sobota, 26 lutego 2022

Karzełek Putin - pacynka globalistów czy zdemenciały pierdziel?

 


"Ruski korable, idi na chuj!"

        Obrońcy Wyspy Węży

Ilustracja muzyczna: Volodymyr Zelenskyy drip

Przez ostatnie miesiące wielu konspirologów ostrzegało, że "globaliści" chcą wywołać wielką wojnę na Ukrainie. Alex Jones w październiku mówił, że wojna ta wybuchnie w lutym.  Wielu ludzi jednak liczyło, że Putin tylko blefuje, że chciał trochę postraszyć Kijów i Zachód i że skończy się co najwyżej zajęciem przez RoSSję samozwańczych republik w Donbasie. No cóż, 69-letni karzełek Putin zdecydował się na dużą inwazję. Albo jest więc pacynką globalistów, albo ma demencję i uwierzył we własną propagandę o wszechpotężnej RaSSiji. 

Zwróćmy też uwagę na to, jakiego uzasadnienia karzełek Putin używa dla napaści na "bratni słowiański naród". Uzasadnienia antyfaszystowskiego. Chce "zdemilitaryzować" i "zdenazyfikować" Ukrainę. Kij z tym, że prezydent Ukrainy jest Żydem, wnukiem sowieckiego weterana Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Kij z tym, że premier Ukrainy też jest Żydem. Kij z tym, że ukraińskie władze zostały demokratycznie wybrane - w wyborach, w których startowały także siły prorosyjskie. Ukraina musi być zniszczona, bo jest "faszystowska". "Ukraińskimi faszystami" są oczywiście też dzieci z przedszkoli, w które rosyjska armia wali rakietami i rosyjskojęzyczni mieszkańcy Charkowa. Karzełek Putin stosuje więc retorykę Antify: wszyscy mający poglądy na prawo od Stalina, są "nazistami". Rosja jest Antifą Eurazji.

Wojna na Ukrainie pokazuje, do czego prowadzi opętańcza "walka z faszyzmem".

Ten wpis może się szybko zdezaktualizować. Nie będę pisał, że sytuacja Ukrainy jest trudna: bo to banał. Ma ona do obrony tysiące kilometrów granic a jest atakowana z trzech stron. Białoruś wbiła jej nóż w plecy, udostępniając najeźdźcom swoje terytorium. Rosja ma przewagę w powietrzu a na miejscu V-tą kolumnę. Trzeciego dnia inwazji można jednak napisać: Ukraina mimo to skutecznie się broni. I zadaje Rosji ciężkie straty.

Oczywiście minister Szojgu twierdzi, że rosyjskie straty w ludziach wynoszą: zero, a straty w sprzęcie: dwa rozbite samoloty.. Pomimo tego, że w mediach społecznościowych pełno jest filmów pokazujących zniszczone czołgi, transportery i ciężarówki z literą "Z" na burtach, a także zestrzelone śmigłowce (takie jak należący do sił specjalnych Kamow Ka-52 zestrzelony w okolicach lotniska Hostopol, którego fotka otwiera ten wpis). Rosja nie przyznaje się też do tego, że ukraińskie rakiety - mające ponad 40 lat - przedarły się przez ich obronę przeciwlotniczą (legendarne S-300 i S-400) i uderzyły na lotnisko Millerowo pod Rostowem. A przecież są zdjęcia co najmniej jednego myśliwca płonącego na tym lotnisku. Doniesienia Ukraińców z sobotniego poranka o zabiciu od początku inwazji 3,5 tys. najeźdżców, wzięciu 200 do niewoli, zniszczeniu 102 czołgów, 536 pojazdów opancerzonych, zestrzeleniu 16 samolotów i 8 śmigłowców mogą być oczywiście zawyżone. (Wywiad brytyjski oceniał w piątek rano straty Rosjan na 450 zabitych.)  Ale i tak wyglądają dużo bardziej realnie od statystyk podawanych przez Rosję. Kraik, który przez ostatnie miesiące przekonywał, że nie ma zamiaru zaatakować Ukrainy, przekonuje, że ma ZEROWE straty. A jednocześnie jakoś specjalnie nie chwali się sukcesami w boju. (Pardon: w piątek wieczorem w telewizji RTR-Planeta rosyjski generał chwalił się, że dzień wcześniej "bez strat" spadochroniarze zajęli lotnisko Hostopol i zabili tam "200 ukraińskich nacjonalistów". Mówił to choć w necie były już zdjęcia z odbitego lotniska.) A przecież wystarczy zajrzeć na Twittera czy Telegrama, by się przekonać, że rosyjscy generałowie kłamią w kretyński sposób. Wystarczy spojrzeć na jeden z takich lub takich filmów ("Hujososy jebane! Allah Akbar nie praszoł!"). To, że sięgają po mobilizację w Czeczenii oznacza, że straty Rosjan są całkiem spore. 

Mam wrażenie, że Ruscy uznali, że operacja na Ukrainie będzie dla nich taką łatwizną jak zajęcie Krymu czy misja w Syrii. Część rosyjskich jeńców twierdzi nawet, że wysłano ich na Ukrainę "na manewry". Nic dziwnego więc, że pod ostrzałem porzucali swój sprzęt. Byli zszokowani, że ktoś do nich strzelał...

Rosja zaatakowała Ukrainę całkowicie nie sprowokowana. Nie zadbała nawet o dobry pretekst propagandowy. Jej prowokacje "false flag" - takie jak "ukraińskie" pociski spadające na Obwód Rostowski i dwa transportery, które rzekomo wtargnęły do Rosji - były idiotyczne i robione po taniości, na odpierdol się. W środę wieczorem czułem już jednak, że szykują się do ataku - w swoich wiadomościach mówili bowiem o "nieustannym" ostrzale DRL i ŁRL (tymczasem sami ostrzeliwali z ich terenów ukraińskie elektrownie, gazociągi i szkoły), a także o śledztwie prokuratury w sprawie "ludobójstwa" w Donbasie. Pokazywali zdjęcia ukraińskich polityków i wojskowych, których oskarżają. Już oczywiście mieli listy proskrypcyjne.

