sobota, 24 sierpnia 2019

Hydra: Pan Nikt



Ilustracja muzyczna: Doom Patrol Opening Theme

Jean Monnet jest uznawany za najważniejszego z Ojców Założycieli Unii Europejskiej. Był to do tego predestynowany jak nikt inny. Za swoją prawdziwą ojczyznę zawsze uważał świat międzynarodowych finansów a na pierwszym posiedzeniu władz Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali demonstracyjnie podarł swój francuski paszport mówiąc, że już go więcej nie potrzebuje.




Początki kariery tego europejskiego Pana Nikt były bardzo niepozorne. Zaczynał jako przedstawiciel handlowy w Londynie rodzinnej firmy handlującej koniakiem. W ten sposób poznał jednak wielu potentatów finansowych z obu stron Atlantyku. Spodobał się im do tego stopnia, że po wybuchu pierwszej wojny światowej zrobili go lobbystą namawiającym francuski rząd do skoordynowania z Brytyjczykami zamówień zbrojeniowych w USA. Wojnę przesiedział w Londynie robiąc fortunę jako pośrednik zbrojeniowy. Jego działalność tak mocno irytowała premiera Georgesa Clemenceau, że kazał zbadać, czy Monnet miga się od wojska wykorzystując lipne zwolnienie lekarskie. Premier, który z żelazną wolą prowadził wojnę przeciwko Niemcom, nie dał sobie jednak rady z międzynarodową finansjerą i nic nie zrobił Monnetowi. Francja wszak zadłużyła się w trakcie wojny na olbrzymie sumy na Wall Street. (Do wiele mówiącego epizodu doszło na międzyrządowej konferencji poświęconej pożyczkom wojennym. Brytyjczycy i Francuzi debatowali o emisjach obligacji w Nowym Jorku. W pewnym momencie brytyjski premier David Lloyd George powiedział, że najlepszą osobą do przeprowadzenia tej emisji będzie J. P. Morgan. Po czym, niczym lokaj, otworzył drzwi do sali konferencyjnej i wprowadził do niej tego bankiera.)



Po zakończeniu wojny Monnet zostaje mianowany przez rządy Wielkiej Brytanii i Francji zastępcą sekretarza Ligii Narodów. Po paru latach ta praca mu się jednak nudzi i wraca do świata finansjery. W 1927 r. pomaga stabilizować polskiego złotego a w 1928 r. rumuńskiego leja. Zakłada też swój własny bank w USA - Transamerica, który jednak bankrutuje po wybuchu Wielkiego Kryzysu. Wówczas Monnet wyjeżdża do Chin doradzać rządowi Czang Kaj-szeka. (Tak się akurat składa, że akurat w tym czasie podejmowane przez administrację Roosevelta manipulacje na rynku srebra przynoszą skutek uboczny w postaci zdemolowania systemu monetarnego Republiki Chińskiej. Gospodarka Chin radzi sobie o wiele gorzej niż zanim Monnet zaczął ją "uzdrawiać".)



W międzyczasie Monnet ma jednak problem: odbił żonę znajomemu włoskiemu bankierowi, który nie chce dać swojej małżonce rozwodu. Z pomocą przychodzi mu amerykański ambasador w Moskwie William Bullitt - ten sam, który naszemu ambasadorowi w Waszyngtonie, hrabiemu Potockiemu dokładnie później przewidzi jak będzie przebiegała druga wojna światowa. Bullitt załatwia żonie włoskiego bankiera... obywatelstwo sowieckie. To umożliwia jej łatwy rozwód i ślub cywilny z Monnetem. Do ślubu i hucznego wesela dochodzi w Moskwie w 1934 r.



W 1935 r. Monnet zakłada w Nowym Jorku bank Monnet, Murnane & Co. Jego wspólnikiem w tym przedsięwzięciu jest m.in. John Foster Dulles. Dziadek Dullesa John Foster i jego wujek Robert Lansing byli sekretarzami stanu USA. Dulles zostanie nim w administracji Eisenhowera. Wcześniej będzie jednak członkiem Rady Przemysłu Wojennego w czasie I wojny światowej (kierowanej przez Bernarda Barucha organizacji decydującej, które amerykańskie spółki mogą zarabiać na wojnie), delegatem na Paryską Konferencję Pokojową i współautorem Planu Dawesa. John Foster Dulles był w latach 30. partnerem w kancelarii Sullivan & Cromwell obsługującej m.in. amerykańskie firmy wspierające budowy potęgi przemysłowej ZSRR i III Rzeszy. Jego brat Allen Dulles będzie w czasie wojny szefem szwajcarskiej delegatury OSS a w latach 1953-1961 będzie dyrektorem CIA. Bank Monneta jest więc instytucją małą, ale wpływową. W 1938 r. FBI podejrzewa go o pranie brudnych pieniędzy nazistowskich tajnych służb.




