sobota, 28 sierpnia 2021

Papież peronista i najważniejszy Giertych (Gertich)

 


Ilustracja muzyczna: Max Cameron - Beat the clock

Czy papież Franciszek jest katolikiem? Prawdę mówiąc, nie wiem. Wielu tradsów i konserwatystów uważa, że obecny papież katolikiem nie jest. Rozmywa przecież i łamię Doktrynę, zwalcza tradycyjną, trydencką Mszę Św., czy ukłony wobec obłędnej lewackiej ideologii rządzącej Zachodem oraz idzie na zbyt duże ustępstwa w relacjach z komunistycznymi Chinami. Z drugiej strony jednak ten sam papież pozwala sobie na zachowania szokujące libków i lewactwo - a to potępi lichwę, a to skrytykuje gejowskie małżeństwa, a to określi transgenderyzm jako zło, a to wbiję szpilę lobby gejowskiemu, Żydom lub masonom. Czy papież-lewak prywatnie wyzłośliwiałby się, że "gdy mówi o lewicowcu ma na myśli homoseksualistę"? Czy papież-libek wspierałby beatyfikację Edvige Carboni, włoskiej mistyczki, która miała wizję duszy Mussoliniego odwiedzającej ją z Czyśca, a później idącej do Nieba?

Papieża Franciszka trudno nam sklasyfikować ideowo, gdyż żyjemy w kraju w którym scena polityczna jest niesamowicie prymitywna i w którym na doświadczenia ludzi z odległych miejsc na świecie patrzymy przez swoje prowincjonalne schematy. Poglądów papieża Franciszka nie należy zaś analizować tak jakby był on Europejczykiem czy Amerykaninem. On jest Argentyńczykiem i ukształtowała go tamtejsza kultura polityczna.




Moim zdaniem najbliższy prawdy w ocenie papieża Franciszka był Marcantonio Collona (to pseudonim) w książce "Papież dyktator". Określił on Franciszka jako "peronistę". Oczywiście nie oznacza to, że Franciszek jest zwolennikiem jednej z kilku peronistycznych partii w Argentynie. Oznacza to, że Franciszek został ukształtowany przez polityczne doświadczenia peronizmu i w wielu miejscach peronizm naśladuje. Peronistyczny jest więc styl sprawowania władzy przez Franciszka, gdzie dyktatorskim zachowaniom towarzyszy budowa wizerunku "przyjaciela ludu" i "postępowca", który jednocześnie docenia pewne elementy tradycji. Peronistowska mentalność daje Franciszkowi możliwość manewru zarówno w lewo jak i w prawo. Tak jak Evita Peron pracowała dla SD i Stasi, a jednocześnie składała wizyty Piusowi XII, tak Franciszek może rozmawiać z globalistami oraz ich chińskimi sojusznikami a jednocześnie czynić gesty wobec prawicy. Zastanawia mnie, co papież Franciszek sądzi o Hitlerze? Czy tak jak wielu mieszkańców Ameryki Łacińskiej z jego pokolenia postrzega go jako silnego przywódcę, który stawił opór "Gringo"? Mamy papieża, który w wielu sprawach ma stanowisko dokładnie odwrotne niż Pius XII. Nie zdziwiłbym się więc, gdyby było ono takie również w kwestii Hitlera. (Nieukom przypominam: Pius XII uczestniczył w grze wywiadowczej przeciwko III Rzeszy i wspierał organizację zamachów na Hitlera.)  Oczywiście nigdy nie powie tego na głos, tak jak Pius XII w czasie wojny nigdy po imieniu nie potępił niemieckiego przywódcy. Inny ma się bowiem przekaz dla świata, a inny dla swoich. Franciszek niby od czasu do czasu potępi nacjonalizm, by głupie libki się cieszyły, jak małpy, którym rzuci się banana, ale jakoś do argentyńskich weteranów wojny o Falklandy/Malwiny powie: "Walczyliście o swoje".



Szokująco wygląda portret papieża Franciszka w książce "Milczenie" Horatio Verbitsky'ego. Przytoczone są tam świadectwa mówiące, że Bergoglio pomagał komunizującym jezuitom gnębionym przez antyperonistyczną juntę argentyńską. Verbitsky przytacza też jednak list, w którym Bergoglio zwraca się do argentyńskiej junty, by ignorowała jego publiczne działania w obronie tych osobników, i wzywa do tego, by ich ostro potraktowano. Człowiek o dwóch twarzach? Na tym właśnie polega peronistyczna kultura polityczna.



Polscy tradsi rzadko kiedy przyglądają się działalności jednego z polskojęzycznych doradców Franciszka - o. Wojciecha Giertycha OP, teologa Domu Papieskiego, zwanego przez Eugeniusza Sendeckiego "Najważniejszym Giertychem". Jeden z księży zaangażowanych w sprawy tropienia gejowsko-pedofilskiej mafii nazywa wprawdzie o. Giertycha "postacią bez znaczenia", ale jednak Giertych spełnia pewną ważną funkcję w Watykanie - tworzy teologiczne uzasadnienia dla decyzji papieża Franciszka. Jeśli więc Franciszek zbliża Kościół do libkowsko-lewackiego świata, to o. Giertych mu w tym pomaga. Gdy przyglądamy się bliżej jego pisaninie, widać że dominuje w niej idea mówiąca, by katolicy nie próbowali wpływać na otaczającą ich rzeczywistość polityczną. Podczas zeszłorocznego Strajku K..., pisał nawet do swojego bratanka - Romcia-Pompcia (a bratanek poleciał z listem do "Wyborczej") - że nie powinno się rozszerzać przepisów antyaborcyjnych i powoływał się przy tym na św. Tomasza z Akwinu. Oczywiście mocno przeinaczając słowa św. Tomasza.   "Najważniejszy Giertych" krytykuje też w korespondencji z Romciem-Pompciem "polski, po-trydencki, barokowy katolicyzm". 