Również wojna wydaje mi się być prowadzona przez Rosję na pół gwizdka. Nad granicą z Ukrainą zgromadzono 175 tys. - 190 tys. żołnierzy, do których należy dodać 34 tys. z separatystycznych republik. Ukraina ma 209 tys. żołnierzy służby stałej, 102 tys. w obronie terytorialnej i jednostkach paramilitarnych i może powołać 900 tys. rezerwistów. Tymczasem 2008 r. przeciwko Gruzji przygotowano 79 tys. żołnierzy rosyjskich i 4 tys. z separatystycznych republik, plus różne kozacko-kaukaskie tałatajstwo. Gruzja miała na froncie osetyńskim 11 tys. żołnierzy, 2 tys. żołnierzy w Iraku, 10 tys. rezerwistów w głębi kraju i 5 tys. policjantów. Przewaga liczebna Rosji w wojnie przeciwko Ukrainie jest więc zadziwiająco mała. Wręcz sprzeczna z rosyjską tradycją militarną. Ukraiński Sztab Generalny oceniał w piątek, że Ruscy użyli 60 z 90 przygotowanych batalionowych grup bojowych. Amerykanie oceniali natomiast, że na Ukrainę ruszyło dopiero 50 tys. rosyjskich wojsk. Ich atak był podzielony na kilka osi natarcia. Okazało się, że kolumny atakujące ze Wschodu są zbyt słabe. Tym atakującym z Krymu poszło lepiej - dotarły do Dniepru, pokonując jednego dnia 60 km. A potem utknęły pod Chersoniem. Te, które atak prowadziły od północy, pewnie  okażą się za słabe, by zdobyć Kijów. To rozległe miasto, którego nie da się zająć rajdem pancernej kolumny. Ruscy zresztą powinni to wiedzieć po doświadczeniach z ataku na Grozny w 1994 r.

Zadziwiające jest także to, w jaki sposób Rosjanie marnują swoje wojska powietrznodesantowe. Atakując Hostopol chcieli pewnie powtórzyć scenariusz z Czechosłowacji z 1968 r. - zdobyć lotnisko pod stolicą i przerzucić na niego całą dywizję powietrznodesantową. W praktyce to wyszło jednak jak rosyjska wersja "Blackhawk down". Fiaskiem zakończyły się też inne desanty spadochronowe. Dywersanci zrzucani w Kijowie w ukraińskich mundurach zostali wyłapani.


Ten, kto układał plany rosyjskiej inwazji pewnie zakładał, że już pierwszego dnia uda się dokonać dekapitacji ukraińskich władz. Kijów to jednak nie Kabul z 1979 r., ani czeska Praga z 1968 r. 

Nie wiem, jak się dalej potoczy wojna na Ukrainie. Ukraińcy jak na razie pokazują jednak, że przed armią rosyjską można się skutecznie bronić. Upada mit armii rosyjskiej. Aż rodzi się pokusa, by ruszyć na Białoruś, rozpieprzyć jej armię i powiesić Łukaszenkę na latarni w centrum Mińska, przy aplauzie tłumu Biełarusów. (No ale to nierealne, bo Ruscy mają Kaliningrad i broń jądrową.)

"Wojna na Ukrainie mogłaby postawić pod znakiem zapytania istnienie Rosji jako państwa" - ostrzegało w styczniu Ogólnorosyjskie Zgromadzenie Oficerów. Jego szef, gen. Leonid Iwaszow wezwał Putina do złożenia dymisji. Apel ten poparł m.in. emerytowany generał FSB Jewgienij Sewastianow. „Pokój i dobrobyt narodu rosyjskiego, a nie satysfakcja z imperialnej dumy jej przywódców – to prawdziwie patriotyczne żądanie, które jednoczy uczciwych i odpowiedzialnych ludzi!” - napisał na Facebooku. O tym, że wojna na Ukrainie może doprowadzić Rosję do "krachu" mówił też płk Igor Girkin vel Striełkow, w 2014 r. będący  dowódcą wojsk Donieckiej Republiki Ludowej. Obecnie zamieszcza w mediach społecznościowych dużo filmów pokazujących rosyjskie straty na Ukrainie. Na początku lutego CNN donosiła, że amerykańskie służby przechwyciły rozmowy wielu rosyjskich wojskowych, wyrażających niepokój, że inwazja będzie trudniejsza, niż wyobraża sobie Putin. Byli też zaniepokojeni tym, że plany wojenne Rosji wyciekają. Głos rozgoryczonych wojskowych dziwnie współbrzmi z narracją  Nawalnego. Siedząc w kolonii karnej zdołał jakimś cudem zamieścić na Twitterze serię wpisów, w której porównał decyzję "zdemenciałych starców" o rozpoczęciu wojny na Ukrainię z decyzją o interwencji w Afganistanie w 1979 r. Zwrócił też uwagę, że ta wojna nie sprawi, że zbiednieją USA, ale uderzy w dobrobyt zwykłych Rosjan. Putina nazwał więc głównym wrogiem Rosji. Nawalny twierdzi więc to co ja: karzełek Putin to wróg Rosji. Być może jacyś generałowie się pozbędą tego nieroba z KGB...

***

Ciekawa konicydencja - pierwszy (odparty) szturm Kijowa zbiegł się z rocznicą bitwy pod Olszynką Grochowską. 

***

Z Polski jedzie na Ukrainę broń i amunicja, z paru innych krajów też. A z bogatego Zachodu wzruszające wyrazy poparcia takie jak poniższy. Aż mi się przypomniało, jak w 1831 r. polskich żołnierzy-emigrantów witały w niemieckich miastach miejscowe dziwki w kieckach przystrojonych szarfami w barwach biało-czerwonych :)




sobota, 19 lutego 2022

Mała czy duża wojna?

 


Na pytanie: "Czy wybuchnie wojna na Ukrainie?", odpowiadam: ona już trwa od 2014 r. Rosyjscy żołnierze i dywersanci są tam już od dawna. Prawdopodobnie snajperzy z FSB brali już udział w operacji obalenia Janukowycza (oczywiście różne rusyfilisy i inne sowieckie półmózgi przekonują, że Janukowycz został obalony przez "faszystowską, natowską juntę"). Nie oszukujmy się - żule z Doniecka i Ługańska mają swoje bandyckie księstewka tylko dzięki wsparciu armii rosyjskiej. Konflikt był jak dotąd dosyć ograniczony. Za rządów proniemieckiego Poroszenki spełniało to swoje zadania, a poza tym niskie ceny ropy skutecznie zniechęcały Putina do awanturnictwa. Za rządów Trumpa, karzełek Putin początkowo liczył na to, że dogada się z Ameryką - uwierzył chyba w propagandę CNN i znanego heroinisty Tomasza Piątka :) Później hamował się, bo reakcje Trumpa były nieobliczalne. Również Zełenski nie okazał się kapitulantem. Pierwsze miesiące rządów administracji Bidena i katastrofalnie przeprowadzony odwrót z Afganistanu, przekonały go jednak, że ma w Waszyngtonie cieniasa, z którym może pogrywać. Postanowił więc przetestować demokratyczną administrację.

