czwartek, 30 października 2014

Największe sekrety: Prolog do mgły




O zdarzeniu tym pisał ś.p. Józef Szaniawski. Wspomniany przez niego epizod idealnie wpisuje się w mój cykl "Wrześniowa mgła" jak również odcinek serii "Największe sekrety" poświęcony generałowi MacArthurowi "Ostatniemu bogowi wojny" i epizod poświęcony Marszałkowi Piłsudskiemu "Wtajemniczony". Jak pisał dr Szaniawski:




"Na polecenie prezydenta Ameryki zostały podjęte supersekretne konsultacje dyplomatyczne i wojskowe z Polakami. 10 września 1932 r. przybył do Warszawy
gen. Douglas MacArthur
, wtedy szef sztabu amerykańskich wojsk lądowych, a w
latach II wojny światowej naczelny dowódca sił USA na Pacyfiku i w Azji –
bohater Ameryki w wojnie z Japonią. Amerykanie otrzymali wtedy jako szczególny
prezent od Polski elementy niemieckiej Enigmy.

Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski odegrali historyczną rolę w
skali globalnej w II wojnie światowej. Ci trzej wybitnie zdolni młodzi polscy
matematycy w 1932 roku złamali kod Enigmy – najważniejszej niemieckiej maszyny
szyfrującej. Zapewniała ona absolutną tajność nadawanych depesz III Rzeszy,
zarówno wojskowych, jak i państwowych oraz dyplomatycznych.
Skonstruowana w
Centrum Łączności III Rzeszy Enigma została też przekazana przez Niemców ich
sojusznikowi – Japonii. Rejewski, Różycki i Zygalski jako cywilni naukowcy
pracowali w Biurze Szyfrów II Oddziału Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. To
właśnie tam w Pyrach pod Warszawą nie tylko złamali kod Enigmy, lecz także
skonstruowali replikę niemieckiej maszyny szyfrującej. Odbyło się to w ramach
podjętych na rozkaz Marszałka Józefa Piłsudskiego przygotowań do wojny
prewencyjnej z Niemcami.
To Piłsudski rozkazał, aby inspektor armii gen. Gustaw
Orlicz-Dreszer podjął próbę złamania szyfrów niemieckich, kiedy Hitler i partia
NSDAP szykowali się w 1932 roku do przejęcia władzy w Niemczech.
Historyczny sukces polskich matematyków dekryptologów był najwyższą tajemnicą
państwową, ale też Polska przekazała ten sekret swoim sojusznikom. 10 września
1932 roku w czasie supertajnego spotkania w Belwederze w Warszawie Marszałek
Piłsudski złamany przez Polaków kod Enigmy przekazał osobiście szefowi sztabu
wojsk lądowych USA. Natomiast Francuzi i Anglicy rozszyfrowaną Enigmę otrzymali od Polaków dopiero tuż przed wybuchem II wojny światowej w lipcu 1939 roku."



Zwróćmy uwagę na pewien bardzo ważny szczegół: Amerykanie dostają od nas Enigmę już w 1932 r. Brytyjczycy dopiero w 1939 r. W czasie gdy Londyn i Paryż pogrążone są w samozadowoleniu, Polska i USA planują wojnę światową w Europie. Jeśli macie w domu książkę Ziemkiewicza "Jakie piękne samobójstwo", to wam się może jeszcze ona przydać - jako podpałka lub papier toaletowy.

***

Fanatyków historycznego rewizjonizmu odsyłam do mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor". Wkrótce (wreszcie!) papierowa wersja w księgarniach i spotkanie autorskie w Warszawie.

niedziela, 26 października 2014

Polski Gniew: Cienie Września

Ilustracja muzyczna: April 1945 - Fury OST

Kampania Polska 1939 r. to najbardziej heroiczna kampania w naszej historii. I, obok Powstania Warszawskiego, najbardziej zacięta. Cały naród zjednoczył się, by zabijać niemieckiego najeźdźcę. Zaowocowało to również epizodami, które strażnicy naszej pamięci historycznej chcą zamilczeć.



