sobota, 27 lutego 2016

Największe sekrety: Hyperborea - Nan Madol

Ilustracja muzyczna: Phillip Lober - The Honor in Her Efforts (cholernie epickie!)





Rapa Nui - Wyspa Wielkanocna, miejsce stanowiące jedną wielką tajemnicę. Jak to się bowiem mogło stać, że ten niewielki skrawek lądu oddalony o ponad 3 tys. kilometrów od innych zamieszkanych ziem, zdołał wytworzyć cywilizację, która pozostawiła za sobą zadziwiającą spuściznę architektoniczną - blisko 900 kamiennych posągów moai?  Czemu tamtejsza ludność pochodzenia polinezyjskiego, mieszkająca w prymitywnych chatach, nagle zdobyła się na tak wielki budowlany wysiłek? Przekazy tej społeczności mówią, że została do niego zmuszona. Społeczeństwo Rapa Nui było społeczeństwem kastowym. Ludność polinezyjska, "Krótkousi" pracowała na panującą kastę "Długochych". Długousi różnili się od niej wyglądem. Byli wysocy, mieli wyraźnie bielszą skórę, prawdopodobnie rude włosy (posągi moai wieńczono wszak "rudymi kapeluszami") oraz wydłużone płatki uszu, podobne jakie spotykamy u posągów Buddy. Gdzieś na początku XVIII w. polinezyjska masa etniczna się zbuntowała przeciwko "rasie panów" i ją eksterminowała. Żadnego Długouchego więc już nie spotkamy i nie zapytamy go o jego wersję dziejów Wyspy Wielkanocnej.



Skąd się wzięli Długousi? Jak czytamy:

"Norweski biolog i etnograf z wykształcenia, a później podróżnik i żeglarz Thor Heyerdahl uważał, że istnieją kulturalne podobieństwa pomiędzy Wyspą Wielkanocną i pozostałymi wyspami Polinezji a Indianami z Ameryki Południowej, które mogły powstać za sprawą osadników przybyłych z kontynentu[4]. Świadczyć ma o tym m.in. sposób łączenia kamiennych bloków bez użycia zaprawy przy budowie platform ahu, podobieństwo legend miejscowych, polinezyjskich i południowoamerykańskich, podobieństwo wielu słów i imion bogów i bohaterów oraz słodkie ziemniaki pochodzące z kontynentu, które stanowiły podstawę diety dawnych Polinezyjczyków. Ponieważ nie ma żadnych dowodów na to, że nasiona samorzutnie pokonały taki dystans, Heyerdahl sugerował, że musiał istnieć jakiś związek pomiędzy obiema kulturami. Ponieważ świat naukowy wykluczał możliwość przepłynięcia 3600 km z Ameryki na wyspę, Heyerdahl dowiódł doświadczalnie możliwość dotarcia do wysp Polinezji z kontynentu na zrobionej z balsy tratwie Kon-Tiki. W czasie tego rejsu minął Wyspę Wielkanocną i dopłynął do Polinezji. Podróż w odwrotnym kierunku jest dużo trudniejsza ze względu na panujące na Pacyfiku wiatry i prądy morskie. Europejczycy odkryli większość wysp Polinezji płynąc z Ameryki, a rejsy w odwrotnym kierunku rozpoczęli dopiero po wejściu w użycie statków parowych."




Twórcy cywilizacji Wyspy Wielkanocnej zostawili jednak nam swoje pismo. Znane było jako rongorongo i jak czytamy: "Znaki zapisywane były systemem bustrofedon. Czytanie rozpoczynano od lewego dolnego rogu w kierunku prawego i przy każdym końcu wersu odwracano tabliczkę o 180 stopni i kontynuowano czytanie od lewej do prawej." Pismo to jest lustrzanym odbiciem... znaków pisma używanego przez cywilizację Doliny Indusu (również pisanych systemem bustrofedonu). Prof. Benon Szałek zdołał rozszyfrować rongorongo, posiłkując się językiem tamilskim. Niestety okazało się, że zachowane tabliczki zawierają jedynie teksty religijne i zero zapisków historycznych. Wciąż nie wiadomo więc w jaki sposób pismo z Doliny Indusu trafiło na odległą wyspę na Pacyfiku - położoną dokładnie po drugiej stronie Ziemi. Artefakty z podobnym pismem znaleziono jednak również na Nowej Zelandii oraz w... Danii - pokryte podobnymi znakami były dwa złote rogi tura.




