sobota, 30 kwietnia 2016

Największe sekrety: Hyperborea - Hellespont



Gdzie rozegrała się największa bitwa starożytności? Pod Pharsalos? Gaugamelą? Kannami? Na Polach Katalaunijskich? Świeże ustalenia archeologów mówią, że doszło do niej około 1250 r. przed Chrystusem w dolinie rzeki Tolęży (niem. Tollense) na Pomorzu Zachodnim (na dawnych obodryckich terenach, które stanowią obecnie terytorium RFN). Jak pisze Mariusz Agnosiewicz:




"W dolinie rzeki Tollense czyli Tolęży [ 1 ] zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od dzisiejszej granicy polsko-niemieckiej, odkryto ślady po wielkiej bitwie sprzed 3300 lat, o której nie tylko nic nie wiedziała historiografia, ale która generalnie nie powinna się tam rozegrać. Zgodnie bowiem z aktualną wiedzą w okresie tym ten region Europy miałby by peryferiami cywilizacji, gdzie żyły sobie luźne i proste społeczności rolnicze. Tymczasem archeologia (molekularna) ujawnia, że w tej części Pomorza ok. 1250 r. p.n.e. mogła się rozegrać największa bitwa starożytności, którą duńska archeolog prof. Helle Vandkilde porównuje do bitwy o Troję.



Tam gdzie należało się spodziewać jedynie drobnych potyczek lokalnych szczepów rolniczych, rozegrała się może największa starożytna bitwa Europy. Badacze przypuszczają, że była to bitwa o skali europejskiej, choć jak dotąd badania DNA zębów poległych, ujawniły materiał genetyczny z Włoch, z Polski oraz ze Skandynawii.

Podkreślmy ten niezwykle ważny fakt: badacze nie ujawnili, że uczestnicy bitwy pochodzili z ziem współczesnej Polski, ujawnili że uczestnicy bitwy nad Tołężą mieli DNA podobne do współczesnych Polaków!

Helle Vandkilde wskazuje, że była to armia tak złożona jak ta opisana w eposie Homera, w bitwie o Troję. Badania tego stanowiska archeologicznego jest jeszcze dalekie do końca, lecz z tego, co ustalono na dziś można przyjąć, że „implikacje będą dramatyczne", tzn. trzeba będzie ponownie napisać historię Europy tego okresu.

Porównania do Troi nie są tutaj przypadkowe, gdyż w tym okresie historiografia zna tylko jeden konflikt tej skali: półlegendarna bitwa o Troję, która jednak według aktualnie dominujących przekonań odbyła się na terenie dzisiejszej Turcji.

Wykopaliska z bitwy tołęskiej sprzed 3300 lat warto zestawić z wykopaliskami z bitwy grunwaldzkiej sprzed 600 lat, która uważana jest za największą bitwę średniowiecznej Europy, w której udział miało wziąć wedle szacunków między 50-100 tys. wojska, spośród których według szacunków miało polec 10-16 tys. ludzi. Badania archeologiczne na polach grunwaldzkich prowadzi się już ponad pięćdziesiąt lat, lecz jak dotąd odnaleziono jedynie szczątki 200 wojowników, 10 grotów bełtów (pocisków do kuszy), 5 grotów strzał, 1 grot oszczepu, 2 fragmenty broni siecznej, 2 kule działowe, 6 fragmentów rękawic pancernych oraz 2 pociski do procy lub broni ręcznej.

Tymczasem z bitwy nad Tołężą przez kilka lat odkopano 10 tys. kości należących do minimum 130 wojowników, szczątki 5 koni bojowych oraz więcej elementów uzbrojenia. I to wszystko po przekopaniu zaledwie 450 m2, a jak wskazuje archeolog Detlef Jantzen może to stanowić zaledwie 3-4%, góra 10% tego, co zostało jeszcze do odkopania.

Odkrycie to może mieć wielkie znaczenie dla badania naszej historii. Nie tylko dlatego, że wśród trzech wzmiankowanych profili genetycznych jakie odnaleziono wymienia się profil dzisiejszych mieszkańców Polski, ale przede wszystkim dlatego, że w okresie, kiedy rozegrała się bitwa nad Tołężą, ziemie te były pograniczem kultur nordyckich i unietyckiej/łużyckiej, czyli kultury obejmującej dzisiejszą Polskę (Wisła i Odra), wraz z fragmentem wschodnich Niemiec, od Pomorza Zachodniego do Saksonii (chodzi o te części Niemiec, gdzie sięgała później kultura słowiańska), na wschodzie sięgając części Wołynia.



(...)

Zauważmy jak skala tej bitwy koresponduje z wyjątkowością kultury unietyckiej, która narodziła się w Europie Środkowej tysiąc lat przed Tołężą. Należący do kultury unietyckiej połabski Dysk z Nebry sprzed 4000 lat zawierał pierwszą znaną mapę nieba, wyprzedzając to co wiemy o przesławnej wiedzy astronomicznej Babilończyków o tysiąc lat. Dysk z Nebry, jak i bitwa nad Tołężą to odkrycia świeże, stąd nowe spojrzenie na historię dopiero rozkwita."

Teren bitwy był miejscem szczególnym na ówczesnych europejskich szlakach handlowych. To był początek szlaku bursztynowego. Było to też ważne miejsce na mapie handlu cyną - surowcem niezbędnym do wytopu brązu. Jeszcze w I w. przed Chrystusem kontrolę nad europejskim handlem cyną sprawował lud Wenetów.  Można więc śmiało zaryzykować hipotezę, że pod Tollense koalicja wenedyjsko-lechickich wojowników oraz ludów germańsko-skandynawskich stawiła czoła desantowi ludów śródziemnomorskich. Tymi tajemniczymi najeźdźcami były zapewne były Ludy Morza. , które wówczas mocno dawały się we znaki państwom leżącym we wschodniej części Morza Śródziemnego. Jak czytamy:



"Pierwsze sygnały o pojawieniu się groźnych intruzów pochodzą z połowy XIV wieku p.n.e. W archiwum faraona heretyka Echnatona w jego stolicy w Achetaton (el-Amarna) znaleziono dokumenty, w których król Alaszii (Cypru), nie potrafiąc poradzić sobie z atakującymi jego królestwo piratami, prosi faraona o wsparcie. Skarży się, że najeźdźcy opanowali już kilka portów, w których urządzili sobie bazy wypadowe. Ci sami piraci byli też utrapieniem dla władcy Byblos - Ribaddiego, a na początku XIII wieku p.n.e. enigmatyczni wojownicy z północy napadli na Egipt Ramzesa II. Ich atak został ukazany na reliefach i opisany w tekstach, w których nazywa się ich "piratami z wysp pośrodku morza". Ramzes Wielki nie miał problemu z ich pokonaniem, ale umiejętności najeźdźców i ich uzbrojenie zrobiły na nim wrażenie, dlatego wziętych do niewoli jeńców wcielił do swojej armii. Słusznie, bo to właśnie oni - Szardanowie - podczas słynnej bitwy z Hetytami pod Kadesz w 1274 roku p.n.e. pomogli Egipcjanom wyjść z poważnych opresji.


