sobota, 29 października 2016

Hillary ukradnie wybory?


Nagły zwrot akcji w kampanii wyborczej w USA - FBI wznawia śledztwo w sprawie maili Hillary. Odnalazła część z nich podczas śledztwa w sprawie sextingu byłego kongresmena Anthony'ego Weinera z 15-latką. Weiner to mąż Humy Abedin, bliskiej współpracownicy i zarazem kochanki Hillary, tej Pakistanki powiązanej z Bractwem Muzułmańskim. Jak trafnie wskazuje Carl Berstein (ten od Watergate), nie byłoby wznowienia śledztwa, gdyby sprawa była naprawdę poważna.
To po prostu tak zabawne :)



Trump akurat zaczął mieć lepszą passę w sondażach. Chce głosować na niego np. większość białych kobiet, pomimo tego, że media ostro grzeją skandale seksualne z nim związane.(Trumpa oskarża już 12 kobiet - a oskarżania dotyczą głównie macania i gadania świństw. Gostek z pewnością jest do tego zdolny, wszak to koleś, który wyprawiał dzikie przyjęcia w latach '80-tych, ale zastanawia to, że wszystkie one milczały na ten temat przez wiele lat - pierwsza oskarżycielka nawet przez 35 lat - choć miały możliwość zdobycia pokaźnych odszkodowań od miliardera - a z oskarżeniami wystąpiły dopiero na kilka tygodni przed wyborami. I wszystkie zgłosiły się do prawniczki wspierającej Hillary. Z maili Podesta Group ujawnionych przez WikiLeaks wiadomo, że już maju sztabowcy Hillary chcieli założyć lipne ogłoszenie towarzyskie Trumpa na portalu Craiglist. i próbowali przypiąć Berniemu Sandersowi łatkę "seksisty".) Amerykanie chcą po prostu powiedzić wielkie "Fuck You" establiszmentowi, a to że mainstreamowe media są przeciwko Trumpowi, tylko ich zachęca do głosowania na niego. O tym, że media są po stronie Hillary świadczy to jak mało miejsca poświęcają mailom ujawnionym przez WikiLeaks. A są tam prawdziwe perełki (wybór 100 najlepszych możecie znaleźć tutaj.) Hillary chwali się np., że została zaproszona do "wewnętrznego sanktuarium Putina" a jej sztabowcy źle wyrażają się o katolikach, o Czarnych, czy o "pieprzonych, głupich młodych wyborcach". 

Jak stwierdził George Soros, Trump zdobędzie większość głosów w skali całego kraju, ale wygrana przypadnie Hillary. Może wie coś więcej, bo powiązana z nim firma kontroluje maszyny do głosowania w 16 stanach., wyborcy biorący udział we wczesnym głosowaniu już się skarżą, że te maszyny zmieniają ich wybór z Trumpa na Hillary, w Chicago głosy oddają wyborcy, którzy są martwi od lat a doniesienia o nieprawidłowościach wyborczych napływają z 23 stanów. Z dochodzenia Project Veritas wynika, że sztabowcy Hillary zmawiali się wcześniej w sprawie oszustw wyborczych na masową skalę a także w sprawie wysyłania prowokatorów i wywoływania bójek na wiecach Trumpa.  Niektórzy wskazują, że ostatnie wielkie ataki hakerskie na USA, były próbą generalną przed atakiem, który umożliwi kradzież wyborów.

Jeśli dojdzie do kradzieży wyborów przez Hillary, będziemy mieć później do czynienia z wieloma miesiącami politycznego chaosu w USA - ludzie przestaną wierzyć w to, że mogą zmienić system polityczny za pomocą swoich głosów. Zaczną sięgać po inne środki a rząd uaktywni swoich prowokatorów, by zgnieść ruch oporu. Będzie mnóstwo incydentów takich jak Waco, Oklahoma City, Ruby Ridge, sprawa rancza Bundych oraz zamieszek rasowych opłacanych przez ludzi Sorosa. A w polityce zagranicznej - więcej przykładów wbijania sojusznikom noży w plecy, tak jak to było z Mubarakiem, Erdoganem czy też z Polską w latach 2009-2010. Słyszałem od znajomego amerykańskiego antykomunisty (fana twórczości płka Anatolija Golicyna), że Obama i Hillary to krety Moskwy, które miały za zadanie najpierw osłabić USA, a później dać Rosji pretekst do wojny nuklearnej - to zapewne zbyt daleko idąca teza, ale faktem jest, że dotychczasowa polityka demokratycznej administracji prowadzi do utraty przez USA statusu supermocarstwa. Ci ludzie będą zajmowali się inżynierią społeczną na ogromną skalę i takimi projektami jak "Katolicka wiosna". Inną sprawą jest to, czy Trumpowski izolacjonizm jest jakąś alternatywą dla obłędnych pomysłów Hillary. No cóż, niezależnie od tego, kto wygra, będzie ciekawie...

