piątek, 21 kwietnia 2023

Mordechaj Anielewicz nie zabił się sam?

 


Przy okazji 80-tej rocznicy Powstania w Getcie Warszawskim dowiedzieliśmy się ciekawej rzeczy. Tego jak naprawdę nazywał się jeden z dowódców tego powstania. Dotychczas przyjmowano bowiem, że Żydowskim Związkiem Wojskowym dowodził "Paweł Frenkel". Teraz wiemy, że był to Jakub Frenkel. Wcześniej różni akademiccy przepisywacze podważali istnienie tej postaci, bo nie mogli się doszukać żadnego Pawła Frenkla. A on istniał jako Jakub Frenkel i rzeczywiście był przedwojennym polskim oficerem. Zachowała się nawet jego fotografia (powyżej). (Być może kiedyś uda się również potwierdzić istnienie innego z dowódców ŻZW "Mieczysława Dawida Apfelbauma". Jak na razie jednak różni przepisywacze bezradnie rozkładają ręce mówiąc: "To postać fikcyjna. Nie znaleźliśmy po nim śladu w dokumentach". Mimo, że figuruje w przedwojennej książce telefonicznej Warszawy...) To odkrycie ważne, gdyż to Frenkla można uznać za faktycznego dowódcę powstania w getcie.

A czy dowódcą powstania nie był czasem Mordechaj Anielewicz, przywódca Żydowskiej Organizacji Bojowej? Tak mówiła narracja dominująca przez kilka dekad. Narracja w której skutecznie przemilczano istnienie Żydowskiego Związku Wojskowego. ŻZW był organizacją niewygodną zarówno dla polskojęzycznych komunistów jak i dla izraelskiej lewicy. Kadry ŻZW tworzyli bowiem prawicowcy - syjoniści-rewizjoniści. W Palestynie lewicowi haganowcy ścierali się zbrojnie z nimi jeszcze w trakcie wojny o niepodległość, a przez pierwsze dwie dekady Izraela prawicowi syjoniści byli traktowani podobnie jak pisowcy za Tuska. W PRL nie można było natomiast o ŻZW wspominać, bo był on organizacją antykomunistyczną tworzoną przez naszych przedwojennych wojskowych i do tego utrzymującą żywe relacje z organizacjami biorącymi udział w naszej tajnej wojnie. 

Dużo wygodniejsza dla czerwonych była narracja, że jedyną organizacją walczącą w getcie był lewicowy ŻOB, w skład którego wchodzili też komuniści z PPR. ŻOB nie był jednak ani jedyną, ani najsilniejszą grupą oporu w getcie. Jego liczebność jest podawana w przedziale od 220 do 600 bojowców. Zależnie od tego, czyli wliczamy do niego luźno z nim związaną socjalistyczną partię Bund, czy nie. (Bund to organizacja, w której działał Marek Edelman.) Liczebność ŻZW podaje się natomiast na od 300 do 500 ludzi. Uzbrojenie obu tych grup jest trudne do oszacowania. ŻOB miał mieć od 70 do 200 pistoletów, 10-15 karabinów, 1 pm i 1 karabin maszynowy. Ale prawdopodobnie stan uzbrojenia był o wiele, wiele niższy, a stan amunicji tragiczny. ŻZW był o wiele lepiej uzbrojony. Emanuel Ringelblum, kronikarz getta warszawskiego, tak opisał wizytę w jego kwaterze głównej: "oglądałem arsenał broni ŻZW. Lokal mieścił się w domu niezamieszkałym, tzw. dzikim, przy ul. Muranowskiej nr 7, w sześciopokojowym lokalu na pierwszym piętrze. W pokoju kierownictwa było zainstalowane pierwszorzędne radio przynoszące wiadomości z całego świata, obok stała maszyna do pisania. Kierownictwo ŻZW, z którym prowadziłem rozmowę przez kilka godzin, było uzbrojone w rewolwery zatknięte za pasem. W dużych salach były zawieszone na wieszakach rozmaite rodzaje broni, a więc karabiny maszynowe ręczne, karabiny, rewolwery najrozmaitszego gatunku, granaty ręczne, torby z amunicją, mundury niemieckie intensywnie wyzyskane podczas akcji kwietniowej itp. W pokoju kierownictwa panował wielki ruch, jak w prawdziwym sztabie armii, tu odbierano rozkazy dla skoszarowanych «punktów», w których gromadzono i szkolono przyszłych bojowców. Nadchodziły raporty o dokonanych przez pojedyncze grupy ekspropriacjach u osób zamożnych na rzecz uzbrojenia ŻZW. W czasie mojej obecności dokonano u byłego oficera armii polskiej zakupu broni na ćwierć miliona złotych, na co dano zaliczkę w wysokości 50 000 zł. Zakupiono 2 karabiny maszynowe po 40 000 zł każdy, większą ilość granatów ręcznych i broni". Ludzie z ŻZW - często przedwojenni wojskowi - znacznie górowali też nad żobowcami i bundowcami wyszkoleniem i jakością dowodzenia.



Udział ŻOB w powstaniu w getcie sprowadzał się do jednej potyczki pierwszego dnia walki, po której bojowcy zeszli do bunkrów i piwnic. A później do desperackiej obrony tych izolowanych punktów oporu. Bund bronił w tym czasie tzw. szopu szczotkarzy. Walczył tam u boku ŻZW (co później Edelman skutecznie wymazał ze swojej pamięci.) ŻZW stoczyła natomiast długi i zacięty bój z Niemcami na placu Muranowskim. To ta organizacja odpowiadała za główny ciężar walk w getcie. To ona zadała tam Niemcom największe straty. I to ona wywiesiła nad gettem dwie flagi - polską i syjonistyczną. 