W połowie XIII wieku p.n.e. w funkcjonującym od dłuższego czasu stabilnym układzie polityczno-gospodarczym w basenie Morza Śródziemnego zaczynają się pojawiać pierwsze oznaki kryzysu i zapowiedzi burzy. Władcy twierdz w Mykenach i Tirynsie inwestują w rozbudowę fortyfikacji. Około 1220 roku p.n.e. dochodzi do zakłóceń w handlu nad Morzem Śródziemnym. Około 1210 roku p.n.e. kryzys zaczął ogarniać anatolijskie państwo Hetytów - mieli problemy z zaopatrzeniem, na szczęście otrzymywali dostawy zboża z Egiptu. Sytuacja gospodarcza państwa hetyckiego była już jednak tak zła, że nie udało się jej ustabilizować. W piątym roku panowania faraona Merenptaha (1208 r. p.n.e.) doszło do kolejnego ataku na Egipt. Inskrypcje z Karnaku wspominają bitwę pod Sais, w której Egipcjanie musieli zmierzyć się z koalicją Libijczyków i Ludów Morza. Władcę Libijczyków wspierały plemiona: Szardana, Szakalasz, Akauasz, Lukku, Tursza, Maszuasz, Czehenu i Czemehu. Atak został odparty, ale sytuacja stawała się coraz bardziej napięta.

Pierwsze zwiastuny upadku

Całkowity rozpad istniejącego od kilkuset lat układu polityczno-gospodarczego w basenie Morza Śródziemnego rozpoczyna się ok. 1200 roku p.n.e. Państwo Hetytów upada nękane najazdami nieprzyjaciół, którzy przecięli szlaki zaopatrzeniowe, niezbędne do zaopatrywania kraju w podstawowe surowce. Stolica Hattusa zostaje zdobyta i spalona, choć najprawdopodobniej nie przez Ludy Morza, ale odwiecznych wrogów z północy - dziki lud Kaska. Niedługo później dochodzi do zniszczenia, identyfikowanej z Homerową, Troi VIIa, w Grecji płoną i popadają w ruinę warownie i pałace kultury mykeńskiej, liczne bogate miasta handlowe wybrzeża Syro-Palestyny (Ugarit) i Cypru padają łupem najeźdźców.

Wzdłuż wybrzeża syro-palestyńskiego rusza kolejny najazd na Egipt, połączony z pochodem mas ludności cywilnej, szukającej terenów nadających się do zasiedlenia. W ósmym roku panowania Ramzesa III (ok. 1176 roku p.n.e.) jego oddziałom stacjonującym w Palestynie udaje się odeprzeć atak drogą lądową, a flota egipska niszczy flotę inwazyjną przy wybrzeżu Delty. Jest to jednak ostatnie wielkie zwycięstwo w dziejach starożytnego Egiptu. W XI wieku p.n.e. państwo faraonów jest już tylko cieniem dawnej potęgi i pogrąża się w coraz głębszym kryzysie. Pokonane przez Ramzesa III ludy Peleset i Czeker według źródeł egipskich zostają osiedlone w okolicach wschodnich twierdz granicznych w południowej Palestynie. Zdaniem badaczy owych przymusowych osadników należy identyfikować z biblijnymi Filistynami, którzy zamieszkiwali pas ziemi między Gazą a górą Karmel. Filistyni dość szybko wyrwali się spod kurateli władców egipskich i zaczęli prowadzić własną, agresywną politykę."

Owe Ludy Morza walczyły jak równi z równymi przeciwko największym ówczesnym potęgom: Egiptowi oraz Państwu Hetytów. Wielu badaczy widzi ich udział również w starciu pod Troją, które rozegrało się równolegle do bitwy pod Tolężą. Analogie pomiędzy oboma starciami są tak silne, że mogło dojść do zanieczyszczenia greckiego mitu przekazami o kampaniach prowadzonych na dalekiej północy. Jak pisze Agnosiewicz:




"W 1995 Felice Vinci opublikował głośną książkęThe Baltic Origins of Homer's Epic Tales. The Iliad, the Odyssey and the Migration of Myth, która przetłumaczona została na szereg języków i przedstawiała argumentację na rzecz hipotezy, iż mit trojański wywodzi się z regionu bałtyckiego, który został jedynie przeszczepiony w region śródziemnomorski w związku z migracją na południe ludów wśród których się narodził. W okresie, który wiązany jest z Bitwą o Troję miały wszak miejsce wielkie migracje tzw. Ludów Morza.

Swoją hipotezę autor wykazał analizując szczegółowo warstwę przyrodniczą, klimatyczną i geograficzną eposów Homera, wykazując, że odpowiadają one całkowicie warunkom bałtyckim i zupełnie nie pasują do warunków śródziemnomorskich.

Wedle tej hipotezy Achajowie, którzy pokonali Trojan, to w istocie Skandynawowie z wysp duńskich. Wyszedł od pism Plutarcha, który napisał, że wyspaOgygia, gdzie Odyseusz miał utknąć na siedem lat zniewolony przez nimfę Kalipso, znajduje się na zachód od Brytanii w odległości 5 dni żeglugi. Do opisu tego pasują Wyspy Owcze należące dziś do Danii. W języku mieszkających tam Farerów nazwa tego wulkanicznego archipelagu to Føroyar, gdzie 'oyar' to liczba mnoga od 'oy', które w języku starofarerskim oznacza wyspę, we współczesnym farerskim wyspa to „oyggj", co przypomina właśnie homerycką Ōgygíē. Wśród Wysp Owczych mamy również grecko brzmiącą Mykines.

