sobota, 30 września 2023

Sny: Brązowa granica

 


Ilustracja muzyczna: The Beast - Sicario OST

Noc była ciemna jak sumienie największego angielskiego reakcjonisty... Pierwotną puszczę na granicy polsko-białoruskiej spowijał mrok, rozświetlany od czasu do czasu smugami światła z latarek.

Admirał Jaszczur (bloger, antykomunista - nie mylić z innym "Jaszczurem") powoli wlewał przeterminowaną maślankę do termosu. Zakręcił go i spokojnym krokiem podszedł do zasieków, podnosząc złotawy termos wysoko w górę:

- Czyj to jest?!

- Waaaateeeer... - jęczał nachodźca pod drugiej stronie zasieków.

- Łap! - admirał Jaszczur rzucił mu termos, chytraśnie się uśmiechając - Na zdrowie!

Bliskowschodni nachodźca łapczywie pił z termosu. Po chwili złapał się za brzuch i zaczął głośno jęczeć: Aaaaaaaaaaa!!! Tyłek mu eksplodował a wszyscy nachodźcy stojący za nim zostali pokryci rzadką sraką. Lepiły się też od niej liście drzew. Z krzaków po białoruskiej stronie granicy wyszła ubrana na biało stara aktorka jęcząc: - Ja czuję się, jakby ktoś na mnie cały czas srał! 

Nachodźca znów skulił się z bólu i jęczał. - Druga runda! - krzyknął Jaszczur. Rzadka brązowa maź pokryła starą aktorkę od stóp po czubek głowy.

***


Dwa aktywiszcza z Grupy  Granica przedzierały się leśną głuszę, zostawiając za sobą chaos jak po przejściu stada słoni. Oba byłx bardzo mocno plus size i równie mocno zdeterminowanx, by w tej zapomnianej głuszy znaleźć sobie wymarzonych arabskich książąt lub Mandingo z wielką kutangą. 

- Będziesz jadło jeszcze tę kanapkę?

- Tak. Jem ją drugi raz!

- Cicho... Słyszałoś tam w krzakach...

Znad krzaka unosiły się wielkie kłęby dymu. Aktywiszcza potoczyły się tam, tarzając w głębokim błocie i rozchyliły gałązki krzaka. Siedział tam Afrykańczyk palący wielkiego blunta.

- Z pewnością wiele przeszedł. Widział śmierć wielu biednych uchodźców...

- I see dead people...- wycedził Murzyn. - Ahahahaha!!! Good shiiiiit!!!

***

Popularny raper Kizo śpiewał na rozstawionej koło muru granicznego scenie swój wielki hit "Taxi":

"Kiedy wracałem z wakacji na Słowacji, musiałem wstąpić do ubikacji, spotkałem w niej dwóch posłów Konfederacji, obaj semickiej nacji, narzekali na rządy sanacji..."

Admirał Jaszczur, żołnierze i strażnicy graniczni bawili się na wielkim koncercie zorganizowanym dla nich przez Telewizję Polską. Nachodźcy w tym czasie próbowali wspinać się na mur - nie wiedząc, że został on podłączony pod wysokie napięcie. Smażyli się więc na nim jak zombie. O mur graniczny rozbił się też wózek inwalidzki Janiny Ochujskiej - admirał Jaszczur nastawił wcześniej jego prędkość na maksimum i zablokował panel sterowania za pomocą zapałki. 

Tymczasem prezes Kulski zapowiedział ze sceny wielką gwiazdę:


- Panie i Panowie! Czadoman!

Zapowiedziany gwiazdor wbiegł na scenę otoczony tancerkami i zaczął śpiewać (na melodię "Ruda tańczy jak szalona"):

 - Ta gra-ni-ca jest strze-żo-na!

Odgłosy koncertu docierały do rezydencji Łukaszenki w Wiskulach. Nasłuchując ich spytał:

- Eta Rammstein?

***

- TIA (Things in Africa) - rzucił Stan Tarkovsky, doświadczony przez życie rodezyjski najemnik polskiego pochodzenia. 

Przechadzał się wrakowisku, między szczątkami zestrzelonego Iła-76. Wokół dogorywały wagnerowskie cwele zaśmiecające mi sekcję komentarzy. - Ruski kastracie, eksperymencie upowski, i co Łysy nadal idzie na Moskwę? - bełkotał jeden z nich. Bang! Bang! Stan najpierw odstrzelił mu jaja, a potem posłał kulkę dum-dum w jego durny łeb. 

Kilkanaście metrów dalej, jego podopieczna Nell, słuchając w słuchawkach Die Antwoord,  zamieniała jednego z rannych wagnerowców w poduszkę na gwoździe. Ta różowowłosa, rasistowsko-neonazistowska psychopatka uwielbiała działać w Afryce. Miała na piersiach t-shirt z napisem "King Leopold did nothing wrong!".

Pod wrakowisko podjechał konwój samochodów. Z jednego z nich - najbardziej wypasionej opancerzonej limuzyny - wyszedł sierżant Kali. Prezydent Republiki Wakandy, który kilka miesięcy wcześniej objął w niej władzę w wyniku zamachu stanu. Miał na głowie czapkę z lamparciej skóry a na szyi złoty, wysadzany diamentami, łańcuch z wielkim wisiorem w kształcie liter "ME". 

- Co to ma być! Płacę Wam tylko za zabijanie Czarnuchów, których nie lubię! Nie za białasów! - wściekał się sierżant Kali.

- Hej! Używanie słowa "Czarnuchy" jest rasistowskie! - przekomarzała się z nim Nell.

- Jak wy tak mówić to źle! A jak sierżant Kali tak mówić to dobrze! - odparł prezydent Wakandy. - I nie płaciłem wam za zabijanie białasów!

- Ale oni nie są biali. To Czarna Sotnia, a Rosja to czarna dupa Eurazji. Poza tym zabiliśmy ich gratis - argumentował Stan Tarkovsky.

Z jednego z samochodów wyszedł obwieszony złotem Arab mający na nosie designerskie okulary przeciwsłoneczne. - Hello my friend! - chytraśnie się uśmiechając wyciągnął rękę na powitanie do Stana, który odparł:

- Nie, kurwa Chamis, nie chce kupić od ciebie tego jebanego captagonu. I nie sprzedam rakiet przeciwlotniczych twojemu pojebanemu terrorystycznemu szefowi Mahdiemu. 

***

Sanah na koncercie nad granicą śpiewała lekko przerobiony swój przebój:

... Himarsowy pada deszcz, ja łagodnie uśmiechnięta!

Nasłuchujący w rezydencji w Wiskulach Łukaszenka spytał:

- Eta Rammstein?

***

Aktor Maciej Szczur żalił się swojej psychoterapeutce: - Libido mi spadło poniżej zera, z powodu tych nazistowskich pojebów w rządzie!

- Nie mów tak o Justinie Trudeau! - płakała terapeutka.

***

Justin Trudeau prowadził kręcącego nerwowo nosem prezydenta Zełenskiego na salę posiedzeń kanadyjskiego parlamentu, przedstawiając mu mijanych ludzi:

- To jest nepalski szerpa, który ze mną mieszka, a tę kapelę zebrałem ze sobą po wizycie w Finlandii...

- I wish I was little bit taller, I wish I was a baller... - podśpiewywał sobie Zełenski. 

Weszli na salę witani burzą oklasków. Spiker parlamentu przedstawiał też wszystkim innego dostojnego gościa - profesora Danyło Łukaszuka, ukraińskiego weterana. Dziękowano mu za służbę. Nie wiedziano jednak, że służył on wcześniej w SS.

- Przypominają mi się lata mojej młodości. Najpiękniejsze lata w moim życiu... Lata, w których pomagałem wielu ludziom. Jak wychodzili z pociągów, odbierałem od nich walizki i wskazywałem im drogę do łaźni... - mówił Łukaszuk, po czym odpalił rapowy kawałek poświęcony tamtym dniom, który nagrał ze swoim przyjacielem Johnem Demjaniukiem. Na ekranie w parlamencie wyświetlono zdjęcia freestajlujących dziadków w mundurach esesmańskich wachmanów w Treblince.  W tle leciała melodia "Rozowego Wina" Feduka.

