Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Korea Płn.. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Korea Płn.. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 września 2025

Wizyta w Białym Domu i parada w Pekinie



"Trump whisperer" - tak określa się polityków potrafiących rozmawiać z Donaldem Trumpem i przekonywać go do różnych rzeczy. Do tej kategorii zalicza się choćby obrotowego, niderlandzkiego sekretarza generalnego NATO Marka Rutte czy prezydenta Finlandii Alexandra Stubba. Posiadanie "Trump whisperera" jest zwykle uznawane za niesamowite szczęście. Tak się akurat złożyło, że posiadamy swojego człowieka, zaliczanego do tej kategorii - prezydenta Nawrockiego.

Jego wizyta w Białym Domu była sukcesem, któremu nie mogły zaprzeczyć nawet "Wyborcza" z TVNem. Zaczęły więc budować narrację, że prezydent Nawrocki był w Białym Domu "spięty" - na filmach z wizyty widać jednak, że doskonale się bawi z Trumpem. No cóż, amerykański prezydent przyjął go z honorami i wielokrotnie okazywał, że go lubi. Podczas wizyty padły - w obecności sekretarza obrony/wojny Pete'a Hegsetha - ważne słowa: USA nie zamierzają redukować swojej obecności wojskowej w Polsce, a mogą ją nawet zwiększyć. Polska nie znalazła się więc na liście krajów wschodniej flanki NATO, którym będą obcinane fundusze. Zaproszono też prezydenta Nawrockiego na szczyt G20.

Znów można powiedzieć, że mamy jako naród więcej szczęścia niż rozumu. Wyobraźmy sobie, że w miejscu Trzaskowskiego byłby nawalony mefedronem laluś, który opowiadałby Trumpowi o jedzeniu "Prince Polo". Usłyszelibyśmy: ""You have no cards!". 

Wizyta prezydenta Nawrockiego w Waszyngtonie obnażyła też nędzę tusskowej dyplomacji. Minister Sikorski po raz kolejny wyszedł na nadętego idiotę, nagrywając na YouTube kretyński filmik z "instrukcjami" na rozmowy z Trumpem, a później desperacko próbując spotkać się z jakimś waszyngtońskim prominentem (spotkał się na chwilę z Rubio, a potem z byłymi pracownikami Departamentu Stanu) i jojcząc, że z rozmów z Trumpem wyłączono kierownika ambasady Klicha. A dlaczego miałby Klich w nich uczestniczyć? Nie jest przecież ambasadorem. Jest za to totalnym nieudacznikiem, który powinien kryminalnie odpowiadać za tuszowanie zamachu w Smoleńsku i za to, że zmniejszył naszą armię do najniższego poziomu od czasów Kluchosława Poniatowskiego. (Liczyła 97 tys. osób, łącznie z urzędnikami.) Równie bezużyteczny okazał się kierownik rzymskiej ambasady Schnepf - nie da się wysłać tego onucowo-resortowego pajaca do Korei Północnej? 

Prawda jest taka: Tussk jest z wiadomych powodów ("who ya tommorow") persona non grata w Waszyngtonie. Jednocześnie Merz traktuje go jak psa, bo postrzega go jako kreaturę znienawidzonej przez niego Angeli Merkel. Co więcej, Tusska ponoć nienawidzi Keir Starmer (za brexit?), a zaczął go zlewać również Macron. 

Wpływ na to, że prezydent Nawrocki został tak demonstracyjnie ciepło przyjęty w Białym Domu miało zapewne również to, że jego wizyta miała być symbolicznym kontrapunktem wobec spektaklu, który widzieliśmy kilkanaście godzin wcześniej w Pekinie.


Przez Plac Tiananmen przeszła wielka parada upamiętniająca "zwycięstwo nad faszyzmem" (tak oficjalnie ją nazwano). Wizualnie robiła wrażenie, a każdy miłośnik OSINTu uważnie przyglądał się zaprezentowanym tam cackom takim jak: lasery antydronowe, drony, rakiety balistyczne czy hybrydowe czołgi.

Zwracało na siebie uwagę również zbratanie Xi Jinpinga z "Putinem" i Grubym Kimem. "Bój się Ameryko! Oto powstaje Nowy Porządek Świata!" - zagrzmieli duporealiści. No cóż, to, że ta trójka się ze sobą kuma nie jest żadną rewelacją. O tym wiadomo od lat - bez wsparcia Chin, Korei Płn. oraz Iranu, Rosja nie byłaby w stanie kontynuować wojny na Ukrainie. Sojusz między Moskwą, Pekinem i Pyongyangiem zaczął się zresztą już w latach 40-tych i tylko na odcinku Pekin-Moskwa był przerwany na 30 lat w czasach Mao i jego następców. Po rozpadzie ZSRR, Pekin i Moskwa znów zaczęły się dogadywać. Jeśli ktoś więc twierdzi, że "działania kolektywnego Zachodu wepchnęły Rosję w objęcia Chin", to jest po prostu idiotą, który przespał ostatnie 40 lat. 

Większym zaskoczeniem może być to jak łatwo Indie Modiego zaczęły demonstrować swoją przyjaźń z ChRL i Rassiją. Zaryzykowały załamanie swojego eksportu do USA, by zaoszczędzić marne 18 mld USD na zakupach rosyjskiej ropy. Czy to hinduskie biznesowe januszostwo levelu master? Czy kryje się za tym coś więcej? 




Zauważmy, że Indie są obecnie rządzone przez równie skrzywionych ideologicznie fanatyków, co Izrael i Rosja. Owi miłośnicy krowiej uryny naprawdę myślą, że mają od Lorda Shivy misję odegrania się na białych kolonizatorach. Jednocześnie myśleli, że ich nienawiść do islamu (i przy okazji chrześcijaństwa oraz do spłukiwanych toalet) połączona z proizraelskim włazidupstwem zapewnią im immunitet u Trumpa.  

Tymczasem administracja Trumpa naprawdę nie lubi grupy BRICS, o czym świadczą także jej uderzenia w Brazylię oraz w RPA. Aż mi się przypomniał tweet pewnego amerykańskiego, internetowego rasisty z początków rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Napisał on: "Aż się ślinię na myśl o nuklearnej III wojnie światowej przeciwko krajom BRICS. Poprzednie wojny światowe były w dużym stopniu wojnami pomiędzy białymi ludźmi, ta będzie przeciwko innym rasom i rasowym mieszańcom".

No cóż, słowa tego straszliwego rasisty mogą nas niepokoić, ale koleś przynajmniej nie był jednym z tych cucków masturbujących się do "świata wielobiegunowego", BRICS, czarnych komuchów, karzełka Putina, ajatollahów i Grubego Kima.





A w czasie, gdy Chińczycy pokazywali w Pekinie swoją najnowszą technikę wojskową, Trump zwiększył presję na komuszą Wenezuelę. Amerykańskie lotnictwo zniszczyło wypełniony narkotykami statek należący do gangu Tren de Aragua, posyłając do Piekła 11 członków jego załogi.  Jednocześnie zebrał flotę i lotnictwo na Karaibach, niemal naprzeciw wybrzeża Wenezueli. Amerykańska flota zaczęła tam zakłócać sygnały satelitarne. Trochę jak rosyjskie wojska na tydzień przed inwazją na Ukrainę...

***

Wiecie, że w Warszawie nie ma nawet uliczki, skwerku czy tablicy poświęconej Julienowi Bryanowi - bohaterskiemu amerykańskiemu fotografowi, który dokumentował oblężenie stolicy w 1939 r.? I nawet prawicowi działacze olewają sprawę. Może czas to zmienić?


***



sobota, 22 czerwca 2024

Strategia odciągania uwagi

 


Mógłbym wzorem niektórych dupo-geopolityków jojczyć, że "zachodnie sankcje wpychają Rosję w ramiona Chin, Korei Północnej oraz Iranu", ale w odróżnieniu od nich znam podstawowe fakty, takie jak to, że: Rosja jest sojusznikiem ChRL, KRLD oraz Iranu już od dekad. W obecnej sytuacji widzimy, że nie mogłaby prowadzić wojny bez ich wsparcia.

