Sondaż przeprowadzony w USA na jesieni 1939 r. wykazał, że w oczach Amerykanów „postacią w Europie najbardziej bohaterską i sławną” był Stefan Starzyński, prezydent Warszawy. Można zrozumieć, że wyniki tej ankiety były mocno nie w smak Niemcom. Jeszcze bardziej zirytowały one jednak pracowników aparatu propagandy rządu generała Władysława Sikorskiego. W ich oczach Starzyński był przecież przedstawicielem znienawidzonej sanacji. „Nie chcemy Starzyńskiego! Trzymajmy się z daleka od osób, złączonych choćby luźno ze sprawcami klęski!” – mówiono w jednej audycji polskiego radia nadawanej z Paryża.
Dziś możemy się śmiać z głupoty nienawistnych patafianów od generała Sikorskiego, ale musimy pamiętać, że wówczas postać prezydenta Starzyńskiego była dla nich naprawdę problematyczna. W czasie, gdy tworzyli oni narrację o tym, że wrześniowej klęski Polski była winna jedynie sanacyjna ekipa (w której nie było żadnego "sprawiedliwego"), Starzyński - przedstawiciel owej sanacyjnej wierchuszki - jawił się autentyczny bohater. Co więcej, stał się on prawdziwym przywódcą narodu o realnym autorytecie, przewyższającym propagandową bańkę zbudowaną wokół Sikorskiego. Różni Modelscy, Strońscy i Liebermanowie dostawali więc białej gorączki, gdy wspominano postać Starzyńskiego.
Pamiętajmy jednak też, że Stefan Starzyński świetnie się sprawdził jako prezydent Warszawy czasów pokoju. Za jego pięcioletnich rządów, w stolicy powstało 100 tys. mieszkań, 30 nowych szkół (kilkadziesiąt starych zmodernizowano), 1 nowy szpital (7 starych zmodernizowano), Muzeum Narodowe i wiele innych gmachów publicznych. Przebudował 195 ulic i stworzył 40 km nowych tras tramwajowych. Zmodernizował też warszawskie trasy wylotowe, zelektryfikował kolej średnicową i przygotowywał miasto do budowy sieci metra. Wszystko to w czasach gdy nie było dotacji z Unii, a Polska była biednym krajem dopiero podnoszącym się z Wielkiego Kryzysu.
Można się dziwić skąd Starzyński miał na to pieniądze? Po prostu miał. Bo był bankowcem i znał mechanizmy kreacji pieniądza. Nie wierzył w opowiastki o "długu, który odziedziczą nasze wnuki" i o "rządzie, który nie ma własnych pieniędzy". Wcześniej, jako wiceprezes BGK i komisarz generalny pożyczki narodowej, wykazał się ogromnym talentem do znajdowania funduszów.
Wokół Starzyńskiego uformowała się grupa znajomych, którą nazywano Pierwszą Brygadą Gospodarczą. Ludzie ci, już na wczesnym etapie Wielkiego Kryzysu twierdzili, że uratować gospodarkę mogą rozwiązania, które dopiero po 1935 r. zaczął wdrażać w Polsce minister Eugeniusz Kwiatkowski, po 1933 r. w USA administracja Roosevelta, a w Niemczech ekipa Schachta. Ów interwencjonizm sprawiłby, że Wielki Kryzys trwałby w Polsce o wiele krócej i przyniósłby dużo mniejsze straty. Kraj i jego przemysł byłyby lepiej przygotowane w 1939 r. do wojny. Nędza na wsi (wywołana deflacją) byłaby dużo mniejsza - podobnie jak poparcie dla szkodników spod znaku Stronnictwa Ludowego.
Niestety tak się nie stało. Starzyński nie był wówczas politykiem z pierwszego szeregu. Był urzędnikiem Ministerstwa Skarbu, który doszedł tam do stanowiska wiceministra. Był też człowiekiem łatwo robiącym sobie wrogów - bo nie lubił niekompetencji i wygarniał błędy zarówno podwładnym jak i przełożonym. Jego wizja nie zdołała się więc przebić.
Przebiła się za to polityka deflacyjna - zgodna z ekonomią "klasyczną" - a realizowana przez ministra skarbu Ignacego Matuszewskiego, popierana m.in. przez liberalnych ekonomistów, biznesmenów z "Lewiatana" i Związek Ziemian. Ów były szef Oddziału II z 1920 r. robił na stanowisku ministra skarbu mniej więcej to, co wdrażano w Grecji w czasie kryzysu strefy euro i to co realizował za rządów Hoovera amerykański sekretarz skarbu Andrew Mellon. Czyli pozwolił na wpadnięcie gospodarki w spiralę deflacyjną. Nie ważne, że spadały płace, a produkcja stawała się coraz mniej opłacalna. Wartością było to, że gospodarka wraca "do równowagi" i "sama się leczy". To trochę tak jakby nie budować zbiorników retencyjnych w Kotlinie Kłodzkiej i liczyć na to, że "natura sama się ureguluje"... Ogromnym nieszczęściem Polski było to, że taką politykę wdrażał człowiek mający autentyczne zasługi z wojen o niepodległość i granice oraz z II wojny światowej. Człowiek kreowany obecnie na wizjonera...
Korwiniści i endeki lubią jojczyć, że sanacja wdrożyła w Polsce straszliwy interwencjonizm gospodarczy. I mylą się w tej kwestii całkowicie. Największym błędem sanacji był bowiem niedobór interwencjonizmu i nadmierne hołdowanie dogmatycznej ekonomii "klasycznej". Endeki lubią opowiadać niestworzone, idiotyczne historyjki o Marszałku Piłsudskim - ale nigdy go nie skrytykują za jego największy błąd: to, że nie przekazał w 1929 r. sterów w gospodarce ludziom takim jak Kwiatkowski czy Starzyński.
"Patrząc na zagadnienie liberalizmu i etatyzmu, z których jedno ma tendencję do osłabienia jednostki, względnie do krępowania możliwości rozwoju jednostki, oraz przy (...) dziedzicznym obciążeniu narodu polskiego (skłonność do anarchizmu), powiadam, mniej się obawiam tego kierunku, który jednostkę osłabia, tym bardziej, że obecnie jesteśmy w okresie budowania państwa, (...) więc trzeba popierać wszystkie czynniki, które wzmacniają państwo, a nie te, które choćby mimo woli je osłabiają”. - Stefan Starzyński, "Zagadnienia etatyzmu, Warszawa 1928, s. 74.