Pierwszym testem była wiosenna koncentracja wojsk nad granicą ukraińską. Wówczas udało się uzyskać mały sukces dyplomatyczny w postaci rozmowy Bidena z karzełkiem Putinem. Jesienią zaczął więc znów sięgać po taką samą sztuczkę. Tym razem cel był szerszy. Rassija - największy kraj świata - głośno bóludpiła, że brakuje jej przestrzeni strategicznej, że jest nieustannie zagrożona i że "faszystowska natowska junta" już zaraz będzie instalować na Ukrainie pociski hipersoniczne. (Podobną propagandę rozsiewały u nas różne milicyjno-esbeckie żywe trupy i dupoendeckie leśne dziadki.) Moskwa domagała się więc, by NATO faktycznie wycofało się z obrony państw leżących na Zachód od linii Szczecin-Triest i by USA de facto oddały Europę Niemcom i Rosji. Jak można się było spodziewać, Ameryka wyśmiała kretyńską "propozycję" Ławrowa. Rassija przelicytowała. Trzeba było więc sięgnąć po plan optimum lub plan minimum.

Czy planem optymalnym byłaby dla RaSSiji większa inwazja na Ukrainę, prowadzona ze Wschodu, z Krymu, Naddniestrza i Białorusi? Inwazja mająca zakończyć się zdobyciem Kijowa i zainstalowaniem tam promoskiewskiego rządu kolaboracyjnego? O tym przekonują cały czas tajne służby amerykańskie, brytyjskie, estońskie i zapewne także kilka innych służb sojuszniczych. To one stoją za przeciekami do prasy o rychłej inwazji, koncentracji wojsk, rozwiniętych szpitalach polowych i przygotowywanych prowokacjach. I to od tych służb pochodził alert mówiący, że Rosja zaatakuje Ukrainę 16 lutego 2022 r. o 1.00 w nocy.  Jak wiadomo, Rosja wówczas nie zaatakowała - nie licząc ataków hakerskich. "Ha ha ha! Ale głupia propaganda!" - wszyscy się śmieli z nieporadności zachodnich służb. Ukraińskie władze wzywały zaś, by nie siać paniki. Deklarowały, że nie widzą groźby pełnoskalowej inwazji w ciągu najbliższych dni.  Zełenski wykorzystał sprawę propagandową organizując patriotyczne święto w dniu, w którym miało dojść do inwazji.  To oczywiście był element gry psychologicznej. Pokazał, że nie da się zastraszyć Rosji.

Nie śmiałbym się jednak z ostrzeżeń dotyczących inwazji. Na jesieni 1980 r. Amerykanie ostrzegali przez sowiecką inwazję na Polskę, prowadzoną pod osłoną manewrów. Informacje mieli od płk Kuklińskiego i pokrzyżowali te plany bezpośrednio dzwoniąc do Breżniewa. Tak samo teraz, alarmowanie o rosyjskiej koncentracji wojsk, planach inwazji i jej możliwych datach, psuje plany Rosji. Trudniej jej przedstawić się jako "niewinna ofiara natowskich knowań". Przecieki, które zachodnie służby przesyłają do mediów, zawierają oczywiście mieszankę prawdy i kłamstw. Jeśli mają dostęp do rosyjskich planów, to znaczy, że albo złamali ich szyfry albo korzystają z wysoko postawionego źródła w rosyjskich siłach zbrojnych. W każdym z tych przypadków muszą chronić swoje źródła, więc przecieki muszą być odpowiednio obrobione. Moim zdaniem, doniesienia o inwazji planowanej na 16 lutego były elementem kamuflowania źródła.

(Zresztą termin inwazji nigdy nie jest "wykuty w kamieniu". Hitler początkowo planował zaatakować Polskę 26 sierpnia 1939 r., ale wstrzymał się z inwazją na kilka dni, bo się zaniepokoił paktem polsko-brytyjskim. Inwazję na Francję przekładał kilkanaście razy. Stalin również kilkakrotnie przekładał termin ataku na Polskę w 1939 r. a w 1941 r. termin ataku na Zachód.) 

Moim zdaniem Putin zwlekał z decyzją o inwazji. Nie był pewny reakcji USA. Przerzut 82-giej Powietrznodesantowej na Podkarpacie był wystarczająco jasnym sygnałem.  Zezwolenie na sprzedaż Polsce 250 Abramsów również. (Putin de facto wzmocnił swoimi działaniami z ostatnich tygodni wschodnią flankę NATO i sprawił, że Polska zaczyna odgrywać rolę podobną jak RFN w trakcie Zimnej Wojny.) W międzyczasie mieliśmy telefon od Xi Jinpinga do Putina, by karzełek nie zaczynał wojny na początku Olimpiady. (Ten powód do oddalenia inwazji już jednak mocno osłabł, bo Olimpiada w Pekinie ssie pałkę. Przyciąga uwagę jedynie skandalem wokół koksującej rosyjskiej nimfetki-łyżwiarki, która po zajęciu 4-tego miejsca została zjebana przez swoją gruzińską trenerkę.) Do myślenia mógł dać też Putinowi apel gen. Iwaszowa i grupy wojskowych emerytów, wkurzonych na to, że ugrofińsko-semicki karzełek chce "zgubić Rosję" rozpoczynając niepotrzebną i zbrodniczą wojnę przeciwko "bratniemu słowiańskiemu narodowi". Owi emertyowani generałowie brzmią zadziwiająco rozsądnie, co przywodzi na myśl zawiązany przez marszałków i Sztiemienkę spisek przeciwko Chruszczowi i Sierowowi w czasie kryzysu kubańskiego. Wojskowi w służbie czynnej też mogą być zdania, że wojna na Ukrainie nie będzie spacerkiem. W grę wchodzi tradycyjna niechęć wojskowych do nierobów i złodziei z KGB. I być może tutaj mamy rozwiązanie tajemnicy tego, czemu rosyjskie plany cały czas wyciekają...

Przeciwskazań do przeprowadzenia pełnoskalowej inwazji jest więc coraz więcej. Debka podawała niedawno, że Rosja ocenia potencjalne koszty wojny na 500 mld USD i liczy na wsparcie Chin. Jako dowód na gotowość na atak, wskazała, że wojska nad granicą mają zaopatrzenie na miesiąc działań. Miesiąc działań? To raczej recepta na kryzys logistyczny podczas pełnoskalowej inwazji. 

Ciekawą teorię przedstawił Krzysztof Wojczal. Jego zdaniem, koncentracja rosyjskich sił na Białorusi wcale nie miała służyć atakowi na Kijów, ale odciągnięciu wojsk ukraińskich od Charkowa. Zajęcie Charkowa byłoby w takim scenariuszu "darmowym obiadem" dla Rosji. Ukraińcy się na to jednak nie złapali. Więc plany trzeba zaktualizować...