Po co Putin pojechał do Korei Północnej? Po starą amunicję. Widać więc, że rosyjski przemysł nie produkuje jej tyle trzeba i zapewne przewidywane są okresowe niedobory pocisków na froncie. Kiedyś Putin wysyłał z takim zadaniem Szojgu, teraz stawił się osobiście w Pyongyangu. Nie ważne, która to wersja Putina. Gruby Kim może się pochwalić, że stawił się u niego przywódca Rosji. Ponoć poprosił, by w zamian za amunicję dostarczyć mu nowocześniejsze  rosyjskie technologie wojskowe i "rosyjskie piękności".

W międzyczasie zdecydowano o korekcie granicy z Chinami. A konkretnie o tym, by pozwolić chińskim statkom na żeglugę graniczną rzeką Tuman aż do jej ujścia, co umożliwi im dostęp do Morza Japońskiego. Chińczycy chcą zburzyć zbudowany przez Rosjan Most Przyjaźni i poszerzyć ujście rzeki. 

Chińczycy oczywiście sami mocno się rozpychają, czego przykładem jest niedawna bitwa na broń białą z Filipińczykami na Morzu Południowochińskim.  Chińczycy zachowali się tam trochę jak XVII-wieczni piraci. Tajwanowi pogrozili natomiast ostatnio swoim okrętem podwodnym z głowicami jądrowymi na pokładzie.  Władze ChRL zagroziły też karą śmierci dla zwolenników niepodległości Tajwanu, a to bardzo przypomina podobne groźby rosyjskiego Komitetu Śledczego wobec ukraińskich polityków i wojskowych tuż przed 24 lutego 2022 r. Czyli Pekin tworzy lub aktualizuje listy proskrypcyjne na wypadek inwazji.

Mieliśmy też ostatnio przechwałki "Putina", o tym, że może dostarczyć rakiet dalekiego zasięgu wrogom USA. Zbiegło się to w czasie z wizytą rosyjskiej floty na Kubie. Flota zabrała na wszelki wypadek holownik, a obecny podczas wizyty okręt podwodny klasy Kazań był w złym stanie technicznym - odpadały mu panele.  Groźba dostarczenia rakiet kubańskiemu reżimowi brzmi obecnie komicznie - jest spóźniona o 60 lat. Wenezuela i Nikaragua też nie wyglądają poważnie jako zagrożenie. Jeden z kremlowskich propagandystów wymyślił więc sobie, że uzbroją... Meksyk i pomogą mu odbić ziemie utracone w 1848 r. :)

Jak na razie rosyjska strategia odciągania uwagi Zachodu od Ukrainy miała tylko (czy raczej może "aż") dwa sukcesy: 1) Namówienie Hamasu do ataku na Izrael. Zaczęto w ten sposób trwający już niemal 9 miesięcy konflikt między dwoma barbarzyńskimi plemionami, który niepotrzebnie zaprząta emocje mieszkańców Zachodu z tego powodu, że "kibice" jednego plemiona są wpływowi w polityce i biznesie, a drugiego dominują na uniwersytetach i na imigranckich przedmieściach. Przez ten konflikt Biden może stracić szansę na kolejną kadencję. Strzał był więc bardzo celny. 2) Ataki szmatogłowych Hutich na żeglugę międzynarodową. Kampania lotnicza przeciwko nim jest prowadzona przez USA bez planu i bez przekonania. Na ćwierć gwizdka. Wygląda na to, że administracja Bidena boi się, że amerykańskie bomby będą zabijać jemeńskich cywilów. Niepotrzebnie. Nikt nie lubi Hutich  - a szczególnie inni Arabowie.

***

Pewnym elementem wojny hybrydowej prowadzonej przez Chiny jest nowa wojna opiumowa, czyli zalewanie USA fentanylem. To już przestał być problem tylko amerykański. Fentanyl pojawił się już bowiem choćby w Żurominie na Mazowszu Północnym.

W reportażu w pewnej mainstreamowej gazecie przeczytałem, że zatruli się tym narkotykiem m.in. przedstawiciele młodej patologii, którzy kupowali go płacąc ukradzionymi czekoladami Milki. Czekolada była po 10 zł, a tabletka po 5 zł, więc za jedną skradzioną Milkę można było dostać dwie tabletki fentanylu. 5 zł wydaje mi się być ceną dumpingową. Czy gdybyście byli dilerami narkotykowymi przyjmowalibyście zapłatę w czekoladzie a nie w twardej walucie? Wygląda więc na to, że ten kto sprzedaje fentanyl w Żurominie nie jest nastawiony na zysk.

Pojawienie się fentanylu oznacza, że zniknął próg bezpieczeństwa w przypadku wszystkich twardych narkotyków. W USA dilerzy bowiem dodają fentanylu do heroiny, amfy, kokainy a także do podrabianych leków. Ten chiński specyfik jest przy tym bardzo zdradliwy. Jeśli się przekroi jego tabletkę na dwie części, to w jednej może nie być śladu tego narkotyku, a w drugiej może być on w stężeniu wystarczającym do zabicia kilku ludzi.

Najpierw będzie on kosił młodych patusów, później ofiarą staną się korpoludki z dużych metropolii. Wszystkich ich zrówna śmierć made in China. 


sobota, 3 lutego 2024

Szarada z Iranem, Taylor Swift, Travis z Kielc i prawdziwa incepcja

 


Ilustracja muzyczna: Taylor Swift - Blank Space

Nikołaj Patruszew, obecny wielkorządca Rusni, ponoć stwierdził, że administracja Bidena to najsłabsza i najbardziej niekompetentna ekipa rządząca USA od 100 lat. Nie podejmuje się ocenić jego opinii, ale faktem jest, że wrogowie Ameryki wyraźnie dostrzegają w tej ekipie słabość, która ośmiela ich do agresywnych działań. Gdyby tak nie było, Rosja nie szykowałaby się na przełomie 2021 i 2022 r. na triumfalny marsz na Ukrainie. Co prawda w pierwszych miesiącach wojny władze USA zrobiły wiele, by odbudować obraz swojej potęgi, ale później rozgrzebały wojnę, dozując Ukrainie sprzęt, tak by nie wyrządziła Rosji zbyt wielkiej krzywdy, a zamiast ukarać Niemcy  za długoletnie konszachty z Moskwą i osłabianie europejskiej obrony postanowiła znów zrobić z tego wiarołomnego "sojusznika" filar bezpieczeństwa w Europie i na zachętę przekazała mu Polskę. (Ten ostatni aspekt podsumował Marcin Kędryna obśmiewając Mareczka Brzezińskiego: "Po radości, która zapanowała w Waszyngtonie 15 października ubiegłego roku, przyszła refleksja, że po zmianie władzy, sytuacja w Polsce się zmienia i że niekoniecznie będzie tak, że interesy robi się łatwo, tyle że z fajniejszymi partnerami, gdyż fajniejsi partnerzy mają swoich kolegów, z którymi mogą woleć robić interesy. Do tego przecięte zostaną budowane przez lata bezpośrednie połączenia pomiędzy ludźmi i instytucjami. Spora część transoceanicznej komunikacji odbywała się bez udziału ambasady. Ludzie po prostu do siebie dzwonili i załatwiali sprawy. Teraz się to miało zmienić. Później pojawiły się wyraźne sygnały, że z amerykańskimi interesami może wcale nie być dobrze. Dyskusje o lokalizacji elektrowni jądrowych, wizyty Francuzów, dziwne sygnały w sprawie kontraktów zbrojeniowych. Ekscelencja uspokajał. Tłumaczył, że wszystko jest w porządku, bo przecież już dawno nawiązał kontakty z nową władzą. Centrala cisnęła. Stąd jego obchód i zdjęcia, które ministrowie robili sobie jak z gubernatorem."). 

