Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kaczyński. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kaczyński. Pokaż wszystkie posty

sobota, 4 lutego 2023

Casus belli - Gruzja 2008

 


O nędzy intelektualnej wielu polskojęzycznych i zagranicznych "ekspertów" świadczy nie tylko to, że gadają oni głupoty na temat wojny prowadzonej na Ukrainie. Kompromitują się oni też mówiąc o innych konfliktach zbrojnych - a szczególnie o wojnie w Gruzji z 2008 r. Najczęściej powtarzaną przez nich bzdurą dotyczącą tamtego konfliktu jest to, że "Saakaszwili niepotrzebnie sprowokował Rosję, atakując Osetię Południową". Jak za chwilę wyjaśnię, takie twierdzenia to totalny idiotyzm, a zarazem jedno z najskuteczniejszych rosyjskich kłamstw. Skuteczne dlatego, że w czasach niesławnego resetu, Zachód tego łgarstwa nie dementował.

Tematowi okoliczności wybuchu wojny rosyjsko-gruzińskiej jest poświęcony znakomity film dokumentalny Michała Orzechowskiego "Casus belli. Po co komu ta wojna?" (dostępny do obejrzenia w VOD TVP). Warto po jego obejrzeniu sięgnąć do książki Iraklego Matcharashvilego "2008 rok. Wojna rosyjsko-gruzińska", a także do książki "Wojny Putina" Marcela Van Herpena. Fakty przedstawione w tych źródłach są nie do podważenia: to Rosja wówczas zaczęła wojnę, a nie Gruzja.

Orzechowski w swoim filmie dokumentalnym zwraca uwagę na rzecz oczywistą, acz notorycznie pomijaną przez "ekspertów": co stanowiło casus belli? Od jakiego zdarzenia rozpoczęła się wojna? Przypomina, że w regionie Cchinwali/Osetii Południowej obowiązywało od kilkunastu lat porozumienie rozejmowe, które określało maksymalną liczebność stacjonujących tam rosyjskich sił "pokojowych" oraz uzbrojenie jakie mogą one mieć. Wprowadzenie na teren Osetii Południowej większych sił, uzbrojonych w broń ofensywną automatycznie stanowiło złamanie porozumienia rozejmowego. A więc początek wojny. Tak się akurat złożyło, że na dzień przed rozpoczęciem przez Gruzinów ostrzału Cchinwali, przez tunel Roki były przerzucane duże rosyjskie siły pancerne. Gruziński wywiad podsłuchał komunikację radiową pomiędzy rosyjskimi agresorami oraz ich osetyńskimi marionetkami. To, że duże wojska rosyjskie zostały wprowadzone na teren Osetii Południowej przed gruzińskim kontratakiem poświadczają również relacje Rosjan i Osetyńców zebrane w książce Matcharashvilego. 

Powyżej: zniszczony gruziński czołg T-72 na ulicach Cchinwali. Jak widać, po "huraganowym" gruzińskim ostrzale miasta nie ma śladów - w oknach nawet są szyby. 

Totalną propagandową bzdurą są również bajdurzenia o tym, że w gruzińskim "huraganowym" ostrzale Cchinwali zginęło "kilka tysięcy cywilów". Pojawiały się nawet twierdzenia o 8 tys. zabitych (W 2008 r. widziałem taką liczbę w ogłoszeniu zapraszającą na mszę upamiętniającą osetyńskie ofiary wojny. Ogłoszenie to wisiało w pobliżu wejścia do prawosławnej katedry św. Marii Magdaleny na warszawskiej Pradze. To cerkiew położona obok siedziby abpa gen. Sawy, zwierzchnika polskiej cerkwii prawosławnej, TW "Jurek",  znanego z pisania głupich listów do gejowsko-kagiebowskiego "katechona" Cyryla sodomsko-gomorskiego.) W całym Cchinwali mieszka obecnie 30 tys. ludzi, a liczba mieszańców jakoś specjalnie nie spadła w wyniku wojny. Nawet oficjalne rosyjskie dane mówią o tym, że w konflikcie zginęło tylko 162 osetyńskich "cywilów", ale zaliczono do tej grupy zapewne "ochotników" w dresach i z kałachami, którzy poszli wojować z Gruzją, czy raczej rabować gruzińskie wioski. Z osetyńskich relacji wynika, że całe miasto Cchinwali zostało już na kilka dni przed wybuchem wojny ewakuowane do Rosji - by zrobić miejsce dla wojsk rosyjskich.