***
Netanjahu kontynuuje swoją przedwyborczą wojenkę, na nowym, libańskim froncie. Ofensywa miała być już gotowa, ale większy atak został powstrzymany przez Jake'a Sullivana. (Przy okazji książę Mohammed bin Salman powiedział Blinkenowi, że absolutnie go nie obchodzi sprawa palestyńska.) Iran wrzucił Hezbollah pod autobus, odrzucając jego prośby o zaatakowanie Izraela. Biorąc pod uwagę to, że wybuchające pagery tudzież spadające rakiety mocno przetrzebiły kadry dowódcze Hezbollahu, nie daje szyitą większych szans.
Pojawiła się teoria, że za śmierć poprzedniego prezydenta Iranu odpowiada też eksplozja pagera w śmigłowcu. (Na jednym ze zdjęć prezydent Raisi miał pager położony na stoliku, przy którym siedział.) To by jednak stawiało irański aparat bezpieczeństwa w fatalnym świetle. Śmierć prezydenta nastąpiła przecież wiele miesięcy przez izraelskim atakiem kastrującym Hezbollah i służby miały wystarczająco dużo czasu, by odkryć ślady eksplozji pagera.
No cóż, Ameryka stała się tak politycznie poprawna, że ma i białego i czarnego Epsteina.
***
Wasz ulubiony autor na krótko wpadł w zeszłym tygodniu do Berlina, gdzie m.in. integrował się z Big Techem i spacerował historycznym szlakiem, mijając po drodze m.in. miejsce dawnego bunkra Hitlera pod Kancelarią Rzeszy.
Niedawno znów udzielił wywiadu Radiu Opole - tym razem o przedwojennej współpracy niemiecko-sowieckiej.
Trump ma tym razem dosyć dokładny plan dokonania czystek w waszyngtońskiej biurokracji po przejęciu władzy. Czystki mają szczególnie mocno dotknąć Departament Sprawiedliwości, FBI, Departament Obrony i Departament Stanu. Oczywiście istnieje duże prawdopodobieństwo, że jakiś Kushner czy Bannon wyrzuci ten plan do kosza. Bernard Kerik, były szef nowojorskiej policji twierdzi jednak, że prawdopodobniej wcześniej demokraci będą próbowali zabić Trumpa. Ja widziałbym raczej scenariusz, w którym republikański wiceprezydent wdroży w życie plan zabójstwa. Zabójstwo nie musi być tak spektakularne jak w Dallas. Wszak częściej amerykańscy prezydenci też umierali z przyczyn "naturalnych" w trakcie kadencji, a Trump będzie miał w 2024 r. 78 lat. (Joe Biden 81 lat, Bernie Sanders 82 lata.)
Wewnątrz FBI działało "tajne stowarzyszenie", które dzień po wyborach prezydenckich zebrało się, by knuć przeciwko prezydentowi-elektowi Donaldowi Trumpowi. Wzmianki o nim znajdują się m.in. w smsach wymienianych pomiędzy agentem specjalnym Peterem Strzokiem a jego kochanką Lisą Page. Strzok był zastępcą specjalnego prokuratora Muellera prowadzącego dochodzenie w sprawie rosyjskiej ingerencji w wybory prezydenckie w USA. Stracił tę posadę, gdy na jaw wyszły jego smsy do Lisy Page, z których wynikało, że jest on wrogo nastawionym do Trumpa zwolennikiem Hillary Clinton. (Co ciekawe, wcześniej prowadził śledztwo w sprawie serwera Hillary i z odnalezionych wiadomości wynika, że bał się tego, że będzie zadawał jej zbyt dociekliwe pytania. Strzok przeprowadzał również przesłuchanie gen. Flynna. Dokonywał też przecieków ze śledztwa do "Wall Street Journal".) Kompromitujące smsy dotyczące tajnego stowarzyszenia wewnątrz FBI ujawnił republikański kongresmen John Ratcliffe. Według niego, do tego spisku należeli zarówno funkcjonariusze FBI, jak i prokuratorzy i sędziowie federalny, prokurator generalny dużego stanu oraz prawdopodobnie również byli prokuratorzy generalni USA. Komunikowali się oni m.in. za pomocą zaszyfrowanych chat-roomów i telefonów jednorazowego użytku, które były później niszczone dla zatarcia śladów. Niszowa stronka True Pundit i jej admin ukrywający się pod pseudonimem "Thomas Paine" już miesiąc temu pisała o istnieniu takiej grupy i zaliczała do niej m.in. Glenna Simpsona, współwłaściciela firmy Fusion GPS, która przygotowała lipne dossier o rosyjskich związkach Trumpa i prowokację z rosyjską prawniczką Natalią Weselnicką. Co ciekawe, FBI straciła około 50 tysięcy wiadomości z korespondencji Petera Strzoka. Według przecieków, w zaginionych wiadomościach znajdowały się m.in. groźby wyrządzenia fizycznej szkody Trumpowi. (Pomyślcie jaką sensacją byłoby np. znalezienie korespondencji agentów FBI spiskujących przeciwko prezydentowi Kennedy'emu i życzących mu śmierci...). Z tych wiadomości, które się zachowały wynika zaś, że Strzok twierdził, że po 10 miesiącach pracy u Muellera nie znaleziono, mimo ogromnych starań, żadnego, nawet najmniejszego dowodu na wsparcie Rosjan dla Trumpa.
Ta afera ma oczywiście szersze tło. Dużo emocji wzbudza w USA teraz sprawa utajnionego dokumentu znanego jako "Memo FISA" (FISA to tajny sąd rozpatrujący wnioski amerykańskich służb o inwigilację celów na terenie USA) opisującego nadużycia Departamentu Sprawiedliwości, FBI i CIA za rządów Baracka Obamy. Ma on opisywać nielegalną inwigilację kampanii wyborczej Trumpa a także powiązania między FBI a firmą Fusion GPS. W dokumencie tym są napiętnowani m.in.: James Comey, były szef FBI, Andrew McCabe, zastępca szefa FBI i Rod Rosenstein, zastępca prokuratora generalnego USA. Kongresmeni, którzy zapoznali się z "Memo FISA" mówią, że cała sprawa jest "większa niż Watergate" i może wykończyć prokuratora Muellera oraz jego śledztwo. Ten dokument potwierdza to o czym od wielu miesięcy piszę na blogu: sprawa rzekomej rosyjskiej pomocy dla Trumpa była od samego początku do końca montażem kryminalnej grupy wewnątrz amerykańskich tajnych służb powiązanej z Hillary Clinton i Barackiem Obamą. Co więcej, Rosja tak naprawdę chciała zwycięstwa Hillary i wspierała ją w jej prowokacjach.