poniedziałek, 24 października 2016

Singapur, Indonezja, Malezja - wrażenia z podróży

Gdy po przybyciu do hotelu w Singapurze włączyłem telewizor, usłyszałem wiadomość o śmierci króla Tajlandii panującego od 1947 r. Byłem świadomy tego, że z nim jest źle - wiedziałem, że kilka dni wcześniej trafił do szpitala w ciężkim stanie, a już rok temu słyszałem teorię, że od dawna już nie żył a junta gen. Prayutha to ukrywała. Mimo to, wiadomość ta była szokiem a telewizyjne wspomnienia o zmarłym monarsze wręcz hipnotyzowały. Żałowałem, że nie załapałem się choć na jeden dzień żałoby narodowej, ale z drugiej strony wybrałem daty wyjazdu i poszczególnych przylotów tak fartownie, że mogłem sobie trochę w Pattayi jeszcze poimprezować.



Nie zawsze były to niegrzeczne zabawy. Jak pisałem na Fejsie: "Wieczór spędziłem nietypowo - jak Anthony Bourdain :) Dziewczyna sprzedająca street-foodową zupę zaprosiła mnie do wspólnego picia piwa i obserwowania ludzi snujących się po ulicy. Piliśmy wspólnie z innym street-foodowym kucharzem, wielkim kolesiem z warkoczem, wyglądającym jak chiński rzeźnik. Często po zupę przychodziły panienki z klubów go-go, czasem w szlafrokach. Usłyszałem, że mam Buddę w oczach. Wcześniej zjadłem bananowego naleśnika i grillowaną wieprzowinę rozpływającą się w ustach..."



W samym Singapurze dużą frajdę sprawiło mi zwiedzanie wojskowych muzeów, takich jak np. Battle Box - podziemny bunkier dowodzenia sił Wspólnoty Brytyjskiej w 1941 i 1942 r. Pisałem:









"To w Singapurze upadło Imperium Brytyjskie. Można to sobie uświadomić zwiedzając Battle Box - podziemne centrum dowodzenia gen. Parcivala w 1941 r. O ile często wylewamy kubły pomyji na naszych wojskowych za kampanię wrześniową (vide szarża z szablami na czołgi w "Lotnej" Wajdy) to kampania malajska pokazała że naprawdę nie mamy się czego wstydzić. W 55 dni armia generała Yamashity pobiła ponad dwukrotnie liczniejsze wojska brytyjsko-australijsko-hinduskie. Brytyjczycy nie mieli żadnych czołgów i prawie żadnych armat przeciwpancernych, posiadali trzy razy mniej samolotów niż wróg a ich plan obrony załamał się już drugiego dnia kampanii po zatopieniu pancerników płynących na odsiecz. Ponadto wojska alianckie były fatalnie dowodzone i źle wyszkolone. Niesamowite wrażenie robią filmy z kapitulacji miasta oraz inspekcji 120 tys. wziętych do niewoli żołnierzy przez gen. Yamashitę. Kazał im się ustawić szpalerem wzdłuż drogi i przejechał samochodem między nimi, na końcu stał brytyjski szef Malaya Command. Azjaci zobaczyli wówczas, że europejski kolonializm jest wydmuszką..."

"Muzeum obozu jenieckiego Changi jest rozczarowująco małe, a szkoda bo chciałem się dowiedzieć więcej o zbrodniach Kempetai. Mimo to można tam dokonać ciekawych obserwacji. Centrum muzeum stanowi rekonstrukcja kaplicy służącej jeńcom - takich kaplic było kilka a do tego synagoga. Jak zauważył jeden z kapelanów, mężczyźni wycieńczeni po całym dniu pracy, przy głodowych racjach nie braliby się spontanicznie do budowy kaplic, gdyby nie czuli, że są im potrzebne. A oni nawet tworzyli prawdziwe dzieła sztuki religijnej - np. murale przedstawiające Drogę Krzyżową. Jeńcom służyło trzy tuziny kapelanów, w tym kilku czeskich (!) księży katolickich. Opisana jest tam historia jak podczas Mszy wszedł do kaplicy japoński oficer z grupą żołnierzy - jeńcy obawiali się najgorszego, ale on uznał puszki z komunikantami za urny z popiołami zmarłych i zasalutował Najświętszemu Sakramentowi. Niestety mało miejsca poświęcono antychińskiej czystce Sook Ching, w której zginęło zapewne ponad 5 tys. ludzi (oficjalna singapurska historiografia mówi, że nawet 70 tys. - w trzy dni!). Lee Kuan Yew, premier Singapuru przez trzy dekady, twierdził niemal go wówczas nie zabito, ale przecież pracował wtedy w kolaboracyjnej administracji a później wspominał, że podobało mu się to, że japońska bezpieka skutecznie walczyła z przestępczością. Odkrycie masowych grobów w Changi w latach 60-tych było dla niego nieco kłopotliwe... Baj de lej - w parku w centrum Singapuru jest pomnik utworzonej przez Japończyków Indyjskiej Armii Narodowej."