Czy możliwe jest by cywilizacja Indii powiązana była w jakiś sposób z samotną wysepką na Pacyfiku? Artefakty, takie jak charakterystyczne posążki, związane z cywilizacją doliny Indusu znajdowano m.in. na Malediwach. Niektórzy badacze sugerują, że w zasięgu oddziaływania tej kultury mogła się znaleźć nawet Indonezja. Starożytni żeglarze potrafili dokonywać zadziwiających wyczynów i docierać w miejsca, o które nikt ich by nie podejrzewał. Śladem tego, że ktoś w zamierzchłych czasach "skakał po wyspach" jest ciąg megalitycznych budowli i kamiennych kręgów. Najbardziej znane z nich są megality z Tonga, ale podobne konstrukcje powstały również na "pobliskich" wyspach.Doniesienia o megalitach i kamiennych kręgach dotyczą również Australii  (pisał o nich m.in. David Hatcher Childress "Zaginionych miastach Lemurii i wysp Pacyfiku") czy Kiribati (opisywał je Erich von Deniken w "Podróży na Kiribati"). Niemal zawsze miejscowe plemiona przypisują stworzenie tych budowli bogom, smokom lub czarom. Zawsze należy odczytywać to jako przyznanie się: "Nie mamy pojęcia, kto to zbudował. Te wielkie kamienie już tu stały jak przybyliśmy na miejsce, ale sami nie bylibyśmy przenigdy czegoś takiego zbudować".



Pomiędzy Wyspą Wielkanocną a Doliną Indusu, mniej więcej w połowie drogi znajduje się miejsce nazwane "Połowa Drogi" - Nan Madol, czyli wielki kompleks megalitycznych ruin zbudowany na 92 sztucznych wyspach znany jako "Wenecja Pacyfiku". Współczesna nauka twierdzi oczywiście, że ten zespół tajemniczych budowli został zbudowany przez tubylczą ludność mikronezyjską. W sumie nie wiadomo po co zadawała sobie ona tyle trudu, nie mówiąc już o tym, że nie wiadomo, jak wzniosła te sztuczne wyspy, mury i "pałace". Zagadkę pogłębia to, że wielkie kamienie użyte do budowy kompleksu nie pochodziły z wyspy Ponape, tylko zostały przetransportowane z niewiadomego miejsca. Według oficjalnie obowiązującej tezy, przetransportowane na trzcinowych łodziach. Miejscowa ludność zarzeka się jednak, że ruiny Nan Madol to nie ich dzieło, tylko tajemniczych bogów i czarnej magii. Brzmi bardziej prawdopodobnie...



Próby eksploracji podwodnych tuneli Ponape kosztowały życie wielu nieostrożnych poszukiwaczy skarbów, podróżników i badaczy. Wokół tajemniczych ruin powstała mroczna legenda o dziwnych zgonach ludzi, którzy próbowali wydrzeć im ich tajemnice. Wśród ofiar Nan Madol miał znaleźć się niemiecki gubernator archipelagu (sprzed pierwszej wojny światowej), który popełnił samobójstwo oraz wybitny polski etnolog, powstaniec styczniowy Jan Kubary. Kubary zginął w 1896 r. na Ponape. Istnieją trzy wersje jego śmierci: zawał serca, samobójstwo i morderstwo.

Legendy mówią, że pod ruinami Nan Madol znajdują się grobowce dawnych królów, którzy zostali pochowani w platynowych trumnach. Podczas japońskich rządów mandatowych z wyspy wywożono duże ilości platyny, na co są dokumenty. Nie występuje ona jednak tam w naturze.



Platyna jest metalem piekielnie trudnym w obróbce. Topi się w temperaturze 1770 stopni Celsjusza. Czy to możliwe, by jakaś starożytna cywilizacja potrafiła ją kuć? Możliwe. Artefakty z platyny pozostawiła po sobie kultura Valvidia, która zamieszkiwała wybrzeża Ekwadoru od co najmniej 3500 lat przed Chrystusem. Kim byli przedstawiciele tej jednej z najstarszych południowoamerykańskich cywilizacji? Nie wiadomo. Oficjalna nauka przyznaje jednak, że pozostawiona przez nią ceramika jest często identyczna jak ceramika kultury Jomon , która zamieszkiwała Japonię od 14000 lat przed Chrystusem. Była to pierwsza kultura produkująca ceramikę. Uprawiała ona ryż już 12 tys. lat temu. To jej przypisuje się podwodne ruiny Yonaguni w pobliżu Wysp Ryukyu. Kultura Jomon pozostawiła też po sobie figurki dziwnych istot w hełmach i goglach.



Przedstawiciele kultury Jomon byli przodkami ludu Ainu - pierwotnych mieszkańców Japonii, zepchniętych przez późniejszych najeźdźców na wyspę Hokkaido. To naród wyjątkowy. Jak czytamy:

"Ajnowie nie byli podobni do innych grup ludności zamieszkujących Azję, a prezentowany przez nich typ antropologiczny określano mianem ajnuidalnego. Rdzenni Ajnowie należący do tego typu posiadali cechy odmiany białej z pewnymi wpływami rasy żółtej; występują też swoiste cechy antropologiczne, istniejące jedynie u Ajnów a ponadto znane jedynie ze stanowisk archeologicznych z okresu paleolitycznej Europy (m.in. silne spłaszczenie kościpiszczelowych i ramiennych), a także pewne analogie z cechami Aborygenów (m.in. budowa zębów). W rezultacie tej specyfiki w budowie, jak też odmienności języka, genealogia Ajnów do dziś pozostaje nieznana.

