czwartek, 30 kwietnia 2015

Zamach smoleński oczami eksperta: To była rakieta!

Ilustracja muzyczna:  Raon Lee -  Unravel (Tokyo Ghoul OP)


Na filmie "JFK" jest piękna scena, w której prokurator Jim Garrison spotyka się z "X" - tajemniczym informatorem ze służb specjalnych chcącym podzielić się z nim swoją wiedzą na temat zamachu. "X" był wzorowany na płk Fletcherze Proutym, jednym z badaczy sprawy zabójstwa JFK. W sprawie smoleńskiej też mamy ludzi z tajnych służb i wojska - w służbie czynnej i w stanie spoczynku - którzy niezależnie badają sprawę, są przekonani, że doszło do zamachu, posiadają ogromną wiedzę na ten temat, ale nie mogą występować pod swoim nazwiskiem. Po ostatnich moich wpisach dotyczących zamachu smoleńskiego zgłosił się do mnie jeden z takich ekspertów. Reprezentuje on środowisko o którym nie mówi się w mediach, a które naprawdę dużo zrobiło dla wyjaśnienia tego czarnego epizodu historii Polski. Jest on zwolennikiem teorii mówiącej o tym, że TU-154M został zestrzelony za pomocą rakiety wystrzeloną z Miga-29 a całą operacją dowodził gen. Władimir Benediktow. Bardzo przekonująco wyjaśnił, że trop mówiący o bombie na pokładzie jest mylny. Oto co mi napisał:



"Absolutnie, w czasie wybuchu głowicy rakiety wycelowanej w samolot, na jego pokładzie, w tym wewnątrz kadłuba i zbiorników z paliwem może dojść do szeregu eksplozji wywołanych detonacją głowicy. Typowym obrazem samolotu trafionego rakietą jest jego eksplozja. Wszystkie tego typu epizody, mogą być potem uznane za eksplozję wewnętrzną. Nie ma więc znaczenia charakter eksplozji, a czynnik, który ją wywołał. "Natężenie" zniszczeń skrzydła w miejscach tych eksplozji nie odpowie na to pytanie, ponieważ samo paliwo lotnicze jest bardziej wysokoenergetyczne, niż trotyl. Jego wybuch może dać poważne zniszczenia strukturalne.

Symulacja komputerowa, ani zapis FDR/CVR nigdy nie pozwoli Panu udowodnić ani wybuchu bomby na pokładzie, ani trafienia rakietą.Symulacja komputerowa jest tylko uproszczonym modelem rzeczywistości. Przy jej użyciu, zyskuje Pan nieprawdopodobne możliwości analityczne, jednakże ograniczone dokładnością odwzorowania badanego przypadku. Może Pan założyć, że samolot jest rurą aluminiową, opracować jego model jako bryłę sztywną pustą w środku, cylindryczną, wydłużoną. Aby zbliżyć właściwości mechaniczne i aerodynamiczne tego modelu do rzeczywistego samolotu, dodaje Pan kolejne szczegóły konstrukcyjne - skrzydła, stateczniki, elementy wewnętrzne konstrukcji (wręgi, żebra itd.) aż do momentu, w którym może Pan przyjąć założenie, że w odwzorowywanych warunkach zachowanie modelu będzie bardzo zbliżone do zachowania rzeczywistego samolotu, w rzeczywistych warunkach lotu. Nigdy nie doda Pan wszystkiego, zawsze model będzie uproszczony względem samolotu, zawsze ktoś będzie mógł zakwestionować to, co Pan stwierdził.

Stosowanie symulacji komputerowych jest wielką sztuką, wymaga od inżyniera ogromnej wiedzy, intuicji, doświadczenia i staranności. Jeśli miała miejsce eksplozja materiałów wybuchowych, mogła przebiegać na pokładzie samolotu na nieskończenie wiele sposobów. Udowodnienie tą metodą, że jakieś uszkodzenie powstać mogło tylko w jeden konkretny sposób, tj. poprzez wybuch bomby, przypomina próbę wykazania komisji wyborczej, że wybory zostały przez nią sfałszowane. Ale wykazania tylko na podstawie sondaży. Sondaż może być błędny, gdyby było inaczej, wybory byłyby zbędne. Fałszerstwo można udowodnić wykazując komisji, że jej protokoły są sprzeczne z rozkładem oddanych głosów lub przedstawiając dowody dokumentujące samą czynność sfałszowania. Inaczej ma Pan tylko skutek. Skutek eksplozji, skutek fałszowania. Skutek nie jest dowodem przyczyny, a jedynie jej następstwem.



Podobnie FDR/CVR. Gdyby Rosjanie z jakichś irracjonalnych pobudek zechcieli nie sfałszować zapisu, mógłby Pan dostrzec w zapisie czarnej skrzynki raptowną zmianę parametrów lotu, wykazać (jako silny wstrząs) moment wybuchu, wskazać jego następstwa (zmiany w parametrach pracy silników, symptomy dezintegracji płatowca, spadek wysokości, zapis bezskutecznych prób sterowania samolotem przez załogę - bez wpływu na parametry lotu). W CVR słyszałby Pan okrzyki zdezorientowanej załogi, będące następstwem utraty kontroli nad samolotem. Być może także odgłos wybuchu, zmianę w szumie pracy silnika, dźwięk pokładowych instalacji alarmowych.  To nadal są następstwa. Prawdopodobnie wybuchu, ale mało prawdopodobne, aby był Pan w stanie wykazać co go spowodowało.

Istnieją tylko 4 możliwości wykazania niezbicie, że katastrofa samolotu była wynikiem odpalenia ładunku wybuchowego lub trafienia pociskiem rakietowym:
  1. Rekonstrukcja wraku pozwalająca fizycznie zobaczyć miejsca eksplozji w strukturze płatowca i ocenić co ją spowodowało. Jest to główna i najważniejsza metoda. W dodatku jedyna, która daje 100% rezultaty.
  2. Fizyczne odnalezienie na miejscu katastrofy szczątków pocisku rakietowego lub pozostałości po bombie (najlepiej aby był to użyty zapalnik)
  3. Nagranie z wnętrza samolotu potwierdzające wybuch bomby, z hangaru potwierdzające jej podłożenie, z ziemi potwierdzające zestrzelenie samolotu lub jakiekolwiek inne źródło dowodzące przyczyny zniszczeń samolotu (np. zobrazowanie satelitarne przedstawiające moment wybuchu bomby lub trafienie rakietą, zdjęcia satelitarne samolotu myśliwskiego lub naziemnej wyrzutni rakiet, zobrazowanie radarowe samolotu myśliwskiego zajmującego pozycję do strzału, ewentualnie lotu rakiety)
  4. Niezbite dowody spoza miejsca katastrofy ujawnione w prawnym postępowaniu dowodowym. Np. por. XY zeznaje, że - jakby to potem podano w mediach - gen. Stanisław K. pseud. "Szogun" przy jego pomocy osobiście montował w skrzydle bombę. Inny świadek, kpt. - dajmy na to - A.Z. zeznaje np., że widział tę sytuację, a wcześniej na rozkaz ppłk. np. U.B. (oczywiście nieżyjącego wskutek samobójstwa) wpuścił obydwu delikwentów do hangaru. Względnie, obaj zeznają, że na rozkaz gen. K. odpalili w stronę samolotu rakietę, a ich łączność z generałem za pośrednictwem nieżyjącego ppłk. U.B. potwierdzają billingi. Mamy wtedy sprawcę, mamy przyczynę i znamy skutek. Zatem ciąg przyczynowy, który doprowadził do  katastrofy nie ulega przy takich dowodach wątpliwości.
  5. Znajdą się niezbite dowody planowania i rozkazu zamachu.
Uwzględniając, że według Poteata nie ma zobrazowania satelitarnego momentu katastrofy, bo satelita przeważnie nie widzi przez chmury niskiego piętra (ocena człowieka, który zaprojektował sensory dla samolotów SR-71 i słynnego U-2), a pokrycia radarowego Rosji, jego zdaniem, żadne państwo NATO nigdy nie miało, nie możemy liczyć na pkt. 3.
Pkt 4 - możliwe, ale mało prawdopodobne, że ktoś, kto dużo wie o tym zamachu (np. jeden z członków komisji Millera) zechce kiedyś się wygadać. Takich ludzi jest relatywnie dużo. O ile dziś obawiają się ciężarówek ze żwirem, o tyle na starość mogą odczuć potrzebę rozliczenia się ze swojej przeszłości.
Pkt. 5 - bardzo prawdopodobne. Zmiana władzy w USA może nam przynieść dane chociażby NSA, względnie dane SIGINT (np. z systemu Echelon), jak nagrane rozmowy funkcjonariuszy strony rosyjskiej.   