Oczywiste wydaje się, że Ogygia nie znajdowała się na Morzu Śródziemnym. Nie odpowiada temu opisywany przez Homera klimat: mgły, śnieg oraz słońce nie zachodzące całkowicie za horyzont, co jest typowym letnim zjawiskiem dla północnych regionów Europy. Ponadto, morze nigdy nie jest opisywane jako jasne, ale szare i nieprzejrzyste.

Wychodząc od Ogygii wykazał Vinci, że jeśli przeniesiemy akcję eposów Homera do Skandynawii, wszystko zaczyna pasować znacznie lepiej niż na Morzu Śródziemnym. Najmocniejszą częścią hipotezy Vinci była analiza warstwy geograficznej eposów Homera. Nie pasuje ona do ziem śródziemnomorskich, natomiast pasuje do północnej Europy. Również opis klimatu u Homera bardziej pasuje do regionu bałtyckiego:

„Od czasów starożytnych homerycka geografia nastręczała problemów i wątpliwości. Zgodność miast, krajów i wysp, które poeta opisywał często z dużym bogactwem szczegółów, z tradycyjnymi lokalizacjami śródziemnomorskimi, zazwyczaj jest jedynie częściowa lub żadna. Znajdujemy tego różne przypadki u Strabona (greckiego geografa i historyka), który, na przykład nie potrafił zrozumieć, dlaczego wyspa Faros, leżąca tuż przy wejściu do portu w Aleksandrii, w Odysei niespodziewanie pojawia się w odległości jednego dnia żeglugi od Egiptu. Wątpliwości dotyczą również Itaki, która według bardzo precyzyjnych wskazań Odyseusza jest najbardziej na zachód wysuniętą wyspą archipelagu, który zawiera trzy główne wyspy: Dulichium, Same i Zacynthus. Nie współgra to z rzeczywistością geograficzną greckiej Itaki na Morzu Jońskim, leżącej na północ od Zacynthus, na wschód od Cefalonii i na południe od Leucas. I wreszcie, co z Peloponezem, który w obu poematach opisywany jest jako równina? (...) Opisywana pogoda niewiele ma wspólnego z klimatem śródziemnomorskim: mgły, wiatr, deszcz, niskie temperatury i śnieg (który pada na równinach a nawet do morza), podczas kiedy słońce i wysokie temperatury wspominane są sporadycznie".

Greków, którzy walczyli pod Troją Homer nazywał w Iliadzie Achajami (598 razy) ale też Danajami (138 razy). Uważa się, że Achajowie byli twórcami cywilizacji mykeńskiej (1600-1100 p.n.e.). Nie ma jednak żadnych dowodów, że Grecy okresu mykeńskiego określali się Achajami czy tym bardziej Danami.

Danowie mogli być natomiast imigrantami z czasów migracji Ludów Morza, którzy zasiedlili i zdominowali Grecję u schyłku kultury mykeńskiej. Wkrótce potem rozpoczęły się dla Grecji tzw. wieki ciemne, czyli okres przejściowy pomiędzy Mykenami a formowaniem się kultury klasycznej Grecji. W okresie tym imigranci z północy, którzy zdominowali starą kulturę grecką, zespolili ją ze swoimi mitami i w ten sposób wątki kultury północnej wtopiły się trwale w kulturę grecką.

(...)



Ze złotym runem wiąże się także mit o rodzeństwie Helle i Fryksosie, dzieciach Nefele, bogini chmur, która była córką tytana Okeanosa. Musieli oni uciekać przed swą macochą Ino, na latającym baranie o złotym runie. W czasie ucieczki Helle spadła jednak do morza i się utopiła. Na jej cześć nazwano je Hellespontem, czyli Morzem Heleny. W epoce brązu Bałtyk mógł być właśnie Helles Pontem — morzem, gdzie utopiła się Hellena i morzem, gdzie zatopione są łzy Heliad, czyli bursztyn. Do dziś mamy w całym basenie bałtyckim mamy związane z tym skamieliny językowe: Hel (w XV w. Hele, później Hela), Helbląg (dawna nazwa Elbląga), Helsinki, Hellespontianie. Ci ostatni to jakieś plemię nadbałtyckie z którym ok. 840 r. walczył Ragnar Lodbrok. Wspomina się tam o miejscowości Dougava (Dźwina), czyli owi Hellespontianie mieszkali najpewniej nad Dźwiną, uchodzącą w Zatoce Ryskiej do Bałtyku (Saxo Gramatyk, Gesta Danorum).

W Iliadzie Troja leży nad Hellespontem, co może odnosić się do Bałtyku jako takiego. Na Morzu Śródziemnym grecki Hellespont to Dardanele, czyli wąska cieśnina między morzami Egejskim i Marmara, tymczasem w Iliadzie Homer pisze o „szerokich wodach Hellespontu", „wielkim Hellesponcie", Hermes „staje nad obszernym Hellespontu brzegiem"."




Najazdy Ludów Morza najprawdopodobniej stały się źródłem mitu o Atlantydzie. Mit ten rozpowszechnił  w europejskiej kulturze Platon . Przytoczył on relację dotyczą ateńskiego prawodawcy Solona, który usłyszał od egipskich kapłanów historię o zamorskim imperium, które najeżdżało Egipt oraz Grecję lecz upadło z powodu wielkiego kataklizmu. Wyspa Atlantyda miała być położna za Słupami Heraklesa (czyli na Oceanie Atlantyckim), najprawdopodobniej w okolicach dzisiejszych Azorów lub Wysp Kanaryjskich (czyli w miejscach o podwyższonej aktywności sejsmicznej). Platon podał, że Atlantyda zatonęła w IX tysiącleciu przed Chrystusem. Jak jednak przekonująco wykazał badacz-amator Frank Joseph, Platon albo Solon rypnęli się w tłumaczeniu i Atlantyda miała zatonąć gdzieś między XIII a XV w. przed Chrystusem. A to idealnie wpasowuje legendę o niej z najazdem Ludów Morza. Wielkiej potęgi militarnej, która pojawiła się znikąd.




