sobota, 3 czerwca 2023

Wpływy, które należy wykorzenić

 


Zawsze będę uważał senatora Josepha McCarthy'ego za wielkiego Amerykanina, a jego komisję za wielką szansę na powstrzymanie negatywnej transformacji USA. Choć później była ona nazywana "polowaniem na czarownice", to dzisiaj wiemy, że znaczna większość przeprowadzonych przez nią przesłuchań była w pełni uzasadniona. McCarthy dostawał bowiem informacje od FBI, a także materiały z projektu "Venona" (łamania sowieckich szyfrów). Uderzał więc w realnie istniejącą agenturę wpływu. Jego komisja została storpedowana nie dlatego, że "fałszywie oskarżał niewinnych ludzi", ale dlatego, że zaczęła się przyglądać prosowieckim sympatiom wśród wojskowych. Pojawiło się ryzyko, że McCarthy będzie zbyt skuteczny. Warto wspomnieć, że z McCarthym bardzo się przyjaźnił inny  senator irlandzkiego pochodzenia - John Kennedy, który mocno wspierał pracę jego komisji. 

Czy Polska doczeka się wreszcie swojej komisji McCarthy'ego? Chciałbym, by tak było, ale jestem w tej kwestii pesymistą. Wszystko skończy się na tym, że Tusk odmówi się stawienia przed komisją, a jakiś sędzia z Iustitii (może nawet ten, co niedawno wpakował po pijaku samochód do rowu) orzeknie, że miał prawo się nie stawić. Podobnej obstrukcji dokonają inni, a jakiekolwiek ustalenia komisji zostaną zagłuszone przez histeryczny jazgot. Rozumiem jednak, że niektórzy czują atawistyczny strach przed taką komisją, gdyż rzeczywiście mają wiele "za uszami".

Gdyby jednak prace komisji przebiegały, tak jak sobie wymarzyłem, to najciekawsze w ich trakcie wcale nie byłoby przesłuchanie Tuska. Tusk by tylko stękał i opowiadał płaskie dowcipy. Kodziary w wieku 60+ dostałyby z pewnością orgazmu widząc wystąpienie swojego rówieśnika, ale większość ludzi by ono po prostu znudziło. Dużo ciekawsze byłyby wystąpienia wojskowych. To wszystkich gejnerałów Różańskich, Cieniuchów, Koziejów...



Różański tłumaczyłby się dlaczego w przypadku wojny z Rosją chciał oddać najeźdźcy tereny do Wisły. Koziej opowiadałby o swoich spotkaniach z Patruszewem i porozumieniu o współpracy BBN z rosyjskim odpowiednikiem tej instytucji. Ciekawie wyglądałyby też przesłuchania Noska i Pytla, o tajnych umowach zawieranych przez służby z FSB.  A także o współpracy, która wykraczała poza te umowy. 

Oczywiście warto też byłoby odpytać przed komisją cywilów. Choćby Bogdana Klicha - bez wątpienia najgorszego ministra obrony III RP, nazywanego przez generała Petelickiego "nieudacznikiem bez honoru".  To jemu podlegali Różańscy i Pytlowie, więc niech się teraz tłumaczy. MSZ i prokuratura powinny natomiast wytłumaczyć się choćby z przekazania białoruskiej bezpiece kluczowych danych dotyczących noblisty Alesia Bialackiego. Nie zapominajmy też o Państwowej Komisji Wyborczej. Czemu jej kierownictwo szkoliło się w Moskwie w 2012 i 2013 r., już po sfałszowanych wyborach prezydenckich w Rosji?

Wydarzenia z ostatnich kilkunastu miesięcy pokazały, że zwykli Polacy, niezależnie od podziałów politycznych, Rosji nie lubią. Odsetek niechętnych Moskowii wzrósł w ciągu roku z 38 proc. do 82 proc., a przychylnych jej spadł z 29 proc. do 6 proc.  Wśród "elit" utrzymują się jednak nieproporcjonalnie duże rosyjskie wpływy i uwikłania. Wpływy będące w dużym stopniu skutkiem uwikłań peerelowskich, istnienia wielopokoleniowej sowiecko-rosyjskiej agentury oraz systemu klientelistycznego. Nie dziwi mnie więc, że nawet widmowa i słaba komisja ds. zbadania rosyjskich wpływów wywołuje autentyczny strach u wielu ludzi. Politycy PO musieliby się przed nią tłumaczyć z katastrofalnego resetu z Rosją, rozpoczętego pod koniec 2007 r. (czyli na kilkanaście miesięcy przed prezydenturą Obamy) i realizowanego najprawdopodobniej na podstawie wytycznych Angeli "Stasi" Merkel. PSL od razu przypomniał sobie o kontraktach zawieranych z Gazpromem przez Waldemara Pawlaka.  O SLD chyba nie muszę wspominać - wciąż przecież żyją ci, którzy tam na początku lat 90-tych odbierali pożyczkę w Moskwie. 


Nie dziwi mnie też strach u Konfiarzy. Wszak niektórzy z nich towarzysko spotykali się z niejakim Leonidem Swiridowem, wydalonym z Polski za szpiegostwo i promowali takie kreatury jak Sykulski czy Panasiuk. No cóż, w młodości Giertychowie i różni esbeko-endecy sączyli im do głów, że Rassija to świętość największa. 

No, ale nie zapominajmy też o różnego rodzaju antifiarzach. Stowarzyszenie "Nigdy Więcej!" ostatnio jest na językach, z powodu swojego kretyńskiego donosu na sędziego piłkarskiego Marciniaka. No cóż, szef tego stowarzyszenia - Rafał Pankowski - występował swego czasu na konferencjach organizowanych przez Kantor Centre, czyli organizację rosyjskiego oligarchy Wiaczesława Kantora. Co ciekawe Pankowski ma chyba żonę Rosjankę (poprawcie mnie jeśli popełniłem błąd i ta pani nie jest jego żoną lub nie jest Rosjanką), która w 2010 r. apelowała, by na 9 maja zapalić znicze na grobach sowieckich sołdatów.

Te z pozoru różne środowiska często się przenikają, o czym świadczy choćby cacus Tomasza Grygucia, czyli "Pana Nikt". Obecnie publicznie snuje on fantazję o rosyjskim masowym ataku nuklearnym na Ukrainę. Karierę jednak zaczynał w... "Wyborczej", później był rzecznikiem paru wielkich spółek, w tym Orlenu za PO. Co ciekawe to ponoć Gryguć poznał Tuska z jego spin-doctorem Igorem Ostachowiczem... Istny "Pan Nikt". Jak z "Doom Patrolu".

Trzepania agentury więc nigdy nie dość. Wielką tragedią jest to, że nie możemy jej odstawić jednym transportem do Berezy. Onucowcy nazwą mnie mackartystą. Ja im podziękuję za komplement.

***

Pisałem, że uderzenia w terytoria Rosji właściwej będą się powtarzać i będziemy mieć coraz więcej więcej ciekawych incydentów. I jak na razie się to sprawdza. Mamy kolejny rajd Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego na Białgorodzką Republikę Ludową. Udało im się zniszczyć m.in. wyrzutnię rakiet termobarycznych (tak, tych które według różnych naszych "ekspertów" nie istnieją) TOS-1. Wcześniej mieliśmy rajd dronów na Moskwę. I okazuje się, że startowały one najprawdopodobniej z terenów Rosji właściwej.  Generał SWR twierdzi, że według Patruszewa, dronów było 40. Wojsko przyznało się do zestrzelenia 32 z nich. Reszta sama spadła po wyczerpaniu paliwa/energii. Drony były pozbawione ładunków wybuchowych. Ich celem był tylko rekonesans. 

Ciekawie robi się też oczywiście na froncie wewnętrznym. Prigożyn napisał książkę dla dzieci, o królu, który stał się zbyt duży dla swojego państwa. Aluzja oczywista.