"Fort Siloso na wyspie Sentosa gwarantuje dobre wrażenia każdemu miłośnikowi historii. To tam znajdowały się słynne działa, które miały w 1941 r. obronić Singapur przed inwazją. Nie obroniły, bo nie było dla nich odpowiedniej amunicji (a poza tym same niewiele mogły zdziałać na lądzie) ale przynajmniej pomogły zniszczyć rafinerię naftową, by nie dostała się w ręce Japończyków. Świetna interaktywna ekspozycja pozwala poznać klimat życia w forcie od lat 80-tych XIX-wieku do 1941 r. ( Ciekawostka: twierdza Singapur powstała dla obrony przed... rosyjskim imperializmem.) Figury woskowe odtwarzają tam sceny podpisania dwóch aktów kapitulacji - z 1941 i 1945 r. Fort jest częścią... parku rozrywki Sentosa. Warto też tam zobaczyć muzeum Images of Singapore, w którym multimedia i aktorzy odtwarzają sceny z historii Singapuru. Od malajskiej wioski po lata '60-te. Np. zostajecie usadzeni na sali kinowej, by obejrzeć kronikę filmową i film z Bogartem, a tu seans zostaje przerwany przez alarm lotniczy i wiadomość o japońskiej inwazji. Naprawdę fajnie zagrała dziewczyna obsadzona w roli robiącej wprowadzenie do show urzędniczki z kapitanatu portu z 1912 r..."

W mieście Singapur warto też przyjrzeć się tamtejszej unikalnej mieszance kulturowo-etnicznej. Przyjrzeć się dawnemu kolonialnemu centrum miasta, Chinatown, Bugis, Little India... "Na ulicach Singapuru słychać angielski, kantoński, mandaryński, malajski, bahasa indonesia oraz języki indyjskie. Od czasu do czasu można dostrzec jakiegoś Białego - najczęściej turysta, lub pracownik branży finansowej. Czasem widać blondwłosą Brytyjkę z wyłupiastymi oczami. Jeśli chodzi o Chińczyków, to jest pełen przekrój typów ludzkich - od chińskich dziadziów po atencyjne panienki okraszające króliczo-kocimi emotikonami wiadomości w smartfonowych komunikatorach. Zdarzyło mi się, że młode kelnerki w knajpach nie znały angielskiego i próbowały się porozumieć ze mną po mandaryńsku. Są jeszcze Perankan - tutejsza arystokracja, potomkowie chińskich kupców oraz ich malajskich żon. Chyba widziałem dzisiaj panienkę należącą do tej społeczności... Rzucają się w oczy Hindusi, ale nie ci wąsaci aryjscy spod Himalajów, tylko ci ciemniejsi z południa. Dzisiaj zobaczyłem jak Sikh jadł rękami ze swoją ukochaną ubraną w powłóczyste szaty hinduski obiad na ławce parkowej a w tle snuł się paw... Singapur to jednak w ogromnym stopniu też ciemnoskórzy Malajowie i Malajki w hidżabach. Do tego dochodzą gastarbeiterzy. Na skwerkach w okolicy mojego hotelu miałem dzisiaj istną inwazję pokojówek - niestety nie tych moe, kocio-króliczych (nya!), tylko Indonezyjek w chustach na głowach..." (To były jednak Malajki, a nie Indonezyjski, z czego sobie zdałem sprawę po odwiedzeniu Jakarty i przyjrzeniu się tamtejszym kobietom.)