Wśród polityków, których poznaje Monnet jest Edouard Daladier, francuski premier z lat 1933-1934 i 1938-1940, będący też ministrem obrony w latach 1936-1940. "Ojciec Zjednoczonej Europy" trafnie go charakteryzuje w jednym z listów jako "byka z rogami ślimaka". Daladier wszak odpowiada za politykę Francji i jej armię w okresie, w którym Francja zaliczyła najbardziej spektakularną klęskę w swoich dziejach i przestała być mocarstwem. Monnet przedstawia jednak Daladierowi projekt "budowy potencjału przemysłu lotniczego za Oceanem" na wypadek wojny. Po wybuchu drugiej wojny światowej ten sprytny bankier znów odpowiada za negocjowanie francuskich i brytyjskich zamówień zbrojeniowych w USA. Ambasador Bullitt poznaje go z prezydentem Rooseveltem.
Po tym jak Francja, na własną prośbę, przegrywa kampanię 1940 r., Monnet przedstawia amerykańskiemu agentowi Winstonowi Churchillowi projekt zlania Wielkiej Brytanii i Francji w jedno państwo. Churchill ogłasza ten plan, ale w ówczesnych okolicznościach nie ma on szans na realizację.



W trakcie drugiej wojny światowej Monnet działa jako wysłannik Roosevelta w Europie i Afryce Północnej. Próbuje ustawiać francuską politykę. Spiskuje przeciwko generałowi de Gaulle'owi. Już w 1940 r. próbuje mu uniemożliwić wygłoszenie na falach BBC słynnego apelu do stawiania oporu. Po operacji Torch, alianckiej inwazji w Afryce Północnej, nieustannie podgryza pozycję de Gaulle'a i próbuje wypromować gen. Girauda jako francuskiego przywódcę. Pisze też o konieczności "eliminacji" de Gaulle'a. I rzeczywiście przywódca "Wolnych Francuzów" o mało co nie ginie w katastrofie lotniczej. Zostawmy jednak te śmieszne przepychanki między irytującymi francuskimi generałami...


W trakcie wojny Monnet był "gospodarczym załatwiaczem" negocjującym m.in. porozumienia lend-lease z USA. Już w 1943 r. mówił, że państwa europejskie są zbyt małe, by zapewnić swoim obywatelom dobrobyt i że w związku z tym trzeba zmienić je w federację. Mimo, że spiskował nieustannie przeciwko de Gaulle'owi, "generał mikrofon" nie mógł go w żaden sposób ruszyć. Po wojnie zajmuje się tym samym, czyli gospodarczym planowaniem, negocjowaniem z Amerykanami i snuciem planów Stanów Zjednoczonych Europy. Dla Amerykanów wygodnym jest, by w Europie Zachodniej powstał jeden wielki rynek w miejsce tuzina mniejszych. Monnet patronuje więc karierze niejakiego Roberta Schumana - człowieka skompromitowanego i wyciągniętego z politycznej d...
Otacza się też ekspertami z tzw. Szkoły w Uriage, czyli kuźni kadr reżimu Vichy. Ci ludzie w trakcie drugiej wojny światowej głosili ideę budowy jednej wielkiej przestrzeni gospodarczej pod kontrolą Niemiec. Po wojnie przerzucili się na ideę budowy jednej wielkiej przestrzeni gospodarczej w Europie pod kontrolą globalistycznych elit.