(Baj de łej: zachodnie źródła mówią, o tym, że zajęcie Bachmutu kosztowało Rosjan życie 60 tys. ludzi. Prigożyn mówił wcześniej o tym, że jego formacja straciła tam 20 tys. zabitych, ale pewnie zaniżył swoje straty. Dla porównania: wojska gen. MacArthura straciły w 1945 r. podczas niezwykle zaciętych walk o Manilę 1010 zabitych, a podczas wyzwalania Seulu w 1950 r. ponad 300 zabitych. Straty Amerykanów w bitwie o Iwo Jimę to blisko 7 tys. zabitych, a na Okinawie 12,5 tys. zabitych. Sowieci podczas bitwy o Poznań w 1945 r. stracili oficjalnie ponad 6 tys. zabitych, podczas szturmu Królewca 3,7 tys. zabitych,  a podczas oblężenia Wrocławia ponad 8 tys. zabitych. Onucowcy mogą się jednak pocieszać, że straty rosyjskie podczas walk o Bachmut były nieco mniejsze niż podczas szturmu Berlina czy podczas bitwy o Budapeszt. Berlin i Budapeszt to jednak wielkie miasta, a Bachmut miał na początku 2022 r. 71 tys. mieszkańców, czyli miał populację niewiele większą niż Suwałki a trochę mniejszą niż Inowrocław. Wygląda więc na to, że moskiewska sztuka wojenna przeżyła regres od czasów Żukowa i Koniewa.)

***

Ta wiadomość mogła Wam umknąć: w wieku 97 lat zmarła Wiera Putina, prawdopodobnie matka rosyjskiego prezydenta. Zmarła w Gruzji, gdzie mieszkała w wiosce Metekhi. Dokumenty ze szkoły w tej wiosce rzeczywiście wskazują, że osoba o nazwisku Władimir Putin uczyła się tam w roku szkolnym 1959/1960. Wiera Putina, przeżywająca wówczas trudności życiowe, miała oddać syna na wychowanie swoim krewnym z Leningradu, którzy stracili swojego syna na wojnie. Gdy kilka lat temu odwiedziłem gruzińskie miasteczko Kaspi, położone koło Gori, usłyszałem tam, że "wszyscy tutaj wiedzą, że niedaleko stąd mieszka prawdziwa matka Putina".

***

Zaczyna się sezon wyjazdów, więc nie zdziwcie się, jeśli w którąś wakacyjną sobotę nie pojawi się mój wpis. Prawdopodobnie będę wówczas gdzieś w rozjazdach po Polsce. Może nawet w Waszej okolicy. 

sobota, 27 maja 2023

Zagadka kreteńskich piramid, Minotaura i kapłanek-topless

 



Ilustracja muzyczna: Sebastian Angel - The Minotaur

Już po kilku minutach pobytu w Heraklionie poczułem, że obcuję z wielką tajemnicą. Cóż to bowiem za ogromna piramida na horyzoncie, widoczna z nadmorskiej promenady? Szybki research wykazał, że ową "piramidą" jest góra Stroumboulas (taką nazwę nadali jej Wenecjanie). 


Stanowi ona przedłużenie masywu Idy. Masyw Idy, to natomiast miejsce narodzenia Zeusa, przez tytanidę Reję. Według mitologii, w tamtych górach mieszkała też rasa humanoidów o nazwie Daktyloi, znanych z umiejętności metalurgicznych i magicznych. I to wszystko w pobliżu góry o kształcie bardzo przypominającym piramidę...




Na południowych przedmieściach Heraklionu znajdują się ruiny minojskiego pałacu w Knossos. Niewielu odwiedzających tę atrakcję zwraca uwagę, że jest stamtąd dobrze widoczny wierchołek innej świętej góry - również wchodzącej w skład masywu Idy i nieco przypominającej ściętą piramidę. To góra Juktas.  Na jej szczycie znajdowało się sanktuarium (astronomiczne?) z czasów minojskich. Po tym jak około 1500 lat przed Chrystusem Kreta została spustoszona przez potężne tsunami, po eksplozji wulkanu na Santorini, zaczęto składać tam ofiary z ludzi. 




Knossos to niestety obecnie w dużym stopniu betonowa (!) rekonstrukcja dokonana przez brytyjskiego archeologa Arthura Evansa, ale jest wciąż niesamowitym miejscem, w którym warto zwracać uwagę na szczegóły, takie jak choćby odtworzone freski. One robią duże wrażenie (warto później zobaczyć ich oryginały w Muzeum Archeologicznym w Heraklionie). I są w sumie jedynymi zrozumiałymi przekazami na temat funkcjonowania tego starożytnego miasta.


Mamy tam choćby słynne przedstawienie trzech dziewczyn - dam dworu? konkubin? kapłanek? - bogate suknie, biżuteria, starannie udrapowane fryzury, a są one topless. W takich strojach widzimy też na freskach kobiety uczestniczące w procesjach i ceremoniach. Zwróćmy też uwagę na kolor ich włosów. Nie ma tam żadnej blondynki. To jeszcze ludność przedachajska. Białą skórę u kobiet wyraźnie tam jednak podkreślano - mężczyzn pokazywano jako bardziej opalonych, wręcz czerwonoskórych. Widocznie biała, nieopalona skóra, była dworskim wyznacznikiem urody u kobiet.






Niektóre przedstawienia owych kapłanek/dwórek bardzo przypominają wizerunki apsar - hinduistyczno-buddyjskich boskich służek. Apsary też były przedstawiane topless. W Muzeum Archeologicznym w Heraklionie możecie również obejrzeć figurki "wężowych bogiń". Taką nazwę nadał im Evans - specjalista od betonozy. Można odnieść wrażenie, że to nie tyle przedstawienia bogiń (brak oznak majestatu), tylko kapłanek. One też chodziły z gołymi biustami. Jednej z nich węże oplatają piersi.



Powyżej: wężowa kapłanka na muralu w Heraklionie. 


Postać kobiety z gołym biustem znaleziono również na jednej z pieczęci. Zwróćcie uwagę na dwa lwy. Sąpodobne jak na bramie w Mykenach.  To symbol bogini Reji. Pani tej wyspy, która urodziła Zeusa obok piramidalnej góry. 





Na freskach i rzeźbach z Knossos mamy też liczne przedstawienia byków. Na jednym z nich widać ceremonię przeskakiwania przez byka - opisywaną przez Platona w jego opowieści o... Atlantydzie. (Odległym echem tych ceremonii jest hiszpańska corrida.) Boski byk porwał również na Kretę fenicką księżniczkę Europę (powyżej upamiętniający to pomnik w Agios Nikolaos). Na Krecie żył też Minotaur - byczo-ludzka hybryda zamieszkująca podziemny kompleks-labirynt. (Pamiętacie jeszcze święte byki z Sakkary, których celowo przemieszane kości pochowano w gigantycznych sarkofagach? Pisałem o tym w serii Kemet). Przypominam, że motyw byka - konstelacji byka - przewija się przez mitologie wielu ówczesnych cywilizacji. Odciętą nogą Byka jest gwiazdozbiór Plejad wiązany przez niektóre starożytne cywilizacje z bogami. (Pisałem o tym w tym odcinku serii Kemet.) 


Z Kretą wiąże się również mit o Talosie.  Talos był wielkim robotem, który okrążał Kretę i niszczył wrogie okręty - paląc je ogniem i obrzucając wielkimi kamieniami. Napędzała go "krew bogów", która płynęła jedną żyłą od jego stopy do głowy. Po uszkodzeniu tego przewodu, szczątki Talosa zostały złożone w Górach Białych w zachodniej Krecie. Talos był jednym z tworów boga Hefajstosa. Według "Iliady", Hefajstos tworzył również innego rodzaju inteligentne maszyny - autonomicznie poruszające się trójnogi do siedzenia. Robotyką parał się również Dedal - ten z mitu o Ikarze. Stworzył dwa humanoidalne, kobiece roboty, które nazwał: Afrodyta i Ariadne. Dedal miał żyć na Krecie w czasach Minosa i zbudować labirynt dla Minotaura. 





Możemy uznać, że starożytni Grecy mieli bujną wyobraźnię. Ja raczej powiedziałbym, że to my jesteśmy ignorantami. Jeśli będziecie odwiedzać Heraklion, koniecznie udajcie się do Muzeum Starożytnych Greckich Technologii. Są tam odtworzone niesamowite greckie wynalazki. W tym kobiecy robot nalewający wino. Tak, starożytni Grecy mieli roboty - zwykle wykorzystujące mechanizmy hydrauliczne. Ich jakość wychwalał m.in. Arystoteles. Mieli też tokarki i taśmociągi. Eksperymentowali też z napędem parowym i odrzutowym. To dopiero rzymskie panowanie doprowadziło do technologicznego regresu. No, ale o tym się rzadko mówi, bo Rzym to przecież jeden z filarów naszej syfilizacji, który dał nam "przewspaniałe" prawo (tak jakby swoich praw nie mieli wcześniej Grecy czy Celtowie...). No cóż, Rzym dał nam ideowe podstawy do supremacji "nadzwyczajnej" prawniczej kasty, a Grecja technologie oraz idee, które po raz kolejny wypłynęły na wierzch podczas renesansu, dając Zachodowi ogromny impuls rozwojowy.

