sobota, 25 marca 2023

Policzmy czołgi

 


Z magazynów w rosyjskim Kraju Nadmorskim wyciągane są czołgi T-54 i T-55, które sfotografowano podczas jednego z transportów kolejowych.  To o tyle ciekawa informacja, że T-54 przestały być produkowane w ZSRR w 1958 r. (a ich pierwsza wersja pojawiła się w 1946 r.), a sowieckiej produkcji T-55 zaprzestano w 1981 r. Owszem T-55 bywały później w wielu krajach modernizowane na różne sposoby (polska modernizacja, Merida służyła w WP aż do 2002 r.), ale maszyny zaobserwowane w transporcie to wersja T-54B z 1959 r. To, że takie zabytkowe pojazdy wyciągnięto z magazynów jest więc faktem szokującym. 

Niektórzy analitycy próbują go racjonalizować twierdząc, że T-54 i T-55 mogą być wykorzystywane przez Rosjan jako mobilna artyleria. Ich zastosowanie w takiej formie byłoby też jednak bardzo interesujące, gdyż świadczyłoby o rosyjskich niedoborach w "królowej broni". Być może chodzi o niedobór pocisków określonych kalibrów i konieczność zagospodarowania nadmiaru amunicji kalibru 100 mm. To też jednak szokująca wiadomość. Już od czasów carskich Rosja bardzo bowiem dbała o swoją artylerię, rekompensując w ten sposób słabości piechoty. "Podręcznikowo" przeprowadzane ofensywy zawsze zaczynały się olbrzymią artyleryjską młócką. Zauważcie, że pod Wugledarem tego artyleryjskiego walca Rusaki nie uruchomiły. To, że wagnerowcy skarżą się pod Bachmutem na brak dostaw pocisków do dział, nie musi być więc skutkiem motywowanego politycznie odcięcia ich od zaopatrzenia przez armię. 

Jak dotąd wizualnie potwierdzono utratę przez Rosję 1874 czołgów i 364 działa samobieżne (w linku macie to szczegółowo rozpisane na poszczególne typy i wersje). Jak to się ma do ilości tego typu pojazdów znajdujących się w służbie na początku 2022 r. Poniżej macie zestawienie, oparte na danych z pierwszych dni marca:




Zwraca uwagę utrata 102 proc. jednej z wersji T-80 - zniszczono więc wszystko, co było w linii oraz trochę czołgów z magazynów. Zwracają na siebie również straty w najnowszych wersjach T-90, czyli T-90M. Wynoszą one aż 22 proc. W statystykach tych za to nie uwzględniono wizualnie potwierdzoną utratę 6 T-90S, czyli wersji produkowanej dotąd wyłącznie na eksport. 

Lista rosyjskich typów uzbrojenia, które nie zostało jeszcze utracone na Ukrainie, ciągle się kurczy. Jest jednak na niej "najnowocześniejszy" rosyjski czołg T-14 Armata, który został niedawno zaobserwowany w transportach kolejowych.   Na papierze, w leksykonach techniki wojskowej, prezentuje się on świetnie. Ale prawdopodobnie spieprzono w nim zawieszenie, bo zdarzało mu się psuć podczas parad. Ponoć go już w październiku zauważono pod Ługańskiem.  Jego dotychczasowy brak na froncie tłumaczono głównie tym, że "T-14 Armata jest przeznaczony na wojnę, a nie na specjalną operację wojskową". Dodam, że na froncie jakoś nie widać też innych rosyjskich superbroni - bojowych wozów Kurganiec i dział samobieżnych Koalicja. A przecież miały być to takie cuda techniki jak Armata...


Na front trafia za to sporo pojazdów hybrydowych - takich jak transportery opancerzone z wieżyczkami z okrętów. Rosja robi się pod tym względem równie kreatywna jak ISIS czy syryjscy Kurdowie. Oczywiście, obok T-54 i T-55 wyciąga z magazynów też inne zabytkowe pojazdy, choćby transportery opancerzone BTR-50 będące w służbie od 1954 r. czy ciężarówki GAZ-51 produkowane w latach 1946-1975. 