Całą aferę w dosyć przystępny sposób rozpisał na swojej infografice, antykomunistyczny magazyn "The Epoch Times". Sekwencja zdarzeń była następująca: kampania Hillary (kandydatki, która podejmowała wcześniej wiele decyzji, na których skorzystał Kreml i biorącej pieniądze od rosyjskich państwowych firm), kierowana m.in. przez powiązanego z rosyjskim biznesem lobbystę Johna Podestę, zleciła poprzez kancelarię Perskins Cole firmie Fusion GPS napisanie dossier mającego być dowodem na tezę o głębokich rosyjskich powiązaniach Trumpa. (Fusion GPS brała udział w akcji lobbingowej na rzecz zniesienia Ustawy Magnickiego, czyli sankcji nałożonych na rosyjskich oficjeli. Współpracowała przy tym z rosyjską lobbystką Natalią Weselnicką, która później koordynowała z tą firmą prowokację przeciwko Trumpowi - sprawę spotkania z Donem Jrem i Jaredem Kushnerem). Fusion GPS jako podwykonawcę wybrała brytyjskiego agenta Christophera Steela, który sporządził dossier na podstawie tego, co mu zasuflowały jego źródła z... Kremla. Cytował tam m.in. wysokiego rangą oficera wywiadu pracującego w administracji Putina, oficjela z rosyjskiego MSZ i wysokiego rangą urzędnika z Kremla. Źródła te nakarmiły go dezinformacją. Steele dodał do tego historyjkę z prostytutkami sikającymi w Moskwie na zlecenie Trumpa na łóżko w którym spał Michelle Obama. Historyjkę, którą stworzyli trolle z 4chana i podesłali wcześniej republikańskiemu strategowi Rickowi Willsonowi. Steele upichcone w ten sposób dossier przekazał do mediów, do agentów FBI (z tajnego stowarzyszenia?) oraz do współpracownika senatora McCaina. McCain wręczył to dossier szefowi FBI Jamesowi Comeyowi. Administracja Obamy uznała, że znajdujące się w nim informacje usprawiedliwiają rozpoczęcie inwigilacji kampanii Trumpa. Wiele poszlak mówi też, że Hillary chciała po wygranych wyborach znieść Ustawę Magnickiego i byłoby to nagrodą dla rosyjskich tajnych służb za pomoc w prowokacjach przeciwko Trumpowi.
Wielu naiwniaków teraz się oburzy, że piszę o jakimś "Głębokim Państwie" w USA i jego grzeszkach a przecież amerykańskie służby są niewinne jak lilija i autentycznie oddane walce z międzynarodowym komunizmem, Rosją, islamskim terroryzmem, genderem itp. Otóż nie. Historia wskazuje, że często było dokładnie odwrotnie - to amerykańskie służby wspierały komunizm (np. OSS w czasie II wojny światowej) i inne toksyczne ideologie, a nie robiły tego z powodu obcej infiltracji czy "zaślepienia". Reprezentowały po prostu interesy pewnej części amerykańskiego establiszmentu. A o "Głębokim Państwie" piszą np. byli funkcjonariusze amerykańskich tajnych służb i wskazują np., że to "Głębokie Państwo" celowo bagatelizowało północnokoreański program nuklearny.
Czy to "Głębokie Państwo" wygrywa? Jak na razie jest w defensywie, choć bardzo mocno się broni. Jeśli pominiemy informacyjny szum, to Trumpowi całkiem nieźle wyszedł pierwszy rok. Reforma podatkowa sprawiła, że zaczęli go popierać potentaci z lewa i prawa - widząc, że coś może dla nich zrobić. Poparcie wśród ludu ma podobne jak Obama po pierwszym roku. Jedynie afera z gwiazdą porno Stormy Daniels nieco wstrząsnęła jego małżeństwem. I tyle.
"I've heard about bunch of neonazis from Wodzislaw Slaski. They're great guys!" Donald J. Trump
A u nas doszło do kuriozalnej sytuacji: w parlamencie debatowano na temat jakiejś pięcioosobowej grupki, która robiła z siebie kretynów w lesie, gdzieś na śląskim zadupiu. Temat ten ostro grzały media krajowe i zagraniczne ostro pałując się zagrożeniem "fa-fa-fa-faszyzmem". No tak, znaleziono pięcioosobową grupkę neonazistów na terenie, gdzie żyją setki tysięcy ludzi uważających się za Niemców (choć znają po niemiecku parę słów) i trochę rasiowców rozczulających się "wyzwoleniem" Górnego Śląska w 1939 r. i cykających swoim hailującym kilkuletnim dzieciakom fotki pod flagami ze swastyką, upamiętniających poległych żołnierzy SS, tudzież bawiących się w inne rekonstrukcje historyczne. No i znaleźli pięcioosobową grupkę. Każdy kto zobaczył film pokazujący zorganizowane przez nią obchody urodzin Hitlera musi uznać, że neonaziści nie stanowią żadnego zagrożenia dla społeczeństwa. Stanowią wyłącznie zagrożenie dla samych siebie. A tymczasem słyszymy o tym, że nazizm (podobnie jak banderyzm) czai się wszędzie. Może jednak film "Iron Sky" pokazywał prawdę i naziści rzeczywiście uciekli na ciemną stronę Księżyca i przygotowują inwazję na Ziemię?