Chehelmut zwracał uwagę w swoim ostatnim wpisie również na ciemne aspekty owych greckich idei - neoplatońskiej gnozy i ich wpływu na rosyjskie duposławie i samodzierżawie. Tak się akurat złożyło, że Kreta była też wielkim laboratorium tych idei. Miejscem udanej syntezy cywilizacyjnej w czasach panowania weneckiego. Jak pisałem: "Poza czasami starożytnymi, okresem największej prosperity w dziejach Krety były rządy weneckie z lat 1204-1669. Wenecjanie zostawili tu wiele pięknych budowli, takich jak Loggia w Heraklionie. Pomimo katolickiej dominacji (prawosławną herarchię przywrócili dopiero Turcy) był to też czas rozkwitu bizantyńskiej sztuki sakralnej. Tu narodził się talent El Greco. Rządy weneckie były kolonialne, ale mądre i tolerancyjne. Co ciekawe, Wenecjanie przyjmowali w szeregi szlachty też przedstawicieli bogatych żydowskich rodzin kupieckich. W herbie jednej z nich był napis po hebrajsku. Nie wymagano od nich nawet konwersji na katolicyzm!". 



Dodam, że w czasach okupacji tureckiej, na Krecie pojawili się derwisze - sufijscy bektaszi. Co ciekawe, posługiwali się starożytnym kreteńskim symbolem podwójnej siekiery, przerobionym na turecki buńczuk.

***

Gdy myślimy o Minotaurze, to oczywiście przychodzi nam na myśl "Globalny Minotaur" Janisa Warufakisa. A tak się akurat złożyło, że byłem na Krecie w okolicach greckich wyborów parlamentarnych. Jak pisałem: "wybrałem się na główny plac w Heraklionie porozmawiać z aktywistami i kandydatami różnych partii. U Syrizyy przedstawiłem się jako dziennikarz z Polski, który pisał kiedyś o greckim kryzysie. - Jakim greckim kryzysie?! . Poprawiłem się więc: o kryzysie strefy euro wywołanym przez Niemcy!. Uśmiechnęli się. Kandydatka Syrizy (dosyć ładna) stwierdziła: Już Cię lubimy. Gadałem też z ludźmi z Mera 25, czyli partii Janisa Warufakisa. Ucieszyli się, gdy im powiedziałem, że przeczytałem trzy książki ich lidera. - Liczymy na 4-5 proc. Będziemy w koalicji rządzącej. Spytałem się czy z Syrizą. Skrzywili się. :) Rozmawiałem też z jednym dziadziem z lewicowej partii EPAM. Spytał mnie się o stosunek Polski do wojny na Ukrainie. I był zszokowany, bo przedstawiłem mu spójną narrację rozpieprzającą jego poglądy. Spotkałem też przedstawicieli nacjonalistycznej partii Eleniki Luosi. Pożartowaliśmy sobie z komunistów, popsioczyliśmy na Niemcy. No ale niestety stwierdzili, że Grecja nie powinna uczestniczyć w sankcjach przeciwko Rosji. "Zełeński to faszysta, Ukraińcy to faszyści, a my nie lubimy faszystów". Prawicowa antifa..."

Jak wiemy, wybory wygrała centroprawicowa partia Nowa Demokracja, ale nie zdobyła wystarczającej większości, by samodzielnie utworzyć rząd. Powtórka z wyborów odbędzie się więc pod koniec czerwca.

***



Podczas mojej nieobecności doszło do spektakularnego rajdu Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego na obwód biełgorodzki. Nie będę wchodził w szczegóły, gdyż dobrze opisał go już Maciek na swoim blogu Zapiski Czynione po Drodze (w tym i w tym wpisie.) Rosja znów została ośmieszona. W pobliżu terenów zajętych przez rosyjskich antyputinowskich powstańców znajdował się przecież magazyn taktycznej broni jądrowej. Rosyjskie lotnictwo wojskowe desperacko bombardowało wioski znajdujące się w "Rosji właściwej". A gdyby tamtędy przeszła prawdziwa ukraińska kontrofensywa...

Nieco wcześniej, 13 maja (w dzień Matki Boskiej Fatimskiej) doszło do ciekawego zdarzenia nad obwodem briańskim. Zestrzelone zostały tam dwa rosyjskie samoloty (Su-34 i Su-35) i dwa śmigłowce (transportowy Mi-8 i Mi-8 walki elektronicznej). Według rosyjskich źródeł, Ukraińcy użyli do ich zestrzelenia amerykańskich wyrzutni Patriot.  Pojawiła się też teoria, że Ukraińcom udało się zhakować rosyjski system rozpoznawania celów swój-obcy. W takim scenariuszu, zestrzelenia dokonały rosyjskie systemy obrony przeciwlotniczej. 

24 maja doszło natomiast do udanego ataku morskimi dronami na rosyjski okręt wywiadowczy Iwan Churs na Morzu Czarnym. 

Rosja zaliczyła też spektakularną klęskę na Kaukazie. Armenia oficjalnie uznała, że Górski Karabach jest częścią Azerbejdżanu. To otwiera drogę do porozumienia pokojowego między oboma krajami. Repetowicz on a life support... :)


sobota, 13 maja 2023

Rakieta widmo

 


Moi informatorzy podzielili się ze mną anegdotką dotyczącą generała Piotrowskiego, Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych (DORSZ). W szczycie operacji "Śluza", czyli białorusko-rosyjskiej hybrydowej inwazji migracyjnej na polską granicę, kazał odwołać ze służby na granicy wszystkich żołnierzy niezaszczepionych na Covid-19. (To był akurat moment, gdy pandemia zmierzała do końca a łagodny wariant omikron pokazywał, że niezależnie od tego, czy jesteśmy zaszczepieni czy nie i tak covida złapiemy.) W efekcie tego zarządzenia, stany osobowe w wojskach broniących granicy spadły mniej więcej o połowę. Wkurzeni ludzi szli na L4. Zarządzenie Piotrowskiego zakrawało na sabotaż.

Teraz mamy dziwaczną sprawę związaną z rakietą Ch-55 znalezioną pod Bydgoszczą. (Tutaj macie szczegółowe wyjaśnienie, czy można było ją zestrzelić.) Czy DORSZ rzeczywiście nie powiadomił ministra obrony o tym incydencie? Dokumenty wskazują, wyraźnie, że 16 grudnia 2022 r. Dowództwo Operacyjne "nie odnotowało naruszenia/przekroczenia przestrzeni powietrznej RP". 


Czy więc rzeczywiście DORSZ zaniedbał swoje obowiązki czy też może rzeczywiście tamtego dnia nie doszło do żadnego naruszenia naszej przestrzeni powietrznej, a rakieta Ch-55 została np. w późniejszym terminie wystrzelona z poligonu pod Bydgoszczą, w ramach badań sprzętu przekazanego nam przez Ukraińców? W przytoczonym powyżej dokumencie jest wzmianka o tym, że Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych zostało zdawkowo poinformowane o niezidentyfikowanym obiekcie latającym w sprawozdaniu z 17 grudnia 2022 r. (w dokumencie jest literówka "2023"), ale drugiego scenariusza nie da się całkiem wykluczyć. Możliwe, że obecnie jest wykorzystywana okazja do pozbycia się Piotrowskiego - który musiał podpaść również wieloma innymi sprawami.

Sam Piotrowski wystawia sobie kiepskie świadectwo publikując płaczliwe oświadczenie, w którym nawołuje "do rozsądku" - czyli błaga, by go nie zwalniać z roboty. Koleś wyraźnie przy tym zapomina, że mamy cywilną kontrolę nad armią. Przypomina mi on trochę porucznika Sobela z "Kompanii Braci"...

***

Pod Bachmutem
i w kilku innych miejscach frontu Rusaki wystraszyły się ukraińskiej ofensywy. To jednak na razie nie ofensywa. To są lokalne uderzenia, prowadzone dosyć ograniczonymi siłami, mające na celu rozchwianie rosyjskiej obrony. I wygląda na to, że siły rosyjskie są zbyt przerzedzone, by zapewnić skuteczną obronę przed prawdziwą ofensywą.

Jeśli oglądaliście 9 maja transmisję gejparady z Moskwy, to na pewno zwróciliście uwagę, że jedynym czołgiem, który się na niej pojawił był zabytkowy T-34. Nie było też lotniczej części parady, a defilowali głównie kadeci ze szkół wojskowych. 

Ponoć uroczystości zostały ograniczone do minimum, ze względu na stan zdrowia Putina.

