sobota, 18 grudnia 2021

Kiedy schrzaniono Amerykę?

 


Ilustracja muzyczna: Johnny Cash - Hurt

W przedostatnim odcinku serii "11" postawiłem tezę, że zamachy z 11 września 2001 r. nadeszły niejako "w pakiecie" ze wstąpieniem Chin do WTO. Nie da się ukryć, że konsekwencje obu zdarzeń doprowadziły w długim terminie do osłabienia amerykańskiego supermocarstwa oraz uderzyły w dobrobyt jego mieszkańców. Jednocześnie trwały w USA procesy podkopujące ład społeczny. Współodpowiedzialność za to ponoszą dwie administracje: Busha Jra i Clintona. Administracja Obamy, choć doprowadziła do pewnych korekt strategicznych, to nie zmieniła głównego kursu. Działania administracji Trumpa, będące próbami odwrócenia niekorzystnych procesów, były spóźnione o co najmniej 15 lat i sabotowane przez Głębokie Państwo. O administracji Brandona szkoda pisać - takiego popisu nieudolności nie widzieliśmy w najnowszej historii USA. Nawet Gerald Ford i Jimmy Carter wyrastają przy Bidenie na mężów stanu...

Czy 20 lat temu uwierzylibyście, że antifiarski motłoch będzie obalał pomniki w Waszyngtonie a dzieci będą mogły zmieniać płeć?

Kiedy jednak te procesy gnilne się zaczęły?


Clinton był wspólnikiem Busha seniora i Barry'ego Seala przy okazji Iran-Contra. W 1992 r. Głębokie Państwo obstawiało więc dwa, a nawet trzy (jeśli liczyć Rossa Perota) konie w wyścigu wyborczym. Bush był tym prezydentem, który pozwolił zagnieździć się bezpieczniackiej oligarchii w krajach byłego bloku sowieckiego, był jednym z najbardziej propekińskich amerykańskich prezydentów i wystawił amerykański przemysł na globalizacyjny cios decydując się na włączenie Meksyku do strefy wolnego handlu z USA i Kanadą. To Bush ogłaszał w 1991 r. w ONZ powstanie Nowego Porządku Świata. Procesy gnilne w USA były jednak wtedy trudne do dostrzeżenia. Stany Zjednoczone były jedynym supermocarstwem, triumfatorem Zimnej Wojny i wojny w Zatoce Perskiej, krajem, któremu wszyscy zazdrościli wówczas dobrobytu. Wystarczy spojrzeć na ówczesne amerykańskie filmy - jedyną propagandą w nich była wówczas narracja rodem z "Top Gun" czy "Rambo". Mniejszości LPG majaczyły gdzieś tam na horyzoncie w kontekście epidemii AIDS a o zaimkach mówiono jedynie na lekcjach gramatyki angielskiej...


Ronald Reagan kojarzy się nam jako prezydent, który za pomocą wyścigu zbrojeń doprowadził Związek Sowiecki do faktycznego bankructwa. A przy tym wyciągnął Amerykę z kryzysu, w jakim była za rządów Cartera i Forda. Pewne oznaki kryzysu supermocarstwowości były jednak już widoczne za jego rządów. Amerykański przemysł odczuwał już wtedy negatywne skutki globalizacji - przegrywał konkurencję z japońskim. Reagan wymusił jednak na Japonii Porozumienie Plaza, które wymusiło na niej urealnienie kursu jena i zatrzymało jej mocarstwowy wzlot (szkoda, że czegoś takiego nie zrobiono z Chinami w latach 90-tych). Czasy Reagana to też wielka deregulacja i ogromny wzrost znaczenia branży finansowej. Wielu ludzi widzi w tym zaczątki kryzysu z 2008 r. i fali globalizacyjnej z lat 90. Niewielu jednak zwraca uwagę na to, że Reagan po prostu musiał działać według pewnego scenariusza - od upadku systemu Globalnego Ładu z Bretton Woods, funkcjonował w Wolnym Świecie system Globalnego Minotuara, w którym USA zapewniały popyt na dobra produkowane przez inne kraje a w zamian reszta świata lokowała swoje pieniądze na Wall Street. Kryzysowe czasy Cartera i Forda to okres budowania zrębów tego systemu. 



Czyżby więc zawinił Nixon decydując się w 1971 r. na opuszczenie systemu z Bretton Woods? Jego kadencja to także szok naftowy, na którym zbudowano zręby systemu Wielkiego Minotaura. A także nagły zwrot dyplomatyczny ku Czerwonym Chinom. Nixon też jednak miał małe pole do manewru. Musiał grać figurami, które dostał w spadku po poprzedniej administracji. System z Bretton Woods był w 1971 r. już nie do obrony. Zmiany społeczne, które zaszły w USA, też były ekstremalnie trudne do odwrócenia. Nixon zrobił co mógł pacyfikując te macki Hydry, które mogły wyrządzić najwięcej szkód i dbał o amerykańską projekcję siły na świecie. Gdyby nie Watergate, to Sajgon nie upadłby co najmniej do 1977 r. Nixon był zresztą politykiem osaczanym przez Głębokie Państwo - i ostatecznie zmuszonym przez nie do rezygnacji z prezydentury. Rak toczący Amerykę zalągł się więc już wcześniej...


