Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Smoleńskie przypadki



Mijają dwa lata od operacji smoleńskiej, a już tylko oszołomy i frustraci wierzą w głupawe historyjki o naciskach, pijanym generale Błasiku, czterech podejściach do lądowaniu, pancernej brzozie, złym korzystaniu z wysokościomierza i przekopywaniu ziemi przez Kopaczową do 1 metra w głąb. Trochę czasu jeszcze zapewne minie, aż ludzie przestaną wierzyć w uchodowe fałszerstwa Komisji Millera. Z okazji rocznicy, pora więc zamieszać Szanownym Czytelnikom w głowach wiązanką mniej znanych faktów o smoleńskiej operacji:

1. Żołnierze strzegący lotniska w Smoleńsku rankiem 10 IV 2010 r., zostali pouczeni przez zwierzchników, że "jeżeli ten samolot się rozbije, macie mówić, że podchodził cztery razy do lądowania we mgle". Pouczenia takie otrzymali jeszcze zanim rządowy Tupolew pojawił się w rosyjskiej przestrzeni powietrznej. Co ciekawe, dowódcy konfiskowali również żołnierzom tego ranka telefony komórkowe.

2. Płk Krasnokucki, postronna osoba ingerująca w pracę kontrolerów lotu ("Doprowadzamy do 100 m i koniec dyskusji!!!"), dzwoniła z wieży kontroli lotów z prywatnego telefonu komórkowego do "towarzysza generała" nadzorującego smoleńskie przygotowania. Jako jego rozmówca został zidentyfikowany gen. Bienediktow, specjalista od specjalnych operacji lotniczych, "lotczik-snajper". Krasnokucki w rozmowie z nim używał słów-kodów. W stenogramach z wieży jest moment, gdy sekretarka Bienediktowa łączy go z wieżą, ale zamiast Krasnokuckiego obiera Plusnin. Wówczas Bienediktow, bez słowa rzuca słuchawką.

3. Słowa przetłumaczone w stenogramach z wieży jako "zrzut zakończony", wypowiedziane przez pilota niezidentyfikowanego samolotu (po telefonicznej rozmowie Krasnokuckiego z Bienediktowem), oznaczają w rosyjskim slangu lotniczym "pozwolił działać/lecieć/atakować". Mogły zostać one wypowiedziane przez pilota jednego z Migów-29 biorących wówczas udział w niezapowiedzianych manewrach w okolicy Sieszczy.

4. Na początku kwietnia na Siewiernym odbyły się dziwne ćwiczenia, podczas których Tu-154M państwowych linii Rassija kilkakrotnie podchodził, na kursie 259 do wysokości decyzyjnej na Siewiernym a raz lądował.

5. Pierwszą ekipą, która pojawiła się na miejscu katastrofy był wóz dowodzenia z Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych. Dotarł on tam o 8:50, czyli w 9 minut od upadku Tupolewa. 13 minut po katastrofie przybył na miejsce, z drugiego końca miasta, jadąc starym samochodem ... koroner. Dopiero potem przyjechały karetki. (Karetka stojąca na lotnisku nie ruszyła się, bo nie było w niej lekarza a żołnierze ją obsługujący nie mieli przeszkolenia medycznego). Ekipy ratunkowe zaniechały akcji ratunkowej - wiele ciał ofiar leżało jeszcze przez wiele godzin z twarzami w błocie, co znaczy, że nikt do nich nie podszedł, by sprawdzić ewentualne oznaki życia. Bardzo szybko sprowadzono jednak na miejsce 180-osobowy oddział Omonu (na zdjęciach z popołudnia widać również żołnierzy Specnazu w kordonie wokół miejsca katastrofy). Leszek Szymowski w "Zamachu w Smoleńsku" przytacza relację agenta Agencji Wywiadu, który sprawdził bilingi dowódcy oddziału OMON-u zabezpieczającego miejsce zdarzenia, który został ściągnięty na miejsce po telefonie na prywatną komórkę informującym go o "katastrofie". Jedyny telefon, który omonowiec otrzymał tego ranka został wykonany o 8:31 czasu polskiego.

6. Na słynnym "filmie ze strzałami w lesie" rzeczywiście zarejestrowano strzały pistoletowe - potwierdziły to analizy laboratorium Komendy Głównej Policji, laboratoriów FBI oraz niezależnego niemieckiego laboratorium (na zlecenie zespołu Macierewicza). Część z zarejestrowanych strzałów została oddana z pistoletu z tłumikiem. Strzały słyszało również czterech rosyjskich policjantów znajdujących się w pobliżu lotniska Siewiernyj. Dziwnym trafem, wszyscy ci policjanci zostali wysłani na miejsce bez broni (!). Strzały oddane na filmie nie mogły zostać oddane przez służby porządkowe odstraszające szabrowników, gdyż żadna służba policyjna na świecie nie wykorzystuje w tym celu pistoletów z tłumikiem. Rosjanie jak dotąd nie wydali nam kamizelek kuloodpornych borowców, oraz ich pistoletów Glock wraz z amunicją.