Wszyscy jednak zwracali uwagę na zachowanie Baćkoszenki. Nie był w stanie przemawiać, miał problemy z przejściem kilkuset metrów, miał bandaż na ręce. (Tutaj zabawna scenka z Baćkoszenką i Paszynianem.) Gdyby Łukaszenka poczuł się gorzej, proces aneksji Białorusi przyspieszy, ale proces ten może też wymknąć się Moskalom z rąk. Pojawi się kolejna fala protestów i pacyfikacji, a być może Pułk Kalinowskiego wkroczy na Białoruś.

***

Przy okazji 9 maja różne karaluchy powychodziły sobie pospacerować. Na cmentarzu żołnierzy sowieckich w Warszawie pojawili się różni agresywni onucowcy. był i towarzysz Panasiuk z Konfederacji (ustylizowany trochę na "Blues Brothers")twierdzący, że nasi oficerowie zabici w Katyniu "uciekli z Polski" i zginęli, bo "źle wypełnili ankiety".  Wcześniej był ponoć w Warszawie jakiś mini-marsz różnych onucowców , na którym padały hasła w stylu "Śmierć Ukropom!" czy... "Jedne Chiny". Z tym ostatnim hasłem w pełni się zgadzam. Jedne Chiny - z konstytucyjną stolicą w Nankinie i komunistyczną wierchuszką w obozach pracy. 

Możemy machnąć ręką, że tego typu środowiska stanowią totalny margines. No ale, KPP była też przed wojną marginalną partyjką liczącą kilka tysięcy członków. 

***

Za tydzień wpisu nie będzie, gdyż wybieram się w kolejną podróż śladem cywilizacji śródziemnomorskiej. Tym razem Talos, Minotaur i starożytna wyspa, na której lasencje chodziły w starożytności topless. 


sobota, 6 maja 2023

Kreml (niemal) płonie

 


Ilustracja muzyczna: Junk - The Boys OST

No to teraz wiecie, dlaczego tydzień temu nie było wpisu. Byłem zajęty...

Atak dwóch dronów na Kreml to epizod pod wieloma względami zadziwiający. Nie tylko dlatego, że Ukraina się od niego odcięła i wielu ludzi podejrzewa "operację pod fałszywą flagą". Jojczenia przedstawicieli Kremla o tym, że był to zamach na karzełka Putina brzmią przy tym żałośnie. Wszyscy się bowiem domyślają, że Putina wówczas nie było na Kremlu - spał sobie spokojnie w bunkrze. Wszystko wskazuje na to, że drony - zapewne cywilnego typu - miały wykonać atak jedynie symboliczny. Miała spłonąć rosyjska flaga na kopule siedziby Senatu. Sama kopuła przez pewien czas się paliła, ale straty były niewielkie. (Tych dwóch kolesi wspinających się na kopułę tuż przed eksplozją drugiego drona, to zapewne strażacy lub funkcjonariusze Federalnej Służby Ochrony wysłani tam, by ocenić zniszczenia po pierwszym ataku.)



Oczywiście chyba wszyscy czytaliśmy jakie to Kreml posiada bajeczne zabezpieczenia przeciwlotnicze - chroniące siedzibę najwyższych władz przed pełnym spektrum zagrożeń: od rakiet po małe drony. Oczywiście tej obronie przeciwlotniczej zdarzały się wpadki. W 1987 r. niemiecki pilot Mathias Rust przeleciał Cessną z Helsinek do Moskwy i wylądował tuż obok placu Czerwonego. Chyba jednak, przez ostatnie 35 lat wzmocniono obronę przeciwlotniczą Kremla...

Wydaje mi się więc, że cała sprawa była akcją jednej z frakcji w rosyjskich władzach wymierzoną w Putina. Utwierdza mnie w tym wpis Generała SWR, czyli nieoficjalnego rzecznika GRU. Stwierdził on, że cały atak odbył się za zgodą Putina, a namówił go do niego Patruszew. Akcja miała stworzyć mit Putina jako superherosa, który przeżył wrogi zamach. Uzasadniałaby też specjalne zarządzenia wewnętrzne (stan wyjątkowy?) i pozwoliłaby łatwo wytłumaczyć odwołanie bądź znaczne ograniczenie tradycyjnej gejparady na Placu Czerwonym 9 maja.  Problem jednak w tym, że Ruscy bardzo słabo to wykorzystali propagandowo. Ich jojczenie o tym, że "Ukraina dopuszcza się terroryzmu" ustawia ich w roli straszliwych cieniasów. Filmy z ataku na Kreml wstydzili się publikować nawet takie zawodowe gównojady jak słowacki Cygan Martin Demirov (kumpel działacza Konfy, towarzysza Panasiuka ). Wielkoruscy frustraci w stylu Girkina widzą w tej akcji symbol słabości reżimu Putina. Przypominają, że Moskwa została zbombardowana po raz pierwszy od 1942 r. 


Nie zdziwiłbym się więc, gdyby Putin został podpuszczony do zaakceptowania tego lipnego ataku. Wmówiono mu, że to podwyższy jego popularność. Ten, kto go do tego podpuścił, osiągnął swój cel, uderzając w wizerunek silnego przywódcy

To jednak nie oznacza, że autentycznego ukraińskiego ataku dronowego na Moskwę nie będzie. Ukraińcy dobrze sobie radzą w tym rodzaju wojny, o czym świadczy choćby niedawny atak na składy paliwowe w Tamaniu czy zniszczenie samolotu transportowego An-124 Rusłan na lotnisku w Sieszczy.

***

Okazało się, że zatrzymany w zeszłym roku w Polsce hiszpański "dziennikarz" Pablo Gonzales to szpieg GRU mający za zadanie szpiegować rodzinę Nawalnego. Na jego laptopie znaleziono m.in. wykradzioną korespondencję tego "opozycjonisty". Christo Grozev z grupy Bellingcat napisał: "Jest szczególnie niesmacznym to, że zakamuflowali swojego szpiega jako "dziennikarza", wkręcając szanowane organizacje międzynarodowe do obrony swojej żałosnej kupy gówna i zagrażając życiu prawdziwych dziennikarzy". No to przypomnijmy, że Gonzalesa przed zarzutami szpiegostwa broniła u nas "Wyborcza".


"Aresztowanie rzekomego szpiega". Pisał to na łamach "Gazowni" niejaki Piotr Niemczyk, w latach 90-tych wielka szycha w UOP. Niemczyk tym tekstem mocno się ośmieszył. Jak czytamy: 


"Pierwszy atak na polskie służby Niemczyk próbuje nieudolnie wyprowadzić odwołując się… do przekazu lokalnych mediów. To one poinformowały, że przy zatrzymanym znaleziono karty płatnicze na różne nazwiska. "To bardzo obciążające dowody. Tylko że żaden wyszkolony rosyjski kret, ukryty pod dziennikarską legendą, nie pozwoliłby sobie na noszenie dwóch paszportów i kart kredytowych z państwa, na którego rzecz szpieguje. Żadne procedury operacyjne na świecie na to nie pozwalają” – pisał w marcu 2022 roku w „GW”. Czyżby Niemczyk sugerował, że nasze służby są tak niedouczone, że tego nie wiedzą? Dlaczego w ogóle Niemczyk zakłada, że fakt posiadania dwóch paszportów na dwa różne nazwiska był powodem zatrzymania? Nie napisał. O domu Pabla G. też Niemczyk wspomina. „W czasie gdy G. (w tekście jest pełne nazwisko - red.) był przesłuchiwany przez SBU, jego rodzinę i przyjaciół w Hiszpanii odwiedzili funkcjonariusze hiszpańskiego CNI (Narodowego Centrum Wywiadu). Do partnerki dziennikarza, z którą ma troje dzieci, przyjechało aż ośmiu mężczyzn. Przepytywano także matkę dziennikarza i jednego z jego przyjaciół w Barcelonie. Ostatnio, już po zatrzymaniu Gonzáleza, hiszpańska minister obrony przyznała, że te działania były prowadzone na wniosek polskich władz”. Widać polskie służby zaszczuwają ludzi nie tylko w Polsce, ale też w Hiszpanii.