Nixon de facto obejmował w 1969 r. władzę nad Ameryką Charliego Mansona. Kto jednak do takiego syfu doprowadził? 10 lat wcześniej nie do pomyślenia było, by jakieś naćpane hipisowskie mendy pluły na weteranów wojennych, panienki z dobrych domów paliły staniki a Czarni swoje dzielnice. Do tej zmiany kulturowej w USA doszło więc w bardzo krótkim czasie - w latach 1963-1969. Za rządów Lyndona Johnsona.



Lyndon Johnson jest znany głównie z czterech powodów: zamachu na JFK, wojny wietnamskiej, programu Wielkiego Społeczeństwa i równouprawnienia obywatelskiego dla Murzynów. Był więc on jednym z głównych konspiratorów, którzy stali za zabójstwem prezydenta Kennedy'ego. (Swojej sekretarce powiedział dzień przed zamachem: Jutro ten skurwysyn przestanie mnie wkurwiać!) Doprowadził do zaangażowania militarnego USA w Wietnamie na dużą skalę, ale jednocześnie prowadził tę wojnę tak, by jej broń Boże nie wygrać. Jak to trafnie określił płk Corso, była to wojna think-tankowa, której strategię układali cywilni "eksperci" zamiast doświadczonych wojskowych. Wojna, która miała być, według Corso, katalizatorem zmian społecznych w USA. Wietnam generował też ogromne koszty. Ale jeszcze więcej kosztowało Wielkie Społeczeństwo - projekt, który skończył się wybebeszeniem tradycyjnej tkanki społecznej wielkich miast i przekształceniem metropolii takich jak Detroit czy Chicago w shithole. Projekt prowadzący do powstania niewydolnego systemu opieki medycznej oraz szkół masowo produkujących debili. A prawa obywatelskie dla Czarnych? Czy nie powinniśmy tego zaliczyć do wielkich osiągnięć LBJ? No cóż, prezydent podpisując Ustawę o Prawach Obywatelskich, stwierdził: "To teraz Czarnuchy będą na nas głosować przez kolejne 100 lat". O ile w latach 50-tych społeczność afroamerykańska dorabiała się swojej klasy średniej i sporej grupy dobrze opłacanych robotników wykwalifikowanych, tak po "reformach" Wielkiego Społeczeństwa stała się grupą skazaną na życie z socjału w gettach oraz ogłupianą przez zlewaczały system edukacji, kulturę masową i narkotyki dostarczane przez CIA.

Ameryka przeszła w latach 60-tych przez proces prania mózgu, podobny jak pokazany w filmie Alana Pakuli "The Parallax View". Proces ten zaczął się od traumatycznego zdarzenia - "ofiary złożonej z króla" na oczach narodu.



Czyżby punktem zwrotnym było więc zabójstwo JFK? Problem w tym, że Kennedy nie był wystarczająco silny i przebiegły, by się uchronić przed zamachem. Podpisał na siebie wyrok, bo przeciwstawił się tym, którzy wysunęli go do władzy - CIA, FBI, mafii... Głębokiemu Państwu.

Punktem zwrotnym były więc moim zdaniem wybory z 1960 r. JFK wygrał w nich z Nixonem w skali całego kraju ledwie 113 tys. głosów. Decydujące okazały się głosy z Illinois i Teksasu. W pierwszym stanie przewaga JFK wynosiła zaledwie 9 tys. głosów - i została ona zapewniona przez kupowanie głosów przez mafię oraz skorumpowane demokratyczne władze Chicago. W Teksasie 46 tys. dosypanych głosów było najprawdopodobniej efektem pracy machiny Lyndona Johnsona, który już wcześniej fałszował tam wybory na swoją korzyść. Wcześniej CIA oraz FBI zapewniały Kennedy'emu odpowiednie przecieki podczas kampanii wyborczej. Wyraźnie nie chciały zwycięstwa Nixona. Czyżby się bały ówczesnego wiceprezydenta?



Nixon był bez wątpienia jednym z najzręczniejszych amerykańskich polityków. I osobą dobrze przygotowaną do pełnienia stanowiska prezydenta. Jako wiceprezydent, przez osiem lat, obserwował jak w praktyce działa administracja. Wcześniej jako senator i kongresmen demaskował komunistycznych agentów. Znał więc wiele brudów establiszmentu. (Co ciekawe bracia Kennedy przyjaźnili się z senatorem Josephem McCarthym.) Miał też znakomitą wiedzę ogólną. (Jeden z funkcjonariuszy CIA wspominał, jak udzielał prezydentowi Nixonowi briefingu dotyczącego sytuacji w Afryce. Nixon zrobił mu wówczas wykład o historii jednego z mniej znanych państw afrykańskich.) Nixon nie dałby się zastrzelić w Dallas. Nie wprowadziłby czegoś takiego jak program Wielkiego Społeczeństwa. Rozsądniej podszedłby też do zaangażowania USA w Wietnamie i do kwestii rasowych. Z Nixonem rządzącym przez dwie kadencje do 1969 r. transformacja społeczna USA w idiokratyczny hippisowski shithole nie byłaby możliwa. Dostatnia, spokojna, rodzinna, patriotyczna Ameryka lat 50-tych przetrwałaby kolejną dekadę. Co najmniej. Można się spodziewać, że wybory w 1968 r. wygrałby Bobby Kennedy - ale reprezentując tradycyjny, robotniczy słowiańsko-włosko-irlandzki elektorat demokratów. W 1976 r. władzę mógłby przejąć po nim gubernator Kalifornii Ronald Reagan i rządzić aż do 1985 r., gdy pałeczkę po nim zamiast Busha przejąłby na przykład Bob Dole... Inspirowane przez globalistów zmiany społeczne w USA opóźniłyby się więc o jakieś 30 lat. Mielibyśmy więc obecnie Amerykę jak w 1991 r. Bez zjebanego pokolenia SJW, bez idiotycznych zaimków, bez BLM, bez tej całej durnej propagandy na Netflixie... 

