sobota, 28 września 2024

Gdy Starzyński przegrał z Matuszewskim + Nasrallah zabity?

 


Sondaż przeprowadzony w USA na jesieni 1939 r. wykazał, że w oczach Amerykanów „postacią w Europie najbardziej bohaterską i sławną” był Stefan Starzyński, prezydent Warszawy. Można zrozumieć, że wyniki tej ankiety były mocno nie w smak Niemcom. Jeszcze bardziej zirytowały one jednak pracowników aparatu propagandy rządu generała Władysława Sikorskiego. W ich oczach Starzyński był przecież przedstawicielem znienawidzonej sanacji. „Nie chcemy Starzyńskiego! Trzymajmy się z daleka od osób, złączonych choćby luźno ze sprawcami klęski!” – mówiono w jednej audycji polskiego radia nadawanej z Paryża.

Dziś możemy się śmiać z głupoty nienawistnych patafianów od generała Sikorskiego, ale musimy pamiętać, że wówczas postać prezydenta Starzyńskiego była dla nich naprawdę problematyczna. W czasie, gdy tworzyli oni narrację o tym, że wrześniowej klęski Polski była winna jedynie sanacyjna ekipa (w której nie było żadnego "sprawiedliwego"), Starzyński - przedstawiciel owej sanacyjnej wierchuszki - jawił się autentyczny bohater. Co więcej, stał się on prawdziwym przywódcą narodu o realnym autorytecie, przewyższającym propagandową bańkę zbudowaną wokół Sikorskiego. Różni Modelscy, Strońscy i Liebermanowie dostawali więc białej gorączki, gdy wspominano postać Starzyńskiego.

Prezydent Starzyński miał niekwestionowane zasługi w obronie Warszawy. To on również - wraz z ppłkiem Wacławem Lipińskim - storpedował plany generała Rómmla dotyczące stworzenia kolaboracyjnego rządu prosowieckiego w Warszawie. A przecież plany te miały poparcie szerokiej koalicji - od księcia Zdzisława Lubomirskiego, po Mieczysława Niedziałkowskiego i Zygmunta Zarembę z PPS.

Pamiętajmy jednak też, że Stefan Starzyński świetnie się sprawdził  jako prezydent Warszawy czasów pokoju. Za jego pięcioletnich rządów, w stolicy powstało 100 tys. mieszkań, 30 nowych szkół (kilkadziesiąt starych zmodernizowano), 1 nowy szpital (7 starych zmodernizowano), Muzeum Narodowe i wiele innych gmachów publicznych. Przebudował 195 ulic i stworzył 40 km nowych tras tramwajowych. Zmodernizował też warszawskie trasy wylotowe, zelektryfikował kolej średnicową i przygotowywał miasto do budowy sieci metra. Wszystko to w czasach gdy nie było dotacji z Unii, a Polska była biednym krajem dopiero podnoszącym się z Wielkiego Kryzysu.

Można się dziwić skąd Starzyński miał na to pieniądze? Po prostu miał. Bo był bankowcem i znał mechanizmy kreacji pieniądza. Nie wierzył w opowiastki o "długu, który odziedziczą nasze wnuki" i o "rządzie, który nie ma własnych pieniędzy". Wcześniej, jako wiceprezes BGK i komisarz generalny pożyczki narodowej, wykazał się ogromnym talentem do znajdowania funduszów.

Wokół Starzyńskiego uformowała się grupa znajomych, którą nazywano Pierwszą Brygadą Gospodarczą. Ludzie ci, już na wczesnym etapie Wielkiego Kryzysu twierdzili, że uratować gospodarkę mogą rozwiązania, które dopiero po 1935 r. zaczął wdrażać w Polsce minister Eugeniusz Kwiatkowski,  po 1933 r. w USA administracja Roosevelta, a w Niemczech ekipa Schachta. Ów interwencjonizm sprawiłby, że Wielki Kryzys trwałby w Polsce o wiele krócej i przyniósłby dużo mniejsze straty. Kraj i jego przemysł byłyby lepiej przygotowane w 1939 r. do wojny. Nędza na wsi (wywołana deflacją) byłaby dużo mniejsza - podobnie jak poparcie dla szkodników spod znaku Stronnictwa Ludowego.

Niestety tak się nie stało. Starzyński nie był wówczas politykiem z pierwszego szeregu. Był urzędnikiem Ministerstwa Skarbu, który doszedł tam do stanowiska wiceministra. Był też człowiekiem łatwo robiącym sobie wrogów - bo nie lubił niekompetencji i wygarniał błędy zarówno podwładnym jak i przełożonym. Jego wizja nie zdołała się więc przebić. 




Przebiła się za to polityka deflacyjna - zgodna z ekonomią "klasyczną" - a realizowana przez ministra skarbu Ignacego Matuszewskiego, popierana m.in. przez liberalnych ekonomistów, biznesmenów z "Lewiatana" i Związek Ziemian. Ów były szef Oddziału II z 1920 r. robił na stanowisku ministra skarbu mniej więcej to, co wdrażano w Grecji w czasie kryzysu strefy euro i to co realizował za rządów Hoovera amerykański sekretarz skarbu Andrew Mellon. Czyli pozwolił na wpadnięcie gospodarki w spiralę deflacyjną. Nie ważne, że spadały płace, a produkcja stawała się coraz mniej opłacalna. Wartością było to, że gospodarka wraca "do równowagi" i "sama się leczy". To trochę tak jakby nie budować zbiorników retencyjnych w Kotlinie Kłodzkiej i liczyć na to, że "natura sama się ureguluje"... Ogromnym nieszczęściem Polski było to, że taką politykę wdrażał człowiek mający autentyczne zasługi z wojen o niepodległość i granice oraz z II wojny światowej.  Człowiek kreowany obecnie na wizjonera...

Korwiniści i endeki lubią jojczyć, że sanacja wdrożyła w Polsce straszliwy interwencjonizm gospodarczy. I mylą się w tej kwestii całkowicie. Największym błędem sanacji był bowiem niedobór interwencjonizmu i nadmierne hołdowanie dogmatycznej ekonomii "klasycznej". Endeki lubią opowiadać niestworzone, idiotyczne historyjki o Marszałku Piłsudskim - ale nigdy go nie skrytykują za jego największy błąd: to, że nie przekazał w 1929 r. sterów w gospodarce ludziom takim jak Kwiatkowski czy Starzyński.

"Patrząc na zagadnienie liberalizmu i etatyzmu, z których jedno ma tendencję do osłabienia jednostki, względnie do krępowania możliwości rozwoju jednostki, oraz przy (...) dziedzicznym obciążeniu narodu polskiego (skłonność do anarchizmu), powiadam, mniej się obawiam tego kierunku, który jednostkę osłabia, tym bardziej, że obecnie jesteśmy w okresie budowania państwa, (...) więc trzeba popierać wszystkie czynniki, które wzmacniają państwo, a nie te, które choćby mimo woli je osłabiają”. - Stefan Starzyński, "Zagadnienia etatyzmu, Warszawa 1928, s. 74.

***

Netanjahu kontynuuje swoją przedwyborczą wojenkę, na nowym, libańskim froncie. Ofensywa miała być już gotowa, ale większy atak został powstrzymany przez Jake'a Sullivana. (Przy okazji książę Mohammed bin Salman powiedział Blinkenowi, że absolutnie go nie obchodzi sprawa palestyńska.) Iran wrzucił Hezbollah pod autobus, odrzucając jego prośby o zaatakowanie Izraela. Biorąc pod uwagę to, że wybuchające pagery tudzież spadające rakiety mocno przetrzebiły kadry dowódcze Hezbollahu, nie daje szyitą większych szans. 

W sobotę rano IDF podały, że zlikwidowały lidera Hezbollahu Hassana Nasrallaha w nalocie na siedzibę Hezbollahu w Bejrucie. Hezbollahowcy temu jednak zaprzeczają.


Pojawiła się teoria, że za śmierć poprzedniego prezydenta Iranu odpowiada też eksplozja pagera w śmigłowcu. (Na jednym ze zdjęć prezydent Raisi miał pager położony na stoliku, przy którym siedział.) To by jednak stawiało irański aparat bezpieczeństwa w fatalnym świetle. Śmierć prezydenta nastąpiła przecież wiele miesięcy przez izraelskim atakiem kastrującym Hezbollah i służby miały wystarczająco dużo czasu, by odkryć ślady eksplozji pagera. 