Niestety, temu zarządzanemu de facto na sposób faszystowski, za pomocą inżynierii społecznej, miastu-państwu czegoś brakuje. Zwłaszcza jeśli porównujemy je z Hongkongiem.
"Geylang Road, czyli tam gdzie mam hotel jest uznawana za bardziej niegrzeczną okolicę w Singapurze. Zrobiłem sobie w sobotnią noc rundkę po klubach i mam mieszane uczucia. W pierwszym klubie sadzają gościa przy określonym stoliku, tak by się nie integrował z pozostałymi. Są tam panienki o wyglądzie modelek mające na nogach szpile jak u striptizerek i króciutkie szorty wpijające się im w oba otwory. Zamiast jednak podejść do klienta, gapią się w smartfony. W drugim klubie nieźle nawalone chińskie towarzystwo śpiewające karaoke w rytmach canto pop. Panienki i barmanki bardziej aktywne. W trzecim zabawa jeszcze lepsza - canto disco i młodzi Chińczycy macający hostessy, które grają z nimi w kości. Gdy wypiłem piwo, jedna hostessa-okularnica nalała mi drugie za darmo z puli swojego klienta. Mimo wszystko niegrzeczna okolica Singapuru wypada blado w porównaniu ze zwykłą okolicą w Hongkongu. W HK było uliczne jedzenie, uliczny handel a idąc do swojego hostelu cały czas byłem zaczepiany przez panie z salonów masażu. W takiej wielkiej metropolii jak Singapur nie widziałem żadnego żula, nawet w indyjskiej dzielnicy. A sex shop obok mojego hotelu ogłasza na swoich drzwiach, że nie sprzedaje materiałów obscenicznych. Tu jest podejrzanie grzecznie!".

Po Singapurze przyszedł czas na Jakartę. Choć miasto jest wyraźnie zaniedbane a ruch uliczny jest tam przerażający, to jednak narobiłem sobie po dwóch dniach pobytu tam smaku na resztę Indonezji. Kraj ten okazał się mniej islamski niż myślałem - pod względem tego jaki odsetek kobiet nosi tam chusty, pod względem dostępności alkoholu i pod względem życia nocnego (są tam nawet kluby ze striptizem!). Naród indonezyjski to właściwie cała mozaika najrozmaitszych ludów posługujących się ponad 2,6 tys. językami. Tyle różnych tradycji, kuchni, zwyczajów i typów antropologicznych. Mnie zainteresował pewien typ Indonezyjek, wysokie, długonogie dziewczyny, z "opaloną" ale nie bardzo ciemną skórą...













"Jakarta - miasto kontrastów. Jest tu ładnie odnowiona starówka, przykład dobrej holenderskiej architektury kolonialnej. Masowo zjeżdżają się tu indonezyjscy turyści, dla których to namiastka Europy. Jest bazarowo-klubowo-dziwkarskie Chinatown. Są nowoczesne wieżowce i przerażająco zaniedbane budynki w centrum. Są ogromne korki i mnóstwo ulicznego jedzenia. Można tu zjeść mango i napić się krwi kobry. Miałem dzisiaj bardzo dużo zwiedzania - a nawet pływania łódką w porcie. Zacząłem od Monument Nasional - pomnika robiącego za wieżę widokową, zwanego Ostatnią Erekcją gen. Sukharto. W podziemiach jest muzeum a w nim bardzo klimatyczne dioramy przedstawiające historię Indonezji. Naprawdę mocne fragmenty - np. dotyczące 1965 r. czy aneksji Timoru. Przypominało mi to bardzo muzeum na zamku w Grodnie. W pobliżu pomnika płaskorzeźby w ciekawym stylu tutejszego realizmu socjalistycznego - robotnicy, chłopi, żołnierze obu płci plus postacie mitologiczne." "Masjid Istiqal, czyli Meczet Niepodległości w Dżakarcie to monumentalna, marmurowo, betonowo, stalowa budowla w stylu lat '60-tych. Architektura podobnie modernistyczna jak w LA, Bonn czy w Berlinie Wschodnim. To pomnik niepodległości zaprojektowany przez chrześcijańskiego architekta i wystawiony przez prezydentów Sukarno i Sukharto. Ciekawym akcentem jest tam wielki bęben obciągnięty krowią skórą - element dawnych, pogańskich wierzeń Indonezyjczyków, które zlały się z islamem. Indonezyjski przewodnik opowiadał o wizycie Obamy w tym meczecie. Gdy spytałem się, czy Obama jest według niego muzułmaninem, znacząco się zaśmiał... Obok meczetu katolicka neogotycka katedra, dosyć ładna w środku. Przy wejściu, pozują do zdjęć, zalotnie opierając się o filar z Matką Boską dwie Indonezyjki, późne trzydziestki bez chust na głowach. Są katoliczkami. Kościół dostosowuje się do lokalnych kultur i to świadczy o jego wielkości. :) "