"Ja pohoż na princa. - Na ptica? - Ili na kabana! Ja bieru wtoroju butelku Zyklona!"

Tańcząc na tle komory gazowej śpiewali:

"Zdies tak krasiwo, ja ne mogu dyszaty, Wagner na minimum, szto by ne meszaty!".

- Stop! To absolutny skandal! Żądamy ekstradycji! - odezwali się ambasadorowie Izraela i Polski.

- Uuuu, źle się poczułem! Skaleczyłem się z wrażenia w palec! - krzyczał Łukaszuk.

- Doktora! - zawołał Justin Trudeau.

Lekarz pochylił się nad skaleczonym palcem wachmana z Treblinki i zgodnie z kanadyjskimi procedurami medycznymi orzekł: Eutanazja!

***

Tymczasem Mecenas Koniew, po zmianie poglądów dotyczących aborcji, postanowił przesunąć kolejną granicę światopoglądową. Czatował na waszyngtońskiej ulicy na Afroamerykankę, której mógłby pokazać swojego katechona. - Fi faj fu fa! Teraz to już będę hipernowoczesnym endekiem! - mówił do siebie skradając się między kolumnami Mauzoleum Lincolna.

Nagle zobaczył, że idzie w jego stronę Michelle Obama. Podbiegł do niej i rozpiął poły płaszcza. Na twarzy Michelle Obamy zagościł nerwowy uśmiech. Podniósł sukienkę i wyciągnął własnego katechona, który z wielkim hukiem uderzył o posadzkę. - Black kutanga from Katanga! - wycedził Michelle Obama. 

Przerażony Mecenas Koniew uciekał ile sił w nogach. Mógłby wygrać Wielką Pardubicką, ale kutanga Michelle Obamy była od niego szybsza. Była niczym anakonda! Podcięła nogi Koniewowi, oplotła go jak wąż i wepchnęła się do jego ust. 

- I can't breath! - krzyczał Koniew łapiąc ostatnie hausty powietrza.

W pobliżu przechodził prezydent Joe Biden. - I właśnie dlatego nie możemy pozwolić, by nasze szkoły stały się rasową dżunglą! - przypomniał slogan z czasów swej młodości.

- Based... - wyszpetała z podziwem Nell. Biden zaczął wąchać jej różowe włosy...

***

Na drugą stronę granicy leciały teraz dźwięki Die Antwoord:

- Evil Boy 4 Life!!!

- Eta Rammstein? - spytał Łukaszenka. Poczuł nagle, że coś go uwiera z tyłu i od dołu. To admirał Jaszczur wepchnął mu w tyłek lufę karabinu Grot.

- Nie, to będzie Rammstein! - zapowiedział Jaszczur.

- Baba Jega... - wyszeptał przerażony Baćkoszenko.

***


Wpisu za tydzień nie będzie. Jadę do pustynnego kraju. 

sobota, 23 września 2023

Wojna jednodniowa

 



Ilustracja muzyczna: System of a Down - Aerials

Chyba nikt nie spodziewał się, że pokonanie samozwańczej Republiki Arcachu zajmie tak krótko. Zajęło jeden dzień. Główny front obrony separatystów załamał się po ośmiu godzinach. Oczywiście bardzo mocno pracowało azerskie lotnictwo dronowe. Władze Arcachu najwyraźniej uznały, że nie mają żadnych szans i zdecydowały się na rozmowy kapitulacyjne. Ich armia złożyła broń - no może z wyjątkiem oddziału generała Karena Dżawaljana, który przeszedł do partyzantki. Delegacja Azerbejdżanu już wręczyła władzom Arcachu listę osób do wydania: byłych przywódców samozwańczego państewka oraz sprawców czystek etnicznych na ludności azerskiej w czasie pierwszej wojny karabaskiej. 

Niektórzy twierdzą, że cała ta wojna to spisek karzełka Putina z azerskim prezydentem Alijewem mający na celu obalenie rządów ormiańskiego premiera Paszyniana. Ja skłaniam się natomiast do teorii, że to był spisek Alijewa z... Paszynianem.

Armenia podczas tej wojny demonstracyjnie bowiem odcięła się od separatystów z Arcachu. Symboliczny pod tym względem był tweet ormiańskiego Ministerstwa Obrony mówiący o "stabilnej sytuacji na granicy". Paszynian wydał rozkaz, by nie strzelać do wojsk azerskich. Jednocześnie cały czas utrzymywał,  że na terenie Arcachu nie ma żadnych jednostek armii ormiańskiej, a separtyści działają wyłącznie na własną rękę. Już po zakończeniu starć, Paszynian stwierdził, że doniesienia o dużych ofiarach wśród cywilów są nieprawdziwe.  Ostro skrytykował też władze Arcachu za to, że kazały się zgromadzić 10 tys. cywilów na terenie zamkniętego lotniska w rosyjskiej bazie wojskowej, oszukując tych ludzi, że mają zapewniony transport do Armenii, a potem twierdząc, że ormiański rząd odmówił im ewakuacji. Działania rządu Paszyniana pochwalił natomiast prezydent Alijew, który zapewnił, że granice Armenii będą nienaruszalne.  Azerbejdżan dostał, to czego chciał od trzech dekad. Armenia pozbyła się pasożyta w postaci Arcachu, który łączył ją z Ruskim Mirem. Teraz droga do normalizacji stosunków między Erywaniem, Baku i Ankarą jest otwarta. Podobnie jak droga Armenii na Zachód. Paszynian poświęcając Arcach dokonał więc po prostu gambitu. Ciekawe, że na kilka dni przed wojną mówił o szykowanym traktacie pokojowym z Azerbejdżanem...

W całej tej historii strasznie skompromitowała się Rosja. Jej "mirotworcy" po prostu uciekli, a ich baza została zbombardowana przez Azerów. Azerscy żołnierze zabili też w zasadzce rosyjskich oficerów: majora, podpułkownika i dwóch pułkowników, w tym zastępcę dowódcy sił podwodnych Floty Północnej. Wizerunek "wielkiej, opiekuńczej" Rosji załamał się wśród Ormian. Doszło do tego, że demonstracyjnie niszczyli oni swoje rosyjskie paszporty podczas demonstracji w Erywaniu.




Symboliczne jest to, że wojna w Karabachu była jednym z konfliktów, który przyczynił się do rozpadu ZSRR. Wybuchła m.in. dlatego, że Gorbaczow wyrzucił z KC Hejdara Alijewa - długoletniego pierwszego sekretarza Azerskiej SSR, a wcześniej szefa KGB w republice. Alijew zawadzał lobby ormiańskiemu na Kremlu, w tym ekonomistom doradzającym Gorbaczowowi. Spotkałem się na Kaukazie z opinią, że wszystko potoczyłoby się o wiele lepiej, gdyby to Alijew został przywódcą ZSRR w miejsce Gorbaczowa. No ale od czasów Stalina i Berii Wielkorusi nie chcieli by nim rządził ktoś z Kaukazu...

***


Sytuacja z Ukrainą i Zełenskim wydaje się być oczywista. Orientują się na Niemcy i od kilku miesięcy pomagają im w próbach obalenia obecnych polskich władz. (Na ile te próby są mądre, to inna sprawa...). Ukraińcy mają oczywiście zbyt naiwne podejście do UE i żenująco niską wiedzę o mechanizmach jej funkcjonowania. Niemieckie obietnice "złotych gór" w ramach programu odbudowy więc na nich podziałały. Niektórzy twierdzą, że Niemcy byłyby też pomocne przy ewentualnym zamrożeniu konfliktu - ale oczywiście za próby takiego zamrożenia Zełenski zostałby wywieziony na taczkach z Bankowej. Ukraińska orientacja na Niemcy oczywiście nie przyniesie Kijowowi "złotych gór". UE nie będzie miała wystarczających środków, by odbudować gospodarkę ukraińską po wojnie. Nie styka się jej przecież nawet osławiony fundusz Next Generation EU. Ukrainę można odbudować tylko za pomocą skonfiskowanych rosyjskich rezerw - ale to będą pewnie blokować Niemcy i UE, tak jak teraz wyśmiewają ukraińskie pomysły, by wyrzucić Rosję z RB ONZ.  Niemcy nie są też w stanie, ani nie mają zamiaru silniej wesprzeć Ukrainy sprzętem wojskowym. Przed Kijowem maluje się więc czarna przyszłość w niemieckiej strefie, w której Ukraińcom wyznaczono rolę jedynie rezerwuaru taniej siły roboczej i zaplecza surowcowego. Wszak nawet według optymistycznych prognoz dla Ukrainy, ukraiński PKB będzie w 2030 r. cztery lub pięć razy mniejszy od polskiego. Polska będzie miała też pewnie więcej ludności niż Ukraina. Tamtejszy rynek będzie więc mały, biedny i opłacalny jedynie jako miejsce do neoliberalnego, januszowskiego wyzysku, przed którym Ukraińcy będą uciekać do Polski. 