Po tym spadła Bidenowi na głowę seria konfliktów na Bliskim Wschodzie. 7 października - akurat na urodziny Putina - Hamas zaatakował Izrael i to w taki sposób, by sprowokować jego najbardziej bezwzględny odwet i totalne zniszczenie miast w Strefie Gazy. Obrazki martwych palestyńskich dzieci zestawione z poparciem administracji dla Izraela zmobilizowały amerykańską młodzież do skandowania "F*ck Joe Biden!" na antysyjonistycznych demonstracjach. Od Bidena odwrócił się też elektorat arabski, stanowiący klucz do zwycięstwa w ważnym stanie Michigan. Nawet jeśli połowa tamtejszych muslimów nie zagłosuje na Śpiącego Joe, to głosy elektorskie z tego stanu zgarnie Trump. Nieporadność administracji w konflikcie Izraela z Hamasem (wspiera ona Izrael, ale jednocześnie błaga go, by zakończył operację w Gazie) sprowokowała Irańczyków, by podpuścili Hutich do atakowania żeglugi międzynarodowej na Morzu Czerwonym. Wspierane przez Irańczyków grupy terrorystyczne z Iraku i Syrii ostrzeliwały też od dłuższego czasu amerykańskie bazy. Było to głównie "strzelanie na wiwat", w którym starano się nie wyrządzić większych szkód. (Iran w "proteście przeciwko izraelskim zbrodniom" zbombardował też... iracki Kurdystan oraz Pakistan.) Irańczycy z jednej strony zobowiązali się, by pomóc Moskwie odciągnąć uwagę USA od Ukrainy, ale z drugiej sami obawiali się bezpośredniej konfrontacji z USA lub z Izraelem. Konsternację w Teheranie musiało więc wywołać udane uderzenie dronem Shahed w amerykańską bazę Tower 22 w Jordanii, w którym zginęło trzech amerykańskich żołnierzy a kilkudziesięciu zostało rannych. Atak się udał w wyniku zbiegu okoliczności - Amerykanie czekali wówczas na powrót swojego drona i pomylili z nim irańskiego. Po tym udanym ataku, szef proirańskiej grupy Kataib Hezbollah uciekł z Syrii do Teheranu, a w jego ślad poszli wysokiej rangi oficerowie Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Administracja Bidena wspaniałomyślnie dała im kilka dni na ewakuację. Bombardowania 85 celów w Syrii oraz Iraku przeprowadziła dopiero w nocy z piątku na sobotę, jakoś mało się chwaląc co zostało trafione. Mamy więc do czynienia z działaniem pro forma i ustawką. Mocno to kontrastuje z trafną decyzją Trumpa o odstrzeleniu generała Sulejmaniego. 

Atrakcje organizowane Bidenowi przez sojuszników Rassiji jeszcze się nie skończyły. Groźne pomruki wydaje Korea Północna. , a Maduro właśnie wyrzucił do kosza porozumienie z USA dotyczące przeprowadzenia wolnych wyborów. Same sukcesy... W takich momentach zwykle pojawia się pilne zapotrzebowanie na temat zastępczy. Na operację psychologiczną mającą odbudować poparcie dla władzy. 

I stąd z pozoru absurdalna teoria o tym, że Taylor Swift jest w centrum tej operacji, mającej przynieść Bidenowi reelekcję.



Jak wiadomo Taylor Swift to bardzo popularna piosenkarka, mająca olbrzymią bazę szalonych fanek i fanów. Taylor jest znana z tego, że śpiewa o swoich nieudanych związkach. (Polecam odcinek "Family Guya", w którym jej chłopakiem zostaje Chris Griffin :) Ostatnio jednak szczęśliwie się związała z futbolistą Travisem Kelce. (Ciekawe, czy urzędnik w imigracyjnym pomylił rubryki i nadał jego przodkom nazwisko "Kielce". Może Chehelmut wie coś więcej? :) Vivek Ramaswamy, do niedawna republikański kandydat na prezydenta, twierdzi jednak, że ich związek to fejk. Cały ich romans został wyreżyserowany i podobnie ustawiony będzie Super Bowl. Popularność Travisa z Kielc i Taylor Swift ma pomóc Bidenowi zdobyć reelekcję.


Brzmi jak szalona QAnonowska teoria spiskowa? No cóż, Biden bardzo chce, by Taylor dla niego zaśpiewała.  Chętnie by ją pewnie obmacał i obwąchał :) Trump się jednak nie przejmuje ewentualnym poparciem Taylor Swift dla Bidena. Twierdzi, że jest od niej popularniejszy. 

Prorokiem po raz kolejny okazał się Kanye West - gdy w 2009 r. Taylor dostała nagrodę MTV VMA, Kanye przerwał je wystąpienie sugerując, że nie zasłużyła na tę statuetkę :)

***

Bardzo rzadko śni mi się coś, co później pamiętam. Baaardzo rzadko. Sen, który miałem kilka miesięcy temu idealnie wpisywał się jednak w temat dzisiejszego wpisu. Doszło do niego w nocy z 1 na 2 listopada, czyli z Wszystkich Świętych na Dzień Zaduszny. Ciekawa data, co nie?

Śniło mi się, że byłem gdzieś na polskiej prowincji, na ciut spalonej Słońcem łące graniczącej z lasem i drogą. Może w Kieleckim, bo gleba była dosyć piaszczysta :)  Siedziała tam grupka ludzi. Nie pamiętam o czym rozmawiali. Snuła się między nimi wysoka dziewczyna w kombinezonie kierowcy (z odsuniętym suwakiem, by podkreślić biust), w czerwonej czapeczce, spod której wychodziły blond loki. Po prostu snuła się, uśmiechała i nic nie mówiła. Ludzie naokoło mówili jednak, że to Taylor Swift.  

Kilka dni później znów mi się śniło, coś co zapamiętałem - co już samo w sobie było wielką anomalią. (Nigdy wcześniej nie miałem snów, w tak krótkim odstępie czasowym!) Sen zaczął się jak koszmar - drogę zastąpił mi trans w sukni wieczorowej, który chciał mnie poderwać. Powiedziałem mu, że nie jestem zainteresowany i poszedłem dalej. Obraz stał się wówczas czarnobiały. Byłem na wzgórzu z którego rozciągał się widok na rozlewisko szerokiej rzeki. Słyszałem, że to Nowy Jork w 1944 r. Przypominało to jednak bardziej widok na Dunaj i Sawę z belgradzkiej twierdzy Kalmegdan. Nagle pojawiła się młoda kobieta w mundurze armii amerykańskiej z czasów drugiej wojny światowej. Tylko buty miała jakieś takie bardziej cywilne i wyjściowe. Szła nic nie mówiąc i się uśmiechając. Jako jedyna była w kolorze. Włosy miała pod czapką jasne czy nawet rudawe. Miałem wrażenie, że to ta sama postać, co w poprzednim śnie. Bardzo chciałem ją pocałować.

Obraz "Taylor Swift" jako tajnej agentki Pentagonu - i to jeszcze w kontekście kampanii Trumpa (czerwona bejsbolówka) pojawił się więc w moich snach na kilka miesięcy przed pojawieniem się podobnej teorii. Aż mi się to skojarzyło z filmem "Incepcja" i z zasiewaniem idei w snach. Czyżby ktoś próbował się włamać do mojego umysłu jako wytrych wykorzystując taki kobiecy archetyp?

Z dziwną próbą "incepcji" miałem do czynienia też na kilka miesięcy przed rosyjską pełnoskalową inwazją przeciwko Ukrainie. Śniło mi się, że zostałem aresztowany na ulicy w Moskwie. Podczas aresztowania był Putin, a ja śmiałem się, że jest taki niski :) Później przesłuchiwała mnie jakaś stara kagiebistka w mundurze oficerskim - przypominając postać z "Pozdrowień z Moskwy" z serii o Bondzie. Mówiła do mnie: - Co ty sobie myślisz?! My czytamy wszystko, co piszesz i bardzo się to nam nie podoba! Igrasz z ogniem! Nawet nie wiesz, jak jesteśmy wszechmocni! 