7. Dwóch brytyjskich ekspertów od bezpieczeństwa lotniczego, wyliczyło (korzystając z różnych metod) prawdopodobieństwo przeżycia pasażerów w rządowym Tupolewie. Zgodnie doszli do tego, że mogło przeżyć co najwyżej 5-6 osób (szczegóły w znakomitej książce "Zbrodnia Smoleńska. Anatomia zamachu"). O tym, że część pasażerów powinna przeżyć upadek Tupolewa mówił też prof. Michael Baden. Wiemy, że co najmniej jedna osoba przeżyła katastrofę i działania "ekipy ratunkowej" uzbrojonej w saperki i pistolety z tłumikiem. Poseł Leszek Deptuła wykonał godzinę po katastrofie telefon do żony. Na skrzynce głosowej nagrał się krzyk: "Asiu! Asiu!". ABW twierdzi, że nagranie było: a) głupim żartem (wykonano je jednak z telefonu Deptuły) b) ktoś przypadkowo nadepnął na telefon i zadzwonił do żony posła Deptuły (idiotyczne wyjaśnienie) c) połączenie zostało wykonane wcześniej, ale na skutek awarii u operatora do połączenia doszło godzinę później (system pracował wówczas bezawaryjnie). (Pogłoski o telefonie wykonanym w Smoleńsku przez jednego z poległych borowców i esemesie ks. płka Pilcha do bpa Cieślara  nie znalazły potwierdzenia. Prokuratura nie ujawniła billingów ofiar ani nie wydała rodzinom ich telefonów).

8. W pobliżu lotniska Smoleńsk Siewiernyj nie było pancernych limuzyn przygotowanych dla prezydentów Kaczyńskiego i Kaczorowskiego (które zgodnie z zasadami bezpieczeństwa i protokołem dyplomatycznym powinny czekać na skraju płyty lotniska i być sprawdzone pirotechnicznie). Według oficjalnej wersji (sprzecznej z inną oficjalną wersją) miały zostać dopiero dowiezione przez Iła-76. Gdy Ił-76 nie zdołał wylądować i poleciał na lotnisko zapasowe, nie przekierowano Tupolewa na inne lotnisko. Czyżby ktoś uznał, że prezydenckie samochody nie będą potrzebne?

9. Przedmioty należące do pasażerów saloniku VIP-owskiego noszą ślady ekspozycji na wysokie temperatury i ciśnienie (stopione telefony komórkowe, książki spalone na brzegach). Alkohol endogenny, który pojawił się we krwi generała Błasika również wskazuje na wystąpienie dużej temperatury - pojawia się on m.in. we krwi ofiar wybuchów metanu w kopalniach. Zwłoki części ofiar operacji smoleńskiej nosiły ślady poparzeń twarzy i dłoni - odkrytych części ciała, gdy ich ubrania (w tym również te nasączone paliwem lotniczym) były stosunkowo mało zniszczone i nie zapaliły się (zostały więc zalane paliwem dopiero po uderzeniu Tupolewa w ziemię). Na miejscu upadku Tupolewa pożary były niewielkie i zostały szybko ugaszone. Eksplozja musiała nastąpić więc jeszcze nad ziemią, wtedy gdy doszło do uszkodzenia silników  (zassania przez nie odłamków samolotu) oraz początku dezintegracji maszyny. Według autorów książki "Zbrodnia Smoleńska. Anatomia zamachu" stało się to na wysokości 100 m. Jeden z rosyjskich świadków słyszał wówczas eksplozję w powietrzu, a szczątki samolotu zaczęły spadać na ziemię na długo przed minięciem sławetnej brzozy. (Sama brzoza została ścięta przez spadającą z dużą szybkością z nieba oderwaną końcówkę skrzydła.) Gdy Tupolew przelatywał za brzozą, świadkowie widzieli kilkumetrowy płomień odchodzący od jego silnika a później oślepiający błysk i usłyszeli, że silniki przestały działać. Jeden z silników - uszkodzony w wyniku zassania odłamków - wówczas eksplodował. To były owe dwa wstrząsy z ekspertyzy prof. Nowaczyka.

10. Rosyjskie służby kasowały zdjęcia i filmy znajdujące się w telefonach komórkowych, aparatach cyfrowych i kamerach pasażerów Tupolewa. Co chciały ukryć? Co najmniej jeden z pasażerów nagrywał ostanią fazę lotu. Na wyświetlaczu jego kamery  znaleziono krew.