Zełenskiego za ostatnią szarżę w ONZ skrytykował Arestowycz, ironizując, że może jeszcze wypowiedzą wojnę Polskę. Stwierdził, że ukraińskie elity mają w sobie gen samozniszczenia. Zaczynają coś dobrze, by później zawsze to spieprzyć. Nie mylmy też zgniłych "elit" z opinią zwykłych Ukraińców, która jest obecnie mocno propolska.

Wszelkie sondaże wskazują, że gdyby w wyborach startowała partia ukraińskich generałów, to zmiotłaby ona wszelkie inne stronnictwa, łącznie z ruchem Zełenskiego. Zgadzam się więc z komentarzem w Defence24.pl mówiącym, że: 

"Elity wojskowe na Ukrainie cieszą się wysoką autonomią, a relacje na linii politycy-wojskowi bywają szorstkie. Nie jest też tak, że Załużny czy Budanow nie mają w ukraińskiej polityce nic do powiedzenia. Załużny, zwany także, „żelaznym generałem" – jak mówi się nieoficjalnie – nie ma najlepszych relacji z Wołodymyrem Zełenskim i panów łączy tzw. szorstka przyjaźń. Władza na Ukrainie nie jest monolitem i to, że obecnie część elit zaczęła ciążyć ku polityce Niemiec nie oznacza wcale, że polskie sprawy w Kijowie są przegrane. Pytaniem retorycznym pozostaje czy jesteśmy gotowi by jak rasowy poważny kraj lobbować za naszymi interesami?"

(koniec cytatu)

Po zakończeniu czy - nie daj Boże - zamrożeniu konfliktu możemy mieć do czynienia na Ukrainie z podobną sytuacją jak w pierwszej połowie lat 20-tych w Polsce. Wojskowi są tam bez wątpienia najbardziej kompetentną częścią elit. Świadczą o tym choćby przeprowadzane przez nich błyskotliwe uderzenia we wrażliwe cele wroga, takie jak atak na sztab Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu czy na bazę lotniczą Czkałowski pod Moskwą. 

No i przynajmniej już wywalili tego transa z funkcji rzecznika :)

Mimo ostatnich napięć na linii Kijów-Warszawa, nie zmieniam swojego zdania o tym, że nasza pomoc wojskowa dla Ukrainy była w 100 procentach opłacalna dla Polski. Ci którzy na nią jojczą przypominają patafianów, którzy twierdzili, że Wyprawa Kijowska była przyczyną tego, że bolszewicy doszli prawie pod Warszawę. Było wręcz przeciwnie. Bez Wyprawy Kijowskiej Armia Konna Budionnego rozpoczęłaby swoje uderzenie znad Zbrucza a nie znad Dniepru. Nasze uderzenie na Kijów kupiło więc na potrzebny czas i przestrzeń. Tak samo jak przez ostatnie kilkanaście miesięcy opór wojsk ukraińskich przeciwko rosyjskim najeźdźcom. 

Dlatego też totalną moskiewsko-berlińską żenadą jest jojczenie różnych Warzechów i Dzierżawskich, że Ukraina "powinna zakończyć konflikt", bo na froncie "giną tysiące Ukraińców". Ostatnio w "Do Rzeczy" ukazał się propagujący takie idiotyczne tezy wywiad z Jeffreyem Sachsem przeprowadzony przez znanego zjeba Wojciecha "Mielonkę" Golonkę.  W wywiadzie w "Do Rzeczy" twierdzi on też, że jest dumny ze swojej współpracy z Balcerowiczem i efektów swojego planu transformacji gospodarczej. Po tej deklaracji mamy jego jojczenie "ojej, giną tysiące Ukraińców, zakończmy tę wojnę". Podobną truciznę sączono w czasie wojny wietnamskiej w USA oraz we Francji w latach 1939-1940. Każdy świadomy historii Polak powinien być na taką idiotyczną propagandę wyczulony. No ale czego się spodziewać po przebierańcach udających polską prawicę?

***

W 12 odcinku serialu "Reset" dużo miejsca poświęcono dokumentom mówiącym o planach z 2011 r. podpisanych przez Klicha i gen. Cieniucha przewidujących obronę na rubieży Wisły, czyli oddanie wschodniej Polski - w tym warszawskiej Pragi - rosyjskim najeźdźcom. Odcinek oczywiście polecam, zwłaszcza jego drugą połowę.


Na tych klichowsko-cieniuchowskich planach suchej nitki nie zostawili m.in. generałowie: Wroński, Komornicki, Polko i Samol

Jaka jest reakcja ekipy, która była odpowiedzialna za stworzenie tej katastrofalnej koncepcji?

Niektórzy z nich twierdzą, że plany te "zostały sfałszowane". Inni jojczą, że to skandal, że "ujawniono tajne plany NATO". W ich optyce, dużo większym skandalem jest to, że opinia publiczna mogła się zapoznać z okładką i paroma stronami archiwalnego i już totalnie nieaktualnego planu z 2011 r., niż to, że chciano oddać wschodnią Polskę wrogowi i zmienić Warszawę, Sandomierz, Toruń, Bydgoszcz i  Gdańsk w miasta frontowe. 




Wśród tych, którzy jojczyli, że "ujawniono tajne plany" znalazł się również gen. Skrzypczak, czyli specjalista od bezmyślnego mielenia ozorem. Tak się akurat składa, że to sam Skrzypczak w 2014 r., w wywiadzie dla "Faktu" ujawnił jedno z założeń tych planów, czyli to, że wojsko będzie bronić się trzy dni na podejściach do Warszawy. Co więcej mapki hipotetycznej wojny prowadzonej według tych planów były publikowane wówczas w prasie. Oczywiście optymistycznie zakładano kontratak - taki jak obecnie na Zaporożu. 

Generał Koziej - jedna z najbardziej tragikomicznych postaci w ponad tysiącletnich dziejach polskich sił zbrojnych - zwalił winę na prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To Kaczyński miał te plany zatwierdzać. W 2011 roku, rok po swojej śmierci w Smoleńsku. Koziej twierdzi, że plany te wynikały z jakiejś dyrektywy BBN z 2007 r. Jakoś nie pokazuje jednak tekstu tej dyrektywy, ani nie wspomina, że owe plany były sprzeczne z dyrektywami choćby z 2009 r. Możemy więc z dużym prawdopodobieństwem założyć, że ów współczesny Izydor Modelski i zarazem resetowy partner Nikołaja Patruszewa, po prostu łże, by zatuszować swoją totalną niekompetencję. 

Siemoniak twierdzi natomiast, że obrona na rubieży Wisły była tylko jednym z wariantów, najbardziej pesymistycznym. Skoro tak, to co on robił - i jego poprzednik Klich - by zapobiec realizacji takiego scenariusza? Czy rozbudowywał armię, kupował nowy sprzęt, tworzył jednostki wojskowe na wschód od Wisły? Nic takiego się nie działo. Wręcz przeciwnie. Armia się zwijała, a jednostki mogące stawiać opór wrogowi na wschodzie likwidowano. Były to też czasy gdy koziejowski BBN współpracował ze swoim rosyjskim odpowiednikiem, SKW kierował gen. Pytel mający zarzuty dotyczące kontaktów z FSB, polskie jednostki były wizytowane przez rosyjskich inspektorów (mimo zawieszenia w 2007 r. przez Rosję udziału w układzie o kontroli konwencjonalnych sił zbrojnych w Europie), a Klich chciał kupować rosyjski sprzęt dla naszego wojska. 