Monnet znany jest obecnie przede wszystkim jako przewodniczący Komitetu na Rzecz Stanów Zjednoczonych Europy. Zachowane dokumenty wyraźnie wskazują, że Komitet był finansowany przez Departament Stanu USA i CIA poprzez Fundację Forda, Fundację Rockefellera oraz Amerykański Komitet na Rzecz Zjednoczonej Europy (ACUE). Ta ostatnia instytucja była bardzo ciekawym tworem. Założyła ją CIA.  Kierował nią były szef OSS Bill Donovan (tak, ten wariat), a w zarządzie zasiadali m.in. szefowie CIA Allan Dulles i Walter Bedell Smith. Memorandum opracowane przez "Dzikiego Billa" Donovana w 1950 r. opisuje plan stworzenia Parlamentu Europejskiego. ACUE przekazywał pieniądze m.in. belgijskiemu socjalistycznemu premierowi Paul-Henri Spaakowi, późniejszemu sekretarzowi generalnemu NATO. Dulles wspominał, że Spaak pomógł CIA w jednej z akcji. Oczywiście współczesna, europejska historiografia podkreśla, że stworzenie Wspólnot Europejskich miało być projektem uniezależniającym Europę od USA. To bzdura totalna, bo jak widzimy integracja europejska była w początkowym okresie otwarcie sterowana przez amerykańskie tajne służby i Wall Street. Nie ukrywano wówczas specjalnie tego, że Federacja Europejska ma być jedynie etapem do budowy jednej światowej przestrzeni gospodarczej. Miała ona być po prostu maszyną, która kawałek po kawałku będzie niszczyła suwerenność państw europejskich. Na ile się to udało, to już inna sprawa...



Jean Monnet zmarł w 1979 r. i dzisiaj uchodzi z jednego z unijnych "świętych". Mówimy o człowieku, który zbił fortunę i zrobił karierę pasożytując na alianckim wysiłku w obu wojnach światowych. O człowieku, który prał brudne pieniądze nazistowskich tajnych służb i był przyjmowany z otwartymi ramionami w stalinowskim ZSRR. Wreszcie o człowieku, który odegrał pewną rolę w intrygach mających na celu wywołanie drugiej wojny światowej i zmiażdżenie w jej początkowej fazie Polski i Francji. Ten człowiek idealnie nadawałby się na komiksowego superzłoczyńcę.

Archiwami Monneta, politycznej parówy Schumana i paru ekonomistów od mokrej roboty opiekuje się obecnie Fundacja Jeana Monneta na Rzecz Europy.  W latach 1978-2005 kierował nią francuski politolog Henri Rieben, jeden z twórców mitu Jeana Monneta. Po nim kierownictwo nią przejął Bronisław Geremek, co podobnie jak moskiewski ślub Monneta miało chyba symbolizować połączenie Wschodu z Zachodem. No cóż, profesor Geremek połączył przecież erosa z thanatosem...

***

W następnym odcinku serii Hydra przeniesiemy się do Wielkiej Brytanii. I to już chyba będzie ostatni odcinek.  Przygotowuje już jednak serię Matrioszka - zaskakującą kontynuację serii Prometeusz.

W przyszłym tygodniu nie zdołam napisać nowego wpisu - ze względu na wyjazd do Holandii szlakiem bojów polskich żołnierzy, więc potraktujcie dzisiejszy wpis jako korespondujący z serią Wrześniowa Mgła i nawiązujący do 80-tej rocznicy rozpoczęcia II wojny światowej w Europie. 

niedziela, 18 sierpnia 2019

Wrażenia z Armenii i (znów) z Gruzji


Wczoraj wróciłem z wyprawy z krajów Kaukazu Południowego. Oto garść wrażeń (facebookowych wpisów) i zdjęć z tej podróży:







"W Erywaniu. Miasto sprawia wrażenie postsowietyzmu przyprószonego nowoczesnością. Ciekawie się prezentują budynki z wulkanicznego kamienia. Surowy monumentalizm przeplatany zielenią. To pierwsze wrażenie i jest zapewne zbyt powierzchowne, ale atmosfera tutaj jest zupełnie inna niż w Tbilisi czy Baku. Ale też można napawać się Kaukazem. To miejsce bardzo interesujące dla antropologa. Doszedłby on do ciekawych wniosków patrząc na przechadzających się po ulicach dziadziów i tutejsze blachary. Takie same rysy twarzy mieli pasterze ze starożytnego Urartu. Ciekawe czy blachary z tamtych czasów chodziły w dużo odsłaniających, półprzezroczystych szatach? Ziemia i ludzie. Socrealizm na gruzach imperiów." 