Ajnowie byli niewysocy (do 157 cm) i krępej budowy, o czaszce dużej i podłużnej, dobrze wysklepionej, z twarzą niską i szeroką. Ich skóra była blada, ale nie żółta, jak u sąsiadujących grup. Oczy jasnopiwne lub zielonkawe. W odróżnieniu od innych grup ludzkich Ajnowie wyróżniają się bardzo silnym owłosieniem ciała, często barwy rudej. (...) Przez R.Biasuttiego zostali zaliczeni do pnia rasowego europoidów (odgałęzienie praeuropoidów). Pod koniec XX wieku powstała koncepcja łącząca typ antropologiczny prezentowany przez lud Ajnu z odkrytym w Ameryce Północnej tzw. człowiekiem z Kennewick sprzed ok. 9,5 tys. lat.

Obecnie w wyniku wymieszania się z Japończykami Ajnów prezentujących opisywany typ antropologiczny już nie ma, a osoby przyznające się do przynależności do tego narodu wykazują przewagę cech odmiany żółtej z silnymi wpływami rasy białej."



(Możecie się przyjrzeć im np. na tych dawnych fotografiach. Takich Ainu spotykał m.in. wybitny badacz tej kultury Bronisław Piłsudski, brat Józefa, uczestnik zamachu na cara Aleksandra III, człowiek, który zginął w tajemniczych okolicznościach w Paryżu w maju 1918 r. Utonął w Sekwanie, co uznano za samobójstwo.)



Przodkowie Ainu mogli być spokrewnieni, z białymi, rudowłosymi ludźmi, których mumie są znajdywane w chińskim Sinkiangu.  Mogli być spokrewnieni też rudowłosymi Długouchymi z Wyspy Wielkanocnej oraz rudowłosymi ludźmi, których mumie odkrywane są w Peru. Hiszpańscy konkwistadorzy w swoich relacjach pisali, że inkaska arystokracja różniła się pod względem fizycznym od ludu. Miała bielszą skórę. Święte dziewice służące jednemu z bogów miały mieć skórę bielszą niż Hiszpanki oraz blond włosy. Sfery wyższe w imperium Inków posługiwały się też swoim własnym językiem totalnie różniącym się od używanego przez lud. 


Posągi z Wyspy Wielkanocnej są często porównywane ze statuami pozostawionymi przez indian Mapuche z Chile. Mapuche, w odróżnieniu od inkaskich elit nie są biali, ale różnią się pod względem rasowym od innych Indian Ameryki Płd. W ich wyższych sferach można się natknąć na osoby wyglądające zadziwiająco "europejsko". Może to być skutek mieszania się z imigrantami ze Starego Kontynentu, ale wizerunek jednego z pierwszych wodzów tego narodu wywołuje oczywiste skojarzenia - równie dobrze mógłby on przedstawiać władcę Wieletów.


XIX wieczni ezoterycy tacy jak płk Churchward i Helena Bławatska rozpropagowali teorię o zaginionym kontynencie Mu,  który miał być jednym ze źródeł światowej cywilizacji. Oboje powoływali się na rzekome przekazy źródłowe z Tybetu, Indii i Chin, na to, że na maleńkich wysepkach takich jak Rapa Nui czy Nan Madol ktoś realizował programy budowlane na ogromną skalę oraz na to, że wyspiarze z Pacyfiku - nawet z tak odległych miejsc jak Hawaje wspominają istnienie wielkiego imperium, któremu ich przodkowie składali trybut.





Geologia wykluczyła, by istnienie takiego kontynentu było możliwe. Moim zdaniem jednak, Pacyficzne Imperium istniało. Było ono wszędzie wokół - w Japonii, Indiach, Indonezji, północnej Australii, na Wyspach Salomona, na Nowej Zelandii, Tonga, Rapa Nui, w Chile, Peru i Ekwadorze. Było to imperium żeglarzy, dysponujących na tyle wysoko rozwiniętą techniką, że tubylcy brali ich za "białych bogów". Późniejsze cywilizacje: doliny Indusu, Rapa Nui, Inków, Sinkiangu, Jomon, Lechii były jego regresyjnymi resztówkami.

Po tysiącach lat "biali bogowie" wrócili na wyspy Pacyfiku. Zstąpili z nieba, mieszkali obok tubylców, od czasu do czasu karmiąc ich, lecząc i pokazując swoją magię. Gdy wojna się skończyła, odlecieli zostawiając nieco artefaktów i szczątki "smoków" i "boskich ptaków". Miejscowe plemiona zaczęły oddawać cześć trzcinowym modelom pojazdów białych bogów.