Zgodnie ze starożytnymi przekazami Atlantyda miała być imponującą cywilizacją - jak na epokę brązu. Jej kultura była zbliżona do kultury minojskiej, mykeńskiej oraz iberyjskiej metropolii Tartessos (biblijnego Tarszisz). Jest więc wielce prawdopodobne, że DNA jej mieszkańców było zbliżone do DNA mieszkańców Włoch. Za istnieniem Atlantydy przemawiają m.in. starożytne przekazy. U wielu ludów zamieszkujących wybrzeża Atlantyku na oceanie istniała legendarna zatopiona wyspa (u Basków Atalaya, u Azteków Aztlan) lub kraina zmarłych (u Wikingów Wallhala). Są też dowody archeologiczne na to, że w starożytności dochodziło do transatlantyckich kontaktów. I tak np. w egipskich mumiach znaleziono ślady kokainy a w obu Amerykach artefakty pochodzenia bliskowschodniego i śródziemnomorskiego (monety, napisy, wizerunki). 





Powyżej: Olmecka rzeźba, waza z Bimini z kreteńskim symbolem podwójnej siekiery, złota maska z Kolumbii, maska pośmiertna Agamemnona, jadeitowa olmecka maska, ruiny w meksykańskim Uxmal i w greckich Mykenach.

Olmekowie, czyli pierwsza cywilizacja Ameryki Środkowej, najprawdopodobniej byli przybyszami zza Oceanu. Zostawione przez Olmeków rzeźby pokazują zarówno brodatych osobników o bliskowschodnio-śródziemnomorskim wyglądzie jak i negroidalnych wojowników. Olmekowie czcili białego, brodatego boga (którego Majowie przejęli jako Kukulkana a Aztekowie jako Quetzalcoatla), który posługiwał się świętą liczbą 52. Taka sama była święta liczba egipskiego boga Thota. Olmecki i majowski kalendarz długiej rachuby zaczynał się w 3114 r. p.n.e. - w dniu przybycia do Ameryki owego białego boga.  Jak wykazał Zecharia Sitchin, w tym samym czasie, według przekazów egipskich Amon-Ra przejął z rąk Thota władzę nad Egiptem (Thot zarządzał nim tymczasowo). Według greckich przekazów, sama cywilizacja Atlantydy miała boskie korzenie - miejscowi władcy byli potomkami Posejdona. Posejdon jest zaś greckim echem egipskiego boga Ptaha (ojca Amona-Ra) i sumeryjskiego "Pana Wód" Enki (ojca Marduka). (Relacja podobna jak Odyn-Thor i Nyj-Perun). 

XIV w. - XIII w. p.n.e. czyli czas bitwy pod Tolężą, oblężenia Troi, najazdów Ludów Morza i domniemanego upadku Atlantydy, był również obfity w wydarzenia w innych częściach świata. Około 1300 r. p.n.e., z niewiadomych przyczyn upadła cywilizacja Doliny Indusu. XIII w. p.n.e. to też czas podboju Kanaanu przez semicką hordę. Z Biblii wiemy o pewnej anomalii, która przydarzyła się podczas bitwy pod Gilgal stoczonej przez wojska izraelskie dowodzone przez Jozuego z wojskami koalicji królów kanaanejskich. Jak czytamy w rozdziale 10-tym Księgi Jozuego:



" 9 I natarł na nich Jozue niespodziewanie po całonocnym marszu z Gilgal. 10 A Pan napełnił ich strachem na sam widok Izraela i zadał im wielką klęskę pod Gibeonem. ścigano ich w stronę wzgórza Bet-Choron i bito aż do Azeki i Makkedy. 11 Gdy w czasie ucieczki przed Izraelem byli na zboczu pod Bet-Choron, Pan zrzucał na nich z nieba ogromne kamienie aż do Azeki, tak że wyginęli. I więcej ich zmarło wskutek kamieni gradowych, niż ich zginęło od miecza Izraelitów.
12 W dniu, w którym Pan podał Amorytów w moc Izraelitów, rzekł Jozue w obecności Izraelitów:
«Stań słońce, nad Gibeonem!
I ty, księżycu, nad doliną Ajjalonu!»
13 I zatrzymało się słońce,
i stanął księżyc,

aż pomścił się lud nad wrogami swymi.
Czyż nie jest to napisane w Księdze Sprawiedliwego: «Zatrzymało się słońce na środku nieba i prawie cały dzień nie spieszyło do zachodu?»1"



Gdy nad Bliskim Wschodem zatrzymało się Słońce i nie zapadał zmrok, to w Ameryce - jeśli wierzyć inkaskim przekazom podyktowanym Hiszpanom słońce nie wzeszło i na 24 godziny zapanowała noc. Zdarzenie to sprawiło, że cywilizacje od Meksyku po Peru składały później krwawe ofiary z ludzi, by karmić Słońce, tak by trwało na Niebie. Chronologia w tych kronikach sugeruje, że Dzień w Którym Zatrzymała się Ziemia nastąpił w XIII w. przed Chrystusem. Niewątpliwie dochodziło wówczas na całym świecie do anomalii i kataklizmów, które spowodowały wędrówki ludów - w tym nieudany desant Ludów Morza, uchodźców z Atlantydy na południowo-zachodnie wybrzeże Bałtyku. Najazd ten powstrzymali nasi przodkowie. A my nadal się śmiejemy z dawnych przekazów mówiących, że walczyli oni ze starożytnymi imperiami...


***

Zainteresowanych starożytnymi tajemnicami zachęcam do czytania mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor".  Do nabycia m.in. w Księgarni Prusa.

sobota, 23 kwietnia 2016

Rafael Cruz z Oswaldem, Trump z Royem Cohnem - przebłyski ze złotych czasów Ameryki

Ojciec Teda Cruza, republikańskiego senatora i kandydata na prezydenta, został dostrzeżony na wspólnych zdjęciach z Lee Harveyem Oswaldem. Fotki te zostały zrobione w sierpniu 1963 r. w Nowym Orleanie, gdy Oswald rozdawał ulotki lipnej organizacji "Ręce precz od Kuby!". Akcja ta była elementem budowania wizerunku Oswalda jako radykalnego lewicowca i była ewidentną ustawką - adres nie istniejącej procastrowskiej organizacji pokrywał się z adresem firmy należącej do funkcjonariusza CIA Claya Shawa, która była jednym z centrów aktywności antycastrowskich uchodźców.


Rafael Cruz - rzekomo w środku, pod krawatem, z ulotkami w ręku. Poniżej zdjęcie Rafaela Cruza z 1954 r. i fotka z czasów współczesnych.