Oczywiście Ameryka to front najważniejszy, ale nie jedyny. Inspirowane procesy rozkładu objęły bowiem też Europę Zachodnią. Porównajmy Francję, RFN, Włochy i Szwecję z roku 1966 z obecną Francją, Niemcami, Włochami i Szwecją. Jaki był tam dostęp do nieruchomości mieszkalnych wtedy a jaki jest obecnie, na ile starczała pensja robotnika, jaki był poziom edukacji, jaki stan bezpieczeństwa na ulicach... Czy można więc mówić o postępie czy raczej o regresie? Czy polityków, finansistów, wykładowców akademickich, nauczycieli i artystów, którzy doprowadzili do tego regresu nie należałoby napiętnować jako zdrajców Zachodu?

***

Zmarły niedawno senator Bob Dole, weteran kampanii włoskiej, pośmiertnie strollował demokratów. Na jego pogrzebie odczytano bowiem jego ostatnie przesłanie. Zażartował w nim, że "pewnie jestem teraz nadal uprawniony do głosowania w Chicago".

Joe Biden, odnosząc się do przyszłorocznych wyborów "midterms" do Kongresu, powiedział, że nie ważne kto, głosuje, ważne, kto liczy głosy.  Oczywiście nie miałby on szans już wygrać w uczciwych wyborach prezydenckich.

Wobec dużej niepopularności i nieudolności Kamali Harris, demokraci myślą już na tym, kim zastąpić Bidena. Kamalę stale podgryza resortowy gej Pete Buttigieg. Do startu zaczyna się też jednak pozycjonować... Hillary.  Czy będziemy więc mieć w 2024 r. kolejny pojedynek między nią a Trumpem? Powrót wielkiej wojny memowej! 

***


Dezercja na Białoruś Emila Czeczki, żołnierza 16 Dywizji Zmechanizowanej, na tle historycznym nie jest niczym wyjątkowym. Podczas Zimnej Wojny były przypadki, gdy amerykańscy żołnierze stacjonujący w Strefie Zdemilitaryzowanej w Korei - a więc ludzie, którzy powinni być dogłębnie sprawdzeni - uciekali do Korei Północnej. Zawsze się może zdarzyć jakiś pojeb, który ma nieźle nasrane w głowie. Co ciekawe, Czeczko ponoć był... korwinistą.

Ten epizod skojarzył mi się też z casusem Lee Harveya Oswalda - innego słynnego dezertera. Według analizy przeprowadzonej przez generała Iona Mihaia Pacepę, Oswald został najprawdopodobniej zwerbowany przez Sowietów już podczas służby w Japonii. (Oczywiście Oswald też związał się z amerykańskimi służbami i zaplątał w dziwną grę. Do końca prawdopodobnie pozostał jednak lojalny wobec Sowietów.) Jest już badany wątek, czy Czeczko mógł pracować dla Białorusinów wcześniej. 

No cóż, żyjemy w czasach, gdy agentura sama się ujawnia. Przy okazji nawet Mateusz Piskorski się uaktywnił wraz z innymi żywymi trupami z "Bezmyśli Polskiej". Niezwykle interesująco prezentuje się w tym kontekście wpis Rosatiego (byłego członka rady nadzorczej FOZZ) o "białoruskim bastionie wolności" i wizyta synalka Mariana Banasia w Mińsku. Poczekajmy jeszcze trochę, więcej tego tałatajstwa zdejmie maski... Ujawniona agentura, to bezwartościowa agentura. 

***

Za tydzień Boże Narodzenie, ale już teraz życzę Szanownym Czytelnikom (Azariaszowi też!) miłych Świąt Bożego Narodzenia tudzież Szczodrych Godów/Przesilenia Zimowego!








sobota, 11 grudnia 2021

11: Pentagram

 


Analizowanie zamachów z 11 września 2001 r. przez pryzmat zjawiska synchroniczności  oraz wątków okultystycznych wydaje się być czystym wariactwem. Nie zapominajmy jednak, że wielu przedstawicieli elit (Hitler, Churchill, Reagan...) okultyzm traktowało całkowicie na serio. Spójrzmy więc na ten epizod historii ich oczami...

