zwycięskie (i przegrane) sowieckie ofensywy z lat 1943-1945. Po jego przejściu do Sztabu Generalnego, panujące tam standardy planowania operacji gwałtownie się polepszyły. Największym sukcesem Sztiemienki była operacja Bagration - rozbicie wojsk Grupy Armii Środek na Białorusi latem 1944 r., które otworzyło gigantyczną wyrwę w niemieckim froncie prowadzącą aż do Warszawy.




Pamiętajmy jednak, że Sztiemienko odpowiadał też za plany obrony Krymu i Kaukazu w 1942 r. - czyli za gigantyczne sowieckie klęski. Jak to się stało, że w 1942 r. efektem jego pracy były olbrzymie wojskowe katastrofy a w latach 1943-1945 wielkie zwycięstwa. Czy tak szybko nauczył się walczyć? Czy też może klęski z 1942 r. były na polecenie Berii, który chciał wyzwolenia Kaukazu przez Niemców? To był ostatni moment na rozstrzygnięcie wojny na Wschodzie. Niemcy go jednak nie wykorzystali a po ich klęskach pod Stalingradem, w Tunezji, na niebie nad Rzeszą i przede wszystkim w bitwie o Atlantyk - było już jasnym, że Niemcy tę wojnę sromotnie przegrają i że głupotą jest dogadywanie się z nimi. Trzeba wdrożyć inny scenariusz - przygotować się na sowieckie zwycięstwo i wypromować odpowiednich ludzi, którzy po tym zwycięstwie znajdą się na szczytach władzy w ZSRR. Jednym z takich ludzi przez Berię - cały czas dążącego do zniszczenia ZSRR od środka - był właśnie Sztiemienko.


W 1946 r. Sztiemienko został zastępcą szefa Sztabu Generalnego a w 1948 r. Szefem Sztabu Generalnego i wiceministrem obrony ZSRR. W 1952 r. został on jednak nagle przesunięty na stanowisko dowódcy wojsk okupacyjnych w NRD. Zaszkodziła mu zbytnia bliskość z Berią. Stalin planował uczynić go jedną z ofiar czystki związanej ze sprawą lekarzy kremlowskich. Po tym jak Beria zabił Stalina, Sztiemienko znów wrócił do łask, ale w czerwcu 1953 r., po upadku Berii został zdegradowany i przeniesiony ze Sztabu Generalnego na dowódcę Wschodniosyberyjskiego Okręgu Wojskowego, co uznawano za służbowe zesłanie.

Flashback: Prometeusz - Kiedy znowu będzie wojna

Flashback: Prometeusz - Purim 1953

Flashback: Prometeusz - Pederasta zdycha, musimy działać szybko...

Flashback: Prometeusz - 113 dni Berii

Flashback: Prometeusz - Ostatni bój

Sierow odgrywa w obaleniu Berii rolę jedynie pomocniczą. Bierze udział w rozbrojeniu jego ochroniarzy a informacje o tym, co spotkało "Prometeusza" zna jedynie z drugiej ręki. Jest jednak jednym z głównych beneficjentów upadku Berii. W jego ręce dostaje się Resort i to on przeprowadza krwawe czystki wśród ludzi swojego dawnego szefa. Sztiemienko musiał wówczas mieć wiele nieprzespanych nocy. Często pewnie myślał, że grozi mu aresztowanie... A był osobą pamiętliwą a przy tym cierpliwą i spokojnie planującą zemstę.

Z zesłania ściąga Sztiemienkę do Moskwy marszałek Żukow, minister obrony ZSRR. Ma on napoleońskie plany przejęcia władzy w państwie i przeprowadzenia nuklearnego "marszu wyzwoleńczego" w Europie. Potrzebuje jednak kogoś inteligentnego, kto mógłby go w tych planach wspierać. Naturalnym wyborem jest Sztiemienko. W sierpniu 1956 r. nasz "inteligent w armii" zostaje więc szefem GRU, sowieckiego wywiadu wojskowego. Zastępuje tam skrajnie nieudolnego Michaiła Szalina, który z powodu choroby jest w pracy tylko dwa-trzy dni w tygodniu.