A może to po prostu jedna z brudnych sztuczek mających wyeliminować konkurencję podczas przepowiedzianego przez dra Targalskiego (Nya!) castingu na nową opcję rosyjską w Polsce? Wiadomo, że dawna opcja sowiecka zdegenerowała się i nie jest w stanie konkurować o władzę w Polsce. SLD, PO, PSL, .Niedojebana, Palikot, Zmiana, KOD - ich miejsce jest na śmietniku historii. Kreml zgodnie z logiką powinien więc zainwestować w prokremlowską prawicę. Szebes goj Putina, czyli Stanisław Michalkiewicz z Ozjaszem Goldbergiem nie wystarczą. Snowden-Winnicki może najwyżej wykonać w trakcie castingu piosenkę z "Ricka i Morty'ego" o stawianiu klocka na dywanie. Trzeba więc sięgnąć po nowe środowiska. Stare Głębokie Państwo próbuje jednak wyeliminować zawczasu młodą konkurencję. Ale źle celuje. Możemy mieć już wkrótce, nieendecką, nowoczesną i jednocześnie ubraną w patriotyczne szaty prorosyjską prawicę, która wyjdzie z obozu okołopisowskiego. Zwłaszcza jeśli karzełek Putin-Hujło zostanie za parę lat wymieniony na szamana Szojgu. To będzie wówczas "doskonała okazja do zasypania historycznych podziałów". Zwłaszcza jeśli Dudaszenko przesra swoje społeczne poparcie w podobny sposób jak Juszczenko czy Poroszenko a mainstreamowy PiS będzie walczył z radykalnym PiSem. Kaczyński jest już stary i martwi się głównie o los zwierzątek a przez parę lat naprawdę wiele może się wydarzyć...
Przypominam mój wpis z 2016 r. o nowej generacji agentury. Przeczytajcie go raz jeszcze. Ale przeczytajcie ze zrozumieniem.
Doniesienia mówiące, że to rosyjscy hakerzy wywołali konflikt Arabii Saudyjskiej (i kilku innych państw regionu) z Katarem to tylko głupia wrzutka. Konflikt ten ma przecież korzenie sięgające ponad 20 lat a zhakowany tweet, w którym emir Kataru chwalił Iran, Bractwo Muzułmańskie, Hamas oraz Izrael to tylko pretekst do ataku.
Można powiedzieć, że Katar padł ofiarą własnych ambicji. W 1996 r. ojciec obecnego emira obalił swojego prosaudyjskiego ojca i zdecydował, że zamiast transportować gaz rurociągami (przez Arabię Saudyjską) będzie wysyłał go terminalami LNG. W ten sposób Katar zaczął odpowiadać za 30 proc. światowej produkcji LNG i stał się najbogatszym krajem świata (licząc PKB per capita z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej). Coś z tym bogactwem musiał zrobić, więc inwestował: zbudował znakomite linie lotnicze, kupował pakiety akcji zachodnich banków i klubów piłkarskich, stworzył własną telewizję siejącą wywrotową propagandę w regionie... Ale też zainwestował dużą kasę w Bractwo Muzułmańskie (którego nieformalny lider szejk al-Kardawi ma schronienie w Doha), Hamas, Front al-Nousra, ISIS, destabilizację Egiptu, Libii, Syrii... (Wcześniej katarska rodzina królewska udzielała wsparcia m.in. Khalidowi Sheikhowi Mohammedowi, planiście zamachów na WTC.) Oczywiście Katar robił to często jako pośrednik dla potężniejszych od niego sił. Administracja Obamy w każdym bądź razie nie widziała w tym nic złego. Terroryzm wspierają niemal wszystkie bliskowschodnie rządy, ale Katar po prostu drażnił innych swoimi międzynarodowymi ambicjami. Arabia Saudyjska wykorzystała więc okazję, by wyrównać rachunki ze swoim byłym wasalem, a do akcji chętnie przyłączyła się egipska junta, cięta na Bractwo Muzułamańskie. Blokada Kataru została wprowadzona wkrótce po bliskowschodniej podróży Trumpa, który w Rijadzie wzywał Saudów, by wzięli się za terrorystów. No i wzięli się: w Katarze. Władze w Doha same się zresztą podłożyły, bo zaczęły spiskować z Iranem, jak zasabotować bliskowschodnie plany Trumpa. Zresztą sam Trump bardzo ostro atakował ostatnio Katar - obecna administracja odwróciła politykę Obamy. Opiera się na Saudach, Egipcie oraz Izraelu, uderza w Katar oraz Iran.
Jak wiemy brytyjskie wybory parlamentarne skończyły się katastrofalnie dla Partii Konserwatywnej. MI5 nadal jest jednak u władzy. Była minister spraw wewnętrznych (nadzorująca tę służbę) Theresa May trzyma się fotela premiera i będzie tworzyła rząd przy wsparciu Demokratycznej Partii Unionistów (DUP) z Ulsteru, czyli oranżystowskich kolesi ze służb. W dzień wyborów były szef MI6 dał do zrozumienia w "Daily Telegraph", że Jeremy Corbyn nie może być premierem, bo służby by go nie zatrudniły u siebie ze względu na procedury bezpieczeństwa. Istotnie, przez 20 lat służby traktowały Corbyna jak zagrożenie dla bezpieczeństwaze względu na jego kontakty z IRA, Hamasem oraz zwolennikami bin Ladena. Służby nie mogły dopuścić Corbyna do władzy. I Corbyn rządu nie stworzy. Jego potencjalny koalicjant, Szkocka Partia Narodowa przerżnęła wybory tracąc ponad 30 mandatów. Politologowie tłumaczą, że nagle prolabourzystowscy Szkoci zapałali miłością do Torysów. A jeżeli wybory w Szkocji zostały sfałszowane? Tam byłoby to zrobić najłatwiej. Duże okręgi wyborcze ze słabym zaludnieniem... Przy okazji szkockiego referendum niepodległościowego wskazywano na nieprawidłowości mogące świadczyć o jego sfałszowaniu. Szkoci dają się tak robić...
Kwestia ostatnich zamachów w Wielkiej Brytanii robi się przez to intrygująca. Kiedyś MI5 umieszczała swoich kretów w IRA i pomagała im awansować w strukturach tej organizacji pozwalając im przeprowadzać spektakularne zamachy. Gdy słyszymy więc, że służby zignorowały 18 okazji by zapobiec zamachowi na London Bridge, to powinniśmy być powściągliwi z potępianiem służb za "nieudolność". Na pewno mają swoich ludzi w ISIS i po prostu chcą im dać się wykazać...
Problematyczna okazała się raczej reakcja wyborców. Ale premier May sama ich wystraszyła mówiąc o tym, że wprowadzi najbardziej nowoczesną wersję cenzury internetu na świecie. Może teraz ćwiczą tam na wypadek czegoś większego a za rok bez problemów się wprowadzi stan wojenny i zrobi V jak Vendetta...