Po przeczytaniu książki "Sodoma" zastanawiałem się, czy o. Giertych też należy do lawendowej mafii i czy mógłby robić karierę w Watykanie bez jej wsparcia czy przynajmniej neutralności. Nie znalazłem jednak żadnych poszlak w tej kwestii. Ktoś mógłby jednak podrążyć relacji o. Giertycha z polską gałęzią dominikanów. Był on wszak asystentem generała ds. Europy Środkowo-Wschodniej. Czy wiedział więc coś o skandalu seksualno-sekciarskim we wrocławskim duszpasterstwie akademickim? Dominikański wątek pojawia się również w aferze Amber Gold (być może powiązany z wątkiem lawendowej mafii).


Jeśli chodzi o afery finansowe, to pamiętajmy o rodzinie "Najważniejszego Giertycha". Gdy CBA przeszukiwała dom Romcia-Pompcia, to nie chciał on wpuścić funkcjonariuszy do swojej prywatnej kaplicy mówiąc, że ma "dekret z Watykanu" o jej eksterytorialności. Dla każdego, kto liznął trochę prawa międzynarodowego, tłumaczenia Romcia są oczywistą bzdurą, ale być może wuj załatwił mu jakiś ładnie wyglądający papierek ze Stolicy Apostolskiej. (Ciekawe co Romcio-Pompcio w swojej kaplicy trzymał? Wszystkie numery czasopisma "Laski z fiutami"?) Przypomnijmy, że przeszukano również willę Giertychów pod Rzymem. Dosłownie klimaty z "Nowego papieża"...

O ile polscy narodowcy i ogólnie prawicowcy mają bardzo złą opinię o Romciu-Pompciu (a szczególnie byli Wszechpolacy, których zostawił na lodzie), to jednak ta niechęć w małym stopniu obejmuje innych przedstawicieli rodu - Jędrzeja i Macieja. W prawicowych księgarniach internetowych można więc natknąć się na spore ilości giertychowej makulatury. Cały czas powtarzam: endek to prawicowiec, który słabo zna historię. I jak się okazuje endecy słabo znają nawet endecką literaturę. Oto bowiem Leszek Żebrowski, w posłowiu do wspomnień zasłużonego kombatanta z NSZ, mjra Władysława Kołacińskiego "Żbika" podzielił się szokującą historią o profesorze Macieju Giertychu.


W 1990 r., po powrocie do Polski, "Żbik" szykował nowe wydanie swojej książki. Niestety na wydawcę wybrano prof. Macieja Giertycha. Giertych zaśpiewał sobie kilka tysięcy dolarów na pokrycie kosztów wydania. Wydanie się opóźniało, Giertych mówił, że ma problemy i zażądał kolejnych kilku tysięcy dolarów. I nic. Książka nie wychodziła. Żebrowski przypadkiem dowiedział się, że cały jej nakład leży w drukarni w Krakowie i czeka na przemiał, bo Giertych nie opłacił druku. Wydanie zostało zrobione na odpierdol: najtańszy papier gazetowy, nędzna okładka, brak indeksów, poprawki autora gdzieś zginęły. Żbik po raz trzeci wyłożył pieniądze i uratował książkę a dochód z jej sprzedaży przeznaczył na domy dziecka. Pytanie: ile podobnych numerów Giertych zrobił w swoim życiu? 

Żeby było bardziej ironicznie: istnieje na rynku Wydawnictwo Giertych. Tak, to wydawnictwo tych Giertychów. I wydają m.in. książki Macieja Giertycha o dinozaurach.

Właściwie to ich nazwisko powinno się pisać jako "Gertich". W XVI w. i XVII w. przedstawiciele rodu byli ważnymi osobami w społeczności Braci Czeskiej w Lesznie. Ta społeczność akurat mocno wspierała Szwedów w trakcie Potopu. Gertichowie współpracowali z Janem Amosem Komenskym, którego Jędrzej Giertych oskarżał później w swojej odrzuconej pracy doktorskiej o knucie rozbioru Polski i zniszczenia katolicyzmu. No cóż, w ostentacyjnym katolicyzmie Gertichów zawsze było coś marrańskiego...

***

Pamiętacie może jeszcze byłego kardynała Theodore'a McCarricka, wydalonego ze stanu duchownego za turbogejowsko-pedofilskie molestowanie? Koleś pojawiał się na propagandowych imprezach organizowanych przez chińską spółeczkę powiązaną z bezpieką ChRL. We władzach tej chińskiej spółeczki zasiadał Hunter Biden, syn zdemenciałego dziadzia będącego prezydentem USA.