W USA wyścig wyborczy nadal wyrównany, na co wskazuje choćby niedawny sondaż NYT dający Trumpowi lekką przewagę w kluczowych stanach "Słonecznego Pasa", brak poparcia "Teamsterów" (dawnego związku Jimmy'ego Hoffy) dla Kamali czy też to, że kandydatka demokratów ma wśród Latynosów niższe poparcie niż swego czasu Biden i Hillary.

Zauważyliście, że pierwszy zamach na Trumpa nastąpił mniej więcej tydzień po wygranej debacie z Bidenem, a drugi kilka dni po debacie "przegranej" z Kamalą? Sondaże Kamali w kluczowych stanach po debacie się nawet lekko pogorszyły. Mogą próbować dalej. Kongresmen Gaetz stwierdził, że źródło w Departamencie Bezpieczeństwa Wewnętrznego powiedziało mu, że pięć ekip zabójców poluje na Trumpa wewnątrz USA. 

Routh, czyli libkowski sojowy cuck będący drugim zamachowcem, jakimś dziwnym trafem dysponował szczegółową rozpiską tego, co Trump będzie robił do października. Nieźle jak na "samotnego świra"! Syna Routha został natomiast  aresztowany za posiadanie materiałów pedofilskich.

W stan oskarżenia o korupcję został postawiony burmistrz Nowego Jorku - Eric Adams, czarnoskóry były policjant. Nikogo nie dziwi, że nowojorski demokrata jest skorumpowany. Dziwi raczej to, że za niego wzięła się FBI. Adams twierdzi, że to dlatego, że krytykował politykę imigracyjną administracji Bidena-Harris.

Ostatnio też trochę celebrytów zamilkło na Twitterze, co może mieć związek z aresztowaniem P. Diddy'go. Sam Diddy boi się, że go otrują w więzieniu, a jego ochroniarz twierdzi, że filmowano gości tego rappera podczas orgii. I że są tam nazwiska z pierwszych stron gazet. Jedna była Diddy'ego napisała, że kolesie z Hollywood dostali taśmy Justina Biebera dokonującego gwałtu na osobie nieletniej. Czy to tylko majaczenia wariatki? Surge Knight, były prezes wytwórni Death Row Records twierdzi, że Diddy miał materiały do szantażowania Baracka Obamy. Diddy rzeczywiście urządzał huczne przyjęcia i nawet 25 lat temu żartował sobie, że będzie za ich urządzanie aresztowany. Pojawił się też trudny do zweryfikowania przeciek, że działalność Didy'ego była kontrolowana przez FBI jako operacja zbierania materiałów do szantażu. FBI ponoć pomogła wykreować kariery wielu raperów wyłowionych w więzieniach i często kryptogejów. 

No cóż, Ameryka stała się tak politycznie poprawna, że ma i białego i czarnego Epsteina.

***

Wasz ulubiony autor na krótko wpadł w zeszłym tygodniu do Berlina, gdzie m.in. integrował się z Big Techem i spacerował historycznym szlakiem, mijając po drodze m.in. miejsce dawnego bunkra Hitlera pod Kancelarią Rzeszy.

Niedawno znów udzielił wywiadu Radiu Opole - tym razem o przedwojennej współpracy niemiecko-sowieckiej.

Jego książka "Mroczne sekrety II wojny światowej" zbiera zadziwiająco dobre recenzje od czytelników.


Za tydzień i prawdopodobnie również za dwa tygodnie wpisów nie będzie, bo wyjeżdżam do kraju pełnego starożytnych zabytków.

sobota, 21 września 2024

Kolejny cuck strzelał do Trumpa, a Mossad kastruje Hezbollah

 


Polityka DEI wchodzi w USA wszędzie i niszczy wszystko. Także branżę "samotnych strzelców". Do ostatnich dwóch zamachów na Trumpa wybrano niekompetentnych cucków. Kolejnego dokona pewnie czarnoskóra "trans-kobieta"...

Próba zamachu na Trumpa dokonana w zeszłą niedzielę na Florydzie nie udała się, gdyż sprawca została zauważony i nie zdołał strzelić do republikańskiego kandydata. Czaił się w krzakach przez 12 godzin i obserwował pole golfowe. Skąd jednak wiedział, że Trump będzie akurat tego dnia grał w golfa? Były prezydent nie miał tego w kalendarzu, a decyzja o golfie zapadła spontanicznie. 


Znany konspirolog Alex Jones przewidywał, że dojdzie do drugiego zamachu i że zamachowiec będzie przedstawiany jako "prawicowiec". I tu się pomylił, bo mainstreamowe media w USA przekonują, że poglądy polityczne Ryana Routha "są niejasne". "Niejasne" pomimo tego, że posty Routha w mediach społecznościowych wskazują, że był on karykaturalnym libkiem, amerykańskim odpowiednikiem nadwiślańskich silniczków. 

Zastanawiałem się przez pewien czas, czy zamach niemal dokonany przez Routha nie był przysługą FSB dla demokratów, o której wspominał Generał SWR. Gdyby zamach się udał, w świat poszłoby, że kandydat na prezydenta USA został zabity przez fanatycznego zwolennika Ukrainy.

Routh rzeczywiście jeździł na Ukrainę. Udzielał wywiadów mediów, w których chwalił się, że werbuje ochrotników na wojnę, w tym Afgańczyków. Wystąpił w klipie pokazującym demonstrację w Kijowie poświęconą jeńcom z pułku Azow. Libki z NAFO ostrzegały jednak wówczas, że Routh to oszust, który zachowuje się podejrzanie. Napisał też poświęconą tej wojnie książkę, w której wzywał Iran do zabicia Trumpa i chwalił Johna Kerry'ego za negocjacje z Teheranem. Oczywiście koleś był od 2019 r. w polu zainteresowania FBI  Miał też kartotekę kryminalną. W 2002 r. zatrzymano go za posiadanie "broni masowego zniszczenia". 



Rozumiem, że wewnętrze sondaże nie są tak dobre od oficjalnych, ale dziwi mnie, że tak partaczą zamachy...

Tymczasem Netanjahu kontynuuje akcję pomocy Trumpowi w kampanii wyborczej. W ramach niej, Mossad przeprowadził bardzo spektakularną akcję z wybuchającymi pagerami i walkie-talkie w Libanie. 



Hezbollah swego czasu postanowił przejść na "bezpieczniejsze" sposoby komunikacji, czyli pagery. Zakupił 5000 tych urządzeń od węgierskiej firmy "krzak" będącej kontrahentem tajwańskiego producenta pagerów. Mossad zdołał jednak zainstalować w całej partii po 20 gramów materiału wybuchowego. 

Oficjalne dane mówią o kilkunastu zabitych i ponad 2 tys. rannych hezbollahowców. Ranny w oczy został też irański ambasador w Bejrucie. Dokumenty Hezbollahu, które wyciekły do netu mówią jednak, że zginęło 879 hezbollahowców, w tym 291 dowódców. 509 straciło wzrok, a 1735 zostało rannych w "organy reprodukcyjne". No cóż, często trzymali te pagery w kieszeniach spodni...



Hezbollah nie był lubiany przez nie-szyickich Libańczyków, anty-assadowskich Syryjczyków i sporą część świata sunnickiego. Arabski internet mocno się więc naigrywa z nieszczęścia hezbollahowców.'

Równolegle do tej operacji, Shin Bet rzekomo zapobiegł irańskiemu zamachowi na Netanjahu, ministra obrony Yoava Gallanta i dyrektora Shin Bet Ronena Bara.  Irańczycy wynajęli do tego zadania... 73-letniego izraelskiego emeryta. Tak się kończy powierzanie zabójstw różnego rodzaju silniczkom...

sobota, 14 września 2024

Koty jedzą Haitańczyków, a Biden kibicuje Trumpowi

 



Trump ogólnie przerżnął debatę. Nie twierdzę tego na podstawie sondażu CNN czy opinii "ekspertów". Sam po prostu odniosłem wrażenie, że ją przerżnął, bo nie zdołał rozjechać Kamali. Owszem, miał przeciwko sobie dwójkę prowadzących debatę, a Kamala zapewne znała wcześniej pytania (jeśli nie miała innego wsparcia), ale przecież sam zgodził się wcześniej na takie warunki starcia. Powinien się do nich przygotować, a tego nie zrobił. Co więcej, można było odnieść wrażenie, że jest podczas debaty zastraszony. Kamala może jest niekompetentna, ale przez pięć dni przed debatą pracował nad nią sztab specjalistów, który zabronił jej się histerycznie śmiać (ale min już nie potrafiła kontrolować) i kazał odstawić wódkę.