7 września 1939 r. dochodzi do polskiego nalotu na Gdańsk. Celem ma być pancernik Schleswig-Holstein. Jak czytamy w pewnym popularnym serwisie: " (...) o godz. 21.30 polski Lublin R-XIII G z numerem taktycznym 714 podrywa się do kolejnego lotu. Tym razem wodnosamolot uzbrojony jest w 6 bomb 12,5 kg. Obserwator dysponuje ponadto pełnym zapasem amunicji do kaemów. Samolot przelatuje nad Półwyspem Helskim i kieruje się na otwarte morze. Następnie bierze kurs na Wisłoujście i od wschodu nadlatuje nad Gdańsk, szukając miejsca, w którym zacumowany jest „Schleswig-Holstein”. Polscy lotnicy nie mogą jednak zlokalizować niemieckiego pancernika, natomiast ich uwagę przykuwa coś zupełnie innego. W rejonie ulicy Adolf Hitler Straße (obecnie Aleja Grunwaldzka) piloci zauważają duże skupisko świateł. Okazuje się, że Niemcy fetują zdobycie Westerplatte. Rudzki, nie namyślając się długo, kieruje maszynę w tamtym kierunku. Nad celem obserwator zrzuca wszystkie bomby w świętujący tłum. Por. Juszczakiewicz wspominał później:
(…) wszystkie bomby poszły w dół, wybuchając wśród ciżby rozradowanych hitlerowców. Następnie maszyna na pełnych już obrotach wykonała ciasny skręt i ponownie zeszła nisko nad ulicę, przechylając się na skrzydło, tak aby obserwator miał możność otwarcia ognia z broni maszynowej.
Skutki nalotu okazały się dla Niemców tragiczne. Zabici i ranni zasłali momentalnie ulicę, dziesiątki i setki osób w szalonej panice dusiły się i deptały w bramach domów, szukając schronienia przed deszczem polskich kul, siekących spod klosza nieba.Atak dla Niemców zakończył się tragicznie. Zginęło ponad 30 osób, wiele było rannych. Polski samolot bez szwanku wyszedł spod ognia artylerii przeciwlotniczej i o godz. 22.45 szczęśliwie wodował u brzegu Półwyspu Helskiego."

(Mała dygresja: Pamiętacie jak w komuszym propagandowym serialu "Czterej pancerni i pies" Janek Kos wspominał, że jego mama zginęła w 1939 r. w nalocie na Gdańsk? Tak się składa, że Gdańsk był bombardowany wówczas tylko przez Polaków. Co więc robiła wśród świętujących nazistów? Czy rodzina Janka Kosa to "ukryta opcja niemiecka"? :)

Naród był przepełniony bojowym duchem jeszcze zanim wybuchła wojna. Powszechnie chciano wyrównać porachunki z Niemcami. Już w trakcie kampanii Niemcy swoim zachowaniem prowokowali nas zaś do odwetu. Robert Michulec  w  "Ku wrześniowi 1939 r. Zbrojne ramię sanacji" skompilował relację polskich generałów z Września '39. Kilkunastu dowódców mówiących: "Nie braliśmy jeńców", "Nie, nie braliśmy jeńców", "Błagali nas o życie, ale nie braliśmy jeńców", "Niemiecki oficer rzucił się na ziemię i płacząc błagał nas, byśmy nie wydłubywali mu oczu i nie obcinali języka". 



Fragment relacji niemieckiego szeregowca Kurta Lemsera,  dotyczący incydentu w Stopnicy: "9 września 1939 nasza orkiestra została odesłana z frontu do Żagania, ponieważ nasz autobus nie był w stanie dotrzymać kroku szybkim postępom naszych oddziałów. Nasz pododdział liczył 31 ludzi. Gdy wjeżdżaliśmy do jakiejś wsi, która o ile dobrze pamiętam nazywała się Stopnica, na łuku drogi zauważyliśmy polskich żołnierzy. Z początku Polacy wydali się zaskoczeni lecz wkrótce zaczęli do nas strzelać z karabinów i jakiejś broni przeciwpancernej. Zostaliśmy wszyscy pojmani i razem z 18 żołnierzami z innej jednostki zaprowadzeni na podwórze kościoła. Tam Polacy postawili 7-8 z naszych ludzi pod murem, twarzą do ściany. Gdy już ich wykończyli [tutaj tekst jest niejednoznaczny/N], Polacy zarepetowali karabiny i przygotowali się do rozstrzelania jeńców. Nagle w nasze okolice spadła niemiecka nawała artyleryjska i Polacy odprowadzili nas do stodoły. Polacy zaczęli ostro strzelać z karabinów i karabinów maszynowych i wszyscy za wyjątkiem 12 z nas zostało zabitych w trakcie tego zdarzenia. Mogliśmy umknąć w ciemności."
Fragment relacji złożonej po wojnie przez jednego z polskich żołnierzy dotyczącej tego samego incydentu: "w miejscowości wspomnianej stała wtedy Mikołowska kompania ON i w czasie naszego postoju przyjechał autobus a żołnierzami niemieckimi. Żołnierze ci zostali rozbrojeni i wzięci do niewoli. Pluton kapr XXX, w którym się wtedy znajdowałem został odkomenderowany do odprowadzenia jeńców na tyły linii frontu. po odprowadzeniu ich około 4 km od Stopnicy konwój z jeńcami zatrzymał się w polu. W pobliżu znajdowało się tylko jedno obejście gospodarskie (...) Tam kapr.XX x kazał otoczyć jeńców żeby nie zbiegli. W pewnym momencie jeden z jeńców zaczął uciekać. wtedy kapr XXX dal rozkaz strzelać. Wtedy wszyscy zaczęli strzelać do jeńców w wyniku czego 17 z nich zostało zastrzelonych a reszta zbiegła(…) Dowódca batalionu wysłał kapr XXX z kilku ludźmi na miejsce poprzedniego wypadku celem zatarcia śladów, które to zadanie XXx wykonał wnosząc trupy do stodoły i podpalając ją...."