Jak wskazuje Piotr Grochmalski (ekspert, który trafnie przewidział rosyjski atak na Ukrainę):

"Jak wskazał prof. Grochmalski, kiedy w 2011 roku Polska zlikwidowała czwartą dywizję, Rosja stopniowo zwiększała swoje nakłady na armię i zaczęła odbudowywać 1. Gwardyjską Armię Pancerną, która w czasach Związku Sowieckiego, stacjonując na terytorium Niemiec Wschodnich, miała odegrać rolę taranu niszczycielskiego, który rozbije formacje NATO-owskie gdyby ZSRS zaatakował Zachód".

– I ta 1. armia miała uderzyć właśnie na tym kierunku, którego bronić miała zlikwidowana 1 Warszawska Dywizja Zmechanizowana. Pierwszym jej zadaniem miało być jak najszybsze przebicie się walcem przez Polskę – tłumaczył nasz rozmówca. – W związku z tym, przy trzech dywizjach, z których dwie były rozlokowane przy granicy z Niemcami, polska armia nie byłaby w stanie zatrzymać uderzenia rosyjskich armii Zachodniego Okręgu Wojskowego, utworzonego w 2010 roku, nawet na linii Wisły. Rosyjskie zagony pancerne realny opór napotkałyby dopiero pod Poznaniem."

(koniec cytatu)


Ktoś kiedyś napisał w komentarzu pod jednym z wpisów na moim blogu, że miał realistyczny sen, w którym wojska rosyjskie szturmowały Gniezno. Być może to był przebłysk z rzeczywistości alternatywnej. Rzeczywistości, w której Bronek "Bul" Komorowski - polski Peter Griffin - nie wszedł na krzesło w japońskim parlamencie i nie przerżnął przez to wyborów, a Kopacz nadal była premierem po 2015 r.

Pamiętacie jeszcze może jak karykaturalny gejnerał Różański zrezygnował w 2016 r. ze stanowiska, "bohatersko" opierając się naciskom Macierewicza na tworzenie jednostek wojskowych na wschód od Wisły? Ten pajac wciąż chciał kontynuować strategię obrony Polski na Wiśle czy raczej na Odrze. Oni nadal są jej wierni, o czym świadczy ich nieustanne jojczenie na zakupy amerykańskiego i koreańskiego sprzętu i powiększanie wojska. Nie podobają im się Abramsy, nie podobają Himarsy... Co to za generał, który jojczy, że będzie miał więcej żołnierzy i sprzętu? Najwidoczniej jakaś podróbka generała. 

No i teraz wiecie, czemu doszło do zamachu w Smoleńsku - by takie cieniucho- różańsko- i koziejopodobne podróbki generałów znów zaczęły kierować jedną z kluczowych natowskich armii.

W całej tej historii nie mogę jednak zrozumieć jednej rzeczy: dlaczego na podobną destrukcję wojska jak Polska za resetu i Ukraina za Janukowycza realizowały również Niemcy? Poniżej macie ilustrację tej destrukcji. Jedna mapka przedstawia bataliony stacjonujące w RFN i Berlinie Zachodnim w 1990 r., druga w 2022 r. Jedna kropa to batalion. Uwzględnione są też wojska amerykańskie, brytyjskie, francuskie itd. Szare kropki to bataliony niemieckie. Widać, że całej Brandenburgii i Berlina bronią obecnie zaledwie jedynie cztery bataliony, czyli wzmocniony pułk - i to pewnie o obniżonej zdolności bojowej. 




***

Następnym razem - jeśli Allach pozwoli - Sny: Brązowa Granica

sobota, 16 września 2023

Sewastopol płonie, chiński minister znika a E.T. istniał

 


Atak na stocznię im. Ordżonikidze w Sewastopolu, przeprowadzony przez Ukraińców za pomocą brytyjskich rakiet Storm Shadow, to błyskotliwa operacja przypominająca brytyjskie uderzenie na włoską flotę w Tarencie w 1940 r. To pierwszy przypadek od drugiej wojny światowej gdy Bolszewia traci okręt podwodny w boju. Okręt nie byle jaki, bo oddaną w 2014 r. maszynę klasy Kilo "Rostów nad Donem", wykorzystywaną dotychczas w rakietowych ostrzałach Ukrainy. Bardzo mocno uszkodzony został natomiast "Mińsk", duży desantowiec klasy "Ropucha". Nieco wcześniej Ukraińcy zniszczyli na Krymie wyrzutnię rakiet S-400, po raz kolejny potwierdzając, że ten system jest mocno dziurawy.

Sewastopol przestał być więc bezpiecznym portem dla rosyjskiej floty. A tyle było jojczenia u onuców, że dla Rosji port w Sewastopolu "jest żywotnie ważny" jako baza morska. Kontrowałem zwykle ich "argumenty" mówiąc, że Flota Czarnomorska może się przenieść do Noworosyjska. Ale Noworosyjsk też nie jest całkiem bezpieczny. Ukraińcy uderzali już dronami na redzie tego portu.

Nieco wcześniej, komandosi z ukraińskiego wywiadu wojskowego przejęli tzw. Wieże Bojki, czyli platformy wiertnicze we wschodniej części Morza Czarnego. Nie były one bronione. Rusaki zostawiły na jednej z nich działający radar. Wygląda więc na to, że Flota Czarnomorska odpuściła sobie kontrolę nad wschodnią częścią Morza Czarnego. Jest ona zbyt niebezpieczna dla niej. Nie powinno nas to dziwić. Flota Czarnomorska mocno się bowiem kompromitowała również w czasie obu wojen światowych. W czasie agresji przeciwko Gruzji w 2008 r. wymyśliła sobie natomiast "pierwszą bitwę morską w Europie po drugiej wojnie światowej", w trakcie której miała zatopić gruziński patrolowiec flagowy "Dioskuria". "Dioskuria" stała w tym czasie niesprawna w porcie w Poti, wraz z resztą gruzińskiej floty, a Rusaki po prostu ostrzelały okręt handlowy przewożący zboże. 

Dziwić może natomiast nieporadność rosyjskiego lotnictwa. Nie jest ono w stanie przeprowadzić precyzyjnych ataków na ukraińskie cele, podobnych do uderzeń na lotnisko w Pskowie czy stocznię w Sewastopolu. Nie potrafią wykorzystać do tego celu dronów - wysyłając je przeciwko magazynom ze zbożem. Kampania bombardowań ukraińskiej infrastruktury energetycznej została rozgrzebana i porzucona. Prowadzono ją bez żadnego precyzyjnego planu. Jest nadal tak, jak zaobserwował gen. Skalski w latach 40-tych: rosyjskie lotnictwo odgrywa tylko rolę taktycznego wsparcia, a nie jest przygotowane do misji strategicznych.

W wojnie lądowej nadal mamy impas. Ukraińcy utknęli na Zaporożu, podobnie jak Amerykanie w lesie Hurtgen. Są pogłoski, że mogą forsować Dniepr pod Chersoniem i w ten sposób obejść linię rosyjskich umocnień. W okolicach Bachmutu zniszczyli rosyjską brygadę. Przełomu jednak nie ma. Jest za to wojna na wyniszczenie. Według "NYT" Rusnia zwiększyła produkcję czołgów ze 100 rocznie do 200 rocznie. Pomija jednak ważny szczegół: duża część tej produkcji to modernizację czołgów, takich jak T-62, wyciągniętych z magazynów. Nowe pułki dostają m.in. czołgi T-55.  Jak dotąd wizualnie potwierdzono utratę przez Rosję ponad 2,3 tys. czołgów. 

No i ponoć Kadyrow wszedł w śpiączkę.  Przesadził pewnie z ćpaniem i chlaniem.


Tymczasem chiński minister obrony Li Shangfu gdzieś zniknął. Nie był widziany od ponad dwóch tygodni.  Odwołano jego wizytę w Wietnamie.  Ciekawe, czy ma to coś wspólnego z pogłoskami o tym, że w Cieśninie Tajwańskiej zatonął chiński nuklearny okręt podwodny klasy Shang?