Niemczyk w tekście przedstawia Pabla G. jakby był jakimś znanym dziennikarzem, który m.in. „dziwił się fenomenowi Radia Maryja, [...] a jego praca doktorska dotyczyła prześladowań ruchu LGBT w Gruzji”, a na którego z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu uparły się polskie służby. Niemczyk na końcu tekstu, w którym nieudolnie stara się kpić z polskich służb, zostawił sobie jednak małą furtkę bezpieczeństwa i napisał: „Być może to groźny szpieg, którego historia zasługuje na powieść Johna le Carré lub Vincenta Severskiego. Dziwne tylko, że skoro był już w rękach ukraińskiego kontrwywiadu i pod obserwacją wywiadu hiszpańskiego, żadna z tych służb go nie aresztowała. Obie pozwoliły na to, żeby jeździł po Europie i kontynuował swoje szpiegowskie knowania właśnie w Polsce”."

(koniec cytatu)


Niemczyk to ten koleś wyżej - wyglądający jak bezdomny rastaman oferujący wam zrobienie laski w zamian za blanta. Czytając jego publicystykę możemy łatwo dostrzec, że koleś gówno się zna na wywiadzie, a mimo to pełnił w służbach w latach 90-tych wysokie stanowisko. To wyjaśnia dlaczego polskojęzyczne służby specjalne działały w tamtych czasach tak chujowo i dawały się rozgrywać wszystkim.

Za chwilę odezwie wataha libkowskich trolli: "Ale operacja Samum!". (Podobnego argumentu użył kiedyś redaktor Kebabowicz w sporze ze mną o dawnych esbekach w służbach III RP.) Argument o operacji "Samum" (czy właściwie "Przyjazny Saddam") jest jednak już totalnie zgrany. Sięganie po niego przez kolesi z dawnego Departamentu I przypomina scenę z filmu "Zoolander", w której Mugatu krzyczał: "Ja wymyśliłem krawat w klawiaturę! A wy co osiągnęliście! Nic! Absolutnie nic!". Ta zmitologizowana operacja "Samum" to właśnie taki krawat w klawiaturę...

Tymczasem w "Wyborczej" ktoś pośmiertnie strollował Pawła Smoleńskiego. Przypomniał bowiem jeden z jego najbardziej kuriozalnych wywiadów - z prof. Romanem Kuźniarem - pt. "Zbroimy się, jakby to Polska miała najechać Rosję". Aż mi się przypomniało jak Romcio Kuźniar miał obsesję na punkcie tarczy antyrakietowej. Wymyśliłem w tamtych czasach reklamę kondomów - "Romanie załóż tarczę antyrakietową!" :)

***

Tymczasem w USA też się dzieją ciekawe rzeczy. Do "WSJ" poszedł przeciek z kalendarzem Jeffreya Epsteina. Zapisane w nim były spotkania z Williamem Burnsem, obecnym dyrektorem CIA. Oprócz niego spotkania m.in. z Larrym Summersem, Leon Blackiem, Billem Gatsem, Thomasem Pritzkerem, Ehudem Barakiem (który jest nie tylko byłym premierem Izraela, ale też byłym szefem izraelskiego wywiadu wojskowego), a także Noamem Chomskym. Do tego okazało się, że Epstein był informatorem FBI od ugody z 2008 r.  No prywatna wyspa Epsteina została wykupiona przez miliardera Stephena Deckoffa, który chce wybudować tam kompleks hotelowy.

***


W Bostonie odbył się niedawno konwent SatanCon, który został mocno oprotestowany przez chrześcijańskich nacjonalistów. 


To impreza zorganizowana przez The Satanic Temple, która jest mocno "woke", czyli lewacka. Odprawia m.in. gejowskie "różowe msze" czy promuje przyjmowanie... muzułmańskich uchodźców. Kościół Szatana założony przez La Veya jest natomiast organizacją, która chwali się tym, że łączy pełne spektrum polityczne od libertarian po faszystów i komunistów. W praktyce jest jednak organizacją mocno... libertariańską. W USA też jest sporo mniejszych organizacji satanistycznych zrzeszających piwnicznych libertarian. Symbol Maryi dępczącej węża nabiera w tym kontekście nowego znaczenia :)



Oczywiście każdy badacz zjawisk paranormalnych może powiedzieć tym piwnicznym libertariańskim satanistom i satanistycznym sojowym cuckom, że próby kontaktu z demonami to głupia i niebezpieczna zabawa. By z niej wyjść bez szwanku trzeba być kimś w rodzaju o. Amortha czy jakiegoś starego tybetańskiego lamy, który demona zmusi do służby. Piwniczniak bawiący się w pakty z demonami przypomina kolesia, który poszedł na gejparadę z narysowaną na gołym tyłku strzałką i napisem "tu wsadzać". No, ale może sojowym cuckom taki układ odpowiada. Ozjasz Goldberg powiedziałby: "Volenti non fit iniura, więc wsadzę ci w dupę siura!".




piątek, 21 kwietnia 2023

Mordechaj Anielewicz nie zabił się sam?

 


Przy okazji 80-tej rocznicy Powstania w Getcie Warszawskim dowiedzieliśmy się ciekawej rzeczy. Tego jak naprawdę nazywał się jeden z dowódców tego powstania. Dotychczas przyjmowano bowiem, że Żydowskim Związkiem Wojskowym dowodził "Paweł Frenkel". Teraz wiemy, że był to Jakub Frenkel. Wcześniej różni akademiccy przepisywacze podważali istnienie tej postaci, bo nie mogli się doszukać żadnego Pawła Frenkla. A on istniał jako Jakub Frenkel i rzeczywiście był przedwojennym polskim oficerem. Zachowała się nawet jego fotografia (powyżej). (Być może kiedyś uda się również potwierdzić istnienie innego z dowódców ŻZW "Mieczysława Dawida Apfelbauma". Jak na razie jednak różni przepisywacze bezradnie rozkładają ręce mówiąc: "To postać fikcyjna. Nie znaleźliśmy po nim śladu w dokumentach". Mimo, że figuruje w przedwojennej książce telefonicznej Warszawy...) To odkrycie ważne, gdyż to Frenkla można uznać za faktycznego dowódcę powstania w getcie.

A czy dowódcą powstania nie był czasem Mordechaj Anielewicz, przywódca Żydowskiej Organizacji Bojowej? Tak mówiła narracja dominująca przez kilka dekad. Narracja w której skutecznie przemilczano istnienie Żydowskiego Związku Wojskowego. ŻZW był organizacją niewygodną zarówno dla polskojęzycznych komunistów jak i dla izraelskiej lewicy. Kadry ŻZW tworzyli bowiem prawicowcy - syjoniści-rewizjoniści. W Palestynie lewicowi haganowcy ścierali się zbrojnie z nimi jeszcze w trakcie wojny o niepodległość, a przez pierwsze dwie dekady Izraela prawicowi syjoniści byli traktowani podobnie jak pisowcy za Tuska. W PRL nie można było natomiast o ŻZW wspominać, bo był on organizacją antykomunistyczną tworzoną przez naszych przedwojennych wojskowych i do tego utrzymującą żywe relacje z organizacjami biorącymi udział w naszej tajnej wojnie. 

Dużo wygodniejsza dla czerwonych była narracja, że jedyną organizacją walczącą w getcie był lewicowy ŻOB, w skład którego wchodzili też komuniści z PPR. ŻOB nie był jednak ani jedyną, ani najsilniejszą grupą oporu w getcie. Jego liczebność jest podawana w przedziale od 220 do 600 bojowców. Zależnie od tego, czyli wliczamy do niego luźno z nim związaną socjalistyczną partię Bund, czy nie. (Bund to organizacja, w której działał Marek Edelman.) Liczebność ŻZW podaje się natomiast na od 300 do 500 ludzi. Uzbrojenie obu tych grup jest trudne do oszacowania. ŻOB miał mieć od 70 do 200 pistoletów, 10-15 karabinów, 1 pm i 1 karabin maszynowy. Ale prawdopodobnie stan uzbrojenia był o wiele, wiele niższy, a stan amunicji tragiczny. ŻZW był o wiele lepiej uzbrojony. Emanuel Ringelblum, kronikarz getta warszawskiego, tak opisał wizytę w jego kwaterze głównej: "oglądałem arsenał broni ŻZW. Lokal mieścił się w domu niezamieszkałym, tzw. dzikim, przy ul. Muranowskiej nr 7, w sześciopokojowym lokalu na pierwszym piętrze. W pokoju kierownictwa było zainstalowane pierwszorzędne radio przynoszące wiadomości z całego świata, obok stała maszyna do pisania. Kierownictwo ŻZW, z którym prowadziłem rozmowę przez kilka godzin, było uzbrojone w rewolwery zatknięte za pasem. W dużych salach były zawieszone na wieszakach rozmaite rodzaje broni, a więc karabiny maszynowe ręczne, karabiny, rewolwery najrozmaitszego gatunku, granaty ręczne, torby z amunicją, mundury niemieckie intensywnie wyzyskane podczas akcji kwietniowej itp. W pokoju kierownictwa panował wielki ruch, jak w prawdziwym sztabie armii, tu odbierano rozkazy dla skoszarowanych «punktów», w których gromadzono i szkolono przyszłych bojowców. Nadchodziły raporty o dokonanych przez pojedyncze grupy ekspropriacjach u osób zamożnych na rzecz uzbrojenia ŻZW. W czasie mojej obecności dokonano u byłego oficera armii polskiej zakupu broni na ćwierć miliona złotych, na co dano zaliczkę w wysokości 50 000 zł. Zakupiono 2 karabiny maszynowe po 40 000 zł każdy, większą ilość granatów ręcznych i broni". Ludzie z ŻZW - często przedwojenni wojskowi - znacznie górowali też nad żobowcami i bundowcami wyszkoleniem i jakością dowodzenia.