McCarrick był świetnie ustosunkowany politycznie. Jak czytamy:


"Jako arcybiskup Waszyngtonu współpracował z administracją prezydenta Obamy, m.in. w kwestii stosunków amerykańsko-kubańskich. Miał świetne relacje – jak twierdził w jednym z listów przytoczonych w raporcie – z Joem Bidenem, kiedy był on senatorem i wiceprezydentem USA. McCarricka cenił Bill Clinton. Na przykład gdy w grudniu 2000 roku hierarcha otrzymał z rekomendacji amerykańskiego departamentu stanu nagrodę za obronę praw człowieka, w czasie uroczystości jej przyznania przemawiał osobiście właśnie Clinton. Chwalił zaangażowanie humanitarne McCarricka na świecie i wspominał, że w 1998 roku „był zaszczycony, że mógł go wysłać jako swojego przedstawiciela na rozmowy o wolności religii w Chinach”. Dziękował mu za „jego oddanie wszystkim dzieciom Bożym”."

No z tymi dziećmi to się Clintonowi żarcik udał...

***

Skoro już jestem ostrzegany, że mój blog jest "ściśle monitorowany przez służby", to mam dla czytających mnie funkcjonariuszy (wpisujcie departamenty!) małą podpowiedź:

Ambasadorem USA w Warszawie ma wkrótce zostać Mark Brzeziński, syn Zbigniewa Brzezińskiego (najbardziej przereklamowanego politologa w dziejach świata) i krewny ultraśmiecia Edwarda Benesza, agenta NKWD będącego prezydentem Czechosłowacji. Tak się jakoś dziwnie złożyło, że ekscelencja-ambasador brał kasę od Chińczyków za udział w ich propagandowych imprezach. Występował też w ich propagandowych mediach. Co  więcej, chwalił się, że jego firma konsultingowa zapewnia dostęp do decydentów w Chinach i bazuje na "dobrych relacjach" jakie nawiązał jego ojciec z tamtejszą partyjną wierchuszką. Koleś może nie jest tak ekstrawagancki jak Hunter Biden, ale ma słabości, które można wykorzystać.

***

Joe Biden: Talibowie tego pożałują...

Dziennikarz: Panie prezydencie, czego pożałują?

Biden: Co czego?

sobota, 21 sierpnia 2021

Biden się zesrał

 


Ilustracja muzyczna: Iron Biden - One

Pamiętacie może jeszcze jak kilka miesięcy temu różni "eksperci" przekonywali, że rządy Bidena będą czasem odbudowy potęgi Ameryki? No cóż, okazali się oni po raz kolejny debilami. I już chyba tylko Witold Repetowicz wierzy w to, że Biden będzie libkowskim mesjaszem :)

Joe Biden został już nazwany "monumentalną porażką" w "The Telegraph", biją w niego z prawej i z lewej strony politycznego spektrum, a jego działania w Afganistanie są oceniane jeszcze gorzej niż działania Busha.

Żeby była jasność: decyzję o wycofaniu wojsk USA z Afganistanu uważam za słuszną a za błąd to, że siedziały tam one przez 20 lat próbując budować państwowość kraju, w którym niemal zawsze panowała anarchia. Nie uważam też talibów za szczególnie duże zagrożenie dla świata - jeśli komuś zagrażają to głównie samym Afgańczykom. (Swoje argumenty podałem w tym wpisie.)

Uważam jednak, że administracja Bidena przeprowadziła wycofanie się z Afganistanu w najgorszy możliwy sposób - chaotyczny, bezplanowy i tworzący wrażenie totalnej słabości USA. Trump słusznie stwierdził, że nie był to odwrót, tylko kapitulacja. 

Naprawdę nie sądzę, by coś takiego mogło się wydarzyć za rządów poprzedniej administracji. Trump rozmawiając telefonicznie z przywódcą talibów, powiedział mu, że jeśli zrobią mu jakiś numer i złamią porozumienie pokojowe, to w pierwszej kolejności zmiecie z powierzchni ziemi jego wioskę. Trump miał opinię człowieka całkowicie nieobliczalnego - którą utwierdził zamieniając (ku rozpaczy różnych libków) gen. Sulejmaniego w mokrą plamę. Przywódcy talibów nigdy nie mogli być pewni, czy w momencie, gdy będą robić sobie konferencję prasową w pałacu prezydenckim w Kabulu, to "Orange Man" nie poślę im jakiejś rakiety. Afgańscy oficjele twierdzą teraz, że jeśliby Biden wstrzymał się z odwrotem o jeden miesiąc, to talibowie zmuszeni byliby do zawarcia porozumienia pokojowego na lepszych, bardziej kompromisowych warunkach.  