Zresztą atak na Gruzję zaczął się już na wiele dni przed 7 sierpnia 2008 r. Od wielu dni wcześniej gruzińskie wioski były ostrzeliwane z terytorium Osetii Południowej. Rosyjscy dywersanci zakładali natomiast miny na gruzińskich drogach. Jeśli to nie jest agresją, to co nią jest? Tak samo Rusnia zachowywała się w dniach poprzedzających inwazję na Ukrainę. Wówczas również zmyślała historyjki o "nieustannym, huraganowym ostrzale Doniecka". Van Herpen wylicza w swojej książce konkretne przykłady przygotowań Rusni do agresji na Gruzję - takie jak choćby przejęcie całkowitej władzy nad Osetią Południową przez rosyjskich wojskowych i funkcjonariuszy FSB, czy też odbudowa przez rosyjskie wojska inżynieryjne linii kolejowej w Abchazji, która była nieczynna od dekad, a jedynym sensownym jej zastosowaniem był transport materiałów dla wojska. Oczywiście, gdy przytoczymy te argumenty prorosyjskim zjebom takim jak profesor Adam Wielkodupski, to usłyszymy w odpowiedzi: Łałałała uga buga łubu dubu zesrałem się w majty katechon! Czy podobny bełkot...


Czemu jednak Saakaszwili zdecydował się na uderzenie w rosyjskie wojska gromadzące się w Cinchwali? Czy nie było to szaleństwem? Czy nie mógł dłużej poczekać? Rzut oka na mapę pokazuje, że nie za bardzo miał możliwość czekania. Cchinwali to klucz do powstrzymania agresji. Stamtąd prowadzi dolina rozszerzająca się w kształt lejka. Gdy czołgi wyjeżdżają z tej doliny, zajmują kluczową autostradę łączącą wschód i zachód kraju. Do Tbilisi mają stamtąd 67 km. To trochę tak, jakby wojska orków znalazły się na autostradzie na zachód o Siedlec... Trzydniowa bitwa o Cchinwali była więc desperacką próbą powstrzymania sił agresora przed przebiciem się do stolicy. Decyzja Saakaszwilego była jak najbardziej racjonalna, ale siły jakimi dysponował były zbyt małe, by powstrzymać wroga. Bitwa o Cchinwali była więc kupieniem czasu na interwencję dyplomatyczną mającą obronić Gruzję.


Jak zapewne pamiętacie, rosyjska ofensywa zatrzymała się na autostradzie tuż za miastem Gori. Również wojska rosyjskie atakujące z terenu Abchazji zatrzymały natarcia prowadzone wzdłuż wybrzeża i w stronę miasta Kutaisi. To dlaczego do tego doszło jest przedmiotem sporów. Jedni widzą w tym skutek interwencji dyplomatycznej francuskiego prezydenta Sarkozy'ego, inni wyprawy Lecha Kaczyńskiego i innych prezydentów państw naszego regionu na wiec w Tbilisi. Nie jestem w stanie rozstrzygnąć tego sporu - nie wiem, co siedziało wówczas w głowie Putina i dlaczego postanowił przerwać inwazję. Być może wówczas jeszcze za bardzo asekurancko wyczekiwał ostrzejszej odpowiedzi Zachodu - co sugerował jego były doradca a obecnie emigrant-opozycjonista Andriej Iłłarionow. Faktem jest jednak to, że Putin wykazał się wówczas zbyt słabymi nerwami, Zachód specjalnie ostro nie zareagował, a Gruzini uznali Lecha Kaczyńskiego za bohatera, który pomógł ocalić ich kraj. 