Według Generała SWR debata zmieniła postrzeganie amerykańskiej kampanii prezydenckiej przez członków rosyjskiej Federalnej Rady Bezpieczeństwa. Uznali oni, że Kamala ma zwycięstwo w kieszeni, że należy przerwać wszelkie kontakty z ludźmi z orbity Trumpa i że należy wyświadczyć przysługę Harris. Pojawiają się głosy, że jej zwycięstwo będzie dobre dla Rosji. Ta zmiana nastrojów może być jednak zdecydowanie przedwczesna. 

Ann Coulter, w artykule "Debata o debacie" przypomina, że w 2016 r. powszechnie twierdzono, że Trump przegrał debatę z Hillary. Tymczasem okazało się, że jego argumenty zrobiły wówczas pozytywne wrażenie na elektoracie. Oczywiście, wówczas Trump był w lepszej formie. Jednakże podczas ostatniej debaty mieliśmy również do czynienia z czymś zaskakującym. Monitorowano na żywo grupy focusowe i gdy Trump mówił o imigracji oraz jej związku z przestępczością, grupa focusowa wyborców niezależnych reagowała na to równie pozytywnie jak republikanie. 

Liberalno-lewicowe media śmiały się z tego, że Trump powiedział, że w mieście Springfield w Ohio, hordy Haitaińczyków jedzą psy i koty. "Jak mógł coś takiego powiedzieć! Ale się skompromitował! To już koniec!". Twierdzą, że ta historia o zjadaniu zwierząt domowych to fake news. Ma to być fałszywką, bo tak stwierdziło kilku sojowych cucków, factcheckersów i przedstawicieli miejscowych władz. Tyle, że o zjadaniu kotów i kaczek w parku przez Haitańczyków mówią miejscowi. Zarówno Biali jak i Czarni.  Są przerażeni zachowaniami haitańskich nachodźców. Jest ich tam 20 tys. I nie ograniczają się do zjadania kotów. W zeszłym roku Haitańczyk spowodował tam wypadek autobusu szkolnego. Zginął 11-latek, którego ojciec-cuck stwierdził, że wolałby gdyby jego syn został zabity przez 60-letniego Białego. 

Nie ważne, co mówi sojowe cucki będące factcheckersami. Amerykanie naprawdę są przekonani, że Haitańczycy jedzą psy i koty. Net został zalany memami na ten temat. Białe panienki tańczą na Tik-Toku do kawałka ze zmiksowanym cytatem z Trumpa "Oni jedzą psy, oni jedzą koty". (Twórca tego utworu płacze, że jest socjalistą, że zrobił ten kawałek, by wyśmiewać Trumpa, a źli Trumpowcy uspołecznili jego własność intelektualną i zrobili z niej pro-Trumpowy hit.) Czegoś takiego nie było od 2016 r.










Są też filmiki, gdzie koty pilotujące śmigłowce zrzucają napalm na haitańskie slumsy :) Naprawdę szkoda, że doktor Targalski tego nie dożył...

Sztabowcy demokratów planowali, że ta kampania wyborcza będzie koncentrowała się na aborcji. Wyznaczenie JD Vance'a na kandydata na wiceprezydenta sprzyjało ich zamiarom. Trump jednak złagodził stanowisko dotyczące aborcji. Jego memiczna wypowiedź o Haitańczykach jedzących psy i koty sprawiła natomiast, że głównym tematem w kampanii wyborczej stała się polityka imigracyjna, czyli coś bardzo niewygodnego dla demokratów.












Powyżej: Tak AI widzi przyszłą eksepedycję pacyfikującą Haiti

Nie ulega bowiem wątpliwości, że politykę tę demokraci totalnie schrzanili. Czemu nawpuszczali Haitańczyków na masową skalę? Haiti to najbardziej zjebany cywilizacyjnie kraj zachodniej hemisfery. Średnie IQ jego mieszkańców to 67 (70 było kiedyś uważane za granicę upośledzenia umysłowego), a na ulicach grasuja tam gangi kanibali. Sąsiednia Dominikana odgrodziła się od Haitańczyków murem, a demokraci szeroko otworzyli dla nich granicę. 

W amerykańskich miastach zaczęli też ostatnio grasować kryminaliści z wenezuelskiego gangu Tren de Araguua. Taki prezent dla gringo od Maduro.

Nielegalna imigracja z krajów "shitholów" jest więc naprawdę gorącym tematem, który może mocno namieszać w kampanii wyborczej.

Demokraci cieszą się, że Kamalę w końcu poparła Taylor Swift.   Sporym ciężarem może być jednak dla nich to, że poparł ją też Dick Cheney. Nie tylko dlatego, że demokraci przedstawiali go przez wiele lat jako diabła wcielonego. Poparcie Cheneya do pocałunek śmierci dla Kamali w muzułmańskim elektoracie skoncentrowanym w Michigan i Wisconsin, czyli w dwóch kluczowych stanach. Kamala ma już tam mniejsze poparcie niż Trump czy Jill Stein.  Republikanie sprytnie zagrali plasując w tych stanach reklamy pokazujące proizraelskie wypowiedzi Kamali. 


Niezły numer wykręcił kampanii Kamali również Joe Biden. 11 września, podczas wizyty w Shanksville w Pensylwanii, przyjął od jednego ze strażaków czapkę z napisem "Trump 2024", z wiele mówiącym uśmiechem założył ją na głowę i dał się w niej sfotografować. Zażartował sobie przy tym mówiąc: "Nie jedzcie psów i kotów". Później, gdy wchodził do prezydenckiego samolotu trzymał tę czapkę w dłoni, tak by wszyscy to widzieli. 

Sądzę, że po tym, co mu zrobili demokraci, Biden kibicuje w tych wyborach Trumpowi.

***

Wasz Ulubiony Autor miał pierwszy wieczorek autorski. Poniżej możecie obejrzeć zapis tego spotkania. Zachęcam do kupowania książek. Ktoś pytał się w komentarzu pod poprzednim wpisem, gdzie można zdobyć książkę z autografem. Albo na wieczorze autorskim (będą pewnie kolejne), albo należy zwrócić się do autora poprzez maila/media społecznościowe i próbować łapać go w Warszawie. Na pewno będzie podpisywał książki na Targach Książki Historycznej w Warszawie, które odbędą się na przełomie listopada i grudnia.



piątek, 6 września 2024

Komu kibicuje Pekin?


 Profesor Allan Lichtman przewiduje co prawda zwycięstwo Harris, ale Nate Silver daje większe szanse na wygraną Trumpowi.  Choć w wielu sondażach obecna wiceprezydent prowadzi na poziomie ogólnokrajowym, to w kluczowych stanach albo sytuacja jest wyrównana, albo lekko prowadzi Trump. Sondaże oczywiście mogą być złudne, a niektórzy zwracają uwagę na to, że w próbach badawczych nadreprezentowany jest elektorat demokratów.  Czy więc okażą się podobnie lipne jak w 2016 i 2020 r.? Jak na razie Kamala wypada w nich nieco gorzej niż Hillary i Biden w podobnym momencie poprzednich kampanii prezydenckich. Walka będzie więc znów dużo bardziej wyrównana niż sugerują mainstreamowe media. Każdy głos się liczy i każde poparcie. Trwa więc szukanie poparcia u wrogich mocarstw.

Jake Sullivan - Dureń Patentowany będący doradcą Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego - niedawno odwiedził Pekin. Zapewnił, że Kamala będzie "odpowiedzialnie" zarządzała relacjami amerykańsko-chińskimi. Można to przetłumaczyć jako: "błagam! pomóżcie nam wygrać wybory, a w następnej kadencji znów wam realnie nie zaszkodzimy!".