***
Przesłuchanie Jamesa Comeya w Kongresie wcale nie przybliżyło impeachmentu Trumpa. Wręcz przeciwnie, może ono przyspieszyć śmierć bzdurnej narracji o rosyjskiej ingerencji w amerykańskie wybory. Comey znów nie przedstawił żadnego dowodu na taką ingerencję. Ponadto przyznał, że Trump w sumie nie przeszkadzał w śledztwie, ale zachęcał do jego kontynuowania i że gen. Flynn nie znajdował się w centrum dochodzenia. Comey przyznał się też, stał za przeciekami do mediów uderzającymi w Trumpa. Teraz już chyba im tylko pozostaje zamach...
Trump jest ostatnio często porównywany z Nixonem. I słusznie. Bo tak jak Nixon musi mierzyć się z pełzającym zamachem stanu amerykańskiego Głębokiego Państwa.
Jedną z potyczek tej tajnej wojny jest sprawa odwołania szefa FBI Jamesa Comeya. Kim jest jednak Comey? Co do tego zdania są podzielone. W listopadzie demokraci oskarżali go o zatopienie kandydatury Hillary Clinton, w związku ze śledztwem w sprawie jej maili z Departamentu Stanu znalezionych na komputerze byłego kongresmena Anthony'ego Weinera. Rzeczywiście działania FBI przyczyniły się wówczas do klęski wyborczej Clinton. Jednocześnie jednak Comey zadbał o to, by Hillary nie dostała żadnych zarzutów - uratował ją przed więzieniem. Podobnie postąpił w 1996 r., gdy był śledczym w sprawie afery Whitewater. Uznał wówczas, że owszem Hillary Clinton popełniła przestępstwo, ale nie miała złych zamiarów, więc jest niewinna. Comey dobrze sobie radził zarówno za administracji Clintona, jak i za administracji Busha oraz administracji Obamy - z przerwą na kilka lat w sektorze prywatnym. W 2005 r. był zatrudniony przez koncern Lockheed Martin (więc niektórzy go wiążą z senatorem McCainem i senatorem Grahamem), w HSBC (banku który dosyć łagodnie ukarał za pranie pieniędzy meksykańskich karteli) i był partenerem w... Clinton Global Initative. Peter Comey, brat byłego szefa FBI, pracuje w kancelarii obsługującej rozliczenia podatkowe Fundacji Clintonów. Dyrektor James Comey jest uznawany za politycznego kameleona, co sam zresztą przyznawał. W 1984 r. pytany dlaczego zagłosował na Reagana odparł: "Przeszedłem drogę od KOMUNISTY do miejsca, w którym teraz jestem. Nie jestem nawet pewny jak siebie scharakteryzować politycznie. Może kiedyś mi się to uda". Byłym komunistą (nawróconym na islam w Arabii Saudyjskiej) jest również James Brennan, były szef CIA za Obamy. Okazuje się, że to właśnie Brennan w lipcu 2016 r. doprowadził do tego, że FBI wszczęła śledztwo w sprawie wysoce wątpliwych powiązań sztabowców Trumpa z rosyjskimi tajnymi służbami. Śledztwo to było pretekstem do podsłuchiwania kandydata na prezydenta i jego współpracowników.
Trump podczas jednej z kolacji z Comeyem zażądał od niego deklaracji lojalności wobec prezydenta. Comey nie chciał jej złożyć. Później powiązany z CIA dziennik "Washington Post" podał, że istnieje notatka byłego szefa FBI, w której opisuje on naciski administracji Trumpa, by zakończyć śledztwo w sprawie gen. Flynna. Dziennikarze notatki nie widzieli, jej treść została im przeczytana przez wysokiej rangi funkcjonariusza FBI (podobieństwa z Watergate są aż za bardzo oczywiste). Comey teraz prawdopodobnie zezna przed Kongresem, że naciski były. Szybko wyszło jednak na jaw, że były dyrektor FBI zeznał już pod przysięgą w Kongresie, że żadnych nacisków nie było! Wyciekły też zapisy chatów z jednego z komunikatorów, w których funkcjonariusze amerykańskich tajnych służb omawiają sprawę notatki Comeya zanim ona wyciekła do mediów. Mamy więc do czynienia z puczem prowadzonym przez służby specjalne przeciwko prezydentowi.
Służby mają jednak wielki problem - nie mają nic konkretnego, co świadczyłoby o nielegalnych kontaktach prezydenta Trumpa z Rosją. Przyznali to nawet admirał James Clapper, Dyrektor Narodowego Wywiadu za czasów Obamy i demokratyczny kongresmen Adam Schiff biorący udział w kongresowym dochodzeniu w tej sprawie. Owszem gen. Flynn wziął 50 tys. USD za udział w rosyjskiej imprezie, ale od Turków wziął jako lobbysta 500 tys. USD a jakoś nie słychać o "tureckiej ingerencji w amerykańskie wybory". Poza tym Flynn nie pracuje już w administracji Trumpa. Teraz przecieki ukierunkowane są więc na to, by pokazać, że Jared Kushner próbował utworzyć poufny kanał komunikacji z Rosją. Problem jednak w tym, że to rosyjscy dyplomaci zwrócili się do Kushnera z prośbą o utworzenie takiego kanału - a nie odwrotnie. Zresztą to przecież Kushner był jedną z osób, która przekonała Trumpa o porzuceniu prób porozumienia się z Rosją przeciwko Chinom i do ataku na Syrię.
W sprawie impeachmentu prezydenta nagle zamilkli Demokraci. Powód jest prosty: okazało się, że Seth Rich zamordowany demokratyczny sztabowiec był źródłem przecieku maili z Narodowego Komitetu Demokratów. Znaleziono bogatą korespondencję mailową Richa z WikiLeaks. Co wiecej, po tym jak doszło do wycieku John Podesta napisał do swoich współpracowników, że trzeba ze sprawcy wycieku zrobić odstraszający przykład dla innych. Groźby te padły przed śmiercią Richa.
Przypominam: to John "Pizzaman" Podesta wymyślił narrację mówiącą, że rosyjscy hakerze ukradli Hillary zwycięstwo w wyborach prezydenckich. Ten sam Podesta wraz ze swoim bratem brał pieniądze od Rosjan. Powtarzając więc bzdury o rosyjskich agentach, którzy doprowadzili do wyboru Trumpa powtarzacie narrację rosyjskiego lobbysty!