Sam proces ewakuacji został przeprowadzony w sposób idiotyczny. Za czasów Trumpa, gdy wojska koalicji wycofywały się z jakiegoś posterunku na afgańskiej prowincji, to najpierw ewakuowały cywilów współpracujących z ich armią. Teraz zupełnie o tym nie pomyślano a Pentagon nie wie nawet ilu Amerykanów jest na terenie Afganistanu.  Ewakuacja jest  de facto na łasce talibów. Wystarczyłoby, że pokryliby pas startowy ostrzałem z moździerzy i cała operacja posypałaby się. Cudzoziemcy będący w Afganistanie są więc de facto zakładnikami, podobnie jak Afgańczycy próbujący dostać się na lotnisko. Biały Dom stwierdził, że nie ma planów ewakuacji Amerykanów spoza Kabulu. Świat obiegły dramatyczne ujęcia pokazujące Afgańczyków próbujących dostać się do amerykańskich samolotów i spadających z nich kilkaset metrów na ziemią. 

Joe Biden spytany podczas wywiadu o te drastyczne filmy, odparł: Dajcie spokój, to było jakieś cztery, pięć dni temu! Twierdził też, że nikt nie zginął na lotnisku w Kabulu i że nie pamięta, by ktoś go ostrzegał, że afgańskie państwo tak szybko się załamie. Tymczasem ostrzegała go CIA, ostrzegał Pentagon a dyplomaci pisali do sekretarza stanu Anthony'ego Blinkena, że trzeba ewakuować wszystkich Amerykanów przed 1 sierpnia.  Analitycy z CIA wysyłali do Białego Domu kolejne plany ewakuacji - wszystkie zostały olane. Dodatkowo administracja Bidena ułatwiła talibom zadanie odcinając afgańskie lotnictwo od wsparcia technicznego. Reakcja Białego Domu na kryzys w Afganistanie była opóźniona o jakieś 72 godziny. Teraz każda z frakcji zrzuca winę na inną. Biden miał się nie słuchać doradców, tylko Kamali. Kamala twierdzi zaś, że nie zajmowała się Afganistanem, bo jej uwagę zajęło trzęsienie ziemi na Haiti. Departament Stanu dodatkowo się ośmieszył wysyłając talibom list (podpisany również przez UE, Honduras, Macedonię Północną i kilka innych krajów), w którym wzywa ich do respektowania praw Afgańczyków.


Nic dziwnego więc, że talibowie trollują Bidena. Powinni mu jednak być wdzięczni, bo zostawił im kupę nowoczesnego sprzętu wojskowego. 

Ilustracja muzyczna: Iron Biden - Hardwired


Biden twierdzi, że talibowie przeżywają teraz kryzys egzystencjalny. No zapewne tak, bo właśnie podbili niemal cały kraj i mają do przeprowadzenia krwawe czystki. Czeka też ich ciężka praca w postaci budowania koalicji politycznych - choćby z byłym prezydentem Hamidem Karzajem. Ruch mogą czekać też wewnętrzne podziały - bardziej anarchistyczne doły kontra wierchuszka (standard przy każdej rewolucji). Zaiste kryzys egzystencjalny. Ale to już nie są ci sami talibowie co w latach 1996-2001. Poszli oni trochę z duchem czasu, o czym świadczy choćby wygląd i wyposażenie żołnierzy ich jednostki specjalnej Badri 313 (na zdjęciu powyżej). Wyraźnie inspirowali się jakimś Blackwater. 

Tak jak wspominałem, teraz afgański pierdzielnik będzie porządkowany przez Pakistan oraz przez Chiny. Niech sobie Chińczycy wydają tam miliardy i wysyłają wojska do ochrony budowanych dróg i kopalń odkrywkowych. Ciekawie zagrała tam też Turcja (muszę ją pochwalić, skoro Repetowicz pisze, że Erdogan jest moim "bossem" - szkoda tylko, że mi płaci w lirach tureckich) pozycjonując się jako pośrednik a zarazem sojusznik Pakistanu

Sama utrata afgańskiego pierdzielnika przez USA nie jest aż taka straszna. Sposób w jaki Amerykanie stamtąd się wycofywali wywołał jednak wrażenie, że Ameryka jest słaba i rządzona przez zdemenciałego idiotę. Biden już został olany m.in. przez OPEC. To ośmieli też do działania Chiny, które już wysyłają sygnał do Tajwanu, że USA im nie pomogą. Tajwańczycy są jednak gotowi walczyć sami, czego Pekin nie rozumie i co może sprawić, że przesadzi on z prowokacjami zbrojnymi. Biden ostatnio powiedział, że USA będą bronić Tajwanu, co jednak zostało zdementowane i tylko powiększyło konfuzję. Na pewno USA będą miały utrudniony "zwrot ku Pacyfikowi". Rosja też będzie ośmielona słabością USA i może przetestować ich reakcję np. zajmując część czarnomorskiego wybrzeża Ukrainy. Paradoksalnie jednak sprawa Afganistanu może nieco przesunąć inwazję na Ukrainę. Rosja robi teraz dobrą minę do złej gry z Talibami, ale może się obawiać o sytuację na granicy Afganistanu z byłymi republikami sowieckimi. Rosyjska diaspora w tych republikach autentycznie się boi. Armia uzbecka czy kirgiska mogłaby sobie bowiem nie poradzić z talibami.

Naprawdę martwi mnie jednak, że Angela Merkel nie chce przyjąć do Niemiec co najmniej 1 mln Afgańczykom. Niemiecki system opieki społecznej, służba zdrowia i szkolnictwo na pewno by to wytrzymały. A miłośnicy tańczących chłopców bardzo wzbogaciliby tamtejszą społeczność LGBT. 