"- Przepraszam bardzo, a gdzie Anastas Mikojan? - pytam starszą panią pilnującą sali poświęconej czasom sowieckim w Muzeum Historii Armenii. - Nie ma Mikojana, ale jest Bagramian - odpowiada mi w stylu Radia Erewań. A przecież Anastas Mikojan był Ormianinem, który siedział w KC od Ilicza (Lenina) do Ilicza (Breżniewa). Żaden inny Ormianin nie zrobił takiej kariery u Sowietów. Już samo to że przetrwał wszystkie czystki i patronował karierze Berii wiele o nim mówi. Wspomniany marszałek Bagramian jest tu czczony jako militarny geniusz, choć jak napisał Władimir Bieszanow "jeden Bagramian dwa fronty zgubił w 1942 pod Charkowem". W Muzeum Historii Armenii, obok wielu ciekawych artefaktów (np. buta sprzed 4,5 tys. lat), jest też szabla Gaika Bżyszkiana vel Gaj-chana, którego horda najechała północne Mazowsze w 1920 r. Zbrodnie czerwonych kawalerzystów były tak wielkie, że gen. Sikorski wydał rozkaz, by po wzięciu do niewoli ich rozwalać. Bżyszkian jest tutaj czczony jako dowódca ormiańskiego ochotniczego batalionu walczącego po stronie Rosji w I wojnie światowej. Rosja wówczas sama szykanowała Ormian (złamała siłę ich cerkwii, osiedlała na najlepszych gruntach członków rosyjskich sekt), ale Ormianie chętnie uczestniczyli w jej wojnach hybrydowych. W muzeum można poczytać o lokalnych powstaniach ormiańskich w Turcji na długo przed 1914 r. Młodoturecka sabatejska ekipa uznała więc, że "bez Ormian nie będzie kwestii ormiańskiej" i pod okiem zadowolonych niemieckich doradców przystąpiła do rzezi. A potem  Lenin z Attaturkiem podzielili się historycznymi terenami dawnego królestwa Armenii. W herbie sowieckiej Armenii znalazła się gwiazda czerwona nad świętą górą Araratem, pozostawioną po tureckiej stronie granicy."








"Liberte, egalite, fraternite - te słowa usłyszałem dzisiaj w Muzeum Ludobójstwa Ormian. Przewodniczka francuskojęzycznej grupy w ten sposób podała główne hasła ruchu młodotureckiego. Młodzi Turcy doszli do władzy obiecując wolność, równość i braterstwo wszystkim narodom Imperium. Ale już w 1911 r. ich KC podjął decyzję o masowych deportacjach Ormian na syryjską pustynię. Rewolucja była żądna krwi. I o tym opowiada Muzeum Ludobójstwa Ormian w Erywaniu. To placówka zaskakująco nowoczesna i dosyć obiektywna. (Co prawda nie mówi o masakrach odwetowych dokonywanych przez Ormian po 1918 r., ale np. pokazuje jak wielkie sukcesy odnosili kiedyś Ormianie w Imperium Ottomańskim.) Ekspozycja ta mówi choćby o kwestii przemocy seksualnej i o roli Niemców w ludobójstwie Ormian. Widzimy zdjęcia jakie niemieccy oficerowie robili sobie z czaszkami pomordowanych. Niemcy pomagali logistycznie przy deportacjach, użyczali artylerii do szturmów enklaw i chętnie kupowali sobie ormiańskie niewolnice seksualne. Wśród winowajców jest m.in. konsul Scheubner-Richter (później w Aufbau patronujący wczesnej karierze Hitlera) i gen. Hans von Seeckt. Wychodząc widzimy cytat z Hitlera o ludobójstwie Ormian. Ta nowoczesna placówka mocno kontrastuje z Muzeum Wojska. Znajduje się ono na zadupiu, koło zaniedbanego lunaparku (Parku Zwycięstwa). Budynek robi wrażenie, bo jest dawnym ogromnym pomnikiem Stalina przerobionym na Pomnik Matki Armenii. W środku ekspozycja poświęcona wojnie w Karabachu. 90 proc. wyjaśnień tylko po ormiańsku, ale można sobie poczytać po angielsku o śpiewaku Aznavourze. Moją uwagę zwróciły tam rękawiczki ze swastykami oraz plakietka z ormiańskim orłem z "kołowrotem" mającym na dodatek swastykę na piersiach. Nawiązanie do batalionów Bergmann? Ks. Isakowicz-Zaleski byłby striggerowany..."