Udział ŻOB w powstaniu w getcie sprowadzał się do jednej potyczki pierwszego dnia walki, po której bojowcy zeszli do bunkrów i piwnic. A później do desperackiej obrony tych izolowanych punktów oporu. Bund bronił w tym czasie tzw. szopu szczotkarzy. Walczył tam u boku ŻZW (co później Edelman skutecznie wymazał ze swojej pamięci.) ŻZW stoczyła natomiast długi i zacięty bój z Niemcami na placu Muranowskim. To ta organizacja odpowiadała za główny ciężar walk w getcie. To ona zadała tam Niemcom największe straty. I to ona wywiesiła nad gettem dwie flagi - polską i syjonistyczną. 

(Co do strat niemieckich. Jurgen Stroop podał w swoim raporcie nazwiska 16 zabitych, w tym żołnierzy wschodnich formacji pomocniczych i dwóch polskich policjantów. Pisał też o 90 rannych. Te dane uważa się za zaniżone. Polska prasa podziemna pisała natomiast o 86 zabitych i 420 rannych. Te dane uważa się za mocno zawyżone. Biorąc jednak pod uwagę, że znaczna większość strat niemieckich to skutek działań bojowych ŻZW, KB, AK i GL, to ilu Niemców mógł zabić ŻOB? Dla porównania: 1 lutego 1943 r. oddział Batalionów Chłopskich w bitwie pod Zaborecznem, stoczonej w obronie pacyfikowanej Zamojszczyzny zabił ponad 100 niemieckich żandarmów. W bitwie pod Huciskiem stoczonej przez oddział majora Hubala 30 marca 1940 r. niemieckie straty sięgnęły około 100 zabitych i rannych.)



Bajkopisarze w rodzaju Barbary Engelking-Boni twierdzą, że źli, antysemiccy Polacy z AK nie chcieli dostarczać broni kryształowo czystym bohaterom z ŻOB. Biorąc pod uwagę jednak afiliacje polityczne ŻOB, ta niechęć wydaje się być w pełni zrozumiała. Wśród żobowców byli bowiem komuniści oraz sporo prosowieckich fanatycznych doktrynerów. Mosze Arens, były izraelski minister obrony, opisał dylemat jaki miał ŻOB po tym jak AK zadeklarowała jej pomoc stawiając warunek, że żobowcy muszą zadeklarować lojalność wobec państwa polskiego w przypadku konfliktu Polski ze Związkiem Sowieckim. Zamiast machnąć ręką na tę sprawę i przyjąć formalną deklarację, prosowieccy fanatycy długo się o to spierali. W końcu Hersz Berliński, przedstawiciel Poalej Syjon Lewicy powiedział: "Drodzy towarzysze! W razie konfliktu między Polską a Związkiem Sowieckim zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by podminować polski potencjał do walki. Nasze miejsce jest w szeregach Armii Czerwonej i zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby pomóc jej zwyciężyć. Październik 1917 r. nauczył nas, że wielu naszych przyjaciół dzisiaj będzie naszymi krwawymi wrogami w decydującym momencie bitwy o władzę nad robotnikami. (...) Nie można wykluczyć, że oręż, który dostaniemy wspólnym wysiłkiem zostanie zwrócony przeciwko tym drugim". Getto jest na skraju zagłady, każdy pistolet od AK jest na wagę złota, a oni myśleli wówczas o "Październiku 1917 r." i walce o władze...

(Przedstawiciel Bundu na tym zebraniu milczał. Bundowcy mieli wówczas napięte stosunki z komunistami. Stalin bowiem kazał rozstrzelać dwóch przywódców Bundu - Erlicha i Altera. Dlatego Bund nie chciał pełnej integracji z prosowieckim ŻOB). 

Sam Mordechaj Anielewicz miał dziwny epizod w życiorysie. Gdy na jesieni 1939 r. próbował się przedrzeć do Rumunii, został zatrzymany przez NKWD. I wypuszczony. Ciekawe do czego się zobowiązał?

Jak zauważył Marek Kledzik, również żołnierze ŻZW wzbraniali się przed współpracą z ŻOB. Obie organizacje poróżnić mogła m.in. sprawa Katynia. Jak czytamy:

"Edelman długo milczał, Po wielu latach dwom krakowskim publicystom Witoldowi Beresiowi i Krzysztofowi Burnetko („Marek Edelman Życie. Po prostu”, 2008) wyznał: „Z ludźmi ŻZW spotkałem się raz, parę dni przed powstaniem – jeśli to w ogóle było powstanie. Chcieli nas zaszantażować i przejąć ŻOB. Wyjęli rewolwery, żeby nas zmusić. Byłem wtedy z Anielewiczem i „Antkiem” (Icchakiem Cukiermanem – M.K.), a oni do nas – jeżeli się nie poddacie…
Pierwsze strzały dali w sufit, a my chamy, prosto w nich. Strzelałem, jak umiałem, ale nosili takie szerokie bluzy i jeden tylko dostał w bluzeczkę. Wtedy jednak zrozumieli, że nie ma żartów, i poszli w cholerę”.

Jak można wytłumaczyć tę historię, której wyjaśnienia nie podjął się nigdy Marek Edelman? 12 kwietnia 1943 r. w sztabie ŻZW przy Muranowskiej 7 analizowano podane tego dnia informacje niemieckie o odkryciu w lesie katyńskim masowych grobów polskich oficerów, wśród nich także narodowości żydowskiej. Z nasłuchu radiowego odebrano decyzję rządu Rzeczypospolitej na uchodźstwie w Londynie o zwróceniu się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w celu przeprowadzenia dochodzenia i ustalenia sprawców mordu. To stało się pretekstem dla Stalina do zerwania w dniu 25 kwietnia stosunków dyplomatycznych z emigracyjnym rządem polskim. Ta informacja prawdopodobnie - to moja hipoteza - spowodowała rozłam między obiema żydowskimi organizacjami wojskowymi walczącymi w getcie.

ŻZW (prawicowy i centroprawicowy) jak należy sądzić, opowiedział się po stronie rządu polskiego na wychodźstwie, ŻOB (lewicowy, komunistyczny) po stronie Moskwy. W obliczu nieuchronnej zagłady getta nie powinno mieć to większego znaczenia. A jednak."

(koniec cytatu)

Wspomniałem o związkach ŻZW z organizacjami prowadzącymi naszą tajną wojnę. Tak się dziwnie złożyło, że jedną z osób organizujących wsparcie dla ŻZW ze strony polskiego podziemia był m.in. Cezary Ketling-Szemley,  dowódca PLAN, który później przeszedł do Polskiej Armii Ludowej znanej z mojej serii blogowej "Gracze". (Ten człowiek miał wyrok śmierci od AK za denuncjację rywala do Gestapo!) Silnego wsparcia ŻZW dostarczył też Korpus Bezpieczeństwa - organizacja scalona z AK, która jednak tuż przed Powstaniem Warszawskim porozumiała się z PAL, uznała komitet lubelski i próbowała infiltrować komunistyczne wojsko. Dariusz Libionka - jeden ze strażników oficjalnej bajeczki o powstaniu w getcie - twierdzi, że Korpus Bezpieczeństwa był "organizacją marginalną". Być może. Ale do Powstania Warszawskiego wystawił całkiem spore siły - cztery bataliony (w realiach powstańczych plutony) i inne oddziały. Libionka twierdzi również, że Henryk Iwański "Bystry", jeden z oficerów Korpusu Bezpieczeństwa, który odpowiadał za pomoc ŻZW był hochsztaplerem. Twierdzi tak na podstawie ankiet dla ZBOWiDu, w których Iwański nie przyznał się do swoich relacji z ŻZW. Libionka zapomina jednak o jednej ważnej rzeczy: w czasach stalinowskich podając prawdę w takich ankietach można było skończyć z kulą w potylicy. Późniejsze relacje o walce 18-osobowego oddziału KB dowodzonego przez Iwańskiego na terenie getta, wspólnie z ŻZW, wydają się mocno podkoloryzowane, ale tak to już bywa z relacjami weteranów. Podkoloryzowane i pełne dziur są też relacje Marka Edelmana, ale nikt go jakoś nie uważa za oszusta. Funkcjonuje on nawet w pamięci społecznej jako "ostatni dowódca powstania w getcie", choć po śmierci Anielewicza dowodził on jedynie kilkuosobową grupką ludzi próbujących się z getta desperacko wyrwać.