Ilustracja muzyczna:: Ozzy Osbourne - Gets Me Through

Wielu samozwańczych "demonologów" zwraca uwagę na to, że Pentagon jest budynkiem opartym na planie pentagramu, a pentagram to jak wiadomo "satanizm". No nie do końca... Pentagram jest przede wszystkim znakiem ochronnym. Ma chronić przed demonami oraz innymi siłami zła (także tymi, które przyzywamy). Przerwanie pentagramu oznacza przerwanie ochrony. Atak na Pentagon w dniu 11 września 2001 r. był więc takim przerwaniem pentagramu - symbolicznym przerwaniem obrony Ameryki. I do tego połączonym z krwawą ofiarą - złożoną z ludzi, którzy byli na pokładzie Lotu 77. (Zidentyfikowano genetycznie szczątki wszystkich pasażerów tego lotu, z wyjątkiem pięciu porywaczy. Zwolennicy  rozpowszechnianej przez tajne służby dezinformacyjnej teoryjki o rakiecie zakamuflowanej jako samolot, która miała uderzyć w Pentagon, jakoś przechodzą nad tym do porządku dziennego.)


Pentagon zaczęto budować 11 września 1941 r.  Pentagon leży na 77. południku. I rozbił się o niego samolot zarejestrowany jako Lot nr 77. 77 to liczba tzw. Zemsty Lameka. Lamek, jeden z przedpotopowych patriarchów z Księgi Rodzaju, mówił: "Jeżeli Kain miał być pomszczony siedmiokrotnie, to Lamek siedemdziesiąt siedem razy!". Zemsta Lameka jest jednym z motywów masońskich legend. Lamek miał być bowiem przodkiem Hirama Abifa, fenickiego budowniczego Świątyni Jerozolimskiej, uznawanego za mitycznego założyciela wolnomularstwa. Warto więc zapytać kto miałby się mścić na amerykańskich siłach zbrojnych i za co? No cóż, amerykańskie siły zbrojne rozstrzygnęły dwie wojny światowe i zimną wojnę.  Atak z 11 września miał być więc symbolicznym złamaniem tej potęgi oraz przerwaniem "bariery ochronnej".


Swoją symbolikę miał też atak na WTC. Wielu okultystom kojarzył się z kartą tarota "Wieża", pokazująca płonącą wieżę trafioną piorunem boskiego gniewu. Widać czasem na tej karcie ludzi spadających z górnych pięter tej budowli. Karta ta oznacza zwykle wielkie nieszczęście. 


W tej historii ważna jest też symbolika liczb. (Zawsze gdy mówię ezoterykom, że jestem numerologiczną "33", to zyskuje ich respekt. :) Dwie wieże przypominały jedenastkę – tak więc Kanał 11 z Nowego Jorku używał ich w swoim logo. 11 IX Amerykanie zapisują jako 911. 9 + 1 + 1= 11. 11 IX był 254 dniem roku 2001. 2 + 5+ 4 = 11. Do końca roku zostało 111 dni. Tego dnia wypadała też 10-ta rocznica wygłoszenia przez George'a H.W. Busha przemówienia w ONZ, w którym wspominał on o "Nowym Porządku Świata". Lot nr 11 uderzył jako pierwszy w WTC. Miał on na swym pokładzie 92 osoby. 9+2=11. Lot 77 (7 razy 11) miał 65. 6+5=11. 11 marca 2004 r., 911 dni po zamachach na WTC i Pentagon, doszło w Madrycie do największegozamachu terrorystycznego w Europie. "11" to w numerologii jedna z liczb mistrzowskich (podobnie jak "33").



12 X 2000r. doszło do ataku na ,,USS Cole”. W USA jest to Dzień Kolumba. Jak wiemy, w 1492r. Kolumb wypłynął za Słupy Herkulesa w stronę Nowego Świata. Na hiszpańskich monetach umieszczono później symbol 2 kolumn – Słupów Herkulesa czyli Ceuty i Gibraltaru. Na pierwszych amerykańskich dolarach pojawia się ten sam symbol – 2 kolumny oplecione przez węża. Później przekształciły się one w jedną kolumnę a później w znak $. Skały Ceuty i Gibraltaru czyli Słupy Herkulesa miały być ustawione według grecko-rzymskiej mitologii przez tego półboga w trakcie wykonywania przez niego jego 11-stej pracy. Miał on znaleźć złote jabłka z ogrodu Hesperyd strzeżone przez smoka Ladona. Wyręczył się w tym zadaniu tytanem Atlasem, w zamian za to podtrzymując niebo w jego zastępstwie. Na Atlantydzie miało rządzić 7 par bliźniąt – potomków Atlasa. W XVI w. Francis Bacon napisał dzieło pt. ,,Nowa Atlantyda”, w którym opisał państwo za oceanem będące wielką potęgą dzięki technice. Symbolem tego państwa miały być 2 kolumny sięgające nieba. ,,Bin Laden” znaczy ,,syn Ladena”. W językach semickich nie ma samogłosek, więc może też znaczyć ,,syn Ladona”. 11 IX wygląda też jak antyteza opowieści o Samsonie. Samson w samobójczym ataku zabił elitę Filistynów, gdy zburzył 2 kolumny podtrzymujące świątynię. No i niektórzy z Was pewnie też pamiętają pewnie też teledysk do "Imagine" Lennona - piosenki opowiadającej o świecie bez Boga, granic i prywatnej własności ("Imagine there's no Lennon/It's easy if you try!") - w którym cały czas, przez wielkie okno na środku pokoju rozpościera się widok na wieże WTC...