Orzechowski zwraca jednak uwagę w swoim filmie, że Rosja chciała później "dokończyć sprawę" z Gruzją. Przygotowywała się do uderzenia "dobijającego". Znów koncentrowała wojska, a na terytorium Gruzji pojawiły się oddziały zwiadowcze Specnazu. Gdy Saakaszwili powiadomił o tym Kaczyńskiego, nasz prezydent postanowił pojechać do Gruzji - nad samą linię rozejmową z Osetią. Wymyślił prowokację mającą utrudnić Rosji przygotowania do ataku. Doszło do niej pod wioską Achałgori. Media wówczas pisały o "serii strzałów nad głowami prezydentów". To była rzeczywiście seria strzałów, ale oddana w powietrze - ostrzegawczo, przed zdezorientowaną rosyjską obsadę posterunku, nie wiedzącą, co to za kolumna samochodów się zbliża. Wiadomość o strzałach oddanych do polskiego prezydenta poszła w świat, a Rusakom posypały się plany inwazji. Trzeba było je na chwilę wstrzymać, by nie przyciągać nadmiernej uwagi NATO, później nadeszła zima i nie było warunków do ataku, a potem... wymyślono inną koncepcję podboju. "Geniusze" z ABW napisali natomiast raport mówiący, że incydent w Achałgori był gruzińską prowokacją, na co miała głównie wskazywać "mowa ciała" Saakaszwilego. (Dzisiaj pewnie autorzy tego gniota bóldupią, że im obcięto  emerytury i noszą kapelutki z folii aluminiowej, by się ochronić przed Pegasusem...) A co do mowy ciała, to Saakaszwili wspominał, że zaszokowało go to, że Kaczyński z uśmiechem na ustach przechadzał się po drodze pod Achałgori, mimo świszczących kul. 

(A teraz w ramach ćwiczeń zerknijcie na ten archiwalny tekst niejakiego Andrzeja Paulukiewicza z "Wprost" i policzcie w nim rosyjskie propagandowe kłamstwa. I porównajcie to z tym, co Paulukiewicz pisał o "wolnościowcu" Łukaszence.)  

O ile spora część mieszkańców Polski uważa, że Putin - "absolutnie nie był zdolny do zabicia Kaczyńskiego i nie miał żadnego motywu" (a jednocześnie wierzy w niezwykle rozbudowane teoryjki mówiące, że wszechmocny karzełek Putin ustawił wybory prezydenckie w USA w 2016 r., doprowadził do brexitu i zagłady dinozaurów) - to w krajach byłego ZSRR mamy do czynienia z sytuacją odwrotną. Przekonanie o tym, że w Smoleńsku do zamachu jest tam powszechne. Niedawno mówił o tym były ukraiński prezydent Juszczenko - sam ofiara nieudanego rosyjskiego zamachu. Niczym pies Pawłowa wytresowany na Łubiance zareagował na to ks. Isakowicz-Zaleski, od razu bóldupiąc, że Juszczenko "gloryfikuje UPA".  No cóż, jakie to wszystko przewidywalne... Czekam teraz, aż Tomasz Piątek zacznie przekonywać, że Juszczenko oskarżając Rosję o zamach w Smoleńsku działa na rzecz Putina.


Sprawę z Saakaszwilim załatwiono inaczej. Choć jego rządy oznaczały dla Gruzinów wyjście z przerażającej nędzy z czasów Szewardnadzego, oczyszczenie kraju z mafii, budowę sprawnej i zdigitalizowanej administracji, wielką rozbudowę infrastruktury i sektora turystycznego, a także ożywienie kultury, to Gruzini w 2013 r. wybrali prezydentem Bidzinę Iwaniszwilego, oligarchę, który zbił majątek w Rosji a obiecywał "ciepłą wodę w kranie". Od tego momentu Gruzja pogrążyła się w zastoju gospodarczym, a kolejne wybory były fałszowane. Jej obecny rząd zajmuje szokująco przyjazne stanowisko wobec Rosji. Saakaszwili, po  pozbawieniu go obywatelstwa gruzińskiego przez prorosyjskie władze Gruzji a ukraińskiego przez proniemieckiego prezydenta Ukrainy Poroszenkę, stał się bezpaństwowcem. Na jesieni 2021 r. wrócił do Gruzji i został aresztowany. Poświęcił się, by jego partia zdobyła dobry wynik w wyborach samorządowych. Unia Europejska obiecywała mu bowiem, że jeśli jego stronnictwo dobrze wypadnie w tych wyborach, to będzie naciskać na przyspieszone wybory parlamentarne. UE oczywiście później olała Saakaszwilego, a wybory zostały znów sfałszowane. Saakaszwili trafił do aresztu pod bzdurnymi zarzutami - m.in. "nadużycia władzy", czyli skorzystania z prezydenckiego prawa łaski - a z aresztu do szpitala.