Wówczas spytałem: - Naprawdę jesteście wszechmocni? To w takim razie, czemu upadł Związek Sowiecki? Przecież wszyscy przysięgaliście, że będzie bronić sowieckiej konstytucji i nawet, że oddacie w jej obronie życie. Więc co? Może nie jesteście tacy wszechmocni. Albo wszyscy byliście zdrajcami!

Kagiebistka nie potrafiła odpowiedzieć na moje argumenty. Zostałem więc wypuszczony na wolność.

Kilka dni po śmierci ks. Isakowicza-Zaleskiego miałem inny ciekawy sen. Byłem gdzieś w Małopolsce, na malowniczej prowincji, w budynku przypominającym domek drożnika. Byli też tam Paweł Zyzak i o. Tadeusz Rydzyk. W pewnym momencie Zyzak (którego cenię jako historyka) zanucił "Barkę", mówiąc wcześniej, że to na cześć zmarłego ks. Isakowicza-Zaleskiego. Zdegustowany o. Tadeusz mu przerwał i stwierdził: - On nie zasłużył na piosenkę. 

sobota, 29 czerwca 2019

Imperialny stan gry - czerwiec 2019 (filer)



Opowieści o tym, że Trump wstrzymał bombardowanie celów w Iranie na 10 minut przed uderzeniem, to oczywisty kontrolowany przeciek mający dać do zrozumienia Irańczykom, że może ich spotkać "coś strasznego", jeśli nadal będą się źle zachowywali. Trump poinformował wcześniej irańskie władze poprzez omańską monarchię, że może ich zaatakować. Co prawda niektórzy doradcy prezydenta USA - np. John Bolton i Mike Pompeo - chcieliby mocno przypieprzyć czymś w Iran, ale Trump nie chce wojny. Zwłaszcza wojny w trakcie kampanii wyborczej. Amerykanom pozostaje więc to, co dotychczas - presja gospodarcza, cyberataki, operacje specjalne i wojny prowadzone poprzez pośredników. To ma skłonić Iran do negocjacji. Problem jednak w tym, że irańskie władze uznają, że jakoś to przeczekają. Wszak w latach 80-tych było gorzej. Standardem życia narodu się nie przejmują. Bardziej ich wkurzają nowe sankcje wymierzone bezpośrednio w najwyższego przywódcę ajatollaha Chamenei oraz w jego biuro (czyli prywatną służbę specjalną i holding zarządzający majątkiem szacowanym na 200 mld USD).

O tym, że rozpad gospodarki nie musi prowadzić do upadku reżimu przekonuje przykład Wenezueli. CIA jak zwykle przeceniła siłę miejscowej opozycji. Choć udało jej się przeciągnąć na swoją stronę m.in. byłego szefa bezpieki, to reżim nadal się trzyma, mimo implozji gospodarki. Swoje zrobiła rosyjska i chińska pomoc, swoje ciemnota zwolenników Maduro. (Baj de łej: wenezuelska gospodarka była w głębokim kryzysie na długo przed sankcjami. Socjalistyczny reżim przekonuje, że trudności gospodarcze to wina "Gringo", ale przecież wcześniej nie było żadnej blokady ekonomicznej Wenezueli. Kraj ten mógł handlować z całym światem i chętnie też robił interesy z Wall Street - np. pokornie spłacał swoje obligacje.) Być może USA przycisną więc mocniej Kubę.

Co do sytuacji z Koreą Płn., to mamy znów falę dyplomatycznego ocieplenia. Tego detente bardzo chciały probiznesowe władze Korei Płd., licząc na korporacyjne kokosy w strefie przemysłowej Kaesong. Dla USA to przede wszystkim wygaszenie niepotrzebnego frontu. Korea Płn. chciałaby pewnie przeprowadzić transformację w stylu chińskim, ale nie może tego zrobić z powodu sankcji i... swojej systemowej niewydolności. Kluczem do porozumienia jest deznuklearyzacja. Ale Kim Jong Un chciałby, żeby to raczej USA uznały Koreę Płn. za pełnoprawne "mocarstwo" nuklearne, co pozwoliłoby oficjalnie zakończyć wojnę koreańską i znieść sankcje. Kwadratura koła. Ale przynajmniej ten front jest wygaszony.

Mamy obecnie "rozejmowe interludium" w wojnie handlowej z Chinami. Ten konflikt jak na razie mocniej uderza gospodarczo w ChRL. Amerykanie trafnie zidentyfikowali słabe punkty chińskiej gospodarki, choć oczywiście ich uderzenie jest o co najmniej kilka lat spóźnione. Oba supermocarstwa dzieli zbyt wiele, by pokojowo koegzystowały. Ich zbliżenie jest możliwe jedynie w obliczu większego zagrożenia zewnętrznego. (Trudno je sobie jednak wyobrazić. Inwazja z Kosmosu?) Czekają nas więc zapewne cykle - odprężenie-zaostrzenie konfliktu - odprężenie. USA będą w "pełzający" sposób dokręcać śrubę Chinom. Sama handlowa niepewność będzie skłaniała kapitalistów do przenoszenia produkcji z Chin do np. Wietnamu. Okres odprężenia może być dłuższy jedynie wówczas, gdy oligarchowie technologiczni w USA zainstalują bardziej przyjazną Chinom administrację w Waszyngtonie (ale ich wpływy mogą zbilansować środowiska bardziej skłonne do konfrontacji z Chinami), albo gdy Xi Jinping zostanie obalony przez frakcję, która uzna, że ChRL zbyt wcześnie prowokowała USA swoimi imperialnymi planami.

Technologiczna oligarchia bardzo stara się, by przesądzić o wyniku wyborów prezydenckich w USA w 2020 r. Project Veritas przyłapał niedawno jedną korpodyrektorkę z Google mówiącą, że "nie chcą dopuścić do Trump situation".
Trump niestety niewiele robi, by dobrać się do skóry tym inżynierom społecznym - a powinien np. spróbować przepchnąć ustawę uznającą Google i Facebooka za spółki użyteczności publicznej nie mające prawa do odmowy wykonywania usług motywowanej politycznie.



Oligarchia ma jednak ten problem, że wciąż nie bardzo wiadomo, kto będzie walczył przeciwko Trumpowi w 2020 r. Największe szanse ma Joe Biden - swojak, popularny wśród białej klasy robotniczej, któremu elektorat wybaczył wąchanie włosów małych dziewczynek i macanie dorosłych kobiet. Biden jest teraz jednak pod ostrzałem i wyciąga mu się rzeczy, które mówił w latach 70-tych. A współpracował wtedy ze zwolennikami segregacji rasowej. (Jak już wspomniałem Biden to swojak, z którym można pójść na piwo i do klubu go-go.) Może więc tak być, że demokraci sami zatopią kandydata mającego największe szanse na wygraną z Trumpem. Jakieś tam szanse ma również Pete Buttigeg, który potrafi świetnie przemawiać do białej klasy robotniczej, mimo że jest turbogejem. Ale można się spodziewać, że coś na niego wyjdzie i koleś skompromituje się jak turbogej Rubio. W grze jest oczywiście dziadzio Bernie Sanders - ale zapewne znów mu zapłacą, by się wycofał. Reszta kandydatów to banda clownów.



Z wyjątkiem Tulsi Gabbard - byłej wojskowej z Hawajów, wyznawczyni hinduizmu, która przebija się ze swoim antywojennym przesłaniem. Została ona uznana za zwyciężczynię pierwszej demokratycznej debaty. Fapują już do niej polscy zwolennicy Assada. Mogą się jednak rozczarować. Tulsi co prawda spotkała się z syryjskim dyktatorem ale również z żydowskim finansistą Sheldonem Adelsonem (którego żona mówi, że w Biblii powinna się znaleźć "Księga Trumpa"). Kasa na jej kampanię idzie natomiast również od firm zbrojeniowych. Głębokie Państwo gra więc znaczonymi kartami.