(Dodam, że na zdjęciu dokumentujące ten nazistowskie akcenty jest też książka "Ormianie Aryjczycy". )



"Mam szczęście do spotykania ciekawych ludzi w podróży. W hostelu napotkałem polskiego archeologa, badacza tajemnic Tomasza Lelewskiego. Mój nowy znajomy twierdzi, że biblijny Eden był na terytorium starożytnej Armenii\Urartu. Arka Noego z Araratu nie była zaś żadnym statkiem, tylko bunkrem. Te starożytne drewno, które znajdowano na Araracie było wzmocnieniem sztolni. Rozmawialiśmy też o Szambali. Okazuje się, że "Oczy Szambalii" takie jak w mongolskim klasztorze Hamriin Hid są też w klasztorze Noravanq w południowej Armenii."


"Jestem na ormiańskiej wsi, w pobliżu monastyru Tatev. Wokół góry mające nawet 3000 metrów a 150 km dalej irańska granica. Rano byłem przy granicy z Turcją w klasztorze Khor Virap z pięknym widokiem na Ararat. Widziałem niesamowite zabytki. Np. "Oczy Szambali" w klasztorze Noravanq. Nie takie jak w mongolskim Hamrin Hiid, ale też oddziaływujące na wyobraźnię. Mój znajomy "polski Indiana Jones" pokazywał mi ukryte symbole ezoteryczne. W tym symbole "kołowrotów" - "portali".Widzieliśmy też kamienny krąg - dawne obserwatorium (?) otoczone piramidalnymi wzgórzami."









"W klasztorze Tatev (w górach na południu Armenii) znajduje się słup zbudowany z dużych, okrągłych kamieni, które kiedyś same z siebie się kręciły. Być może był to rodzaj sejsmografu. Miejscowy ormiański ksiądz (Isakowicz-Zaleski?) uznał jednak ten słup za relikt pogaństwa i kazał powbijać w niego metalowe klamry, by kamienie już się nie kręciły. Po drodze do Tatev jest Carahunge, czyli ormiańskie Stonehenge. Alejka stojących kamieni, w których wywiercono dziury. W określone noce w roku dziury te wskazywały na konkretne gwiazdy. Miejscowi pseudarcheolodzy twierdzą, że dziury te służyły do uwiązywania koni. Kopali pod kamieniami, grożąc ich zawaleniem. Tak desperacko chcieli znaleźć choć jedną kostkę mającą udowodnić, że to kamienne obserwatorium było cmentarzyskiem. Mój nowy znajomy TomaszLelewski. pomógł ocalić to miejsce. Dopatrzył się w pobliżu trzech piramidalnych wzgórz (a wiele innych podobnych obiektów pokazał mi na naszej trasie w Armenii). Na początku go wyśmiano, a potem skradziono mu pomysł. Ponoć na terenie Erywania odnaleziono obiekt równie stary jak Gebogli Kepe. I teren ten przeznaczono na nową ambasadę amerykańską. Kojarzy się to Wam może ze sceną z "Poszukiwaczy zaginionej arki", w której Arka trafia do magazynu Pentagonu? Ps. dziś na mnie największe wrażenie zrobił klasztor Geghard - niesamowita budowla z czarnego bazaltu z dziwnym reliefem z "mardukowym" kozłem trzymającym na smyczy dwa lwy i orła przenoszącego baranka. Dziwne ceremonie się tam musiały odbywać. Pobliska świątynka Mitry (?) w Garni to współczesna rekonstrukcja oparta na widzimisie konserwatorów, w której starożytne kamienie uzupełnienio współczesnym betonem. Na tablicy z historią świątyni napisano, że "doszli do wniosku, że została NAPRAWDĘ zbudowana w I w.""




"Rozśmieszyła mnie dzisiaj Rosjanka, która w zabytkowej cerkwi nabożnie założyła na głowę chustę, ale stanik miała prawie na wierzchu. I z zapaloną świecą pozowała do fotki przy ołtarzu. Przy ruinach monumentalnej katedry w Zvarnots fotki na Instagrama strzelała sobie natomiast jakaś "Kardashianka". Oczywiście widziałem w Armenii panienki dużo lepsze od Kardashianek. Całkiem fajne z twarzy a przy tym mające fajne wymiary. A że jest tutaj upał i dziewczyny ubierają się odpowiednio do pogody, to można to łatwo ocenić : ) Ps. Kardashianki są tutaj oceniane pozytywnie. Choć nie mówią słowa po ormiańsku, to wpłacają na pomoc Armenii miliony (które później rząd rozkrada)."