11. Rosyjskie służby zadały sobie również trudu by wyciąć drzewa na trasie ostatnich sekund lotu Tupolewa, wypalić tam trawę (z  samolotu lał się płyn hydrauliczny zostawiając ślad na ziemi) i nawieźć tam kilka ton ziemi. Jeżeli mieliśmy do czynienia ze zwykłym wypadkiem, po co te starania?

12. Gen. Sławomir Petelicki ujawnił, że rankiem 10 kwietnia ktoś z Kancelarii Premiera wysłał posłom PO przekaz dnia - sms o treści: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił.” Niecałe pół godziny po katastrofie Radek Sikorski (którego resort uczestniczył w fatalnym przygotowaniu katyńskiej wizyty a później dopuścił się skandalicznych zaniedbań jeśli chodzi o wyjaśnianie "katastrofy" smoleńskiej) mówił Jarosławowi Kaczyńskiemu, że katastrofa była wynikiem błędu pilotów - choć jeszcze nie wiedział nawet dokładnie, kto był na pokładzie samolotu. Korespondent "GazWyb" w Moskwie Wacław Radziwinowicz podpowiadał tego dnia rosyjskim dziennikarzom, by przyjrzeli się incydentowi z lotem do Gruzji (za "Zbrodnia Smoleńska...").

13. 10 kwietnia rano, w wyniku dziwnego "zbiegu okoliczności" w centrali MSZ wysiadł prąd i przestał działać internet. Do podobnej awarii doszło już 5 kwietnia 2010 r. Na kilka dni przed 10 kwietnia polskie służby ostrzegały przed atakami hakerów podszywających się pod MON Estonii.

14. Osoby zaangażowane w operację smoleńską dostały awanse i nagrody. Grupę rosyjskich "ratowników", OMON-owców i lekarzy odznaczył osobiście prezydent Borat Komorajew. Przypomnijmy, że "ratownicy" w trakcie "akcji ratunkowej" zaopiekowali się kartami kredytowymi Andrzeja Przewoźnika, Aleksandry Natalli-Świat, zegarkiem Aleksandra Szczygły, a także zegarkiem, spinkami od mankietów i pamiątkowymi monetami Sławomira Skrzypka. Zrywali również pagony poległym generałom i "dla żartu" wrzucili nogę generała Kwiatkowskiego do trumny z prezydentem Kaczyńskim. Do skandalicznych zachowań dochodziło również w prosektoriach. Nie zapominajmy również, że odznaczeni byli zaangażowani w operację niszczenia wraku oraz zacieranie innych śladów (że też o dziwnych strzałach w lesie nie wspomnę).

15. Dzień po katastrofie, kierownictwo SKW, choć powinno pracować na pełnych obrotach nad rozwiązaniem smoleńskiej zagadki zorganizowało sobie ostrą popijawę - podczas której niektórzy oficerowie "odzyskanych" służb upili się do nieprzytomności. Stypa czy świętowanie? To właśnie ta służba monitorowała lot Tupolewa.

16. W lipcu 2010 r. prezydent Borat Komorajew sam sobie przyznał 22 tys. zł nagrody za "ciężką pracę po katastrofie smoleńskiej". Nie wiadomo czy dostał ją za szukanie w prezydenckim gabinecie 10 kwietnia aneksu do raportu o działaniach WSI,  za wywołanie konfliktu wokół krzyża, dziwną wizytę w Erywaniu, tajne spotkanie z byłym szefem FSB Władimirem Patruszewem czy też za pilną naukę ortografii.

Można takich "zbiegów okoliczności" przytoczyć jeszcze wiele. Wynika z nich, że "katastrofa" smoleńska była zwyczajnym wypadkiem tak jak zgon Ireneusza Sekuły był samobójstwem, tak jak JFK został zabity przez samotnego szaleńca a w Roswell rozbił się balon meteorologiczny.

