Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Smoleńsk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Smoleńsk. Pokaż wszystkie posty

sobota, 28 grudnia 2024

Exodus: Wyklęty Faraon

 


Ilustracja muzyczna - Kanye West - Closed on Sunday

Dr Sigmund Freud opublikował w 1937 r. w magazynie "Imago" artykuł pt. "Jeśli Mojżesz był Egipcjaninem". Zwrócił w nim uwagę na intrygujące podobieństwa między wczesną religią żydowską a monoteistycznym kultem Atona/Atena wprowadzonym przez faraona Echnatona. Zauważył m.in., że jedna z najstarszych hebrajskich modlitw jest kalką hymnu na cześć Atona. "Shema Yisrael Adonai Elohenu Adonai Ehod" - "Słuchaj Izraelu, Pan Bóg jest jedynym bogiem". Tylko w słowie "Adonai" (tłumaczonym jako "Pan") doszło do transliteracji z egipskiego "t" na hebrajskie "d". Pierwotnie modlitwa ta brzmiała: "Słuchaj Izraelu, nasz bóg Aton jest jedynym bogiem". Freud rozwinął tę teorię w swojej książce "Mojżesz i monoteizm" wydanej w marcu 1939 r. Wskazywał w niej faraona Echnatona jako prawdziwego twórcę religii żydowskiej i przedstawił teorię mówiącą, że Hebrajczyków wyprowadził z Egiptu jeden z dowódców tego faraona o imieniu Tuthmose. Przed publikacją tej książki Freuda odwiedzali wpływowi przedstawiciele społeczności żydowskiej i przekonywali go, by wycofał się z jej wydania. Freud nie dał się jednak złamać. To była jego ostatnia książka - zmarł w kilka miesięcy po jej wydaniu. Wydarzenia drugiej wojny światowej sprawiły natomiast, że to dzieło zostało pokryte kurzem niepamięci.

Teorię Freuda rozwinął emigracyjny egipski historyk Ahmed Osman. W poprzedniej części cyklu Exodus przedstawiłem jego hipotezę mówiącą, że biblijny patriarcha Józef był znany w Egipcie jako Yuya, ojciec królowej Tiye i zarazem dziadek faraona Amenhotepa IV znanego jako Echnaton. Twórca egipskiej wersji monoteizmu miał więc w swoich żyłach żydowską krew. Z biblijnych rodowodów wynika, że Hebrajczycy nie spędzili w Egipcie 430 lat, ale najwyżej cztery pokolenia (przedstawiciele dwóch pierwszych pokoleń urodzili się poza Egiptem, w ziemi Kanaan). Co najmniej dwóch starożytnych historyków - Syncellus i Euzebiusz łączyło natomiast moment eksodusu z czasami Echnatona.




Czy jednak coś łączyło Mojżesza z Echnatonem? Daje do myślenia już samo pochodzenie imienia żydowskiego przywódcy. Nie miało ono bowiem hebrajskiego źródłosłowu. Wywodziło się od egipskiego słowa "mos", czyli chłopiec. Ten źródłosłów pojawia się również w imionach faraonów takich jak Totmes czy Ramzes (Ra-me-su - "spłodzony przez Ra"). Sama historia przygarnięcia Mojżesza przez egipską księżniczkę sprawia wrażenie opowiastki mającej zaciemnić historię. Przede wszystkim, niezamężna księżniczka nie miała prawa adoptować dziecka. Ponadto, w Księdze Wyjścia jest podane, że córka faraona przekazała wyłowione z rzeki niemowlę hebrajskiej kobiecie do wykarmienia, a ta oddała jej dziecko, dopiero gdy podrosło. To jest mało logiczne, jeśli uznamy za prawdziwy opis wprowadzający w tę historię mówiący, że faraon kazał topić w Nilu małych żydowskich chłopców. Co skrywa więc ta historia? Osman przedstawił hipotezę mówiącą, że egipscy kapłani kwestionowali prawa do tronu synów królowej Tiye. Ona, obawiając się spisku, oddała małego Echnatona na kilka lat do krewnych swojego ojca Yuyi/Józefa mieszkających w mieście Zerw, w krainie Goszen,  niedaleko od ówczesnej egipskiej stolicy. Gdy chłopiec podrósł, a kapłańska opozycja została częściowo spacyfikowana, Echnaton wrócił na dwór królewski. Tymczasem Talmud podaje, że młody Mojżesz był traktowany na owym dworze jak autentyczny książę Egiptu. W młodości nawet prowadził kampanie wojenne w Etiopii (Nubii?) i wziął sobie za żonę "etiopską księżniczkę". Co ciekawe, w Biblii jest również mowa o tym, że Mojżesz miał żonę Kuszytkę, czyli przedstawicielkę ciemnoskórych ludów Nubii. Oczywiście władcy i książęta miewali wówczas wiele żon i konkubin o różnej randze.


Echnaton jest uznawany za jednego z najbardziej tajemniczych faraonów. Jest tak, bo kolejna dynastia niszczyła wszelkie wzmianki dotyczące jego panowania. Czym tak sobie nagrabił, że skazano go na damnatio memoriae? Przede wszystkim tym, że dokonał w Egipcie odgórnej rewolucji. Wprowadził kult jednego boga - Atona / Atena, przedstawianego jako dysk słoneczny i obejmującego swoim panowaniem cały świat. Początkowo ów kult funkcjonował obok tradycyjnych egipskich wierzeń, ale potem faraon kazał zastąpić nim tradycyjne wierzenia. Doszło więc do przejmowania świątyń i niszczenia wizerunków tradycyjnych bogów. To trochę tak, jakby w Polsce jakiś władca postanowił wyrugować katolicyzm, prawosławie i protestantyzm, zastępując je kultem wywodzącym się z wierzeń drobnej mniejszości narodowej. Echnaton miał poparcie dowódcy armii, swojego wujka Aja, ale niżsi rangą dowódcy i żołnierze nadal pewnie wierzyli w dawnych bogów. W kraju narastał chaos. W jednym z listów Tell Amarna, czyli korespondencji dyplomatycznej dworu Echnatona, znalazło się pismo od króla Jerozolimy, który narzekał na to, że "Habiru" zabili dwóch egipskich dostojników, a faraon ich nie ukarał. Pamiętacie fragment Księgi Wyjścia, w którym Mojżesz zabił Egipcjanina i musiał uciekać z dworu faraona? Ahmed Osman twierdzi, że to aluzja do abdykacji Echnatona. Wymuszono na nim taką decyzję, by ratować dynastię i państwo. Władzę objął na bardzo krótko jego syn Smenkhare, a później drugi syn Tutanchamon, który cofał religijne "reformy" Echnatona. Tutanchamon został prawdopodobnie zamordowany, a władzę objął dowódca wojska Aj - syn Yuyi/Józefa. Po niej przejął ją generał Horemheb, który stał się ostatnim faraonem XVIII dynastii. A co się stało z Echnatonem? Oficjalnie go nazywano "buntownikiem". Więc zapewne żył jeszcze na początku XIX dynastii. Brytyjski archeolog William Flinders Petrie znalazł później na Synaju świątynię Atona pochodzącą z czasów po zakończeniu panowania przez Echantona. Była w niej rzeźba przedstawiająca królową Tiyę (córkę Yuyi/Józefa) oraz ślady kultu prowadzonego na semicką modłę. 

Czy były jakieś związki między wiarą w Atona a wcześniejszą lub późniejszą wersją religii żydowskiej? Stolicą Echnatona była Amarna leżąca w środkowym biegu Nilu. Po drugiej stronie rzeki znajduje się obecnie miasto Mal-lavi, znane też jako Mallevi, czyli "miasto Lewitów". Imiona kapłanów Atona również wydają się być "swojskie". Jednym z nich był Meryre II, którego imię po hebrajsku brzmiało Merari, czyli tak jak imię jednego z synów Lewiego. Inny kapłan miał na imię Panehesy, co po hebrajsku brzmiało Pinchas. Był to wnuk Aarona. Pamiętacie Arkę Przymierza? Podobną rytualną skrzynię znaleziono w grobowcu Tutanchamona. Laska Mojżesza z symbolem węża była natomiast jednym z symboli władzy faraona.


Księga Wyjścia podaje, że Hebrajczycy zostali zmuszeni do ciężkiej pracy za panowania faraona, który "nie znał Józefa". Według Osmana owym faraonem był założyciel XIX Dynastii Ramzes I, który wcześniej był gubernatorem kraju Goszen, w którym mieszkali krewni Józefa i ich potomkowie. To on kazał Żydom budować miasta Pitom i Ramzes. Egipski historyk Menaton twierdził, że początek narodowi żydowskiemu dali przestępcy i trędowaci skazani na pracę przymusową w kamieniołomach, którzy uciekli z tego systemu obozów. Słowo "trędowaci" w tym opisie było prawdopodobnie błędem w tłumaczeniu. Chodziło o "nieczystych", czyli tych, którzy nie mogli brać udziału w kulcie tradycyjnych bogów. Czyli o zwolenników Echnatona.



Według Osmana, Echnaton postanowił wówczas wrócić z Synaju i upomnieć się o swoje prawa do rządów nad Egiptem. Miał nadal laskę i pierścień będącymi regaliami. Nieco wcześniej doszło do epizodu z "płonącym krzakiem". Według Księgi Wyjścia, Bóg nakazał wówczas Mojżeszowi, by mówiono o nim "Jestem Który Jestem". Doszło wówczas do semantycznego kompromisu. Hebrajczycy nazywali swoje bóstwo J..., Egipcjanie określali je mianem Atona (co przeszło w hebrajskie Adonai) - wszyscy wiedzieli, że chodzi o tego samego Boga.