Rafael Cruz twierdził, że był uchodźcą z Kuby, ale opuścił ją w 1957 r., czyli na dwa lata przed objęciem władzy przez reżim braci Castro. Pracował wówczas dla amerykańskiej korporacji RCA. W 1963 r. mieszkał w Nowym Orleanie.

Jeśli Rafael Cruz miał rzeczywiście związki z CIA i Oswaldem w 1963 r., to wskazuje na to jak blisko Ted Cruz jest związany z establiszmentem i amerykańskim "Głębokim Państwem". Trudno się więc dziwić, że establiszment robi wszystko, by to on zdobył republikańską nominację. Nie oceniam tego, czy to dobrze, czy źle. Po prostu stwierdzam fakty.

Republikański establiszment będzie starał się ukraść Trumpowi nominację. W Colorado wszystkich 34 delegatów przyznano Cruzowi bez przeprowadzania prawyborów, bo "byłyby one za drogie". W Wyoming sondaże exit-polls różniły się krańcowo od oficjalnych wyników głosowania, dawały miażdżące zwycięstwo Trumpowi, gdy oficjalne wyniki przyznały je Cruzowi. W Nowym Jorku dochodziło z kolei do poważnych nieprawidłowości w prawyborach demokratów. Nieprawidłowości na korzyść Hillary Clinton.

Wszystko wskazuje na to, że u republikanów dojdzie do "brokered convention". To zaś może oznaczać, że uruchomiony zostanie plan nominacji "kompromisowego" kandydata. Wśród wskazywanych na to miejsce jest gen. John Mattis , były szef CentComu, mający wśród swoich dokonań m.in. operację "Phantom Fury", czyli drugą bitwę o Faludżę. Moim zdaniem byłby to kandydat nawet pod wieloma względami lepszy od Trumpa. Zwłaszcza, że jego ewentualny wybór wywołałby straszny ból dupy u lewactwa, islamistów i dupoprawicy.

***

Trump też ma interesujące znajomości ze "złotych czasów Ameryki". Jego przyjacielem i prawnikiem był Roy Cohn - człowiek, który pomógł wysłać Rosenbergów na krzesło elektryczne i był gwiazdą Komisji McCarthy'ego. Cohn był dla światowej lewicy "czarnym ludem", któremu wypominali niejasne powiązania z mafią i homoseksualizm. To Cohn nauczył Trumpa, by się nie przejmował tym, co o nim piszą media, bo negatywna reklama to też przecież reklama.

***

Ciekawostka o Bernim Sandersie: o ile gostek deklaruje w swoich oświadczeniach majątkowych, że niemal nie ma żadnych aktywów, to tak naprawdę jest milionerem z trzema domami. Wszystko oczywiście jest zapisane na jego żonę. A jego żona może mieć kłopoty w związku z pewną pożyczką...


niedziela, 17 kwietnia 2016

Erdogan, czyli Wtajemniczony

Ilustracja muzyczna: One Punch Man Theme

Mój poprzedni wpis, poświęcony marszałkowi Izzatowi Ibrahimowi al-Douriemu, prawdziwemu twórcy Państwa Islamskiego oraz jego sufickim związkom, spotkał się z żywą reakcją czytelników. Zwrócili mi oni uwagę na postać francuskiego tradycjonalisty-okultysty Rene Guenona, który w swoich teoriach czerpał pełnymi garściami z tradycji sufickiej. Guenonem nie wzbudzał wcześniej jakiegoś mojego szczególnego zainteresowania, bo inspirują się nim przede wszystkim przegrywy z różnych radykalnie kanapowych organizacji, którzy podczas dyskusji o seksie wrzucają linki do sążnistych i śmiertelnie nudnych artykułów poświęconych temu, co o tej sferze ludzkiej aktywności sądzili Dugin i Evolla. Takie postrzeganie guenonizmu i jego teorii tradycji pierwotnej jest jednak chyba błędne. Okazuje się bowiem, że Guenona czytają też wpływowi ludzie z "szarego świata" służb wywiadowczych - choćby Yalcin Akdogan, turecki wicepremier odpowiedzialny za kwestię kurdyjską, będący bliskim współpracownikiem prezydenta Erdogana, wśród książek, które najbardziej go zainspirowały wymienia na pierwszym miejscu dzieła Guenona a na drugim współczesnego sufickiego filozofa Hosseina Nasra.



Takie inspiracje tureckiego wicepremiera nie powinny dziwić, gdyż rządząca Turcją od 2002 r. erdoganowska partia AKP została stworzona de facto przez ruch Hizmet (tutaj macie jego oficjalną stronę internetową) sufickiego filozofa szejka Fethullaha Gullena.  Gullen ma na Zachodzie opinię liberalnego muzułmanina, tradycyjni kemaliści uważają go jednak za wroga sekularyzmu, a zwolennicy Erdogana za amerykańskiego agenta. Wszystkie te opinie są zapewne prawdziwe. Sufizm jest wszak bardzo liberalny w porównaniu z tradycyjnym sunnickim czy szyickim islamem, co nie kłóci się jednak z próbami budowy państwa wyznaniowego rządzonego z cienia przez sufich oraz z tym, że organizacja Gullena była wykorzystywana przez turecki wywiad wojskowy MIT i CIA w misjach w Azji Środkowej i na Bliskim Wschodzie.  One Punch Man Erdogan wykorzystał siłę ruchu Gullena do zniszczenia tureckiego Głębokiego Państwa (afera Ergenekon i sprawy poboczne) a następnie zabrał się za czyszczenie państwa z amerykańskiej agentury, czyli ludzi Gullena. Odpryskiem tej walki były tureckie taśmy prawdy z 2013 r.  czy zbrojne przejęcie kilka miesięcy temu przez rząd gullenistowskiego dziennika "Zaman"