Co prawda polskie uderzenie w niemieckich cywilów nie miało takiej skali jak opisano np. w propagandowej niemieckiej broszurze z 1940 r. pt.,  "Polskie zbrodnie przeciwko niemieckim cywilom", ale faktem jest, że nie opierdzielaliśmy się wówczas z niemiecką V-tą kolumną. Czy to w Bydgoszczy, czy to na Śląsku czy to w Polsce centralnej. Freikorpsowcy byli rutynowo rozstrzeliwani a wobec współpracującej z nimi ludności nie stosowano taryfy ulgowej. Przedwojenne plany przewidywały deportację mniejszości niemieckiej do obozów internowania, w tym do Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej. We wrześniu 1939 r. w niektórych miejscach rozpoczęto wdrażanie tego planu i "marsze ewakuacyjne".



 Jak opisuje to jeden z filosowieckich konserwatywnych portali : "Franciszek Klimka – Polak ze Śląska Opolskiego, skierowany do Berezy 5 września 1939 roku za to, że miał niemieckie obywatelstwo – tak przedstawia przybycie do obozu: „Przy furtce stało dwóch policjantów z gumowymi pałkami policyjnymi w rękach, którymi okładali przechodzących i nawoływali: Szybciej, biegiem. Biegnąc dalej, zauważyłem wyciągnięte dwa sznury policjantów i cywilów (jak się później dowiedziałem – przestępców kryminalnych), zaopatrzonych w specjalne „bykowce”, sękate kostury, koły. Każdy z więźniów musiał przejść przez wyciągnięty w ten sposób „korytarz” policjantów i kryminalistów, którzy wrzeszcząc w niebogłosy: Biegiem, skurwysyny, biegiem, kurwa wasza mać, biegiem, nie bójcie się, jeszcze was nie wieszamy! – okładali trzymanymi w rękach narzędziami biegnących więźniów. (…) Kiedy znaleźliśmy się na placu, każdy musiał położyć się twarzą do ziemi w następstwie wydanej komendy: Od czoła padnij, kłaść się na pyski! Następnie policjanci na tę zbitą masę ludzi wchodzili i depcząc po ludziach, bili ich pałkami gumowymi, krzycząc: Nie podnosić łbów, mordy do ziemi!

II RP wiedziała, że jeśli zejdzie ze sceny, to tylko dając się ostro we znaki swoim wrogom. 

piątek, 24 października 2014

GRU vs FSB w Doniecku i w Moskwie


Władimir Martynenko, kierowca pługa śnieżnego o który rozbił się samolot Christopha de Margerie, prezesa koncernu Total, żyje - choć początkowo donoszono o jego śmierci. Twierdzi, że został wrobiony w sprawę. Wbrew twierdzeniom rosyjskich śledczych nie był pijany, bo pić alkoholu nie może z powodu choroby serca. Zresztą był od dziesięciu lat regularnie badany na obecność alkoholu w organizmie i nigdy nic u niego nie znaleziono. Jak czytamy: "Adwokat Martynienki ujawnia, że jego klient w dniu katastrofy przed rozpoczęciem pracy przeszedł rutynową kontrolę medyczną, która wykazała, że był on trzeźwy. Jak relacjonuje serwis tvn24.pl po odprawie kierowca pługa usłyszał podobno „dziwny dźwięk” dochodzący z jego maszyny. Przed wyjazdem na pas startowy lotniska Martynienko postanowił sprawdzić pojazd. Z tego właśnie powodu wyjechał z hangaru później niż pozostałe pługi i znajdował się kilkadziesiąt metrów za nimi. Tymczasem z zeznań kontrolera lotów wynika, że „wieża” zezwoliła na rozpoczęcie kołowania pilotowi samolotu, ponieważ była przekonana, iż wszystkie maszyny przejechały przez pas startowy." No cóż, BUK-iem samolot potrafi strącić każdy dureń, ale pługiem śnieżnym to już prawdziwa sztuka!