Znany żul i błazen Miedwiediew stwierdził kilka dni temu, że Rosja będzie produkować 1500 T-90M rocznie.  Tak się składa, że zakład w Niżnym Tagile jest obecnie w stanie wyprodukować 20 czołgów różnych typów miesięcznie. Liczba 1500 wydaje się realna, ale jeśli chodzi o możliwość lekkiego zmodernizowania czołgów zalegających w magazynach. Stany magazynowe rosyjskich sił pancernych są oczywiście wielką tajemnicą. Nie wiadomo, ile tysięcy czołgów jest tam zdatnych do uruchomienia. To, że z magazynowych czeluści są wygrzebywane T-54 o czymś jednak świadczy. Przypomnę, że są tam jeszcze lekkie czołgi pływające PT-76 i ciężkie czołgi T-10, będące ostatnimi z serii "Józef Stalin", które płonęły na pobojowiskach Wojny Sześciodniowej.


 Sołowiow, czyli rosyjski Ben Shapiro, stwierdził, by nie śmiać się z użycia T-54, gdyż Rosja jest w stanie też stworzyć całą dywizję z T-34.   Przypomnę, że T-34 jest wciąż na uzbrojeniu 9 krajów, z czego Jemen wykorzystuje go w boju przeciwko rebeliantom Huti. Zresztą, podczas okupacji jednego z ukraińskich miast, Rosjanie wykorzystali już pomnikowy T-34 jako element blokady drogowej. Czekam więc na reaktywację car-tanka.

Ruscy mogą się pocieszać, że ich straty w sprzęcie lotniczym są jak na razie na akceptowalnym poziomie. Nie muszą wyciągać z magazynów Migów-17. Wciąż mają dużo w miarę nowoczesnego sprzętu w służbie. Ale to też skutek bierności rosyjskiego lotnictwa, które nie zapuszcza się poza linię frontu. Od czasu do czasu zapewnia wsparcie taktyczne, ale zwykle strzela rakietami z bezpiecznej odległości do przypadkowych celów. Równie nieefektywna okazała się w tej wojnie rosyjska marynarka wojenna. Ale ten temat już oczywiście poruszałem...

***

Niedawno przeczytałem "Samotność strategiczną Polski" Marka Budzisza. Książka dobra i ciekawa, jedna z lektur obowiązkowych o wojnie ukraińskiej. Szczególnie zwróciłem w niej uwagę na narrację dotyczącą strategii USA i niemocy wojskowej Europy Zachodniej. Amerykanie uznali, że nie mogą już prowadzić dwóch wojen jednocześnie. Pojawiła się więc potrzeba, by sojusznicy z Europy wzięli na siebie sporą część odpowiedzialności za obronę naszego kontynentu. Trump próbował na nich wymusić wzrost wydatków na wojsko. Później Biden starał się dogadać z Niemcami. Rozbiło się to o krótkowzroczną postawę Niemiec, mającą m.in. podłoże kulturowe - straszliwy ból d... wobec "Amis" i przekonanie, że im słabsze NATO, tym Rosja będzie bardziej przyjazna. W Europie Zachodniej wszyscy beznadziejnie się rozbroili, nawet Francja. Dopiero chcą mozolnie przez wiele lat odbudowywać poziomy gotowości bojowej sprzed 20 lat. W tej sytuacji idealnie w amerykańską strategię wpasowuje się roli Polski jako militarnego bastionu na flance NATO. Gdy więc ktoś pyta: po co nam te Ambramsy, Czarne Pantery, Himarsy i F-35, to można mu odpowiedzieć: po jajco, kretynie! Takiego przychylnego klimatu geopolitycznego nie mieliśmy od dekad. I świetnie, że go wykorzystujemy.



Zabawne, że taki onucowiec jak Sykulski przez wiele lat przekonywał, że powinniśmy przede wszystkim budować własny potencjał militarny, a nie liczyć na pomoc z Zachodu. Akurat, gdy ten potencjał budujemy, to on jojczy wraz z innymi onucowcami, że "po co te zbrojenia!". Różni duponarodowcy powielający jego narrację de facto opowiadają się za prowadzeniem w Polsce polityki niemieckiej. Co więcej, ich wizja polityki jest też recydywą saską. Przekonaniem, że jak Polska będzie słaba, to nikogo nie sprowokuje do ataku i że warto oprzeć się na mocarstwach ościennych. Czym to się skończyło w XVIII wieku - wszyscy wiemy. 

sobota, 18 marca 2023

Wojna dronów i pogańska prawica

 