(Co do strat niemieckich. Jurgen Stroop podał w swoim raporcie nazwiska 16 zabitych, w tym żołnierzy wschodnich formacji pomocniczych i dwóch polskich policjantów. Pisał też o 90 rannych. Te dane uważa się za zaniżone. Polska prasa podziemna pisała natomiast o 86 zabitych i 420 rannych. Te dane uważa się za mocno zawyżone. Biorąc jednak pod uwagę, że znaczna większość strat niemieckich to skutek działań bojowych ŻZW, KB, AK i GL, to ilu Niemców mógł zabić ŻOB? Dla porównania: 1 lutego 1943 r. oddział Batalionów Chłopskich w bitwie pod Zaborecznem, stoczonej w obronie pacyfikowanej Zamojszczyzny zabił ponad 100 niemieckich żandarmów. W bitwie pod Huciskiem stoczonej przez oddział majora Hubala 30 marca 1940 r. niemieckie straty sięgnęły około 100 zabitych i rannych.)



Bajkopisarze w rodzaju Barbary Engelking-Boni twierdzą, że źli, antysemiccy Polacy z AK nie chcieli dostarczać broni kryształowo czystym bohaterom z ŻOB. Biorąc pod uwagę jednak afiliacje polityczne ŻOB, ta niechęć wydaje się być w pełni zrozumiała. Wśród żobowców byli bowiem komuniści oraz sporo prosowieckich fanatycznych doktrynerów. Mosze Arens, były izraelski minister obrony, opisał dylemat jaki miał ŻOB po tym jak AK zadeklarowała jej pomoc stawiając warunek, że żobowcy muszą zadeklarować lojalność wobec państwa polskiego w przypadku konfliktu Polski ze Związkiem Sowieckim. Zamiast machnąć ręką na tę sprawę i przyjąć formalną deklarację, prosowieccy fanatycy długo się o to spierali. W końcu Hersz Berliński, przedstawiciel Poalej Syjon Lewicy powiedział: "Drodzy towarzysze! W razie konfliktu między Polską a Związkiem Sowieckim zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by podminować polski potencjał do walki. Nasze miejsce jest w szeregach Armii Czerwonej i zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby pomóc jej zwyciężyć. Październik 1917 r. nauczył nas, że wielu naszych przyjaciół dzisiaj będzie naszymi krwawymi wrogami w decydującym momencie bitwy o władzę nad robotnikami. (...) Nie można wykluczyć, że oręż, który dostaniemy wspólnym wysiłkiem zostanie zwrócony przeciwko tym drugim". Getto jest na skraju zagłady, każdy pistolet od AK jest na wagę złota, a oni myśleli wówczas o "Październiku 1917 r." i walce o władze...

(Przedstawiciel Bundu na tym zebraniu milczał. Bundowcy mieli wówczas napięte stosunki z komunistami. Stalin bowiem kazał rozstrzelać dwóch przywódców Bundu - Erlicha i Altera. Dlatego Bund nie chciał pełnej integracji z prosowieckim ŻOB). 

Sam Mordechaj Anielewicz miał dziwny epizod w życiorysie. Gdy na jesieni 1939 r. próbował się przedrzeć do Rumunii, został zatrzymany przez NKWD. I wypuszczony. Ciekawe do czego się zobowiązał?

Jak zauważył Marek Kledzik, również żołnierze ŻZW wzbraniali się przed współpracą z ŻOB. Obie organizacje poróżnić mogła m.in. sprawa Katynia. Jak czytamy:

"Edelman długo milczał, Po wielu latach dwom krakowskim publicystom Witoldowi Beresiowi i Krzysztofowi Burnetko („Marek Edelman Życie. Po prostu”, 2008) wyznał: „Z ludźmi ŻZW spotkałem się raz, parę dni przed powstaniem – jeśli to w ogóle było powstanie. Chcieli nas zaszantażować i przejąć ŻOB. Wyjęli rewolwery, żeby nas zmusić. Byłem wtedy z Anielewiczem i „Antkiem” (Icchakiem Cukiermanem – M.K.), a oni do nas – jeżeli się nie poddacie…
Pierwsze strzały dali w sufit, a my chamy, prosto w nich. Strzelałem, jak umiałem, ale nosili takie szerokie bluzy i jeden tylko dostał w bluzeczkę. Wtedy jednak zrozumieli, że nie ma żartów, i poszli w cholerę”.

Jak można wytłumaczyć tę historię, której wyjaśnienia nie podjął się nigdy Marek Edelman? 12 kwietnia 1943 r. w sztabie ŻZW przy Muranowskiej 7 analizowano podane tego dnia informacje niemieckie o odkryciu w lesie katyńskim masowych grobów polskich oficerów, wśród nich także narodowości żydowskiej. Z nasłuchu radiowego odebrano decyzję rządu Rzeczypospolitej na uchodźstwie w Londynie o zwróceniu się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w celu przeprowadzenia dochodzenia i ustalenia sprawców mordu. To stało się pretekstem dla Stalina do zerwania w dniu 25 kwietnia stosunków dyplomatycznych z emigracyjnym rządem polskim. Ta informacja prawdopodobnie - to moja hipoteza - spowodowała rozłam między obiema żydowskimi organizacjami wojskowymi walczącymi w getcie.