A Donieckiej Republice Pojebów GRU całkiem śmiało sobie poczyna. Oto dowiadujemy się bowiem, że "separatyści" zastrzelili dwóch agentów FSB. Wcześniej pojeby z Ługańskiej Republiki Chujłowej ostrzegali, że mogą opublikować kompromitujące materiały na Putina. Ponoć na miejsce wysłano już ekipę, która ma paru gostków uciszyć. Sytuacja w Doniecku i Ługańsku wiele mówi o mentalności ludzi z GRU, w Polsce czasem zbytnio idealizowanych jako "rosyjscy patrioci", którzy kierują się tylko i wyłącznie chęcią odbudowy Imperium i stać ich nawet czasem na przyzwoite zachowanie. Wygląda jednak na to, że w GRU jest bardzo dużo ześwirowanych weteranów takich jak "pojebany pułkownik" Striełkow. To ludzie, którzy walczyli wcześniej w Afganistanie, dwóch wojnach czeczeńskich, Gruzji, Naddniestrzu, Bośni. GRU i Specnaz miały też na koncie pacyfikowanie buntów narodowych i społecznych w rozpadającym się ZSRR. To ludzie, którzy rąbali demonstrantów saperkami w Baku i dusili gimnazjalistki w Tbilisi. Do tego dochodzą takie epizody jak Biesłan (gdzie armia zaatakowała szkołę, by storpedować negocjacje z porywaczami) czy Operacja "Hiroszima" (wysadzanie bloków mieszkalnych w Rosji w 1999 r.), w której miał brać udział "pojebany pułkownik" Striełkow, ten sam który chciał wysadzać bloki mieszkalne w Doniecku.  To właśnie GRU tworzy teraz nową Somalię w Donbasie, posługując się takimi żulami i ćpunami jak np. "Motorola" - na tym filmie strzelający dla zabawy do własnych ludzi.

***

A na koniec fragment wspomnienie rewolucji w Hongkongu z magazynu "Passion Teens". Dedykowane skopcom z grupy "Upadek Okcydentu" narzekającym na orientalne wpływy w popkulturze.


wtorek, 21 października 2014

Donbas - druga Somalia + Krótka historia sabotażu lotniczego: Prezes Total na Wnukowie

Na początek bardzo ważne oświadczenie prezydenta Federacji Rosyjskiej. Wysłuchajcie go uważanie...

Na moskiewskim lotnisku Wnukowo zginął Christophe de Margerie, prezes francuskiego koncernu naftowego Total, wielki przyjaciel Rosji i Putina. Jego prywatny odrzutowiec jakoby rzekomo zderzył się we mgle z pługiem śnieżnym, którego operator był ponoć pijany.  Dyzpozytor w wieży kontroli lotów miał zaś być niedoświadczony. Wkrótce zapewne usłyszymy o naciskach. Mi to kojarzy się z typową robotą GRU - sabotażem wymierzonym w Putina-Hujłę.

Władimir Władimirowicz Putin-Hujło ostatnio nie miał powodów do radości. Na rynku naftowym przecena, w syberyjskich rafineriach potężne awarie (sabotaż?), u wybrzeży Szwecji jakoby rzekomo miał zatonąć  okręt podwodny Dmitrij Donskoj (znowu źle poszedł test Buławy? Rosja dementuje informacje o zatonięciu, ale na miejsce wysyła statek do poszukiwań podwodnych). Sukcesów brakuje też na Ukrainie.



Od dłuższego czasu "separatyści" szturmują lotnisko w Doniecku i są to głównie okupione setkami ofiar (możliwe, że grubo ponad tysiącem zabitych) szturmy w stylu znanym z 1942 r. Opór Ukraińców jest tak silny, że powstała legenda o cyborgach broniących tego obiektu.   Już wkrótce rosyjskie wojska mogą  jednak odnieść strategiczny sukces - ich kolumny pancerne idą na Mariupol, dotychczas twardo broniony m.in. przez batalion Azow (i to właśnie dlatego ten batalion był tak ostro atakowany za "nazizm" przez rosyjską propagandę i jej polskie pudła rezonansowe w rodzaju ks. Isakowicza-Zaleskiana).