Saakaszwili jest obecnie straszliwie wychudzony. W ciągu roku stracił 40 kg. Niezależne badania wykazały w jego organizmie ślady trucia metalami ciężkimi. W tym tygodniu uniemożliwiono byłemu prezydentowi przeniesienie na szpitalny OIOM. Skorumpowane władze Gruzji przekonują, że Saakaszwili symuluje i że jest zdrowy jak ryba, a to że źle wygląda, to skutek tego że pije koniak.

Według Generała SWR, Putin ogląda czasem transmisje na żywo z kliniki, w której jest przetrzymywany Saakaszwili. Cieszy się ze stanu, w którym znalazł się jego wróg. Podobną "rozrywkę" miał wcześniej Janukowycz. W swojej posiadłości oglądał na żywo wraz z rodziną i znajomymi transmisje na żywo z celi, w której była przetrzymywana Julia Tymoszenko. Łukaszenko natomiast ogląda sobie podobne transmisje z celi, w której więziona jest Sofia Sapiega, partnerka Romana Pratasewicza, partnera założyciela serwisu Nexta, porwanego na Białoruś wraz z całym samolotem linii Ryanair. Rosja domaga się wydania swojej obywatelki Sapiegi (co sugeruje, że mogła być czerwoną jaskółką), ale Łukaszenka odmawia. Lubi sobie popatrzeć na filmy, w której robią jej rewizje osobiste. Tak sobie myślę, że komedia "Borat" byłaby bardziej zabawna, gdyby zamiast Bogu ducha winnych Kazachów wzięto tam na celownik prawdziwych sowieciarzy - karzełka Putina, Łukaszenkę, Janukowycza i ich polskojęzycznych wielbicieli w rodzaju Panasiuka. "Panasiuk. Podpatrzone w Ameryce, aby Bolszewia rosła w siłę i dostatek".

*** 

Często można się spotkać z opinią, że Cchinwali "nie jest gruzińskim miastem", bo jest zamieszkane przez Osetyńców, którzy chcą się połączyć z Osetią Północną będącą częścią Rosji. Chinwali było jednak gruzińskim miastem już od starożytności, a jeszcze na początku XX w. więcej niż Osetyńców mieszkało w nim... Żydów. Wymiana ludności - z gruzińskiej i żydowskiej na osetyńską zaczęła się tam dopiero w latach 20-tych, gdy Osetia Południowa zyskała status autonomiczny. Na początku lat 90-tych Osetyńcy przeprowadzali tam natomiast czystki etniczne na Gruzinach.



Na Kaukazie jest powiedzenie: "Chcesz obrazić górala, nazwij go Osetyńcem". Naród ten jest tam bowiem powszechnie znienawidzony za wysługiwanie się Ruskim. Sami Ruscy gardzą przy tym Osetyńcami, wrzucając ich do jednego worka z innymi ludami Kaukazu. W czasie wojen czeczeńskich zdarzało się, że rosyjscy żołnierze handlujący z Czeczenami, całkowicie bezinteresownie ujawniali im miejsca stacjonowania żołnierzy osetyńskich. Podczas obecnej wojny na Ukrainie zdarzało się natomiast, że kadyrowcy zabijali Osetyńców walczących po stronie rosyjskiej. Z powodu dużych strat i złego traktowania przez armię rosyjską, część Osetyńców zdezerterowało z frontu ukraińskiego i wróciło do kraju. 