Tym co nas powinno cieszyć jest bez wątpienia to, że administracja Trumpa kontynuuje ostry kurs wobec Rosji. Innego wyboru zresztą nie ma. Ci, którzy mówili, że wzmocnienie amerykańskiej obecności w Polsce odbędzie się tylko jeśli zapłacimy Żydom 300 mld USD (parę lat wcześniej mówili o 65 mld USD), teraz zmieniają wersję i przekonują, że kasę tę przekażemy Amerykanom kupując F-35. Rozumiem, że koncern Lockheed-Martin przekaże później te pieniądze Światowemu Kongresowi Żydów? No, cóż sabatejski reżyser nazywa USA okupantem Polski a w międzyczasie jeździ do USA do swoich rodziców. Taki to teatrzyk kukiełkowy...

Żal mi za to Gruzinów. Iwaniszwili chciał pokazać, że jest lojalny wobec Putina a przecież powinien wiedzieć, że Ruscy nie szanują tych, co się przed nimi płaszczą. Ma więc i masowe protesty przeciwko rządowi swoich marionetek i rosyjskie sankcje. Podobny scenariusz jak z Janukowyczem czy Kopacz.

***

Ten wpis to tzw. filer, czyli odcinek poza głównymi wątkami. Myślę już o nowej serii, ale przedzieranie się przez materiały trochę mi zajmie. (A ostatnio zdobyłem całą masę książek o tematyce historycznej, szpiegowskiej, spiskowej, okultystycznej i ufologiczną, w które będę się zagłębiał przez co najmniej kilka miesięcy.) Zasugerowano mi, by następna seria dotyczyła tzw. eksopolityki - czyli tego, co służby specjalne i wojsko w USA mogą wiedzieć o fenomenie UFO i o tym jak dezinformują o tym, co rzekomo wiedzą. Mam nadzieję, że ta tematyka Was nie odstraszy :)


sobota, 21 lipca 2018

Dies Irae: Ambasador Bullitt



Ilustracja muzyczna: Captain America Theme (from Winter Soldier)

Opowieść o czasach, w których Kapitan Ameryka pracował dla Hydry...

Na jesieni 1939 r., po kapitulacji Warszawy, w podziemiach Pałacu Bruhla (siedziby polskiego MSZ) Niemcy odkryli część polskich archiwów dyplomatycznych. 80 tys. stron dokumentów, które z jakiegoś powodu (zaniedbania? sabotażu?) nie zostały ewakuowane. 80 tys. stron to stosunkowo niewielki zasób archiwalny jak na taką instytucję jak MSZ, ale jednak to znalezisko było dla Niemców ogromnym skarbem. Papiery te przejrzał zespół kierowany przez Hansa Adolfa von Moltkego, byłego ambasadora III Rzeszy w Warszawie. Wyselekcjonował on zaledwie 16 dokumentów, które opublikowano jako "Białą Księgę" w 1940 r. Władze Wielkiej Brytanii i USA nazwały ten zbiór "fałszywką", ale o prawdziwości opublikowanych papierów byli przekonani ich autorzy: ambasador RP w Londynie Edward Raczyński, były ambasador w Waszyngtonie Jerzy Potocki i były ambasador w Paryżu Juliusz Łukasiewicz. Adam Tooze w "Cenie zniszczenie" podaje, że dokumenty te stanowiły dla Hitlera ważny dowód na spisek pomiędzy Polską a USA mający na celu wywołanie wojny powstrzymującej niemieckie ambicje. Niestety ów niemiecki historyk ani razu w swojej monumentalnej pracy nie przytacza ani jednego fragmentu tych dokumentów - choć przecież wpłynęły one tak mocno na strategię Hitlera. Zdecydowana większość polskich historyków (z wyjątkiem Dariusza Baliszewskiego, który cytował ich fragmenty) udaje, że tych papierów nigdy nie było. A przecież zbiór ten - przynajmniej w wersji anglojęzycznej - jest  dostępny do ściągnięcia w internecie. Co sprawiło, że te dokumenty okrywa "wrześniowa" mgła milczenia?



Czytając ten zbiór można na pierwszy rzut oka odnieść wrażenie, że jest on bardzo chaotyczny. Niemcy wyselekcjonowali tylko 16 dokumentów.  Nie wiemy, czy jakieś o wiele bardziej rewelacyjne zostały gdzieś ukryte lub zniszczone. To co jednak zostało wybrane przez Niemców jest mieszanką rzeczy zmieniających nasze postrzeganie drugiej wojny światowej z drobnymi ciekawostkami. Do ciekawostek można zaliczyć choćby raport polskiego posła ze Sztokholmu Gustawa Potworowskiego o brytyjskich próbach z wiosny 1939 r. powstrzymania szwedzkiego eksportu rudy żelaza do Niemiec czy też notatkę nadesłaną przez wojewodę śląskiego Michała Grażyńskiego ze spotkania z jednym z czeskich potentatów przemysłowych. (Czech stwierdził w niej, że próba zbudowania państwa czeskiego przez grupkę intelektualistów okazała się nieudanym projektem i Czechy muszą wrócić tam gdzie ich miejsce, czyli do Rzeszy Niemieckiej!) Jest tam też bardzo ciekawy zapis rozmowy naszego attache wojskowego w Portugalii z szefem portugalskiego, salazarowskiego wywiadu wojskowego mówiącym, że "silna i zjednoczona Hiszpania będzie zawsze zagrożeniem dla Portugalii i dla tego choć powstrzymujemy tam komunizm, to popieramy separatyzm baskijski i kataloński" (!).



Do grona dokumentów zmieniających postrzeganie historii drugiej wojny światowej można zaliczyć notatki Potockiego i Łukasiewicza z rozmów z amerykańskim ambasadorem Williamem Bullittem oraz dokumenty dotyczące spotkań z innymi amerykańskimi dyplomatami. Bullit był w latach 1933-1936 pierwszym amerykańskim ambasadorem w Moskwie a w latach 1936-1940 ambasadorem w Paryżu. Był jednak kimś dużo ważniejszym niż ambasador - był prywatnym wysłannikiem Roosevelta w Europie. Wywodził się też z samego serca amerykańskiego establiszmentu. W Yale był członkiem Bractwa Zwoju i Klucza, brał udział w Paryskiej Konferencji Pokojowej w 1919 r., negocjował nawiązanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy administracją Wilsona a bolszewikami, ożenił się z Louise Bryant, wdową po Johnie Reedzie, finansowanym przez Wall Street amerykańskim bolszewiku. Jako ambasador w Moskwie zasłynął z wyprawienia w 1935 r. niezwykle hucznego przyjęcia, na które zaproszono całą kremlowską śmietankę - od pisarza Bułhakowa po Kaganowicza, Bułganina Litwinowa i Woroszyłowa. ( Podczas tej imprezy Radek upił niedźwiedzia szampanem.) Jego kochanką w Moskwie była Olga Lepieszyńska, znana sowiecka tancerka baletowa polskiego pochodzenia a przy okazji kochanka niemieckiego ambasadora von der Schulenburga i  żona gen. bezpieki Leonida Rajchmana. Mimo słabości do "czerwonych jaskółek" Bullitt zachował niezwykłą trzeźwość w ocenie systemu sowieckiego i w obecności Roosevelta nazywał Stalina "bandytą z Kaukazu". Wypadł z łask prezydenta, gdy ujawnił homoseksualny skandal z udziałem podsekretarza stanu Sumnera Wellsa( który miał słabość do kolejarzy). Po 1945 r. Bullitt był wojującym antykomunistą - być może dlatego, że taka była mądrość etapu, a być może dlatego, że zbyt dobrze znał Sowietów.



 W grudniu 1938 r. na urlopie w USA Bullitt znalazł czas na rozmowę z Jerzym Potockim, byłym adiutantem Marszałka Piłsudskiego, byłym senatorem BBWR a od 1936 r. naszym ambasadorem w Waszyngtonie. Rozmowa dotyczyła przyszłej wojny. Bullitt zapowiadał "wiele niespodzianek" na pierwsze miesiące 1939 r. Mówił, że wojna potrwa sześć lat, zakończy się klęską Niemiec i wprowadzeniem komunizmu w Europie. Kilka miesięcy później Bullitt w innej rozmowie precyzuje, że Stany Zjednoczone włączą się do wojny po stronie Wielkiej Brytanii i Francji. Nie będą się czynnie angażować od początku, ale po pewnym czasie włączą się, by wojnę zakończyć. Wszystkie jego prognozy się spełniły. Bullitt cały czas powołując się na autorytet Roosevelta zapewniał, że USA są zdeterminowane, by przystąpić do wojny. O tym, że USA włączą się do wojny przeciwko Niemców zapewniał również naszego attache wojskowego w Lizbonie, tamtejszy amerykański attache morski, będący przyjacielem Roosevelta.