Sama Duporosja zaczyna jednak coraz bardziej przypominać Somalię. Stała się terytorium kontrolowanym przez wzajemnie się zwalczających watażków. Gdyby nie wielkie rosyjskie wsparcie, już dawno zostaliby oni przepędzeni z Ukrainy.


Dowcipy o Islamskim Państwie Doniecka i Ługańska (polecam zwłaszcza 0:32 :) nie są tak bardzo oddalone od rzeczywistości. Oto bowiem jak podaje serwis kresy24.pl: "Przedstawiciele separatystów zaproponowali Ukraińcom chwilowe zawieszenie broni, gdyż mają u siebie poważny problem z garnizonem czeczeńskim, który okopał się pod Gorłowką. Czeczeńscy najemnicy nie słuchają ich rozkazów i w ogóle nikogo nie wpuszczają na swoje terytorium. W związku z tym bojownicy DNR zaproponowali armii ukraińskiej przeprowadzenie wspólnego ataku na Czeczenów, zniszczenie ich umocnień, a potem powrót na swoje dawne pozycje i kontynuowanie wojny. (...)
Faktem jest jednak, że po stronie separatystów często dochodzi ostatnio do bratobójczych potyczek. Na konflikt między ludźmi Zacharczenki i Girkina nałożyła się rywalizacja między oddziałami DNR i LNR o podział rosyjskiej pomocy, a Kozacy ogłosili powstanie własnej republiki i słuchają wyłącznie swoich dowódców. Podobnie postępują wspomniani Czeczeni oraz oddziały Igora Bezlera, który wypowiedział podległość DNR i słucha tylko samego siebie."

Myślę, że poniższa fotka doskonale podsumowuje kim są tzw. "separatyści" z Duporosji.



Na pewno Doniecka Republika Hujłowa przyciąga ludzką menażerię z całej Rosji, Ukrainy i okolic. Ot, mniej pruderyjni czytelnicy mogą rzucić okiem na te fotki przedstawiające ludową milicję z Donbasu. Ostrzegam: NSFW! To żadna gejparada. To "bojownicy o prawosławie" odtwarzający levele z gry "Kapitan Dupa". Nic dziwnego, że  Dariusz Lemański czuje się wśród tych ciach "jak pączek w maśle".

No i nie zapominajmy o naszym ulubieńcu, który chyba jeszcze żyje - a jeśli żyje, to dlatego, że Putin miał zbyt krótkie ręce, by go załatwić. Kto więc chroni tego pajaca? Towarzysze z GRU?


Striełkow ma jednak poważną konkurencję. Wśród bojowników Duporosji, oprócz pojebanych gostków z GRU, którzy ześwirowali na licznych wojnach, w których brali udział, oprócz żuli, narkomanów, drobnych kryminalistów, resortowych dziadziów i wielokoruskich nazi-gejów można też spotkać niewyżyte lasencje, szafiarki spragnione strzelania i j*****a. (Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia w Państwie Islamskim,) Do moich ulubienic należy Julia Charłomowa, jedna z organizatorek zamieszek pod parlamentem Ukrainy, rosyjska neonazistka. Tutaj macie jej konto na VK. Można znaleźć w necie dużo jej fotek. Np. takie, jak z profilu randkowego:



Albo takie, sowiecko-patriotyczne, jak młoda Bałałajka z "Black Lagoon":


Tutaj, albo pokazuje jak wysoko mech pokrył drzewa, albo ćwiczy przed organizowanym przez rosyjskich neonazistów konkursem Miss Hitler:


Można też znaleźć nieco mniej grzeczne jej fotki:


Muszę pogratulować kolesiom z rosyjskich tajnych służb, że ją odkryli, bo coś widzę, że lasencja jeszcze wielokrotnie dostarczy nam rozrywki. Tylko neo-SAmani z Falangi będą pewnie narzekać, że "nieskromna kobieta" dusi swoimi cyckami ich wysublimowany, "grecki" ideał aryjskiego piękna... (Kliknijcie tutaj, by się dowiedzieć jak wygląda ideał aryjskiej kobiety według Ronalda Laseckiego)

sobota, 18 października 2014

Hongkong vs 689





Ilustracja muzyczna: Tokyo Ghoul OP - Unravel - Female Version

Policja z Hongkongu kojarzyła się dotychczas wszystkim z klasycznymi filmami gangsterskimi, teraz świat miał się okazję przyjrzeć jej "normalnym" działaniom i bliskim związkom z triadami. Dosyć ostro atakowała demonstrujących w Admiralty i Mong Kok, usuwając barykady, pałując działaczy politycznych, przeszkadzając w dystrybucji niezależnego dziennika "Apple Daily", niszcząc nawet prowizoryczną katolicką kapliczkę zorganizowaną przez demonstrujących.