Przypomnę, że Sullivan - członek resetowej ekipy Hillary - to koleś, który najpierw przekonał Bidena, że Rosję można przekupić (zatwierdzając Nord Stream II), by nie atakowała Ukrainy. Potem jego polityka się zawaliła, ale cały czas przekonywał administrację, by powoli dozowała Ukrainie broń i zabraniała jej używać tak, by Rosji realnie zaszkodzić. Powrót do pomysłu powierzenia europejskiego bezpieczeństwa Niemcom Olafa Scholza to też jego "genialny" pomysł, podobnie jak związana z nim zmiana reżimu w Polsce. Przypominam też, że według Generała SWR Sullivan cały czas utrzymuje "relacje robocze" z Nikołajem Patruszewem. Nawet libki z NAFO# się zorientowały w tym, że Sullivan to arcyszkodnik i nazywaj go otwarcie "russian asset" (wywołując płacz trolli powiązanych z administracją Bidena).

Słowa "Putina" o oficjalnym poparciu dla Harris nie muszą więc być żartem. W interesie Rosji jest bowiem administracja, która nadal będzie bała się zwycięstwa Ukrainy i destabilizacji Moskowii.

W ewentualnej przyszłej administracji Harris będzie człowiek dbający o interesy ChRL - obecny kandydat na wiceprezydenta Tim Walz. Koleś w latach 90-tych odwiedził Chiny 30 razy, organizując wycieczki dla młodzieży licealno-studenckiej. Część z tych wycieczek opłaciły władze ChRL.  Nie bez powodu na zaprzysiężeniu Walza jako gubernatora Minnesoty był obecny p.o. konsula generalnego ChRL, a organizacja biznesowa blisko związana z Walzem współpracuje z chińską grupą, która udostępniła swoją siedzibę na tajny posterunek chińskiej bezpieki.  Przypominam, że zamieszki BLM zaczęły się w stanie zarządzanym przez Walza, w mieście Minneapolis, od tego, że czarny kryminalista George Floyd nawalił się chińskim fentanylem i miał kłopoty z oddychaniem.

Mieliśmy już ostatnio małą chińską aferę szpiegowską wśród demokratów. Linda Sun, zastępczyni szefa sztabu gubernator Nowego Jorku Kathy Hochul, okazała się być szpiegiem ChRL. I kto by pomyślał...

***

Ciekawy wykład wygłosił generał Leon Komornicki. Przedstawił wiele porażających informacji o rozkładzie systemu obronnego Polski po 1989 r. Na samym początku wspomniał jednak o amerykańskiej doktrynie mówiącej, że Ukraina nie może wygrać tej wojny. Może jej tylko mocno nie przegrać.


 

***

Wasz Ulubiony Autor udzielił natomiast dwóch wywiadów dotyczących książki "Mroczne sekrety drugiej wojny światowej". Jednego dla RMF FM, drugiego dla Radia Opole. Zachęcam do ich wysłuchania i do przeczytania książki, zwłaszcza, że zbiera ona dobre recenzje czytelników:

"Nie dla idiotów - jak reklamuje się jedna znana sieciówka. W nowym niemiecko-polskim podręczniku do historii na pewno o tym nie przeczytacie. Kupujcie póki jeszcze nie jest zakazane."

"Złudną nadzieją był rozwój literatury z nurtu historii alternatywnej, która za sprawą Zychowicza stałą się ordynarną pornografią intelektualną, godzącą w interesy naszego państwa. Hubert Kozieł swoją elokwencją, szerokimi horyzontami, rozmachem i swoistym literackim sexapilem wywraca stolik uginający się pod ciężarem literatury historycznej. Pozwala spojrzeć na rzeczywistość z innego miejsca, niż te, które chcą od nas ci, którzy ustawiają lustra i mgłę. Hubert Kozieł w tej książce jawi się jako prorok patrzący wstecz."



sobota, 31 sierpnia 2024

Polskie symbole II wojny światowej

 Zastanawiałem się, co napisać na 85-tą rocznicę  zniszczenia "białej Europy" przez bandę niemieckich przygłupów dążących do rewanżu za przegraną I wojnę światowej i do budowy wielkiej, kontynentalnej przestrzeni gospodarczej. Napisanie, że historia się powtarza (jako farsa) byłoby banałem. O prawdziwym przebiegu kampanii polskiej 1939 r. pisałem już wielokrotnie - podobnie jak o wielu innych tajemnicach tej wojny. Zainteresowanych odsyłam też do książki Waszego Ulubionego Autora, czyli do "Mrocznych sekretów II wojny światowej".  Pomyślałem więc o wpisie dotyczącym ludzi, których śmiało można nazwać symbolami polskiego udziału w drugiej wojnie światowej. Oto ich mój subiektywny ranking:




Generał Leopold Okulicki - postać niestety mocno obfajdana przez Ciechanowskiego i Zychowicz, ale nie zmienia to faktu, że będąca symbolem polskiego udziału w II wojnie światowej. To Okulicki odbierał 1 września 1939 r. nad ranem pierwsze meldunki o niemieckiej napaści. Ów oficer Sztabu Naczelnego Wodza pozostał następnie w oblężonej Warszawie (by pilnować gen. Rómmla) i odznaczył się w jej obronie, dowodząc m.in. jednym z brawurowych kontrataków. W konspiracji od samego początku. Tworzył SZP/ZWZ na arcytrudnym łódzkim terenie. To on miał niewdzięczną misję przekazania majorowi "Hubalowi" rozkazu nakazującemu mu rozwiązać oddział. Później został przerzucony na jeszcze trudniejszy teren do okupowanego Lwowa. Tam wpadł w łapy NKWD. Jak czytamy:



"„Ja pana znam, jest pan szefem wywiadu Ukrainy” – w ten sposób płk Leopold Okulicki, komendant ZWZ na Obszarze 2 (Białystok) i 3 (Lwów), zwrócił się do Iwana Sierowa, ludowego komisarza bezpieczeństwa Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. – A wy nie jesteście Zakrzewski, za którego się podajecie, tylko Okulicki, „Mrówka” – odparł Sierow. Do rozmowy tej doszło w nocy z 21 na 22 stycznia 1941 r. we Lwowie. Sierow nie mógł sobie odmówić przyjemności spotkania z człowiekiem, którego uważał za godnego przeciwnika. „Na marginesie, wywarł na mnie wrażenie mądrego i dobrego, kompetentnego pracownika wywiadu” – napisał w swoich wspomnieniach późniejszy szef KGB i GRU.

Okulicki wykazywał zadziwiający hart ducha jak na osobę aresztowaną przez znaną z okrucieństwa sowiecką bezpiekę. Pogratulował Sierowowi sukcesu, wspominając, że gdyby jego ludzie przyszli godzinę później, już by go nie zastali w melinie. Wytknął też błędy w postępowaniu sowieckich tajniaków. Wspomniał, że miejscowi rozpoznają ich na kilometr, po fatalnie dopasowanych, nędznych ubraniach i ostentacyjnie chamskim zachowaniu. Sierow wytknął natomiast błędy, które popełniły w konspirowaniu kurierki Okulickiego. „Mrówka” zastrzegał, że żadnych nazwisk podwładnych nie poda, ale rozmawiać może, gdyż i tak pewnie wolności już nie odzyska. Sierow nazwisk nie potrzebował, bo już je znał – lwowska ZWZ była głęboko zinfiltrowana przez NKWD. Bardziej interesowała go możliwość zwerbowania polskiego konspiratora.

Gra pomiędzy Sierowem a Okulickim została jednak przerwana po dwóch dniach. Z Łubianki przyszedł rozkaz, by dostarczyć aresztowanego do Moskwy. „Jak się potem dowiedziałem, w Moskwie podczas przesłuchania zaczęto stosować wobec generała pogróżki, Okulicki zdecydowanie oświadczył, że towarzyszy swoich nie wyda. Śledczy nakrzyczał na niego i kilka razy uderzył w twarz. Generał zamknął się w sobie i nie powiedział więcej ani słowa”.

(...)