Po zdecydowanie za krótkim pobycie w indonezyjskiej stolicy, przyszedł czas na Kuala Lumpur. Które też jest miejscem pełnym kontrastów, ale nie aż tak niegrzecznym jak Jakarta. Tam islam daje niestety mocniej o sobie znać. "Po Jakarcie, w której można było się świetnie zabawić, przyszedł czas na Kuala Lumpur. Miasto wygląda nowocześnie, ale coś za bardzo przypomina Europę Zachodnią: niemal wszystkie panienki noszą hidżaby (w Jakarcie tak mocno tego nie widać), meczety i bazary. Ciekawe, czy da się kupić piwo? Jak to czasem nowoczesność idzie w parze z ortodoksją..." "A jednak się udało! Siedzę przy pincie Tigera w Chinatown w Kuala Lumpur. Masz problem? Idź do Chinatown, spytaj o Kaine'a. :) :W chińskiej dzielnicy oczywiście świątynki, szamanko i handel. Obok jest Little India, a właściwie Little Afghanistan. I to mieszkańcy tej dzielnicy nadali miastu nieco londyńskiego kolorytu. Nie jest więc źle - tyle różnych klimatów w zasięgu pieciominutowego spaceru. Kupując sataya osiedlasz Malaja!" "Batu Caves na przedmieściach Kuala Lumpur to miejsce święte dla hinduistów. Jaskinie kryjące świątynie, do których prowadzą ciut strome schody. Po drodze czychają małpy - bardzo podobne do tych z "Kac Vegas w Bangkoku". Od czasu do czasu rzucają się na turystów, zwykle tych którzy noszą ze sobą plastikowe torby czy butelki. Samo miejsce trochę zaniedbane i w remoncie. Obok pieczara Ramayany z figurami odtwarzającymi sceny z eposu. Po zaliczeniu tej atrakcji, odwiedziłem Petronas Tower, całkiem przyjemne miejsce". "Jeśli szukacie w Kuala Lumpur lokalu, gdzie można się nawalić jak Zbigniew Stonoga, to polecam Thai's Chili w Chinatown, przy tej samej ulicy gdzie chińska i hinduska świątynka. Lokal prowadzi Marokańczyk, barmanami są gostkowie z Bangladeszu a kelnerkami Filipinki. Takie multi-kulti to ja popieram..." Tym, co jest dobre w Malezji, jest to, że jest krajem bardzo tanim - nawet tańszym od Tajlandii. A że kurs ringitta jest zbliżony do kursu złotego...

***

Podczas mojej nieobecności zabito sowieckiego żula o ksywce "Motorola". Zabito go zapewne Samsungiem Galaxy Note 7 :) Nie miałem również nic wspólnego ze śmiercią Andrzeja Wajdy, choć przyznaję bardzo go nie lubiłem (choćby za takie gnioty jak "Lotna") i choć nie wiem, gdzie go pochowali, to protestuję przeciwko jego pochówkowi.




sobota, 8 października 2016

Największe Sekrety: Hyperborea - Das Reich

"Dobrze by mówił, gdyby nie był Niemcem i psią mordą"
  arcybiskup Jakub Świnka o bpie Janie z Brixen

Ilustracja muzyczna: Steven Price - April 1945 - Fury OST


W 1186 r. grupa niemieckich możnych, będących stronnikami króla Henryka VI Hohenstaufa, zebrała się na naradę, na której planowała krucjatę "contra Polonorum". Planu nie wprowadzono w życie z prozaicznego powodu - w trakcie narady załamała się pod feudałami podłoga i spadli oni do szamba, w którym potopili się w ciężkich zbrojach. Po tej dekapitacji feudalnej elity Rzeszy, Henryk VI stracił zapał do krucjaty.