Osman niestety nie zgłębia tematu plag egipskich i epizodu z rozstąpieniem się wód Morza Czerwonego. Panowanie Ramzesa I było jednak zadziwiająco krótkie - trwało tylko dwa lata. Jeśliby więc znaleziono ślady jakichś kataklizmów w Egipcie gdzieś między 1295 a 1290 r. p.n.e. lub między 1335-1333 p.n.e. (zależnie od datowania rządów poszczególnych władców), to wiele by to wyjaśniało...


Po Ramzesie I rządy objął Seti I. Był on znany jako zdolny dowódca wojskowy, który wyprawiał się do Syrii. Ze źródeł egipskich wynika, że walczył z tajemniczymi Semitami na Synaju. Czyżby to byli zwolennicy Echnatona/Mojżesza? Później toczył z nimi boje na terenie obecnej Jordanii. Czyżby ta sama grupa się tam przemieściła? Stella postawiona przez jego wnuka Marneptacha mówiła o tym, że "Izrael został podbity". Sugerowała ona, że stało się tak za rządów poprzedników tego faraona, z tej samej dynastii. 



Zarówno Mojżesz jak i Echnaton nie mają grobów. (Gwoli ścisłości: Echnaton miał przygotowany grobowiec w Egipcie, ale nigdy w nim nie spoczął.)  Według Biblii, Mojżesz miał umrzeć przed wkroczeniem do Ziemi Obiecanej. To była kara boska za to, że użył swojej laski, by wydobyć wodę ze skały i napoić spragniony lud. To bardzo dziwny fragment Biblii. Talmud opisuje ponadto, że Mojżesz toczył walkę z aniołem śmierci. To sugeruje starcie zbrojne. Freud postawił hipotezę, że Mojżesz został zabity przez przedstawicieli swojego ludu, rozczarowanych jego przywództwem i narzuconymi im rygorami religijnymi. Osman sugeruje natomiast, że Mojżesz/Echnaton został zabity przez wojska egipskie Setiego I. Wcześniej użył on swojej laski, by otworzyć bramy egipskiej twierdzy, tak, by jego lud mógł skorzystać z tamtejszej studni. Wiadomość o przejęciu twierdzy szybko jednak dotarła do wojsk faraona, które uderzyły na rebeliantów. Echnaton/Mojżesz poniósł śmierć w tej walce, a po triumfie faraona Setiego I powstała nowa wersja opowieści o starciu Horusa z Setem na Synaju.

Po Mojżeszu zostały Izraelitom dwie pamiątki: Arka Przymierza i Wąż Miedziany. Pierwsza z nich zaginęła. Druga została zniszczona przez judzkiego króla Ezechiasza, który uznał ją za przejaw straszliwego pogaństwa.



"On to usunął wyżyny, potrzaskał stele, wyciął aszery i potłukł węża miedzianego, którego sporządził Mojżesz, ponieważ aż do tego czasu Izraelici składali mu ofiary kadzielne - nazywając go Nechusztan." (2 Krl 18,4).

O tym Wężu więcej będzie w  kolejnej (ostatniej) części serii Exodus.

***

W okresie świątecznym Rassija znów pokazała swoje prawdziwe oblicze. Azerski samolot lecący z Baku do Groznego, został uszkodzony w wyniku eksplozji rakiety przeciwlotniczej. Zakazano mu lądowania w Groznych i Mineralnych Wodach, kierując go na lotnisko w kazachskim Aktau. Przy okazji zakłócano mu sygnał GPS, tak by rozbił się w Morzu Kaspijskim i by dowody zestrzelenia zniknęły. Tylko mistrzowskim umiejętnościom pilotów można zawdzięczać to, że zdołali oni "posadzić" samolot na lądzie i połowa pasażerów przeżyła. 

A teraz porównajmy to sobie z rosyjskim mataczeniem w sprawie Smoleńska. Ktoś w komentarzach zaproponował tu kiedyś teorię wielowariantowego zamachu - najpierw celowo "wadliwe" sprowadzanie samolotu przez kontrolerów lotu, gdy to nie wyszło: rakieta wystrzelona z Miga, a potem "dla pewności" ładunki wybuchowe wewnątrz samolotu. W azerskim samolocie trafionym odłamkami rakiety nad Groznym chyba (?) nie leciał nikt szczególnie ważny, w Tupolewie nad Smoleńskiem było natomiast mnóstwo ludzi, których śmierć ucieszyła rosyjski reżim.

***

Nie wiem, jak będą wyglądały Wasze imprezy Sylwestrowe. Mam nadzieję, że nie jak u Diddy'ego :) 



Ale niech będzie wystrzałowo i radośnie! Przyjaciołom, fanom i sympatykom życzę: samych sukcesów w Nowym Roku! 

Ktoś tu narzekał, że nie było Tessy w życzeniach świątecznych, więc wrzucam ją w noworocznych.





sobota, 26 października 2024

Jest panika, a będzie wycie?

 



Czy cztery lata temu spodziewalibyście się, że północnokoreańscy żołnierze będą walczyć przeciwko wojskom ukraińskim? Każdy, kto by coś takiego powiedział, zostałby uznany za wariata... 

A jednak. Największe geopolityczne wariactwa stały się rzeczywistością podczas blisko czterech lat rządów Joe Bidena.

To nie jest jednak wina samego Bidena - on czasem miał dobry instynkt. To bardziej skutek działań Jake'a Sullivana, Avril Haynes, Lloyda Austina i reszty tych think-tankowych clownów, którzy boją się tego, by broń Boże nie uderzyć zbyt mocno w Rosję lub Iran. No bo przecież, jeśli nie uderzy się w nich zbyt mocno, to staną się one częścią demoliberalnego ładu i sojusznikami USA przeciwko Chinom. Prawda?

Tak jak think-tankowe clowny z administracji Bidena rozgrzebały wojnę na Ukrainie, tak za administracji Trumana rozgrzebały wojnę w Korei, a za Johnsona konflikt w Wietnamie. Wówczas też bały się one "eskalacji".

W idealnym świecie należałoby zastąpić tych clownów ludźmi pokroju marszałka Arthura Harrisa, gen. Pattona czy gen. MacArthura. Nie żyjemy jednak w świecie idealnym, więc optymalnym rozwiązaniem jest zastąpić tę skompromitowaną bandę "wariatem", który straszył Putina, że mu zbombarduje "te pieprzone wieżyczki na Kremlu" i żartował (?), że przemaluje F-22 w chińskie barwy, każe nimi zbombardować Rosję i będzie z popcornem obserwował wojnę chińsko-rosyjską.



Czy do takiej zamiany jednak dojdzie?

Tak wygląda średnia sondażowa - obejmująca sondaże ogólnokrajowe:



Tak wyglądała w 2016 r. :



A tak w 2020 r., gdy rozstrzygnięcie było bardzo wyrównane:


Tak to wygląda obecnie na poziomie stanowym, według średniej sondażowej Real Clear Polls:



A tak według projekcji Nate'a Silvera:




W obozie demokratów są oznaki paniki.  Nie wyszły im październikowe niespodzianki. W ramach jednej z nich po raz kolejny porównali Trumpa do Hitlera. W ramach innej, demokratyczna aktywistka stwierdziła, że 32 lata temu Trump ją złapał za tyłek. Ta historyjka sprowokowała internetowych żartownisiów do zalewania Twittera hashtagami o tym, że Kamala ich molestowała.

Sprzyjające demokratom media przekonują od miesięcy, że kampania Trumpa "już za chwilę" się zawali i że "Trump nie ma energii", choć odwiedził trzy razy więcej wieców niż Kamala. Wczoraj udzielił trzygodzinnego wywiadu dla popularnego podcastu Joe Rogana. Kamala wcześniej odmówiła występowania u Rogana.  I trudno się dziwić, że to zrobiła, bo wcześniej totalnie spierdoliła trzy wywiady pod rząd dla ogólnokrajowych sieci telewizyjnych. Nie dziwi więc, że publicysta brytyjskiego dziennika "The Telegraph" nazwał ją "najgorszym kandydatem na prezydenta w historii Ameryki".


Być może Joe Biden będzie się mocno śmiał w wieczór wyborczy. Nie jest żadną tajemnicą, że nienawidzi on Kamali, po numerze jaki mu zrobiła wierchuszka Partii Demokratycznej. A Trump stwierdził, że może ułaskawić Huntera Bidena.

***

Tymczasem w Polsce... U libków:



W "obozie patriotycznym":

Rzuciłem okiem na wczorajszego Gościa Wiadomości w telewizji WPolsce24. Występował tam Macierewicz i tłumaczył się z zarzutów podkomisji ds. komisji. Ludzie Tomczyka i Kosiniaka zarzucili mu m.in., że spotkał się z Rosjaninem. Macierewicz wyjaśnił, że ów Rosjanin został mu przedstawiony po prostu jako osoba mające ciekawe materiały dotyczące incydentu ze Smoleńska. Okazał się on być właścicielem gruntu przylegającego do lotniska Smoleńsk Siewiernyj i twierdził, że widział cały incydent powietrzny. Utrzymywał, że samolot został zniszczony za pomocą RAKIETY (odsyłam do książki "Zbrodnia Smoleńska. Anatomia zamachu", w której wykazano już w 2011 r., że to Tupolew został zestrzelony rakietą wystrzeloną z Miga). Macierewicz stwierdził jednak, że relacja tego świadka go nie przekonała...