One Punch Man Erdogan jest przedstawiany często na Zachodzie i w Polsce jako radykalny sunnita, który chce wprowadzić w Turcji islamski reżim w stylu saudyjskim. Jest to oczywiście jego propagandowy wizerunek rozpowszechniany przez nieuków, którzy nie potrafią odróżnić Iraku od Iranu. Jeśli się bowiem uważnie wsłuchać w słowa Erdogana, to można znaleźć w jego przesłaniu wiele sufickich elementów. Turecki prezydent darzy np. wielką estymą XIII-wiecznego sufickiego mistyka Rumiego i twierdzi, że bez niego Turcy nie mieliby niepodległej ojczyzny. Co więcej Erdogan wykazuje się wielką znajomością pism Rumiego a zwłaszcza jego teorii mówiącej o odnajdywaniu boskości w człowieku.  Okazuje się też, że współpracownicy Erdogana i jego specjaliści od PR stosują wobec tureckiego prezydenta określenia zarezerwowane przez sunnitów dla proroka Mahometa i dla Allaha. Nazywają go m.in. Posłańcem Boga. Wiceminister zdrowia Agah Kafkas stwierdził nawet, że "robić to co Erdogan jest sunną". (Do tureckiego prezydenta przylgnął też wizerunek uzdrowiciela - po tym jak uleczył za pomocą dotyku podczas sufickiej ceremonii kobietę, która zemdlała.)  Jeden z szanowanych sunnickich duchownych stracił stanowisko po tym jak skrytykował te deifikacyjne zapędy. Większość tureckich i zachodnich obserwatorów wciąż jednak trwa w błędnym przekonaniu, że Erdogan jest ortodoksyjnym sunnitą. Tymczasem islam, o którym on mówi w swoich przemówieniach jest przez niego zupełnie inaczej rozumiany niż przez głosujących na niego prostych rolników z Anatolii czy przez polskojęzycznych putinofilskich przegrywów.



Ezoteryczne koneksje Erdogana to jednak w tureckiej polityce nic nowego. Mustafa Kemal Attaturk wywodził się z ezoterycznej sekty Donmeh, która została założona w XVII w. przez zwolenników fałszywego żydowskiego mesjasza, kabalisty Sabbataja Zevi. (Te tradycje są Turkom znane. Podczas podróży po Bałkanach spotkałem tureckiego turystę, z którym uciąłem sobie pogawędkę o Sabbataju Zevim, Donmeh i wolnomularstwie spod znaku Młodych Turków. Kojarzył Langiego Beya czyli... Mariana Langiewicza. Jechaliśmy autobusem z Prisztiny do Szkodaru. Ze Szkodaru udałem się do Ulcinja, najbardziej albańskiego z czarnogórskich miast, gdzie znajduje się jeden z domniemanych grobów Sabbataja Zevi- niestety nie miałem czasu poszukać tego grobowca. I szkoda, bo miałem ciekawą przygodę przy grobie sufickiego świętego w Pakistanie :)

One Punch Man Erdogan prowadzi politykę korzystną dla Polski: szkodzi Rosji i Niemcom. Ośmiesza Merkel i Tusska. Może być źródłem inspiracji dla wielu narodów walczących o niezależność, gdyż najpierw zniszczył resortową sitwę rządzącą jego krajem a potem wymiótł amerykańską agenturę i skutecznie zaszkodził wielkim mocarstwom. Polska dupoprawica jednak Erdogana nie lubi, bo Erdogan "zabija Kurdów", "nie przeprosił Ormian" i jest "islamskim fanatykiem". No cóż, z Kurdami i Ormianami nie łączą nas żadne interesy ani sentymenty a z Erdogana taki "islamski fanatyk" jak z papieża Franciszka katolik. Ale o tym w Polsce oczywiście się nie mówi.

Jak zwykle zachęcam do lektury mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor" Do nabycia m.in. w Księgarni Prusa (zamówicie online i wyślą Wam do domu).

wtorek, 12 kwietnia 2016

Marszałek al-Douri żyje! Jest sufim i nadal realizuje swój zadziwiający plan





Ten koleś musi być Ajinem. Tyle razy przecież uciekł Śmierci. Marszałek Izzat Ibrahim al-Douri.

Pisałem o tej fascynującej postaci na tym blogu już wielokrotnie. Towarzysz Saddama od lat 60-tych, jeden z filarów reżimu uwikłany w jego najbardziej krwawe przedsięwzięcia, po 2003 r. najwyższy rangą oficjel z czasów Saddama, który nie został złapany przez Amerykanów, twórca postsaddamowskiego ruchu oporu przeciwko amerykańsko-szyickiej okupacji a także prawdziwy twórca Państwa Islamskiego.

Flashback: Marszałek Izzat al-Douri - prawdziwy przywódca Państwa Islamskiego. Baghdadi to aktor!

Flashback: Marszałek Izzat Ibrahim al-Douri - prawdziwy szef Państwa Islamskiego (1942-2015)

W kwietniu zeszłego roku władze irackie ogłosiły, że marszałek al-Douri został zastrzelony pod Tikritem. Wystawiły na widok publiczny nawet jego rzekome ciało. Nie przedstawiły jednak jakiejkolwiek informacji o zidentyfikowaniu ciała w wyniku badań DNA.

A pod koniec zeszłego tygodnia okazało się, że al-Douri nadal żyje! Do netu trafił film,  na którym odczytuje on antyirańskie przesłanie.  Saddamowski marszałek, niezwykle podobny do marszałka Montgomery'ego (urodzony w lipcu 1942 r...), występuje tam jako przywódca organizacji Armia Ludzi z Zakonu Naqshabandi (JRTN).  Ta grupa walczy od 2003 r. przeciwko Amerykanom i zdominowanemu przez irańską agenturę rządowi Iraku.  Zakon Naqshabandi to iraccy sufi - wyznawcy ezoterycznej wersji islamu. Al-Douri jest sufim z Tikritu, bardzo zresztą cenionym przez swoich współwyznawców.Sufizm jest częścią tego samego mistycznego, podziemnego nurtu, z którego wyrosła m.in. chrześcijańsko-pogańska gnoza i żydowska kabała. Z sufizmu czerpali swoje idee m.in. teozofowie i Aleister Crowley. W wersji ludowej sufizm jest popularny m.in. w Czeczenii, Dagestanie, Turcji, Albanii, Kosowie i Macedonii.



W 2014 r. JRTN wszedł w skład sunnickiej koalicji tworzonej przez ISIS. Co prawda dochodził do starć między obiema organizacjami, ale sufi byli przez Państwo Islamskie zadziwiająco tolerowani jak na islamskich heretyków - choć np. sufi są prześladowani w Iranie przez bezpiekę a w Pakistanie są celem zamachów islamskich terrorystów.

W swoim ostatnim wystąpieniu marszałek al-Douri wypowiedział zaskakujące słowa: że siły sunnickie powinny się zjednoczyć w ramach koalicji antyterrorystycznej tworzonej przez Arabię Saudyjską. Od października zeszłego roku pojawiają się przecieki, że JRTN oraz sunnickie milicje prowadzą rozmowy o porzuceniu przez nie Państwa Islamskiego.