Dlaczego jednak planowano krucjatę przeciwko katolickiej Polsce, nad którą formalną władzę zwierzchnią sprawował bardzo przychylny Kościołowi książę Kazimierz Sprawiedliwy? Ten sam wychwalany przez kronikarzy-mnichów dobry władca, który został w 1191 r. otruty przez nieznanych sprawców. Krucjata miała zapewne na celu narzucenie Polsce przychylnego cesarzowi, zgermanizowanego władcy. Taką nieudaną wyprawę zbrojną Rzesza podjęła już w 1109 r. i w 1154 r. Za pierwszym razem cesarz próbował narzucić nam władztwo Zbigniewa, ale wojska cesarskie zostały pokonane pod Wrocławiem przez Bolesława Krzywoustego działającego wspólnie ze swoimi sprzymierzeńcami z Węgier, Rusi i nadczarnomorskich stepów (nazywanych u Długosza "Partami") - opisy tej bitwy znanej jako "Psie Pole" znajdują się w średniowiecznych kronikach, a mimo to współcześni historycy kwestionują to, że ją stoczono. W 1154 r. cesarz Fryderyk Barbarossa próbował obalić rządy Bolesława Kędzierzawego i narzucić władzę Władysława Wygnańca, księcia śląskiego ożenionego z Niemką spokrewnioną z Hohenstaufami. Jego wojska dotarły prawie pod Poznań, gdzie... zaczęły rokowania pokojowe. Cesarz zrezygnował z realizacji swojego celu strategicznego a w warunkach pokoju znalazł punkt mówiący o dostarczeniu żywności głodującej niemieckiej armii - współcześni historycy oczywiście twierdzą, że to była wielka klęska Bolesława Kędzierzawego, który musiał się przed cesarzem upokorzyć (posiłkują się czeską kroniką, w której ta wzmianka znalazła się na takiej zasadzie jak "debeściaki" w posmoleńskiej dezinformacji). W tej polsko-niemieckiej historii jest również miejsce na zwycięstwa nad cesarskimi wyprawami odnoszone przez Chrobrego i Mieszka II, który był w stanie jednocześnie opierać się wojskom niemieckim i ruskim, dopóki nie został zdradzony przez elity. Historia relacji Piastów i niemieckich cesarzy to jednak nie tylko dzieje konfrontacji...



Mitem jest to, że Mieszko I wprowadził w Polsce chrześcijaństwo, bo bał się niemieckiej agresji. Państwo Piastów miało wszak wielki wojskowy potencjał a w późniejszych latach Niemcy zazwyczaj przegrywali w konfrontacji wojskowej z nami. Chrzest Polski był zamachem stanu, który miał posłużyć eksterminacji dotychczasowej elity kapłańskiej, która de facto kierowała państwem. (Decyzje na słowiańskich wiecach podejmowano jednomyślnie, czyli każdy, kto głosował inaczej niż mówiły "znaki" interpretowane przez pogańskich kapłanów był bity kijami po piętach dopóki nie zmienił zdania.) Było to mądre posunięcie - jeśli przyglądamy się późniejszym losom Słowian Połabskich. Mieszko wystąpił o chrzest do Czech, które były niemieckim lennem nie mającym nawet własnego biskupstwa, dlatego by Czesi pośredniczyli w negocjacjach o sojuszu z cesarzem Otton I.  Mieszko był później cenionym sojusznikiem Ottona. Gdy więc margrabia Hodo poniósł klęskę pod Cedynią i uciekł z pola bitwy z postrzępionym sztandarem pod pachą, to Otto był na niego wściekły - bo samowolnie zaatakował przyjaciela cesarza.



Kontakty z czasów Mieszka zaowocowały w roku 1000 - gdy Otto III ukoronował w Gnieźnie Bolesława Chrobrego i przekazał mu później tron Karola Wielkiego oraz kopię Włóczni Przeznaczenia. Kroniki jednoznacznie mówią, że koronacja odbyła się według ceremoniału religijnego, z namaszczeniem dokonanym przez biskupa Gaudentego. Nie była to jednak koronacja królewska - Otto III włożył Bolesławowi na głowę swój własny diadem cesarski. Prawdopodobnie szykował owego księcia Rzeszy na swojego następce. Otto III zmarł niecałe dwa lata później - prawdopodobnie otruty. Mógł mieć świadomość, że czyhają na jego życie a nie miał męskiego potomka. Domyślał się, że jego ojciec Otto II został otruty przez niemieckich feudałów , podobnie jak jego dziadek Otto I. Saska dynastia Ludolfingów była jakby ciałem obcym w postkarolińskich Niemczech. Feudałom z zachodu i południa Rzeszy było nie w smak, że cesarska korona trafiła do przedstawicieli elit ludu, który został wcześniej przez nich brutalnie spacyfikowany - Sasów. Ludu, który pochodził z terenów granicznych i mógł mieć słowiańską domieszkę krwi. Wszyscy trzej sascy cesarza zostali więc skrytobójczo zamordowani przez spisek feudałów. Podobny los spotkał sprzymierzonego z Ottonem III papieża Sylwestra II i być może również Bolesława Chrobrego. Niemieccy kronikarze mówią, że "w 1025 r. Bolesław koronował się na szkodę króla Konrada". W 1024 r. umiera "święty" cesarz Henryk II z bocznej linii Ludolfingów, którego matka pochodziła z Luksemburgów. Kolejny cesarz - Konrad zostaje koronowany dopiero w 1027 r., czyli po śmierci Chrobrego, który na swoim nagrobku zostaje określony mianem "princeps", co da się przetłumaczyć jako "cesarz".