ŻZW (prawicowy i centroprawicowy) jak należy sądzić, opowiedział się po stronie rządu polskiego na wychodźstwie, ŻOB (lewicowy, komunistyczny) po stronie Moskwy. W obliczu nieuchronnej zagłady getta nie powinno mieć to większego znaczenia. A jednak."

(koniec cytatu)

Wspomniałem o związkach ŻZW z organizacjami prowadzącymi naszą tajną wojnę. Tak się dziwnie złożyło, że jedną z osób organizujących wsparcie dla ŻZW ze strony polskiego podziemia był m.in. Cezary Ketling-Szemley,  dowódca PLAN, który później przeszedł do Polskiej Armii Ludowej znanej z mojej serii blogowej "Gracze". (Ten człowiek miał wyrok śmierci od AK za denuncjację rywala do Gestapo!) Silnego wsparcia ŻZW dostarczył też Korpus Bezpieczeństwa - organizacja scalona z AK, która jednak tuż przed Powstaniem Warszawskim porozumiała się z PAL, uznała komitet lubelski i próbowała infiltrować komunistyczne wojsko. Dariusz Libionka - jeden ze strażników oficjalnej bajeczki o powstaniu w getcie - twierdzi, że Korpus Bezpieczeństwa był "organizacją marginalną". Być może. Ale do Powstania Warszawskiego wystawił całkiem spore siły - cztery bataliony (w realiach powstańczych plutony) i inne oddziały. Libionka twierdzi również, że Henryk Iwański "Bystry", jeden z oficerów Korpusu Bezpieczeństwa, który odpowiadał za pomoc ŻZW był hochsztaplerem. Twierdzi tak na podstawie ankiet dla ZBOWiDu, w których Iwański nie przyznał się do swoich relacji z ŻZW. Libionka zapomina jednak o jednej ważnej rzeczy: w czasach stalinowskich podając prawdę w takich ankietach można było skończyć z kulą w potylicy. Późniejsze relacje o walce 18-osobowego oddziału KB dowodzonego przez Iwańskiego na terenie getta, wspólnie z ŻZW, wydają się mocno podkoloryzowane, ale tak to już bywa z relacjami weteranów. Podkoloryzowane i pełne dziur są też relacje Marka Edelmana, ale nikt go jakoś nie uważa za oszusta. Funkcjonuje on nawet w pamięci społecznej jako "ostatni dowódca powstania w getcie", choć po śmierci Anielewicza dowodził on jedynie kilkuosobową grupką ludzi próbujących się z getta desperacko wyrwać.

Śmierć Anielewicza...


Mamy co do niej nieliczne, bardzo zdawkowe i chaotyczne relacje. 8 maja 1943 r. jego podziemny bunkier przy Miłej 18 (należący wcześniej do żydowskiego gangstera) został osaczony przez Niemców.  Było w nim 120 osób. Część z nich ponoć popełniła samobójstwo - w tym Anielewicz ze swoją dziewczyną Mirą Frucher  i przywódca PPR w getcie Efraim Fondomiński. Kilkunastu bojowników i bojowniczek zdołało jednak uciec z bunkra. Jedna z nich, Tosia Altman, stwierdziła później, że Anielewicz był przeciwny samobójstwu. Jeśli był cień nadziei na przeżycie, należało podjąć próbę umknięcia śmierci. A jednak Anielewicz zginął wówczas w bunkrze? Czy na pewno popełnił samobójstwo? Czy też zginął w chaotycznej walce z Niemcami? Czy też... od bratniej kuli. Pamiętajmy o napiętych relacjach choćby pomiędzy Bundem i Drorem a komunistami. Czy na odchodnym ktoś chciał się rozliczyć z dowódcą? A co jeśli w bunkrze byli zdrajcy pracujący dla Niemców? Tego się nigdy nie dowiemy, gdyż znaczna większość tych, którzy uciekli z bunkra zginęła w ciągu kilku miesięcy. 

Tymczasem oddział Frenkela 25 kwietnia zdołał wydostać się z getta. Został on osaczony 11 czerwca 1943 r. przez Niemców w lokalu konspiracyjnym przy Grzybowskiej 11/13. Zadenuncjował ich członek organizacji "Miecz i Pług"


Oprócz Frenkla i Anielewicza był jeszcze jeden przywódca oporu w getcie. Reprezentujący najliczniejszą jego społeczność - ortodoksyjną. Zarówno ŻZW jak i ŻOB reprezentowały mniejszość wśród Żydów - tę część społeczności, która była mniej lub bardziej zasymilowana i w miarę dobrze posługiwała się językiem polskim. Masy żydowskie były natomiast w tamtych czasach mało zasymilowane i religijne. Ich nieformalnym przywódcą był rabin Menachem Ziemba. Zginął on w jednym z bunkrów.



Pamiętajmy też o jednym ważnym fakcie: o ile ŻZW i ŻOB mogły mieć łącznie około tysiąca bojowców, to Żydowska Służba Porządkowa, czyli kolaboracyjna policja w getcie warszawskim liczyła nawet 2,5 tys. ludzi. Wiele etatów w niej było fikcyjnych - załatwianych u znajomych, by dostawać lepsze kartki żywnościowe i unikać deportacji. Nie da się jednak ukryć, że zychowiczowska opcja niemiecka była w getcie długo silniejsza niż podziemie...