Trochę to smutne, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że Osetyńcy to potomkowie Alanów, czyli ludu blisko spokrewnionego ze Scytami (czy też będącego jednym z ich odłamów), czyli przodkami sporej części Polaków. Jak widać, w pewnych warunkach dumny naród może się mocno zdegenerować.

 ***

Ciekawe rzeczy dzieją się w samej Rusni. "Pojebany pułkownik", wiecznie naburmuszony Girkin - obrażony na Kreml - zaczął już radzić orkom jak oddawać się do niewoli całymi oddziałami.  Inny pułkownik - tym razem FSB - Gienadij Gudkow, twierdzi, że Putin jest w stanie ostrej psychozy i grozi ludziom ze swojego otoczenia.  Gudkow to ciekawa postać, były deputowany do Dumy, który został pozbawiony mandatu i wyemigrował do Bułgarii. Zastanawiam się czasem, czy to nie on jest "Generałem SWR".

***

Tak sobie czasem patrzę na statystyki bloga i widzę, że mam też trochę gości z zagranicy. Zadziwiająco dużo z Francji, tak po kilkuset (zwykle po ponad 200 tygodniowo). Czyta mnie tamtejsza polska diaspora czy też ktoś korzysta z Google Translatora? Mam też gości na podobną lub nieco mniejszą skalę z Niemiec, Wielkiej Brytanii, USA oraz Izraela. W czasie serii Kemet czytało mnie też kilkadziesiąt osób w Egipcie. Z Rosji pojawia się zwykle kilkadziesiąt - stokilkadziesiąt wejść tygodniowo. Ile z nich z prigożinowskiej farmy trolli w Olgino? W komentarzach zdradza ich zwykle dziwaczna polszczyzna, czasem nawet mieszanie liter alfabetu łacińskiego i cyrylicy jak w słowie "xirurg". Jeśli mieszkacie w innych krajach i mnie czytacie, to dajcie znać.

Poniżej statystyki za okres 10.01.2023-17.01.2023. Zwracam uwagę na Egipt.

sobota, 29 października 2011

Recenzja: Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu



"Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu" - to publikacja najbardziej kompleksowo i najbardziej przekonująco wyjaśniająca, co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 r. w okolicach lotniska Siewiernyj. Dzieło to zostało napisane przez grupę niezależnych ekspertów (w tym z udziałem zagranicznych specjalistów: z Wielkiej Brytanii, USA, Izraela, Rosji), głównie wojskowych  i ludzi ze służb specjalnych. Już sam fakt, że przedmowy do tej książki napisali Wiktor Suworow oraz szef stowarzyszenia byłych pracowników amerykańskich służb wywiadowczych mówi sam za siebie. Autorzy wykonali kawał dobrej roboty - widać, że doskonale znają zarówno maszynę Tupolewa, specyfikę pracy kontrolera lotów, jak i procedury obowiązujące w WP i w armii rosyjskiej. Poddali drobiazgowej  m.in. uszkodzenia silników i samolotu, udostępnione polskiej stronie zapisy czarnych skrzynek, obrażenia ofiar (na podstawie zdjęć z rosyjskiego zakładu medycyny sądowej) a także zniszczenia przedmiotów należących do pasażerów Tupolewa. Szczegółowo i złośliwie rozprawiają się z "ustaleniami" "ekspertów" takich jak Tomasz Hypki, czy płk Latkowski a także  z "prawdami" Komisji eksperta ds. obrabiarek Jerzego Millera. Na jej raporcie nie pozostawiają suchej nitki, niszcząc pieczołowicie budowane tezy o słabym przygotowaniu załogi oraz nieumiejętnym posługiwaniu się uchodem (jak się okazuje kpt. Protasiuk ćwiczył tę procedurę bez ILS na kilka dni wcześniej przed 10 IV, a Komisja Millera dopuściła się poważnej manipulacji przy swoim niesławnym eksperymencie). Ostatnie 100 stron tej książki to wbijająca w fotel, szczegółowa rekonstrukcja ostatnich 16 sekund lotu Tupolewa. Autorzy stawiają tezę - i szczegółowo ją udowadniają  - że rządowy samolot został na wysokości decyzyjnej 100 m trafiony rakietą ze zdwojonym ładunkiem termobarycznym, która eksplodowała nad przedziałem "generalskim" uszkadzające też lewe skrzydło. Odłamki zostały wciągnięte przez silniki, co doprowadziło do ich awarii i upadku samolotu, który zaczął rozpadać się w powietrzu (jeden z silników eksplodował, inne zostały odłączone). Rakieta została wystrzelona z MiGa-29 operującego z rejonu ćwiczeń lotniczych w okolicach Sieszczy. (Rosyjscy świadkowie słyszeli eksplozję w powietrzu i dziwny dźwięk silnika. Jeden  z nich widział jak słynna brzózka została ścięta przez końcówkę skrzydła spadającą z dużą szybkością z góry. Tupolew przeleciał nad brzozą). Książka wyjaśnia jak to się stało, że część zwłok była niemal zwęglona, choć po uderzeniu w ziemię tliły się jedynie rachityczne pożary oraz dlaczego telefony generałów stopiły się a ich książki spaliły na brzegach, gdy ich mundury umoczone w paliwie lotniczym nie zapłonęły...