***



PAMIĘĆ GENETYCZNA. Wybitny polski, przedwojenno-emigracyjny rzeźbiarz Stanisław Szukalski  stworzył teorię historiograficzną znaną jako zermatyzm. Jak czytamy:


"Rozważania lingwistyczno-antropologiczne Stanisława Szukalskiego rozpoczęły się podczas jego pobytu w Stanach Zjednoczonych w 1940 roku. Usłyszał wówczas nadawaną przez radio wiadomość o ataku wojsk niemieckich na Danię. Amerykański korespondent znajdował się w Bohuslänie – słysząc to, Szukalski uznał, że nazwa tej miejscowości ma słowiańskie korzenie. W swoim późniejszym liście do papieża Jana Pawła II pisał, że:[1]


[...] jest to Polska nazwa, która uległa zmiękczeniu w milionach szwedzkich ust i która pierwotnie brzmiała "Bogu Slan", co dla nas Polaków znaczy "do Boga Wysłany" ”
— List otwarty do męża opatrznościowego, Jego Świątobliwości Papieża Jana Pawła II od Stacha z Warty Szukalskiego (rzeźbiarza, heretyka, Patrioty)

Następnego dnia po informacji z Bohuslänu Szukalski wypożyczył najstarsze holenderskie mapy Europy. Ich analiza skłoniła go do stwierdzenia, że na terenie Skandynawii znajdują się setki miejscowości, których nazwy wskazują na rodowód słowiański. Spostrzeżenia te zapoczątkowały jego prace nad teorią zermatyzm. (...) Szukalski był przekonany, że dawniej wszyscy ludzie mówili wspólnym językiem zbliżonym do polskiego. By to udowodnić, napisał ręcznie 42 tomy (liczące łącznie 25 tysięcy stron) i wykonał do nich około 14 tys. ilustracji. Opracował też słownik Macimowy – prajęzyka, od którego miałyby wywodzić się wszystkie języki świata.

Jego zdaniem przodkowie Polaków mieszkali na Wyspie Wielkanocnej".

Szukalski wskazywał też, że ludzkość walczy z "yetisynami" - potomkami Yeti i gwałconych przez nich ludzkich kobiet, którzy mieli być przodkami Sowietów.



W II RP mecenasem Szukalskiego był wojewoda śląski Michał Grażyński, przedstawiciel narodowo-socjalistycznego skrzydła sanacji. Płaskorzeźby autorstwa Szukalskiego znalazły się m.in. na elewacji Muzeum Śląskiego i Urzędu Wojewódzkiego. 

***

W następnym odcinku serii Hyperborea - Prometeusz, będzie o tym, czym była tytułowa Hyperborea, będzie też trochę o tronach olbrzymów, dawnych bogach i Feliksie Dzierżyńskim.

***

Zachęcam również do lektury mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor". Jej tematyka zazębia się z treściami serii Hyperborea. 

piątek, 19 lutego 2016

Zagadka Kiszczaka + Sędzia Scalia zabity?

Ilustracja muzyczna: Acherontic Dawn - The Cycle Begins

Wielokrotnie zwracałem uwagę na to, że teledysk Lady Gagi "Alejandro" był proroczy i pokazywał pogrzeb gejn. Czesława "Alejandro" Kiszczaka. Lady Gaga odgrywała tam rolę znanej szafiarki Marii Teresy Kiszczak. Okazało się jednak, że rzeczywistość przerosła fikcję i wdowa po Kiszczaku powinna dostać Nagrodę Darwina III RP. Połaszczyła się na marne 90 tys. zł i udowodniła "teorię spiskową" mówiącą, że transformacja ustrojowa w dawnym bloku sowieckim była sterowana przez komunistyczne tajne służby a przywódcy "demokratycznego przełomu" zostali przez te służby starannie wyselekcjonowani. Potwierdziła, że płk Golicyn, dr Targalski i minister Macierewicz mają rację.


Powyżej: Lady Gaga III RP...

Nie ulega już żadnych wątpliwości, że TW "Bolek" posługiwał się nazwiskiem Lech Wałęsa. Być może jeszcze trochę czasu zajmie przebicie się do świadomości publicznej tego, że współpracę agenturalną rozpoczął on jeszcze przez grudniem 1970 r. W latach 60-tych miał być informatorem milicji w sprawach dotyczących kradzieży części do traktorów w swoim miejscu pracy, w wojsku pracował dla WSW. Tak zeznał na jednym z procesów prowadzący go później oficer SB. To samo mówił ambasador Rurarz. Kilka lat jeszcze zajmie pewnie przebicie się do świadomości społecznej faktu, że wydarzenia grudnia 1970 r. były wyreżyserowanym przez służby puczem, o czym możemy się przekonać czytając choćby znakomite opracowanie płka Henryka Kuli.