No cóż, żyjemy w "społeczeństwie spektaklu". A zamachy z 11 września był spektaklem - zarówno dla ludu, jak i dla Wtajemniczonych.

***

To już ostatni odcinek serii "11". Mam nadzieję, że się Wam podobała, choć mam też świadomość, że kolesie twierdzący, że nie było żadnych zamachów, wież WTC i Pentagonu, nie byli zadowoleni.

***

Rosyjska strategia wobec Ukrainy przypomina bajkę o Piotrusiu i wilku. Cyrk z koncentracją wojsk na granicy, groźbami i prowokacjami będą powtarzać tyle razy, aż wszystkim się to znudzi. Gdy Ruscy będą realnie gotowi na atak, nikt już nie będzie Ukraińcom wierzył, że są zagrożeni.


Dobrze, że Biden zagroził Rosji ostrymi sankcjami, jeśli dokona ona inwazji. Gdyby tego nie zrobił skompromitowałby się totalnie. Jednocześnie jednak pokazał swoją miękkość - godząc się na rozmowy z Rosją w sprawie statusu Ukrainy. W rozmowie z Zełenskim musiał później zapewniać, że nie porzuca Ukrainy - wcześniej pojawiły się przecieki, że naciska na Kijów, by dał pełną autonomię Donbasowi. Z projektu ustawy budżetowej zniknęły zaś sankcje przeciwko Nordstream 2. Administracja Bidena wysyła więc sprzeczne sygnały. Pokazuje Rosji że się waha i jest słaba. A to jest oczywiście zachętą do eskalowania przez karzełka Putina-Chujłę agresji przeciwko bratniemu słowiańskiemu narodowi.

Karygodne niezdecydowanie wykazuje też w relacjach z Pekinem. Z jednej strony urządza szopkę z "dyplomatycznym bojkotem" olimpiady w Pekinie. ("Avengers ogłaszają dyplomatyczny bojkot Thanosa".) Z drugiej blokuje ustawę zakazującą importu paneli słonecznych i samochodów elektrycznych budowanych w chińskich obozach koncentracyjnych.

A Chiny oczywiście nadal się tuczą amerykańską awangardową techniką. Dowodem na to jest choćby prototyp ich nowego silnika hipersonicznego, oparty na projekcie zarzuconym przez NASA 20 lat temu.

Ps. Być może Wam umknęła ta wiadomość, ale kilka dni temu szef indyjskiego sztabu generalnego zginął w katastrofie śmigłowca. Na początku 2020 r. podobny wypadek zdarzył się szefowi sztabu generalnego Republiki Chińskiej (Tajwanu). Ciekawe, czy planiści obu zdarzeń są w Pekinie?

***

Mój komentarz do ujawnionych taśm z Michnikiem obściskującym, całującym i romantycznie trzymającym za rączkę gejnerała Jarucwelskiego, wyznającym mu miłość i mówiącym, że ma na niego ochotę: Od lat powtarzam, że Jarucwelski zrobił scenę zazdrości, gdy dowiedział się, że Michnik był na plebanii u ks. Jankowskiego...

No cóż, LPG to ludzie a nie ideologia.

sobota, 4 grudnia 2021

11: Konsekwencje

 



Ilustracja muzyczna: Eminem - Mosh

Szanowni Czytelnicy! Mam dla was zagadkę. Kto przyznał się do pomysłu zamachów z 11 IX i był z tego bardzo dumny? Nie, nie Talibowie! Dwóch pułkowników służących w armii Czerwonych Chin! Płk Qiao Ling i płk Wang Xiangsui napisali kilka lat wcześniej książkę pt. ,,Unrestricted warfare”. Stwierdzili w niej, że USA można pokonać tylko przez tzw. wojnę asymetryczną czyli min. wielkie uderzenia terrorystyczne. Chwalili Osamę bin Ladena a jako jeden z potencjalnych celów wymieniali WTC. Po 11 IX zostali uznani niemal za bohaterów narodowych. W wywiadzie dla komunistycznej gazety z Hongkongu ,,Takung Pao” stwierdzili min.:, że Amerykanie zasłużyli sobie na te zamachy. Wyraźnie cieszyła ich myśl, że znajdą one wielu naśladowców. Proponowali też użyć przeciwko USA V-tą kolumnę w postaci nielegalnych imigrantów. Skwitowali to wszystko stwierdzeniem, że zamachy z 11 IX w dłuższej perspektywie są ,,dobre dla Chin”.