Śmierć Anielewicza...


Mamy co do niej nieliczne, bardzo zdawkowe i chaotyczne relacje. 8 maja 1943 r. jego podziemny bunkier przy Miłej 18 (należący wcześniej do żydowskiego gangstera) został osaczony przez Niemców.  Było w nim 120 osób. Część z nich ponoć popełniła samobójstwo - w tym Anielewicz ze swoją dziewczyną Mirą Frucher  i przywódca PPR w getcie Efraim Fondomiński. Kilkunastu bojowników i bojowniczek zdołało jednak uciec z bunkra. Jedna z nich, Tosia Altman, stwierdziła później, że Anielewicz był przeciwny samobójstwu. Jeśli był cień nadziei na przeżycie, należało podjąć próbę umknięcia śmierci. A jednak Anielewicz zginął wówczas w bunkrze? Czy na pewno popełnił samobójstwo? Czy też zginął w chaotycznej walce z Niemcami? Czy też... od bratniej kuli. Pamiętajmy o napiętych relacjach choćby pomiędzy Bundem i Drorem a komunistami. Czy na odchodnym ktoś chciał się rozliczyć z dowódcą? A co jeśli w bunkrze byli zdrajcy pracujący dla Niemców? Tego się nigdy nie dowiemy, gdyż znaczna większość tych, którzy uciekli z bunkra zginęła w ciągu kilku miesięcy. 

Tymczasem oddział Frenkela 25 kwietnia zdołał wydostać się z getta. Został on osaczony 11 czerwca 1943 r. przez Niemców w lokalu konspiracyjnym przy Grzybowskiej 11/13. Zadenuncjował ich członek organizacji "Miecz i Pług"


Oprócz Frenkla i Anielewicza był jeszcze jeden przywódca oporu w getcie. Reprezentujący najliczniejszą jego społeczność - ortodoksyjną. Zarówno ŻZW jak i ŻOB reprezentowały mniejszość wśród Żydów - tę część społeczności, która była mniej lub bardziej zasymilowana i w miarę dobrze posługiwała się językiem polskim. Masy żydowskie były natomiast w tamtych czasach mało zasymilowane i religijne. Ich nieformalnym przywódcą był rabin Menachem Ziemba. Zginął on w jednym z bunkrów.



Pamiętajmy też o jednym ważnym fakcie: o ile ŻZW i ŻOB mogły mieć łącznie około tysiąca bojowców, to Żydowska Służba Porządkowa, czyli kolaboracyjna policja w getcie warszawskim liczyła nawet 2,5 tys. ludzi. Wiele etatów w niej było fikcyjnych - załatwianych u znajomych, by dostawać lepsze kartki żywnościowe i unikać deportacji. Nie da się jednak ukryć, że zychowiczowska opcja niemiecka była w getcie długo silniejsza niż podziemie...

***

Zainteresowanych prawdziwą historią powstania w getcie warszawskim zachęcam do obejrzenia filmów dokumentalnych:


Tora i Miecz - dobrze pokazany jest tam wątek pomocy Korpusu Bezpieczeństwa dla getta. Są tam unikalne relacje członków związanego z Korpusem Bezpieczeństwa Strażackiego Ruchu Oporu "Skała", którzy udzielali pomocy gettu. 

Dwie flagi - opisano w nim udział ŻZW w powstaniu. Sporo unikalnych zdjęć i relacji.


***

Co do Sudanu - cóż mogę dodać ponad to, że to konflikt związany ze złotem i geopolitycznymi przetasowaniami, w którym rebelianci mają wsparcie Prigożyna i libijskiego generała Haftara, a armia regularna wsparcie Egiptu. Jest zagrożenie włączenia się do niego także Etiopii.  Things in Africa...

W każdym bądź razie robią wrażenie zniszczenia na lotniskach w Chartumie i w Meroe. Uszkodzono egipskie Migi i zniszczono m.in. białoruski samolot transportowy i samolot sudańskiego prezydenta. 

***

Co do rozbłysku nad Kijowem - a co jeśli mieliśmy do czynienia z zestrzeleniem satelity nad tym miastem?

sobota, 15 kwietnia 2023

Kto kogo sabotuje w Rosji

 


Ilustracja muzyczna: Ajin - Main Theme

Jack Teixeira, 21-letni żołnierz Gwardii Narodowej, został aresztowany za wielki wyciek dokumentów Pentagonu. Mało kto sobie jednak zadaje pytanie, jak to było możliwe, że miał on dostęp do tych dokumentów? Koleś oficjalnie pracował w jednostce wywiadowczej komponentu powietrznego Gwardii Narodowej. Zajmował się tam utrzymywaniem na chodzie infrastruktury internetowej w bazach. W USA funkcjonują procedury "need to know". Według nich, nawet jeśli masz najwyższy certyfikat bezpieczeństwa, to może zyskać dostęp jedynie do dokumentów, które są potrzebne do wykonania twoich zadań. 21-latek zajmujący routerami raczej nie powinien mieć dostępu do tajnych briefingów dotyczących wojny na Ukrainie i polityki międzynarodowej. Mamy do czynienia z podobną anomalią jak w przypadku Pieńkowskiego, który w normalnych okolicznościach nie mógł mieć dostępu do tajnych dokumentów dotyczących sowieckiej broni jądrowej na Kubie.



Te dokumenty były dziwne. Oceny strat rosyjskiego lotnictwa były w nich przepisane ze strony Oryx. Sporo w nich było banałów i dużo ciekawych wrzutek dotyczących trudnych sojuszników i państw mało przyjaznych. Pisano w nich m.in., że Mossad wspiera protesty przeciwko rządowi Netanjahu, że rząd Orbana postrzega USA jako jednego ze swoich trzech głównych przeciwników i że Serbia dostarcza broń Ukrainie.  Anomalią było co prawda to, że dokumenty wskazywały na głęboką infiltrację rosyjskich sił zbrojnych i Prywatnej Firmy Wojskowej "Wagner" (pozwalające na szybką identyfikację celów planowanych bombardowań), ale zagrano w nich też na paranoi Putina wskazując, że gen. Gierasimow i Patruszew chcieli dokonać sabotażu rosyjskiej ofensywy rozpoczętej 23 lutego.  W dokumencie tym stwierdzono, że do tego sabotażu miało dojść podczas chemioterapii Putina. Zdaje się to potwierdzać rewelacje Generała SWR (czy raczej GRU) o tym, że Putin ma raka. Tyle, że niedawno zbiegły na Zachód szyfrant z Federalnej Służby Ochrony stwierdził, że Putinowi raczej specjalnie nic nie dolega i że jest dosyć zdrowy jak na 60-latka.  Być może więc karzełek Putin czytając te dokumenty zaśmiał się i stwierdził: "Co za bzdury! Przecież nie mam żadnej chemioterapii! To o tym, że Gierasimow sabotuje mi wojnę to też pewnie jakaś kretyńska wrzutka".

Tyle, że cała ta wojna wygląda na jeden wielki sabotaż - rodem z "Czerwonej Jaskółki".

Zaplanowano ją jako "specjalną operację wojskową" w stylu Kabulu '79 czy Operacji "Dunaj", spodziewając się, że armia ukraińska szybko się rozpadnie a opór będzie znikomy. Zrobiono to ponoć na podstawie doniesień wydziału FSB kierowanego przez generała Siergieja Biesiedę. Biesieda ponoć trafił później do aresztu, po czym został wypuszczony. A co robiła w tym czasie GRU, czy też raczej GU ("Główny Zarząd", według aktualnej terminologii)? Czemu nie ostrzegała, że Ukraińcy są dobrze przygotowani do wojny a wsparcie NATO będzie duże?



Przed samą wojną GU zaliczyła serię wpadek w Europie. Wpadały tworzone przez nią siatki. Do tego dochodziły kretyńskie, spieprzone akcje takie jak zamach na Skripała czy nieudany zamach stanu w Czarnogórze. Można było odnieść wrażenie, że ktoś od środka sabotuje pracę tej organizacji.