Hrabia Potocki w innej swojej depeszy z 1938 r. pisze o wielkich programach zbrojeniowych rozkręcanych przez administrację Roosevelta, propagandzie prowojennej (rozkręcanej według niego przez "kontrolowaną przez Żydów" prasę i Hollywood) oraz o tym, że wojna będzie dla Roosevelta sposobem na zakończenie kryzysu gospodarczego i uniknięcie w USA konfliktów społecznych. Potocki wskazuje m.in. na Bernarda Barucha jako jednego z architektów kampanii prowojennej w USA.




Ambasador Łukasiewicz w obszernej depeszy z Paryża z grudnia 1938 r. pisał o tym, że Francja związana sojuszem z Polską będzie szukała jakiegokolwiek pretekstu, by z tego aliansu się wycofać. Parę miesięcy później donosił jednak o zmianie nastrojów wśród francuskich elit, która się zbiegła z powrotem Bullitta z Waszyngtonu do Paryża. W rozmowie z amerykańskim ambasadorem zastrzegł, że Polska nie ma zamiaru zostać obarczona winą za wywołanie wojny. Dlatego domaga się od Wielkiej Brytanii i Francji konkretnych kroków mających zagwarantować ich przystąpienie do konfliktu przeciwko Niemcom i wsparcie dla Polski. Bullitt stwierdził, że będzie w tej sprawie mocno naciskał i zapowiedział, że ambasador w Londynie Joe Kennedy, odpowiednio ustawi brytyjski gabinet rządzący. Rzeczywiście, w ciągu kilku następnych tygodni rząd Chamberlaina przyspieszył przygotowania do wojny i dał Polsce gwarancje. Te dokumenty potwierdzają więc moją obserwację z serii Wrześniowa Mgła - to nie Anglia wciągnęła nas do wojny, tylko my ją.

Flashback: Wrześniowa burza (tam linki do odcinków serii Wrześniowa Mgła)



W niemieckiej "Białej Księdze" znalazły się również notatki z rozmów Edwarda Raczyńskiego z Kennedym. Amerykański ambasador w Londynie deklarował w nich pomoc we wciąganiu Wielkiej Brytanii do sojuszu z Polską oraz załatwieniu dla Polski brytyjskiego kredytu zbrojeniowego. Mówił, że jego syn John F. Kennedy "ma dostęp do ucha prezydenta Roosevelta" i że podzieli się z nim oraz z amerykańską opinią publiczną swoimi wrażeniami z misji w Polsce. JFK odwiedził nasz kraj w lipcu 1939 r.

W depeszach Raczyńskiego jest też sporo o zamiarach brytyjskich elit wobec Rosji. Wskazują one na totalne nieprzygotowanie i niechęć rządu Chamberlaina do wiązania się z ZSRR. Ale pokazują również, że grupa Churchilla już wiosną 1939 r. bardzo silnie opowiadała się za aliansem ze Stalinem. To właśnie ta grupa, moim zdaniem, sabotowała wówczas brytyjską politykę wobec Polski.

Flashback: Pontifex - Wrześniowy biały dym



 Jak pisałem: "Problem był w tym, że Wielka Brytania została zmuszona przez USA do wejścia do wojny, ale czuła się całkowicie do niej nieprzygotowana. Premier Neville Chamberlain zdołał przywrócić zdolność bojową RAF i w bardzo ograniczonym zakresie Royal Navy. Armia lądowa była jednak wyniszczona przez politykę oszczędności fiskalnych zaserwowaną jej przez Churchilla. Na lądzie Wielka Brytania musiała polegać na Francji. A francuski sojusznik nie chciał wchodzić do wojny, jeśli Niemcy nie będą związani na wschodzie - związani przez Rosjan. Francuzi uważali, że Niemcy to tacy nadludzie, że radę z nimi sobie dadzą jedynie mityczni rosyjscy nadludzie (syndrom 1812 roku?). Wielka Brytania i Francja próbowały się więc porozumieć z Sowietami. Sowieci zaś chcieli dwóch "korytarzy transportowych" przez Polskę - czyli faktycznej okupacji naszego kraju. Na to sanacyjne władze nie chciały się zgodzić. Dlatego powstał desperacki plan ich wymiany na rząd, który będzie potulny wobec Londynu, Paryża i Moskwy. Jeśli to się nie uda, należy Polsce pozwolić upaść. Tak by III Rzesza uzyskała wspólną granicę z ZSRR a Stalin mógł zdradziecko zaatakować Hitlera.
Część brytyjskich elit - w tym Churchill i Lloyd George - wręcz z entuzjazmem przyjęła agresję z 17 września 1939 r i już oczami wyobraźni widziała sowieckie czołgi pędzące na Berlin. Próby namowy Sowietów na "marsz wyzwoleńczy" trwały przez 1940 r. i pierwszą połowę 1941 r. Stalin konsekwentnie traktował jednak Churchilla z buta, bo po co się dogadywać z takimi przegrywami...

We wrześniu 1939 r. sprawa nie była jeszcze jednak całkiem przesądzona.

 Za opisanym wyżej zdradzieckim scenariuszem opowiadała się jedynie część brytyjskich i francuskich elit. Nie całość. Moim zdaniem premier Chamberlain i część francuskich wojskowych myśleli, że sprawę można załatwić w 1939 r. - siłami Polaków i Francuzów zdusić w zarodku niemieckie niebezpieczeństwo. Takiego scenariusza zresztą obawiali się niemieccy generałowie."

Obecnie mówi się, że decyzja naszych władz o nie przystępowaniu do sojuszu z Hitlerem była szaleństwem. Dokumenty, które przytaczam wskazują jednak bardzo wyraźnie, że nasze władze miały pełną świadomość tego, że Niemcy są skazane w tej wojnie na przegraną. Przystąpienie USA do europejskiego konfliktu było od początku przesądzone a Rzesza nie miała najmniejszych szans w konfrontacji z tą potęgą i do tego z Wielką Brytanią i Francją. Niemieckie propozycje by wspólnie zaatakować ZSRR były więc traktowane przez nas jako totalna hucpa.




Napiszę to wyraźniej: w 1939 r. wyglądało na to, że Hitler nie ma szans, by podbić Europę. Można było go pokonać już we wrześniu 1939 r. wspólnymi siłami Polski i Francji. Ale problem w tym, że Francja z jakiegoś powodu uznała, że nie będzie bronić Polski a później, że nie będzie bronić siebie samej i da Niemcom wygrać. Francuzi, podobnie jak Czesi, uznali że niepodległość ich męczy i lepiej stać częścią Wielkiej Rzeszy. Czy sami na to wpadli, czy ktoś im to podpowiedział? To już niezgłębiona tajemnica historii...

 ***

A w następnym odcinku o prawdziwym Wilku z Wall Street i zarazem człowieku, który wypromował generała Eisenhowera.

Everybody clap your hands!