***

Zainteresowanych prawdziwą historią powstania w getcie warszawskim zachęcam do obejrzenia filmów dokumentalnych:


Tora i Miecz - dobrze pokazany jest tam wątek pomocy Korpusu Bezpieczeństwa dla getta. Są tam unikalne relacje członków związanego z Korpusem Bezpieczeństwa Strażackiego Ruchu Oporu "Skała", którzy udzielali pomocy gettu. 

Dwie flagi - opisano w nim udział ŻZW w powstaniu. Sporo unikalnych zdjęć i relacji.


***

Co do Sudanu - cóż mogę dodać ponad to, że to konflikt związany ze złotem i geopolitycznymi przetasowaniami, w którym rebelianci mają wsparcie Prigożyna i libijskiego generała Haftara, a armia regularna wsparcie Egiptu. Jest zagrożenie włączenia się do niego także Etiopii.  Things in Africa...

W każdym bądź razie robią wrażenie zniszczenia na lotniskach w Chartumie i w Meroe. Uszkodzono egipskie Migi i zniszczono m.in. białoruski samolot transportowy i samolot sudańskiego prezydenta. 

***

Co do rozbłysku nad Kijowem - a co jeśli mieliśmy do czynienia z zestrzeleniem satelity nad tym miastem?

sobota, 15 kwietnia 2023

Kto kogo sabotuje w Rosji

 


Ilustracja muzyczna: Ajin - Main Theme

Jack Teixeira, 21-letni żołnierz Gwardii Narodowej, został aresztowany za wielki wyciek dokumentów Pentagonu. Mało kto sobie jednak zadaje pytanie, jak to było możliwe, że miał on dostęp do tych dokumentów? Koleś oficjalnie pracował w jednostce wywiadowczej komponentu powietrznego Gwardii Narodowej. Zajmował się tam utrzymywaniem na chodzie infrastruktury internetowej w bazach. W USA funkcjonują procedury "need to know". Według nich, nawet jeśli masz najwyższy certyfikat bezpieczeństwa, to może zyskać dostęp jedynie do dokumentów, które są potrzebne do wykonania twoich zadań. 21-latek zajmujący routerami raczej nie powinien mieć dostępu do tajnych briefingów dotyczących wojny na Ukrainie i polityki międzynarodowej. Mamy do czynienia z podobną anomalią jak w przypadku Pieńkowskiego, który w normalnych okolicznościach nie mógł mieć dostępu do tajnych dokumentów dotyczących sowieckiej broni jądrowej na Kubie.



Te dokumenty były dziwne. Oceny strat rosyjskiego lotnictwa były w nich przepisane ze strony Oryx. Sporo w nich było banałów i dużo ciekawych wrzutek dotyczących trudnych sojuszników i państw mało przyjaznych. Pisano w nich m.in., że Mossad wspiera protesty przeciwko rządowi Netanjahu, że rząd Orbana postrzega USA jako jednego ze swoich trzech głównych przeciwników i że Serbia dostarcza broń Ukrainie.  Anomalią było co prawda to, że dokumenty wskazywały na głęboką infiltrację rosyjskich sił zbrojnych i Prywatnej Firmy Wojskowej "Wagner" (pozwalające na szybką identyfikację celów planowanych bombardowań), ale zagrano w nich też na paranoi Putina wskazując, że gen. Gierasimow i Patruszew chcieli dokonać sabotażu rosyjskiej ofensywy rozpoczętej 23 lutego.  W dokumencie tym stwierdzono, że do tego sabotażu miało dojść podczas chemioterapii Putina. Zdaje się to potwierdzać rewelacje Generała SWR (czy raczej GRU) o tym, że Putin ma raka. Tyle, że niedawno zbiegły na Zachód szyfrant z Federalnej Służby Ochrony stwierdził, że Putinowi raczej specjalnie nic nie dolega i że jest dosyć zdrowy jak na 60-latka.  Być może więc karzełek Putin czytając te dokumenty zaśmiał się i stwierdził: "Co za bzdury! Przecież nie mam żadnej chemioterapii! To o tym, że Gierasimow sabotuje mi wojnę to też pewnie jakaś kretyńska wrzutka".

Tyle, że cała ta wojna wygląda na jeden wielki sabotaż - rodem z "Czerwonej Jaskółki".

Zaplanowano ją jako "specjalną operację wojskową" w stylu Kabulu '79 czy Operacji "Dunaj", spodziewając się, że armia ukraińska szybko się rozpadnie a opór będzie znikomy. Zrobiono to ponoć na podstawie doniesień wydziału FSB kierowanego przez generała Siergieja Biesiedę. Biesieda ponoć trafił później do aresztu, po czym został wypuszczony. A co robiła w tym czasie GRU, czy też raczej GU ("Główny Zarząd", według aktualnej terminologii)? Czemu nie ostrzegała, że Ukraińcy są dobrze przygotowani do wojny a wsparcie NATO będzie duże?



Przed samą wojną GU zaliczyła serię wpadek w Europie. Wpadały tworzone przez nią siatki. Do tego dochodziły kretyńskie, spieprzone akcje takie jak zamach na Skripała czy nieudany zamach stanu w Czarnogórze. Można było odnieść wrażenie, że ktoś od środka sabotuje pracę tej organizacji.