*** 

Nie zapominajcie o książce Waszego Ulubionego Autora. Będzie on dawał autografy na warszawskich Targach Książki Historycznej, najprawdopodobniej w sobotę 30 listopada. 


sobota, 30 grudnia 2023

Ile mamy jeszcze czasu?

 


Człowiek wyglądający jak Putin powiedział Xi Jinpingowi, że chce przez pięć lat prowadzić wojnę na Ukrainie, czyli zakończyć ją do wiosny 2027 r. Oznacza to, że Ukraina ma być pokonana w wojnie na wyniszczenie, w której zamiast wielkich ofensyw będzie seria małych Verdun w stylu Bachmutu i Awdijewki. Oczywiście ta strategia będzie kosztowna również dla strony rosyjskiej (biorąc pod uwagę jej straty we wspomnianych bitwach), ale Rusnia jest przekonana, że stać ją na zapłacenie takiej ceny. Wyraźnie liczy na to, że Ukraina po kilku latach wojny pozycyjnej załamie się w podobny sposób jak carska Rosja, kajzerowskie Niemcy czy Austro-Węgry. Pojawiają się też kolejne oznaki zaostrzania reżimu wewnętrznego w Rassiji. Widać więc wyraźnie, że wojna służy transformacji rosyjskiego państwa w stronę zmilitaryzowanego, totalitarnego reżimu, korzystającego z chińskich rozwiązań. Jest oczywiście też plan B, na wypadek, gdyby coś się spieprzyło po drodze. Można ogłosić oficjalnie śmierć Putina i wyciągnąć z łagru Nawalnego jako wielkiego resortowego "demokratę". Ów wielki "demokrata", "prześladowany" przez władzę, jakimś dziwnym trafem tweetuje z kolonii karnej na dalekiej Północy. Szkoda, że nie ponarzekał w tweecie na kiepskie wi-fi w celi...

Oczywiście Rusnia traktuje Ukrainę tylko jako wstęp do generalnej konfrontacji z NATO. Amerykański wywiad twierdzi, że Kreml wstępnie zaplanował wojnę z Polską na 2028 r. Współgra to ze słowami Zełenskiego o tym, że Rassija zaatakuje w 2028 r. państwa bałtyckie. Oczywiście nic nie jest przesądzone. Ten harmonogram może się przesunąć lub całkowicie zawalić. Nie ulega jednak wątpliwości, że państwo polskie powinno mocno przygotowywać się na ten scenariusz. Wojna jest przecież kwestią życia lub śmierci dla państwa i w jej obliczu wszystkie inne sprawy powinny zejść na bok.

O tym, że mamy jedynie kilka lat czasu, aż Rosja odbuduje swój potencjał agresywny przekonuje choćby Marek Budzisz w swojej "Pauzie strategicznej". Wskazuje on również jak nasi zachodnioeuropejscy "sojusznicy" są beznadziejnie przygotowani na działania wojenne. Brak dostatecznej gotowości dotyczy również USA, które zmagają się m.in. z kryzysem rekrutacji do wojska. Budzisz wskazuje jak mocno Waszyngton liczy na to, że spełnimy zapowiedź poprzedniego rządu mówiącej o stworzeniu 300-tysięcznej armii. Przekonująco wyjaśnia jednak, że to zadanie nie uda się bez przywrócenia poboru powszechnego, choćby i w elastycznej formie (podobnej jak na Łotwie). Moim zdaniem, poborem powinny zostać objęte również dziewczyny. Uniknie się w ten sposób oskarżeń o to, że pobór jest kolejną formą dyskryminacji mężczyzn (kolejną obok m.in. nierównego wieku emerytalnego). Skoro Julki mają energię, by bazgrać po murach kościołów i wydzierać się na ulicach, to będą miały ją również, by pełzać w błocie na poligonie.  Sowieckie doświadczenia z II wojny światowej pokazują, że kobiety doskonale sprawdzają się w wojsku. Komunizujące Julki powinny trochę doświadczyć komunizmu wojennego na własnej skórze...

Ze strony rosyjskiej trwa testowanie nowego rządu. Zaczęło się od zakłócania sygnału GPS nad Polską, a w piątek nad naszym terytorium przez 3 minuty leciała rakieta manewrująca. Oczywiście te rakiety wykonują różne nieoczekiwane manewry, by zmylić ukraińską obronę przeciwlotniczą, ale te manewry są wcześniej zaprogramowane. Opcja przelotu nad Polską musiała się więc znaleźć w programie. Jeśli więc Tussk i jego przydupasy myślały, że stosunki z Moskwą będą podobnie łatwe jak w latach resetu, to się przeliczą.

Co robi (nie)rząd w obliczu zagrożenia militarnego? Gmera przy kontraktach zbrojeniowych z Koreą Południową. Próbuje się z nich wyślizgnąć, by w miejsce koreańskich czołgów i artylerii kupić Leopardy i inny niemiecki szmelc płonący na zaporoskich polach. Swoimi kombinacjami już do orgazmu doprowadzili arcyonucowca Panasiuka. Zrobić dobrze takiemu dwunożnemu kawałkowi gówna jak towarzysz Kutasiuk - naprawdę trzeba mieć do tego talent.


Przy okazji wprowadzania dupokracji do mediów publicznych, ekipa centrolewu zdecydowała o zaprzestaniu działalności przez kanał TVP World. Kanał ten był obecny w amerykańskich kablówkach i chętnie oglądali go anglojęzyczni eksperci. Był on uznawany za głos naszego regionu, pokazujący ludziom Zachodu, co się dzieje na Ukrainie czy  w państwach bałtyckich. Niestety redakcja TVP World nie uświadamiała wcześniej Zachodu o naturze obecnej ekipy rządzącej, bo wielu zagranicznych ekspertów współpracujących z tym kanałem było autentycznie zszokowanych rosyjsko-białoruskimi standardami wdrożonymi przez rząd Tusska. Postrzegali to jako krok będący bardzo na rękę Rosji i jej machinie propagandowej. Oburzał się z tego powodu choćby Sergej Sumlenny, znany ukraińsko-niemiecki politolog, który od lat ostrzegał przed rosyjską agresją i ludobójczymi planami Rosji. Co zrobili debilnirazem? Zaczęli go oskarżać o to, że jest "rosyjskim agentem". `Można to uznać za zwycięstwo idiokracji. Dla libka biorącego "wiedzę" o świecie z TVNu czy Wyborczej "rosyjskimi agentami", są ci, którzy Rosji autentycznie szkodzili (choćby tylko propagandowo), a  największymi bohaterami walki z Rosją są gejnerałowie Nosek, Pytel czy Różański. Tylko czekać, aż Piątek z Pińskim i Wiejskim zrobią z Panasiuka nowego Giedroyicia.

***

W Święta Bożego Narodzenia oczywiście miałem nieco więcej czasu na lektury. Przeczytałem m.in. wspomnianą wyżej "Pauzę strategiczną" Budzisza. To książka niewątpliwie ciekawa, choć jednocześnie dosyć ciężka. Większa część jej treści to bowiem streszczenie debat strategicznych toczonych na Zachodzie i w Rosji. Można z niej jednak wyłowić wiele ciekawych informacji oraz interpretacji. Budzisz twierdzi choćby, że Rassiji niewiele brakowało, by wiosną 2022 r. osiągnąć sporą część swoich celów wojennych. Toczyły się wszak wówczas rozmowy pokojowe, w których Ukraina była gotowa pójść na duże ustępstwa, by zakończyć wojnę. Rozmowy te zostały zakończone po odkryciu masowych grobów w Buczy oraz po wizycie Borisa Johnsona w Kijowie (bodajże 9 kwietnia 2022 r.). Brytyjski premier skutecznie przekonał ekipę Zełenskiego do przerwania negocjacji. Dobrze pamiętam jak wyły z tego powodu środowiska onucowskie...

Bardzo ciekawa jest również "Polska na wojnie" Parafianowicza. Pomijając zakończenie tej książki (będące zwyczajnym ideologicznym pieprzeniem o konieczności współpracy z Niemcami i Brukselą), przytaczana jest tam masa insiderskich historii dotyczących naszego wsparcia dla Ukrainy i gier dyplomatycznych towarzyszących temu konfliktowi. Przypomina to miejscami film "Wojna Charliego Wilsona" - naszym odpowiednikiem byłaby "Wojna Michała Dworczyka". To ów doradca premiera Morawieckiego okazał się bardzo zdolnym architektem systemu wsparcia wojskowego dla Ukrainy. Nie sposób się nie uśmiechnąć choćby czytając jak sugerujemy Ukrom, by po prostu "ukradli" Migi-29, które im zostawimy w skrzyniach w lesie. Można sobie przypomnieć okres, gdy nasza polityka zagraniczna była hiperskuteczna. Parafianowicz opisuje też przyczyny pogorszenia naszych relacji z Ukrainą. Podstawową było gwiazdorzenie Zełenskiego, który uznał, że jest wszechmocny na scenie międzynarodowej i jako nowy Mahatma Gandhi "nie potrzebuje asystentów" takich jak prezydent Duda. Zełenski autentycznie miał na za złe, że nie uruchomiliśmy Artykułu 5 po Przewodowie - choć generał Załużny od razu zadzwonił do nas z przeprosinami. Na to nałożyła się ideologiczna i oderwana od rzeczywistości koncepcja durnia patentowanego Jake'a Sullivana, by jednak trzymać się oparcia europejskiego bezpieczeństwa na Niemcach. Skończyło się więc tym, że gdy w kwietniu 2023 r. Zełenski odwiedzał Warszawę, Morawiecki przygotowywał już zamknięcie polskiego rynku dla ukraińskiego zboża. Co ciekawe, sam Kaczyński był cały czas mocno sceptycznie nastawiony do relacji z Ukrainą, widząc w niej głównie postsowieckie państwo przeżarte korupcją. Opisane są tam debaty naszych VIP-ów z pierwszych tygodni wojny. Wojskowi (generałowie Andrzejczak i Piotrowski?) przekonywali cały czas, że Kijów padnie lada dzień i że "następne 72 godziny będą kluczowe". Powtarzali to codziennie. W końcu przedstawiciel ABW powiedział: "Z naszych informacji wynika, że na przejściach granicznych z Ukrainą wróciła korupcja. To wskazuje, że sytuacja została opanowana a państwo ukraińskie się utrzyma". Co ciekawe, nasza Służba Wywiadu Wojskowego trafnie przewidziała, że dojdzie do pełnoskalowej inwazji na Ukrainę. Inne służby prognozowały jedynie ograniczoną rosyjską ofensywę w kierunku Krymu. W książce Parafianowicza jest też ciekawy rozdział dotyczący awarii prezydenckiego Boeinga  z marca 2023 r. Prezydent Duda leciał wówczas na spotkanie z Bidenem w Rzeszowie, gdzie go przekonał do wysłania starych T-72 na Ukrainę. Biden wcześniej miał obiekcje przed "eskalowaniem" konfliktu (te obiekcje były m.in. skutkiem pierdolenia durnia patentowanego Jake'a Sullivana). Boeing był fabrycznie niemal nowy i awaria trymera nie powinna się w nim wydarzyć.