Tyle jeśli chodzi o twardy materiał dowodowy i perspektywy jego uzyskania, Jest to raczej zadanie dla rządów, niż niezależnych ekspertów. Natomiast, jeśli chodzi o bombę w salonce prezydenckiej, może być Pan pewien, że... jej tam nie było, a przynajmniej że umieszczenie tam bomby byłoby sprzeczne ze sztuką pirotechniczną.

Analizując tę sprawę warto wziąć pod uwagę, że działano w bardzo delikatnych warunkach rozpoczynającej się kampanii prezydenckiej. Według części przychylnych obecnej opcji politycznej komentatorów, była ona jednym z czynników, który kształtował duży rozmach planowanych obchodów w Katyniu, a być może także zdecydował o olbrzymiej determinacji prezydenta, aby zjawić się tam na początku kwietnia. Co znamienne, strona rosyjska jeszcze w początkach marca stawiała stanowczy opór, potem nagle zmieniła zdanie, godząc się na wszelkie propozycje Kancelarii Prezydenta. Tempa nabrała gra w kierunku rozdzielenia wizyt, wcześniej mająca charakter osłabienia niewygodnych politycznie obchodów, a od tamtej pory może być uważana za preludium największej tragedii ostatnich lat.

Co kluczowe, w tym czasie Kaczyński miał bardzo niskie poparcie, z tendencją spadkową. Nie miał większych szans na zwycięstwo wyborcze. Wykrycie ładunku wybuchowego odwróciłoby sytuację do góry nogami. Lepiej byłoby pozostawić go przy życiu, niż dać mu prezent w postaci nieudanego zamachu. Ewentualni sprawcy byli więc na 100% znacznie ostrożniejsi, niż w jakimkolwiek innym okresie kalendarza politycznego.

Prosimy też pamiętać, że wykryto na siedzeniach ślady bardzo prostych materiałów wybuchowych, w szczególności trotylu. Samolot jest szczelnym, zamkniętym urywkiem przestrzeni. Pracuje w nim klimatyzacja, kwietniowy poranek jest chłodny. W takich warunkach owczarek niemiecki nie dyszy. Jego węch, wiele tysięcy razy silniejszy od Pańskiego, jest jeszcze doskonalszy, niż zwykle. Całość powietrza jakim pies oddycha przechodzi przez okolicę węchową jamy nosowej (gdzie jest analizowane przez 250 mln komórek węchowych), a nie - jak przy dyszeniu - z jamy ustnej do tzw. narządu lemieszowo-nosowego o ograniczonych możliwościach sensorycznych. Warunki, jakie panowały na kilka godzin przed odlotem na pokładzie Tu-154M były dla psa warunkami idealnymi. Podstawienie pod jego nos ładunku wybuchowego byłoby niezwykle ryzykowne.

Przed odlotem pokład samolotu był sprawdzony przez pirotechników z BOR. Miejscem, które sprawdzane jest szczególnie starannie, zawsze będzie salonka prezydencka. Wszędzie można podłożyć ładunek, ale nie tam. Jeśli zawierał on w swojej kompozycji choćby tysięczną część trotylu, jaki stwierdzono na siedzeniach, zostałby z całą pewnością wykryty przez nos pirotechnicznego psa. Z tych samych powodów nie ma możliwości, aby źródłem ów śladów trotylu na siedzeniach były uniformy żołnierzy GROM, którzy mieli okazjonalnie podróżować Tu-154M. Przy każdej kontroli pirotechnicznej pies dawałby fałszywy alarm, a odloty byłyby wstrzymywane.

Założenie, że trotyl nie był częścią składową akurat ładunku wybuchowego podłożonego w salonce, a tam podłożono inny materiał, jest również bardzo wątpliwe. Psy potrafią przez analogię rozpoznawać nigdy wcześniej nieznane substancje wybuchowe, potrafią wzniecić alarm wyczuwając mikroślad pozostawiony przez pirotechnika, który wcześniej miał kontakt np. z trotylem, a do salonki wkradł się by zamontować ładunek innego rodzaju. Każdy się z tym liczy. Potrafią wreszcie rozpoznać ładunek wybuchowy po zapachu zapalnika, albo po prostu rozpoznając zapach nietypowy dla znanego sobie świetnie miejsca (a można przyjąć, że pies pirotechniczny znał samolot prezydencki jak własną kieszeń), zapach człowieka przestraszonego, zdenerwowanego, charakteryzujący osobę podkładającą ładunek wybuchowy jest dla psa w najwyższych stopniu alarmujący.

Czego nie wykryje jednak pies, może wykryć spektrofotometr. Nawet jeśli Pan przetestował to urządzenie i wie, że nie wykryje ono Pańskiego ładunku wybuchowego, nie może mieć Pan pewności, że baza danych tego urządzenia nie zostanie zaktualizowana lub że pirotechnicy, zwłaszcza w tak fatalnie zorganizowanej służbie, jak BOR, z jakichś powodów nie skorzystają z urządzenia innego typu, choćby gorszego, ale akurat alarmującego w obecności Pańskiego ładunku.

Płk. (...)., skądinąd podobnie jak Pan, specjalista w zakresie spraw zagranicznych (absolwent Szkoły Głównej Służby Zagranicznej) wspominał przy każdej okazji swojego autorstwa metodę przemytu alkoholu ponad golenią samolotów An-26 PLL LOT i An-24 z 13 eskadry w Krakowie. Dziś ta ostatnia jednostka eksploatuje CASY. Niedawno na pokładzie jednej z nich SKW wykryło alkohol przygotowany do wysyłki do Afganistanu. Wybuchł skandal. Jak widać, samoloty się zmieniły, ale sprawdzone metody z przeszłości przetrwały do dzisiaj. Przykład ten podajemy, bo dostęp do miejsca ukrycia alkoholu wymagał wielogodzinnego nakładu pracy mechaników. Takich miejsc w każdym samolocie jest kilkadziesiąt.