W Europie zaś agentka Najgłębszego Państwa Angela (Kaźmierczak) Merkel mówi, że "Europa nie potrzebuje już USA i Wielkiej Brytanii". Czy to bunt wasala przeciwko amerykańskiemu seniorowi czy też amerykańskie Głębokie Państwo każe jej podsycać opór przeciwko Trumpowi? Za drugą opcją przemawia to, że tuż przed spotkaniem z Trumpem spotkała się z Barackiem Husseinem Obamą (CIA). Jak więc traktować doniesienia o francusko-niemieckich planach przebudowy i federalizacji strefy euro? Czy to tylko szkolne wybryki Emmanuela Macrona (takie jak na tym filmie)? Odsyłam do książki Yanisa Varoufakisa "A słabi muszą ulec". Euro było do pewnego stopnia nieudaną próbą finansowego wy...mania Niemców przez Francuzów. Tragicznie nieudaną dla Francji. I teraz mamy tego ciąg dalszy. Który może się skończyć tylko destrukcją Unii Europejskiej.
Apropos destrukcji. Polecam obejrzeć poniższy film Paula Josepha Watsona poświęcony kryzysowi imigracyjnemu i temu jak różne podejrzane NGO'sy współpracują z przemytnikami ludzi, by dostarczać nachodźców do Włoch. Prawdziwą bitwą o Europę będą wybory we Włoszech a niszczyciele Starego Kontynentu zrobią wszystko, by nie wygrał w nich Beppe Grillo,
Wybór Henry'ego Kissingera na doradcę prezydenta Trumpa ds. polityki zagranicznej nie powinien być aż tak dużym zaskoczeniem. Wszak Trump spotykał się po wyborach z Kissingerem a Henry pozytywnie się o nim wypowiadał. Coś się więc kroiło. Po co jednak nowemu prezydentowi 93-letni (starszy niż Mugabe!) doradca, który może się przekręcić w trakcie misji i do tego reprezentuje sobą wszystko, co złe Waszyngtonie? Czyżby wracała nie tylko Ameryka Dicka Chenneya i Ameryka Reagana, ale również Ameryka Nixona?
Kissinger to niewątpliwie człowiek z "głębokiego cienia" mający od ponad 70 lat związki z tajnymi służbami. Już w trakcie Bitwy w Ardenach pracował dla wywiadu wojskowego. W 1945 r. był już sierżantem w amerykańskich wojskowych służbach specjalnych w Niemczech. Z tym wiąże się ciekawy wątek: w 1961 r. płk Michał Goleniewski (oficer peerelowskich tajnych służb, który zbiegł na Zachód i pomógł zachodnim służbom w schwytaniu takich szkodliwych nielegałów jak George Blake czy Konom Mołodyj) wskazał mało znanego wówczas wykładowcę Harvardu Henry Kissingera jako agenta wywiadu wojskowego PRL o pseudonimie "Bor" działającego w ramach siatki "Odra". W dokumentach, które widział Goleniewski miała być mowa również o późniejszej pracy Kissingera dla CIA. Może więc nie był daleki od prawdy Christopher Story, były doradca premier Thatcher, gdy twierdził, że Kissinger to potrójny amerykańsko-niemiecko-sowiecki agent? Z całą pewnością Kissinger jest jednym z ojców chrzestnych nowego światowego ładu powstałego na gruzach systemu z Bretton Woods, na fundamencie wojny Yom Kippur, kryzysu naftowego, zwrotu ku Chinom i depopulacyjnego Memorandum 200. Systemu Globalnego Minotaura.
Odsyłam do wcześniejszych wpisów, w których przewijało się jego nazwisko:
Zauważcie: Obama sięgnął po Volckera, Trump sięga po Kissingera. Zarówno Volcker jak i Kissinger to architekci systemu Globalnego Minotaura. Czy system aż tak się zepsuł, że trzeba przerywać emeryturę jego twórcom?
***
Wydalenie z USA 35 rosyjskich dyplomatów-szpiegów, to zdarzenie, którego znaczenie zostało wyolbrzymione. Tych 35 szpionów to tylko część ogromnej rezydentury. FBI wykorzystało sprawę rzekomych ataków hakerskich na DNC i maila Podesty, by po prostu trochę posprzątać. Zapewne hakerzy z GRU włamywali się słabo zabezpieczone serwery DNC, ale robili to po to, by zdobyć materiał do szantażu oficjeli z ewentualnej administracji Clinton, a nie po to, by przekazać hurtem materiały do WikiLeaks. Zmontowana sprawa z emailami ma zatuszować to, że maile Podesty WikiLeaks dostało od pracownika NSA.
***
Im bliżej do 20 stycznia, tym sytuacja na świecie coraz bardziej przypomina znakomity drugi sezon "Ajina". 25 grudnia myślałem o tej scenie:
Upadek do Morza Czarnego u wybrzeży Soczi wojskowego TU-154 z Chórem Aleksandrowa na pokładzie zapewne nigdy nie zostanie wyjaśniony. Wersję mówiącą o zamachu terrorystycznym odrzucono jeszcze zanim ekipy poszukiwawcze dotarły do wraku i ciał. Wiele spośród zwłok było rozerwanych a od samolotu odpadł ogon. W chwili katastrofy sfilmowano zaś nad Soczi tajemniczy rozbłysk. Oczywiście znalazł się naoczny świadek z FSB (w Rosji jest powiedzenie "łże jak naoczny świadek") mówiący, że samolot próbował wodować i ledwo co wydobyto czarną skrzynkę a już do mediów trafił fragment stengramu z kokpitu ze zwrotem "o k...wa, klapy nie działają!". Z drugiej strony, żadne Państwo Islamskie czy Al-Kaida nie przypisała sobie zniszczenia tak kuszącego, symbolicznego celu. Czyżby więc zniszczenie samolotu z sowieckimi wyjcami było działaniem sił, których obecność należało zatuszować? Np. sił wewnętrznych próbujących w ten sposób dokonać prowokacji wojennej mającej sprawić, by rządy Putina-Hujły zjechały jeszcze niżej po równi pochyłej? Zestrzelenie TU-154 można przecież było zwalić na "banderowców", Gruzinów czy nawet Turków. Może więc pewną wskazówką jest dziwny zgon gen. Olega Jerowinkina, doradcy byłego wicepremiera, prezesa Rosnieftu Igora Sieczina. Sieczin to zaś koleś kopiący dołki przed Putinem.