Podczas pięciomiesięcznego śledztwa na Łubiance Okulicki, widząc, że NKWD posiada bardzo dokładne informacje o ZWZ, dotyczące m.in. jego Komendy Głównej, podjął śmiałą grę. Zaczął przekonywać śledczych, że został wyznaczony przez Roweckiego na emisariusza mającego uzgodnić współpracę polskiej konspiracji z Sowietami. Dawał do zrozumienia, że wie o tym, że zbliża się wojna sowiecko-niemiecka. – W walce między ZSRR a Niemcami naród polski powinien stanąć u boku ZSRR – mówił 4 maja 1941 r. Gra skończyła się, gdy NKWD rozszyfrowało raport do Roweckiego, mówiący o antysowieckiej działalności Okulickiego. Sowieci przenieśli go wówczas do więzienia Lefortowo, gdzie poddano go 35-dniowemu śledztwu połączonemu z torturami. Według Janusza Kurtyki Okulicki nikogo wówczas nie wydał i twierdził, że zapomniał haseł. (...)


Kolejny raz Sierow spotkał Okulickiego latem 1941 r. na Łubiance, w poczekalni do gabinetu Ławrientija Berii, ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRR. Okulicki był tam przedstawicielem generała Władysława Andersa i uczestniczył w rozmowach dotyczących tworzenia armii polskiej w ZSRR. Do trzeciego ich spotkania doszło dopiero w marcu 1945 r., po aresztowaniu 16 przywódców Polski podziemnej w Pruszkowie. Wówczas polski generał znów był dla niego wrogiem. W swoich wspomnieniach napisał o nim: „był to prowokator, współpracujący od 1940 r. z NKWD i jednocześnie z Anglikami. (…) Okulicki usiłował rozpocząć negocjacje z Berią i napisał do niego list”. Ten fragment wspomnień Sierowa wywołuje zrozumiałe kontrowersje. We wcześniejszych wpisach w swoim dzienniku pisze on bowiem o Okulickim niemal wyłącznie jako o godnym przeciwniku. Gdyby Okulicki rzeczywiście współpracował z NKWD od 1940 r., to oznaczałoby, że Sierow we Lwowie polował na agenta swojej służby. Obraz dodatkowo zaciemniają sugestie Sierowa o pracy Okulickiego dla Anglików i o jego dziwnych relacjach z Berią. Choć niektórzy zapalczywi publicyści obecnie wprost oskarżają ostatniego komendanta głównego AK o pracę dla sowieckich służb, to z relacji Sierowa wynika raczej, że był on konspiratorem, który zaangażował się w bardzo ryzykowną grę wywiadowczą, w której stawką była Polska."

(koniec cytatu)



Okulicki był później bliskim współpracownikiem gen. Andersa. Uczestniczył w rozmowach ze Stalinem na Kremlu, w poszukiwaniach polskich oficerów i w organizowaniu ewakuacji polskiej ludności do Iranu. Anders pisał o nim:  "W tych najcięższych chwilach, kiedy 7 miesięcy współpracy można śmiało policzyć za 7 lat, płk Okulicki wykazał tyle niespożytej energii i hartu ducha oraz tyle żołnierskich zalet, jak poprzednio w wojnie 1939 i następnie w ZWZ. Ani na chwilę nie zawiódł mego całkowitego zaufania, był wzorem lojalności służbowej i odwagi cywilnej”. Stalin natomiast zwrócił uwagę na Okulickiego podczas jednej z biesiad na Kremlu. Nagle stwierdził, że Okulicki przypomina mu przewodnika, który przerzucał go przez granicę w Zagłębiu Dąbrowskim. Innym razem mówił mu: „Ja mam do ciebie słabość. Pierwszy raz z moich rąk wyszedłeś, drugi raz nie ujdziesz”.

Co ciekawe, Okulicki był również przyjacielem Zygmunta Berlinga. Berling pisze o nim niezwykle ciepło i ciekawie w swoich wspomnieniach. Podczas służby w 36 Pułku Legii Akademickiej na Pradze, chodzili na podwójne randki.

Po wyjściu na jaw Zbrodni Katyńskiej, Okulicki rezygnuje z dowodzenia 7 Dywizją Piechoty i przechodzi do Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza. Jako cichociemny zostaje zrzucony do kraju w maju 1944 r. Wchodzi w skład Komendy Głównej AK i bierze udział w procesie decyzyjnym prowadzącym do Powstania Warszawskiego (który już opisywałem, rozbijając w puch fałsze Ciechanowskiego i Zychowicz) Potem zostaje ostatnim komendantem głównym AK. Jak czytamy:


"3 października opuścił Warszawę wraz z ludnością cywilną i udał się do Częstochowy, gdzie odtworzył KG AK. Musiał wówczas walczyć z intrygantami wewnątrz organizacji chcącymi ograniczyć jego władzę. W tym czasie dostał też depeszę o śmierci swojego jedynego syna, Zbigniewa, w walkach pod Anconą. 19 stycznia 1945 r. wydał rozkaz zwalniający żołnierzy swej organizacji z przysięgi. „Starajcie się być przewodnikami narodu i realizatorami niepodległości Państwa Polskiego. W tym działaniu każdy z Was musi być dla siebie dowódcą”.

Nie zaprzestał jednak konspiracji. 9 marca 1945 r. porucznik Pieńkoś z PAL doręczył mu list od pułkownika NKWD Pimienowa, w którym zapraszał Okulickiego do negocjacji z „generałem Iwanowem”, czyli de facto z Sierowem. W liście znalazła się groźba, że „spotkanie nastąpi nawet jak odmówicie”. Okulicki nie chciał iść, ale dostał polecenie od swych politycznych zwierzchników. 27 marca wybrał się więc na spotkanie z Sowietami w jednej z wilii w Pruszkowie. Najpierw zepsuł mu się samochód, później uciekła mu kolejka EKD, w końcu dojechał na miejsce na doraźnie kupionym rowerze. Został aresztowany przez ludzi Sierowa i trafił wraz z 15 pozostałymi przywódcami Polskiego Państwa Podziemnego na Łubiankę.



Ich proces odbył się w Moskwie w dniach 18–21 czerwca 1945 r., równolegle z negocjacjami pomiędzy Stalinem a Mikołajczykiem. Postawa Okulickiego na sali sądowej wzbudziła szacunek zachodnich korespondentów. Potrafił odgryźć się sędziom i prokuratorom. Gdy prokurator spytał go, czemu nie odczuwa wdzięczności dla Sowietów za „wyzwolenie” Polski, odpowiedział: „Chylę czoła przed Armią Czerwoną za wyswobodzenie Polski, ale jeszcze większy hołd składam tym żołnierzom armii polskiej, którzy zginęli z rąk żołnierzy Armii Czerwonej”.

(koniec cytatu)

24 grudnia 1946 r. zostaje wyprowadzony z więziennej celi i już do niej nie wraca. Taka data widnieje na jego oficjalnym akcie zgonu. Generał Okulicki posiada symboliczny grób na moskiewskim Cmentarzu Dońskim i na Powązkach Wojskowych w Warszawie.


Niewątpliwym symbolem polskiego udziału w II wojnie światowej był generał Stanisław Maczek. Sądzę, że nie muszę się rozpisywać o jego biografii, gdyż jest ona powszechnie znana. We wrześniu 1939 r. nie dał rozbić swojej 10 Brygady Kawalerii zmotoryzowanej i w zwartym szyku przekroczył z nią granicę węgierską. Ze swoją jednostką walczył później we Francji, a od lipca 1944 r. brał udział w wyzwalaniu Europy Zachodniej. Wojnę zakończył przyjmując kapitulację niemieckiej bazy morskiej Wilhelmshaven i odzyskując polskiego orła z Dowództwa Marynarki w Gdyni, który znajdował się jako łup wojenny w Wilhelmsaven. Polska "ludowa" nagrodziła go za to odebraniem obywatelstwa - za czym głosował m.in. Stanisław Mikołajczyk. (Jako ciekawostkę dodam to, że generał Maczek miał chorwackie korzenie.)



Rotmistrza Witolda Pileckiego też chyba nie muszę przedstawiać. Przypomnę więc kilka mniej znanych faktów o nim. W 1918 r. brał udział w antybolszewickiej partyzantce w Rosji, a później walczył  Samoobronie Wileńskiej i oddziale partyzanckim Jerzego Dąbrowskiego "Łupaszki". W 1939 r. dowodzony przez niego oddział kawalerii dywizyjnej zniszczył 7 niemieckich czołgów i 2 samoloty (na ziemi). Prowadził on działania partyzanckie do 17 października 1939 r., a następnie włączył się w konspirację Tajnej Armii Polskiej. W Powstaniu Warszawskim Pilecki walczył początkowo w kompanii NSZ "Warszawianka", a później dowodził własną redutą w ramach Zgrupowania Chrobry II. Nie znamy sporej części szczegółów jego misji wywiadowczej w okupowanej przez Sowietów Polsce, ale są poszlaki mówiące, że dotarł również na tereny włączone do ZSRR, pod Grodno.