***



Ostatni szczyt w Helsinkach był oczywistą klęską wizerunkową Trumpa. Ale nie był on bynajmniej "drugą Jałtą" a mówienie, że był on zdradą mogącą doprowadzić do impeachmentu jest zwyczajnym pieprzeniem debili nie mających pojęcia o amerykańskiej polityce. (Skoro bowiem Trump dopuścił się zdrady spotykając się z Putinem, to czego dopuścili się Obama i Bush Jr. widując się wielokrotnie z tym samym rosyjskim przywódcą-karzełkiem? A co ze spotkaniami Reagana i Busha Sra z Gorbaczowem, Cartera, Forda i Nixona z Breżniewem, Eisenhowera i JFK z Chruszczowem czy też Roosevelta i Trumana ze Stalinem?)  Oczywiście "zdradą" jest to, że Trump powiedział, że nie było rosyjskiej ingerencji w wybory i wkrótce potem z tych słów się wycofał.  Ale przecież Trump przekonuje od dawna, że cała historia o rosyjskim spisku jest bzdurą - i ma w tym wiele racji. Nie wspomina się tego, że prezydent zgodził się, by zarzuty przeciwko 12 oficerom GRU oskarżonym o rzekome zhakowanie serwerów DNC i Podesty, zostały postawione tuż przed szczytem, tak by mógł bardziej przycisnąć Putina! Samo postawienie zarzutów nie musi zaś oznaczać ich prawdziwości. Nie wiemy na jakich dowodach się one opierają, ale jeśli na podobnych jak oskarżenia przeciwko grupce ruskich trolli robiących strony odwiedzane przez kilka tysięcy osób, to kiepsko to widzę. Agentka specjalna FBI Lisa Page, która spiskowała z agentem Strzokiem przeciwko Trumpowi przed wyborami, przyznała podczas przesłuchania w Kongresie, że jak na razie zarzuty dotyczące "russian collussion" są dęte a FBI nic konkretnego nie znalazła. Z przecieków wiadomo, że CIA w oskarżeniu dotyczącym rosyjskiej ingerencji w wybory opiera się na źródle osobowym bliskim Putinowi. W przypadku irackich broni masowego rażenia opierała się na podobnym źródle, którego słowa celowo przekręcała, by uzasadnić tezę. W 2016 r. Obama przyznawał, że rosyjskie próby ingerencji w wybory nie były skomplikowanym i zaawansowanym spiskiem.  Trump twierdzi, że jeśli do takich prób doszło, to administracja Obamy na nie pozwalała.    Zresztą po co Rosja miałaby przeszkadzać w wyborze Hillary, która mówiła swego czasu, że zależy jej na silnej Rosji? 



Po szczycie Trump musiał jednak przyrzec lojalność amerykańskich tajnym służbom. Rosyjska propozycja umożliwienia amerykańskim prokuratorom przesłuchania 12 oskarżonych funkcjonariuszy GRU została odrzucona. W naszych i zagranicznych mediach mówi się, że po tej szopce Trump całkowicie stracił wiarygodność. 80 proc. sympatyków republikanów popiera jednak prezydenta w kwestii szczytu w Helsinkach. Sondaże wskazują również też, że tylko dla 1 proc. Amerykanów Rosja jest wiodącym problemem, z którym musi się zmierzyć ich kraj. Biorąc to pod uwagę, można uznać dotychczasową politykę Trumpa za o wiele bardziej antyrosyjską niż chciałby jego elektorat.



Po co więc była ta szopka w Helsinkach, poza tym, że Trump chciał sprawdzić czy Putin rzeczywiście jest karłem?  Rezultatem ma być "bezpieczeństwo Izraela i nic poza tym".  USA zgodziły się na to, by Rosja zajęła tereny Syrii przylegające do Wzgórz Golan. Assad zostanie, Syria zostanie podzielona, ale Rosja nie wpuści Irańczyków pod Wzgórza Golan. Czyli chodziło o ratowanie Netanjahu po tym jak spieprzył rozgrywkę w Syrii. Trump trochę przy tym nieświadomie pogrążył Putin mówiąc, że jest on "człowiekiem wierzącym w Izrael" i "wielkim fanem Bibiego".  Oczywiście choć Putin nie przeżyłby, gdyby wpadł w czasie wojny w ręce Niemców, to jednak wydyma Izrael pozwalając Iranowi i Hezbollahowi umocnić się pod Kunejtrą.  Netanjahu zaś nie ruszy palcem, bo strasznie się boi wojny z Irańczykami i Hezbollahem. IDF to już nie te same siły zbrojne co w 1973 czy 1982 r. Teraz ich problemem jest to, że żołnierki skarżą się na to, że nie mogą zdejmować do snu cyconoszy i ćwiczyć w krótkich spodenkach, bo haredim się gorszą...



Nie porównywałbym Helsinek z singapurskim szczytem z Kim Dżong Unem. Mało się o tym, mówi, ale w cieniu tego procesu odbywa się detente pomiędzy Koreą Południową i Koreą Północną. Cofnięto północnokoreańską artylerię znad granicy a ostatnie manewry w Korei Południowej odwołano głównie po sugestiach południowokoreańskich. Wielki biznes z Korei Południowej liczy na to, że sytuacja wróci do czasów Kim Dżong Illa, czyli do robienia wielkich biznesów z Północą. Amerykanie nadal jednak utrzymują sankcje a Kim Dżong Un wciąż jest na oficjalnej liście celów do likwidacji. Detente to więc proces stopniowy.

sobota, 10 marca 2018

Prometejska Czerwona Jaskółka, czyli czy szef GRU pracował dla Amerykanów?

Ilustracja muzyczna: James Newton Howard - Didn't I Do Well! - Red Sparrow OST




"Czerwona Jaskółka" to nie tylko film nadspodziewanie dobry - to również jeden z tych filmów, w których przemycono zbyt dużo. Jest to najbardziej antyrosyjski (w znaczeniu antykremlowski i antyłubiankowski) film jaki powstał od końca Zimnej Wojny. Jego końcówka niesie zaś bardzo prometejskie przesłanie - niemal żywcem wzięte z mojej serii blogowej o Ławrentiju Berii. Przy pewnej scenie "wyjaśniającej" aż mnie wbiło w fotel!  Film "Czerwona Jaskółka" powstał na podstawie powieści  Jasona Matthewsa, funkcjonariusza CIA pracującego w tej służbie przez 33 lata. Matthews mógł więc przemycić tam kilka sugestii pokazujących jak naprawdę wyglądała Zimna Wojna i jak wygląda jej współczesna wersja.



Wielu prawicowych, antykomunistycznych autorów skupia się w swoich pracach na problemie infiltracji zachodnich instytucji przez sowieckie (i sojusznicze) tajne służby. Zachód ich zdaniem nie zauważył, że transformacja ustrojowa w państwach Układu Warszawskiego była sterowana przez Łubiankę. A nie zauważył bo był "ślepy" i naiwny, nie miał dobrej agentury w bloku sowieckim a ta agentura, którą miał została wydana w ręce KGB przez Aldricha Amesa. Owszem Ames wydał Sowietom wielu agentów - zdradził np. płka Olega Gordijewskiego i gen. GRU Dmitrija Poliakowa, który przekazywał informacje Amerykanom od wczesnych lat 60-tych nie biorąc za to żadnych pieniędzy. Czy Ames miał jednak dostęp do całej agentury w bloku sowieckim? Oficjalna wersja mówiąca, że miał dostęp do wszystkich planów operacji CIA przeciwko KGB i GRU może być dezinformacją puszczoną przez CIA w obieg, by zmylić Rosjan - tak by myśleli, że zlikwidowali całą zachodnią siatkę szpiegowską. Zresztą w USA obowiązują procedury dostępu do informacji niejawnych typu "need to know". Ames nie był więc uprawniony do dogłębnego przekopania archiwów CIA.



Te historyczne przykłady, które znamy mówią nam, że zachodnia infiltracja bloku sowieckiego sięgała naprawdę wysokich poziomów. Wiemy o pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim, wiemy o gen. Ionie Mihaiu Pacepie (szefie rumuńskiego wywiadu zagranicznego, który zbiegł na Zachód), gen. Janie Sejnie , płku Michale Goleniewskim, wysokiej rangi sowieckim dyplomacie Arkadiju Szewczence, majorze Wasiliju Mitrochinie - który uciekł wraz z archiwami KGB, czy o płku Anatoliju Golicynie, który poinformował Zachód o planach transformacji ustrojowej już na początku lat 60-tych. Lista funkcjonariuszy komunistycznych tajnych służb, którzy zbiegli na Zachód jest długa - a spora część z tych szpiegów przekazywała informacje zachodnim służbom po prostu dlatego, że nienawidziła sowieckiego systemu. A o ilu takich przypadkach nie wiemy? Ilu "kretów" nie wykryto? Ilu awansowało w sowieckich/rosyjskich służbach? Ilu pochowano z honorami jako "bohaterów Rosji"?