Pytanie tylko, czy ktokolwiek odważyłby się umieścić w jednym z nich ładunek wybuchowy. Wymagałoby to uzyskania samodzielnego, nieskrępowanego dostępu do strzeżonego samolotu na długi czas. Jest to trudne. Wszystkie czynności mechaników wykonują zespoły co najmniej dwuosobowe. Działający w pojedynkę agent jest na straconej pozycji. W bazie działa monitoring, można przewidywać, że kadra 36SPLT i 1BLot była relatywnie mocno zinfiltrowana przez różne służby - SKW, SWW, a nawet ABW i ŻW. Oczywiście również przez agencje zachodnie (BND, CIA itp.). Posiadanie przez nie agentów i techniki operacyjnej na lotnisku wojskowym jest zasadne i prawdopodobne. Stąd ryzyko wpadki duże.

Ponadto, na kilka dni przed katastrofą, nakładem pracy kilkunastu mechaników, miał miejsce bardzo skomplikowany wielogodzinny przegląd wszystkich instalacji samolotu. Wspomnieliśmy o nim w naszym opracowaniu. Nikt normalny nie umieściłby ładunku wybuchowego przed takim przeglądem. Samolot jako taki nie był objęty ścisłą gwarancją zakładów w Samarze - jego obsługa odbywała się swobodnie w polskim hangarze. Gwarancją objęte były poszczególne agregaty. Wystarczy wykryta usterka któregokolwiek z nich (a łatwo ją przypadkiem wywołać przy montażu ładunku wybuchowego), aby oficer zadecydował demontażu agregatu na przeglądzie i wysłaniu do Samary. Nadgodziny w wojsku nie występują, zawsze uszkodzony agregatu zostałby zdemontowany, choćby trzeba było dłubać przy samolocie wiele dodatkowych godzin. Inaczej trzeba by znowu wszystko rozbierać, a mechaników nie dałoby się wykorzystać do innych zadań. Nie ma więc takiego miejsca, gdzie przez przypadek nie da się wykryć bomby. Przed tak dużym przeglądem bano by się ją podkładać.



To, że raczej nie podłożono bomby w Polsce nie oznacza, że nie było jej w samolocie. W Samarze samolot został całkowicie zdemontowany i zmontowany na nowo. Teoretycznie przy jego remoncie byli Polacy. W praktyce każdą zdemontowaną część fabryka wysyła do podwykonawcy. Jeden podwykonawca remontuje silniki, inny hydraulikę, jeszcze inny elementy klimatyzacji. Możliwość ukrycia materiałów wybuchowych była właśnie przy remoncie poszczególnych agregatów poza fabryką. Remonty te odbywały się w całej Rosji (każdy agregat pojechał gdzie indziej), a nawet na Ukrainie. Oczywiście bez żadnego nadzoru ze strony polskiej. Po części były opóźnione, deficyt czasu nie występował. Skoro dysponuje Pan samolotem rozłożonym na części, może Pan wpaść na pomysł takiego umieszczenia bomby, żeby nie dało się jej wykryć bez ponownego rozłożenia samolotu na części. Może Pan w jakimś zakresie umieścić bombę nawet w wolnej przestrzeni pomiędzy szkieletem skrzydła, w stateczniku, zbiorniku z paliwem. Gdzie tylko Pan zechce.

Inną sposobnością był załadunek samolotu. Cargo (wieńce i elementy oprawy) sprawdzała Straż Graniczna, czytaj: kolejny raz spektrofotometr i pies, a bagaże podręczne zostały prześwietlone. Jedyną drogą była apteczka techniczna, która nie podlegała żadnej kontroli, a ważyła około 0,5 tony (części zamienne, koła zapasowe... oleje i smary). Jej załadunek był pozbawiony sensu, skoro w załodze nie było grupy mechaników mogących z tych części skorzystać.  Jednak oba koła zapasowe z apteczki technicznej zostały przez nas zidentyfikowane podczas wczesnych analiz zdjęć z miejsca katastrofy i nie nosiły śladów uszkodzeń (tarcza koła była jednolicie biała, czysta, opona nierozerwana, bryła nieodkształcona).

Ogólne przesłanki, jakimi kierowaliśmy się przyjmując za najbardziej prawdopodobną hipotezę trafienia pociskiem powietrze-powietrze, zna Pan. Dowody pozwalające na odrzucenie hipotezy błędu pilota lub usterki technicznej są dla nas niezbite. Szybko ograniczyły one nasze badania do wątku ewentualnego zamachu. Jak słuszny był to kierunek, przekonaliśmy się konfrontując z prawdą raport Millera.

W toku dalszych badań, naturalnie udało się dokonać oględzin wraku. Jednak takie oględziny mają swoje ograniczenia. Zbadanie wszystkich instalacji, w tym zbiorników paliwa w warunkach polowych i w deficycie czasu jest niemożliwe. Mogli to zrobić rzetelnie jedynie smutni panowie z Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa lotów, który za bezpieczeństwo lotów nie odpowiada, ale nawet gdyby chcieli, uniemożliwił im to swoim nagłym wyjazdem Edmund Klich. Po przeniesieniu wraku na ubocze lotniska, sporo części było pod stertą, koledzy nie zdołali ich odszukać. Być może wyniki badań zbiorników z paliwem okażą się sprzeczne z naszymi ustaleniami, co nie oznacza jednak że nasze ustalenia są błędne.

(...)

Badania części z pierwszych oględzin, zlecone w Szwajcarii, nie powiodły się ze względu na śmierć prof. DJ, który zadał sobie trud przyjęcia ich do analizy w kierowanym przez siebie, cieszącym się międzynarodową sławą laboratorium. Do dziś nie wiadomo gdzie znajdują się te dowody.

Po ustaleniu, że uszkodzenia samolotu pasują do zastosowania broni termo-barycznej, zasięgnięciu opinii specjalistów, jak chociażby śp. płk. dr hab. Wasilij Wasylenko (jak każdy radziecki bomber, z zawodu inżynier górnictwa), który projektował w latach 1970 rakiety ZIEMIA-powietrze z głowicami termo-barycznymi, przystąpiliśmy do analizy miejsc rozmieszczenia takiej broni. W międzyczasie otrzymaliśmy od prof. DH z Anglii analizę matematyczną rozkładu szczątków Tu-154M, z której wynikało, że ich rozmieszczenie jest nienaturalne, że miały różny pęd, a o sposobie ich rozrzucenia zdecydowały dwa równoczesne wybuchy w tylnej i po lewej stronie płatowca. ŚP. Prof. Urbanowicz potwierdził prawidłowość zastosowanych w analizie obliczeń, choć prosił o uwzględnienie szeregu zastrzeżeń metodologicznych. Zastosowaną przez prof. H. metodę (test chi-kwadrat) zaproponował prof. (...), dziś piewca absurdalnej teorii o inscenizacji katastrofy.



Rezultatem badania rozmieszczenia broni termo-barycznej było odkrycie, że jednostka w Kursku jako jedyna w Rosji posiada rakiety powietrze-powietrze z głowicami termo-barycznymi. Platformą do ich przenoszenia jest zmodernizowany samolot MiG-29. Pod koniec ostatniego pobytu kolegów w Rosji, udało się zdobyć i potwierdzić informacje, że samoloty tej jednostki były 10 kwietnia w Sieszczy, na dodatek, tego dnia latały. Ta informacja wywołała w naszych szeregach euforię. Jeszcze raz przeanalizowaliśmy plusy i minusy całej teorii. Uznaliśmy, że jest spójna, logiczna i nie ma dowodów jej przeczących."