"Spośród krajów Kaukazu Południowego, Armenia jest tym, w którym postsowietyzm najbardziej bije po oczach. Ten kraj jedynie w małym stopniu wykorzystuje swój potencjał, co skutkuje dużymi obszarami biedy. Miliardy przesyłane przez diasporę są zaś głównie rozkradane. To skutek długich rządów tzw. klanu karabachskiego, obalonych w wyniku Elektromajdanu. Ten kraj potrzebuje swojego Saakaszwilego. Jak na razie ma Nikola Paszyniana. Paszynian dużo mówi o naprawie państwa, ale mało robi. Zwykli Ormianie twierdzą, że trzeba mu dać czas i obdarzają go kredytem zaufania. Paszyniana od np. Poroszenki różni to, że ma charyzmę. Ale sama charyzma nie będzie paliwem, na którym może on wiecznie jechać. Trzeba zacząć dokonywać w kraju zmian podobnych do tych, które robił Saakaszwili u siebie. Czynnik gruziński może się tu okazać kluczowy. Najgłupszą rzeczą jaką może zrobić Paszynian byłoby włączenie się w konflikt hybrydowy przeciwko Gruzji (wokół ormiańskiej mniejszości na południu kraju). Wówczas jedyną otwartą granicą byłaby ta z Iranem. Miejmy nadzieję, że Amerykanie będą przeszkadzać w realizacji tego scenariusza. A Ormianie się zorientują, że jest dla nich nieopłacalny"






"Na przedmieściach Tbilisi. Na wstępie napierdoliłem się z gruzińskimi przyjaciółmi. Pokażcie mi drugi kraj na świecie, gdzie tak chętnie z wami ucztują. Mój przyjaciel mówi znajomym o moich teoriach o Berii. A także o św. Gieorgiju Peradze. Śpię w ogromnym pokoju po którym ganiały małe kotki. Istny raj dla dra Targalskiego. Nya!"










"- Dlaczego wybraliście Salome Zurabiszwili na prezydenta? - pytam się Gruzinów. - My jej nie wybraliśmy. Ona została zainstalowana - a po tym padają niecenzuralne słowa o tej marionetce Iwaniszwilego. Podczas spaceru po Tbilisi udałem się pod parlament, miejsce wielkich protestów sprzed kilku miesięcy. Są barierki, są antyrosyjskie transparenty, jest instalacja artystyczna poświęcona rudej dziewczynie, która straciła tam oko. Ale protestów już nie ma. Jest tylko dwóch dziadziów zbierających podpisy za sprawiedliwością dla rodziny aktywisty zabitego w zeszłym roku. Ci demonstranci chwalą Lecha Kaczyńskiego, ale mowią, że Jarosław Kaczyński jest zły i prorosyjski. Tak im powiedzieli jacyś polscy turyści (Marcin Meller, Paweł Kowal?). Ja im mowię, że jest tak prorosyjski, że ściąga amerykańskich żołnierzy do Polski. I że ci turyści z którymi gadali pewnie myślą, że Zurabiszwili jest prozachodnia. Oni odpowiadają, że Zurabiszwili jest Ruska. I tak tu wygląda moja prometejska misja : ) Na Placu Europejskim obok flag gruzińskich flagi UE, czyli organizacji, która demonstracyjnie olała Gruzję w konflikcie z Rosją. Tutaj naprawdę brakuje Berii (a w Armenii Mikojana)"




"Spotkałem dawnego mistrza świata w jujitsu i zarazem pułkownika milicji w stanie spoczynku. Ten już starszy człowiek wyzwał Putina na pojedynek jujitsu. Zrobił to po tym jak drobna dziewczyna rzuciła rosyjskiego prezydenta na matę. Napisał Putinowi: " możemy się spotkać w Soczi, Tbilisi czy gdzie chcesz. Jesteśmy w tej samej kategorii w jujitsu i obaj służyliśmy w Resorcie". FSB wysłała po tym mistrzowi wiadomość z pogróżkami. Resortowy mistrz wierzy w zamach w Smoleńsku."