Czytałem niedawno "Niebezpieczne związki Sławomira Petelickiego"  . Możecie sobie myśleć o Sumlińskim i jego twórczości co chcecie, ale trzeba mu przyznać, że w tej książce zwrócił uwagę na coś, co wielu "historyków" pomija - amerykańska rezydentura peerelowskich służb była totalnie transparentna dla Amerykanów. Wiedzieli o niej niemal wszystko. Petelicki - wysłany na placówkę dzięki protekcji ojca i słabo znający angielski (!) - miał tam znikome szanse na sukces. Jak tylko zaczął próbować werbować studentów uniwersytetu na którym pracował Zbigniew Brzeziński, natychmiast pojawiły się w prasie jego personalia, stopień służbowy, prywatny adres i numer telefonu. Zamieściła je stworzona przez FBI organizacja "Wolna Polska". (I tutaj mała dygresja w sprawie prof. Witolda Kieżuna. Skoro był on agentem SB, to Amerykanie musieli to wiedzieć po jego przyjeździe do USA, bo rezydentura była dla nich kompletnie transparentna. A mimo to pozwolili mu się zbliżyć do ludzi o wiele ważniejszych niż studenci Columbii. Prof. Kieżun twierdzi, ze w latach 70-tych przekazywał informacje pracownikowi USAID, czyli instytucji będącej często przykrywką dla CIA. Oznacza to więc, że był podwójnym agentem. Sławomir Cenckiewicz twierdzi jednak, że Kieżun kłamie w tej sprawie, bo nie potrafi podać dokładnych dziennych dat spotkań odbytych 40 lat temu.)  Po nieudanej misji w USA, geniusze (lub "krety") z SB próbowali zrobić kompletnie spalonego Petelickiego rezydentem w Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy nie dali mu wizy. Zrobiono go więc rezydentem w Szwecji wiedząc, że na miejscu też będzie spalony. Ale zrobiono to, bo Departament I miał kryzys kadrowy - poprzedni rezydent w Szwecji okazał się szpiegiem CIA, który od kilkunastu lat wystawiał jej peerelowską agenturę w Europie Zachodniej. Ten "kret" miał zaś cichego opiekuna. Przed rutynową kontrolą podczas rozpatrywania jego kandydatury na rezydenta w Sztokholmie ktoś oczyścił jego akta w archiwum z "epizodów" mogących go kompromitować. O ilu pułkownikach Kuklińskich więc jeszcze nie wiemy?



Na filmie "Czerwona Jaskółka" pokazany został problem likwidacji ludzi, którzy zdradzili rosyjskie tajne służby. Sowieci/Rosjanie często sięgają po ten środek, by odstraszyć innych potencjalnych "priedawatieli". (A mimo to wciąż wielu funkcjonariuszy rosyjskich służb decyduje się na "zdradę". Wiedząc, że ryzykują życie. Jak to świadczy o rosyjskim systemie?) Ostatnio otruto w Wielkiej Brytanii pułkownika Siergieja Skripała, który wcześniej był bardzo cennym agentem MI6 wewnątrz GRU. Skripał przekazał zachodnim tajnym służbom informacje o 300 współpracownikach GRU, głównie w Europie Zachodniej. (W sprawie Skripała jest jednak sporo anomalii. Oto bowiem jego znajomy Walerij Morozow twierdzi, że Skripał kontaktował się z oficerami GRU z londyńskiej rezydentury.  Koleś nadal był więc podwójnym agentem. Otrzymywał też relacje ze pracownikiem firmy eks-agenta MI6 Christophera Steele'a - "autora" nieudolnie spreparowanego na Kremlu dossier o "rosyjskich koneksjach" Trumpa. Moja hipoteza robocza jest więc taka: Ruscy wypuścili Skripała z więzienia i wymienili go na Annę Chapman. W Wielkiej Brytanii miał karmić MI6 dezinformacją, ale jednocześnie pracował dla Brytyjczyków i dezinformował GRU. Sprawa się rypła bo Steele, pracuje dla Ruskich. Wcześniej Steele badał m.in. sprawę zabójstwa płka Litwinienki i był jego "służbowym opiekunem". Wielka Brytania jest wogóle miejscem, gdzie w dziwnych okolicznościach zginęło wielu ludzi niewygodnych dla Putina. Może Christopher Steele wie coś o tym? )



Jeśli szychy z rosyjskich służb specjalnych, armii oraz dyplomacji giną w dziwnych okolicznościach, to jednym z możliwych wytłumaczeń jest to, że uznano ich za "zdrajców" i dyskretnie zlikwidowano. A takich ciekawych przypadków mieliśmy w ostatnich latach całkiem sporo. Z końcówką rządów Obamy zbiegła się m.in. fala zgonów wśród rosyjskich dyplomatów. - niektórych zastrzelono, inni - tak jak ambasador przy ONZ Witalij Czurkin - po prostu nagle zmarli "z przyczyn naturalnych". Ta fala zbiegła się z aresztowaniem za szpiegostwo na rzecz USA funkcjonariuszy FSB odpowiedzialnych za operacje hakerskie (to jak było z tymi serwerami demokratów?). To wygląda trochę jakby na odchodnym, ktoś z CIA, z ekipy powiązanej z Obamą i Clintonami dał Ruskim przeciek - by zlikwidowali agenturę, z której nie będzie mogła skorzystać administracja Trumpa. I przy okazji zatuszuje się przed nową ekipą parę programów i geopolitycznych min, o których nie powinna wiedzieć.




Ciekawie w tym świetle wygląda również "zgon z przepracowania" szefa GRU gen. Igora Sierguna w styczniu 2016 r. Siergun był szefem GRU od 2011 r. I jak wspominał go gen. Peter Zwack, amerykański attache wojskowy w Moskwie w latach 2012-2014, gen. Siergun "choć kierował globalnymi operacjami przeciwko naszym interesom, to paradoksalnie postrzegał ciągłą konfrontację z USA i Zachodem jako nie będącą w interesie Rosji". Zwack w artykule poświęconym Siergunowi nazywał go "złożoną postacią, od której można się było wiele nauczyć" i czynił aluzje do tajnych kanałów komunikacji między zwaśnionymi krajami. Siergun w 2013 r. złożył oficjalną wizytę szefowi DIA gen. Michaelowi Flynnowi. Tak tego gen. Flynna, tak pięknie opisanego w książce Michael Hastingsa "Wszyscy ludzie generała", którego później wykopano ze stanowiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta Donalda Trumpa - który, jak udowodnili John Podesta, Christopher Steele, Tomasz Piątek i Michał Bąkowski, jest straszliwym rosyjskim agentem sprzedającym Amerykę Putinowi.

***




Trump zrobił ostatnio niezły numer. Zapowiedź spotkania z Kim Jong Unem :) Eksperci wskazują, że nieprzewidywalne zachowanie Trumpa - odbiegające od polityki poprzednich administracji - sprawiło, że Gruby Kim rzeczywiście uznał, że ma do czynienia z szaleńcem gotowym rozpętać przeciwko niemu wojnę. Swoje zrobiło też pośrednictwo południowokoreańskiego prezydenta Moon Jae-Ina, byłego żołnierza sił specjalnych. (Tutaj macie ciekawy artykuł o kolacji Moona z Kimem w Pyongyangu, na której była też obecna żonka i siostrzyczka "himouto" Kima. Gruby Kim żartował tam ze swojego obrazu w światowych mediach. Soujo lało się strumieniami...) A śmieliśmy się z Dennisa Rodmana, gdy mówił, że Kim chce negocjować z Amerykanami...

"Rocket Man, Fat Kim Jong Un is a great guy! MAKE AMERICA GREAT AGAIN!"

Jestem za tym, by spotkanie Trumpa i Kima odbyło się w Warszawie. I by Gruby Kim przemówił na Placu Krasińskich. Wszyscy dostaliby pierdolca :)