Pewne podobieństwa do historii Pileckiego ma życiorys Andrzej Czaykowskiego "Gardy". We wrześniu 1939 r. w plutonie łączności kawalerii, walczy przeciwko Niemcom i Sowietom (pod Grodnem). Ucieka z internowania na Litwie, wstępuje w 1940 r. do wileńskiej ZWZ. Aresztowany przez Sowietów, trafia do łagru, a po wyjściu z niego do szwadronu przybocznego gen. Andersa. W kwietniu 1944 r. zrzucony do Polski jako cichociemny. Walczy w Powstaniu jako jeden z dowódców na Mokotowie. Po Powstaniu wchodzi do odtworzonej KG AK. Aresztowany przez Gestapo, trafia do obozów koncentracyjnych Gross-Rosen i Dora. Później w PSZ na Zachodzie. Wraca do Polski w 1949 r. i organizuje siatkę wywiadowczą. Aresztowany w 1951 r. przez UB. Rozstrzelany w 1953 r.



Dużo więcej szczęścia miał gen. Antoni Heda-Szary - mój ulubiony dowódca partyzancki. Ów inżynier z zakładów zbrojeniowych w Starachowicach zaczyna swój szlak bojowy we wrześniu 1939 r., niszcząc za pomocą "świeżo zbudowanego" w fabryce działka niemiecki samochód pancerny. Jako ochotnik dołączą do naszych wojsk i bierze udział w bitwach pod Iłżą i pod Kockiem. Wcześnie angażuje się w konspirację. W lipcu 1940 r. zostaje aresztowany przez przekraczaniu granicy sowieckiej. Siedzi w Twierdzy Brzeskiej - podczas jednego z przesłuchań wyrzuca przez okno pas przesłuchującego go oficera NKWD. Zostaje skazany na pobyt w łagrze, ale nie dociera na Syberię. Jak czytamy:  "Podczas transportu na wschód Heda uznał, że obydwaj muszą wrócić do Brześcia, aby jeszcze odwlec moment zsyłki w nadziei na nowe okoliczności. Dla osiągnięcia tego celu „Szary” wpadł na pomysł wykorzystania niejakiego Nowaka, Żyda z pochodzenia, o którym współwięźniowie mówili, iż był etatowym kapusiem NKWD. Wprowadzili go w przekonanie, że w rzeczywistości byli groźnymi agentami mającymi za zadanie rozpracować Twierdzę Brzeską. W jego obecności głośno wyrażali ulgę, że udało im się wprowadzić w błąd śledczych NKWD i dostali tylko po 7 lat. Podstęp się udał w czasie gdy transport więźniów przejeżdżał przez Kazań, Heda i Dziura zostali wyprowadzeni z wagonów i przewiezieni z powrotem do Brześcia. Rozpoczęło się ponowne śledztwo. Towarzysze nie próbowali kłamać. Mówili śledczym o zdekonspirowanym kapusiu Nowaku i o tym, iż dla Polaków wszystko jest lepsze od zesłania na Sybir, oraz o swojej chęci pobytu jak najbliżej domu. Z początku śledczy nie ufali im, jednak przyjaciele byli konsekwentni. W wyniku ponownego śledztwa podwyższono im wyroki na 12 lat łagru. Postępowanie zakończyło się w czerwcu 1941 roku. Heda i Dziura oczekiwali na ponowny transport. 22 czerwca 1941 roku po ataku Niemiec na ZSRR, załoga NKWD zbiegła, a więźniowie wydostali się na wolność." Po wyjściu z twierdzy Heda został schwytany przez niemiecką żandarmerię. Ponieważ nie posiadał żadnych dokumentów, został osadzony w obozie niemieckim dla jeńców z Armii Czerwonej w okolicach Terespola. Warunki, jakie Niemcy stworzyli więźniom, były bardzo złe. Niemieccy żołnierze dopuszczali się aktów bestialstwa i okrucieństwa wobec jeńców. Głęboko wierzący Heda pisał później na temat stalagu, że obóz ten był jaskrawym przykładem działania szatana na ziemi. W czasie pobytu „Szary” dostał się do grupy roboczej, która zajmowała się wywożeniem odpadków poza teren obozu. Podczas pracy więźniowie opracowali sposób ucieczki z obozu polegający na ukryciu się w beczkach z resztkami. Podczas losowania każdy otrzymał swoją kolej i podczas następnych transportów zawsze dwóch więźniów wydostawało się na wolność. W końcu nadeszła kolej na Hedę. "

Po ucieczce z obozu jenieckiego, Heda zorganizowała w Świętokrzyskim swój oddział partyzancki. Był jednym z najbardziej błyskotliwych dowódców. Współpracował ze zgrupowaniem Jana Piwnika "Ponurego". Gdy przedstawiciele BCh proponowali mu przejście z AK do ich organizacji, Heda odpowiedział, że doskonale pamięta, co wypisywali oni o Kościele przed wojną i że współpraca z nimi byłaby sprzeczna z jego sumieniem. Swój partyzancki szlak zakończył w sierpniu 1945 r. rozbiciem ubeckiego więzienia w Kielcach i uwolnieniem z niego nawet 700 więźniów. Później brał udział w tworzeniu planu rozbicia więzienia mokotowskiego, ale niestety akcja została spalona w wyniku zdrady. Aresztowany przez UB w 1948 r., dostał kilkukrotną karę śmierci. Został ocalony w wyniku interwencji marszałka Rokossowskiego. Po 1956 r. angażował się w nieoficjalny ruch kombatancki. W 1976 r. planował odbić z więzienia aresztowanych demonstrantów z Radomia. Internowany w stanie wojennym. W III RP działacz Samoobrony. Zmarł w 2008 r. Napisał znakomite wspomnienia, które wszystkim polecam.



W planowaną akcję rozbicia więzienia mokotowskiego wtajemniczony był również cichociemny Marian Gołębiewski "Ster".  Ów weteran września '39 i kampanii francuskiej, był dowódcą zamojskiego Kedywu. Odznaczył się w walkach z niemieckimi kolonistami i z Ukraińcami. Walczył też z komunistami, podszywając się pod NSZ. W sierpniu 1944 r. rozbił sowieckie więzienie w Hrubieszowie. Później zawarł rozejm z... UPA. W ubeckim więzieniu siedział w latach 1946-1956. Później zaangażował się w działalność organizacji Ruch, za co siedział w latach 1970-1974. Potem działał w ROPCiO i "Solidarności". Wyemigrował w 1982 r., a po powrocie w 1990 r. wydawał konspirologiczne książki. Zmarł w 1996 r. 



Ciekawy życiorys miał również płk Antoni Żurowski "Papież", dowódca AK na warszawskiej Pradze. Wojnę zaczął w szeregach KOP i brał udział w walkach Sowietami od granicy po Wytyczno. Dowodził Powstaniem na Pradze i zdecydował o jego zakończeniu. Gdy Sowieci weszli na Pragę, pierwszy spotkany sołdat spytał go: "A ty widział gdzieś akistów?". "Nie", "To dobrze, bo jakbym zobaczył takiego sukinsyna akistę, to bym go ubił". Żurowski negocjował później z Berlingiem stworzenie z praskich żołnierzy AK odtworzonego 36 Pułku Legii Akademickiej. Jak czytamy: "Aresztowany przez NKWD 27 listopada 1944. Po odmowie współpracy przekazany do katowni w Otwocku. Przesłuchiwany przez Józefa Światło z grupą specjalną UB, następnie przetransportowany do katowni w Lublinie. W roku 1945 dwukrotnie skazany na karę śmierci, dzięki interwencji wiceministra obrony narodowej Mariana Spychalskiego zamienioną ostatecznie na dziesięć lat więzienia. 26 lipca 1945 został odbity w czasie transportu wraz z dużą grupą przewożonych oficerów i żołnierzy AK. Akcję przeprowadził oddział „Świta” – grupa „Orlika” (Marian Bernaciak) ze Zrzeszenia WiN. Po ciężkiej chorobie płk Żurowski powrócił do Warszawy. 10 października 1945 ujawnił się wobec nowych władz[7]. Przez następnych trzynaście lat do października 1958 ukrywał się pod fałszywymi nazwiskami). " Zmarł w 1988 r.