Zdecydowanie najlepiej czytało mi się "Demona zza miedzy" Witolda Jurasza. Opisuje on w nim swoją misję w ambasadzie polskiej w Mińsku w latach 2010-2012. Jest tam rozdział o Smoleńsku. Choć Jurasz cały czas asekuracyjnie się zarzeka, że nie było tam żadnego zamachu, to jednak przytacza poszlaki wskazujące, że do zamachu doszło. Przede wszystkim to, że jeszcze przed momentem rozpadu Tupolewa, dostał telefon od polskiego dyplomaty będącego na lotnisku w Smoleńsku mówiącego, że Moskale powiedzieli mu, że samolot wykonał nieudane podejście do lądowania. Kłamliwa wersja katastrofy była więc rozpowszechniana przez Rassiję już na kilka minut przed smoleńskimi eksplozjami. Jurasz wskazywał również, że białoruskie służby zachowywały się tak jakby były przekonane o tym, że doszło do zamachu - starannie obfotografowały one choćby wrakowisko. O ile Tussk sprawiał na miejscu wrażenie mocno przestraszonego, to ludzie z jego otoczenia zachowywali się jak buce i wywoływali zażenowanie nawet u dyplomatów z długim esbeckim stażem. Kilka miesięcy później doszło natomiast do zabawnej sytuacji podczas międzylądowania w Witebsku samolotu z prezydentową Komorowską. W lotniskowym saloniku siedział tam również Wajda. Zastępca białoruskiej Służby Ochrony Prezydenta zwrócił Juraszowi uwagę, że to ten koleś, co się brzydko wyrażał o ś.p. prezydencie Kaczyńskim i zaproponował, że zrobi tej swołoczy rewizję osobistą. Jurasz obawiał się prowokacji, więc zaprotestował. - Ale musimy go w jakiś sposób ukarać. Nie damy mu herbaty! - zadeklarował białoruski bezpieczniak. I później Wajda kilkakrotnie głośno narzekał, że nie może się doprosić, by ktoś mu przyniósł herbatę :)

Jurasz sporo uwagi poświęca głupocie MSZ rządzonego przez Sikorskiego. Przypomina m.in., że wysłało ono białoruskim opozycjonistom PIT-y pocztą do ich domów na Białorusi. Sam Sikorski mocno ośmieszył się podczas wizyty w Mińsku. Spotykając się z Władimirem Makiejem, ówczesnym szefem administracji prezydenckiej, powiedział mu: "Dobrze mówisz po angielsku, gdzie się tak nauczyłeś". "W GRU. A ty gdzie się nauczyłeś angielskiego?" - odparł Makiej. "Ja na Oxfordzie. A później byłem w Afganistanie, na wojnie którą my wygraliśmy, a wy przegraliście" - odrzekł Sikorski. Makiej wówczas powiedział, że dobrze że też był w Afganistanie i dobrze, że się nie spotkali, bo by wówczas Sikorskiego zastrzelił. Później Sikorski z niemieckim, gejowskim ministrem Westerwellem spotkał się z Łukaszenką. Westerwelle powiedział Baćce, że powinien szanować mniejszości etniczne, czyli mniejszość polską. Sikorski dodał, że również powinien szanować mniejszości seksualne. Baćka stwierdził, że właściwie to jest liberałem i niech sobie geje robią co chcą "byle nie na mieście", ale może ich zamknąć w obozie w Puszczy Białowieskiej, "pardon, nie powinienem mówić przy Niemcu o obozach, ale to będzie zwykły obóz a nie koncentracyjny", po czym dodał, że nie ma nic przeciwko lesbijkom i lubi sobie na nie popatrzeć. Tego typu opowieści jest w książce Jurasza o wiele więcej - więc naprawdę warto ją przeczytać.

***


Wszystkim Czytelnikom życzę szalonych i udanych imprez sylwestrowych i wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Oczywiście, jeśli będziecie mieć okazję strzelać fajerwerkami (czy czymś mocniejszym - jeśli na przykład jesteście blogerem Jaszczurem lub jego kolegą), to strzelajcie na pełnej k...! Jeśli wasz sąsiad ma irytującego psa - wiecznie szczekającego, wyjącego na balkonie i srającego po chodniku - to wykorzystajcie tę wyjątkową noc do zemsty :) Ukrom życzę, by w Noc Sylwestrową trafili w jakiś duży moskalski okręt w Sewastopolu lub w bombowce strategiczne ładnie ustawione na lotnisku w Engelsie :)



sobota, 26 sierpnia 2023

Krótka Historia Sabotażu Lotniczego: Prigożyn

 


Ilustracja muzyczna: Akim Apaczew - Lieto i Arabelety

Lieto i arabalety, z Wagnera zrobili kotlety...

Teorie mówiące, że czerwcowy pucz wagnerowców był "maskirowką" i "szachami 4D Putina", w spektakularny sposób zderzyły się z ziemią. Po raz kolejny mamy dowód na to, że owe mityczne "szachy 4D" polegają na tym, że Putin stawia klocka na środku szachownicy, a po tym krzyczy: "A udowodnij, że to ja nasrałem!". Sprawdzało się to w czasach resetu, ale teraz nikt mu nie wierzy poza skrajnymi zjebami typu Scott Ritter czy Panasiuk.



W przypadku historii z Prigożynem owszem mieliśmy do czynienia z maskirowką. Ale polegała ona na przekonywaniu go, że jest bezpieczny. To dlatego przez dwa miesiące traktowano go w Rosji tak zadziwiająco łagodnie. To dlatego pozwolono mu nadal prowadzić interesy, a nawet zdobywać kontrakty rządowe. To dlatego pozwolono mu brylować na szczycie Rosja-Afryka w Sankt Petersburgu. Wszystko to służyło temu, by uśpić jego czujność. A on uwierzył, że może sobie spokojnie latać nad Rosją. 

A potem postanowiono zabić go w aż zbyt oczywisty sposób. W drugą miesięcznicę puczu. W prywatnym Embraerze Prigożyna zginęło 10 osób (Prigożyn, Uktkin, kilku jego współpracowników, dwóch pilotów i stewardessa), czyli tyle samo, co w latającym stanowisku dowodzenia zestrzelonym przez wagnerowców w trakcie puczu. Siły powietrzno-kosmiczne tamtego incydentu nie zapomniały. 

Utrata przez samolot skrzydła i początek jego rozpadu nad ziemią jest oczywistym śladem eksplozji. Tylko Maciej "Mały Kutasek" Lasek oraz podobne mu kreatury mogą twierdzić inaczej. Obrażenia odniesione przez pasażerów uprawdopodobniają eksplozję. (Prigożyna rozpoznano po charakterystycznym, skróconym palcu u dłoni.) 



Kwestią otwartą jest to czy to była rakieta, czy bomba umieszczona wcześniej w samolocie. O rakiecie obrony przeciwlotniczej mówiły wczesne źródła rosyjskie. Teza o bombie pojawiła się na podstawie wcześniejszego wpisu stewardessy o dziwnej naprawie Embraera przed wylotem. Z czymś się Wam to kojarzy?

Komitet Śledczy rozpoczął oczywiście dochodzenie w sprawie "złamania zasad bezpieczeństwa w trakcie lotu". Wersja z bombą może być jednak dla niego wygodna. Już niektórzy rosyjscy propagandyści twierdzą bowiem, że bombę podłożyli "terroryści". Oczywiście ukraińscy, natowscy, neonazistowscy terroryści. I cioty od Wagnera będą musieli tą wersję przełknąć. A Prigożynowi wyprawi się państwowy pogrzeb - podobnie jak Żerynowskiemu i Diarrhei Duginównie.

Czy to oznacza jednak, że spada zagrożenie na granicy z Białorusią? Niekoniecznie. W grę wciąż może wchodzić scenariusz, w którym dojdzie co kontrolowanej utylizacji wagnerowców. Wyśle się ich w samobójczą, beznadziejnie głupią misję, w której zostaną zmasakrowani jeszcze bardziej niż podczas bitwy o pole Conoco. Baćka musi być teraz bardzo niespokojny. Twierdzi, że nigdy nie dawał Prigożynowi gwarancji bezpieczeństwa. Zapewne na pewien czas zrezygnuje z lotów... 