Już po samym wybuchu wojny okazało się, że rosyjski GU jest dziwnie ślepy. Tymczasem ukraiński wywiad wojskowy HUR, jest zadziwiająco skuteczny i wszechwiedzący. Przypominam, że przed 1991 r. oba te wywiady stanowiły jedną organizację - sowiecki GRU. Ludzie z obu służb zapewne utrzymują kontakty "ponad podziałami". I do tego ci związani z GU rosyjscy dywersanci walczący po stronie Ukrainy... I przekazy Generała SWR... I dyskretne uderzenia w interesy Prigożyna...

Kontrastowało to z postawą służb cywilnych. Kadry pomiędzy FSB i SBU były często "wymienne", a wielu funkcjonariuszy SBU okazało się lojalnymi wobec Rosji. To oni mieli choćby pomóc Rosji w zdobyciu Chersonia. 

Pisałem kiedyś, że wojna na Ukrainie to postsowiecka wojna domowa. Jest to też wojna pomiędzy służbami wojskowymi a cywilnymi. Nie sądzę, by całe GU sabotowało "specjalną operację wojskową" na Ukrainie, ale z pewnością jest tam frakcja, która taki sabotaż uprawia. Jej celem jest obalenie Putina i bandy jego kumpli z FSB. Mamy do czynienia z podobną sytuacją jak przy aferze Pieńkowskiego. Odsyłam do odpowiednich odcinków serii blogowej "Matrioszka".

Matrioszka - Inteligent w armii

Matrioszka - Szpieg spalony w piecu

Marioszka - Fałszywy uciekinier

Przypomnę to, co pisał płk Philip J. Corso, weteran amerykańskiego wywiadu wojskowego: tajne służby są lojalne w pierwszej kolejności wobec swoich wrogów, w drugiej wobec szpiegowskiego rzemiosła, a dopiero w trzeciej wobec swoich krajów. 

***

Odsyłam również do mojego wpisu poświęconego "Czerwonej Jaskółce".  Znalazł się w nim fragment:


"Ciekawie w tym świetle wygląda również "zgon z przepracowania" szefa GRU gen. Igora Sierguna w styczniu 2016 r. Siergun był szefem GRU od 2011 r. I jak wspominał go gen. Peter Zwack, amerykański attache wojskowy w Moskwie w latach 2012-2014, gen. Siergun "choć kierował globalnymi operacjami przeciwko naszym interesom, to paradoksalnie postrzegał ciągłą konfrontację z USA i Zachodem jako nie będącą w interesie Rosji". Zwack w artykule poświęconym Siergunowi nazywał go "złożoną postacią, od której można się było wiele nauczyć" i czynił aluzje do tajnych kanałów komunikacji między zwaśnionymi krajami. Siergun w 2013 r. złożył oficjalną wizytę szefowi DIA gen. Michaelowi Flynnowi. Tak tego gen. Flynna, tak pięknie opisanego w książce Michael Hastingsa "Wszyscy ludzie generała", którego później wykopano ze stanowiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta Donalda Trumpa - który, jak udowodnili John Podesta, Christopher Steele, Tomasz Piątek i Michał Bąkowski, jest straszliwym rosyjskim agentem sprzedającym Amerykę Putinowi."

***

Kolejny flashback. Pamiętacie jeszcze list generała Leonida Iwaszowa do Putina z początku lutego 2022 r.:

"Według Iwaszowa wcześniej Rosja, a jeszcze wcześniej ZSRS prowadziły wymuszone lub sprawiedliwe wojny, gdy nie było innego wyjścia. Ale obecnie, według niego, nie ma z zewnątrz zagrożenia dla Rosji, lecz zagrożeniem dla Rosji jest, jak czytamy, „degradacja jej życia wewnątrznego”, a te wewnętrzne zagrożenia obecnie są „krytyczne”. Jeśli chodzi o sytuację wewnątrzną, sytuacja jest dla Rosji stabilna, zbrojenia są pod kontrolą, a wojska NATO nie stanowią militarnego zagrożenia dla Rosji.

Jego zdaniem Ukraina to niezależne państwo, które ma prawo do indywidualnej i kolektywnej obrony. Jak napisał, aby Ukraina pozostała przyjacielskim sąsiadem Rosji, trzeba było jej „zademonstrować atrakcyjność rosyjskiego modelu państwa i systemu władzy”.

Przypomniał, że ogromna większość państw świata nie uznaje Krymu za rosyjski, co „przekonująco pokazuje fiasko rosyjskiej polityki zagranicznej i nieatrakcyjność krajowej”.

Iwaszow ostrzega, że użycie siły przeciwko Ukrainie postawi pod znakiem zapytania istnienie samej Rosji jako państwa i już na zawsze uczyni z Rosjan i Ukraińców śmiertelnych wrogów. Iwaszow nie wyklucza nawet wmieszania się w konflikt zbrojny krajów NATO, przede wszystkim Turcji. „Oprócz tego, Rosja jednoznacznie trafi do kategorii państw zagrażających pokojowi i międzynarodowemu bezpieczeństwu, obłożona ciężkimi sankcjami, zamieni się w wyrzutka społeczności międzynarodowej, i prawdopodobnie, zostanie pozbawiona statusu niezależnego państwa” – czytamy dalej."

(koniec cytatu)

No cóż, trolle Prigożyna i ich upośledzeni umysłowo zwolennicy, udają, że takiego listu nigdy nie było.

***

W 2011 r. turystycznie wybrałem się z kolegami na Białoruś. Wizę załatwiałem poprzez postkomunistyczną firmę turystyczną oferującą takie pośrednictwo. W pakiecie z wizami obowiązkowo dawali rezerwacje w konkretnych hotelach. W Mińsku trafił nam się hotel należący do Ministerstwa Obrony. Akurat był tam zjazd weteranów Afganistanu, z okazji święta wojsk powietrznodesantowych. 

Wracamy z miasta i widzę, że na ławeczce przy windzie siedzi już ciut napruty koleś. Pytam się go, "czy to ordery za Afgan?". Wyprężył się jak struna, podał mi rękę i ożywiony zaczął mówić: "Tak, 1. Kandaharska Kompania Specnazu. Miałem ksywkę "Mad Max". Pojawił się wielki gruby koleś. "A to mój dawny dowódca. Chłopaki, idźmy się razem napić!". 

No i wspólnie biesiadowaliśmy. Okazało się, że grubszy koleś mieszka w Kijowie, a urodził się na Kamczatce. Opowiadali różne historie, choćby o tym jak "Mad Max" ocalił kolesia z brytyjskiego SAS,  który był wcześniej w rozbitej karawanie z bronią dla mudżahedinów i jak został później zaproszony do Wielkiej Brytanii. I że nazywali go z tego powodu "zdrajcą". Wznosili toasty w stylu "Żeby nie było wojen i nasze mamy nie musiały płakać!". Ten mieszkający na Ukrainie chwalił książki... Henryka Sienkiewicza, które ponoć znał jeszcze ze szkoły. 

Pytamy się o Smoleńsk. Opowiedzieli nam: - U nas mnóstwo takich katastrof było. Wiadomo, kto to robi. KGB. Tak nam kiedyś dowództwo Floty Pacyfiku załatwili. 

No i teraz Tomasz Piątek może sobie narysować diagram, na którym łączy mnie z GRU, GRU z Macierewiczem, PiS z Zełeńskim, a Zełeńskiego i ukraiński HUR z GRU, a ich wszystkich z nordyckimi kosmitami. A później Piątek może się zesrać z wrażenia, na widok tego, co mu wyszło na tym wykresie.

***


Słowa Macrona o "strategicznej autonomii Europy" są żenująco głupie. Wojna na Ukrainie pokazała bowiem, że Europa jest żenująco słaba militarnie. Według "The Military Balance 2023" Francja dysponuje 215 czołgami. Ma ich mniej niż Polska, która posiada ich 647. Francja w razie potrzeby jest zdolna wysłać do boju w obronie Europy brygadę lub dwie. O jakiej "autonomii strategicznej" więc mówimy?

***

A na koniec drobne znalezisko z przeszłości. Winnicki postulował w 2014 r., że Polska powinna "starać się o odprężenie w stosunkach z Rosją, mając jako długofalowy cel prowadzenie polityki możliwie podobnej do niemieckiego pragmatyzmu". "Niemieckiego pragmatyzmu". Współczesna endecja opcją niemiecką...