Wygląda więc na to, że Rosja przygotowuje się na realizację swojego planu minimum - zajęcie Donbasu. Kilka tygodni temu, w rosyjskich wiadomościach telewizyjnych pokazywano ćwiczenia w Doniecku. Ćwiczono dekontaminację wagonów kolejowych po ataku chemicznym. Równolegle pojawiły się przecieki mówiące o szykowanej prowokacji z bronią chemiczną w Donbasie. Rosyjska propaganda więc na pewien czas zmieniła akcenty. Obecnie znów wróciła do narracji o "ludobójstwie" - "nieustannym ostrzale" Doniecka przez Ukraińców. Elementem tej prowokacji jest masowa ewakuacja cywilów w Doniecku.  Rosyjskie media jakoś mało pokazują skutków tego ostrzału na miejscu. Jakimś cudem jeden z ukraińskich pocisków miał jednak wylądować aż w obwodzie rostowskim, czyli już po rosyjskiej stronie granicy. Oczywiście żulom z Doniecka lekko popieprzył się harmonogram prowokacji - zaczęli masowy ostrzał wolnej Ukrainy , zanim zorganizowali u siebie "zbrodnię wojenną ukraińskich faszystów". Scenariusz podobny jak z Finlandią w 1939 r. i z Gruzją w 2008 r. 

Jeśli więc dojdzie w nadchodzących dniach do inwazji, to będzie ona raczej przeprowadzona na ograniczoną skalę. Będzie typowym sowieckim "marszem wyzwoleńczym" - zajęte zostaną Doniecka i Ługańska Republika Chujowa, czyli tereny, które Rosja i tak już od dawna kontroluje. Głos zombie Jurija Lewitana po raz wtóry ogłosi w Radiu Moskwa zwycięstwo nad faszyzmem...

***

Oglądanie rosyjskiej telewizji bywa pouczające, bo pozwala zorientować się w ich propagandowej narracji. Zobaczyć na co kładą akcenty. Jak mam czas, to oglądam więc "Viesti" na RTR-Planeta.

 

 ***

Wróg oczywiście nie jest tylko na Wschodzie. Niemiaszki aż przebierają nóżkami, by podzielić się z kremlowskim karzełkiem Europą. I oni też mają u nas swoją piątą kolumnę. Ta piąta kolumna to libki-cipki z różnych podejrzanych fundacji, organizacji ekologicznych itp. Na szczęście nie jest tak groźna jak w 1939 r., ale cały czas działa przeciwko interesom Polski. Widzieliśmy to choćby przy okazji obrony granicy. Na szczęście jej przekaz był zbyt histeryczny ("Gdzie są dzieci z Michałowa?!", na co odpowiedzią powinno być:  "W twojej dupie pedofilu!") i zbyt głupi ("Egipcjanin Hieroglif" płynący sześć dni przez Bug), by odniósł skutek. A co by było, gdyby postPolacy posłuchali V-tej kolumny a rząd ugiął się przed naciskami Niemców? Mielibyśmy dziurawą granicę wykorzystywaną przez rosyjskich i białoruskich dywersantów. USA nie postrzegałyby nas jako kraj na tyle poważny, by wysyłać do niego wojska. No ale, parę miesięcy temu różne libkowskie bezmózgi  przekonywały, że rząd nie wpuszczając "biednych nachodźców" "kompromituje Polskę w oczach Zachodu". Kto słucha libków, sam sobie szkodzi...

Baj de łej: Zwróćcie uwagi na to, co wypisują przy okazji konfliktu na Ukrainie Zychowicz, Matka Kurka i podobne "autorytety" prawicy.

***

By uprzedzić rytualne wysrywy promoskiewskich jełopów, zakończę ten wpis pozytywnym i prorosyjskim akcentem. Doceniam to, że Ruscy lubią kotki. I czasem trzymają u siebie takie fajne kociaki, jak te poniżej. Fajnie byłoby mieć taką bestyjkę... Pojawiłbym się z nią na spacerze, to pies Cenckiewicza, ze strachu uciekałby na drzewo :) Ten drugi kotek, co prawda mocno spasiony, ale ma niezłe zębiska... 


sobota, 12 lutego 2022

Ks. Henryk Jankowski - osiedlowy boss

 


Ilustracja muzyczna: Apteka - Wiesz rozumiesz

Dzisiejszy wpis jest poza serią "Ostrożnie, Pożądanie!", ale ma oczywiście z nią punkty zbieżne...

Po lekturze książki Moniki Góry i Krzysztofa Brożka "Upadek" uznałem, że ks. Henryk Jankowski mógł mieć większe uprawnienia do noszenia munduru admirała niż nam się wydaje...

Po książkę tę sięgnąłem, gdyż bardzo mi się spodobała późniejsza praca Moniki Góry poświęcona zabójstwu Piotra Jaroszewicza. I tym razem też się nie zawiodłem. Góra i Brożek podchodzą bowiem do tematu bardzo rzetelnie i obiektywnie. Badają każdy wątek i obalają m.in. bzdurną opowiastkę kolportowaną przez "Wyborczą" o tym jak ks. Jankowski rzekomo biegał za małymi dziewczynkami po piwnicach jednocześnie się masturbując. (O tym za chwilę.) Dużo ważniejsze od kwestii obyczajowych są w tej książce jednak wątki dotyczące tajnych służb.

Wiedzieliście o tym, że na miesiąc przed zabójstwem gen. Marka Papały, ks. Jankowski, jeden z jego ludzi, Papała i Edward Mazur spotkali się w jednej z warszawskich restauracji? Okazuje się, że Jankowski był dobrym znajomym Papały już od lat 80-tych, czyli od czasu, gdy Papała był wykładowcą w szkole milicyjnej w Szczytnie. Po co jednak ks. Jankowski odwiedzał ową resortową alma mater? I to w latach 80-tych, w czasie gdy był już "znanym opozycjonistą" a milicja była powszechnie znienawidzona?

Znajomości ks. Jankowskiego w Resorcie szły jednak o wiele dalej. Przyjaźnił się też m.in.: z generałami Gromosławem Czempińskim, Wiktorem Fonfarą i Henrykiem Jasikiem. Czyli z ekipą z Departamentu I, która później tworzyła UOP.