Pamiętacie jak mówiono, że Putin nie mógł dokonać zamachu w Smoleńsku, bo gdy pojawił się na miejscu zbrodni miał minę jak zbity pies? No to przyjrzyjcie się jak mówił o śmierci Prigożyna. Jak nie potrafił złapać kontaktu wzrokowego z kamerą. Takie kiepskie aktorstwo go zdradza. Jeśli robi minę taką jakby miał zatwardzenie, minę smutnego Zgredka, to po prostu jest wzruszony, że udało mu się kogoś zabić.

Ps. Anonimowym cwelotrollom z Olgino nawiedzających tego bloga, składam kondolencje z powodu śmierci ich pracodawcy. :)

sobota, 8 kwietnia 2023

Śmierć Władlena - rosyjskiego p*dryla

 


Początkowo liczyłem na to, że zamach na Władlena Tatarskiego (Maksa Fomina), jednego z najpopularniejszych rosyjskich blogerów-propagandystów, jest spektakularną akcją w stylu Narodnej Woli, przeprowadzoną przez jakąś Czerwoną Jaskółkę.  Akcją pięknie przy tym zaplanowaną. 200 gram trotylu w figurce wręczonej celowi zamachu. Detonacja w momencie, gdy ktoś z sali spytał dlaczego ukraińskie mosty nie są wysadzane w powietrze. Zapomniałem jednak na chwilę, że od czasów Narodnej Woli rosyjskie służby uwielbiają przeprowadzać takie zamachy rękami rewolucjonistów. Nie zdziwiłbym się więc, gdyby bezpośrednia wykonawczyni została wrobiona w dostarczenie statuetki na imprezę. 

Zlikwidowany Władlen (pseudonim oczywiście od Włodzimierza Lenina) był zwyczajnym kryminalistą, który odsiadywał w Donbasie wyrok za napad na bank. Został uwolniony przez separów i do nich dołączył. Był też wojującym pederastą, twierdzącym, że "wojna jest najlepszą gejparadą" i fantazjującym o spotkaniu "gejowskich samurajów, gejowskich Spartan, gejowskich SS-manów".  Jego publicystyka mocno przypominała wynurzenia Ronalda Robiącego Laseczki. Najczęściej wkurzał nią jednak rosyjskich wojskowych. Domagał się przecież dymisji i kary śmierci dla różnych generałów i krytykował sposób prowadzenia wojny. W końcu ten degenerat się doigrał, a przy okazji przekazano ostrzeżenie dla Prigożyna. Wszak do zamachu doszło w jego kawiarni.

Według Generała SWR, Putin sam zatwierdził likwidację Władlena. Stwierdził, że był on tylko "szkodnikiem, który przeszkadzał". Określał go mianem "Tatarska" i zażartował, że zamiast Orderu za Męstwo powinien mu wręczyć Order za Sodomię. Te złośliwości to kolejna silna poszlaka wskazująca na to, że General SWR jest głosem GRU, a szczególnie tej frakcji, która ryje pod Putinem (mamy do czynienia z powtórką sytuacji z czasów Kubańskiego Kryzysu Rakietowego). Oczywiście autor owego telegramowego bloga nie pisałby o sobie jako o "generale GRU", a podszywanie się pod "generała FSB" byłoby uwłaczające dla ludzi z wywiadu wojskowego. Stąd pseudonim "generał SWR" - co prawda SWR to cywilna służba, ale zdecydowanie lepiej się kojarząca niż FSB. Stąd też sugestie, że za odstrzeleniem pedryla Władlena stoi znienawidzone FSB. 

***


W USA doszło natomiast w ostatnich dniach do szopki mającej na celu zapewnienie Trumpowi wygranej w republikańskich prawyborach.  To szopka, bo upolityczniona prokuratura nowojorska sięgnęła po zarzuty przeciwko Trumpowi, które nie elektryzują opinii publicznej. Zrobią z niego tylko męczennika gnojonego przez system. (Warto to porównać z praktyką prokuratora Bragga wobec zwykłych bandziorów - których traktuje on bardzo łagodnie.) Demokraci liczą oczywiście na to, że Trump przegra wybory prezydenckie z Bidenem. To jest jednak ryzykowna strategia. Bo co jeśli na przykład recesja i inne czynniki doprowadzą do załamania poparcia dla Bidena? Takiego, którego nie da się przykryć dosypaniem 2 proc. głosów? 

***



W trakcie wizyty Zełenskiego w Warszawie słychać było dźwięki otwierania parasoli w d... onucowców. Skupili się na jojczeniu na Order Orła Białego dla prezydenta Ukrainy. (Onucowcy oczywiście nie wiedzą, że przyjętą praktyką jest wręczanie tego orderu przywódcom zaprzyjaźnionych państw. ) Jakoś miliczeli na temat wielkiego kontraktu na dostawę 150 Rosomaków na Ukrainę, sfinansowanego przez USA i UE. "Romantycy. Słudzy narodu ukraińskiego. Dramat Polski" - jojczył Marcin Palade, promujący wcześniej Sykulskiego. Onucowcy musieli też nieźle pochlipywać z żalu podczas przemówień obu prezydentów na dziedzińcu Zamku Królewskiego.  Jakoś za to nie było słychać komentarzy libków do słów Zełenskiego o tym, że "nasz wspólny wróg będzie ponosił odpowiedzialność za Bykownię, Buczę, Katyń i Smoleńsk".   Maciej Lasek, TVN i "Wyborcza" spały, gdy głoszono takie "teorie spiskowe"? Czy Tomasz Piątek będzie teraz przekonywał u Marcina Roli, że Zełenski to "rosyjski agent", a cała wojna to "teatrzyk dla gojów"?


***

Szanownym Czytelnikom życzę Wesołych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego! Niech te święta będą radosne i zwycięskie jak w Wilnie w kwietniu 1919 roku!


sobota, 4 lutego 2023

Casus belli - Gruzja 2008

 


O nędzy intelektualnej wielu polskojęzycznych i zagranicznych "ekspertów" świadczy nie tylko to, że gadają oni głupoty na temat wojny prowadzonej na Ukrainie. Kompromitują się oni też mówiąc o innych konfliktach zbrojnych - a szczególnie o wojnie w Gruzji z 2008 r. Najczęściej powtarzaną przez nich bzdurą dotyczącą tamtego konfliktu jest to, że "Saakaszwili niepotrzebnie sprowokował Rosję, atakując Osetię Południową". Jak za chwilę wyjaśnię, takie twierdzenia to totalny idiotyzm, a zarazem jedno z najskuteczniejszych rosyjskich kłamstw. Skuteczne dlatego, że w czasach niesławnego resetu, Zachód tego łgarstwa nie dementował.

Tematowi okoliczności wybuchu wojny rosyjsko-gruzińskiej jest poświęcony znakomity film dokumentalny Michała Orzechowskiego "Casus belli. Po co komu ta wojna?" (dostępny do obejrzenia w VOD TVP). Warto po jego obejrzeniu sięgnąć do książki Iraklego Matcharashvilego "2008 rok. Wojna rosyjsko-gruzińska", a także do książki "Wojny Putina" Marcela Van Herpena. Fakty przedstawione w tych źródłach są nie do podważenia: to Rosja wówczas zaczęła wojnę, a nie Gruzja.

Orzechowski w swoim filmie dokumentalnym zwraca uwagę na rzecz oczywistą, acz notorycznie pomijaną przez "ekspertów": co stanowiło casus belli? Od jakiego zdarzenia rozpoczęła się wojna? Przypomina, że w regionie Cchinwali/Osetii Południowej obowiązywało od kilkunastu lat porozumienie rozejmowe, które określało maksymalną liczebność stacjonujących tam rosyjskich sił "pokojowych" oraz uzbrojenie jakie mogą one mieć. Wprowadzenie na teren Osetii Południowej większych sił, uzbrojonych w broń ofensywną automatycznie stanowiło złamanie porozumienia rozejmowego. A więc początek wojny. Tak się akurat złożyło, że na dzień przed rozpoczęciem przez Gruzinów ostrzału Cchinwali, przez tunel Roki były przerzucane duże rosyjskie siły pancerne. Gruziński wywiad podsłuchał komunikację radiową pomiędzy rosyjskimi agresorami oraz ich osetyńskimi marionetkami. To, że duże wojska rosyjskie zostały wprowadzone na teren Osetii Południowej przed gruzińskim kontratakiem poświadczają również relacje Rosjan i Osetyńców zebrane w książce Matcharashvilego. 

Powyżej: zniszczony gruziński czołg T-72 na ulicach Cchinwali. Jak widać, po "huraganowym" gruzińskim ostrzale miasta nie ma śladów - w oknach nawet są szyby. 

Totalną propagandową bzdurą są również bajdurzenia o tym, że w gruzińskim "huraganowym" ostrzale Cchinwali zginęło "kilka tysięcy cywilów". Pojawiały się nawet twierdzenia o 8 tys. zabitych (W 2008 r. widziałem taką liczbę w ogłoszeniu zapraszającą na mszę upamiętniającą osetyńskie ofiary wojny. Ogłoszenie to wisiało w pobliżu wejścia do prawosławnej katedry św. Marii Magdaleny na warszawskiej Pradze. To cerkiew położona obok siedziby abpa gen. Sawy, zwierzchnika polskiej cerkwii prawosławnej, TW "Jurek",  znanego z pisania głupich listów do gejowsko-kagiebowskiego "katechona" Cyryla sodomsko-gomorskiego.) W całym Cchinwali mieszka obecnie 30 tys. ludzi, a liczba mieszańców jakoś specjalnie nie spadła w wyniku wojny. Nawet oficjalne rosyjskie dane mówią o tym, że w konflikcie zginęło tylko 162 osetyńskich "cywilów", ale zaliczono do tej grupy zapewne "ochotników" w dresach i z kałachami, którzy poszli wojować z Gruzją, czy raczej rabować gruzińskie wioski. Z osetyńskich relacji wynika, że całe miasto Cchinwali zostało już na kilka dni przed wybuchem wojny ewakuowane do Rosji - by zrobić miejsce dla wojsk rosyjskich.