Przez całą noc po zamachach pracownicy komunistycznej telewizji pracowali nad propagandowym dvd poświęconym temu wydarzeniu. W efekcie przepletli zdjęcia wydarzeń z Nowego Jorku i Waszyngtonu z fragmentami ,,King Konga” i ,,Godzilli”, dodali do tego muzykę operową, motyw ze "Szczęk" i propagandowe przyśpiewki o tym jaka to Ameryka była zła, ale spotkała ją kara ze strony uciśnionych narodów Ziemi. Całość powstała pod patronatem agencji Xinhua, pekińskiej telewizji i ogólnochińskiej centralnej telewizji. Została określona jako ,,materiał edukacyjny.” W tym czasie Jang Zemin obsesyjnie, w kółko oglądał puszczany na video moment uderzenia samolotu w WTC.


    Niedługo po amerykańskim ataku na Afganistan dowódca wojsk Talibów Jalaluddin Haqqani, w trakcie wizyty w Islamabadzie, stwierdził, że Czerwone Chiny pomagają Talibom w walce przeciwko USA. Jaka była to pomoc? W kompleksie Tora Bora po walkach znaleziono duże ilości chińskiej broni i amunicji. Reporter telewizji Sky David Chater widział chińskich muzułmanów walczących po stronie Talibów. ,,Debka” dowiedziała się, że w pierwszych amerykańskich bombardowaniach zabito 15 Chińczyków a 3 chińskich ochroniarzy zabiły amerykańskie siły specjalne podczas zasadzki na Basira Al.-Masri – jednego z dowódców Al.-Qaedy. Związki Czerwonych Chin z Talibami trwały już jednak od kilku lat. W 1998r. Osama bin Laden sprzedał Chińczykom kilka rakiet Cruise – niewypałów wystrzelonych przeciwko jego obozom szkoleniowym. ( Wpisuje się to w schemat afery o nazwie ,,Chinagate”.) 

Faktem jest, że zamachy z 11 września 2001 r. były darem z niebios dla ChRL. W ich konsekwencji USA przez kolejnych 15 lat zajmowały się porządkowaniem bliskowschodniego pierdzielnika - marnowaniem bilionów dolarów i tysięcy żołnierzy na "zaprowadzanie demokracji" w afgańskim oraz irackim shithole'u. I przez to poświęcały mniej uwagi swojemu wrogowi strategicznemu - Chinom oraz sprzymierzonej z nimi Rosji. 

Bynajmniej nie propaguje tutaj teorii mówiącej, że zamachy z 11 września przeprowadzono, by sprowokować Amerykanów do realizacji tej katastrofalnej strategii. Zamachy te posłużyły tylko jako WYGODNY PRETEKST do jej wdrożenia. Ona była przygotowywana już kilka lat wcześniej.


Najbardziej przeceniany politolog na świecie, czyli Zbigniew Brzeziński opublikował w 1997 r. książkę pt. ,,Na wielkiej szachownicy”. Pierdzielił w niej androny w o strategicznym znaczeniu  Azji Środkowej jako kluczu do panowania nad światem. Twierdził też, że amerykańska opinia publiczna nie poprze militarnej przygody w tym rejonie, dopóki nie zdarzy się ,,drugie Pearl Harbour”. W tym samym roku paramilitarne oddziały CIA zaczęły infiltrować Afganistan. W 1998 r. do tych tajnych operacji został wciągnięty rząd Uzbekistanu. Rok później CIA i NSA zaczęły umieszczać w Afganistanie urządzenia nasłuchowe. Rok 1999 jest też według George’a Teneta rokiem tworzenia tam silnej siatki CIA.

   We IX 2000r. Centralną Azję objeżdża gen. Tommy Franks namawiając przywódców tych krajów do współpracy  wojskowej z USA.Armie tych państw zaczynają ćwiczyć wspólnie z siłami zbrojnymi USA i  z gwardiami narodowymi poszczególnych stanów. Armia kirgiska z Gwardią Narodową Montany, kazachska z Gwardią Narodową Arizony, uzbecka z Gwardią Narodową Luizjany. W IV 2000r. zaczyna się z kolei rozbudowa bazy sił zbrojnych USA w Katarze używanej później jako centrum dowodzenia w czasie operacji ,,Iraqi Freedom.”

  19 XII 2000r. ,,Washington Post” pisze, że niektóre kręgi w USA chcą się sprzymierzyć z Rosją w sprawie obalenia reżimu Talibów. 15 III 2001r. ,,Janes Intelligence Review” pisze już o wymierzonym w Talibów sojuszu amerykańsko- rosyjsko- indyjsko- irańskim. 26 VI 2001r. ,,India Reacts” donosi o tym, że USA, Rosja, Indie, Tadżykistan, Uzbekistan i Iran stworzą wspólny front przeciwko rządzącemu Afganistanem reżimowi. W VI 2001r. na zebraniu WNP prezydent Putin oznajmia, że atak przeciwko Talibom może się wydarzyć, niewykluczone że z rosyjskim udziałem.