Sami talibowie odnieśli bez wątpienia ogromne propagandowe zwycięstwo. Jeden z ich liderów triumfalnie przypominał w pałacu prezydenckim w Kabulu, że siedział osiem lat w Guantanamo i że doczekał się wygranej. Niezależnie jak długa i trudna będzie walka, niezależnie od tego jak silny jest przeciwnik, nigdy nie jesteś z góry skazany na klęskę. Talibowie mają więcej mądrości do przekazania niż hordy tych wszystkich coachów-szarlatanów. Zwycięstwo talibów jest też klęską liberalnej demokracji, ale paradoksalniejest  zwycięstwem demokracji klasycznej. Według sondażu Pew, 99 proc. mieszkańców Afganistanu popiera przecież rządy prawa szariatu - czyli to co proponują im talibowie. Talibowie są na pewno okrutni i obskuranccy, ale nie odbiegają zbytnio od większości mieszkańców swojego kraju. Już są chwaleni za zaprowadzenie porządku na ulicach i powstrzymanie szabrowników od łupienia własności publicznej. 


Z tego co obserwuję, talibowie mogą też zyskać sympatię prawicowych antysystemowców na Zachodzie. Nie sposób się nie uśmiechnąć, gdy się słyszy jak rzecznik talibów, pytany o wolność słowa, przypomina, że Facebook stosuje cenzurę polityczną.  Nie da się ukryć, że liberalno-demokratyczne reżimy na Zachodzie przypominają coraz bardziej lustrzane oblicze talibów, z tymi swoimi fanaberiami ideologicznymi, cenzurą i seksualnymi obsesjami. Tak jak w 2001 r. wzywano do wojny przeciwko talibom, by "oswobodzić kobiety", tak talibowie mogą wzywać do dżihadu, by wyswobodzić zachodnich mężczyzn z tyranii feminizmu i marksizmu kulturowego. Być może więc alt-right uzna, że ci talibowie wcale nie są tacy źli...


Moim zdaniem talibowie popełniają jeden wielki błąd wizerunkowy. Niepotrzebnie wciskają kobiety w te kretyńskie burki. Lepiej żeby kazali im nosić przezroczyste lub cosplayowe ciuszki. Kawaii taliban szybko by się wówczas rozprzestrzeniał po świecie...


sobota, 14 sierpnia 2021

Dlaczego wszyscy umrzecie

 


Ilustracja muzyczna: Pikotaro - Everyone Must Die

W maju 2020 r. rosyjscy oligarchowie, wysokiej rangi urzędnicy oraz ich współpracownicy szczepili się w moskiewskim Instytucie im. Gamaleja EKSPERYMENTALNĄ szczepionką na Covid-19. Szczepionka ta nie tylko nie była wówczas jeszcze oficjalnie zatwierdzona do użytku w Rosji, ale nie zaczęły się jeszcze nawet jej badania pierwszej fazy. I jakoś żaden z nich nie wyraził obaw, że jest szczepiony eksperymentalnym preparatem, który może ich "zmodyfikować genetycznie", zabić, wysterylizować czy też sprawić, że się zesrają. Dlaczego? Ano dlatego, że ludzie bogaci często leczą się terapiami i lekami, które są jeszcze "eksperymentalne". Te leki działają, ale nie są one jeszcze dostępne dla zwykłych zjadaczy chleba, bo biurokraci z urzędów regulacyjnych nie przystawili jeszcze odpowiedniej pieczątki na świstku papieru. Plutokraci jednak ryzykują i sięgają po takie eksperymenty.

Zaszczepił się również najbogatszy mieszkaniec Rosji - Putin-Hujło. Niektórzy spekulują co prawda, że dostał zastrzyk z soli fizjologicznej lub inne placebo, ale to nie jest ważne. Car szczepiąc się przed kamerami dał sygnał poddanym, że zaszczepić się trzeba. Do tego potępił antyszczepionkowy sceptycyzm. Aluzję zrozumiano i zaszczepiono funkcjonariuszy resortów siłowych. W Moskwie wprowadzono na pewien czas paszporty covidowe. Na prowincji nawet o tym nie myślano, bo Kreml sra na rosyjską prowincję.

W Chinach latem zeszłego roku zaczęto szczepić przedstawicieli resortów siłowych. Program szczepień całej populacji wlókł się jednak i dopiero w ostatnich miesiącach ostro przyspieszył. O ile do maja podano 270 mln dawek szczepionek, to obecnie ich liczba sięgnęła 1,8 mld. W Chinach rozprzestrzenia się teraz wariant Delta i pomimo tego, że ponad 40 proc. populacji jest w pełni zaszczepione, to rząd sięga po drakońskie lockdowny. Trzeci pod względem wielkości morski terminal kontenerowy został tam zamknięty po wykryciu JEDNEGO zakażenia Covid-19. Co ciekawe Chińczycy o pojawieniu się w ich kraju Delty obwiniają rosyjskiego pasażera samolotu. 

Jeden z polskich liderów ruchu antylockdownowego, w internetowej wymianie myśli ze mną, napisał: "Gdyby był Chińczykiem, to bym się szczepił. Bo porządek musi być". W Chinach musi być porządek, a w Polsce widocznie powinna być anarchia tak jak w czasach saskich...