Zresztą atak na Gruzję zaczął się już na wiele dni przed 7 sierpnia 2008 r. Od wielu dni wcześniej gruzińskie wioski były ostrzeliwane z terytorium Osetii Południowej. Rosyjscy dywersanci zakładali natomiast miny na gruzińskich drogach. Jeśli to nie jest agresją, to co nią jest? Tak samo Rusnia zachowywała się w dniach poprzedzających inwazję na Ukrainę. Wówczas również zmyślała historyjki o "nieustannym, huraganowym ostrzale Doniecka". Van Herpen wylicza w swojej książce konkretne przykłady przygotowań Rusni do agresji na Gruzję - takie jak choćby przejęcie całkowitej władzy nad Osetią Południową przez rosyjskich wojskowych i funkcjonariuszy FSB, czy też odbudowa przez rosyjskie wojska inżynieryjne linii kolejowej w Abchazji, która była nieczynna od dekad, a jedynym sensownym jej zastosowaniem był transport materiałów dla wojska. Oczywiście, gdy przytoczymy te argumenty prorosyjskim zjebom takim jak profesor Adam Wielkodupski, to usłyszymy w odpowiedzi: Łałałała uga buga łubu dubu zesrałem się w majty katechon! Czy podobny bełkot...


Czemu jednak Saakaszwili zdecydował się na uderzenie w rosyjskie wojska gromadzące się w Cinchwali? Czy nie było to szaleństwem? Czy nie mógł dłużej poczekać? Rzut oka na mapę pokazuje, że nie za bardzo miał możliwość czekania. Cchinwali to klucz do powstrzymania agresji. Stamtąd prowadzi dolina rozszerzająca się w kształt lejka. Gdy czołgi wyjeżdżają z tej doliny, zajmują kluczową autostradę łączącą wschód i zachód kraju. Do Tbilisi mają stamtąd 67 km. To trochę tak, jakby wojska orków znalazły się na autostradzie na zachód o Siedlec... Trzydniowa bitwa o Cchinwali była więc desperacką próbą powstrzymania sił agresora przed przebiciem się do stolicy. Decyzja Saakaszwilego była jak najbardziej racjonalna, ale siły jakimi dysponował były zbyt małe, by powstrzymać wroga. Bitwa o Cchinwali była więc kupieniem czasu na interwencję dyplomatyczną mającą obronić Gruzję.


Jak zapewne pamiętacie, rosyjska ofensywa zatrzymała się na autostradzie tuż za miastem Gori. Również wojska rosyjskie atakujące z terenu Abchazji zatrzymały natarcia prowadzone wzdłuż wybrzeża i w stronę miasta Kutaisi. To dlaczego do tego doszło jest przedmiotem sporów. Jedni widzą w tym skutek interwencji dyplomatycznej francuskiego prezydenta Sarkozy'ego, inni wyprawy Lecha Kaczyńskiego i innych prezydentów państw naszego regionu na wiec w Tbilisi. Nie jestem w stanie rozstrzygnąć tego sporu - nie wiem, co siedziało wówczas w głowie Putina i dlaczego postanowił przerwać inwazję. Być może wówczas jeszcze za bardzo asekurancko wyczekiwał ostrzejszej odpowiedzi Zachodu - co sugerował jego były doradca a obecnie emigrant-opozycjonista Andriej Iłłarionow. Faktem jest jednak to, że Putin wykazał się wówczas zbyt słabymi nerwami, Zachód specjalnie ostro nie zareagował, a Gruzini uznali Lecha Kaczyńskiego za bohatera, który pomógł ocalić ich kraj. 



Orzechowski zwraca jednak uwagę w swoim filmie, że Rosja chciała później "dokończyć sprawę" z Gruzją. Przygotowywała się do uderzenia "dobijającego". Znów koncentrowała wojska, a na terytorium Gruzji pojawiły się oddziały zwiadowcze Specnazu. Gdy Saakaszwili powiadomił o tym Kaczyńskiego, nasz prezydent postanowił pojechać do Gruzji - nad samą linię rozejmową z Osetią. Wymyślił prowokację mającą utrudnić Rosji przygotowania do ataku. Doszło do niej pod wioską Achałgori. Media wówczas pisały o "serii strzałów nad głowami prezydentów". To była rzeczywiście seria strzałów, ale oddana w powietrze - ostrzegawczo, przed zdezorientowaną rosyjską obsadę posterunku, nie wiedzącą, co to za kolumna samochodów się zbliża. Wiadomość o strzałach oddanych do polskiego prezydenta poszła w świat, a Rusakom posypały się plany inwazji. Trzeba było je na chwilę wstrzymać, by nie przyciągać nadmiernej uwagi NATO, później nadeszła zima i nie było warunków do ataku, a potem... wymyślono inną koncepcję podboju. "Geniusze" z ABW napisali natomiast raport mówiący, że incydent w Achałgori był gruzińską prowokacją, na co miała głównie wskazywać "mowa ciała" Saakaszwilego. (Dzisiaj pewnie autorzy tego gniota bóldupią, że im obcięto  emerytury i noszą kapelutki z folii aluminiowej, by się ochronić przed Pegasusem...) A co do mowy ciała, to Saakaszwili wspominał, że zaszokowało go to, że Kaczyński z uśmiechem na ustach przechadzał się po drodze pod Achałgori, mimo świszczących kul. 

(A teraz w ramach ćwiczeń zerknijcie na ten archiwalny tekst niejakiego Andrzeja Paulukiewicza z "Wprost" i policzcie w nim rosyjskie propagandowe kłamstwa. I porównajcie to z tym, co Paulukiewicz pisał o "wolnościowcu" Łukaszence.)  

O ile spora część mieszkańców Polski uważa, że Putin - "absolutnie nie był zdolny do zabicia Kaczyńskiego i nie miał żadnego motywu" (a jednocześnie wierzy w niezwykle rozbudowane teoryjki mówiące, że wszechmocny karzełek Putin ustawił wybory prezydenckie w USA w 2016 r., doprowadził do brexitu i zagłady dinozaurów) - to w krajach byłego ZSRR mamy do czynienia z sytuacją odwrotną. Przekonanie o tym, że w Smoleńsku do zamachu jest tam powszechne. Niedawno mówił o tym były ukraiński prezydent Juszczenko - sam ofiara nieudanego rosyjskiego zamachu. Niczym pies Pawłowa wytresowany na Łubiance zareagował na to ks. Isakowicz-Zaleski, od razu bóldupiąc, że Juszczenko "gloryfikuje UPA".  No cóż, jakie to wszystko przewidywalne... Czekam teraz, aż Tomasz Piątek zacznie przekonywać, że Juszczenko oskarżając Rosję o zamach w Smoleńsku działa na rzecz Putina.


Sprawę z Saakaszwilim załatwiono inaczej. Choć jego rządy oznaczały dla Gruzinów wyjście z przerażającej nędzy z czasów Szewardnadzego, oczyszczenie kraju z mafii, budowę sprawnej i zdigitalizowanej administracji, wielką rozbudowę infrastruktury i sektora turystycznego, a także ożywienie kultury, to Gruzini w 2013 r. wybrali prezydentem Bidzinę Iwaniszwilego, oligarchę, który zbił majątek w Rosji a obiecywał "ciepłą wodę w kranie". Od tego momentu Gruzja pogrążyła się w zastoju gospodarczym, a kolejne wybory były fałszowane. Jej obecny rząd zajmuje szokująco przyjazne stanowisko wobec Rosji. Saakaszwili, po  pozbawieniu go obywatelstwa gruzińskiego przez prorosyjskie władze Gruzji a ukraińskiego przez proniemieckiego prezydenta Ukrainy Poroszenkę, stał się bezpaństwowcem. Na jesieni 2021 r. wrócił do Gruzji i został aresztowany. Poświęcił się, by jego partia zdobyła dobry wynik w wyborach samorządowych. Unia Europejska obiecywała mu bowiem, że jeśli jego stronnictwo dobrze wypadnie w tych wyborach, to będzie naciskać na przyspieszone wybory parlamentarne. UE oczywiście później olała Saakaszwilego, a wybory zostały znów sfałszowane. Saakaszwili trafił do aresztu pod bzdurnymi zarzutami - m.in. "nadużycia władzy", czyli skorzystania z prezydenckiego prawa łaski - a z aresztu do szpitala.


Saakaszwili jest obecnie straszliwie wychudzony. W ciągu roku stracił 40 kg. Niezależne badania wykazały w jego organizmie ślady trucia metalami ciężkimi. W tym tygodniu uniemożliwiono byłemu prezydentowi przeniesienie na szpitalny OIOM. Skorumpowane władze Gruzji przekonują, że Saakaszwili symuluje i że jest zdrowy jak ryba, a to że źle wygląda, to skutek tego że pije koniak.