Żukow jest powszechnie uznawany za człowieka, który aresztował Berię. To bzdura - sam Żukow zaprzeczał temu w rozmowie z Sergo Berią. A Ławrientij Beria nie został w czerwcu 1953 r. aresztowany - tylko zabity w swoim domu w Moskwie, podczas strzelaniny z komandem, które chciało go aresztować. Żukow miał wcześniej proponować Berii zamach stanu przeciwko Chruszczowowi.



I kwestia zamachu stanu ponownie pojawia się w październiku 1957 r. Żukow, podczas wizyty w Jugosławii, zostaje pozbawiony stanowiska ministra obrony i kończy swoją karierę. Główny partyjny ideolog Michaił Susłow, tłumaczy na KC, że towarzysze Żukow i Sztiemienko bez zgody Partii chcieli utworzyć szkołę dla dywersantów liczącą 2 tys. słuchaczy. Dywersanci ci mieli mieć swoje obozy wokół Moskwy...w pobliżu dacz kierownictwa partyjno-państwowego. Czyli obawiano się, że aresztują lub zabiją to kierownictwo. Według Susłowa, sprawa wyszła na jaw, bo towarzysz Chadżi-Umar Mamsurow, zastępca szefa GRU, "jako dobry komunista" powiadomił partię o wszystkim.

Mamsurowa - Osetyńca - sprowadził z powrotem do GRU akurat Sztiemienko. Według Suworowa, był to jeden z warunków przyjęcia przez niego stanowiska szefa GRU. Rola Sztiemienki w obaleniu Żukowa jest mocno niejasna. Suworow opisuje, jak Chruszczow go nachodził w gabinecie lekarskim  wymusił na nim przyznanie się do antypartyjnego spisku. A jeżeli sprawa szkoły dywersantów była celowym przeciekiem mającym na celu pokrzyżować wojenne plany Żukowa? A co jeśli Sztiemienko uznał, że nie należy dopuścić, by ten sadysta i szaleniec doprowadził do wybuchu wojny nuklearnej? W każdym bądź razie Sztiemienko zapłacił za to kolejną degradacją i ponownym odsunięciem na boczny tor kariery na kilka lat. Zostawił jednak w GRU wiernych sobie ludzi. Zwłaszcza, że jego następcą uczyniono Szalina, który kompletnie nie kontrolował sytuacji.



W grudniu 1958 r. szefem GRU zostaje Sierow. Jego ocena zastanej sytuacji jest surowa - służba leży i kwiczy. Nie ma żadnych sukcesów a tacy ludzie jak Mamsurow uczą agentów anachronicznych metod z 1937 r. Po miesiącu pracy Sierowowi udaje się zdemaskować płka Piotra Popowa, funkcjonariusza GRU od 1954 r. pracującego dla CIA. Popow za symboliczne wynagrodzenie (na początku poprosił o 100 dolarów na aborcję dla kochanki!) przekazuje Amerykanom tajemnice GRU i sowieckiej armii. Sierow już jako szef KGB podejrzewał istnienie takiego kreta, gdyż od swoich szpiegów z USA dostał tekst referatu Żukowa wygłoszonego w wąskim gronie najwyższych dowódców armii sowieckiej. Informował o sprawie kierownictwo GRU, ale Szalin i Sztiemienko nic w tej sprawie nie zrobili.



Przez następne cztery lata Sierow przekształca GRU w groźną i profesjonalną służbę, która odnosi wiele sukcesów. Cały czas działa jednak przeciwko niemu machina, którą odziedziczył. I w końcu machina ta doprowadza do spektakularnej afery...


***

A o tej aferze i jej zadziwiających kulisach w kolejnym odcinku serii "Matrioszka".