Kwestią, którą poruszam w tym wpisie nie jest  to, czy szczepionki są skuteczne przeciwko wariantowi Delta czy nie. Jakimś dziwnym trafem skok zachorowań mamy obecnie w Izraelu w pełni zaszczepionym w 60 proc. a nie w Autonomii Palestyńskiej, zaszczepionej w 8 proc. (Trzeba jednak brać pod uwagę to, że dane mogą być zafałszowne przez testy. Być może nawet 90 proc. wskazań tych testów jest gówno warte. W Izraelu robi się ich dużo więcej niż w Palestynie, i stąd pewnie nagle ten przyrost tysięcy zakażonych, z których umierają pojedynczy ludzie.) Kwestią, którą chce się zająć jest to, czy szczepionki przeciwko Covid-19 nadawałyby się do depopulacji ludzkości.

Jeśli porównujemy geografię szczepień z geografią wyborczą, to widzimy, że szczepień przeciwko Covid-19 unika się najczęściej na terenach, gdzie wygrywa prawica. Tam gdzie ludność jest nastawiona bardziej tradycjonalistycznie, bardziej religijna i bardziej nieufna do rządu, szczepień jest wyraźnie mniej. Masowo się szczepią za to liberalne wielkie miasta. Tę prawidłowość widać zarówno w Polsce, jak i w USA, Wielkiej Brytanii czy we Francji. Gdyby szczepionki zadziałały, tak jak myśli część antyszczepionkowców - czyli w ciągu trzech lat zabiłyby lub poważnie spustoszyły organizmy ludzi, którzy je przyjęli - to  w krótkim czasie zostałby wybity elektorat, który głosuje na libków/lewaków/illuminatów. Przetrwałby natomiast elektorat wrogo nastawiony do tych grup. Poza tym grupy przestępcze rządzące w Rosji i w Chinach eksterminowałyby własne siły zbrojne i funkcjonariuszy bezpieki. Czy ma to więc sens? 

Gdybym był illuminatą, rozegrałbym wszystko nieco inaczej:

Covid byłby zasłoną dymną. Wirus stworzony w chińskim laboratorium, za granty z instytutu dra Fauciego, byłby wykorzystany przede wszystkim jako element testu. Testu tego jak działają procedury medyczne, państwowe służby i propaganda na całym świecie.

Szczepionki też byłyby testem. Nie ważne, czy chroniłyby przed covidem czy nie. Nie ważne, czy wywoływałyby skutki uboczne, czy nie. Ważne byłoby to, kto ich nie będzie chciał przyjąć. W ten sposób zidentyfikowane zostałyby osoby nie ufające władzy, wierzące w teorie spiskowe, przedstawiciele elektoratu, którego należałoby się pozbyć. Na tych bardziej umiarkowanych wpływałoby się za pomocą zachęt i gróźb. A jednocześnie promowało najbardziej foliarskie teorie o szczepionkach, by utwierdzić w oporze tych najbardziej niepożądanych. Nie kosztowałoby wiele, by zapłacić jakimś doktorkom czy pielęgniarkom za opowiadanie kocopałów na YouTubie a zjeb w furażerce jeszcze by to podkręcił. (Zauważcie, że rządy jakoś nie wprowadzają przymusu szczepień na Covid-19. Zamiast tego stosują różne perswazje. Starają się, by zaszczepić jak najwięcej ludzi, ale nie wszystkich.)

A później przyszedłby dużo bardziej śmiercionośny wirus. Ten przed którym z chytraśnym uśmieszkiem na ustach przestrzega dr Fauci oraz inni "eksperci". Szczepionki chroniłyby właśnie przed tym wirusem trzymanym w lodówkach. Prawicowi antyszczepionkowcy zostaliby wybici nowym choróbskiem. Ci którzy przeżyliby, straciliby wiarę w dotychczasowe autorytety. Libki i lewactwo triumfowałoby mając zapewnione zwycięstwo w każdych wyborach w nadchodzących dekadach. Świat zostałby przebudowany. Build back better. Lewactwo i libkostwo, nic by nie posiadało na własność, wpierdalałoby zieloną pożywkę i było z tego powodu szczęśliwe. 


Ja tak bym to zrobił, gdybym był illuminatą. Ale może illuminaci to kretyni i trzymają się scenariusza, który został opisany na każdej foliarskiej stronce. 

***



Jakiś czas temu Joe Biden przyjął w Białym Domu 18-letnią piosenkarkę Olivię Rodrigo. Dziadzio z pewnością miał dużo frajdy będąc tak blisko niej. Z pewnością powiedział później współpracowników: "Może byśmy częściej zapraszali różne nastoletnie gwiazdki, które, by przychodziły tutaj... ehhhmm... promować.... różne rzeczy". Rodrigo (pół-Filipinka) powiedziała wówczas, że szczepionki są "good for you". Była to ciekawa aluzja. W swoim teledysku "good 4 you" Rodrigo odgrywa przecież licealną yandere odpierdalającą jakieś psychopatyczne akcje. Niezłe "mrugnięcie okiem". No, ale wchodzę już chyba w obszary typowe dla QAnona...