Wcześniej stała bezczynnie, gdy gangsterzy z triad (noszący niebieskie wstażki) atakowali demonstrantów. Jak podawał "Apple Daily", triady zostały opłacone do tej roboty przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa z Pekinu. Na miejscu też działało 5 tys. funkcjonariuszy chińskiej cywilnej bezpieki. Do tego należy dodać również bezpiekę wojskową - w Admiralty, z budynku chińskiej armii prowadzono inwigilację protestów. Przeciwko miastu i jego młodym mieszkańców połączyły więc siły: lokalna skorumpowana administracja, obca bezpieka, policja i triady. I to jest właśnie odpowiedź o przyczynę i sens buntu Hongkongu.

Jasper Tsang, przewodniczący Rady Legislacyjnej, jeszcze przed wybuchem protestów studenckich stwierdził, że Hongkongiem bez demokracji nie da się rządzić. System polityczny miasta jest przestarzały. Np. w Radzie Legislacyjnej rolnicy i rybacy, społeczność licząca około 4 tys. osób, ma 200 miejsc, kilka razy więcej niż przydzielono liczącej kilkadziesiąt tysięcy osób społeczności prawników. W praktyce decydujący głos ma tam wielki biznes - a ten jest z reguły propekiński. Biznesmeni z Chin kontynentalnych mogą łatwo zdobywać tam obywatelstwo, przy okazji zdobywają coraz większą kontrolę nad lokalną gospodarką i podbijają ceny nieruchomości do rekordowych poziomów. Do tego dochodzi imigracja z ChRL - 150 osób dziennie, przez 10 lat pół miliona w regionie liczącym 7 mln ludzi. Doliczmy do tego miliony "turystów" z ChRL, którzy wykupują na masową skalę artykuły spożywcze i czasem szokują miejscowych, nawykłych do brytyjskich standardów, swoim zachowaniem (np. załatwianiem się na ulicach). Miejscowi mają wrażenie, że ich miasto jest kolonizowane przez ChRL i traci przez to swoją unikalną tożsamość. Obawy te podsycają działania Leung Chun-yinga "689" prezesa lokalnego rządu, uznawanego za skorumpowaną chińską marionetkę i zakamuflowanego członka KPCh. Jego ludzie chcą by np., zastąpić w Hongkongu tradycyjne chińskie znaki (system liczący tysiące lat) wymyślonymi przez komunistów w latach 50-tych znakami uproszczonymi. Są nawet próby promowania języka mandaryńskiego i zastępowania nim kantońskiego. Lokalsi mieli więc prawo się zbuntować a reakcja władz potwierdziła, że demonstranci mają rację.



Protesty w Hongkongu to oczywiście wielki ból głowy dla Pekinu. Choćby z tej racji, że w ChRL są ogromne rzesze niezadowolonych ludzi, którym tak samo jak mieszkańcom Hongkongu nie podoba się KPCh, zamordyzm i korupcja. Z tego powodu media w ChRL ostro cenzurują relacje z Hongkongu - można się było więc z nich dowiedzieć np., że mieszkańcy tego Specjalnego Regionu Administracyjnego wyszli na ulice, by świętować 65-lecie Chin Ludowych. :) Wstrzymano również wszelkie wycieczki z Chin kontynentalnych do Hongkongu. Pojawiły się wszak przypadki, gdy chińscy turyści okazywali solidarność z demonstrantami.

***

Polecam wywiad przeprowadzony ze mną przez ATW poświęcony m.in. Rosji, USA, wojnie na Ukrainie i pajacom z Falangi. U niektórych wywołuje już on ból dupy, choć i wielu ludzi przyznaje mi rację :)

Zwracam Wam również uwagę na rozmówkę jaką przeprowadził amerykański sowietolog J.R. Nyquist z pewnym "dobrze poinformowanym polskim dziennikarzem". Jest tam m.in. wątek o gen. Kozieju.