Chyba nie muszę szerzej przedstawiać mjra Bolesława Kontryma "Żmudzina" - były dowódca sowieckiej dywizji, szpieg, strażnik graniczny i policjant w II RP, weteran Narviku, cichociemny, powstaniec warszawski (zasłużony podczas walk w Śródmieściu Północnym), maczkowiec, więzień UB, zabity w 1953 r. Jeden z tych, których ciała odnaleziono na Łączce. Pochowany w mało okazałej "szufladzie" w panteoniku Kunerta. 



Życiorys generała Janusza Brochwicz-Lewińskiego "Gryfa" opisywałem już w serii Niepodległość. Odsyłam do właściwego odcinka. Bez wątpienia był on człowiekiem mającym ogromne szczęście.




Nie muszę chyba też przypominać kim był Józef Franczak "Lalek".  Przytoczę więc tylko mniej znane fakty z jego biografii. Wielokrotnie wyrywał się śmierci. W 1939 r. zdołał zbiec z kolumny jeńców pojmanych przez Sowietów. W 1946 r. zdołał uciec wraz z kilkoma więźniami i zabić eskortujących go ubeków. (Ubecy popełnili błąd: zrobili sobie przystanek na wiejskim weselu, gdzie się spili.) Franczak był też żołnierzem II Armii WP, z której zdezerterował, po tym jak zobaczył rozstrzeliwania żołnierzy z akowską przeszłością w Kąkolewnicy. W ostatniej akcji zbrojnej brał udział w 1953 r. 21 października 1963 r. zginął w obławie SB i ZOMO, ale przed śmiercią zdołał postrzelić jednego zomowca.

Symbolami naszego udziału w II wojnie światowej mogą być również postacie kontrowersyjne, mające jednak ciekawe biografie. Oto kilka z nich:


Bolesław Piasecki jest postrzegany głównie przez pryzmat swojej przedwojennej i powojennej działalności politycznej. W czasie wojny był jednak autentycznym bohaterem i dobrym dowódcą partyzanckim, o czym świadczyło choćby Virtuti Militari nadane mu za Operację "Ostra Brama". Jego oddziały wsławiły się w walkach z Niemcami i sowiecką partyzancką.  Virtuti Militari dostała również jego żona Halina, poległa w Powstaniu Warszawskim na Starówce. (We wzruszający sposób opisał okoliczności jej śmierci Stanisław Podlewski w "Przemarszu przez piekło".) Był on też jednym z pierwszych organizatorów oporu antysowieckiego w Polsce. Symbolem jest też jednak metamorfoza, którą przeszedł po uwięzieniu w listopadzie 1944 r. - plan infiltracji komunistycznych władz i ratowania, tego co się da. Ciekawostka: we wrześniu '39 służył w kompanii czołgów wolnobieżnych broniącej Twierdzy Brzeskiej. Ciekawostka 2: Piasecki blisko współpracował z organizacją "Muszkieterowie" i jej przywódcą inżynierem Stefanem Witkowskim. Ludzie Piaseckiego odstrzelili później polskiego funkcjonariusza Kripo, który na zlecenie wywiadu AK zlikwidował Witkowskiego.



Kontrowersje wzbudzała w ostatnich latach postać gen. Zbigniewa Ścibora-Rylskiego. Abstrahując od jego powojennych związków z bezpieką, trzeba jednak przyznać, że jego fragment życiorysu w czasie wojny był pomnikowy. We wrześniu '39 walczył w SGO "Polesie", od 1940 r. był zaangażowany w konspirację ZWZ, wraz z 27 Dywizją Piechoty AK walczył na Wołyniu, w Powstaniu Warszawskim dowodził m.in. desantem kanałowym na Plac Bankowy, a na Czerniakowie bronił ostatniej powstańczej reduty, mając pod swoim dowództwem również berlingowców. 



Zofia Kochańska-Ropp-Ścibor-Rylska "Marie Springer "- jego żona (na którą później donosił) - była natomiast w wywiadzie AK i zdołała zlokalizować miejsce ostatniej przystani pancernika Tirpitz. 


Niewątpliwie kontrowersyjną postacią był gen. Julian Skokowski - dowódca Murmańczyków, zasłużony jednoręki weteran, w 1939 r. dowódca piechoty dywizyjnej 25 Dywizji Piechoty oraz Grupy "Palmiry", konspirator ze Związku Jaszczurczego, który stał się generałem Polskiej Armii Ludowej (opisywanej przeze mnie w serii Gracze), a w Powstaniu Warszawskim dowódcą połączonych sił Armii Ludowej, PAL i Korpusu Bezpieczeństwa. Dowódca antybolszewickich Murmańczyków był więc zwierzchnikiem komunistów w powstańczej Warszawie :) Dodam, że był też przedwojennym kumplem gen. Berlinga, a w latach 1948-1955 więźniem UB. 


Absolutnie kuriozalny życiorys miał natomiast Bolesław Hanicz-Boruta, przedwojenny agent policji w KPP, bahnschutz, konspirator z NOW, który wszedł ze swoim oddziałem jako wtyka do GL/AL, dosłużył się tam stopnia dowódcy brygady partyzanckiej, zaprzyjaźnił z Moczarem, zaliczył krótką służbę w milicji, UB i KBW, by zbuntować swój batalion KBW i zostać Żołnierzem Wyklętym. Mimo dwukrotnego pobytu w komunistycznych więzieniach i ciężkich zarzutów - za każdym razem spadał na cztery łapy, ratowany przez Moczara i po 1956 r. był zasłużonym, komunistycznym działaczem partyzanckim. Opisywałem dokładniej jego przypadek w serii Gracze.

***

Oczywiście namawiam do lektury "Mrocznych sekretów drugiej wojny światowej". Zbiera jak na razie dobre oceny w necie. Jedna z opinii na temat tej książki: "Nie dla idiotów - jak reklamuje się jedna znana sieciówka. W nowym niemiecko-polskim podręczniku do historii na pewno o tym nie przeczytacie. Kupujcie póki jeszcze nie jest zakazane."



sobota, 24 sierpnia 2024

W poszukiwaniu gruzińskich megalitów + Konwencja demokratów

 



Przy okazji swojego niedawnego urlopu miałem do czynienia z ciekawą synchronicznością. Początkowo nie planowałem jechać do Gruzji. Namawiał mnie do przyjazdu Koba, mój znajomy z Tbilisi. Podesłał mi info o nowej atrakcji: szklanym moście nad głębokim kanionem w Dashbash. Spojrzałem na Google Maps i zauważyłem, że w okolicy są też... megalityczne, cyklopowe fortece. Uznałem wówczas, że muszę tam jechać. 

Gruzja zwykle nie jest postrzegana jako kraj starożytnych tajemnic. A jednak... są tam ruiny twierdz budowanych tysiące lat temu przez totalnie nie znaną megalityczną cywilizację. Jest jednak jeden problem z tymi stanowiskami - zwykle są trudno dostępne.

Na miejscu miałem okazję porozmawiać ze znajomym Koby, archeologiem. Spytałem o twierdzę megalityczną Avranlo. "A tam jest bardzo niebezpieczna droga. Trudno się tam dostać normalnym samochodem. My tam organizujemy zwykle wycieczki piesze. Trzeba kilka godzin chodzić po skałach" - otrzymałem odpowiedź. Podobnie trudno dostępna jest megalityczna twierdza Abuli, znajdująca się na zboczach wygasłego wulkanu o tej samej nazwie. Niektóre obiekty megalityczne są tam położone na wysokości ponad 2000 m n.p.m. Nie miałem czasu na takie wspinaczki i nie chciałem ryzykować, że znów uszkodzę sobie nogę. Więc byłem mocno rozczarowany, że nie zobaczę głównego punktu wycieczki, czyli: megalitów. Ustaliłem jednak z Kobą, że pojedziemy do regionu Dżawaketia, w którym znajdują się te cyklopowe zabytki. Może coś pod drodze uda się zobaczyć. Wybraliśmy się do wioski, z której pochodzi Tamara, żona Koby. Wioska jest położona blisko granicy z Turcją i z Armenią. Nazywa się Czungczha (zapis fonetyczny, może być błędny). Próbowałem ją później znaleźć na Google Maps - nie udało mi się namierzyć nawet podobnie nazywającego się ludzkiego osiedla. 