Omawiając kwestię katastrofy jaka dotknęła Chór Aleksandrowa trzeba też pamiętać, że ten zespół był przede wszystkim BRONIĄ. Bronią propagandową mającą służyć budowaniu narracji o dobrej Armii Czerwonej wyzwalającej Europę od złego faszyzmu. Ci "artyści" serwowali zachodniemu odbiorcy przede wszystkim sowiecką kulturę a ich propaganda okazywała się zadziwiająco skuteczna. Wielu polskich prawicowych "patriotów", bardziej katolickich od Grzegorza Brauna na wyścigi teraz wylewa żale za "wspaniałym chórem", który tak pięknie śpiewał "Wstawaj strana ogromnaja" i "Kalinkę". Zapominają, że w latach II wojny światowej ci chórzyści występowali w mundurach NKWD a jeszcze niedawno brali udział w koncercie ku czci "wielkiego wojennego przywódcy" Stalina. Mnie jakoś ten chór wujów nigdy nie wzruszał ani nie budził u mnie podziwu. Był po prostu przejawem kultury, którą każdy dobry Polak nawiązujący do przedwojennych i emigracyjnych wzorców powinien gardzić.
Oddajmy głos pułkownikowi Piotrowi Wrońskiemu: "Wróćmy do chóru Aleksandrowa. Nie był to symbol "kultury rosyjskiej", ale totalitarnej sowieckiej propagandy. Bez względu na to, czy ów chór "zarzynał" przeboje muzyki pop, czy rosyjską klasykę, zawsze byli to ludzie w mundurach najeźdźców, śpiewający prostacką "Kalinkę" na gruzach zniewolonych miast przed zniewoloną publicznością. Nota bene, dla mnie kultura rosyjska to Puszkin, Tołstoj, Dostojewski, Czajkowski, Rimski-Korsakow, Mandelsztam, a nawet Majakowski. Wszystkich zniszczył Stalin przy totalnej aprobacie Rosjan i zastąpił "chórem Aleksandrowa, kontrolowanym dokładnie przez OGPU, NKWD, KGB, GRU i SWR, jako świetny produkt eksportowy dla "pożytecznych idiotów". Nigdy nie lubiłem pieśni masowych. Szczególnie w sowieckim wydaniu. Pamiętacie, co twierdzę o dekomunizacji mentalnej? Niestety, mam rację.
Zginęli ludzie. I na tym polega ta tragedia.
Na koniec, mała historyjka. Kilka lat temu w warszawskiej Sali Kongresowej, w Pałacu im. Stalina występował chór "rosyjskich pieśni masowych". Ze śmiechem, kryjącym niedowierzanie i przerażenie obserwowałem, jak na koncert wybiera się "wycieczka" głównych szefów i kierownictwa niższego szczebla AW, ABW, SWW i SKW. Koledzy z jednej klasy wraz ze swoimi "adiutantami" z innych klas. Nieważne, że była telewizja, że siedzieli razem obserwowani przez prawie całą ambasadę rosyjską, która obowiązkowo stawiła się na koncercie. Ważne było to, że wszyscy bawili się wspaniale.
(...) Jak łatwo nas "kupić"! Wystarczy zaśpiewać "Czerwone Maki", powiedzieć "My i Wy tyle wycierpieli", a już traktujemy mówiącego, jak przyjaciela, nie zauważając nawet, że w jego słowach "My" jest zawsze pierwsze, a to "Wy" stanowi jedynie tło. Ktoś w komentarzu zapytał, czy chór Waffen SS lub Wermachtu, śpiewający nasze pieśni narodowe, też potraktujemy tak samo? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, bo nie słyszałem nigdy chóru Bundeswehry, śpiewającego "Czerwone Maki" obok "Lily Marlen". Obawiam się jednak, że "zachwytów" byłoby tyle samo."
Marian Hemar napisał zaś w swoim świetnym wierszu "Koncert Armii Czerwonej":
"Potem przed Albert Hallem
Spytali mnie na ulicy
Rozentuzjazmowani
Znajomi moi, Anglicy -
Jak pan się bawił? Pytali
Rozgrzani i pochwalni:
Ci żołnierze sowieccy,
Nad wyraz muzykalni,
Prawda? "Tak jest", odrzekłem
"To notorycznie przecie
Najbardziej muzykalne
Wojsko na całym świecie
To jeszcze nic, co w Londynie,
To mało, co w Albert Hallu,
Trzeba ich było w Brodach
Posłuchać... w Tarnopolu...
Trzeba to było słyszeć
Jak ich śpiew rósł w oddali
We Lwowie, na ulicy
Żółkiewskiej, gdy jechali
Od rogatki w kadłubach
Swych pancernych kolosów -
Śpiewali "Wołga, Wołga..."
Śpiewali na osiem głosów
Od cudownej harmonii
Dreszcz przenikał do kości,
Nie można było się oprzeć
Takiej muzykalności,
To muzykalna armia, z
Londynem jej nie mierzcie,
Trzeba wam było słyszeć
Ich koncert w Budapeszcie!
Z czołgów - trach! z cekaemów
Po oknach - trach! po roletach,
Po widzach, po słuchaczach,
Po dzieciach, po kobietach...
I śpiewali! Z zachwytu
Ludzie jak muchy marli.
Nie można się było oprzeć.
Węgrzy się nie oparli.
To muzykalne wojsko.
Kto słyszał w brzozowym lasku,
W Katyniu jak śpiewali,
Wśród kul bzyku i trzasku -
"Razłuka moja, razłuka..."
I "Ałławerdy..." - to wiecie,
Najbardziej muzykalna
Armia na całym świecie.
Co ja tego śpiewania
Posłucham, wiecie - to mi
Po grzbiecie biegną ciarki
Z zachwytu" - moi znajomi,
Anglicy, z wielkim dla mnie
Uznaniem zawołali:
"To ładnie, że pan, choć Polak,
Lecz tak bezstronnie chwali
Zespół Czerwonej Armii...
To aż brzmi niemal dziwnie...
Oby każdy z was umiał
Sądzić tak obiektywnie..."
***
A na Nowy Rok życzę Czytelnikom dużo szczęścia przy Wielkiej Rotacji. Oby szczególnie silnie dotknęła ona różnego rodzaju Putinów-Hujłów, Sorosów i Podestów!