Nie zapominajcie też o mojej książce "Vril. Pułkownik Dowbor".

niedziela, 12 października 2014

Hongkong - tam byłem świadkiem Rewolucji


Wyprawa do Hong Kongu okazała się jeszcze bardziej klimatyczna niż się spodziewałem. Pojechałem tam bowiem w wyjątkowym momencie historii - akurat wtedy, gdy miasto zbuntowało się przeciwko własnemu skorumpowanemu i zdradzieckiemu rządowi oraz postkomunistycznemu, azjatyckiemu supermocarstwu. W czasie, gdy niemal cały świat stara się płaszczyć przed Pekinem licząc na gospodarcze profity, jedno miasto postawiło się tej potędze. Miasto wyjątkowe, bo łączące w swojej kulturze tradycje Wschodu i Zachodu, chińskie i brytyjskie. To miks udany i przeczący bzdurnym teoryjkom pierdołowatego pseudonaukowca Feliksa Konecznego z uporem maniaka przestrzegającego przed mieszankami cywilizacyjnymi. Hongkong (i do pewnego stopnia również Makau) pokazały jednak, że takie mieszanki mogą świetnie funkcjonować - lepiej niż kraje o tak uwielbianej przez Konecznego "czystej" cywilizacji łacińskiej. Teraz Pekin zagraża tożsamości tego miejsca, w którym Wschód spotyka Zachód. Stąd ogromne protesty - okupacja przez tysiące młodych ludzi dróg w dzielnicach Central, Admiralty, Wan Chai i Mong Kok. Miałem okazję wielokrotnie odwiedzać miejsca demonstracji i rozmawiać z protestującymi. Jeden z aktywistów (muzyk, rzymski katolik lubiący black metal i serial "Bleach") wraz ze swoją żoną oprowadził mnie po protestach w Admiralty i opowiedział ich historię. Miałem okazję również rozmawiać z Martinem Lee, długoletnim przewodniczącym Partii Demokratycznej, nazywanym "Ojcem demokracji Hongkongu". Ten 76-latek był w pierwszym szeregu tych, którzy dostali gazem łzawiącym od policji. W dzielnicy Mong Kok - pierwszego wieczoru swojego pobytu - dostałem od protestujących żółtą wstążkę - symbol protestów. Noszę ją dumnie przypiętą do mojego plecaka. Następnego dnia gangsterzy z triad - wynajęci przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa z Pekinu - zaatakowali tam protestujących przy bierności policji. (Widziałem zamieszanie, ale "tituszki" pokazano mi dopiero na Admiralty.) Swój pobyt relacjonowałem na bieżąco na fejsie. Poniżej wklejam kilka opisów i zdjęć.



***





W Maid Cafe w Hongkongu. Kelnerki wyglądają bardzo dziewczęco, są niezmiernie słodkie i zachowują się zabawnie. Chwila odprężenia, ale nawet tutaj miejscowy rozmawia ze mną o Rewolucji Parasolek. "Ludzie w Hongkongu są bardzo spokojni. A mimo to policja potrakktowała ich gazem łzawiącym." Kilka ulic dalej, koło stacji metra Mong Kok barykada ze śmietników i meeting protestacyjny. W TV leci jakieś anime o mahou shoujo z króliczymi uszkami i wielkim podskakującym biustem. Pokojówka-kelnerka z króliczymi uszami ogląda z przejęciem, po chwili zaczyna bawić się lustrzanką i robić sobie nią selfie...




Wszyscy mówią, że protesty na Mong Kok są najsłabsze, ale i tak mi się udziela atmosfera. Przypinam sobie żółtą wstążkę i kilku miejscowych dziękuje mi, że popieram ich walkę. Podaje mi na ulicy rękę jakiś Belg z żółtą wstążką. Wymieniamy opinie o mieście i protestach. Solidarność i braterstwo narodów jak w czasach generałów Bema, Mierosławskiego i Jarosława Dąbrowskiego. Na autobusie robiącym za wielki słup ogłoszeń ląduje kartka z napisem: "Poland standing with the HK. Jebać komunizm i debili z Falangi". W knajpie na Heart Rd lokalsi narzekają , że bogacze z ChRL zawyżyli u nich ceny piwa. Uznają polski za piekielnie trudny język a ja uznaje za taki kantoński...