"Dzisiaj byłem w wysokim Kaukazie - w Swanetii. Może nawet widziałem Elbrus. (Nie jestem tego jednak pewny). W okolicach Elbrusu Ahnenerbe czegoś szukała w 1942 r. Interesowała się też Swanetią jako jednym z miejsc korzeni cywilizacji. W swaneckich miasteczkach i wioskach jest pełno... średniowiecznych wież. Trzypiętrowe, smukłe konstrukcje z pojedynczymi okienkami służyły jako schronienia na zimę i ochrona przed krwawą zemstą rodową. Tutejszy kodeks postępowania przewidywał wybicie wszystkich przedstawicieli wrogiego rodu. Jeśli byliście u Swanów w gościach, to dawali wam pokój w wieży z ich córką. Jeśli spodobaliście się ojcu, nalewał wam rano wody na ręce na znak, że jesteście rodziną. Jeśli nie, to Was zabijano. Przy tym za dobry dom uznawano ten, w którym jest dużo gości. Tutejsze krajobrazy są piękne, ale przyroda jest surowa i bezwzględna. Miejscowi żyli według jej praw. Aż doprowadzono do ich krainy asfaltową drogę. Region długo był trudno dostępny dla turystów - z powodu bandytyzmu. Aż Saakaszwili wyłapał bandytów i sprowadził tutaj zachodnią cywilizację. Teraz turystów tu więcej niż miejscowych. Ale i tal trafić nie tak łatwo. Trzeba dwóch-trzech godzin jazdy z dobrym kierowcą. Ale droga przepiękna."

(Dodam, że Stalin bardzo lubił Swanów - z wzajemnością, Idealnie wpisywał się w ich paranoiczne zwyczaje.)



 


"Dzisiaj spotkałem wiceprzewodniczącego gruzińskiego parlamentu Zwiada Dzidziguri. Spotkaliśmy się w miejscowości Stara Chibula, w domu, w którym prawdopodobnie zabito Zwiada Gamsachurdię, pierwszego prezydenta odrodzonej Gruzji. W tym domu jest budowane muzeum a Dzidziguri odwiedził to miejsce wraz z dwoma innymi posłami, by zobaczyć jak posuwają się prace. Dzidziguri był jednym z sygnatariuszy deklaracji niepodległości Gruzji i posłem wspierającym Gamsachurdię. Stwierdził, że o ile za Szewardnadzego prokuratura prowadziła śledztwo w sprawie samobójstwa Gamsachurdii, to teraz zmieniła je na zabójstwo. Prezydent Gamsachurdia był przed "samobójstwem" w optymistycznym nastroju i poza tym był człowiekiem bardzo wierzącym. Samobójstwo było więc mało prawdopodobne. Co ciekawe, to ekipa Iwaniszwilego buduje teraz muzeum Zwiada Gamsachurdii. A także drogę do niego prowadzącą. Część dawnych zwiadystów stanowi koalicję Gruzińskie Marzenie. - Byłem 20 lat w opozycji i to wystarczy - powiedział mi Dzidziguri."







"Dzisiaj odwiedziłem klasztor Dawit Geredża położony na pustkowiu, dokładnie na granicy między Gruzją a Azerbejdżanem. Wzięta z d.... w czasach sowieckich granica pozostawia część kompleksu po stronie azerskiej. Łażąc tam po skałach spotyka się więc gruzińskich pograniczników z którymi chętnie robią sobie fotki turystki. Monastery całkiem fajne, ale mogli by do nich wybudować porządną drogę."




"W Gruzji nieustannie jestem zapraszany do biesiadowania. Mój żołądek i głowa jakoś to wytrzymują, choć są na granicy : ) Gruzińskie kobiety są cudowne, że to całe jedzenie przygotowują. W domu nigdy tak nie jadłem! Dzisiaj biesiadowałem z niewidomym staruszkiem z mojego "guest house". Ma on poglądy bliskie Krzysztofowi Karoniowi : ) Fajnie się z nim gada o historii i współczesności. Dowiedziałem się od niego, że to Beria zrobił drogę do Swanetii i stadion Dynamo Tbilisi. Wypiliśmy toast za polską armię z okazji 15 VIII."