Wiemy dzisiaj, że ks. Jankowski był zarejestrowany jako KO "Delegat"/"Libella" przez SB. Oczywiście trwają wśród historyków spory co do tego, jaki zakres miała ta współpraca i na ile była świadoma. Od 1982 r. ks. Jankowski miał być już traktowany przez SB jako wróg a w działania przeciwko niemu zaangażował się Grzegorz Piotrowski (który później obsrywał prałata na łamach "Faktów i Mitów"). Doszło również do dziwnego wypadku, w którym zginął kierowca księdza "Delegata". Jednak w tej sprawie jest bardzo wiele anomalii - choćby to, że jeszcze w 1983 r. i 1984 r. ks. Jankowski spotykał się ze swoim oficerem prowadzącym. Oficer prowadzący też się wypowiada w książce. Zaprzecza, by "Delegata" zwerbował na kwity obyczajowe. Twierdzi również, że kamuflował tego agenta przed kolegami i niektórymi zwierzchnikami. Co ciekawe, ks. Jankowski był również źródłem informacji dla Stasi - ale raczej nieświadomym. Po prostu zbyt dużo mówił pewnemu resortowemu pastorowi z NRD.

Ks. Jankowski wszedł do historii jako kapłan, który odprawił Mszę św. na terenie stoczni podczas strajku w sierpniu 1980 r. To było jedno z kluczowych wydarzeń strajku. Mało kto obecnie je rozpatruje jako elementem puczu przeciwko Gierkowi. Na odprawienie Mszy dał zgodę ryjący wspólnie z Kanią pod Gierkiem gdański sekretarz Fiszbach, a tekst kazania współredagował... gen. Zenon Płatek z Departamentu IV SB. Oczywiście "Delegat" miał prawo być w tamtych dniach równie zdezorientowany jak "Bolek". Część bezpieki była bowiem lojalna wobec Gierka i starała się wygasić strajk, część słuchała Kani  i Jaruzelskiego i podsycała prowokację... Później ks. Jankowski starał się o papieskie odznaczenie dla Fiszbacha.

Mariusz Olchowik, były dyrektor Instytutu ks. Henryka Jankowskiego, podzielił się z autorami książki intrygującą historią. Ks. Jankowski raz pokazał mu album ze zdjęciami z marca 1968 r. Dumnie wskazał siebie na jednym ze zdjęć z Warszawy i opowiedział, że miał przemawiać do tłumu młodzieży. Miał jej przemówić do rozsądku, by nie szła w stronę Domu Partii! Co on tam robił i dla jakiej służby? To wielka zagadka...



Nie powinny więc nas dziwić "Msze pojednania", które ks. Jankowski odprawiał w 1989 r. Były to Msze pojednania z Resortem, podczas których milicjanci i wojskowi czytali Pismo Św. Był on wówczas oczywiście wielkim zwolennikiem Wałęsy i Okrągłego Stołu. Stoliki z wydawnictwami Solidarności Walczącej i FMW bywały więc pod św. Brygidą wywracane przez straż kościelną ks. Jankowskiego.

Wielką tajemnicą pozostaje również kwestia jego majątku w latach 70-tych. Zdołał on wówczas odbudować z ruin kościół św. Brygidy. Esbeków dziwiło to, że jeździ Mercedesem i nie ma problemów z załatwianiem materiałów budowlanych. Miał wówczas jeździć do Niemiec i uzyskiwać pieniądze od tamtejszych organizacji katolickich. W latach 80-tych ks. Jankowski stanie się osobą o wiele bardziej majętną, co można tłumaczyć jego dostępem do pomocy z Zachodu. Prawdą jest jednak to, że zarówno lekką ręką brał jak i dawał. Wielu gdańszczan zachowało go we wdzięcznej pamięci, bo w latach 80. ratował ich przed totalną nędzą. Tysiące ludzi zawdzięczało mu dostęp do trudno dostępnych leków. Setkom dzieci załatwił ratujące zdrowie i życie operacje w zachodnich klinikach. Nie trzeba się więc dziwić, że w wielu domach do dziś na honorowych miejscach znajdują się zdjęcia ks. Jankowskiego. (Działalność charytatywną na dużą skalę prowadził też w latach 90-tych i 00-wych. Po pożarze w Hali Oliwii załatwił w USA syntetyczną skórę za kilkaset tysięcy dolarów dla poszkodowanych - leżała ona później długo na lotnisku bo urzędasy robiły problemy.) Wsparcie finansowe dostawali u niego opozycjoniści. "Bolek" Wałęsa sam przyznawał, że "Jankowski mnie utrzymuje", a premier Thatcher była zszokowana, gdy na plebanii św. Brygidy została ugoszczona bażantami...

Jednym ze znajomych ks. Jankowskiego był znany gangster "Nikoś" - będący informatorem służb i zatrudniający milicjantów w swoim gangu. Jankowski brał udział w rozprowadzaniu drogich aut kradzionych na Zachodzie przez ludzi "Nikosia". W książce opisana jest wiele mówiąca scena z lat 90.: przy plaży zatrzymuje się Mercedes, wychodzi z niego człowiek w białym garniturze, z laseczką ze srebrną stylową rączką. To ks. Jankowski przyjechał poświęcić skutery wodne "Nikosia". Gdy na początku obecnego stulecia prałat miał problem ze zdobyciem bursztynu na swój ołtarz, udał się do 
"Tygrysa", znanego gangstera ze Stogów. Gangusowi, którego wszyscy się bali postawił ultimatum: albo podzieli nielegalnie wydobywanym bursztynem, albo ks. Jankowski rozpierdoli mu cały interes. "Tygrys" pokornie się podzielił. Co ciekawe, znajomym prałata był też Marius Olech, wiązany m.in. z Amber Gold, a także koleś, który na początku lat 90. założył parabank, w którym wielką kasę umoczył... Bronisław "Peter Griffin" Komorowski. Sam ks. Jankowski zasiadał wówczas w radzie nadzorczej aferalnego Banku Baltica.


Ks. Jankowski utrzymywał również dobre relacje z wielkim biznesem III RP. To on poradził Janowi Kulczykowi, by dać pieniądze na remont bastionów Jasnej Góry i zdobyć w ten sposób tytuł honorowego kontrfratra tego sanktuarium. To on też poprosił Ryszarda Krauzego, by wykupił i oddał Archidiecezji Krakowskiej dom Jana Pawła II w Wadowicach. Jankowski dobrze znał matkę Krauzego, która wyjeżdżała służbowo do Berlina Zachodniego. Krauze potem zatrudnił u siebie m.in. Olchowika.

Związki z samorządem? Paweł Adamowicz był ministrantem w św. Brygdzie - tak jak Aleksander Hall. Mówiono nawet, że to ks. Jankowski wykreował Adamowicza na prezydenta Gdańska. Adamowicz odwdzięczył się m.in. darując parafii parking i wyrażając zgodę na pomnik ks. Jankowskiego (ten, co później został zburzony przez kodziarstwo). Po wybuchu afery pedofilskiej, prałat jednak miał za złe Adamowiczowi, że się od niego dystansował.