Władza wprawiła w ruch tituszki. Grupy kryminalistów/gości z Chin (?) zaatakowały i zmiszczyły barykady w Mong Koku przy bierności policji. Samej akcji nie widziłem ale jej pokłosie już tak. Zbiera się większy tłum przy Argylle Rd.






Rozmawiałem dzisiaj z Martinem Lee, długoletnim szefem Partii Demokratycznej. Miły dżentelmen w starym stylu, rocznik 1938. Był w pierwszym szeregu tych, co dostali gazem łzawiącym od policji. Mówi, że według ustaleń lokalnych mediów zamieszki w Mong Koku zorganizowało Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa w Pekinie. Oplaciło członków triad, by się bili między sobą i z protestującymi. Niebieskie wstążki vs żółte. Mówi też że życie przywódcy ChRL Xi Jinpinga może być zagrożone z powodu jego kampanii antykorupcyjnej wycinającej inne frakcje.





Na drogowskazie do siedziby lokalnego rządu ktoś dopisał "i triad". Pritestujący mają niesamowitą fantazję graficzną. Mnóstwo fajnych rysunków wisi na ścianach przy blokpwanych drogach. A to Beavis & Butthead, a to postacie z anime...



W niedzielę, gdy przechadzałem się Aleją Gwiazd, podeszły do mnie dwie kantońskie dziewczynki. "Sir, możemy Panu zadać kilka pytań?" "Oczywiście" I zadają: jak mam na imię, skąd jestem, czy mam przyjaciół w Hongkongu etc. Potem pytają się, czy mogą zrobić sobie ze mną zdjęcie. "Czy zdajecie sobie sprawę, że facet robiący sobie zdjęcia z dziewczynkami może mieć później kłopoty? Po co wam te pytania? To wasza praca domowa z angielskiego?" "Tak" "Ok, możecie zrobić zdjęcie". I teraz chińskie tajne służby mogą zrobić ze mnie lolicona...


W kolejce linowej na wyspie Lantau (tam gdzie jest wielki posąg Buddy) uciąłem sobie miłą pogawędkę z Koreanką (jak mówiła, była już po trzydziestce, ale wyglądała najwyżej na 25). Zwracał uwagę jej wisiorek na komórce - swastyka. Obok siedziały jakieś Ruskie resortowe kobieciny. Nie wiem jak oceniały ten wisiorek, ale szczujnia.pl (kresy.pl) poda, że koreańscy banderowcy zaatakowali sierpami do cięcia ryżu rosyjskich mirotworców w Hongkongu


Dosyć niezwykły wieczór - znajoma spontanicznie zabrała mnie na Nowe Terytoria, pod samą granicę z Chinami (widać stamtąd wieżowce w Shenzen), do jej rodziny mieszkającej na wsi (taka wieś tuż obok bloków) na rodzinną kolację. Gdy jadłem świński ryj poczułem się jak Anthony Bourdain. Brałem też udział w łowieniu ryb w miejscowej rzeczce a potem pojechaliśmy do Soho przyjrzeć się lokalnym klubom. Ta okolica przyciąga białasów, negrów i Koreanki, ale szczególnie na siebie zwracają w takich miejscach rozrywkowe dziewczyny z Filipin. Wcześniej miałem okazję im się przypatrzeć w parku przed siedzibą HSBC. Co niedziela filipińskie pokojówki organizują tam sobie piknik, tańce i strzelanie selfie.




Macau - miejsce, gdzie zrobią dobrze Twemu ciału. W tv widać naparzankę na ulicach Hongkongu a ja skoczyłem sobie do dawnej portugalskiej kolonii, by zbierać materiały o masonerii. W loży Familia Nobre robiąca wrażenie plejada biuściastych azjatyckich masonek, z dużą reprezentacją dziewczyn z Wietnamu. Żałuję że ta loża jest tak daleko od Kowloonu i, że transport do i po Macau jest tak wk...wiający. Żałuje też, że miasto najechała horda turystów z ChRL robiąca okropny tłok. Trudniej było mi przez to nacieszyć się kolonialną architekturą. Oprócz masonerii, ładnych barokowych kościołów i piwa trzy razy tańszego niż w Hongkongu, atutem miasta jest fajne muzeum historyczne. Kasyna to tam najmniej ciekawa rzecz. Można do nich zajść po to by się przyjrzeć nowobogackiemu chińskiemu stylowi i... ładnym hostessom.



***

I na koniec komentarz znajomego bibliotekarza ze Sri Lanki dotyczący moich podróży : Like Jason Bourne lol