 (koniec cytatu)

Czy rezultaty tego niezależnego śledztwa przeczą wiedzy operacyjnej na temat zamachu Smoleńskiego zdobytej przez niemiecki wywiad BND, wiedzy ujawnionej przez Juergena Rotha? I tak, i nie. Dwa źródła (polskie i rosyjskie) przekazały niemieckim służbom taką samą wersję zdarzeń. Prawdopodobnę hipotezą jest więc, że "wysoko postawiony polski polityk" B. przekazał zlecenie Sz., on natomiast uruchomił swoje kontakty w Rosji (gen. Jurij D.). Prace koncepcyjne dotyczące zamachu powierzono Dmitrijowi Sałamatinowi i jego grupie operacyjnej z Połtawy. Początkowo planowano załatwić sprawę za pomocą bomb na pokładzie zainstalowanych w czasie remontu - i do tego się przygotowywano. Ze względu jednak na duże ryzyko postanowiono zrealizować scenariusz pewniejszy - zestrzelenie. Przygotowania do zamachu trafiły w ręce gen. Benediktowa.

***

Gorąco polecam wszystkim książkę Wojciecha Sumlińskiego "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego". Jestem w trakcie jej lektury - naprawdę mocna rzecz, która bardzo wiele wyjaśnia. Warto zwrócić tam uwagę na kwestię powiązań Fundacji Pro Civili i pokrewnych organizacji z rosyjskimi tajnymi służbami i mafią - w tym z grupą zabójców wywodzących się z dawnej Północnej Grupy wojsk sowieckich. Wszyscy też oczywiście czekamy na "Resortowe dzieci. Służby" i polskie wydanie "Zamkniętych Akt S." Juergena Rotha. Warto również sięgnąć po inną książkę tego niemieckiego dziennikarza śledczego - "Cichy Pucz".

Zainteresowanych tajną stroną historii i po prostu dobrą lekturą  zapraszam też  do sięgnięcia po moją książkę "Vril. Pułkownik Dowbor".  I w wersji papierowej  i jako ebook.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Marszałek Izzat Ibrahim al-Douri - prawdziwy szef Państwa Islamskiego (1942-2015)


Polskie media, mające problemy z odróżnianiem państw Bliskiego Wschodu, nie odnotowały tej wiadomości, ale w zeszłą sobotę zginął marszałek Izzat Ibrahim al-Douri, przywódca irackiego postsadamowskiego ruchu oporu i zarazem prawdziwy szef Państwa Islamskiego. Jego konwój został ostrzelany pod Tikritem. Chory na raka al-Douri dostał zapewne kilka kul. (Tutaj macie zdjęcia wystawionego ciała.)



Czemu o nim wspominam? Bo to był ostatni nie złapany współpracownik Saddama, człowiek który wykazał się niesamowitą energią, inteligencją, siłą woli, przebiegłością i bezwzględnością. Przez 12 lat grał na nosie Amerykanom i rozkręcał w Iraku wojnę kosztowną dla supermocarstwa. Wojnę szaloną i okrutną. W zeszłym roku zszokował świat organizując ofensywę ISIS na Mosul. Od początku stał za kulisami Państwa Islamskiego, którego sadyzm zaszokowała świat. Niech was nie zwiedzie szlachetna twarz al-Douriego - łudząco podobnego do marszałka Montgomery'ego - ten człowiek przez ponad pół wieku unurzał się we krwi po łokcie. Od czystek z 1979 r., poprzez gazowanie Kurdów do spektakularnych rzezi dokonywanych przez Państwo Islamskie. O tym człowieku powinno się wykładać w akademiach wojskowych i na kursach służb specjalnych.

O jego roli w utworzeniu Państwa Islamskiego pisałem już w poście: "Marszałek Izzat al-Douri - prawdziwy przywódca Państwa Islamskiego. Baghdadi to aktor!"

Teraz w tej historii pojawiły się nowe szczegóły: z dokumentów przechwyconych w Aleppo wynika, że plany powstania Państwa Islamskiego opracował płk Samir Abd Muhammad al-Khlifawi, funkcjonariusz wywiadu irackich, saddamowskich sił powietrznych

Tymczasem kreujący się na "obrońcę krześcijan" Baszar Assad otworzył drogę ISIS do masakry w palestyńskim obozie Jarmuk pod Damaszkiem. Wybija w ten sposób wrogą sobie palestyńską frakcję. Jego ludzie cały czas obsługują pola naftowe i rafinerie w rękach Państwa Islamskiego. Dzielą się zyskami z handlu ropą.

sobota, 18 kwietnia 2015

Zamach smoleński: zleceniodawcy i wykonawcy


"Musimy się przeciwstawić specjaliście od kur!"
   BUL


Jak już zauważyliście, komuś w BBN nie spodobał sie mój poprzedni wpis i Google wyświetla komunikat, że "blog został uznany za kontrowersyjny". Dedykuję tej osobie piosenkę:




Chodź Szogunie z RMF Maxx

Szogun ponoć jest osobą próżną, która kilka razy dziennie wpisuje swoje nazwisko w Google, by sprawdzić, co o nim piszą. Zapewne z wrodzonej skromności jeszcze nie ujawnił, że widzi siebie w roli dowódcy polskich sił zbrojnych (szoguna) na wypadek wojny.

***

W poprzednim wpisie poruszyłem temat zleceniodawców i wykonawców zamachu smoleńskiego. Dzisiaj przypomnę postać jednego - zapewne kluczowego wykonawcy - gen. Władimira Benediktowa, specjalisty od lotniczych operacji specjalnych, "lotczika-snajpera", od 2013 r. dowódcy wojskowego lotnictwa transportowego Federacji Rosyjskiej. Jego rolę po raz pierwszy ujawniono w znakomitej książce "Zbrodnia Smoleńska. Anatomia zamachu" napisanej przez zespół ekspertów powiązanych z wojskiem i tajnymi służbami. Benediktow wydawał płk Krasnokuckiemu polecenia z moskiewskiego Centrum "Logika". To on zakazał zamykać lotnisko i kazał sprowadzać Tupolewa po określonym kursie i ścieżce, "do 100 m". Na 100 m samolot najprawdopodobniej dostał rakietą powietrze-powietrze, która wywołała zniszczenia m.in. w tylnej części statecznika (których nie spowodowałaby ładunki wybuchowe umieszczone na pokładzie). Zniszczenia wewnątrz silników były skutkiem zassania przez nie odłamków. (Tupolew zaczął się rozpadać już na długo przed osławioną brzozą, po wybuchu w powietrzu - bomba/bomby w salonce prezydenckiej i koło przedziału VIP zostały umieszczone moim zdaniem "dla pewności" lub bardziej w ramach intrygi mającej na celu szantaż polskiego polityka i grupy wojskowych, którzy zlecali zamach.)



W stenogramach ze stanowiska kontroli lotów na lotnisku Smoleńsk Siewiernyj znajduje się fragment w którym Krasnokucki dzwoni do Centrum "Logika" prosząc o połączenie z Benediktowem. Sekretarka w Moskwie go łączy, a Benediktow rzuca słuchawką jak tylko słyszy głos Krasnokuckiego. Wie, że rozmowa jest nagrywana. Dzwoni więc na prywatną komórkę Krasnokuckiego i przez nią wydaje mu rozkazy. Gen. Benediktow był prawdopodobnie ważniejszym operacyjnym wykonawcą zamachu od gen. Jurija D. i od Dmitrija Sałamatina.