Czy ks. Jankowski był jednak rzeczywiście pedofilem? Fatalnie na reputację księdza wpłynął reportaż "Wyborczej", w którym pewna kobiecina opowiadała jak pod koniec lat 60-tych ganiał ją po piwnicach i mastrubował się jej na sukienkę i włosy, gwałcił analnie itp. Mówiła, że wszystkie dzieciaki uciekały przed Jankowskim i że jakaś dziewczyna z jej ulicy w 1969 r. popełniła samobójstwo wyskakując z okna, bo była z nim w ciąży. Góra i Brożek dokładnie zweryfikowali jej opowieści. Okazało się, że nie ma w dokumentach żadnych śladów samobójstwa nastoletniej dziewczyny w tamtych latach, w tamtej okolicy. Nie pamiętają tego też mieszkańcy tamtych kamienic. Twierdzą nawet, że ks. Jankowski nigdy się tam nie pojawiał. Ludzie, którzy chodzili wówczas do pobliskiej szkoły również niczego sobie takiego nie przypominają. W opowiastce kolportowanej przez "Wyborczą" jest też tyle absurdalnych elementów, że można uznać ją za opowieść wariatki lub oszustki. Autorka tych rewelacji odmawiała spotkania z Górą i Brożkiem, ale oczywiście zażądała za swoje fantazje pół miliona złotych odszkodowania...

Część zeznań dotyczących gejowsko-pedofilskich zachować Jankowskiego również brzmi podejrzanie. Wiarygodnie wyglądają natomiast zeznania dotyczące jego relacji z ministrantami na parafii. Ks. Jankowski zachowywał się jak klasyczny pederasta - kupował towarzystwo młodych chłopców. Publicznie całował ich w usta i klepał po tyłkach. Nie wiadomo jednak jak daleko się posunął. Raczej nie był gwałcicielem. Faktem jest jednak to, że chłopców tych demoralizował, choćby pieniędzmi, jakimi ich obsypywał. Jeden z jego kochasi poprosił go o 8 tys. zł na samochód. Jankowski lekką ręką mu dał tę kasę. Po paru dniach przyszedł do niego i skłamał, że rozbił tamten samochód. Prałat dał mu kolejne 8 tys. Często to sam był wykorzystywany... Zwłaszcza, że w ostatnich latach życia wyraźnie cierpiał już na demencję i dał się Olchowikowi oraz jego kolegom wciągać w różne chybione projekty biznesowe. Sam miałem okazję poznać kolesia, który się lansował tym, że jest "ochroniarzem księdza Jankowskiego"...

Niewątpliwie ks. Jankowski był jednak gejem. Wszyscy od Andrzeja Gwiazdy po Andrzeja Celińskiego mówią, że zdawali sobie sprawę z tego już w latach 80-tych. Być może wszyscy z nich są mądrzy post factum, ale pewne sygnały się pojawiały. Choćby w charakterystycznych dowcipach ks. Jankowskiego. Raz Jankowski jadł śniadanie z jednym z księży profesorów. Podniósł z talerza parówkę i zaśmiewając się powiedział: - Masz takiego.  Niektórzy z nas pamiętają też pewnie krótką rozmowę prałata z reporterem TVN. Dziennikarz podszedł do niego na parkingu i podekscytowany mówił: - Proszę księdza! Proszę księdza! Chciałbym coś księdzu pokazać! - Jankowski uśmiechnął się i odparł: - Co? Fiuta?!

Prawdę mówiąc Netflix, zamiast robić gniot o "Nikosiu", mógłby zrobić dużo ciekawszy serial poświęcony ks. Jankowskiemu. Byłoby w nim wszystko: wielka historia, skandale Kościoła, tajne służby, mafia, wielkie pieniądze i wątek LGBT...


Apropos charakterystycznego stylu ks. Jankowskiego: mundur mógł mu przysługiwać, gdyż prezydent RP Kazimierz Sabbat nadał mu uprawnienia kapelana wojskowego. Ks. Jankowski nosił też sutannę z fioletowymi obramowaniami guzików. Fiolet to kolor biskupi, ale prałat wykorzystał tutaj kruczek prawny - miał prawo do fioletu, jako kanonik męczeńskiej diecezji pelplińskiej. Nie miał jednak prawa do noszenia białej sutanny, w której się często pojawiał - ona przysługuje papieżowi, członkom niektórych zakonów i misjonarzom w krajach tropikalnych. Ks. Jankowski nosił ją jednak bo tak mu się podobało - nikt nie mógł mu nic z tego powodu zrobić. Był bossem.

***

Pojawił się ciekawy raport amerykańskiego Departmentu Obrony. Mówi on, że Chiny postrzegają ideologię "woke" oraz multikulturalizm jako chorobę, która niszczy Zachód. Chińscy analitycy jako przyczyną sukcesów USA widzą białą kulturę. Przedstawicieli rasy czarnej postrzegają jako głupszych i bardziej skłonnych do popełniania przestępstw. W sumie, każdy kto miał okazję odwiedzić Azję Wschodnią może dostrzec, że idee rasistowskie są tam bardzo żywe. Jedna z moich koleżanek z Wietnamu otwarcie przyznała: "Jestem rasistką. Boję się Czarnych". Gdy na olimpiadę przyjechała grupa czarnoskórych sportowców z USA, to przywitały ją okrzyki Chińczyków: "Niggers! Niggers! Get out of China Niggers!". Podejrzewam, że gdyby Chiny zaczęły kolonizować Afrykę, to Murzyni skończyliby jak Ujgurowie... A jakby zaczęli kolonizować USA...

***


Ilustracja muzyczna: Eren the coordinate - Attack on Titan OST

Śmierć Jarosława Marka Rymkiewicza to odejście kolejnego Tytana. Pisał On i mówił niesamowite rzeczy. Choćby o wadze powstań i rozlewu krwi w naszych dziejach. Bronił nacjonalizmu przed luksemburgizmem. Jego twórczość była tak epicka, że wkręcałem ludzi, że to On był autorem scenariusza anime "Atak na Tytana". (W sumie jego "Wieszanie" i "Samuel Zborowski" zasługują na dobre ekranizacje.) Pojawił się też w mojej serii "Sny". Niewątpliwie powinien on zostać - obok takich osób jak Jerzy Targalski - jednym z patronów polskiego obozu patriotycznego.

Ale miał też na koncie mniej tyrtejską, za to bardziej wesołą twórczość, wręcz pozostającą w klimatach anime:

"W kolejce WKD jadą dwie nimfetki
Jedna ma żółte druga zielone skarpetki
Jedna ma rude loczki a druga warkoczyk
Trzymają się za ręce patrzą sobie w oczy
Obie śliczne jak ciepłe czerwcowe poranki
Może to są siostrzyczki a może kochanki
Może to są kochanki a może siostrzyczki
Ale oczy im błyszczą jak ostre nożyczki"

sobota, 5 lutego 2022

Ostrożnie, Pożądanie!: Dziwkarska demokracja

 

"Mamy zalotnice do rozkoszy, nałożnice do codziennego użytku, a małżonki, by nam rodziły dzieci prawe i wiernie sprawowały zarząd domów naszych" - Demostenes.