Już po samym wybuchu wojny okazało się, że rosyjski GU jest dziwnie ślepy. Tymczasem ukraiński wywiad wojskowy HUR, jest zadziwiająco skuteczny i wszechwiedzący. Przypominam, że przed 1991 r. oba te wywiady stanowiły jedną organizację - sowiecki GRU. Ludzie z obu służb zapewne utrzymują kontakty "ponad podziałami". I do tego ci związani z GU rosyjscy dywersanci walczący po stronie Ukrainy... I przekazy Generała SWR... I dyskretne uderzenia w interesy Prigożyna...

Kontrastowało to z postawą służb cywilnych. Kadry pomiędzy FSB i SBU były często "wymienne", a wielu funkcjonariuszy SBU okazało się lojalnymi wobec Rosji. To oni mieli choćby pomóc Rosji w zdobyciu Chersonia. 

Pisałem kiedyś, że wojna na Ukrainie to postsowiecka wojna domowa. Jest to też wojna pomiędzy służbami wojskowymi a cywilnymi. Nie sądzę, by całe GU sabotowało "specjalną operację wojskową" na Ukrainie, ale z pewnością jest tam frakcja, która taki sabotaż uprawia. Jej celem jest obalenie Putina i bandy jego kumpli z FSB. Mamy do czynienia z podobną sytuacją jak przy aferze Pieńkowskiego. Odsyłam do odpowiednich odcinków serii blogowej "Matrioszka".

Matrioszka - Inteligent w armii

Matrioszka - Szpieg spalony w piecu

Marioszka - Fałszywy uciekinier

Przypomnę to, co pisał płk Philip J. Corso, weteran amerykańskiego wywiadu wojskowego: tajne służby są lojalne w pierwszej kolejności wobec swoich wrogów, w drugiej wobec szpiegowskiego rzemiosła, a dopiero w trzeciej wobec swoich krajów. 

***

Odsyłam również do mojego wpisu poświęconego "Czerwonej Jaskółce".  Znalazł się w nim fragment:


"Ciekawie w tym świetle wygląda również "zgon z przepracowania" szefa GRU gen. Igora Sierguna w styczniu 2016 r. Siergun był szefem GRU od 2011 r. I jak wspominał go gen. Peter Zwack, amerykański attache wojskowy w Moskwie w latach 2012-2014, gen. Siergun "choć kierował globalnymi operacjami przeciwko naszym interesom, to paradoksalnie postrzegał ciągłą konfrontację z USA i Zachodem jako nie będącą w interesie Rosji". Zwack w artykule poświęconym Siergunowi nazywał go "złożoną postacią, od której można się było wiele nauczyć" i czynił aluzje do tajnych kanałów komunikacji między zwaśnionymi krajami. Siergun w 2013 r. złożył oficjalną wizytę szefowi DIA gen. Michaelowi Flynnowi. Tak tego gen. Flynna, tak pięknie opisanego w książce Michael Hastingsa "Wszyscy ludzie generała", którego później wykopano ze stanowiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta Donalda Trumpa - który, jak udowodnili John Podesta, Christopher Steele, Tomasz Piątek i Michał Bąkowski, jest straszliwym rosyjskim agentem sprzedającym Amerykę Putinowi."

***

Kolejny flashback. Pamiętacie jeszcze list generała Leonida Iwaszowa do Putina z początku lutego 2022 r.:

"Według Iwaszowa wcześniej Rosja, a jeszcze wcześniej ZSRS prowadziły wymuszone lub sprawiedliwe wojny, gdy nie było innego wyjścia. Ale obecnie, według niego, nie ma z zewnątrz zagrożenia dla Rosji, lecz zagrożeniem dla Rosji jest, jak czytamy, „degradacja jej życia wewnątrznego”, a te wewnętrzne zagrożenia obecnie są „krytyczne”. Jeśli chodzi o sytuację wewnątrzną, sytuacja jest dla Rosji stabilna, zbrojenia są pod kontrolą, a wojska NATO nie stanowią militarnego zagrożenia dla Rosji.

Jego zdaniem Ukraina to niezależne państwo, które ma prawo do indywidualnej i kolektywnej obrony. Jak napisał, aby Ukraina pozostała przyjacielskim sąsiadem Rosji, trzeba było jej „zademonstrować atrakcyjność rosyjskiego modelu państwa i systemu władzy”.

Przypomniał, że ogromna większość państw świata nie uznaje Krymu za rosyjski, co „przekonująco pokazuje fiasko rosyjskiej polityki zagranicznej i nieatrakcyjność krajowej”.

Iwaszow ostrzega, że użycie siły przeciwko Ukrainie postawi pod znakiem zapytania istnienie samej Rosji jako państwa i już na zawsze uczyni z Rosjan i Ukraińców śmiertelnych wrogów. Iwaszow nie wyklucza nawet wmieszania się w konflikt zbrojny krajów NATO, przede wszystkim Turcji. „Oprócz tego, Rosja jednoznacznie trafi do kategorii państw zagrażających pokojowi i międzynarodowemu bezpieczeństwu, obłożona ciężkimi sankcjami, zamieni się w wyrzutka społeczności międzynarodowej, i prawdopodobnie, zostanie pozbawiona statusu niezależnego państwa” – czytamy dalej."

(koniec cytatu)

No cóż, trolle Prigożyna i ich upośledzeni umysłowo zwolennicy, udają, że takiego listu nigdy nie było.