Flashback: Największe sekrety: Hyperborea - Imperator


Flashback: Największe sekrety: Hyperborea - Traditor 

Gdy w 1079 r. zostaje obalony w wyniku zamachu stanu (prawdopodobnie połączonego z czeskim najazdem, gdyż Czesi siedzą w Krakowie aż do 1082 r.) król Bolesław Śmiały. Jednocześnie cały episkopat Polski zostaje wymieniony na Niemców! Arcybiskup gnieźnieński Bogumił, biorący udział w sądzie nad pożytecznym idiotą (podpuszczonym do buntu przez spiskowców) św. Stanisławem, zostaje wymieniony na Heinricha von Wulzburga. Schizmatyckie sakry biskupie dostają też: Franko w Poznaniu, Lambert III w Krakowie, a ponadto Heinrich, Ederam i Eberhard. Powodem tego uderzenia w króla Bolesława Śmiałego i cały polski Episkopat było to, że stanowili oni cennych sojuszników w walce Stolicy Apostolskiej przeciwko cesarzowi niemieckiemu. Tak się bowiem akurat składa, że zawsze gdy w Rzymie zasiadał papież skłócony z cesarzem, Ojciec Święty wrogi niemieckim interesom, wówczas papiestwo było wsparciem dla Polski i jej władców. To na Lateranie uzyskał wsparcie przeciwko Luksemburgom i zgerminizowanym Przemyślidom Władysław Łokietek Gdy jednak w Rzymie zasiadali papieże proniemieccy, Stolica Apostolska prowadziła politykę nam wrogą, co było widoczne np. w woltach dotyczących kwesti Zakonu Krzyżackiego.


Rzesza Niemiecka była krajem mafijnym, rządzonym przez syndykat feudałów, wybierających sobie władców spośród możnych rodów. Tamtejszy system feudalny cechował się tam większym uciskiem niż np. w Polsce, co od XII w. wywoływało ogromną falę imigracji na Wschód, do miejsc gdzie panowała większa wolność. Niemieckim rodom feudalnym zależało na podboju ziem polskich, tak jak to czyniono wcześniej z ziemiami Połabian lub na uzależnianiu ich politycznie i gospodarczo tak jak to zrobiła z Czechami kolaborancka, zgermnizowana dynastia Przemyślidów. Polska i Węgry (a także kilku zbyt niezależnych władców Czech takich jak Przemysł Ottokar II) były największymi przeszkodami do ekspansji dla tego niemieckiego feudalnego syndykatu - stąd też dziwne zgony władców starających się ponownie zjednoczyć rozbite Państwo Piastów (Kazimierz Sprawiedliwy, Henryk Probus, Przemysł II), stąd mizerna pomoc wysłana przez cesarstwo Henrykowi Pobożnemu i Węgrom walczącym z najazdem Mongołów, stąd też instalowanie Zakonu Krzyżackiego na Węgrzech a później w Polsce.



Wbrew temu, co nas się uczy w podręcznikach, Krzyżacy zostali sprowadzeni nad Wisłę nie w 1226 r. a dopiero w 1235 r. Jak pisał m.in. prof. Andrzej Nowak, 1226 to data wzięta ze sfałszowanego dokumentu nadającego Krzyżakom Ziemię Chełmińską. Konrad Mazowiecki chciał ich wyrzucić, ale nie zdążył tego zrobić. Państwo Zakonu Krzyżackiego bywało skonfliktowane z papieżami nastawionymi antyniemiecko - o czym świadczy choćby proces warszawski. Na jego terenie szykanowano inne zakony, te które prowadziły realną pracę chrystianizacyjną wśród Prusów i Litwinów. Po początkowych zachętach dla osadników, wprowadzono tam wielki ucisk fiskalny a nawet księży zmuszano do pracy przy militarnych inwestycjach budowlanych. Krzyżacy gardzili zresztą niemieckimi chłopskimi i mieszczańskimi osadnikami. Ci odpłacili im później za wszystko powszechnymi powstaniami w czasie wojen z Polską. Zakon Krzyżacki był gromiony przez św. Brygidę Szwedzką, która pisała o nich: "Postanowiłem ich pszczołami pożyteczności i utwierdziłem na progu ziem chrześcijańskich, ale oto powstali przeciw mnie. Bo nie dbają o duszę i nie litują się ciał tego ludu, który z błędu nawrócił się ku wierze katolickiej i ku mnie. I uczynili z niego niewolników i nie nauczając go przykazań Bożych, i odejmując mu Sakramenta święte, na większe jeszcze piekielne męki go skazują, niż gdyby był w pogaństwie pozostał. A wojny toczą ku rozpostarciu swej chciwości. Przeto przyjdzie czas, iże wyłamane im będą zęby i będzie ucięta im ręka prawa, a prawa noga im ochromieje, aby uznali grzechy swoje”. Notabene, na początku XIV w. inkwizytorzy podejrzewali Krzyżaków o satanizm, czarną magię i homoseksualizm. Może były to oskarżenia podobnie miałkie jak w przypadku Templariuszy, ale np. Abrams i Lively w książce "Różowa swastyka" wskazywali Krzyżaków, obok Fryderyka Wielkiego (Pedała) jako gejowskie ikony nazistów. Nawet w "Krzyżakach" Sienkiewicza jest motyw związku uczuciowego łączącego krzyżackiego dowódcę Zygfryda de Lowe z młodym rycerzem Rotgierem. Bitwa pod Grunwaldem jako akt homofobii? Może się kiedyś doczekamy takiej narracji ze strony Partii Razem, Kretyniki Politycznej czy konserwatyzmu.prl. :)