Gen. Benediktow jest również silnie powiązany ze zorganizowaną przestępczością. Jak czytamy:

"Interesujące światło na osobę Benediktowa i możliwość jego uczestnictwa w działaniach przestępczych rzuca opis środowiska, w jakim toczyła się jego szybka kariera. Należy on bowiem od wielu już lat do grupy ścisłego dowództwa lotnictwa transportowego Rosji, które wstrząsane jest ogromną, nawet jak na Rosję, aferą korupcyjną. Do grupy tej należeli m.in. generałowie Denisow i Kaczałkin, najwyżsi dowódcy tego rodzaju sił zbrojnych, a także, na niższym szczeblu płk. Krasnokucki, dowodzący w ciągu swej kariery bazami lotniczymi w Smoleńsku i Twerze. Za ich zgodą powołano w 1993 r. dwa specjalne oddziały, 223 i 224, w największych bazach lotnictwa transportowego w Twerze i Szczołkowie pod Moskwą. Stały się one prywatnym biznesem generałów. Wojskowe samoloty transportowe wykorzystywano do masowego przewozu nielegalnego spirytusu „Royal”, obsługiwały handel bronią i narkotykami. Samoloty były „wypożyczane” gangom. Generalicja zarabiała na tym miliony. Od 2002 roku trwa w tej sprawie prokuratorskie śledztwo. Co ciekawe, Ił-76, który próbował 10 kwietnia lądować w Smoleńsku godzinę przed polskim TU-154 należał właśnie do oddziału nr 224 i przyleciał z bazy Twer."

***

Po publikacji książki Jurgena Rotha "Zamknięte akta S." można było często słyszeć, że Roth jest "narzędziem niemieckiego establiszmentu" celowo prowadzącym dezinformacje w sprawie smoleńskiej. Nic bardziej błędnego. Roth to radykalny socjalista (a przy tym antykomunista), który przez 45 lat kariery dziennikarza śledczego wielokrotnie zachodził niemieckiemu establiszmentowi za skórę. Wystarczy przeczytać jego książkę "Cichy pucz", by zorientować się w jego poglądach. Roth to przy tym bardzo rzetelny dziennikarz, wierzący w swoją misję naprawiania świata. Inną sprawą jest to, czemu ktoś z BND przekazał mu tajny dokument dotyczący zamachu smoleńskiego. Zapewne w centrali BND w Pullach pod Monachium są jacyś pogrobowcy Franza Josepha Straussa, którzy niepokoją się tym, że Rosja zbyt śmiało i bezczelnie sobie poczyna w Polsce, Czechach, na Węgrzech (krajach które Niemcy tradycyjnie uważają za swoją strefę wpływów) a także w Austrii i Niemczech. Przekazana notatka najprawdopodobniej odzwierciedla autentyczną wiedzę operacyjną niemieckich tajnych służb. Oczywiście jest to tylko fragment tej wiedzy.

(Warto zadać tutaj pytanie: czy coś o Smoleńsku wypłynie od białoruskich i amerykańskich służb? Lotnisko Smoleńsk Siewiernyj było wykorzystywane w procederze nielegalnego handlu białoruską bronią i jako takie było nadzorowane przez tajne służby Łukaszenki a także przez amerykańskie satelity szpiegowskie.)

***

Roth w ostatnim wywiadzie dla "W Sieci" mówi, że zleceniodawca zamachu, według notatki BND, pochodził z polskiego rządu. Jest w tym dokumencie jego nazwisko. Niemieckie słowo "Regierung" można przetłumaczyć w wąskim znaczeniu jako rząd, rada ministrów a w szerszym jako administracja rządowa, państwowa. Jak już wspomniałem: musiał to być polityk powiązany z wojskowymi tajnymi służbami, od samego początku angażujący się w tuszowanie zamachu smoleńskiego i przy tym na tyle głupi, by dać się szantażować rosyjskim tajnym służbom takim zleceniem masowego zabójstwa.



Jeśli patrzymy na to kto w latach 2009-2010 pasował do takiego schematu, to pierwszym skojarzeniem będzie pewien półanalfabeta łażący po krzesłach - o ile przyjmiemy, że chodzi o "rząd" w szerszym znaczeniu ekipy władzy - a drugą pewien minister paplający w podsłuchiwanych restauracjach co mu ślina na język przyniesie, płacący ponoć służbową kartą kredytową za dziwki podczas zagranicznych wizyt, pudrujący sobie nos (bynajmniej nie cukrem pudrem), mający niesłychanie rozdęte ego i  kompleksy na punkcie  Lecha Kaczyńskiego, współpracujący swego czasu służbowo z Szogunem i wianuszkiem podobnych trepów  a przy okazji często odwiedzający Afganistan (miejsce gdzie rezydował gen. Jurij D.). Przeciwko tej tezie przemawia to, że ta osoba ma opinię "tchórza i człowieka bez inicjatywy". Poza tym mija już pięć lat - gdyby to zrobił, to by już dawno wypaplał.






piątek, 10 kwietnia 2015

Krótka historia sabotażu lotniczego: To był Szogun!

Ilustracja muzyczna: Darker than Black Ryuusei no Gemini Opening

"Shogun ka yo!"
    Gintoki Sakata, "Gintama"

W styczniu 2011 r. pewna bardzo poinformowana osoba o niezwykłych powiązaniach służbowych, towarzyskich i rodzinnych (jego ojciec był w Oddziale II SG) a także o niecodziennych poglądach (za największych polskich przywódców XX w. uznaje on Marszałka Piłsudskiego i Edwarda Gierka) pokazała mi tekst anglojęzycznej książki poświęconej zamachowi smoleńskiemu przygotowanej przez zespół polskich wojskowych i ludzi tajnych służb. Wiele miesięcy później ta książka została wydana w Polsce jako "Zbrodnia Smoleńska. Anatomia Zamachu". Wielka cegła ze wstępem Wiktora Suworowa, dezertera z GRU oraz Gene'a Poteata z CIA. Na długo zanim tzw. Zespół Macierewicza udowodnił, że Tupolew został zniszczony za pomocą wybuchu, tam pojawiła się taka sama teza. W książce tej przyjęto wytłumaczenie, że Tupolew został zestrzelony przez rosyjskiego Miga-29 uczestniczącego w manewrach lotniczych pod Sieszczą.

W sierpniu 2011 r. w Mińsku białoruskim miałem okazję pić wódkę z weteranami Afganistanu - weteranami sił specjalnych GRU. Zapytani o Smoleńsk powiedzieli: "Przecież wiadomo kto to robi. U nas w Rosji było mnóstwo takich "katastrof". Dowództwo Floty Pacyfiku tak nam kagiebiści załatwili".

Miałem okazję później rozmawiać z Juvalem Avivem, pierwowzorem głównego bohatera filmu "Monachium". Zagaiłem: "Część ludzi w Polsce uważa, że w Smoleńsku doszło do zamachu...".  Odpowiedział mi: "No doubt, no any dobut!".

Dobrze poinformowani ludzie ze służb specjalnych - zarówno z Zachodu jak i ze Wschodu czy Bliskiego Wschodu - są więc przekonani, że 10 kwietnia 2010 r. nad Smoleńskiem doszło do zamachu. Oczywiście ubeccy podludzie tacy jak gen. Dupaczewski czy gen. Duposław Cz. tego nie potwierdzą - więc bezmyślna masa etniczna zamieszkująca między Odrą i Bugiem jest święcie przekonana, że samolot rozwalił pijany generał Błasik i niedouczeni piloci.