***

Ostatni tydzień przyniósł ogromny wysyp jojczenia, że "Polacy są w takim samym położeniu jak Kurdowie" i że "USA nas zdradzą tak jak Kurdów". Oczywiście gadanie o tym, że jesteśmy "jak Kurdowie" świadczy głównie o głupocie ludzi wygłaszających takie kretyńskie komentarze. W odróżnieniu od nas Kurdowie nie mają przecież własnego państwa, ich terytorium etniczne jest podzielone pomiędzy kilka krajów a ich quasi-państewko w Rojawie jest czymś podobnym do Siczy Karpackiej z 1939 r. Kierująca nim organizacja jest ściśle powiązana z radykalnie lewicową ( o korzeniach stalinowskich) grupą terrorystyczną PKK. Tak jak Polska i Węgry miały w 1939 r. uzasadnione obawy co do Siczy Karpackiej i jej OUN-owskich władz, tak żaden turecki rząd nie tolerowałby obecności u swoich granic podobnego tworu PKK. Turcja jest bądź co bądź naszym sojusznikiem - sojusznikiem USA - z NATO. Wsparcie amerykańskich tajnych służb i Pentagonu dla Rojawy było stałym elementem zadrażniania relacji z Turcją i wpychania jej w objęcia Rosji i Chin.
A to groziło rozpadem NATO i utratą kontroli nad cieśninami czarnomorskimi.

Owszem kurdyjska milicja YPG bardzo pomogła w zniszczeniu Państwa Islamskiego w Syrii, ale Państwo Islamskie nie było dla USA ani dla Polski zagrożeniem strategicznym. Było problemem dla państw Bliskiego Wschodu, Europy Zachodniej oraz Rosji. Dla nas nie. To, że Amerykanie pomogli Kurdom w walce z ISIS - dostarczając im hojnie broni, amunicji, wsparcia sił specjalnych i ogromnego wsparcia lotniczego - to i tak było bardzo dużo i świadczyło o dobrej woli Amerykanów. USA nie mogą jednak wiecznie walczyć na skrawku pustyni w obronie kurdyjskiej niepodległości. Przypominam, że mowa tutaj nie o państwie mającym układy sojusznicze z USA - tylko o quasi-państewku, kierowanym przez organizację mającą na koncie liczne zamachy terrorystyczne. Robienie analogii z sojuszem pomiędzy Polską a USA jest więc skrajną głupotą. (Zwłaszcza, że autorzy takich komentarzy jednocześnie mówią, że "USA porzucą nas wrogom tak jak Kurdów" i jednocześnie przekonują, że "Rosja nie stanowi dla nas żadnego zagrożenia". Skoro więc Rosja nie jest zagrożeniem, to kto na nas napadnie: Czechy? Litwa? Szwecja?)

Trump ogłaszał decyzję o wycofaniu wojsk USA z Syrii już w grudniu 2018 r. Wówczas została ona zasabotowana przez cały aparat Głębokiego Państwa i lobby izraelsko-saudyjskie. Teraz mamy do czynienia z podobnym mechanizmem. Więc nie jojczcie też, że "Kurdów porzucają".

Same w sobie wycofanie się USA z Syrii miałoby dużo sensu. To krok w dobrym kierunku - wycofania USA z bliskowschodniego pierdzielnika i przekierowania ich zasobów w dużo ważniejsze regiony: Azji Wschodniej i Europy Środkowo-Wschodniej. Ani Państwo Islamskie, ani Syria, ani Iran nie są żadnymi strategicznymi wyzwaniami dla USA. Takimi wyzwaniami są: Chiny, Rosja i Niemcy. To zaś sprawia, że USA nie mają interesu w wycofywaniu się z Europy Srodkowo-Wschodniej - pasa lądu, uniemożliwiającego powstanie zwartego bloku od Paryża po Pekin.
Czy kiedyś ten interes jednak stracą? Nic nie jest w polityce pewne. Może za 20 lat nie będzie USA? Teraz jednak powinniśmy wykorzystać geopolityczne okienko i cieszyć  się z tego, że Trump nie chce się angażować w bliskowschodnim pierdzielniku. Niech martwi się Izrael i Arabia Saudyjska.

***

Po przyznaniu literackiego Nobla (to takie 500+ dla lewackich pisarzy, których mało kto czyta) Oldze Tokarczuk, pomyślałem o napisaniu prequelu do "Ksiąg Jakubowych". Będzie on opisywał czasy przed nadejściem Jakuba Franka i nosił tytuł: "Jaja Sabbataja". :)