Jakież było moje zaskoczenie, gdy dotarliśmy na miejsce!



Wioska nieco przypominała stare irlandzkie czy islandzkie wsie. Kamienne domki z dachami porośniętymi trawą otoczone murami z dużych kamieni mających często rdzawą barwę. Oczywiście wiele z tych kamieni zostało pewnie zebranych z pól i z pobliskich skalnych rumowisk. Ale łatwo można było dostrzec też większe głazy, które mogły wcześniej być częścią budowli megalitycznych. Tego materiału były tam ogromne ilości. Cała wioska wyglądała jakby została zbudowana na zrujnowanej megalitycznej metropolii!





Udało mi się znaleźć też kamienie noszące ślady obróbki - choćby posiadające wywiercone otwory. Na zdjęciu drugim od dołu uchwyciłem natomiast coś podobnego, co widziałem w Karahan Tepe w Turcji.





Okolica tej wioski jest "strategiczna". Rozciąga się z niej daleki widok na górskie przełęcze.


Twierdza megalityczna w takim miejscu? Całkiem logiczne. Wszak w pobliżu są inne twierdze megalityczne. Niedaleko stamtąd do wygasłego wulkanu Abuli i jeziora Calka.

Kto zbudował te starożytne metropolie? Nie wiadomo. Gruzińska mitologia mówi jednak, że są one dziełem straszliwych olbrzymów, których nazywano: Devi.

To już wywołuje oczywiste skojarzenia. W zoroastryjskiej mitologii irańskiej był dobry bóg Ahura Mazda i złe istoty nadprzyrodzone zwane daevami. W mitologii hinduistycznej był dobry klan bogów zwanych devami i zły zwany aszurami. Wygląda więc, że obie mitologie mówią o jednym i tym samym konflikcie między bogami, tylko opowiadają go z różnych perspektyw. Tak jak sowieckie i amerykańskie historie Zimnej Wojny.

Co jednak robili dewowie na Kaukazie? Czy stał się on w tej rozgrywce ich odpowiednikiem Kuby?
Ciekawie w tym kontekście wygląda zadziwiające podobieństwo abchaskich dolmenów (przypominających bunkry) z indyjskimi budowlami tego typu. 


***

Oglądając fragmenty konwencji Partii Demokratycznej w Chicago poczułem się o osiem lat młodszy. Z wszelakich mediów płynął bowiem przekaz o tym jak wspaniała jest kandydatka demokratów i jak już ma zapewnione zwycięstwo w wyborach. (Wszystko to połączone z rytualnymi dwiema minutami nienawiści.) Przyznam, że Kamala ma jedną wyraźną przewagę nad Hillary: o ile Clintonowa przemawiała w sposób niesamowicie drętwy i nadęty, to Harris moduluje głos i dobiera słownictwo w sposób zabawny. Muszę przyznać, że nieźle maskuje swój paskudny charakter (o którym mogą zaświadczyć byli pracownicy jej biura) i oczywistą intelektualną miałkość. Walza akurat nie słuchałem - za bardzo mi się kojarzy z boomerami, którzy dorastali w dobrobycie i bezpieczeństwie, a teraz chcą tego pozbawić młode pokolenia. Zauważyłem jednak jeden moment, gdy spadła mu maska dobrego wujcia. To wtedy, gdy szedł z członkami rodziny na scenę i w pewnym momencie gniewnie szarpnął za rękę swojego upośledzonego umysłowo syna. Skupiam się obecnie na samej formie, bo o chińskich koneksjach tego pana coś napiszę przy kolejnej okazji. Ciekawe jak się one mają do zapewnień Kamali, że "wygramy w XXI wieku z Chinami"?

Trochę smutno mi się zrobiło, z tego powodu, że potraktowali Joe Bidena jak niepotrzebny rekwizyt. Dali mu przemówienie poza prime timem. Na pocieszenie mógł na scenie przytulić swoją córkę Ashley, znanej z pamiętnika, w którym pisała o wspólnych prysznicach z nim. W swoim przemówieniu określiła tatę jako "OG girl dad".

Harris starała się balansować przekaz, więc mówiła zarówno o wspieraniu Izraela jak i o "końcu cierpień w Gazie". Demokraci popełnili jednak spory błąd zabraniając przedstawicielowi społeczności palestyńskiej przemawiania na konwencji. Będzie to ich kosztowało sporo głosów muslimów i propalestyńskiego lewactwa w stanach "pasa rdzy'. Bob Woodward - porucznik wywiadu wojskowego - planuje na październik wydanie swojej najnowszej książki pt. "War" i zapowiada, że nie będzie ona miłą lekturą dla Bidena i Harris. To też może muslimów trochę wkurzyć.

Ciekawym elementem konwencji były też spekulacje na temat występu supergwiazdy na koniec tej imprezy. Miała być Taylor Swift, miała być Beyonce, skończyło się na Pink. Niektórzy byli wkurzeni z powodu robienia wcześniej hype'u z występem Beyonce.  Coś demokratom nie stykło. Pamiętam choćby konwencję Obamy z 2012 r. - przemawiała tam plejada pierwszorzędnych aktorek. Wszystkie młode, ładne i blond. No ale wtedy jeszcze Harvey Weinstein był na wolności... Niby Kamala ma już mieć "zwycięstwo w kieszeni", a jednak demokraci bardzo pragną, by Taylor Swift pomogła im naganiać elektorat. No cóż, 98 proc. dziewczyn chodzących na koncerty Taylor to białe dziewczyny. 

Poparcie JFK Jra jest dla Trumpa jest oczywiście bagatelizowane w mediach, ale w warunkach wyrównanego wyścigu każdy głos ma znaczenie. Ciekawe czy samemu JFK Jrowi zamach na Trumpa przypomniał bezkarne zabójstwa jego ojca i wuja? Czy też może zdecydowały związki z Doliną Krzemową jego kandydatki na wiceprezydenta Nicole Shanahan?

***

Pojawiły się już pierwsze opinie dotyczące książki Waszego Ulubionego Autora.

Możecie się z nimi zapoznać choćby na portalu LubimyCzytać czy na stronie Empiku (Oczywiście kupować możecie w najróżniejszych księgarniach internetowych lub stacjonarnych. Nie ma dla mnie znaczenia to gdzie ją nabędziecie. Wręcz zachęcam, by kupować po najniższych cenach.) Na portalu Historia na Prawdę jest pierwsza dłuższa recenzja. 

Niektórzy mogą narzekać, że w książce są teksty z tezami, które znają z bloga lub artykułów prasowych Waszego Ulubionego Autora. Oczywiście każdy, kto przeczytał wszystko, co napisał Wasz Ulubiony Autor, ten nie będzie zaskoczony treścią tej książki. Ale przecież książka ma trafić też do ludzi, którzy nie znali wcześniej twórczości Waszego Ulubionego Autora. Poza tym - nikt nie gwarantuje tego, że treści blogowe nie zostaną kiedyś skasowane przez Big Tech czy unijną cenzurę. Treści gazetowe są natomiast rozproszone i ukryte za paywallem. Wydanie tych treści w postaci książki wiele zaś ułatwia. Nie są już one rozproszone, tylko ułożone w spójną narrację. 

Ktoś w recenzji narzekał, że Wasz Ulubiony Autor nie napisał nic o "prometejskiej roli Dzierżyńskiego". Wydawnictwo sugerowało, żeby część treści zostawić na później. Poza tym, książka mająca 300 stron jest poręczniejsza niż licząca 600 lub 1000. Jeśli więc ta książka będzie się dobrze sprzedawała, to na rynek trafi kolejny tom "Mrocznych sekretów...". Jak na razie w pisaniu jest jednak coś innego - nietypowego i naprawdę pionierskiego, co nie pojawiło się w żadnej innej publikacji.