Szokiem dla prywiślańskiego społeczeństwa mogą więc być rewelacje Jurgena Rotha, wybitnego niemieckiego dziennikarza śledczego, specjalisty od zorganizowanej przestępczości i terroryzmu. W swojej najnowszej książce "Zamknięte akta S." publikuje on dokumenty pokazujące, że niemiecki wywiad BND jest również przekonany, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Jak czytamy:




"Czy w związku z tym powinienem zignorować dokument Federalnej Służby Wywiadowczej (BND)? Nosi datę z marca 2014 roku. Wtedy funkcjonariusz BND wysłał depeszę do centrali w Pullach, którą sporządził po rozmowach przeprowadzonych z wysokim rangą członkiem rządu polskiego oraz czołowym funkcjonariuszem rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). W dokumencie utrzymuje się między innymi co następuje: "Możliwym wyjaśnieniem przyczyny katastrofy Tu-154 z 10.04 2010 w Smoleńsku jest wysoce prawdopodobny zamach przy użyciu materiałów wybuchowych przeprowadzony przez Wydział FSB działający pod przykryciem w ukraińskiej Połtawie, pod dowództwem generała Jurija D. z Moskwy”.
„Chodzi o 3. Wydział FSB, Służby Naukowo-Techniczne. Do jego podwydziałów należą: Zarządzanie Zakupem Broni, Sprzętu Wojskowego i Specjalnego Wyposażenia oraz Zarządzanie Środkami Operacyjno-Technicznymi.
W dalszej części dokumentu BND czytamy: "Pozostałego przebiegu zdarzeń dotyczącego realizacji, pozyskania materiałów wybuchowych czy komunikacji - mimo podjęcia intensywnych działań - nie udało się wyjaśnić, ponieważ nie można wykluczyć poważnego zagrożenia dla działających na miejscu źródeł." Jak to bywa ze wszystkimi informacjami BND, można im wierzyć lub nie. Jednak te pasują do układanki z faktów i poszlak, co pozwala sądzić, że powyższe informacje wywiadowcze nie zostały wyssane z palca”.
(...)

Wiele poszlak wskazywało na to, że mogło jednak dojść do jednej lub kilku eksplozji. Tu należy przypomnieć raport BND z marca 2014 roku. W dokumencie tym nie tylko utrzymywano, że zlecenie zamachu na TU-154 pochodziło „bezpośrednio” od wysokiego rangą polskiego polityka i było skierowane do generała FSB, Jurija D. „Nie udało się ustalić, kiedy i gdzie do tego doszło.” Następnie wspomniany generał FSB nawiązał kontakt ze stacjonującą w Połtawie grupą operacyjną pod dowództwem Dmytra S. „Dmytro S. oraz cała jego grupa operacyjna, w skład której wchodzi piętnastu etatowych funkcjonariuszy FSB, posługują się oficjalnie na terenie Ukrainy dokumentami SBU [Służby Bezpieczeństwa Ukrainy]. Pozostają tam jako siły wsparcia dla działań SBU. W rzeczywistości jednak wszyscy są funkcjonariuszami 3. Wydziału FSB, Służby Naukowo-Techniczne. Nasuwa się pytanie, dlaczego akurat 3. Wydział FSB miałby być uwikłany w tego rodzaju proceder. D. do 2011 roku służył w Kabulu jako doradca Hamida Karzaja ds. spraw bezpieczeństwa. Wydaje się, że D. mógł zapewnić sobie łatwy dostęp do materiałów wybuchowych. Mimo to, uwzględniając fakt, że w przypadku TU-154 chodzi o rządowy samolot polskiego prezydenta o bardzo wysokich wymogach bezpieczeństwa, - zdaniem autora - umieszczenie w samolocie ładunków TNT wyposażonych w zdalne zapalniki byłoby niemożliwe bez zaangażowania polskich sił.” Tyle na temat wiedzy BND na podstawie wypowiedzi dwóch różnych źródeł; przedstawiciela rządu polskiego oraz rosyjskiego źródła z FSB. Oba źródła informują na temat sprawy Smoleńska niezależnie od siebie, nie znając się wzajemnie."

(koniec cytatu)

Opisywana przez niemieckie służby struktura, która przeprowadziła zamach bardzo przypomina struktury oparte na funkcjonariuszach postsowieckich służb takich jak Grupa Far West czy też opisane przez płk. Litwinienkę siatki, które doprowadziły do dwóch wojen czeczeńskich. Posługiwanie się wykonawcami zakamuflowanymi jako przedstawiciele innych służb wywiadowczych to też nic nowego. Wzmianka o Karzaju jest ciekawa - choćby w kontekście jego zwrotu ku Rosji oraz poparcia przez niego aneksji Krymu.  Wspomniany gen. Jurij D. zapewne nadzorował narkotykowe interesy FSB z Karzajem. 

Wykonawca zamachu (umieszczenia bomby w salonce prezydenckiej i być może również "czyszczenia" wrakowiska - niektórzy dopatrywali się ukraińskich słów na słynnym filmie ze strzałami w lesie) został zidentyfikowany jako Dmitrij Sałamatin - Kazach będący przez kilka miesięcy ministrem obrony u Janukowycza. Jak czytamy:



"Urodzony w 1965 r. w Kazachstanie Salamatin, inżynier górnictwa, w latach 90-ch pracował jako doradca w różnych moskiewskich firmach paliwowych. W 1999 r. przeprowadził się na Ukrainę. Jesienią 2005 r. otrzymał obywatelstwo Ukrainy. W latach 2006-2011 był deputowanym do Rady Najwyższej Ukrainy z ramienia Partii Regionów. W czerwcu 2010 roku Salamatin został szefem ukraińskiej spółki państwowej Ukrspieceksport, mający wyłączność na eksport i import broni. W 2011 r. zaś szefem państwowy koncernu Ukroboronprom, łączącym ukraińskich producentów broni.
Z lutego po grudzień Dmytro Salamatin 2012 r. obejmował stanowisko ministra obrony Ukrainy.Jego nominacja wywołała skandal polityczny na Ukrainie. Przede wszystkim krytykowano wybór na tak ważne stanowisko człowieka, który przez lata pracował dla Rosji. Wielokrotnie był oskarżany o związki z rosyjskimi służbami.

– Powołanie na ministra obrony Ukrainy człowieka, który był obywatelem Ukrainy zaledwie przez 5 lat, a wcześniej pracował w rosyjskim biznesie, jest wyraźnym świadectwem albo niekompetencji prezydenta Janukowycza, albo, co jest bardziej prawdopodobne, bezpośrednim i świadomym lekceważeniem przez niego interesów bezpieczeństwa narodowego i obrony – mówił po powołaniu Salamatina w kwietniu 2012 r. deputowany do rady Najwyższej Taras Steckiw z partii byłego „pomarańczowego” prezydenta Wiktora Juszczenki Nasza Ukraina-Ludowa Samoobrona.

Do dymisji Salamatina doszło w atmosferze skandali. Zdążył jednak we wrześniu 2012 r. udać się z oficjalną wizytą do Afganistanu, gdzie spotkał się z ówczesnym prezydentem Hamidem Karzajem. Od razu po dymisji Salamatina w grudniu 2012 r. ówczesny prezydent Wiktor Janukowycz wyznaczył Salamatina swoim doradcą ds. bezpieczeństwa.