***

W tym tygodniu mieliśmy też do czynienia z szokującym zdarzeniem w meksykańskim Kongresie. Ufolog Jamie Maussan pokazał tam rzekome mumie obcych istot, ponoć znalezione w peruwiańskim Cuzco. Szczątki jednej z tych małych istot rzekomo zostały datowane na 700 lat, a drugiej na 1800 lat. Zostało to potraktowane przez media z całego świata jako ciekawostka. Przypomniano też, że Maussan nie cieszył się dużą wiarygodnością, a w przeszłości prezentował już fałszywe mumie obcych. Jeśli jednak tym razem też pokazał fałszywkę, to bardzo dobrze wykonaną. Ze scanów wynika bowiem, że w owych mumiach są implanty z rzadkich metali. Wewnątrz jednej z nich znaleziono jaja. Wszystkie mają szkielety nie pasujące do ludzkiej linii ewolucyjnej. Od razu rzuca się w oczy, że rzekome mumie obcych za bardzo przypominają E.T. z filmu Spielberga. Więc albo fałszerz inspirował się filmem, albo Spielbergowi ktoś powiedział, jak wygląda jeden z gatunków obcych. I tutaj wracamy do kwestii zasiewania idei...





sobota, 9 września 2023

Ormiańscy separatyści z Karabachu zostaną zmiażdżeni?

 



Nie ulega żadnej wątpliwości, że Górski Karabach jest terenem należącym de iure do Azerbejdżanu. Za azerskie terytorium uznają go wszystkie państwa świata - włącznie z Armenią. Po przegranej wojnie z 2020 r. ormiański premier Nikol Paszynian wielokrotnie przyznał, że to terytorium podlegające jurysdykcji Azerbejdżanu. Nie ulega wątpliwości, że traktuje on kwestię Karabachu jako ogromne obciążenie dla Armenii. Ale...

Mimo to Armenia finansuje budżet separatystycznej Republiki Arcachu i utrzymuje z nią głębokie związki wojskowe. (Azerowie mówią nawet o stacjonowaniu w resztówce Arcachu 10 tys. ormiańskich żołnierzy, co jednak trudno zweryfikować.) Opinia publiczna nie pozwala bowiem Paszynianowi odcinać wsparcia dla tego mafijno-pasożytniczego tworu.

Nie ulega wątpliwości, że władze Arcachu są wrogie wobec rządu w Baku. Nie ulega też wątpliwości, że żadne państwo nie mogłoby tolerować istnienia podobnego tworu na swoim terytorium. To trochę tak jakby Niemcy na Opolszczyźnie utrzymywali swoje quasipaństewko po przeprowadzeniu czystek etnicznych na Polakach (a jakiś zachodni Repetowicz broniłby ich twierdząc, że "Opolszczyzna to starożytna niemiecka kraina, na której Niemcy bronią się przed polskimi ludobójcami"). Republika Arccachu niewiele różni się od Osetii Płd., Abchazji, Naddniestrza oraz Donieckiej i Ługańskiej Republik Ch*jowych. Też powstała dzięki wsparciu militarnemu Moskwy i też jest traktowana przez Rosję jako protektorat. Rosja rozdawała tam swoje paszporty i próbowała w zeszłym roku zrobić premierem Arcachu swojego oligarchę Rubena Wardaniana. (Co jednak Azerbejdżan skutecznie zablokował.)



W grudniu Azerowie rozpoczęli blokadę korytarza laczyńskiego, czyli jedynej drogi zaopatrzeniowej łączącej Armenię z Karabachem. Na początku w formie hybrydowej, posługując się "działaczami ekologicznymi". W czerwcu blokadę przejęło azerskie wojsko. Chodziło zarówno o przerwanie nielegalnych dostaw broni do Karabachu jak i o zmuszenie go do kapitulacji metodami ekonomicznymi. Zablokowano m.in. dostawy żywności. Jednocześnie jednak zaproponowano Ormianom z Arcachu, że cywilne dostawy będą szły tam poprzez Azerbejdżan, drogą prowadzącą z miasta Agdam. Separatyści z Karabachu odmówili. Dali do zrozumienia, że mogą zagłodzić swoją populację, ale władzy Baku nie uznają. Azerowie skręcili natomiast z drona bojowego ciekawy film pokazujący jak arcachskie "elity" hucznie imprezują w rezydencji jednego z lokalnych kacyków. Jak widać rządząca tam mafia radzi sobie podczas blokady. 

W ostatnich dniach w stronę Karabachu zmierzało wiele konwojów wojskowych. W Azerbejdżanie trwają manewry na dużą skalę. Przy linii rozejmowej z Karabachem pojawił się ciężki sprzęt, w tym wyrzutnie TOS-1. Zaobserwowano na pojazdach znaki taktyczne w postaci odwróconej litery "A". Ormianie zaczęli natomiast ściągać wojska nad granicę z Azerbejdżanem, w tym z enklawą Nachiczewań. Wojsko przy granicy zaczął też gromadzić Iran - bliski sojusznik Armenii oraz Rosji. Paszynian co prawda dystansuje się od wieloletniego sojuszu ormiańsko-rosyjskiego. Sprytnie zaprosił do Armenii wojska amerykańskie na ćwiczenia. 

Nie sądzę, by do wojny doszło przed zakończeniem amerykańsko-ormiańskich manewrów. Możliwe jednak, że po nich Armenia może przedwcześnie uznać, że ma "pełne wsparcie" USA. Wejście przez nią do nowej wojny przeciwko Azerbejdżanowi byłoby jednak skrajną głupotą. Poprzednią wojnę przegrała na całej linii - i tylko interwencja dyplomatyczna Rosji ocaliła ją przed totalną klęską. W przypadku wojny bardzo prawdopodobnym scenariuszem jest powtórka z chorwackiej operacji "Burza", czyli odbicia terenów separatystycznej Krajiny. Wówczas Serbowie masowo uciekali ze swojego separatystycznego quasi-państewka. Wkrótce mogą to robić Ormianie z Karabachu - choć w ich przypadku będzie to trudniejsze, gdyż Karabach jest otoczony terenami kontrolowanymi przez wojska azerskie. Przywódcy mafijnej Republiki Arcachu już więc zapobiegliwie wysłali swoje rodziny do Armenii. Repetowicz już wiele miesięcy temu pisał na łamach "Od Rzeczy", że moglibyśmy przyjąć do siebie ormiańską populację Karabachu - ich gangsterzy ich alfonsi mocno wzbogaciłaby nas kulturowo... Podejrzewam, że Warzecha by nie protestował. 

Moim zdaniem pełnoskalowy konflikt zbrojny nie jest jednak jeszcze w 100 proc. przesądzony. Można problem rozwiązać bez rozpoczynania nowej wojny. Skoro Azerom udaje się sfilmować z Bayraktara imprezę z udziałem przywódców karabaskich separatystów, to równie dobrze mogą posłać w nich salwę z rakiet. Potraktować ich tak jak na to zasługują, czyli jak terrorystów. I narzucić Arcachowi rozwiązanie pokojowe - przejście pod faktyczną jurysdykcję Baku z zachowaniem autonomii. Oczywiście Ormianie będą rozkręcać histeryczną propagandę, że "to nowy rok 1915 r.". W rzeczywistości sami są jednak bardzo nietolerancyjni wobec wszelkich mniejszości etnicznych. W Azerbejdżanie mniejszości narodowe stanowią około 9 proc. populacji. Mniejszości - w tym Ormianie - stanowią też sporą część populacji Gruzji. Tymczasem w Armenii stanowią znikomy procent, który szybko topniał przez ostatnie 30 lat. Z Armenii uciekła m.in. mniejszość azerska, stanowiąca wcześniej 2,5 proc. populacji kraju. To tyle jeśli chodzi o prawa człowieka... 

Takie pokojowe rozwiązanie będzie również w pełni w interesie Armenii. Nie może ona się bowiem rozwijać z mafijno-sowieckim pasożytem w postaci Republiki Arcachu. Sam premier Paszynian stwierdził, że trwały pokój w regionie nie będzie możliwy bez poszanowania integralności terytorialnej zarówno Armenii jak i Azerbejdżanu. Trudno odmówić mu racji.