    W międzyczasie ,,Guardian” donosi, że dr Jeffrey Starr – wysłannik Pentagonu odwiedził w styczniu Tadżykistan. Reporterka ,,Guardiana” Felicity Lawrence pisze ponadto, że amerykańscy rangersi szkolą kirgiski Specnaz a tadżyccy i uzbeccy komandosi trenują na Alasce i w Montanie. Jak później stwierdził gen. William Kernan plany operacji ,,Enduring Freedom” opracowano już w V 2001r. Z kolei były doradca Reagana ds. bezpieczeństwa narodowego Robert McFarlane twierdzi, że pasztuński lider Abdul Haq przybył w sierpniu do Peszawaru, by organizować partyzantkę przeciwko Talibom.

    Pod koniec 2000r. ekspert ds. terroryzmu Richard Clarke opracował plan zaatakowania baz AL.-Qaedy. Został on przyjęty 4 IX 2001r. i wzmocniony – teraz miano w całości ,,wyeliminować” Al.-Qaedę. Trafił on na biurko prezydenta Busha 7 IX. Nie zdołał on go jednak do końca przeanalizować do chwili zamachów na WTC. Z kolei 15 IX George Tenet przedstawił prezydentowi dokładny plan wojny w Afganistanie – taki sam jaki zrealizowano w X i XI 2001r. Ponadto zaprezentował Bushowi plan ,,Worldwide Attack Matrix” przewidujący uderzenia przeciwko Al.-Qaedzie w 80 krajach. Już wtedy miał on jak widać dokładne plany, których stworzenie wymagało czasu a przeprowadzenie przed 11 IX wywołałoby wielkie kontrowersje.

   Również armia była przygotowana. Oddziały zmierzały w chwili zamachów na swoje pozycje – na zaplanowane wcześniej manewry dziwnym trafem pokrywające się z rozmieszczeniem sił USA w związku z wojną w Afganistanie. Od 15 IX do 20 X miały trwać w Omanie manewry ,,Swift Sword” z udziałem 22 000 żołnierzy brytyjskich. Od 8 X do 1 XI w Egipcie operacja ,,Bright Star” z udziałem 23 000 żołnierzy USA oraz 50 000 natowskich, egipskich i jordańskich. Wszyscy czekali na ,,nowe Pearl Harbour.”

Widać więc, że to dwie amerykańskie administracje - Clintona i Busha Jra - przygotowywały ten zwrot strategiczny. Zwrot dla Ameryki i dla świata katastrofalny. Miały one możliwość powstrzymania zamachów z 11 września 2001 r. Nawet jakby do tych zamachów doszło, ekipa Busha mogła sprawę rozstrzygnąć inaczej: przeprowadzić krótką ekspedycję karną w Afganistanie. W 2002 r. wycofać się stamtąd i przekazać odpowiedzialność za ten kraj Pakistanowi, w zamian za wsparcie finansowe oraz inwestycje infrastrukturalne. Iraku nie trzeba było atakować - bardziej opłacalne byłoby zniesienie sankcji i wciągnięcie go w proces pokojowy z Izraelem (Saddam był gotowy w nim uczestniczyć już w 1994 r.) oraz budowanie sunnickiej osi przeciwko Iranowi. 


Wdepnięcie USA w bliskowschodni shithole zbiegło się w czasie z wejściem Chin do WTO (11 grudnia 2001 r.), czyli ruchem, który totalnie zdemolował gospodarki Zachodu. Ośmielę się stwierdzić, że oba zdarzenia - atak na WTC i akcesja ChRL do WTO - były częścią "geopolitycznego pakietu". Przypomnę, że Chiny do WTO wprowadzone zostały z inicjatywy administracji Clintona, a proces ten doprowadziła do końca administracja Busha. 

Dodajmy do tego zmiany społeczne, które przeprowadzono w USA przez ostatnie 20 lat. Czy w 2001 r. wyobrażalibyście sobie, że amerykańska popkultura będzie tak przeładowana propagandą jak teraz? Czy spodziewaliście się tych wszystkich cyrków z transami, zaimkami i BLM? Czy możliwe było wówczas do wyobrażenia, że paru szmaciarzy z antify wykroi sobie na kilka tygodni w dużym mieście własne tragikomiczne quasi-państewko? 

Czy mieliśmy więc do czynienia z "kontrolowanym wyburzaniem" Ładu Zachodniego? Wygląda na to, że tak. Czy czyni to ludzi z administracji Clintona i Busha zdrajcami? W sensie klasycznym  - tak. Dlaczego jednak zdecydowali się oni na tak rażącą zdradę własnego kraju? 



Lenin mawiał: Kadry decydują o wszystkim. A jakie kadry były reprezentowane w obu administracjach? Bill Clinton był najprawdopodobniej związany z CIA od końcówki lat 60-tych, gdy jako prowokator w ruchu "antywojennym" jeździł sobie po świecie. Później, jako gubernator Arkansas, brał udział w Iran-Contra i patronował narkotykowemu lotniczemu szlakowi przemytniczemu Barry'ego Seala. George W. Bush to oczywiście syn byłego dyrektora CIA, sam mający związki z CIA od lat 70-tych. Barry Seal rzekomo dysponował taśmą na której George W. i Jeb rozmawiają z nim o dużej transakcji narkotykowej. Barack Hussein Obama? Oczywiste związki CIA - osobiste i poprzez rodzinę. 