***

W 2011 r. turystycznie wybrałem się z kolegami na Białoruś. Wizę załatwiałem poprzez postkomunistyczną firmę turystyczną oferującą takie pośrednictwo. W pakiecie z wizami obowiązkowo dawali rezerwacje w konkretnych hotelach. W Mińsku trafił nam się hotel należący do Ministerstwa Obrony. Akurat był tam zjazd weteranów Afganistanu, z okazji święta wojsk powietrznodesantowych. 

Wracamy z miasta i widzę, że na ławeczce przy windzie siedzi już ciut napruty koleś. Pytam się go, "czy to ordery za Afgan?". Wyprężył się jak struna, podał mi rękę i ożywiony zaczął mówić: "Tak, 1. Kandaharska Kompania Specnazu. Miałem ksywkę "Mad Max". Pojawił się wielki gruby koleś. "A to mój dawny dowódca. Chłopaki, idźmy się razem napić!". 

No i wspólnie biesiadowaliśmy. Okazało się, że grubszy koleś mieszka w Kijowie, a urodził się na Kamczatce. Opowiadali różne historie, choćby o tym jak "Mad Max" ocalił kolesia z brytyjskiego SAS,  który był wcześniej w rozbitej karawanie z bronią dla mudżahedinów i jak został później zaproszony do Wielkiej Brytanii. I że nazywali go z tego powodu "zdrajcą". Wznosili toasty w stylu "Żeby nie było wojen i nasze mamy nie musiały płakać!". Ten mieszkający na Ukrainie chwalił książki... Henryka Sienkiewicza, które ponoć znał jeszcze ze szkoły. 

Pytamy się o Smoleńsk. Opowiedzieli nam: - U nas mnóstwo takich katastrof było. Wiadomo, kto to robi. KGB. Tak nam kiedyś dowództwo Floty Pacyfiku załatwili. 

No i teraz Tomasz Piątek może sobie narysować diagram, na którym łączy mnie z GRU, GRU z Macierewiczem, PiS z Zełeńskim, a Zełeńskiego i ukraiński HUR z GRU, a ich wszystkich z nordyckimi kosmitami. A później Piątek może się zesrać z wrażenia, na widok tego, co mu wyszło na tym wykresie.

***


Słowa Macrona o "strategicznej autonomii Europy" są żenująco głupie. Wojna na Ukrainie pokazała bowiem, że Europa jest żenująco słaba militarnie. Według "The Military Balance 2023" Francja dysponuje 215 czołgami. Ma ich mniej niż Polska, która posiada ich 647. Francja w razie potrzeby jest zdolna wysłać do boju w obronie Europy brygadę lub dwie. O jakiej "autonomii strategicznej" więc mówimy?

***

A na koniec drobne znalezisko z przeszłości. Winnicki postulował w 2014 r., że Polska powinna "starać się o odprężenie w stosunkach z Rosją, mając jako długofalowy cel prowadzenie polityki możliwie podobnej do niemieckiego pragmatyzmu". "Niemieckiego pragmatyzmu". Współczesna endecja opcją niemiecką...


sobota, 8 kwietnia 2023

Śmierć Władlena - rosyjskiego p*dryla

 


Początkowo liczyłem na to, że zamach na Władlena Tatarskiego (Maksa Fomina), jednego z najpopularniejszych rosyjskich blogerów-propagandystów, jest spektakularną akcją w stylu Narodnej Woli, przeprowadzoną przez jakąś Czerwoną Jaskółkę.  Akcją pięknie przy tym zaplanowaną. 200 gram trotylu w figurce wręczonej celowi zamachu. Detonacja w momencie, gdy ktoś z sali spytał dlaczego ukraińskie mosty nie są wysadzane w powietrze. Zapomniałem jednak na chwilę, że od czasów Narodnej Woli rosyjskie służby uwielbiają przeprowadzać takie zamachy rękami rewolucjonistów. Nie zdziwiłbym się więc, gdyby bezpośrednia wykonawczyni została wrobiona w dostarczenie statuetki na imprezę. 

Zlikwidowany Władlen (pseudonim oczywiście od Włodzimierza Lenina) był zwyczajnym kryminalistą, który odsiadywał w Donbasie wyrok za napad na bank. Został uwolniony przez separów i do nich dołączył. Był też wojującym pederastą, twierdzącym, że "wojna jest najlepszą gejparadą" i fantazjującym o spotkaniu "gejowskich samurajów, gejowskich Spartan, gejowskich SS-manów".  Jego publicystyka mocno przypominała wynurzenia Ronalda Robiącego Laseczki. Najczęściej wkurzał nią jednak rosyjskich wojskowych. Domagał się przecież dymisji i kary śmierci dla różnych generałów i krytykował sposób prowadzenia wojny. W końcu ten degenerat się doigrał, a przy okazji przekazano ostrzeżenie dla Prigożyna. Wszak do zamachu doszło w jego kawiarni.

Według Generała SWR, Putin sam zatwierdził likwidację Władlena. Stwierdził, że był on tylko "szkodnikiem, który przeszkadzał". Określał go mianem "Tatarska" i zażartował, że zamiast Orderu za Męstwo powinien mu wręczyć Order za Sodomię. Te złośliwości to kolejna silna poszlaka wskazująca na to, że General SWR jest głosem GRU, a szczególnie tej frakcji, która ryje pod Putinem (mamy do czynienia z powtórką sytuacji z czasów Kubańskiego Kryzysu Rakietowego). Oczywiście autor owego telegramowego bloga nie pisałby o sobie jako o "generale GRU", a podszywanie się pod "generała FSB" byłoby uwłaczające dla ludzi z wywiadu wojskowego. Stąd pseudonim "generał SWR" - co prawda SWR to cywilna służba, ale zdecydowanie lepiej się kojarząca niż FSB. Stąd też sugestie, że za odstrzeleniem pedryla Władlena stoi znienawidzone FSB. 