***

W podręczniku do historii najnowszej Rosji, autorstwa Władimira Miedińskiego (doradcy Putina), oprócz typowego sowieciarskiego bóldupienia na "pańską Polskę" i wychwalania paktu Hitler-Stalin, znalazła się też wzmianka, że tłumienie Powstania Węgierskiego z 1956 r. było "walką z faszystami". Kolejny wielki sukces orbanowskiej polityki wielowektorowego dawania dupy! Orbanowi nie pomogło to, że w centrum Budapesztu - blisko Parlamentu i obok pomnika Reagana - utrzymuje pomniczek upamiętniający sowieckich sołdatów, którzy w latach 1944-1945 pustoszyli węgierską stolicę i masowo gwałcili Węgierki. W oczach kremlowskich propagandystów, węgierscy patrioci to wciąż "faszyści".

Zadziwiające jest też to, że Rusaki nadal stosują wyświechtane klisze propagandowe sprzed kilku dekad. W "Efekcie domina" Zyzak opisał m.in. demonstrację wymierzoną w Solidarność przeprowadzoną w latach 80-tych w USA przez wynajętych lewaków. Nosili oni transparenty takie jak "Precz z piłsudczykowskim antysemityzmem!" :)  Odgrzali więc idiotyczne hasła Billa Geberta i Oskara Lange z lat 40-tych.

Na wiele lat przed wojną na Ukrainie Moskwa zaczęła bombardowanie tematem banderowców. Do worka z napisem "banderowcy" wrzucała oczywiście też rosyjskojęzycznych Ukraińców, Żydów, Tatarów, Ormian a nawet Polaków. Możesz być Polakiem uważającym akcję Wisła za w 100 proc. słuszną, ale jeśli nie kibicujesz Moskwie w wojnie przeciwko Ukrainie to już jesteś "banderowcem". Przy okazji obrodziło nam różnymi przebierańcami, którzy zawsze "pamiętają o Wołyniu", a jakoś nie chcą zabierać głosu w kwestii operacji antypolskiej NKWD z 1937 r. czy Obławy Augustowskiej. Coś też zwykle konta tych "polskich patriotów" milczą w okolicach 15 sierpnia - no chyba, że pierdolą o tym, że "zdrajca Piłsudski zabił generała Rozwadowskiego".

Oczywiście, gdyby Moskwie ślizgnęło się w 2022 r. na Ukrainie, to kraje bałtyckie i Polska byłyby następne w kolejności i ruszyłaby też antypolska machina propagandowa. Tak jak dzisiaj Panasiuk powtarza sowieckie komunikaty o "faszystach z AK" a Łukaszenka niszczy cmentarze naszych bohaterów, tak w takim scenariuszu mielibyśmy antypolskie wzmożenie podobne jak w 1939 r. Kubły kremlowskich pomyj wylewane byłyby nie tylko na AK, ale również na II RP i na całą polską tradycję. Balony próbne już mieliśmy. W narracji różnych zjebów nagle pojawił się wątek, że jesteśmy rządzeni przez "neosanację" i że "sytuacja jest podobna jak w 1939 r.". Tuż przed pełnoskalową inwazją na Ukrainę, cwelotrolle z triumfalnym tonem pytały w komentarzach na moim blogu, czy już przygotowałem sobie trasę ucieczki do Rumunii. Jakoś im umknęło, że Polska już z Rumunią nie graniczy. Tak mocno trzymają się wyświechtanych klisz propagandowych sprzed 80 lat!

***

 


Dobrze, że Agnieszka Holland nie nakręciła "Ataku na Tytana". Zamiast epickiej, rymkiewiczowskiej opowieści, mielibyśmy gniota o biednych tytanach gnębionych przez Oddział Zwiadowczy. Maja Ostaszewska zapewne ze Szczerbą i Jońskim pojechałaby zawieść pizzę tytanom, a osłanka Hartwig pisałaby "Wpuście tych tytanów! Później się ustali, kim oni są!". 

Holland jest - obok Smarzowskiego - bezapelacyjnie jednym z największych beztalenci polskiego kina. Muszę jednak przyznać, że poniższa scena z komedii "Zielona granica" świetnie jej wyszła.

 




No cóż, to że Holland wpisuje się w kremlowski przekaz propagandowy, wcale mnie nie dziwi. Jej ojciec pełnił bowiem podobną funkcję jak dziadek Prigożyna. Był politrukiem. 


Ów jeszcze przedwojenny zdrajca, był m.in. jednym z organizatorów kampanii nienawiści wobec profesora Tatarkiewicza. Mimo wiernej służbie komunie, stał się jej ofiarą. A raczej ofiarą swojego zbyt długiego jęzora, którym bezmyślnie mielił w obecności zagranicznych korespondentów prasowych. Gdy więc w 1961 r. SB zrobiła mu rewizję w mieszkaniu, ze strachu popełnił samobójstwo - wyskoczył z okna i rozpaćkał się na ulicy. Niedaleko pada jabłko od jabłoni...

sobota, 2 września 2023

Sobór Trydencki przyczyną upadku Polski? Wiwisekcja Stachniuka

 



Kilka miesięcy temu dostałem od przyjaciela na urodziny "Dzieje bez dziejów" Jana Stachniuka. Od dłuższego czasu nosiłem się z myślą o napisaniu recenzji tego dzieła historiozoficznego, zwłaszcza, że to książka dosyć mało znana, a dużo dająca do myślenia. Stachniuk zajął się w niej przyczynami upadku I RP i zrobił to w sposób mocno obrazoburczy. Miał to tego obrazoburstwa jednak pełne prawo. Był niekwestionowanym patriotą i nacjonalistą, który później stał się jednym z bohaterów wojennego podziemia, powstańcem warszawskim i więźniem UB. Był przy tym neopoganinem, czy raczej nitzscheanistą. Już sam jego wyjątkowy życiorys skłania do zapoznania się z jego twórczością.

Stachniuk w "Dziejach bez dziejów" zastanawiał się jak to się stało, że upadło takie wielkie państwo jak Rzeczpospolita, a sąsiednie Prusy stały się europejską potęgą. Warunki naturalne nie wróżyły przecież Prusom sukcesu. Gleby tam były liche, co w czasach przed rewolucją przemysłową było czynnikiem mocno negatywnie wpływającym na rozwój gospodarczy. Rzekoma wyższość rasowa Prusaków nie wchodziła też w grę, gdyż mieszkała tam cała masa Słowian i Bałtów - zarówno tych zgermanizowanych jak i tych, którzy na co dzień posługiwali się mową przodków. Zresztą sporą część mieszkańców Niemiec nawet dziś stanowią potomkowie zgermanizowanych Słowian (Angela Merkel - pierwszy przykład z brzegu). Współczesne badania genetyczne wskazywały, że słowiańskich przodków mogło mieć nawet 60 proc. Niemców. Czemu więc Prusy zaczęły w XVII wieku rosnąć na potęgę, a Rzeczpospolita weszła na drogę do upadku? Według Stachniuka kluczowa była mentalność elit i ludności. Zauważył on, że w XVII w. wyraźnie psuła się również kondycja Hiszpanii, Portugalii oraz państw włoskich. Co je łączyło z I RP? Wszystkie te kraje były, podobnie jak państwo polsko-litewskie, bastionami kontrreformacyjnego katolicyzmu. I we wszystkich w nich ukształtowała się typowa dla niego mentalność. Kształtował ją system edukacji znajdujący się w rękach takich zakonów jak jezuici, kształtowały ją kazania głoszone w kościołach i przykład idący z góry - od magnatów i szlachty. Stachniuk zauważał, że specyficzna sarmacka mentalność nie była w Polsce tylko domeną klas wyższych. Mocno przesiąknął nią również lud. Polski chłop, który na początku XX w. emigrował do Brazylii, zaczynał się na miejscu zachowywać w podobny sposób jak dawny szlachcic. 