Ciekawe ile lat minie zanim dowiemy się kim de facto był Czesław Kiszczak. W swojej rodzinnej wsi jeszcze po śmierci ta postać wywoływała strach. Jak czytamy:

"Mimo że do wioski nietrudno trafić, zlokalizowanie domu rodzinnego Czesława Kiszczaka stało się nie lada wyzwaniem. Mieszkańcy bali się nam go wskazać i odsyłali po wskazówki z jednego końca wsi na drugi. W końcu trafiliśmy na starszą kobietę. – Pani pojedzie na ul. Topolową, tam powinni wiedzieć – powiedziała. Zapytana, czy dom Kiszczaka jest właśnie na tej ulicy, wpadła w panikę. – Ale ja tak nie powiedziałam! Ja nie wiem, gdzie mieszkał! Poza tym jedźcie stąd lepiej. Generał nie żyje, więc dajcie spokój. Nie ma tu już czego szukać i lepiej nie prowokować losu – wykrzyczała, odchodząc szybkim krokiem.
(...)


– Jak ktoś przychodzi do mojego domu i pyta o Kiszczaka, nogi mi się uginają. Od razu myślę, gdzie są moi bliscy i boję się, że któryś z nich zniknie w dziwnych okolicznościach – – mówi nam dalszy krewny generała. Twierdzi, że nie on jeden żyje w takim przekonaniu. Uważa, że generał nawet po śmierci ma swoich „ludzi”, a ci zdolni są do największych zbrodni. Jego obawy nie są bezpodstawne.

(...)


– Ludzie tu znikali i słuch o nich również – twierdzi krewny Kiszczaka. – Wystarczyło podpaść jemu lub jego ludziom – mówi, a na dowód słów opowiada własną historię z 1973 r. – Była zabawa w centrum wsi. Czesiek siedział tam ze swoimi ludźmi. Kobiety tylko donosiły do stołu jedzenie, a reszta wręcz w pokłonach hołdowała towarzystwu – wspomina. – Ja się upiłem i wyskoczyłem z głupim tekstem do jednego esbeka (agent Służby Bezpieczeństwa – przyp. red.). Wtedy, w jednej chwili, muzyka przestała grać, ludzie zamarli, część zaczęła uciekać. Ten esbek podszedł do mnie, złapał za gardło i powiedział: połowę rodziny wybili ci hitlerowcy i gdyby nie to, co ci w żyłach płynie, drugą połową zająłbym się osobiście – wspomina mężczyzna, próbując jednocześnie opanować drżenie rąk. Przyznaje, że to była jedna z nielicznych sytuacji, kiedy cieszył się, że Czesław Kiszczak jest jego krewnym. "

Piotr Wroński, były funkcjonariusz SB i służb III RP, który przeszedł na dobrą stronę napisał ostatnio na Fejsie:"W roku 1944 Stalin postanowił wprowadzić nowy ustrój w Polsce. Wiedział, że ma część swoich Polaków, którzy to zrobią sami, lecz nie ufał im, bo nie ufał nikomu. Dlatego postanowił stworzyć grupę ludzi, którzy nadzorować będą funkcjonowanie tego ustroju. Niektórzy oficjalnie, lecz ci będą zbyt widoczni i mogą nadejść czasy, kiedy trzeba będzie ich wycofać. I co wtedy? Stalin był także przewidujący. Wezwał do siebie Mierkułowa i kazał mu pilnie skierować kilku towarzyszy do „bycia Polakami” i znaleźć nowych Polaków. „Wystarczy, że będą trochę mówić po polsku i znać ich trochę. Resztę zgubimy w tym bałaganie”. – powiedział, zapalił fajkę i odwrócił się do okna, dając znać, iż audiencja skończona. Mierkułow natychmiast rozpoczął działania i jego podwładni rozpoczęli poszukiwania odpowiednich osób. Trwało to trochę oczywiście. Wojna się skończyła. Armia Czerwona zabawiała się w Wiedniu, a wraz z nią młody, wesoły starszina Jurij Kabanow, z Archangielska, gdzie pilnował polskich jeńców. Dobrze mu się pracowało w NKWD. Ładny mundur, poważanie i możliwości większe. Chłopcy Mierkułowa szybko go znaleźli i zaczęli szkolić. Potrzebowali też wtórnika. Z tym też w tych czasach nie było problemu. Zainteresowali się młodym chłopakiem, który był na robotach i znalazł się, jak wielu w Wiedniu. Zwinęli go, wypytali o życiorys, rodzinę, zabrali dokumenty. Sprawdzili, że jego rodzice zaginęli gdzieś, a z wioski, z której pochodził nie został prawie nikt. Wcielono ją do Rzeszy, a mieszkańców przesiedlono. Jak wyglądały niemieckie przesiedlenia, wiemy wszyscy. Wszystko pasuje, więc wsadzili młodego chłopaka do pociągu i wywieźli na Syberię, jak wszystkich, gdyż Stalin polecił, by żaden imperialistyczny szpion nie wkradł się w szeregi obywateli socjalistycznego raju. Część cudzoziemców „wyzwolonych” przez Armię Czerwoną przetrzymywano w obozach przejściowych (opowiadał mi o tym jeden z moich naczelników z Dep I). Nasz bohater pojechał jednak dalej i ślad po nim wszelki zaginął. Wtórnik był gotowy. Życiorys dopasowało się trochę do potrzeb historycznych. Nikt przecież nie sprawdzi, bo bałagan sprzyja manipulacji rzeczywistością. I tak starszina Jurij Kabanow został Kazimierzem Maszczykiem, pilnym słuchaczem szkoły oficerskiej dla przyszłych funkcjonariuszy nowego, socjalistycznego, „polskiego” wywiadu i wojska. Dalej potoczyło się wszystko, jak trzeba. Niektórzy dziwili się, co prawda, ogromnym zaufaniem władzy do młodego człowieka, przybyłego z Zachodu i nie mogli zrozumieć dlaczego wysłano go z misją zagraniczną, lecz szybko przestali, bo dziwić się w tych czasach nie służyło zdrowiu, a w dodatku „pogrobowcy hitlerowców i imperialistów” grasowali po lasach i mogli wpaść do miasta. Jak było dalej? Wszyscy wiemy. Kabanow-Maszczyk sprawił się wspaniale. Postawił na właściwego człowieka, dobrze go prowadził i wspaniale wykonywał postawione zadania. Całe życie dbał o legendę, kultywował ją, modyfikował i zawsze sterował badaczami jego biografii tak, by prawda i fikcja zlały się w jedno. Wiedział też, że zbytnia ciekawość najbliższych oraz ich samodzielność jest niebezpieczna dla każdego nielegała i prowadzi do dekonspiracji. Dlatego też, chronił do końca dzieci, by przypadkiem nie pisali książek, nie śpiewali, nie tańczyli, stając się bohaterami tabloidów. Na koniec życia, pewnie ciężko mu było, bo przed śmiercią, człowiek zawsze wraca do swoich korzeni, a nawet zakłada, że Bóg może istnieć. Gdy zmarł. Zaryzykować trzeba było w uznaniu zasług i z humanitarnych powodów, więc pochowano go na prawosławnym cmentarzu, a pop „uczcił” jego śmierć pełnym prawosławnym obrządkiem, chociaż według legendy pochodził z terenów gdzie Katolicy mieszali się z Protestantami, a Prawosławnych nie było.