Ilustracja muzyczna: Daemonia Nymphae - Daemonos

Dziedzictwo starożytnej Grecji, obok prawa rzymskiego i (judeo)chrześcijańskiej koncepcji Boga są często nazywane trzema filarami cywilizacji łacińskiej. Niewielu ludzi zdaje sobie jednak sprawę z tego, że pierwszy z tych filarów był oparty na dziwkarstwie...


Za ojca ateńskiej demokracji był uznawany Solon. Zreformował on prawo, mocno ograniczając wpływy arystokratów, przeprowadził reformę rolną, zwalczał lichwiarzy... Reformą, która najbardziej była chwalona przez mu współczesnych oraz następne pokolenia, było jednak założenie państwowego, przystępnego cenowo burdelu, w którym zatrudnione były wyłącznie cudzoziemki. Solon rozumiał bowiem, że nierówny dostęp do "dobra" jakim są kobiety tworzy duży potencjał frustracji społecznych. Tworząc przystępny cenowo państwowy dom publiczny sprawiał, że ze społeczeństwa znikali ówcześni incele. Popularność dla ustroju demokratycznego budowano  w sposób jak najbardziej demagogiczny - zapewniając ludowi dziwki subsydiowane przez państwo.



Początkowo ówczesne sexworkerki żyły w pewnej izolacji od reszty społeczeństwa. Były wszak cudzoziemkami i często niewolnicami. Po kilkudziesięciu latach stały się jednak grupą mocno zintegrowaną z polis - widywano je podczas świąt obok kobiet z szacownych rodzin i przy składaniu ofiar w świątyniach. Oczywiście nie wszystkim się to podobało. Ograniczano im więc możliwość zamieszkania w polis do konkretnych dzielnic, ograniczono prawa ich dzieciom, a jeśliby jakaś Atenka stała się prostytutką o najniższej randze, to całkowicie pozbawiano ją praw, imienia i czci. Zdarzało się również, że jakieś zazdrosne żoneczki lub klienci z jakiś powodów obrażeni na swoje wybranki, oskarżali prostytutki o "świętokradztwo" i "deprawację młodzieży". Ofiarą takiego oskarżenia stała się słynna luksusowa hetera Fryne. Sędziowska nadzwyczajna kasta chciała ją skazać na śmierć. Jej adwokat dokonywał popisów krasomówstwa, przemawiał do rozumu, sumienia i emocji sędziowskich pierdzieli. Nic to nie dawało. Wówczas zerwał z Fryne ubranie i użył ostatecznego argumentu: "Chcecie, by takie cycki się zmarnowały!". Śliniący się zidiociali starcy w sędziowskich togach uznali ten argument... 


Prostytutki w starożytnej Grecji dzieliły się na trzy klasy: dykteriady, auletridy ("flecistki") i hetery. Pierwsze z nich to tanie dziwki, które musiały chodzić w przezroczystych kieckach. "Flecistki" to natomiast panienki, które umiały grać na instrumentach muzycznych, tańczyć czy śpiewać. Bez nich nie było prawdziwej imprezy i zapewne niejedna idea filozoficzna powstała, gdy wielcy ludzie - znani nam z podręczników historii - oddawali się zabawom z tymi dziewczynami. Hetery, czyli prostytutki najwyższej klasy, były jedynymi wykształconymi kobietami w Grecji. Potrafiły podczas uczty porozmawiać z klientami o filozofii i sztuce. Niektóre z nich nazywano "filozofkami" - na długo przed feralną Hypatią. (Oświatą "zwykłych" kobiet się wówczas nie przejmowano, bo umiejętność czytania i pisania - nie mówiąc już o bardziej zaawansowanych naukach - nie była potrzebna im do sprzątania w domu czy rodzenia dzieci. Kobiety nie uczestniczyły też w życiu politycznym.) Często dochodziły one do wielkich majątków i poważania społecznego. Nie widziano na przykład nic złego w tym, że Perykles wziął sobie za żonę byłą heterę. Zdarzało się, że sławne hetery stawały się modelkami dla posągów bogiń. Czasem też same fundowały świątynie. Na wzgórzu Simas nad Pontem stała świątynia ufundowana przez jedną z zalotnic, a na wyspie Samos sanktuarium Afrodyty sfinansowane przez dziwki, które towarzyszyły wyprawie wojennej Peryklesa.



Nie widziano nic niewłaściwego również w posiadaniu nałożnic. Uznawano za normalne to, że służąca zaspokaja potrzeby pana domu, w czasie gdy pani jest np. brzemienna. Pani domu musiała to aprobować, wszak wszelkie niewolnice w gospodarstwie domowym były kontrolowane (ale nie posiadane!) przez nią, a nie przez męża. Niewolnice chodziły wówczas publicznie nago - by odróżniać je od ich właścicielek.


Oczywiście w starożytnej Grecji podchodzono dosyć swobodnie do kwestii nagości - zarówno męskiej jak i kobiecej. W poprzedzającej ją cywilizacji minojskiej, kobiety chodziły w sukniach odsłaniających im biusty (tak jak na powyższym obrazku). W Grecji klasycznej, nagość męska była wiązana w sztuce z siłą i doskonałością - więc trzeba brać pod uwagę, że często są to przedstawienia symboliczne. Z nagością żeńską sprawa była bardziej skomplikowana - "kury domowe" nie paradowały gołe, ale ich niewolnice już tak i prostytutki niższych rang. Często znakiem rozpoznawczym dziwki był wieniec z kwiatów na głowie. Taka moda pojawiła się po tym, jak zaczęto prawnie zakazywać panienkom, by nosiły na głowach złote korony! (To pokazuje jakimi wielkimi sumami one obracały.) Popularne było też farbowanie włosów na blond, w celu upodobnienia się do bogiń. Wiele wieków później św. Klemens Aleksandryjski narzekał, że porządne kobiety farbują włosy na blond tak jak dziwki.