Co szkodliwego Stachniuk widział jednak w katolickim sarmatyzmie oraz kontrreformacji? Zwracał on uwagę na to, że po Soborze Trydenckim, Kościół bardzo mocno zaangażował się, by zwykli ludzie naprawdę przyjęli jego dogmaty wiary i filozofię życia. Jego doktryna zaczęła więc docierać do elit i ludu o wiele silniej niż w czasach średniowiecza czy renesansu.  Co jednak było w tym złego? Stachniuk dostrzegał w doktrynie chrześcijańskiej silnie antyspołeczne elementy. Człowieka miał dążyć głównie do zbawienia po śmierci, ignorując rzeczy doczesne. Skrajne przykłady tej postawy były widoczne choćby w ostatnich dekadach istnienia Cesarstwa Rzymskiego, gdy społeczeństwo się rozpadało a tysiące pustelników udawało się na pustynię, by oddawać się modlitwie i pokucie. Ten pęd do życia "z dala od świata" był też widoczny w XVII i XVIII wiecznej I RP, gdy mieliśmy o wiele więcej mnichów niż żołnierzy. (Stachniuk wskazywał, że mitem było to, że szlachta nie była ofiarna. O jej ofiarności świadczyły choćby wystawiane przez nią klasztory i kościoły. Pieniędzy na "nie swoje wojny" jednak królom skąpiła.) W "Dziejach bez dziejów" przytoczono też cytaty ze św. Tomasza z Akwinu oraz nawet dwudziestowiecznych teologów mówiących, że mężczyzna powinien zarabiać jedynie tyle, by móc utrzymać rodzinę - wyższe dochody nie są mu potrzebne. Tego typu mentalność przekładała się z czasem na atrofię gospodarki oraz zacofanie technologiczne. Jednocześnie Kościół stał się sojusznikiem szlachty i magnaterii w utrzymywaniu "złotej wolności", a także przymykał oczy na osłabiającą gospodarkę szlachecką nadkonsumpcję, życie ponad stan oraz wyzysk warstw niższych. Apogeum tych patologii była epoka saska. (Symboliczny pod tym względem był rok 1717 - rok sejmu niemego i koronacji obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Podporządkowaniu kraju obcym potęgom towarzyszyła beztroska dewocja. ) Stachniuk nazywał więc recydywą saską często obecny w naszej historii nurt mentalny polegający na triumfie antypaństwowej prywaty. 

Autor "Dziejów bez dziejów" dostrzegał też w naszych dziejach tzw. nurt reformatorski. Uaktywniał się on zwykle po tym, jak część elit była wytrącana z błogości przez zagrożenie zewnętrzne dla swojego stylu życia. Reformatorzy próbowali wzmocnić państwo przeprowadzając reformy gospodarcze i wojskowe, ale zwykle nie ruszając fundamentów, czyli fatalnej mentalności narodu. Widzieliśmy ten schemat działania zarówno w czasach stanisławowskich, w czasach Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego, czy w działaniach pozytywistów. Przykładem owego nurtu reformatorskiego była również sanacja - desperacko próbująca umocnić państwo w obliczu zagrożenia z Zachodu i ze Wschodu. Działania reformatorów były jednak skazane na porażkę, ze względu na mentalność zaszczepioną w narodzie. Cały czas dawała też o sobie znać recydywa saska. Nietrudno się domyśleć, że Stachniuk widział recydywę saską we współczesnej sobie warcholskiej endecji.

Dostrzegał on również tzw. cykl buntu pokoleń. Dawna, wojownicza, słowiańska mentalność Polaków, stłamszona przez chrześcijaństwo, od XVIII w. wystrzeliwała na powierzchnię co jedno pokolenie, buntując się przeciwko zastanej kryzysowej okoliczności. W 1768 r. takim "irracjonalnym" buntem była Konfederacja Barska, w 1794 r. Insurekcja Kościuszkowska a później Legiony Dąbrowskiego, w 1830 r. Powstanie Listopadowe, w 1863 r. Powstanie Styczniowe, w 1905 r. akcja bojowa PPS Piłudskiego, której przedłużeniem były Legiony i walka o niepodległość i granice. Kolejną erupcję tego napięcia społecznego Stachniuk spodziewał się na rok... 1945. Z perspektywy czasu można uznać, że wpisało się w ten cykl Powstanie Warszawskie i Powstanie Antykomunistyczne Żołnierzy Wyklętych/Niezłomnych.

Tyle tez Stachniuka. Polemizować z nimi próbowali turbokatoliccy endecy - z żałosnym skutkiem. Nawet intelektualiście takiej klasy jak o. Bocheński nie udało się ich obalić. To jednak nie oznacza, że w narracji Stachniuka nie ma dziur. Są i to bardzo poważne.

Przede wszystkim teza o straszliwej szlachecko-magnackiej nadkonsumpcji oraz o jej tolerowaniu przez Kościół. Nie da się zaprzeczyć, że owa szalona konsumpcja istniała. Nie da się zaprzeczyć, że była czynnikiem szkodliwym dla gospodarki, gdyż psuła nam bilans handlowy. Stachniuk przeciwstawiał jej ascetyczną protestancką etykę pracy. Jakoś jednak nie zauważał, że owa nadkonsumpcja wśród elit była również silnie obecna w krajach protestanckich - choćby w Anglii, gdzie całe rody arystokratyczne zadłużały się z tego powodu  na olbrzymie sumy, czy w Niderlandach, gdzie w pewnym momencie byli ludzie gotowi płacić za cebulkę tulipana tyle, co za mały pałacyk. Owa elitarna nadkonsumpcja jakoś nie wykończyła ani Anglii, ani Niderlandów, ani (katolickiej, choć gallikańskiej) Francji. Przyczyniała się natomiast do bogacenia się tamtejszego mieszczaństwa. (Problemem I RP była więc raczej to, że szlachta kupowała importowane dobra luksusowe, zamiast budować ich manufaktury w kraju. To był skutek "wolnorynkowej" polityki celnej.) Z urzędowymi ograniczeniami konsumpcji mieliśmy wówczas chyba do czynienia jedynie w zmilitaryzowanych Prusach. Fryderyk Wielki Pedał potrafił zerwać na ulicy suknię z kobiety, jeśli dostrzegł, że nosiła ona suknię z importowanej tkaniny. (Pruskie sukno było bardzo łatwo rozpoznać, bo było tak ch...wej jakości.) Słabością teorii Stachniuka jest również to, że nie tłumaczy on oczywistej sprzeczności. Jak to było, że jednocześnie Kościół wpajał wszystkim do głów, by nie gonić za dobrami materialnymi i tolerował szaloną nadkonsumpcję?

Stachniuk twierdzi, że polski lud był przez szlachtę wyjątkowo mocno wyzyskiwany. Dlaczego jednak w XVIII w. na tereny polskiej I RP uciekali chłopi pańszczyźniani z Prus? Czyżby uznawali, że lepiej będzie się im u nas żyło? Współcześnie mamy na rynku zalew książek o strasznym losie chłopów w Rzeczpospolitej szlacheckiej. Czytamy ile to dni w tygodniu musieli za darmo pracować na pańskim polu. Autorzy owych publikacji zwykle zapominają wspomnieć, że ilość dni do obrobienia była przydzielana nie na poszczególną osobę, ale na całe gospodarstwo domowe. Chłop wysyłał więc zwykle do roboty na pańskim jednego z dziewięciu swoich synów czy parobka, którego wynajmował. Było to często dla niego wygodniejsze niż płacenie czynszu twardą walutą, gdyż podaż pieniądza kruszcowego była słaba. (Zauważmy, że czynsze były popularne choćby w okolicach Gdańska, czyli tam, gdzie twarda moneta dopływała szerokim strumieniem.) Nie przesadzajmy więc z tym wyzyskiem - w innych krajach Europy - zarówno katolickich, jak i protestanckich - również wyzyskiwano, i to często na większą skalę niż w I RP. Wystarczy przypomnieć fale głodu, które brytyjska szlachta regularnie fundowała Irlandii. 

Sytuacja z klasztorami też była bardziej złożona, niż sugeruje Stachniuk. Owszem, patologią było to, że mieliśmy więcej mnichów niż żołnierzy. Ale wśród mnichów było wielu dawnych żołnierzy. Możemy więc znaleźć relacje z XVII w. o tym, że np. jeden z zakonników ustrzelił Tatara na wieży, bo był najlepszym strzelcem w klasztorze. Ówczesne ośrodki życia monastycznego były po prostu często przytułkami dla weteranów i ośrodkami pomocy społecznej. Były też często ośrodkami życia gospodarczego. Oczywiście ich rosnąca rola była syndromem upadku ekonomicznego miast. Syndromem, a nie przyczyną. 