"Mój dzisiejszy dzień: bardzo obfite śniadanie przygotowane przez Ekę. Później wyjazd poza Tbilisi z Eldarem, moim gospodarzem, w Mercedesie na LPG, do Grigorija, jego krewnego żyjącego w lesie pod Tbilisi. Grigorij jest rzeźbiarzem i buduje ośrodek wczasowy. Tam wspólne picie wina i biesiadowanie. Arbuz chłodzący się w rzece. Odwiedziny w azylu dla niedźwiedzi. Potem powrót na przedmieścia Tbilisi. Biesiadowanie z Eldarem, Kobą i niewidomym dziadziem Dmitrijem. Przyłącza się młody Gruzin, który pytał się wcześniej, czy znam grypserę. Ideał platońskiej uczty..."




"W Gruzińskim Muzeum Narodowym w Tbilisi można zobaczyć wspaniałe złote skarby jeszcze z czasów Kolchidy i piękną sztukę sakralną. Jest też nowoczesna ekspozycja poświęcona sowieckiej okupacji. 80 tys. Gruzinów zostało rozstrzelanych w latach 1921-1991. (W latach 1942-1957 5 tys., innych szczegółowych statystyk nie podali). 400 tys. zginęło w drugiej wojnie światowej. Choć ta historia jest tutaj dobrze pokazana, to nie ma nic o Berii! Nawet w kontekście represji. (A przecież żona chciała się z nim rozwieść z jego udział w rzezi 1937 r. - on sam walczył wówczas o życie.) Czyżby nie chciano tutaj pokazywać go w złym kontekście w obliczu jego udziału w tajnej wojnie przeciw Moskwie?"





"I na lotnisku im. Królowej Tamary w Tbilisi. Przelot ukraińskimi liniami via Kijów. Na tutejszym lotnisku wysyp małych, rodzinnych sklepików z pamiątkami. Ale przecież w Tbilisi tych sklepików jest jeszcze więcej. Zakupy robią więc tutaj ci, co zapomnieli czegoś kupić. Gruzini - w przeciwieństwie do Ormian - niesamowicie rozwinęli tę branżę. Oba narody mocno ze sobą rywalizują, ale to Gruzini wygrywają jeśli chodzi o turystyczną kreatywność. Nad Tbilisi góruje posąg Kartlis Deda - Matki Gruzji. W jednej ręce trzyma miecz, w drugiej puchar z winem. Miejscowi żartują, że to oznacza: wypij do końca, bo jak nie to ci mieczem przywalę : )"


***

Podczas mojej nieobecności zginął Jeffrey Epstein - co nie powinno być żadnym zaskoczeniem. Chciał ponoć współpracować ze śledczymi a był przecież człowiekiem tajnych służb i znał sekrety mogące uderzyć w establiszment w USA, Wielkiej Brytanii, Izraelu i kilku innych krajach. (Co ciekawe podróżował na Kubę na zaproszenie Fidela Castro.) Po jego śmierci, jego bliska współpracowniczka Ghislaine Maxwell dała sobie zrobić zdjęcie przy lekturze książki poświęconej zgonom funkcjonariuszy CIA.

W Polsce mamy też podobną aferę, ale oczywiście na o wiele mniejszą skalę, bo nie jesteśmy supermocarstwem takim jak USA. Chodzi o śmierć Dawida Kosteckiego "Cygana" ("Bania u Cygana, bania u Cygana do rana!")  - boksera-alfonsa, odsiadującujego wyrok w sprawach kryminalnych, który ponoć się powiesił w celi leżąc. Łączy się to z aferą podkarpackiej agencji towarzyskiej, w której miał być nagrany niedawno zdymisjonowany marszałek Sejmu Kuchciński rzekomo na seksie z nieletnią. Uwaga wszystkich zwróciła się w stronę Kuchcińskiego, a przecież powinna zwrócić w stronę służb, które tę operację szantażu realizowały i z jakiegoś powodu dokonały kontrolowanego przecieku uwalającego marszałka (ciekawe, czym im podpadł). Nagrywani byli politycy i biznesmeni. I cisza na ten temat. Nikt się  nie oburza, że służby mogą szantażować wielu znanych ludzi. Sprawa trochę podobna do seksafery w Samoobronie. Nie mam jednak żadnej "ezoterycznej" wiedzy na ten temat - więc nie tracę czasu, by się o tym rozpisywać.

No i pod Archangielskim rosyjskim siłom zbrojnym wybuchła eksperymentalna rakieta hipersoniczna z napędem nuklearnym. Zginęli naukowcy a spory teren został skażony. Trochę jak za czasów Chruszczowa. I jak widać przejście od prezentacji w power poincie do rakiety, która nie zabije tych, którzy ją odpalają to długa droga.