***

Tymczasem Afganistan sypie się szybciej, niż przewidywałem. W ambasadzie USA palą dokumenty i niszczą twarde dyski. A Talibowie wprowadzają całkiem ciekawe prawo karne - tarzanie przestępców w smole. Możemy uznać to za barbarzyństwo, ale w krajach takich jak Afganistan tylko takie kary się sprawdzają. Przydaliby się tacy Talibowie w zachodnioeuropejskich no-go zones...

U Huntera Bidena też ciekawie. Nagrano go, gdy zwierzał się dziwce, że rosyjscy dilerzy narkotykowi ukradli mu laptopa, na którym były "naprawdę szalone" filmy z nim w roli głównej. To już drugi laptop z kompromitującymi materiałami, który stracił prezydencki syn.

***

A za tydzień lub dwa będzie wpis poświęcony Watykanowi...


sobota, 7 sierpnia 2021

Andrzej Lepper nie zabił się sam

 


 Pamiętam jak dziesięć lat temu rozmawiałem z Witoldem Michałowskim o śmierci Andrzeja Leppera. To był kilka dni po tym szokującym zgonie, a dzień wcześniej u Michałowskiego spotkało się kilku wysokiej rangi polityków Samoobrony. Mój przyjaciel blisko znał Leppera i obserwował początki jego kariery. Ciekawy więc byłem jego zdania na temat okoliczności śmierci byłego wicepremiera. Wyraziłem wątpliwość w to, że łatwo dałoby się upozorować powieszenie. Zostałyby przecież na zwłokach ślady po walce. Michałowski odparł: - Bardzo łatwo jest powiesić bezwładne ciało. 

- Ale wcześniej musieliby go czymś sparaliżować...

- Podaj mi rękę

Podałem. Michałowski wówczas powiedział:

- I zostałeś teraz ukłuty. 

Zrozumiałem, że w zabójstwie Leppera musiał uczestniczyć ktoś, kogo on dobrze znał i do kogo miał zaufanie.

Michałowski poznał przywódcę Samoobrony w latach 90. Zaproponował mu wówczas organizację protestów przeciwko "tranzytowego przekrętowi stulecia", czy gazociągowi jamalskiemu. (Michałowski zwracał uwagę na kolonialne warunki działania tego gazociągu - brak realnej kontroli państwa polskiego nad nim, żałośnie niskie opłaty za tranzyt, bezprawne wywłaszczenia dokonywane przy okazji budowy i fuszerki techniczne grożące katastrofą.) Przeciwko rolnikom protestującym przeciwko wywłaszczeniom wysłano oddziały policyjnej prewencji - przeciwko którym polała się gnojówka pod ciśnieniem. Mundury i sprzęt mieli już do wyrzucenia. Jan Maria Władysław Rokita jeszcze wiele lat później bóldupił, że "Michałowski wynajął Leppera, by protestować przeciwko Jamałowi".

Lepper w ówczesnych czasach był innym człowiekiem, niż pokazywały to media. Podczas wizyty w USA, przed snem klękał przy łóżku i odmawiał różaniec. Michałowski mówił, że to była autentyczna pobożność polskiego chłopa. Podczas wizyty w Brazylii - u szefa miejscowych związków zawodowych, niejakiego Luli da Silvy, późniejszego prezydenta  - delegacja Samoobrony dostała dobry hotel, w którym do klucza dodawano "czekoladkę" - panienkę do nocnej zabawy. Odmówił ponoć Michałowski (bo miał robotę do wykonania), odmówił Witaszek (bo był monstrualnie gruby) i odmówił Lepper. Ciekawie to brzmi w świetle późniejszej "seksafery" opartej na zeznaniach Anety Krawczyk - osoby skazanej za oszustwo, której zeznania zostały podważone testami DNA jej dziecka. (Co ciekawe w rozpowszechnianiu seksualnych wrzutek na Leppera brał udział Zbigniew Stonoga, o czym pisze Wojciech Sumliński.)

Zdaniem Michałowskiego, po protestach w sprawie Jamału Lepper został zauważony. I zaczęła się akcja jego kupowania. Akcja, która okazała się skuteczna i doprowadziła do uwikłania przywódcy Samoobrony.

Lepper był traktowany w III RP jako polityczny barbarzyńca. Bo powiedział coś złego o Baalcerowiczu. Po wielu latach prezentuje się on jednak jako zupełnie normalny polityk - górujący kulturą nad różnymi Nitrasami, Niesiołowskimi, Palikotami nie mówiąc już o obecnie promowanych "buntownikach" - Marcie Lempart, UBywatelach czy pajacu będącym liderem Agrochujni. Jakimi ciotami oraz intelektualnymi amebami muszą być Priwislańczycy, skoro 20 lat temu uważali słowa "Balcerowicz musi odejść" za przejaw "brutalizacji życia publicznego". Wiele z ówczesnych poglądów Leppera - takich jak krytyka polityki Baalcerowicza - jest dzisiaj mainstreamowa.