Dziurę można znaleźć również w narracji Stachniuka dotyczącej sojuszu szlachty i Kościoła w obronie złotej wolności. Owszem ten sojusz funkcjonował przez wiele dekad. Jednak jeszcze za czasów ks. Skargi mieliśmy sojusz między monarchą a Kościołem. Rokosz Zebrzydowskiego był przecież również buntem przeciwko jezuickim wpływom na dworze królewskim. Być może gdyby Kościół konsekwentnie stał później po stronie monarchów przeciwko magnacko-szlacheckim warchołom, to nasze państwo stałoby się silniejsze. Niestety, kadry decydują o wszystkim - hierarchia kościelna była wówczas też magnacko-szlachecka. 

Stachniuk pisał swoją książkę około 90 lat temu, więc nie mógł znać wyników nowszych badań dotyczących I RP i jej gospodarki. Nie pisał więc o wpływie na degradację gospodarki I RP zmian klimatycznych oraz serii pandemii. XVII wieku to akurat Mała Epoka Lodowca. To czasy, w których zamarzał Bosfor (!) i zdarzało się, że w sierpniowe (!) noce ludzie umierali z zimna. Bardzo dobrze skutki tej Małej Epoki Lodowcowej dla ludzkości - w tym dla Polski - opisuje Geoffrey Parker, w książce "Globalny kryzys". Owa globalne oziębienie bardzo mocno uderzyło w nasze rolnictwo, czyli w podstawę gospodarki. Na to nałożyły się potopy szwedzki i moskiewski, bunt Chmielnickiego, oraz seria pandemii, która spustoszyła miasta. Te serie nieszczęść nie dawały nam przez kilka dekad chwili oddechu. Sąsiednie Prusy oraz Austria nie zostały wówczas tak ciężko doświadczone, więc Austriacy zyskali szansę na pożywienie się kosztem osłabionej Turcji, a Prusacy mogli spokojnie budować swoją nadbałtycką wersję Korei Północnej.  

Oczywiście każda niewykorzystana szansa geopolityczna mocno się później mści. Ogromnym nieszczęściem Polski i Litwy był więc wybór na nasz tron totalnego zjeba Augusta II, który wplątał nas w II wojnę północną, akurat w momencie, gdy gospodarka kraju dynamicznie podnosiła się po straconych dekadach. (Zwracał na to uwagę choćby Jasienica, wskazujący na rządy Sobieskiego jako na czas tej błogosławionej chwili oddechu.) Oczywiście po wojnie przyszły czasy odbudowy dobrobytu. Polska nie była wówczas bynajmniej krajem ubogim. Świadczy o tym choćby powiedzenie "Za króla Sasa, jedz, pij i popuszczaj pasa", czy piękne budowle pozostawione przez Sasów w Warszawie. Problemem było to, że królowała wówczas niepodzielnie filozofia, w której każdy miał w d... swój kraj i jego bezpieczeństwo, a jednocześnie był małym Januszem biznesu, płaszczącym się przed możnymi a gnębiącym słabych. Ta fatalna filozofia jest oczywiście wciąż silnie obecna w umysłach wielu mieszkańców Polski. Jej wykorzenienie powinno być absolutnym priorytetem na najbliższe dekady.



A więc Stachniuk miał rację mówiąc, że to mentalność wtłaczana do umysłów szlachty i ludu doprowadziła Rzeczpospolitą do zguby? Miał rację częściowo. Warchołami i szkodnikami byli bowiem wówczas nie tylko katoliccy panowie, ale również protestanccy i prawosławni. Antyspołeczna mentalność była wówczas wręcz ekumeniczna. Faktem jest jednak, że Kościół nie stanął wówczas na wysokości zadania. Kontrolując system edukacji mógł wpajać szlachcie odpowiednie wartości i pracować nad wykorzenianiem postaw antypaństwowych. Mógł choćby propagować to, co mówił ks. Skarga. Kluczowym pytaniem jest więc to: dlaczego tego nie robił, a jeśli robił, to czemu tak nieskutecznie?



Analizując problem można łatwo dostrzec, że XVII i XVIII w. były regresem świata katolickiego. Przegrywa on konkurencję ze światem protestanckim. Widać również, że potrydenccy papieże są tacy jacyś nijacy. XVI wiek wyniósł na tron piotrowy prawdziwych mężów stanu i mecenasów kultury - ludzi takich jak Juliusz II. Wśród XVII i XVIII-wiecznych pontifeksów trudno natomiast znaleźć kogoś wybitnego. Antyprzykładem był choćby Klemens XI, który totalnie zaprzepaścił sprawę chrystianizacji Chin, zakazując miejscowym katolikom oddawania czci przodkom. Ta idiotyczna decyzja doprowadziła do zniszczenia Kościoła w Chinach. Ówcześni papieże zajmowali się często pierdołami - takimi jak zakazywanie corridy w Hiszpanii, czy walka z kobiecymi dekoltami - zaniedbując sprawy kluczowe. Dopiero w połowie XIX wieku w Rzymie znów pojawiają się papieże będący wojownikami tajnych wojen. 

Czyżby więc przedtrydencki katolicyzm był lepszy, bardziej żywotny od potrydenckiego? Przypominam, że Nietzsche uznał rebelię Lutra za wielkie nieszczęście dla świata. Wpędziła bowiem ona Europę w religijny fanatyzm, akurat w momencie, gdy świat chrześcijański szeroko czerpał z dorobku starożytnej Grecji. Bez Lutra, Kalwina i podobnych mu fanatyków, katolicyzm mógłby przejść ciekawą ewolucję. 

Jednym z paradoksów książki Stachniuka było to, że dostrzegał on mimo wszystko w katolicyzmie, elementy aktywne, niejako przeczące jego narracji. Przewidywał bowiem, że władza z rąk sanacji zostanie przekazana "aktywnym katolikom" reprezentującym młodsze pokolenie. Zapewne takim jak Bolesław Piasecki. Gdyby zachodnie mocarstwa posłuchały Piłsudskiego i Becka, i wcześniej zdołały zgnieść hitlerowskie Niemcy, zapewne tak historia by się potoczyła. 

Pytanie po czyjej stronie byłby dzisiaj Stachniuk? Czy dostrzegał by recydywę saską w proniemieckiej opozycji, a nurt reformatorski w obecnej władzy, czy odwrotnie? Na pewno widziałby w Gerszomie Braunie typowego przedstawiciela wspak-kultury. Co jednak myślałby o obecnych środowiskach narodowych? Czy możnaby go spotkać na wykładach w Niklocie?

***




Jezuicki papież Franciszek zszokował ostatnio wielu ludzi swoją wypowiedzią na temat carskiej Rosji:

"Nigdy nie zapominajcie o swoim dziedzictwie. Jesteście spadkobiercami wielkiej Rosji: wielkiej Rosji świętych, władców, wielkiej Rosji Piotra I, Katarzyny II, tego imperium – wielkiego, oświeconego, wielkiej kultury i wielkiego człowieczeństwa. Nigdy nie rezygnujcie z tego dziedzictwa, jesteście spadkobiercami wielkiej Matki Rosji, kontynuujcie to".

Można zauważyć, że ów latynoski jezuita "mówi Wolterem", wychwalając "oświeconą" Katarzynę Tłustą Lochę. To wielki paradoks historii. Nie zawieszony jednak w próżni.

Wacław Zbyszewski w "Niemcewiczu od przodu i tyłu" tak opisał bowiem jeden z epizodów życia swojego bohatera tytułowego:


"Do spowiedzi wielkanocnej wyszukał sobie księdza Polaka, ex-jezuitę. Słuchał on ziewając o drobnych szkalowaniach, cudzołóstwach - podskoczył za to z oburzenia gdy mu Niemcewicz z lubością szeptał, że przeklinał najgorszymi słowy Katarzynę i wyręczając Pana Boga skazywał ją na ogień piekielny.

- Jak można, syczał kapłan, czcigodna carowa przecie utrzymała zakon jezuicki w swym państwie, przywróci go na pewno w zabranych ziemiach... Opatrznościowa to zatem monarchini; ciężki grzech popełniłeś, synu!

Ledwo się powstrzymał Niemcewicz by nie kopnąć konfesjonału, pokuty nie odprawił. Przy całej swej pobożności raczej przeszedłby na mahometanizm niż modlił się za Katanalię."