"Fox, jak tak możesz pisać, CIA to przecież bohaterowie wolnego świata/skrajna antykomunistyczna prawica!" - oburzy się część moich czytelników. Tak? A dlaczego generał Douglas MacArthur uważał ludzi z OSS, czyli poprzedniczki CIA za komuchów? No bo, Agencję kreowały uprzywilejowane libki ze Wschodniego Wybrzeża.

Nie zapominajmy też tego, co mówił płk Philip J. Corso - znany nam z serii "Matrioszka" i "Phobos": "CIA była lojalna wobec KGB, a KGB wobec CIA". Agencje wywiadowcze takie jak CIA są lojalne wobec siebie samych, wobec swych wrogów i wobec szpiegowskiego rzemiosła. Dopiero na dalszym miejscu jest lojalność wobec własnego kraju. Tak samo uprzywilejowane liberalne elity stawiają lojalność wobec swojego kraju na odrębnym miejscu. Na pierwszym jest zawsze lojalność wobec własnej kasty i podobnych im sitw z reszty świata. Dobrobytem zwykłych ludzi się nie przejmują  - choć przecież ludzie ci są konsumentami dóbr sprzedawanych przez ich firmy. Ciekawie więc brzmią rewelacje Catherine Austin Fitts, mówiące o tym, że latach 90-tych "elity" uznały, że trendy demograficzne w USA sprawiają, że dbanie o to państwo przestaje się opłacać. Starzenie się społeczeństwa powoduje bowiem, że coraz więcej trzeba wydawać na emerytury i świadczenia. Jedno z rozwiązań, które przyjęto według Fitts? Obniżyć średnią długość życia. I stąd na przykład granty od arcyzdrajcy dra Fauciego dla chińskiego wojskowego laboratorium w Wuhan...

Jeśli przyjrzycie się uważnie prognozom Światowego Forum Ekonomicznego (WEF), to zauważycie, że mowa jest w nich o świecie, w którym USA nie są już największym supermocarstwem i są zastąpione przez koncert mocarstw, w tym takich bandyckich państw jak Rosja i Chiny. W świecie tym zwykli ludzie "nic posiadają", jedzą mięso jedynie w święta i "są szczęśliwi". Zupełnie jak w Korei Północnej...

Jeśli myśleliście, że 11 września 2001 r. to prehistoria, to się grubo pomyliliście. Jego skutki odczuwamy do dzisiaj. To historia, która wciąż się dzieje na naszych oczach. Zastanawiacie się pewnie nad możliwą motywacją zdradzieckich "elit". Chyba macie krótką pamięć - dałem już Wam bowiem wskazówki w ostatnim odcinku serii "Matrioszka", a także w seriach "Extinction", "Demiurg" i "Phobos" i "Atomowi bogowie".

***

Kolejny odcinek serii "11" - odcinek jedenasty i ostatni - będzie poświęcony "magicznemu" aspektowi zamachów z 11 września 2001 r.

***


2 grudnia minęła 80-ta rocznica "oficjalnej" śmierci marszałka Śmigłego-Rydza. Godne uroczystości upamiętniające marszałka zostały zorganizowane przez Jana Józefa Kasprzyka, prezesa Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych. Z jego inicjatywy IPN dokonał też ekshumacji w Kwaterze 139 na Powązkach. Miejmy nadzieję, że przybliży nas ona do rozwikłania tajemnicy losów Śmigłego w Warszawie. Wszyscy ci, którzy znają moją twórczość, wiedzą, że wielokrotnie miażdżyłem już propagowane przez dupoprawicę i komunę mity na temat tej postaci. Mity częstokroć stworzone przez pokracznych przydupasów gen. Władysława Sikorskiego - jednego z największych szkodników w naszych dziejach. 

Wpadła mi kiedyś do rąk "Wielka Księga Zdrajców Polskich" napisana przez Radosława Patlowicza, czyli jednego z akolitów Gerszona Brauna. Patlowicz do zdrajców zaliczył tam m.in.: marszałka Śmigłego, Józefa Becka, płka Pełczyńskiego, Lecha Kaczyńskiego i... króla Zygmunta Starego. Często nie pisze, na rzecz kogo ci "zdrajcy" pracowali. Jeszcze ciekawsze jest jednak to, kogo w tej książce nie wymieniono. Jak można się było spodziewać, nie ma w niej św. Stanisława - skazanego na śmierć za zdradę przez sąd złożony z polskich biskupów. Nie ma też takich postaci jak: Józef Retinger, Izydor Modelski, Stanisław Kot, Stanisław Stroński, Stanisław Mikołajczyk, czy Oskar Lange. Nie ma oczywiście generała Sikorskiego, który znalazł się w "Małej księdze bohaterów Polski" (!) Patlewicza. Nie ma wielu groźnych TW komunistycznej bezpieki i stalinowskich sędziów. Jest Geremek, Mazowiecki i Adamowicz - nie ma Wałęsy i Kuronia. Nie ma też nikogo z rodzinki Gertichów/Giertychów. Nie ma Mateusza Piskorskiego, ani innych ludzi, za których zaręczał Braun. No cóż, taka to koślawa, dupoprawicowa wizja historii...