Autorzy zidentyfikowali "towarzysza generała" z którym rozmawiał, używając kodowych słów płk Kranskokucki - to gen. Bienediktow, "lotczik-snajper", specjalista od operacji specjalnych sił powietrznych. Rozszyfrowali również słynne słowa "zrzut zakończony" wypowiedziane przez niezidentyfikowanego pilota w nagraniach z wieży. Dotarli do informacji wskazujących na to, że na początku kwietnia na Siewiernym odbyły się dziwne ćwiczenia, podczas których Tu-154M państwowych linii Rassija kilkakrotnie podchodził, na kursie 259 do wysokości decyzyjnej na Siewiernym a raz lądował. Ukazali też w jaki sposób MAK już 10 kwietnia na miejscu nieudolnie sfałszował zapis ostatnich 16 sekund lotu (ten sam "zaszumiony" fragment, po który później Miller jechał do Moskwy). Dwaj brytyjscy eksperci przeprowadzają zaś w książce analizę, w której wskazują, że kilka osób z przedziału "ekonomicznego" mogło przeżyć "katastrofę". Na miejscu praktycznie nie prowadzono jednak akcji ratunkowej. Przed karetkami dojechał na miejsce (w 13 minut, w sobotę rano, z odległego końca miasta) koroner i 180 żołnierzy OMON-u. Nie mówiąc już o "ratownikach" za zaostrzonymi saperkami i pistoletami, uwiecznionymi w tle na słynnym "filmie ze strzałami w lesie". Poseł PSL Leszek Deptuła prawdopodobnie zdołał jednak przeleżeć akcję "ratowników" pod gruzami i godzinę po katastrofie zdołał  nagrać się na pocztę głosową swojej żony (ABW twierdzi, że ktoś przypadkiem nadepnął na telefon i  zadzwonił z niego w czasie akcji ratowniczej...).

"Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu" ma jednak kilka  mankamentów. To blisko 800-stronicowa kobyła. Napisana do tego w bardzo nierówny sposób: obok przystępnych rozdziałów, ciężkie specjalistyczne analizy. Częściowo została ona przetłumaczona z angielskiego - stąd w niektórych rozdziałach pojawiają się błędy edytorskie (nawet przekręcanie nazwisk!), czy też opisy polskiej historii i sytuacji politycznej w kraju dostosowane do stanu wiedzy Anglosasów (czasem dobijające, jak np. określenie Hanny Suchockiej socjalistką, czy nazwanie Virtuti Militari orderem Wojennego Męstwa). To już jednak wina korekty w niszowym wydawnictwie. Mimo tych drobnych potknięć, gorąco polecam tą pozycję.