Flashback: Mit Grunwaldu

(Zresztą sam już dokonałem takiej dekonstrukcji w jednym z wpisów z serii Sny z udziałem filogermańskiego "neofeudała" hrabiego Jędrzeja Zdzisława Stefana etc. Jab*ońskiego:

Minstrele w obozie krzyżackim grali na średniowiecznych instrumentach Sandstorma. Wielki Mistrz von Jungingen, olbrzymie chłopisko z wielką rudą brodą, odziany w zbroję płytową i płaszcz z czarnym krzyżem wskazywał palcem na dwie nagie, związane, biuściaste pokojówki.
- Wyślemy je Jagielle, by go sprowokować do ataku...
- TO POWINNY BYĆ DWA NAGIE MIECZE!!! - wściekał się neofeudał.
- Zawisza Czarny to lubi - złośliwie zauważył Fox.
- Czemu maltretujecie te niewinne dziewczęta?! Czy macie wy rozum i godność rycerzy krzyżowych?! - mówiąc to Jabolski gestykulował jak sprzedawca śledzi z Witebska.
- Bo jesteśmy Niemcami! A nas Niemców kręci głównie homoseksualizm z elementami sadomasochistycznymi, kanibalistycznymi i jedzeniem kasztanów - von Jungingen zrzucił z siebie zbroję. Pod spodem miał wdzianko hardgeja. Nad krzyżackimi hufcami dumnie powiewał tęczowy sztandar.
- Jedzenie kasztanów?!
- Zwyczaju tego nauczył się od Saracenów cesarz Fryderyk Barbarossa podczas krucjaty do Dubaju. Nauczyłby się jeszcze więcej, ale utonął podczas kąpieli w gejowskiej saunie w Cylicji - wyjaśniał krzyżacki Wielki Mistrz.)

Zmieniały się czasy, zmieniali się aktorzy, ale imperatyw nakazujący niemieckiemu Syndykatowi szukać sojuszy umożliwiających kontrolę nad Europą Środkowo-Wschodnią pozostał ten sam. W miejsce Henryka II, Hohenstaufów i Luksemburgów przyszli Habsburgowie, Hohenzollernowie i księżna Anhalt-Zerbst wżeniona w rodzinę Romanowów. Rzeczpospolita im wadziła, bo pruscy i rosyjscy chłopi uciekali na jej terytorium uznając, że tam jest więcej wolności nawet dla maluczkich. Później mieliśmy nową fascynację heretyckimi i homoerotycznymi czasami Krzyżaków w epoce Kajzera, która przekształciła się w propagandowy mit o przestrzeni życiowej na Wschodzie za czasów Hitlera. Resztę tej historii znamy. Była już ona wielokrotnie przetrawiana przez propagandę Sowietów i PRL. Pamiętajmy jednak, że dobra propaganda zawsze opiera się na elementach prawdy.


***
Wybieram się do Azji Południowo-Wschodniej (Tajlandia-Singapur-Jakarta-Malezja-Singapur). Więc kolejny wpis pewnie za jakieś dwa tygodnie. Zachęcam do lektury mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor".  Polecam też  lekturę "Uważam Rze. Historia" - zarówno numeru październikowego jak i listopadowego. Sami wiecie dlaczego :)