I tu dochodzimy do kluczowej kwestii. Państwo Islamskie to zmyłka. Z założenia miało ono 1) wykrwawić siły szyickie w Iraku 2) sprawić, by Irańczycy wykrwawiali się w Syrii w obronie Assada 3) sprawić, by uwaga świata skupiła się na Syrii a nie na Iraku (stąd np. spektakularne egzekucje i niszczenie zabytków Palmyry). W odpowiedniej chwili siły sunnicko-sadamowsko-sufickie w blasku fleszy porzucą ISIS kończąc żywot tej organizacji. Zostanie ona przekształcona w inną siatkę. Ludzie Saddama w ramach porozumienia pokojowego zostaną włączeni do władz w Bagdadzie. A jak tam już znajdą przyczółek, to od środka zniszczą rząd kolaboracyjny.

***

Jak zwykle zachęcam do lektury mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor" Do nabycia m.in. w Księgarni Prusa (zamówicie online i wyślą Wam do domu). 

sobota, 9 kwietnia 2016

Smoleńsk: Zemsta jest racją stanu

Ilustracja muzyczna: Ajin Main Theme

To co pisałem rok temu na temat zamachu w Smoleńsku mógłbym w zasadzie powtórzyć. Sprawa jest moim zdaniem z grubsza wyjaśniona. Pozostaje tylko sporządzić listę sprawców.

Flashback: Zamach smoleński oczami eksperta: To była rakieta!

                  Zamach smoleński: zleceniodawcy i wykonawcy

                  Krótka historia sabotażu lotniczego: To był Szogun!



10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku doszło do aktu wojny hybrydowej wymierzonej w Polskę. To była operacja specjalna GRU wykonana wspólnie z polskimi wspólnikami. (Żołnierze obecnych na miejscu rosyjskich jednostek specjalnych wzięli sobie trofea: orła z czapek i beretów generałów, naramienniki i guziki z orłami z ich mundurów.)

Jak należy odpowiedzieć na wojnę hybrydową? Przykłady z Ukrainy wskazują, że najlepsza odpowiedź to odpowiedź bezwzględna. W Obwodzie Dniepropietrowskim nie doszło do powołania tamtejszej wersji Republiki Ch...wej, tylko dlatego, że ludzie Kołomojskiego polowali na dywersantów jak na zwierzynę, torturowali ich i zabijali nie bawiąc się w żadne sądy. W Odessie rosyjska piąta kolumna została po prostu spalona żywcem w Domu Związków Zawodowych. Sowietofile oraz inni "antyfaszyści za dychę" mają z tego powodu wielki ból dupy, ale nie zmienia to faktu, że nie doszło później w tym mieście do żadnych większych zaburzeń.

Czy da się rozliczyć zamach smoleński na drodze prawno-sądowej? Moim zdaniem nie. Sądy III RP wielokrotnie udowodniły, że są instytucjami skrajnie mało efektywnymi, skorumpowanymi i niesprawiedliwymi. Nawet jeśli postąpią w tym przypadku super profesjonalnie i uczciwie, to procesy będą ciągnęły się latami a orzeczone kary nie będą wystarczająco surowe, by wystarczająco zastraszyć realnych, domniemanych i potencjalnych zdrajców.

Smoleńsk da się więc rozliczać na drodze pozasądowej. W taki sam sposób jak Amerykanie wymierzyli sprawiedliwość bin Ladenowi czy Zarqawiemu a Izraelczycy terrorystom z Monachium. Różnica jest taka, że teoretycznie taka operacja powinna być wymierzona przede wszystkim w polskich obywateli kolaborujących z wrogiem. Jak taka operacja mogłaby wyglądać? Czysto teoretyczna sytuacja (do której broń Boże nie namawiam): gen. D. zostaje znaleziony martwy w lesie, biegli orzekają samobójstwo. Gen. C. rozbija się awionetką o linię wysokiego napięcia. Gen. K. znaleziony z rozciętym brzuchem i uciętą głową. R.S. ginie w wyniku przedawkowania narkotyków podczas gejowskiej orgii... . Oczywiście dowody zostaną zniszczone a sędziowie zastraszeni.

Nie sądzę jednak, by po takie środki sięgnęła obecna ekipa z PiS. Skrupuły jakie mają w walce ze szkodliwą instytucją jaką jest Trybunał Konstytucyjny, czy to co się dzieje w MSZ, wskazują, że nadal są oni demokratami nasiąkłymi solidarnościową mitologią. Potrzebujemy zaś ludzi z turańskim instynktem zabójcy. Niektórzy uważają, że priorytetem rządu powinny być działania pro-life. Ja uważam, że powinien być ona jak najbardziej pro-death. Zemsta jest polską racją stanu.


sobota, 2 kwietnia 2016

Szukając kretów w obecnym polskim rządzie

Skrajną naiwnością byłoby sądzić, że Syndykat tak po prostu oddał władzę nad Polską, i że problemy Rosji, Niemiec oraz USA sprawiły, że wielkie mocarstwa pozostawiły Polaków samym sobie. Nic bardziej błędnego! Doświadczenia z lat 2005-2010 nakazują obserwować kadry rządzące pod kątem agentury służb obcych i polskojęzycznych, agentów wpływu wrogich sił oraz innych "kretów". W 2007 r. rząd Kaczyńskiego przejechał się na szefie MSWiA szlającym się po Marriocie bez krawata, a wybory przerżnął m.in. dzięki łysemu cwaniaczkowi, który później przeszedł do PO. Wcześniej zrobił szefem MSZ fabiańskiego pajaca kumplującego się z gen. Dupaczewskim.



Jedną z osób patrzących na ręce obecnej władzy jest dr Targalski. (Nya!) Jego Ruch Kontroli Wyborów wysmażył ostatnio oświadczenie wskazujące na serię niepokojących działań i zaniechań administracji PiS. Jak czytamy w nim:

"- Nadal nie uchylono Ustawy 1066, która pozwala na interwencję na terenie Polski obcym państwom, nawet tym, które nie są członkami Unii Europejskiej. (...)