Jak ujawniła w lutym br. francuska gazeta Le Mond, opierając się na danych szwajcarskiego banku HSBC, Salamatin jest właścicielem domu w najdroższej podmoskiewskiej, burżuazyjnej dzielnicy Srebrny Bór w sąsiedztwie z wysokimi funkcjonariuszami FSB Rosji."

Do ustalenia pozostaje tożsamość gen. Jurija D. , dokładnego technicznego przebiegu zamachu (czy dwa pierwsze wybuchy to skutek trafienia Tupolewa rakietą czy eksplozji wewnętrznej - jak bowiem czytamy: zgodnie z raportem, podczas odejścia na drugi krąg, w samolocie nastąpiła eksplozja kilkadziesiąt metrów przed brzozą, a na dystansie kolejnych 200-300 metrów miała miejsce dalsza destrukcja skrzydła wraz z urwaniem jego końcówki. Następnie jeszcze przed uderzeniem w ziemię miała miejsce eksplozja w kadłubie samolotu, która zniszczyła jego strukturę; końcowym etapem katastrofy był wybuch w prezydenckiej salonce, już po uderzeniu samolotu w ziemię), a także ustalenia polskojęzycznych zleceniodawców zamachu. Logika podpowiada, że musiał to zlecić polityk mający silne powiązania z wojskowymi służbami specjalnymi, aż do BUL-u wykorzystujący te powiązania. Organizatorem ze strony polskiej był zaś wojskowy, w randze generała, mający służbowe powiązania z ludźmi takimi jak gen. Jurij D., kultywowane również podczas wizyt w Afganistanie.

Flashback: Zagadka śmierci generała Szumskiego - MUST READ!!!


Powyżej:  "Sejmowa Komisja badająca Katastrofę Smoleńską podczas analizy dokumentów związanych z remontem tupolewa natrafiła na ślad lobby Wojskowych Służb Informacyjnych. Podczas przetargu na remont tupolewa z niejasnych przyczyn odrzucono polskie przedsiębiorstwa BUMAR i Metalexport-S. Zlecenie przyznano konsorcjum MAW Telecom i Polit-Elektronik.
Wiceprzewodniczącym Rady Nadzorczej MAW Telecom Intl SA jest gen. broni w st. spocz. Henryk Tacik, absolwent Akademii Sztabu Generalnego w Moskwie. "




Powyżej: "Czyż to nie Szogun!" ("Shogun ka yo!") Gen. Koziej z gen. Patruszewem, byłym szefem FSB, z którym spotykał się niezwykle często. 


Ending: Egoist Fallen

***

Polecam wywiad ze mną przeprowadzony przez kwartalnik naukowy "Spojrzenie na Wschód". Mówię tam m.in. o kryzysie Europy i o tym, co może nam zaoferować Azja Wschodnia.

***

Zainteresowanych tajną stroną historii i po prostu dobrą lekturą  zapraszam  do sięgnięcia po moją książkę "Vril. Pułkownik Dowbor".  I w wersji papierowej  i jako ebook

sobota, 4 kwietnia 2015

Największe sekrety: Francja umarła w maju

Ilustracja muzyczna: April 1945 - Fury OST

Francja kilkakrotnie, na własne życzenie, straciła możliwość pokonania III Rzeszy. Mogła to zrobić w 1934 r., 1936 i 1938 r. w wojnie koalicyjnej, wspólnie z Polską i Wielką Brytanią. Miała doskonałą szansę na zwycięstwo w pierwszych dwóch tygodniach września 1939 r. - wystarczyło uderzyć na obsadzony dywizjami złożonymi z "emerytów" słaby niemiecki front nad Renem i przemysłowe centrum Niemiec - Zagłębie Ruhry w tydzień wpadłoby we francuskie ręce, Stalin nie zaatakowałby Polski (przyjmując postawę wyczekującą) a wojskowy zamach stanu obaliłby przegranego Hitlera. Kolejną szansę na zwycięstwo pogrzebano w maju 1940 r.





Kampania Francuska to wydarzenie obrosłe mitami w stopniu podobnym jak Kampania Polska 1939 r.  Oficjalna, zafałszowana wersja mówi, że Niemcy dzięki ogromnej przewadze w broni pancernej i samolotach zmiażdżyli anachroniczną francuską armię stosując rewolucyjną strategię blitzkriegu. To zbiór kłamstw, które zręcznie zostały obalone przez niemieckiego historyka płka Karl-Heinza Friesera w jego znakomitej książce "Legenda blitzkriegu". Frieser wskazuje, że Niemcy w 1940 r. nie przygotowywali się we Francji na blitzkrieg. Zamówienia składane w przemyśle wskazywały, że oczekiwano powtórki wojny okopowej z lat 1914-1918. Armia niemiecka przypominała wówczas włócznię: grot stanowiło kilka w miarę nowoczesnych dywizji pancernych i zmotoryzowanych, za grotem było jednak drzewce w postaci kilkudziesięciu dywizji piechoty korzystających z transportu konnego i często skompletowanych z rezerwistów - weteranów I wojny światowej idących do boju z tym samym sprzętem co w 1918 r. Armia niemiecka nie miała też żadnej "strategii blitzkriegu". To był mit stworzony przez Geobbelsa. Po prostu część dowódców - takich jak Guderian czy Rommel - twórczo wykorzystywała, na przekór zwierzchnikom nowinki taktyczne z końcówki I wojny światowej. Nowinki znane też innym armiom. Do przebicia się armii niemieckiej na Mozą doszło głównie dzięki ocierającej się o niesubordynację inicjatywie dowódców lokalnego szczebla - Guderian rzucił swoje czołgi do przodu, wbrew rozkazom nakazującym mu czekać na piechotę. Jego niesubordynacja omal nie doprowadziła wówczas Niemiec do katastrofy. Niestety Francuzi nie wykorzystali jego błędu.




Francuska historiografia lubi podkreślać, że Niemcy w 1940 r. mieli przewagę w czołgach. Bzdura - było dokładnie odwrotnie. To Francuzi mieli więcej czołgów - i to górujących pod wieloma względami nad przeważającymi w armii niemieckiej Panzerami I, II i III. O tym, że Francuzi mogli miażdżyć niemieckich najeźdźców - o ile tylko stawiali im opór - świadczy choćby epizod znany jako Bitwa o Stonne. Niemieccy weterani porównują to starcie pod względem zaciętości do Falaise i Stalingradu. To podczas tej bitwy porucznik Pierre Billotte i jego czołg Char B1-Bis "Eure" w kilkanaście minut zniszczył dwa czołgi Panzer IV, jedenaście (!) Panzer III i dwa niemieckie działa przeciwpancerne. Jego maszyna została trafiona przez Niemców 140 razy. Ani jedno trafienie nie przebiło pancerza. Billotte zaatakował Niemców na czele małego oddziału pancernego. Za nim miała iść cała dywizja wyposażona w podobne "potwory". Z nieznanych przyczyn zatrzymała natarcie i pozwoliła Niemcom rozszerzać przyczółek na Sommą. Jej uderzenie mogłoby bardzo łatwo odciąć pancerną szpicę Guderiana i zamienić Kampanię Francuska w klęskę Rzeszy.




Armią mającą przeprowadzić kontruderzenie pod Sedanem - natarcie do którego nie doszło - kierował gen. Charles Hunziger. Choć zasłużył sobie na sąd polowy za to jak dowodził nad Mozą, to on został dowódcą wojsk Francji Vichy. Zginął w 1941 r. w katastrofie lotniczej - która zapewne była bardzo wygodna dla wielu ludzi.