Wygląda na to, że w USA mamy do czynienia z przedwyborczym puczem. FBI odgrywa tę samą rolę jak w 1972 r. czy 1963 r. Tym razem Biuro nie chce dopuścić do zwycięstwa Hillary Clinton, gdyż uważa ją za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Być może dyrektor Comey jest chwiejny, ale wewnętrzna rebelia wśród jego agentów doprowadziła do wznowienia śledztwa w sprawie emaili Clintonowej. Na celowniku jest też (wreszcie!) mafijna Fundacja Clintonów - w tym przypadku FBI zmaga się jednak z oporem Departamentu Sprawiedliwości. Jak czytamy w niedawnej wrzutce w "Guardianie"; "FBI to Trumpland" a funkcjonariusze tej służby widzą w Hillary "Antychrysta".
Skąd się wzięła u nich taka postawa wobec Clintonów? No cóż, ta para wmanewrowała agencję w masakrę w Waco - gdy dyrektor FBI William Sessions chciał polecieć do Waco i osobiście negocjować z ludźmi Koresha, uniemożliwiono mu to. Sessions zbierał też dowody na przestępczą działalność Clintonów związaną z Iran-Contra i zbrojeniami Iraku (afera BNL). Dowody te trzymano w budynku federalnym w Oklahoma City - tym samym, który został w 1995 r. wysadzony w powietrze.
Clintonowie to prawdopodobnie pierwsza tak wysoko umocowana politycznie para w USA biorąca jurgielt od obcych mocarstw. Dostawali pieniądze od Rosji za umożliwienie Rosatomowi przejęcia 20 proc. amerykańskich złóż uranu (afera Uranium One) oraz za pozwolenie amerykańskim firmom technologicznym na transfer nowoczesnych technologii do Rosji, dostawali pieniądze od Indii w zamian za zgodę na transfer technologii nuklearnej do tego kraju, dostawali też kasę od Arabii Saudyjskiej, Kataru i Kuwejtu. (Odsyłam do znakomitego filmu "Clinton Cash" po szczegóły.) Od lat 80-tych utrzymują relacje z różnymi dziwnymi chińskimi finansistami powiązanymi z tajnymi służbami ChRL a w latach 90-tych zezwolili na olbrzymi transfer technologii militarnej do Chin oraz podejmowali korzystne dla ChRL decyzje dotyczące handlu. Do tego dochodzi sprawa emaili z Departamentu Stanu - FBI jest na 90 proc. pewne, że czytało je pięć zagranicznych agencji szpiegowskich. Doszło nawet do tego, że rosyjskie tajne służby pokazywały włoskim maile Hillary dotyczące Benghazi. Pozwolić Hillary na bycie prezydentem to tak jak umieścić w Białym Domu Amesa, Hansena lub Snowdena...
Atak hackerski na Narodowy Komitet Demokratów (DNC) oraz konto pocztowe Johna Podesty prawdopodobnie nie był dziełem rosyjskich tajnych służb, ale NSA - tak przynajmniej twierdzą były pracownik NSA William Binney oraz były brytyjski ambasador Craig Murray. Wcześniej Kim Dotcom, sugerował, że zaginione maile Hillary są w chmurze NSA. Dr Steve Pieczenik, były oficjel z Departamentu Stanu i zarazem jeden z twórców Delta Force, twierdzi, że tajne służby rozpoczęły pucz przeciw Hillary. Oczywiście nie całe służby. O ile Trump może liczyć na ogromne poparcie wśród amerykańskich policjantów, agentów FBI (być może był informatorem Biura, co tłumaczy dlaczego przez 40 lat uchodziły mu na sucho związki z mafią - Trump utrzymywał dziwne związki z FBI już w 1981 r.) oraz być może również NSA, to CIA stoi po stronie Hillary. Poparli ją niemal wszyscy żyjący dyrektorzy agencji. Jedynym, który się wyłamał jest James Woolsey, który był skłócony z Clintonami. CIA wystawiła jako "trzeciego kandydata" swojego byłego pracownika Evana McMullina, mormona, który w sondażach ma w Utah większe poparcie niż Trump i Hillary (a poza Utah nikt na niego nie będzie głosował) - ma on za zadanie ukraść Trumpowi głosy elektorskie z Utah. Jest również teoria, że CIA pomogła Trumpowi pokonać republikańskich kontrkandydatów w ramach nielegalnej operacji "Wave", licząc na to, że będzie on niewybieralnym kandydatem, który zapewni zwycięstwo Hillary. W każdym bądź razie Assange twierdzi, że "oni nie pozwolą Trumpowi wygrać". Moim zdaniem, jeśli wybory nie zostaną jakimś cudem skradzione, to Trumpa z dużym prawdopodobieństwem czeka los Hueya Longa.
Do tego dochodzi budący kontrowersje mail z serwera Podesty, w którym znana artystka Marina Abramovićzaprasza go na performance "spirit cooking", czyli mazanie po ścianie krwią ze swojego naciętego palca, zmieszaną z kałem, moczem i spermą. To mógł być tylko przykład kolejnego dziwactwa nowojorskich snobów, ale sam pomysł tego performance'u został zaczerpnięty z rytuałów Alaisteira Crowleya. Zabawne jest to, że Podesta parę dni po tym "rytuale" narzekał, że w palec wdało mu się zakażenie :) Bogaci i wpływowi ludzie bawiący się klockami - to musi wywoływać dysonans poznawczy, taki że czytający maile Hillary rumuński haker Guccifer 2.0 nazwał Clintonową "satanistyczną kapłanką". A co sobie pomyśleli oficerowie rosyjskich, chińskich, północnokoreańskich, izraelskich, saudyjskich czy jakich tam jeszcze służb (Służb Bertone? ;) natrafiający na tak znakomity materiał do szantażu?
Pamiętajmy, że w grze są jeszcze oficerowie Secret Service. Oni nienawidzą Hillary, bo muszą z nią pracować i znosić jej wybuchy gniewu, wyzwiska oraz inne oznaki braku szacunku dla jej poświęcenia. Jak złamała sobie obojczyk, śmieli się z tego i wskazywali, że sobie na to zasłużyła. To że ją chronią oznacza, że wiedzą bardzo dużo o jej życiu prywatnym. A wielu z nich z pewnością aż korci, by dokonać jakiegoś przecieku i uchronić się przed horrorem pracy z nią przez co najmniej kolejne 4 lata. Lepiej przerzucić ochronę Hillary na barki służby więziennej...