Ale przecież w Samoobronie był mnóstwo aferzystów? Zgoda. Ale czy było ich więcej niż w PO? Największa afera z udziałem Samoobrony - afera gruntowa - wygląda wręcz śmiesznie choćby w porównaniu z tym co odwalał Sławomyr Nowak. Owszem w Samoobronie byli postkomuniści (zwykle ze stażem w ZSL), ale było ich bardzo dużo też w "obozie postępu", a niektórzy z nich (Kuroń, Geremek, Mazowiecki) zaczynali kariery w czasach stalinowskich. Stalinowcy w Unii Wolności i ludzie gejnerała Jarucwelskiego w SLD byli w oficjalnej narracji "światłymi Europejczykami", a byli PZPR-owcy czy ZSL-owcy szczebla powiatowego w Samoobronie "straszliwymi komuchami". Samoobrona była zresztą zlepkiem różnych grup i byli w niej także działacze o przeszłości w Solidarności czy KPN, a także tacy bohaterowie jak gen. Antoni Heda "Szary" czy gen. Stanisław Skalski. No cóż, z podobnymi politycznymi zlepkami mamy wciąż do czynienia - wystarczy wspomnieć Polskę 2050.

Nie da się jednak ukryć, że Lepper fatalnie wybierał sobie współpracowników.  (Michałowski mówił, że w Samoobronie z największym niesmakiem podawało się rękę dwóm ludziom: Tymochowiczowi i Stonodzę.) Chodzi m.in. o Mateusza Piskorskiego, dupowidza Krzysztofa Jackowskiego (znajomego "Pershinga") czy Janusza Maksymiuka, związanego z Fundacją Pro Civili. I tutaj wracamy do sprawy kupowania Leppera i otoczenia go "właściwymi ludźmi".



Możecie sobie mówić o Sumlińskim co chcecie, ale w swojej książce "Niebezpieczne związki Andrzeja Leppera" zdołał on najlepiej nakreślić motyw zabójstwa szefa Samoobrony. (Sumliński korzystał m.in. z dokumentów dostarczonych przez Michałowskiego.) Lepper był ofiarą własnych uwikłań. Gdy znalazł się w politycznym niebycie i popadł w problemy finansowe, postanowił zawalczyć o powrót do gry. Jego asem w rękawie były kompromaty, które uzyskał od swoich znajomych ze Wschodu, za pośrednictwem prawosławnego ukraińskiego księdza Mykoły Hynajło. Według Sumlińskiego, kompromaty te dotyczyły najprawdopodobniej korupcji na ogromną skalę przy kontraktach gazowych z Rosją zawartych przez Waldemara Pawlaka, wicepremiera w rządzie Tusska. Faktem jest, że Lepper w ostatnich tygodniach życia szukał kontaktu z Jarosławem Kaczyńskim.  Niestety, zorganizowano mu wcześniej "samobójstwo".

"Samobójstwo" to zapewne nie zostałoby zorganizowane, gdyby nie współpraca zdrajcy, który udawał bliskiego przyjaciela Andrzeja Leppera. 

***

Zauważyliście pewnie, że "seryjny samobójca" jakoś się "uspokoił" po 2015 r.? Być może jego ostatnią robotą było samobójstwo płka Sławomira Berdychowskiego, twórcy jednostki specjalnej AGAT, w lutym 2016 r. (czyli w okresie, gdy nowa ekipa w służbach dopiero meblowała swoje biura). Dziwne, że nikt tej sprawy nie bada. Zgony radnego Chruszcza i Pawła Adamowicza to raczej sprawka układów lokalnych, a tezie o zabójstwie cygańskiego recydywisty Dawida Kosteckiego przeczą nagrania z jego celi. Nie wiem się więc, czy cieszyć z tego, że obecny służby wierzą w demokrację i nie mają swojego "seryjnego samobójcy" czy raczej martwić, że są pierdołami nie sięgającymi po skuteczne wzorce postępowania z wrogami...

***

Jeden z wiodących brytyjskich antyszczepionkowców - Piers Corbyn (brat byłego szefa Partii Pracy, przyjaciela wszystkich terrorystów Jeremy'ego Corbyna) dał się zrobić w bambuko dwóm dowcipnisiom udającym przedstawicieli koncernu AstraZeneca. Zaproponowali mu 10 tys. funtów za to, by przestał krytykować szczepionkę AstraZenecki a mocniej atakował preparaty konkurencji, czyli Pfizera i Moderny. Corbyn entuzjastycznie się zgodził. Był tak uradowany, że nie zauważył, że zapłacono mu pieniędzmi z Monopoly.

Tymczasem Justyna Socha z organizacji antyfaszystowskiej antyszczepionkowej STOP-NOP ("Wstąp do NOP, albo NOP wstąpi do Ciebie") zepsuła sprzęgło i poprosiła swoich fanów o 1 tys. zł na jego wymianę. Wpłacili jej dziesięć razy więcej. Ktoś jej zwrócił uwagę, że zamiast na sprzęgło, mogłaby prosić o zrzutkę na nowy samochód. Odpowiedziała, że jej obecny samochód jest już kupiony za pieniądze ze zrzutki. Polska jak widać to wspaniały kraj, w którym można żyć jako pasożyt. Zawsze się znajdą jelenie, które ci prześlą pieniądze. Zabawne, że te same jelenie zwykle strasznie jojczą, że wykańczają je podatki oraz inflacja. Mimo "podatkowo-inflacyjnego holokaustu na klasie średniej" jakoś mają pieniądze, by finansować pasożytów.