Według Generała SWR, Putin ogląda czasem transmisje na żywo z kliniki, w której jest przetrzymywany Saakaszwili. Cieszy się ze stanu, w którym znalazł się jego wróg. Podobną "rozrywkę" miał wcześniej Janukowycz. W swojej posiadłości oglądał na żywo wraz z rodziną i znajomymi transmisje na żywo z celi, w której była przetrzymywana Julia Tymoszenko. Łukaszenko natomiast ogląda sobie podobne transmisje z celi, w której więziona jest Sofia Sapiega, partnerka Romana Pratasewicza, partnera założyciela serwisu Nexta, porwanego na Białoruś wraz z całym samolotem linii Ryanair. Rosja domaga się wydania swojej obywatelki Sapiegi (co sugeruje, że mogła być czerwoną jaskółką), ale Łukaszenka odmawia. Lubi sobie popatrzeć na filmy, w której robią jej rewizje osobiste. Tak sobie myślę, że komedia "Borat" byłaby bardziej zabawna, gdyby zamiast Bogu ducha winnych Kazachów wzięto tam na celownik prawdziwych sowieciarzy - karzełka Putina, Łukaszenkę, Janukowycza i ich polskojęzycznych wielbicieli w rodzaju Panasiuka. "Panasiuk. Podpatrzone w Ameryce, aby Bolszewia rosła w siłę i dostatek".

*** 

Często można się spotkać z opinią, że Cchinwali "nie jest gruzińskim miastem", bo jest zamieszkane przez Osetyńców, którzy chcą się połączyć z Osetią Północną będącą częścią Rosji. Chinwali było jednak gruzińskim miastem już od starożytności, a jeszcze na początku XX w. więcej niż Osetyńców mieszkało w nim... Żydów. Wymiana ludności - z gruzińskiej i żydowskiej na osetyńską zaczęła się tam dopiero w latach 20-tych, gdy Osetia Południowa zyskała status autonomiczny. Na początku lat 90-tych Osetyńcy przeprowadzali tam natomiast czystki etniczne na Gruzinach.



Na Kaukazie jest powiedzenie: "Chcesz obrazić górala, nazwij go Osetyńcem". Naród ten jest tam bowiem powszechnie znienawidzony za wysługiwanie się Ruskim. Sami Ruscy gardzą przy tym Osetyńcami, wrzucając ich do jednego worka z innymi ludami Kaukazu. W czasie wojen czeczeńskich zdarzało się, że rosyjscy żołnierze handlujący z Czeczenami, całkowicie bezinteresownie ujawniali im miejsca stacjonowania żołnierzy osetyńskich. Podczas obecnej wojny na Ukrainie zdarzało się natomiast, że kadyrowcy zabijali Osetyńców walczących po stronie rosyjskiej. Z powodu dużych strat i złego traktowania przez armię rosyjską, część Osetyńców zdezerterowało z frontu ukraińskiego i wróciło do kraju. 

Trochę to smutne, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że Osetyńcy to potomkowie Alanów, czyli ludu blisko spokrewnionego ze Scytami (czy też będącego jednym z ich odłamów), czyli przodkami sporej części Polaków. Jak widać, w pewnych warunkach dumny naród może się mocno zdegenerować.

 ***

Ciekawe rzeczy dzieją się w samej Rusni. "Pojebany pułkownik", wiecznie naburmuszony Girkin - obrażony na Kreml - zaczął już radzić orkom jak oddawać się do niewoli całymi oddziałami.  Inny pułkownik - tym razem FSB - Gienadij Gudkow, twierdzi, że Putin jest w stanie ostrej psychozy i grozi ludziom ze swojego otoczenia.  Gudkow to ciekawa postać, były deputowany do Dumy, który został pozbawiony mandatu i wyemigrował do Bułgarii. Zastanawiam się czasem, czy to nie on jest "Generałem SWR".

***

Tak sobie czasem patrzę na statystyki bloga i widzę, że mam też trochę gości z zagranicy. Zadziwiająco dużo z Francji, tak po kilkuset (zwykle po ponad 200 tygodniowo). Czyta mnie tamtejsza polska diaspora czy też ktoś korzysta z Google Translatora? Mam też gości na podobną lub nieco mniejszą skalę z Niemiec, Wielkiej Brytanii, USA oraz Izraela. W czasie serii Kemet czytało mnie też kilkadziesiąt osób w Egipcie. Z Rosji pojawia się zwykle kilkadziesiąt - stokilkadziesiąt wejść tygodniowo. Ile z nich z prigożinowskiej farmy trolli w Olgino? W komentarzach zdradza ich zwykle dziwaczna polszczyzna, czasem nawet mieszanie liter alfabetu łacińskiego i cyrylicy jak w słowie "xirurg". Jeśli mieszkacie w innych krajach i mnie czytacie, to dajcie znać.

Poniżej statystyki za okres 10.01.2023-17.01.2023. Zwracam uwagę na Egipt.

sobota, 16 kwietnia 2022

Moskwa na dnie

 

Ilustracja muzyczna: Probas & Hardi - Kozaki Idut

Zatopienie rosyjskiego krążownika Moskwa , okrętu flagowego Floty Czarnomorskiej, to klęska, której Rosja nie jest w stanie ukryć. To cios nie tylko w morale wroga, ale także w jego zdolności przeciwlotnicze. Kompromitacja tym większa, że na zatopionym okręcie mogły być głowice nuklearne. I także zły omen dla Rosji...

Sytuacja na froncie niewiele się zaś przez ostatni tydzień zmieniła. Ruscy wciąż próbują się przebić w okolicach Iziumu na południe, by odciąć siły ukraińskie w Donbasie. Czy jednak mają na to wystarczające siły? Według ocen Amerykanów, dysponują oni obecnie 65 batalionowymi grupami taktycznymi na Ukrainie, gdy na początku wojny mieli ich 130 (pytanie czy Amerykanie liczą w nich też Rosgwargię oraz inne tałatajstwo). Zawodowi żołnierze rosyjscy starają się migać od wyjazdu na Ukrainę - wszak oficjalnie nie ma tam wojny i mogą odmówić. Ostatnio sięgnięto więc po głębokie rezerwy, np. jednostki z bazy w Tadżykistanie. Mobilizacja w Doniecku i Ługańsku idzie opornie i ponoć została zrealizowana tylko w 20 proc. Generał Skrzypczak uważa więc, że Rosjanie nie mają już sił potrzebnych do przełamania w Donbasie, a ukraińskie ataki na skrzydła im przeszkadzają w ofensywie. O nadchodzącej wielkiej rosyjskiej ofensywie w Donbasie trąbi się już od tygodni, więc nie ma w niej już żadnego elementu zaskoczenia, a Ukraińcy mieli czas, by zaminować teren i przygotować obronę. Czy jednak Ruscy będą nadal próbowali ją przeprowadzić, by mieć jakiś sukces przed 9 maja czy skupią się tylko na zdobyciu Mariupola? Czy z niej zrezygnują i przejdą do wojny pozycyjnej?

Jest poważne niebezpieczeństwo prowokacji podobnych jak w 1999 r. SBU ostrzega, że rosyjskie służby szykują zamachy terrorystyczne i ostrzały rakietowe "pod fałszywą flagą" w miastach z przygranicznych rosyjskich obwodów. Takie zamachy dałyby Rosji pretekst do przeprowadzenia wielkiej mobilizacji. Czy jednak Rosja dysponuje odpowiednią ilością sprawnego sprzętu, by uzbroić zmobilizowane masy? Doniesienia o sprowadzaniu przez nią pocisków z... Iraku, stawiają jej zdolności pod dużym znakiem zapytania. 

Tymczasem dostawy broni z Zachodu na Ukrainę zaczynają płynąć szerszym strumieniem. Ponoć widziano tam 100 T-72, które nam ostatnio zginęły z magazynów, a przez stację kolejową w Gnieźnie szedł dziwny transport zachodnich haubic. Sprzęt wojenny na Ukrainę mają też dostarczyć... Japońskie Siły Samoobrony. Sekretarz obrony USA Lloyd Austin spotkał się ostatnio z prezesami ośmiu największych amerykańskich koncernów zbrojeniowych i powiedział im, by zapewnili Ukrainie broń na dwa lata wojny z Rosją.  No cóż, nastroje w USA stały się mocno prowojenne. O ile tylko 33 proc. Amerykanów pozytywnie ocenia prezydenta Bidena, to aż 68 proc. uważa, że USA robią "za mało", by pomóc Ukrainie pokonać Rosję.  Trump nazywa natomiast działania Rosji "ludobójstwem". Zauważmy też, że poparcie społeczeństw Europy Zachodniej dla Ukrainy (często wbrew linii ich rządów) to skutek kulturowej władzy Amerykanów nad Europą. 

***

Miałem nie pisać nic o Smoleńsku - wszak od 2010 r. zajmuje się tym tematem i nie chce mi się już dyskutować o tym z libkami oraz dupokonserwatystami - ale jednak muszę się odnieść do kilku zdarzeń z ostatniego tygodnia.

Publikacji raportu podkomisji smoleńskiej nie towarzyszyła oczywiście żadna merytoryczna dyskusja o jego treści. Co najwyżej odwoływano się do raportu Millera będącego ponoć prawdą objawioną niczym Koran. ("Nie ma eksperta lotniczego prócz Anodiny, a Lasek jest jej prorokiem" :) Nie odnoszono się więc do analizy dźwięku mającego być wybuchem na skrzydle, potwierdzenia przez kilka zachodnich laboratoriów znalezienia śladów materiałów wybuchowych na szczątkach, analiz dotyczących śladów powybuchowych na wraków i charakteru obrażeń u ofiar wskazujących na eksplozję. Ja też nie będę w to wchodził, ale to charakterystyczne, że w kontrze wobec raportu podkomisji głównie odgrzewano stare, głupie i już dawno obalone teorie o "pijanym generale". Ciekawe jest też to, że tyle osób jest przekonanych o tym, że Rosjanie w żaden sposób nie mogliby ingerować w treść zapisów dźwiękowych z czarnych skrzynek - choć funkcjonują różne wersje tych zapisów, w których występują m.in. różne odstępy czasowe pomiędzy wypowiadanymi słowami, a Rosjanie sami przyznawali, że rejestratory te znaleźli 10 kwietnia 2010 r. DWUKROTNIE i że dopiero za drugim razem obudowy tych rejestratorów były uszkodzone. No cóż, jesteśmy narodem naiwnym. 