Francuzi skarżą się, że w 1940 r. na froncie pod Sedanem Niemcy mieli ogromną przewagę w lotnictwie. To prawda. Audyt przeprowadzony po kapitulacji w czerwcu 1940 r. ujawnił jednak, że w całej Francji było około 2 tys. sprawnych samolotów bojowych, które stały w hangarach i nie zostały użyte w boju. Dlaczego? Kto zdecydował ich nie wysłać do walki?



W 1939 i 1940 r. najwyższe czynniki polityczno-wojskowe Francji ogarnął dziwny paraliż. Tak jakby na szczytach zdecydowano, że kraj nie powinien być w obozie "anglosaskim" , ale powinien zacząć budować Nową Europę wspólnie z Niemcami i Sowietami. Aktywnie tezę tą propagowała Francuska Partia Komunistyczna - w 1940 r. namawiająca robotników do aktów sabotażu w fabrykach zbrojeniowych a żołnierzy do dezercji. Wewnętrzny wróg nie ograniczał się jednak do komunistów. Część sfer finansowo-przemysłowych uważała, że Francji będzie - z punktu widzenia ich interesów - po prostu lepiej z Niemcami. Za chciwymi, progresywistycznymi fabrykantami i czerwonymi zdrajcami poszli skorumpowani wojskowi. W 1940 r. wiele francuskich garnizonów kapitulowało przed Niemcami "telefonicznie" - wtedy gdy Niemcy byli oddaleni od nich o kilkadziesiąt kilometrów. Niewiele było trzeba, by zwykli żołnierze brali przykład z góry. W "Szkicach piórkiem" Andrzeja Bobkowskiego jest piękna relacja francuskiego żołnierza z 1940 r. Opowiada on, że podczas tej kampanii myśleli tylko o tym, by się porządnie nażreć - jak widzieli daleko przez lornetkę nadjeżdżający niemiecki patrol, spieprzali aż znaleźli dobre miejsce na rozłożenie kuchni polowej.




Francuska część dziejów drugiej wojny światowej jest więc pasmem kłamstw przeplatanym białymi plamami takimi jak np. zamach na admirała Darlana. Niemal nikomu nie zależy we Francji, by te mity prostować. Cywilizowani ludzie coraz rzadziej uczą się francuskiego, więc nie mają "narzędzi", by wyręczyć w tej misji Francuzów. Do nielicznych, którzy opisywali francuską tajną wojnę należał Pierre de Villemarest. Bojownik nacjonalistycznego ruchu oporu a później oficer francuskich tajnych służb. Jako przyczynę nieszczęść swojego kraju wymieniał on Bank Worms, francuską filię grupy bankowej Kurta von Schroedera. To właśnie von Schroeder był szarą eminencją ekonomicznej okupacji Francji i to on narzucił marszałkowi Petainowi finansowanego przez siebie socjalistę Pierre'a Lavala jako premiera. Ludzie związani z Bankiem Worms obsiedli zarówno administrację Vichy jak i Wolną Francję de Gaulle'a - jednocześnie szkodząc w Londynie grupom ruchu oporu nie związanym z de Gaulle'm.



W ruchu oporu we Francji działało tylko 1 proc. społeczeństwa. Uważam, że winniśmy tym ludziom szacunek, nie tylko z tego względu, że było wśród nich wielu Polaków (m.in. znany piłsudczykowski historyk Władysław Pobóg-Malinowski). To po prostu była najodważniejsza i najaktywniejsza część społeczeństwa. Reszta narodu robiła wówczas wszystko, by pokazać, że jest im wszystko jedno. Francja może być tylko niemiecką prowincją, kulturowym skansenem, rozrywkowym zapleczem Nowej Europy. Lubimy wypominać Francuzom tabuny dziwek, które wdzięczyły się do niemieckich żołnierzy. No cóż, dziwki mają odwracać uwagę świata od tego, że reszta narodu też brzydko się zachowywała. Co ciekawe, Francuzi okazują do dzisiaj czarną niewdzięczność Amerykanom. Choć to wojska USA ich wyzwalała spod niemieckiej okupacji i upokorzeń, to francuska opinia publiczna jakby żałowała, że do tego wyzwolenia doszło. Czy to dlatego, że jej gusta były kształtowane przez polityków chcących budować z Niemcami nową odsłonę Nowej Europy takich jak de Gaulle, czy vichystowski kolaborant Mitterrand?



***

Zainteresowanych historycznym rewizjonizmem i po prostu dobrą lekturą  zapraszam  do sięgnięcia po moją książkę "Vril. Pułkownik Dowbor".  I w wersji papierowej  i jako ebook

***

Wszystkim czytelnikom raz jeszcze życzę zdrowych, wesołych, rodzinnych Świąt Wielkanocnych!

piątek, 3 kwietnia 2015

Porozumienie z Iranem



Miał być dzisiaj wpis z serii "Największe sekrety", ale Amerykanie zrobili wszystkim (oprócz Izraela i sunnitów) prezent świąteczny w postaci porozumienia nuklearnego z Iranem. Oczywiście niemal nikt nie mówi, że to dopiero porozumienie wstępne, że pełny układ ma zostać wynegocjowany do końca czerwca i że Obamie jego wdrożenie będzie utrudniał Kongres. Jest jasnym jednak, że od czasu, gdy irański establiszment ubecko-religijny pozwolił na wybór Rouhaniego na prezydenta, wszystko ku takiemu porozumieniu zmierzało. Cementowała je walka ze wspólnym wrogiem w postaci Państwa Islamskiego - tak przynajmniej można było to sprzedać opinii publicznej. USA mogą sobie pozwolić na współistnienie z uzbrojonym w broń jądrową Iranem, tak jak mogą współistnieć z Koreą Północną. Oba państwa w razie wojny nie mają najmniejszych szans z amerykańskim "Steamrollerem". Podobnie Amerykanów nie bardzo obchodzi, że po bombę atomową siegną w ciągu kilku lat Arabia Saudyjska, Egipt czy Turcja. A niech się wzajemnie szachują z Iranem! O tym, że irańska ekspansja będzie ograniczana do pewnych kierunków geograficznych świadczy amerykańsko-brytyjskie wsparcie dla saudyjsko-egipsko-pakistańskiej interwencji w Jemenie. Niech sobie Iran bierze Irak, Syrię i Liban. Od cieśniny Bab el-Mendeb wara! Izrael, mimo wielkich usług udzielanych przez lata USA, został przez Obamę "wrzucony pod autobus". USA zrobiły to świadomie. Izrael przestał być już dawno ich atutem strategicznym. Iran daje im zaś możliwość oddziaływania na Azję Środkową i Kaukaz Południowy, czyli rosyjsko-chińskie podwórko. Trwa eliminowanie reliktów z czasów Zimnej Wojny. A jakby coś nie wyszło? Sekretarz obrony Ashton Carter przypomina, że USA nie zamknęły sobie drogi do militarnego rozwiązania irańskiego problemu.

***

Zainteresowanych historycznym rewizjonizmem i po prostu dobrą lekturą  zapraszam  do sięgnięcia po moją książkę "Vril. Pułkownik Dowbor".  I w wersji papierowej  i jako ebook

***

Wszystkim czytelnikom życzę zdrowych, wesołych, rodzinnych Świąt Wielkanocnych!