Świat  był natomiast postawiony na głowie w Sparcie. Tam dziwki, by się wyróżnić, musiały nosić piękne suknie, z wlokącymi się ogonami. Zwykłe kobiety nosiły bowiem z mocy prawa nędzne, krótkie tuniki rozcięte na boku, które wszystko im odsłaniały podczas byle podmuchu wiatru czy podczas ćwiczeń fizycznych. Młodzi chłopcy szkoleni na spartańskich wojowników musieli chodzić nago. Do 30 roku życia nie mogli się ożenić, ale oczywiście mogli wchodzić w nieformalne związki gejowskie. Gdy brali ślub z kobietą, to podczas ceremonii małżonka miała włosy ścięte na krótko i ubrana po męsku.  Kobiety oficjalnie nie miały praw, ale często przejmowały majątki po poległych mężach. Spartańscy królowie bywali nastomiast dosłownie "cuckoldami". W historii powstał mit (podsycany przez filmy takie jak "300"), że to turbogejowskie społeczeństwo było niezwyciężoną potęgą militarną. Tak naprawdę jednak Spartanie w swojej historii więcej bitew przegrali niż wygrali. Ich potęga militarna kurczyła się m.in. z powodu niskiego przyrostu naturalnego. Tak to bywa ze społeczeństwami zdominowanymi przez LGBT.

Oczywiście starożytna Grecja często kojarzy się z gejami. Nie sposób zaprzeczyć, że było ich tam sporo. Ale wciąż byli mniejszością i musieli oddawać się swoim żądzom w ramach określonych konwencji. Dopuszczano seks pomiędzy panem a jego niewolnikiem - co można uznać za esencję libertarianizmu. Tolerowano również, gdy stary bogaty zbok przebywał z nastoletnim chłopcem - pod warunkiem, że dawał rodzinie podarki. Do dobrego tonu należało również powstrzymywanie się przez taką parę od seksu w początkowym okresie znajomości. Miało to uczyć chłopca kontrolowania popędów. Seks gejowski pomiędzy dorosłymi, wolnymi mężczyznami był już jednak mniej akceptowalny społecznie. Ten, kto był tylko pasywnym gejem, był pogardzany jako zniewieściała ciota. Poza tym jednak homoseksualizm był w Grecji... opodatkowany. 


Starożytna Grecja jest również kojarzona z kobiecym homoseksualizmem. Słowo "lesbijka" wzięło się od wyspy Lesobos, na której mieszkała poetka Safona. Intuicja Was nie myli - skoro była poetką i filozofką, to była też dziwką. Podczas swojej "pracy zawodowej" ciut zwichrowała się emocjonalnie i zaczęła gustować w młodych dziewczynach. W owym czasie do "safizmu" nie przykładano w Grecji większej wagi - była to jedna z wielu babskich fanaberii, niegodnych uwagi obywatela. Co wydarzyło się w kuchni, zostaje w kuchni... Safona nie była jednak 100 procentową lesbą tylko biseksualistką. Popełniła samobójstwo, bo nieszczęśliwie zakochała się w królu. "Lesbians aren't real" - stwierdził kiedyś Milo Yiannopulos.

Oczywiście sfera dziwkarska i rodzinna były w starożytnej Grecji od siebie oddzielone. Jeśli mąż poszedł do burdelu, to wściekła żona nie miała prawa pójść do takiego przybytku, by zrobić mu awanturę. Jeżeli jednak sama oddawała się seksowi pozamałżeńskiemu to była surowo karana. Przykład, który podam pochodzi co prawda nie z Grecji, ale z bliskiej jej kulturowo południowej Italii: niewierną żonę odzierano z szat, sadzano na osła i prowadzono przez miasto. Oczywiście była wyśmiewana przez tłum, wyzywana i obrzucana pomidorami. Później traciła wszelkie prawa i spadała na dno hierarchii społecznej. W czasach późniejszych, za Rzymu, była ona wysyłana do burdelu jako najtańsza dziwka i na wstępie dymana do utraty przytomności. Ten, kto uwiódł cudzą żonę początkowo był w Grecji karany śmiercią, ale później dawano mu wybór - albo płaci mężowi spore odszkodowanie, albo mąż oddaje go swoim niewolnikom, by go porządnie wychłostali. Na zakończenie chłosty publicznie wsadzano mu w odbyt dużą rzepę. Ordo Iuris powinien wrócić do tego zwyczaju...


Niezależnie, co sądzimy o zwyczajach seksualnych starożytnych Greków musimy przyznać, że ta ultrapatriarchalna dziwkarska kultura była gruntem, na którym wyrósł wielki dorobek intelektualny, który został później rozpropagowany później po świecie przez Rzym, Bizancjum i... Kościół katolicki.Grecja do dzisiaj jest natomiast społeczeństwem bardzo patriarchalnym, w którym dziewczęta nauczyły się przez wieki uśmiechać się w sposób, który rozbraja każdego hetero-seksualnego mężczyznę...

***

O tym, że wielkie idee rozbijają się czasem o "dupę" wskazuje nie tylko ostatnia afera wokół Ordo Iuris. Widać to również w Kanadzie. Premier tego kraju, mistrz przebieranek, Justin Trudeau, miał matkę, która była bardzo puszczalska. I znała się ona z Fidelem Castro, który nie przepuścił żadnej puszczalskiej lasencji. Justin ma rysy twarzy podobne do Fidela...


Justin ma ostatnio problem: uciekał ze swojej rezydencji przed truckerami, którzy zrobili mu zajazd na Ottawę, w proteście przeciwko przymusowi szczepień. Sytuacja oczywiście bardzo zabawna a Justin sam ją sprowokował próbując narzucić przepisy, które pogłębiłyby chaos w łańcuchach dostaw. Czy to jednak kanadyjska rewolucja? Mnie się to kojarzy z zeszłoroczną rewoltą na Wall Street - inwestorzy detaliczni z WallStreetBets przeciwko funduszom hedgingowym. Też była kupa śmiechu, też globaliści się przestraszyli. I co? I nic. Rozeszło się po kościach. Takie jednorazowe zrywy nie są groźne dla systemu. Bo są jednorazowe a ich uczestnicy nie budują trwałych struktur.

W Wielkiej Brytanii wszystko też się wydaje rozbijać o "dupę". Zauważcie jak Boris zaczął dryfować na lewo, po tym jak się związał z nową, młodszą żonką. Ostatnio jednak wysłał jednak swoim wrogom ciekawy sygnał ostrzegawczy. W parlamencie oskarżył Keitha Starmera, przywódcę Partii Pracy, że jako prokurator "przeoczył" sprawę Jimmy'ego Saville'a. W proteście przeciwko tej "insynuacji" podało się do dymisji kilku jego doradców - w tym szefowa zespołu doradczego, była komunistka (!) pochodzenia pakistańskiego. Ciekawe co się tam dzieje "pod dywanem"...

W rosyjskiej propagandzie cisza w kwestii przerzutu 82-giej Powietrznodesantowej do Polski. Żadnej wzmianki w ich wiadomościach. Jak widać polityka Putina prowadzi do wzmacniania wschodniej flanki NATO. 

***

W kolejnym odcinku: prawi Chojeccy, czyli Rzym, Bizancjum i wcześni chrześcijanie.