To tylko historia szpiegowska i może rozwinę ją w jakiejś książce. Nie musi być prawdziwa. Pewnie nie jest, ale jeśli jest? Pomyślcie, ile takich wtórników może być jeszcze?"

Na pogrzebie Kiszczaka na Cmentarzu Prawosławnym na warszawskiej Woli Maria Teresa Kiszczak palnęła: "Bóg ci zapłaci za wszystkie krzywdy, którymi niewdzięczny, niegodny Polak ci czynił ". Skoro krzywdy gejnerałowi wyrządził "niegodny Polak" to jakiej narodowości był Czesław Kiszczak? Czemu nagle chłopak spod Andrychowa był chowany jako prawosławny.

A teraz przypomnijcie sobie sprawę zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów. Co kryło archiwum, które zgromadził u siebie gen. Piotr Jaroszewicz? Odsyłam do wspomnień Jaroszewicza "Przerywam milczenie" i książek Bohdana Rolinskiego.

***



W Stanach Zjednoczonych też bardzo ciekawe rzeczy się dzieją. Ot, sędzia Sądu Najwyższego Antonin Scalia zostaje znaleziony martwy, z poduszką na twarzy, na ranczu byłego wojskowego będącego dużym sponsorem Partii Demokratycznej , media podają sprzeczne informacje dotyczące przyczyn zgonu, a mimo to nie przeprowadza się autopsji (choć w tamtym okręgu robi się ją rutynowo przy mniej poważnych gatunkowo sprawach), ciało zostało szybko skremowane - wbrew poglądom religijnym Scalii, zostaje zaburzona równowaga w Sądzie Najwyższym między konserwatystami a zwolennikami inżynierii społecznej, a Obama demonstracyjnie olewa pogrzeb wybierając się na partyjkę golfa. Nic dziwnego, że niektórzy ludzie ze służb, a nawet Donald Trump, sugerują, że sędzia Scalia został zamordowany. Scalia mówił: "A co mi może zrobić Obama?". Widać mógł...

***

Jak zwykle zachęcam do czytania mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor". Czytajcie, mimo że rzeczywistość przewyższa czasem fikcję...

***

Jeśli już jesteśmy przy polecankach, to wspomnę tylko, że ostatnio wciągnęły mnie dwa anime w klimatach nawiązujących do głównej tematyki tego wpisu.

Monster - czyli młody zdolny lekarz wrobiony w morderstwa na tropie Johana - młodego piękielnie inteligentnego i bezwzględnego seryjnego mordercy wychowanego w enerdowskim sierocińcu. W tle Stasi, czechosłowacka bezpieka, tajne eksperymenty, psychodeliczne książki dla dzieci, proroctwa Apokalipsy i przeżarte korupcją Niemcy i Czechy lat 90-tych.