- Nie wyciągnięto konsekwencji wobec osób odpowiedzialnych za stosowanie pozaprawnych represji wobec społeczeństwa. Wystarczy przypomnieć strzelanie do górników z broni gładkolufowej, rokroczne prowokacje policyjne wobec uczestników Marszu Niepodległości, torturowanie kibiców (Akcja „Widelec”), m. in. spalenie budki pod Ambasadą Federacji Rosyjskiej (o co oskarżono Ruch Narodowy). Winni wydawania rozkazów i ich wykonywania nagle przestali rząd interesować. W represjonowaniu Narodu na tak wielką skalę uczestniczyły nie tylko pojedyncze osoby lecz musiały w tym brać udział struktury ministerstw siłowych; dawno te osoby powinny być nie tylko usunięte ze służby lecz ponieść konsekwencje karne, by nigdy w przyszłości nie znaleźli się oficerowie, czy szeregowi funkcjonariusze, którzy daliby się użyć przez sprawujących władze do represjonowania Narodu. (...)

- Zapomina się o konieczności zmiany zasad funkcjonowania i wymiany składu Państwowej Komisji Wyborczej, która działa na bazie przestarzałej i złej ordynacji wyborczej a ponadto każdorazowo i poza wszelką kontrolą uchwala takie Wytyczne pracy Obwodowych Komisji Wyborczych, które z roku na rok generują coraz bardziej doprecyzowane rozwiązania umożliwiające fałszowanie wyborów. Przedstawiane w tym względzie dowody przez nasze Stowarzyszenie RKW oraz  złożona przez nas w Kancelarii Prezydenta propozycja odbycia spotkań i rozmów w tym względzie, powiadomienia już w 2015 roku różnych instytucji o karygodnych praktykach PKW, w ogóle nie doczekały się do dziś jakiejkolwiek reakcji, ani ze strony tych instytucji, ani nawet przez urzędników Kancelarii Prezydenta RP, odpowiedzialnego za prawidłowy przebieg wyborów w Polsce. (...)

- W MSZ rzuca się w oczy brak jakichkolwiek zmian wewnątrz resortu, jak i w placówkach dyplomatycznych, mimo że pracownicy ambasad i konsulatów angażują się w działania KOD. W kluczowych państwach sojuszniczych interesy naszego państwa i politykę nowego rządu mają realizować osoby związane ściśle z poprzednią ekipą rządową lub wręcz z byłym ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim.
Piotr Puchta - funkcjonariusz wojskowych służb specjalnych PRL, którego karierę w Zarządzie II Sztabu Generalnego WP, poprzedniczce WSI, wspierali generałowie Kiszczak i Jaruzelski został postawiony na czele ważnego departamentu MSZ. Jego ojciec Janusz Puchta był  wiceszefem WSI i wieloletnim agentem II Zarządu Sztabu Generalnego WP w PRL."

(koniec cytatu)



Sytuacja w MSZ jest skandaliczna. Kluczowe stanowisko ambasadora w Waszyngtonie, zajmuje nadal Ryszard Schnepf. Syn  szpiega-dyplomaty ze stalinowskiego wywiadu wojskowego PRL i funkcjonariuszki MBP, człowiek Rotfelda i Sikorskiego, który bynajmniej nie wspiera oficjalnej polityki rządu polskiego wobec USA.



Doktor Targalski pisze, że MSZ de facto kieruje Adam Daniel Rotfeld, TW "Serb", zaangażowany w dziwne gry wokół Smoleńska. To Rotfeld, według Targalskiego, miał zasuflować ministrowi Witoldowi Waszczykowskiemu zaproszenie do Polski Komisji Weneckiej, która wcześniej skompromitowała się reprezentując rosyjskie interesy w Mołdawii - broniąc tam m.in. sowieckich pomników.



Warto więc zadać sobie pytanie: wobec kogo naprawdę jest lojalny dr Witold Waszczykowski, były ambasador RP w Teheranie, pracownik MSZ od 1992 r., były wiceszef BBN?

PiS już powinien myśleć o jego zastąpieniu. Paweł Kowal wydaje się być skutecznie spalony (ciągnie się za nim sprawa kontaktów z WSI - lepiej poddać go kwarantannie).  Więc może prezydencki doradca Krzysztof Szczerski? Przemysław Żurawski vel Grajewski? A może opcja nuklearna w postaci dra Jerzego Targalskiego? :) Ostatnia kandydatura wywołałaby wśród ubeków z MSZ, nudziarzy z "Wyborczej" i duponarodowców z kresów.prl krwawą sraczkę :))))) Wyobraźcie sobie dra Targalskiego siedzącego w gabinecie w MSZ w garniaku i z kotem na kolanach, niczym Stavro Bloefeld :) Z pewnością pomogłoby mu to w kontaktach choćby ze znaną kociarą, prezydent Tajwanu Tsai Ing Wen :) Może by też zatrudnił w MSZ hostessy z kocimi uszkami? ;) Czy kot poradzi sobie z kretem?


***


Skoro już poruszyłem temat kretów, to czwartek zmarł Hans-Dietrich Genscher, minister spraw zagranicznych RFN w latach 1974-1992. Według Pierre'a de Villemaresta fałszywy uciekinier z NRD,  ewidentny sowiecki agent wpływu, według Christophera Story oznaczony pseudonimem "Tulpe". Portal WPolityce nazywa tego enerdowca "gorącym orędownikim porozumienia z Polską".

***

Ciekawe co Genscher sądził, o tym co narobiła Merkel w związku z kryzysem imigracyjnym, ale wszystkie fobie niemieckiego establiszmentu widać w poniższym satyrycznym klipie, wzorowanym muzycznie na Rammsteinie. "Jesteśmy dumni z tego, że nie jesteśmy dumni" :) Ciekawe, że premier Beatę Szydło postawiono tam nie tylko w jednej lidze z Orbanem, ale również z Erdoganem i Trumpem. Widać agentura we władzach RFN obawia się, że za rządów Trumpa Langley przestanie jej płacić i sprzeda gromadzone na nią haki temu, kto da więcej :)



Dla równowagi można posłuchać, co o Niemcach śpiewają przedstawiciele żyjących tam mniejszości. Osmanische Einheit! :) Zawsze uważałem, że Polska powinna graniczyć z Turcją. Za jakiś czas to może się ziścić. Będziemy graniczyli z Imperium Osmańskim od Zachodu. Czego Niemcom i ks. Isakowiczowi-Zaleskiemu życzę :)