***


W USA doszło natomiast w ostatnich dniach do szopki mającej na celu zapewnienie Trumpowi wygranej w republikańskich prawyborach.  To szopka, bo upolityczniona prokuratura nowojorska sięgnęła po zarzuty przeciwko Trumpowi, które nie elektryzują opinii publicznej. Zrobią z niego tylko męczennika gnojonego przez system. (Warto to porównać z praktyką prokuratora Bragga wobec zwykłych bandziorów - których traktuje on bardzo łagodnie.) Demokraci liczą oczywiście na to, że Trump przegra wybory prezydenckie z Bidenem. To jest jednak ryzykowna strategia. Bo co jeśli na przykład recesja i inne czynniki doprowadzą do załamania poparcia dla Bidena? Takiego, którego nie da się przykryć dosypaniem 2 proc. głosów? 

***



W trakcie wizyty Zełenskiego w Warszawie słychać było dźwięki otwierania parasoli w d... onucowców. Skupili się na jojczeniu na Order Orła Białego dla prezydenta Ukrainy. (Onucowcy oczywiście nie wiedzą, że przyjętą praktyką jest wręczanie tego orderu przywódcom zaprzyjaźnionych państw. ) Jakoś miliczeli na temat wielkiego kontraktu na dostawę 150 Rosomaków na Ukrainę, sfinansowanego przez USA i UE. "Romantycy. Słudzy narodu ukraińskiego. Dramat Polski" - jojczył Marcin Palade, promujący wcześniej Sykulskiego. Onucowcy musieli też nieźle pochlipywać z żalu podczas przemówień obu prezydentów na dziedzińcu Zamku Królewskiego.  Jakoś za to nie było słychać komentarzy libków do słów Zełenskiego o tym, że "nasz wspólny wróg będzie ponosił odpowiedzialność za Bykownię, Buczę, Katyń i Smoleńsk".   Maciej Lasek, TVN i "Wyborcza" spały, gdy głoszono takie "teorie spiskowe"? Czy Tomasz Piątek będzie teraz przekonywał u Marcina Roli, że Zełenski to "rosyjski agent", a cała wojna to "teatrzyk dla gojów"?


***

Szanownym Czytelnikom życzę Wesołych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego! Niech te święta będą radosne i zwycięskie jak w Wilnie w kwietniu 1919 roku!


sobota, 1 kwietnia 2023

Kolejna wojna na Zakaukaziu?

 


W Baku doszło próby zabójstwa azerskiego parlamentarzysty Fazila Mustafy. Został on postrzelony przez irańskich agentów. Typowa dla Irańczyków bezsensowna, kretyńska akcja - na dodatek spieprzona. Irańczycy ostatnio otwarcie grożą Azerbejdżanowi wojną, a w ramach potrząsania kindżałem opublikowali zdjęcia z 2020 r. przedstawiające azerskiego prezydenta Ilhama Alijewa będącego na celowniku irańskiego snajpera podczas wizyty na terenach przygranicznych. Iran tłumaczy swoje kretyńskie zachowanie tym, że musi stanąć w obronie swojego sojusznika - Armenii oraz bliskimi związkami między Azerbejdżanem a Izraelem. Oczywiście, w grę wchodzi również rywalizacja energetyczna oraz to, że w Iranie mieszka więcej Azerów niż w samym Azerbejdżanie. Zapewne najważniejszym powodem miotania się Irańczyków jest to, że Azerowie rozbili im ostatnio duży kanał przerzutu narkotyków. Dla Irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, coś takiego to prawdziwy terroryzm.

Czy dojdzie do wojny irańsko-azerskiej? Irańczycy uwielbiają rzucać groźbami w stylu "nasze strzały zasłonią Słońce", ale ewentualne starcie z Azerbejdżanem nie będzie dla nich "przechadzką". Armia azerska jest dosyć nowoczesna - co pokazała w 2020 r. zadając klęskę siłom ormiańskim w Karabachu. (Oczywiście redaktor Kebabowicz twierdzi, że "to Armenia wygrała", ale rzut oka na mapę i na listę sprzętu wojskowego straconego przez obie strony, nie pozostawia wątpliwości, co do tego, kto był zwycięzcą.)  Irańczycy dysponują co prawda dużą armią, ale jej doświadczenie bojowe z ostatnich dwóch dekad sprowadza się do uganiania się w Syrii za kolesiami z karabinami maszynowymi zamontowanymi na Toyotach Hilux i na wojnach hybrydowych w Iraku oraz w Jemenie. Poza tym Iran jest krajem pogrążonym w kryzysie gospodarczym, przez który cyklicznie przetaczają się fale zamieszek. O ile wojna mogłaby prowadzić do patriotycznego uspokojenia niezadowolonych Persów, to trudno się spodziewać "efektu flagi" po Kurdach, Arabach czy Azerach. Wojna prowadzona przez Iran w obronie Armenii byłaby więc głupotą. No, ale Ruscy udowodnili już, że można robić o wiele większe głupoty. Nie można więc całkowicie wykluczyć, że Irańczycy nie będą się z nimi licytować na to, kto jest większym geopolitycznym retardem...