Aż tak wielkiej wiary w dobre intencje Putina nie mają inni. Ukraińscy oficjele wyraźnie sugerują zamach, a Christopher Miller, były sekretarz obrony USA, otwarcie mówi, że "polska delegacja została zabita przez Putina". Mnie takie oświadczenia nie dziwią. Ładne parę lat temu spytałem o sprawę Smoleńska Yuvala Aviva - pierwowzór głównego bohatera filmu "Monachium"- odpowiedział, że "nie ma żadnych wątpliwości", że to był zamach. Nie upieram się, że zdarzenia z 10 kwietnia 2010 r. przebiegały tak jak to opisano w raporcie podkomisji smoleńskiej, ale z jakiegoś powodu Macierewicz dziękował administracji Trumpa za materiały, które pomogły dokładnie zlokalizować miejsce umieszczenia rzekomej bomby. A i sami Ruscy już specjalnie się nie kryją, o czym świadczył choćby nerwowy tweet Dmitrija Rogozina, szefa Roskosmosu i zarazem byłego ambasadora Rosji przy NATO, z "zaproszeniem do Smoleńska". 

Od samego raportu dużo ciekawsze są załączniki do niego. W jednym z nich było nawiązanie do telefonu, który miał wykonać poseł PSL Leszek Deptuła do swojej żony (ona sama o tym zeznała). Telefon ten mógł być wykonany w chwili eksplozji na skrzydle. Intrygująco brzmiał też załącznik poświęcony polsko-rosyjskim negocjacjom wojskowym:




"W tym celu w dniach 22-24 marca 2010 r. delegacja Sił Zbrojnych RP na czele z adm. Tomaszem Matheą, zastępcą Szefa Sztabu Generalnego, odbyła w Moskwie rozmowy z przedstawicielami armii rosyjskiej, którym przewodził Szef Sztabu Generalnego FR generał armii Nikołaj Makarow. Efektem rozmów było porozumienie przewidujące ścisłe związki obu armii w dziedzinie informacyjnej, transformacji sił zbrojnych, szkolenia i działań operacyjnych wszystkich rodzajów sił zbrojnych zwłaszcza w strefie przygranicznej, a przede wszystkim wspólne „prowadzenie operacji wspierania pokoju i operacji reagowania kryzysowego”.

Admirał Mathea po Smoleńsku został dowódcą Marynarki Wojennej, w miejsce admirała Andrzeja Karwety. Podpisanie porozumienia było zaplanowane na maj i wygląda na to, że miało ono poparcie Ministerstwa Obrony. Co sądził o nim jednak Szef Sztabu Generalnego gen. Gągor oraz inni dowódcy? Co sądziło prezydenckie BBN? Nie wiem, ale sprawę tę powinno się drążyć. Jeszcze wiele miesięcy po Smoleńsku rozmowy na temat tego porozumienia prowadził gen. Koziej. ("Shogun ka-yo!"). Wpisywałoby się ono w podobne inicjatywy Niemiec - na 2013 r. a później na 2014 r. planowano wspólne manewry Bundeswehry i Armii Rosyjskiej. Dlaczego jednak do podpisania tego dokumentu nie doszło? Czyżby - tak jak w przypadku kontraktu gazowego z Rosją mającego nas uzależnić od rosyjskiego gazu do 2037 r. - zainterweniowała jakaś siła zewnętrzna?

Przypomnijmy trochę z klimatu tamtych "resetowych" dni. Fragment wywiadu z Małgorzatą Wassermann:

"Początkowo niczego nie podejrzewałam… Zgodziłam się nawet na spalenie ubrań mojego taty w Moskwie, co do dzisiaj sobie wyrzucam jako błąd. Pierwsze podejrzenia, że śledztwo idzie w złym kierunku, nabrałam dwa miesiące po katastrofie. Zadzwonił do mnie dziennikarz z pytaniem, czy Rosjanie robili sekcje zwłok ofiar. Odpowiedziałam, że chyba tak, bo jak można zachować się inaczej po takim wypadku? Wybrałam numer do wojskowej prokuratury, a tam już poinformowano mnie - ot, tak - że nie mają o tym pojęcia! Gdy toczyłam własną walkę o rzetelne śledztwo, usłyszałam publiczną krytykę ze strony posła PO Andrzeja Halickiego, iż - uwaga - „bredzę”, bo rosyjskie dokumenty są autentyczne i nie podlegają wątpliwościom. Nie mogłam w to uwierzyć! W dokumencie z oględzin zwłok w przypadku ojca nic się nie zgadzało. Później okazało się, że to nie tylko naszą rodzinę tak potraktowano. Do protokołów rzekomych sekcji Rosjanie wpisywali np. organy, które zostały 30 lat temu wycięte. Dla rosyjskich służb i medyków nie miało to żadnego znaczenia. Dokument z sekcji zwłok jest oklauzulowany - nikt postronny, nawet pozostałe rodziny ofiar, nie uzyskały do niego dostępu. Tymczasem poseł Halicki miał czelność krytykować mnie, że rzekomo nie wiem, co mówię, bo jestem zrozpaczoną córką i bredzę…"

(koniec cytatu)

Ówcześni polscy wykonawcy "resetu" w relacjach z Rosją mogą się oczywiście bronić, że byli wówczas naiwni i szczerze wierzyli w nawrócenie Putina i jego ludzi na liberalną demokrację. Ale nie powinni już brnąć w obronę rosyjskiej narracji z tamtych dni. Niech już raczej wymyślą coś w stylu: "Od początku podejrzewaliśmy, że mogło dojść do zamachu, ale nie chcieliśmy wojny z Rosją." (Tylko wówczas pojawiłyby się pytania w stylu: "Skoro baliście się wojny z Rosją, to czemu minister Klich redukował liczebnie armię i zawalił jej modernizację sprzętową?")

Ekipę Tu-154M-ska można by jebać za jej politykę wobec Rosji do końca świata i jeden dzień dłużej, ale krytyka nie powinna się ograniczać tylko do niej. Warto się przyjrzeć choćby  działaniom prokuratury podległej wicepremierowi Ziobrze. Nie tylko dlatego, że jako eksperta w sprawie smoleńskiej zatrudniła ona kilka lat temu prorosyjskiego propagandystę. Działania prokuratury sprawiają przy tym wrażenie pozorowania pracy. Jak powiedział Andrzej Melak:


"Dowiedzieliśmy się niewiele. Tyle że śledztwo jest w toku, że instytuty zagraniczne badają sprawę, i właściwie nic więcej. Nie ma zatem żadnych nowych wiadomości. Usłyszeliśmy – kolejny raz – o kłopotach, że Rosjanie nie współpracują z polskimi śledczymi itd., ale nie przekazano nam nic nowego, co uzupełniłoby naszą wiedzę czy zmieniłoby nasze spojrzenie. Śledczy poinformowali także, że nie wykluczają żadnej hipotezy. Jak powiedział śledczy, który przejął śledztwo po zmarłym niedawno zastępcy prokuratora generalnego Marku Pasionku, w związku z 12. rocznicą katastrofy ma zostać wydany jakiś komunikat opisujący stan śledztwa, i tyle."

No cóż, niedawno zmarły (na kilka dni przed smoleńską rocznicą) prokurator Pasionek, mocno angażował się w śledztwo za rządów PO - i stawiano mu z tego powodu absurdalne zarzuty związane z kontaktowaniem się z FBI - a co robił za rządów Ziobry w prokuraturze? Co się stało? 

***

Jeśli czujecie dyskomfort z powodu dziwacznych wypowiedzi papieża Franciszka w kwestii wojny na Ukrainie, to przypomnę, że teologiem Domu Papieskiego i zarazem jednym z głównych doradców pontifexa jest o. Wojciech Giertych OP, ze słynnej rodziny Koniewów. Jego ojciec w kurwiozalnej broszurce o "Piłsudskim" bóldupił z powodu "antyrosyjskości" Wyprawy Kijowskiej, pisał, że 17 września 1939 r. Sowieci weszli na "bezpańskie" polskie Kresy i pochwalił stalinowską prokuraturę za wydanie wyroku śmierci na swojego kolegę z oflagu. 

A tymczasem Konstanty Gebert, syn sowieckiego szpiega Billa Geberta, stał się ofiarą czystki w "Wyborczej". Poległ, bo chciał napisać, zgodnie z rosyjską linią propagandową, że Azow jest "neonazistowski" (o niekompetencji Geberta może świadczyć to, że nazywa Azow "batalionem", gdy już od dawna jest on pułkiem). Na to nie zgodzili się jego kierownicy z "Wyborczej". Więc można powiedzieć, że Gebert dołączył do grona "ofiar Azowa". Olszański vel Jabłonowski, Gerszom Braun, Ozjasz, Michalkower, Panasiuk, Jachacy,  profesor Adam Wielodupski, Ronald Robiący Laseczki, Kurak i Warzecha mogliby połączyć siły i wspólnie zmówić za niego kadisz.





***

Wesołego Alleluja dla moich Czytelników!