Schwarzesmarken - opowieść o 666-tym szwadronie taktycznym armii NRD. Blond panienki ze wstążeczkami we włosach walczące przeciwko inwazji obcych na terytorium "byłej Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej". Wiem, brzmi dziwacznie, ale fajnie się ogląda, zwłaszcza że jest tam silnie zaznaczony wątek Stasi oraz walk frakcyjnych w służbach. Dr Targalski mógłby zrecenzować jak tylko skończy oglądać Nekomonogatari: Kuro :)

Minusem jest dla mnie to, że seria się jeszcze nie skończyła...


Obie produkcje z pewnością nie spodobają się Angeli Merkel i Donaldowi TuSSkowi.




sobota, 13 lutego 2016

Front Narodowy dzieło wojskowych służb + Refleksje po New Hampshire

Ilustracja muzyczna: Indila - Dernier Danse

We Francji, przedstawianej nam wszystkim jako europejski wzorzec z Sevres demokratycznego państwa, wciąż nie zniesiono stanu wyjątkowego wprowadzonego po listopadowych zamachach terrorystycznych. A co o samych zamachach wiemy?



Wiemy m.in., że broń użytą w zamachach kupiono w serbskiej fabryce Crvena Zastava w Kragujevacu.  Sprzedał ją islamskim terrorystom z Brukseli były żołnierz Legii Cudzoziemskiej, weteran wojen w Chorwacji, Kongo i Angoli, handlarz bronią Claude Hermant. Hermant w styczniu 2015 r. został aresztowany za nielegalny handel bronią. Twierdził, że współpracował z żandarmerią i urzędem celnym. Poprosił o wykorzystanie w przewodzie sądowym tzw. procedury tajnego dowodu. Zgodził się na to Bernard Cazeneuve, ówczesny szef MSW. Oznacza to, że Hermant sprzedając broń terrorystom, którzy dokonali ataków w Paryżu pracował dla francuskich tajnych służb.

Nazwisko Hermanta wypłynęło już kilka lat wcześniej. Przyznał się on do bycia członkiem DPS - struktury bezpieczeństwa wewnątrz Frontu Narodowego. DPS miała dysponować 60-osobowym oddziałem wykorzystywanym przez francuskie wojskowe służby podczas tajnych misji m.in. w Afryce.

Według francuskiej organizacji VoltaireNet (która jest antyamerykańska i prorosyjska, często publikuje lipne informacje, ale w tym przypadku przeprowadziła solidne dochodzenie), polecenie utworzenia Frontu Narodowego wydał w 1972 r. Jacques Foccart, szef departamentu spraw afrykańskich w Pałacu Elizejskim. Wydał je w na polecenie prezydenta Georgesa Pompidou. Front Narodowy miał stanowić przykrywkę dla tajnych operacji wojskowych służb. W 1984 r. na polecenie socjalistycznego prezydenta Francois Mitteranda z państwowej kasy finansowano kampanię wyborczą Frontu do Parlamentu Europejskiego. Ówczesny szef DPS Bernard Courcelle był ochroniarzem długoletniej kochanki Mitteranda.

Jak czytamy w anglojęzycznej Wikipedii: "In 1980, Bernard Courcelle was a member, along with Bruno Gollnisch, of the Direction de la Protection de la Sécurité et de la Défense (DPSD), an official Ministry of Defence organization in charge of recruiting mercenaries and informing on weapons traffic. The DPSD allegedly has or had ties, between the two wars, with the terrorist group La Cagoule. In 1983, Bernard Courcelle allegedly created a mercenary firm with his brother. The next year, he became the former security director of the French armaments manufacturer, Luchaire. In 1989, he was in charge of security for the Musée d'Orsay, which responsibility was assumed by none other than Anne Pingeot, president François Mitterrand's secret mistress. In 1993, Courcelle became the leader of the DPS, before becoming in 1999 the leader of Republic of the Congo's president Denis Sassou-Nguesso's personal guard. He then takes charge of the security of the oil company Elf's infrastructures in Pointe-Noire."






Długoletni lider Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pen był w latach 50-tych w Algierii oficerem kontrwywiadu wojskowego, organizującym m.in. połączone z torturami przesłuchania terrorystów z FLN.



Drugi z oficjalnych założycieli Frontu Francois Duprat był najemnikiem podczas wojny w Katandze. W 1967 r. wyrzucono z go ze skrajnie prawicowej organizacji, po tym jak okazało się, że był informatorem tajnych służb. Zginął w 1978 r. po wybuchu bomby podłożonej w jego samochodzie. Do zamachu przyznały się nie istniejące organizacje Komando Pamięci i Żydowska Grupa Rewolucyjna. Wszystko wskazuje jednak, że Duprat poległ na szpiegowskiej wojnie. Roger Faligot i Pascal Krop, autorzy książek o francuskich służbach specjalnych, twierdzą, że śmierć Duprata była związana z jego powiązaniami z Syryjczykami i Palestyńczykami.