Tymczasem w samym Karabachu mamy do czynienia ze starciami zbrojnymi o niskiej intensywności. Armenia i Azerbejdżan grają swoimi żołnierzami w warcaby w górskim terenie. Jak na razie wygrywa Azerbejdżan, zajmując kolejne punkty dominujące w okolicy. Sprytnie zajął też drogi gruntowe, które Ormianie wykorzystywali do szmuglu amunicji do resztki swojego quasi-państewka Arcach. W tym czasie uwaga wszystkich skupiała się na Korytarzu Laczyńskim łączącym Armenię z Arcachem/Karabachem. Azerskie wojsko zablokowało ostatnio idącą tam drogę. Ale akurat 1 kwietnia Armenia miała otworzyć nową drogę do Arcachu, którą świeżo zbudowano i która omija Korytarz Laczyński.


W owym Korytarzu Laczyńskim stacjonują wojska rosyjskie jako "siły pokojowe". Ich obecność nie podoba się Azerbejdżanowi, a i Armenia ostatnio dystansuje się od Rosji. W grudniu zaczęła się więc blokada drogi idącej przez Korytarz Laczyński. Blokada oficjalnie prowadzona przez azerskich ekoaktywistów protestujących przeciwko rabunkowej eksploatacji karabaskich złóż złota przez Ormian. W związku z tym wprowadzono w Arcachu kartki na żywność. Ormiański premier Paszynian oburzył się nie tyle na Azerów, co na Ruskich. Rosyjska armia zajęła bowiem bierne stanowisko wobec blokady. To pokazało Ormianom, że nie mają co liczyć na swojego kremlowskiego "sojusznika". Azerowie przepuszczają rosyjskie pojazdy wojskowe, ale niedawno zdarzył się ciekawy incydent: pojazd rosyjskich "mirotworców" wpadł w azerską zasadzkę i dwóch rosyjskich sołdatów zostało rannych.   
Oficjalna ormiańska narracja brzmi w tym kontekście zadziwiająco. Mówi ona, że Azerowie "nie czekając na uzgodnione wcześniej korekty zajmują pozycję przy granicy z Armenią" i że "kartografowie z obu stron dokonają uzgodnień". Czyli mamy więc do czynienia z jakimiś wcześniejszymi ustaleniami. 

Jeden z twitterowiczów skomentował to: "Wygląda to na wspólny plan Armenii i Azerbejdżanu, by sprawić, że rosyjskie "siły pokojowe" w Korytarzu Laczyńskim staną się pozbawione znaczenia, gdyż zostaną ominięte. Ormianie z Karabachu są lojalni wobec Moskwy, więc Putin chce wykorzystać ich do rozpalenia kolejnej wojny, którą Armenia przegra. Wojna ta ma służyć pozbyciu się Paszyniana, którego Putin nienawidzi". 




Przypomnę, że w październiku 2022 r. Paszynian spotkał się z Alijewem i Erdoganem w Pradze czeskiej. 

W tej układance jest również Izrael, który sugerował, że ewentualny irański atak na Azerbejdżan będzie dla niego dobrym pretekstem do ataku na irańskie instalacje nuklearne. Moim zdaniem to jednak tylko puste groźby. Na taki atak nie godzą się bowiem Amerykanie. Ostatnio zablokowali dostawę latających cystern KC-46 do Izraela.  Administracja Bidena jest skonfliktowana z rządem Netanjahu i nawet sugeruje sankcje przeciwko jego członkom.  Izrael jest zaś pogrążony w ostrym sporze politycznym (podsycanym też zapewne przez Amerykanów), będącym skutkiem działania kretyńsko zaprojektowanej ordynacji wyborczej, braku spisanej konstytucji oraz rozbujanej sędziokracji. Arabowie siedzą z popcornem przed telewizorami i oglądają "izraelską wiosnę". Aż człowiek sobie przypomina rok 2018 i spór o nowelizację ustawy o IPN :) 

***




W poprzednim wpisie zastanawiałem się jakie czołgi Ruscy wyciągną z magazynów. No i mam zaskakującą odpowiedź. W transportach kolejowych zauważono bowiem czołgi IS-3. Przypomnę: czołg ten miał debiut bojowy w Mandżurii w sierpniu 1945 r. Poza tym wykorzystano go do tłumienia Powstania Węgierskiego w 1956 r. i w wojnie sześciodniowej w 1967 r. Jego pancerz, choć bardzo gruby, to był przestarzały już w latach 60-tych. W 2014 r. donieckie separy wykorzystały bojowo jeden egzemplarz tego czołgu ściągnięty z pomnika. Wygląda na to, że wkrótce znów zobaczymy go na froncie.

***

Postawienie Trumpa w stan oskarżenia , w dosyć absurdalnej aferze  jest dla niego wielkim prezentem w kampanii wyborczej.  Będzie mógł się teraz przedstawiać jako męczennik, którego chce zniszczyć upolityczniona prokuratura. Jego rywale w wyścigu o republikańską nominację, musieli stanąć w jego obronie.  Sondażowa przewaga Trumpa nad DeSantisem wzrosła do 30 pkt proc.  Wygląda więc na to, że dzięki demokratycznej prokuraturze, Trump ma zapewnione zwycięstwo w prawyborach.

***

Ponieważ zaczyna się Wielki Tydzień, zakończę akcentem skłaniającym do refleksji. Krzysztof Kononowicz z przesłaniem - nie wiem niestety do kogo, może do Tomasza T.? Czyżby to miała być podlaska wersja "Maczety"?