sobota, 29 października 2011

Recenzja: Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu



"Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu" - to publikacja najbardziej kompleksowo i najbardziej przekonująco wyjaśniająca, co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 r. w okolicach lotniska Siewiernyj. Dzieło to zostało napisane przez grupę niezależnych ekspertów (w tym z udziałem zagranicznych specjalistów: z Wielkiej Brytanii, USA, Izraela, Rosji), głównie wojskowych  i ludzi ze służb specjalnych. Już sam fakt, że przedmowy do tej książki napisali Wiktor Suworow oraz szef stowarzyszenia byłych pracowników amerykańskich służb wywiadowczych mówi sam za siebie. Autorzy wykonali kawał dobrej roboty - widać, że doskonale znają zarówno maszynę Tupolewa, specyfikę pracy kontrolera lotów, jak i procedury obowiązujące w WP i w armii rosyjskiej. Poddali drobiazgowej  m.in. uszkodzenia silników i samolotu, udostępnione polskiej stronie zapisy czarnych skrzynek, obrażenia ofiar (na podstawie zdjęć z rosyjskiego zakładu medycyny sądowej) a także zniszczenia przedmiotów należących do pasażerów Tupolewa. Szczegółowo i złośliwie rozprawiają się z "ustaleniami" "ekspertów" takich jak Tomasz Hypki, czy płk Latkowski a także  z "prawdami" Komisji eksperta ds. obrabiarek Jerzego Millera. Na jej raporcie nie pozostawiają suchej nitki, niszcząc pieczołowicie budowane tezy o słabym przygotowaniu załogi oraz nieumiejętnym posługiwaniu się uchodem (jak się okazuje kpt. Protasiuk ćwiczył tę procedurę bez ILS na kilka dni wcześniej przed 10 IV, a Komisja Millera dopuściła się poważnej manipulacji przy swoim niesławnym eksperymencie). Ostatnie 100 stron tej książki to wbijająca w fotel, szczegółowa rekonstrukcja ostatnich 16 sekund lotu Tupolewa. Autorzy stawiają tezę - i szczegółowo ją udowadniają  - że rządowy samolot został na wysokości decyzyjnej 100 m trafiony rakietą ze zdwojonym ładunkiem termobarycznym, która eksplodowała nad przedziałem "generalskim" uszkadzające też lewe skrzydło. Odłamki zostały wciągnięte przez silniki, co doprowadziło do ich awarii i upadku samolotu, który zaczął rozpadać się w powietrzu (jeden z silników eksplodował, inne zostały odłączone). Rakieta została wystrzelona z MiGa-29 operującego z rejonu ćwiczeń lotniczych w okolicach Sieszczy. (Rosyjscy świadkowie słyszeli eksplozję w powietrzu i dziwny dźwięk silnika. Jeden  z nich widział jak słynna brzózka została ścięta przez końcówkę skrzydła spadającą z dużą szybkością z góry. Tupolew przeleciał nad brzozą). Książka wyjaśnia jak to się stało, że część zwłok była niemal zwęglona, choć po uderzeniu w ziemię tliły się jedynie rachityczne pożary oraz dlaczego telefony generałów stopiły się a ich książki spaliły na brzegach, gdy ich mundury umoczone w paliwie lotniczym nie zapłonęły...

Autorzy zidentyfikowali "towarzysza generała" z którym rozmawiał, używając kodowych słów płk Kranskokucki - to gen. Bienediktow, "lotczik-snajper", specjalista od operacji specjalnych sił powietrznych. Rozszyfrowali również słynne słowa "zrzut zakończony" wypowiedziane przez niezidentyfikowanego pilota w nagraniach z wieży. Dotarli do informacji wskazujących na to, że na początku kwietnia na Siewiernym odbyły się dziwne ćwiczenia, podczas których Tu-154M państwowych linii Rassija kilkakrotnie podchodził, na kursie 259 do wysokości decyzyjnej na Siewiernym a raz lądował. Ukazali też w jaki sposób MAK już 10 kwietnia na miejscu nieudolnie sfałszował zapis ostatnich 16 sekund lotu (ten sam "zaszumiony" fragment, po który później Miller jechał do Moskwy). Dwaj brytyjscy eksperci przeprowadzają zaś w książce analizę, w której wskazują, że kilka osób z przedziału "ekonomicznego" mogło przeżyć "katastrofę". Na miejscu praktycznie nie prowadzono jednak akcji ratunkowej. Przed karetkami dojechał na miejsce (w 13 minut, w sobotę rano, z odległego końca miasta) koroner i 180 żołnierzy OMON-u. Nie mówiąc już o "ratownikach" za zaostrzonymi saperkami i pistoletami, uwiecznionymi w tle na słynnym "filmie ze strzałami w lesie". Poseł PSL Leszek Deptuła prawdopodobnie zdołał jednak przeleżeć akcję "ratowników" pod gruzami i godzinę po katastrofie zdołał  nagrać się na pocztę głosową swojej żony (ABW twierdzi, że ktoś przypadkiem nadepnął na telefon i  zadzwonił z niego w czasie akcji ratowniczej...).

"Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu" ma jednak kilka  mankamentów. To blisko 800-stronicowa kobyła. Napisana do tego w bardzo nierówny sposób: obok przystępnych rozdziałów, ciężkie specjalistyczne analizy. Częściowo została ona przetłumaczona z angielskiego - stąd w niektórych rozdziałach pojawiają się błędy edytorskie (nawet przekręcanie nazwisk!), czy też opisy polskiej historii i sytuacji politycznej w kraju dostosowane do stanu wiedzy Anglosasów (czasem dobijające, jak np. określenie Hanny Suchockiej socjalistką, czy nazwanie Virtuti Militari orderem Wojennego Męstwa). To już jednak wina korekty w niszowym wydawnictwie. Mimo tych drobnych potknięć, gorąco polecam tą pozycję.