Czemu francuskie tajne służby stworzyły Front Narodowy? Z trzech powodów: 1) by wykorzystywać go jako przykrywkę dla swoich akcji 2) by kontrolować środowiska prawicowe 3) by kontrolować proces wyborczy - za każdym razem, gdy Front Narodowy osiąga sukcesy media wzywają wyborców by się zjednoczyli i zagłosowali na kandydatów aktualnie rządzącej ekipy. Jean-Marie Le Pen odgrywa więc rolę francuskiego Ozjasza Goldberga. Partia miała być jego funduszem emerytalnym, sposobem na zdobycie sławy i zaliczanie młodych cipencji. Coś się jednak popsuło i Jean-Marie wyleciał z partii, którą przejęła jego córka Marine Le Pen. Pod jej rządami Front stał się partią prosocjalną i przejął od skompromitowanych socjalistów ich dawny robotniczy elektorat. FN ma poważne szanse, by rządzić Francją.

Jak wobec tego interpretować silne, rosyjskie koneksje Frontu Narodowego?

a) Działacze FN odwiedzający Rosję i spotykający się z ludźmi Putina po prostu wykonują tam misje szpiegowskie.
b) Wyrzucenie Jeana-Marie Le Pena z partii oznaczało przejęcie jej przez rosyjską agenturę.
c) Francuskie tajne służby dążą do przełomu geopolitycznego. Budowy osi Paryż-Berlin-Moskwa. I chcą z tego powodu zainstalować swój twór - Front Narodowy we władzach Francji.

***



Po prawyborach w New Hampshire, jakiś przedstawiciel amerykańskiego establiszmentu pewnie powiedział: "Nie na Hillary, nie na Cruza, tylko na Żydków Sandersów i Trumpów popierdoleńców...".





W Stanach Zjednoczonych dzieją się naprawdę ciekawe rzeczy. Demokratyczny establiszment, będzie za wszelką cenę starał się udupić Sandersa i odebrać mu zwycięstwo, mimo że zwykli Demokraci nie chcą głosować na ponurą lesbę Hillary.  Wolą "pułkownika Sandersa", który przywróci lata 60-te z ich programem Wielkiego Społeczeństwa i tanią trawką oraz zapewni wszystkim "darmowy shit" z KFC a także wyposaży każde domostwo w nieletnią niewolnicę seksualną.

Republikański establiszment stawia zaś na Cruza, który jest "słupem" dla rodziny Bushów. Cruz ma żonę pełniącą wysokie funkcje w Goldman Sachs przed kryzysem finansowym, kierującą też wydziałem półkuli zachodniej w Departamencie Stanu za kadencji Busha. Cruz był zaś wówczas pracownikiem Departamentu Sprawiedliwości. Republikański lud chce jednak głosować na Trumpa, w nadziei, że przywróci lata 80-te (tak jak na tym video).






Choć nagłaśnia się prorosyjskie wypowiedzi Trumpa, to ku mojemu zaskoczeniu ku Trumpowi lgną też amerykańscy antyputinowscy antykomuniści. Mam na Fejsie znajomego Amerykanina zaczytującego się w książkach Golicyna, Pacepy itp., święcie przekonanego o zamachu w Smoleńsku, który uważa Trumpa za najlepszy wybór. Trumpa wspiera też neokonserwatywny arcyjastrząb John Bolton.  a także nastawiona antyrosyjsko Sarah Palin. Pamiętajmy też o amerykańskiej specyfice: USA liczą na odciągnięcie Rosji od Chin, więc zarówno Bush jak i Obama zaczynali swoje rządy od "resetu". W przypadku Trumpa są duże szanse, że się na Putina obrazi i zacznie robić mu na złość.

***

Czasem sprawdzam, gdzie mnie linkują. I na forum Ex Cathedra (uchodźcy z FF), znalazłem coś takiego:

Od siebie dodam iż uważam, że sposobem na rozkręcenie oglądalności TVP Historia byłoby zaoferowanie programu także Foxowi Mulderowi w parze z Chehelmutem.

Zawsze po 23, rzecz jasna.

Oczywiście w rzeczywistości pewnie będzie Zychovitz 


(...)

peterman napisal(a):
Od siebie dodam iż uważam, że sposobem na rozkręcenie oglądalności TVP Historia byłoby zaoferowanie programu także Foxowi Mulderowi w parze z Chehelmutem.

Zawsze po 23, rzecz jasna.

Oczywiście w rzeczywistości pewnie będzie Zychovitz 
Słowotoki chehelmuta są świetne; nikt tak nie potrafi sypać wulgaryzmami jak on. I trzeba przyznać, że robi dobry research do swoich tekstów.

los napisal(a):
Who the hell is Alice?
Nie wiem i nie chcę wiedzieć, ale czytam go z lubością. A do studia koniecznie powinni zabrać ze sobą Kamila Tumulca.

***

Polecam oczywiście moją powieść "Vril. Pułkownik Dowbor".

A że jutro Walentynki, to na koniec walentynkowy filmik. Jego bohaterka Jordan Carver, to obecnie numer 2 na mojej liście ulubionych modelek. Numerem jeden jest Tessa Fowler - ale wiadomo biuściasta, ruda i mniej pruderyjna ;)