Incydent ze strąceniem amerykańskiego drona MQ9 Reaper nad Morzem Czarnym był wcześniej zaplanowaną operacją, mającą być zemstą za uszkodzenie samolotu wczesnego ostrzegania A-50 Beriew na lotnisku pod Mińskiem. Samo przechwycenie przeprowadzono w ciekawy, acz bardzo ryzykowny sposób - pilot Su-27 miał dużo szczęścia, że mocniej nie zderzył się z dronem i nie uszkodził silnika. Cały incydent był w bardzo zimnowojennym klimacie. Wszystkim jojczącym, że "kolejna bariera dzieląca nas od wojny nuklearnej" została przekroczona przypomnę więc, że w czasach Zimnej Wojny Sowieci wielokrotnie zestrzeliwały różnego rodzaju samoloty, które zbliżały się do ich przestrzeni powietrznej - czasem robiły to nad wodami międzynarodowymi, tak jak w przypadku zestrzelenia łodzi latającej PB4Y-2 Privateer nad Bałtykiem w kwietniu 1950 r.  Wpływowy republikański senator Lindsey Graham stwierdził, że USA powinny również zacząć zestrzeliwać rosyjskie samoloty.  Oczywiście musiałoby dojść najpierw do wtargnięcia takich maszyn w przestrzeń powietrzną USA lub państw sojuszniczych lub niebezpiecznego zbliżenia się ich do natowskich okrętów. Moim zdaniem, dobrym sposobem na reakcję byłoby użycie tych rakiet, które ugodziły w most krymski, do precyzyjnego uderzenia w jednostkę lotniczą odpowiedzialną za zestrzelenie drona - lub od razu w dowództwo rosyjskiej Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu. Dotychczasowe ukraińskie ataki na lotniska położone w głębi Rosji bywały dosyć skuteczne - tak jak niedawny atak na bazę w Jejsku, skąd zniknęło 6 Su-34. 

Jak na razie poszło uderzenie na froncie dyplomatycznym. Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze wydał nakaz aresztowania za zbrodnie przeciwko ludzkości karzełka Putina i blond idiotki będącej rosyjską rzeczniczką praw dziecka.  Sprawa dotyczy kradzieży na masową skalę ukraińskich dzieci, przypominającej praktyki III Rzeszy na okupowanych terytoriach Polski. Oznacza to spalenie mostów prowadzących do ewentualnego porozumienia pokojowego z Rassiją oraz to, że liczba państw, do których może jeździć Putin gwałtownie się skurczyła. Może się okazać, że do śmierci nie opuści on Rosji. Szojgu i jego generałowie jak dotąd nie są objęci żadnym nakazem aresztowania wydanym przez MTK. Czyżby należałoby to traktować jako skierowaną do nich ofertę?

***

Stowarzyszenie Niklot organizuje spotkania z wieloma ciekawymi ludźmi, zwłaszcza w kontekście wojny na Ukrainie. We wtorek jego gościem był Jakub Maciejewski, korespondent wojenny tygodnika "Sieci", autor książki "Wojna. Reportaż z Ukrainy". (Książkę kupiłem, dostałem dedykację od autora i już przeczytałem. Polecam! Ta pozycja mówi dużo o mentalności naszych wschodnich sąsiadów i o realiach samej wojny.) Film z tego spotkania możecie obejrzeć poniżej:



Po spotkaniu Maciejewski zamieścił tweeta: "To było niesamowite spotkanie autorskie, nie ze względu na książkę „Wojna. Reportaż z Ukrainy", ale ze względu, że gospodarzami byli narodowcy o profilu PROukraińskim i ANTYrosyjskim. Bardzo dobra, merytoryczna dyskusja. Da się być narodowcem i nieszurem?".  (dla niekumatych: koniec cytatu)

Ze dwa tygodnie wcześniej Marek Jurek jojczył na łamach "Do Rzeczy", że w serialu "Wikingowie" źle przedstawiono świętego króla Olafa. (Szkoda, że nie widział norweskiego serialu "Beforeigners", w którym do Norwegii przybywają przybysze z innych epok, w tym pewien wiking, który zostaje zidentyfikowany i zaszczuty przez opinię publiczną jako morderca św. Olafa. Pojawia się też św. Olaf - zwany przez mu współczesnych "Olafem Grubym" - i zaprowadza w kraju zajebisty teokratyczny reżim. Co ciekawe, jego małżonką i zarazem królową Norwegii jest pogańska czarownica :) Marek zwany Jurkiem przypomniał przy tej okazji, że Wiesław Chrzanowski powiedział mu, że "w przyszłości będziemy musieli walczyć nie tylko z lewicą, ale też z pogańską prawicą". (Zabawne, że słowa takie wygłosił do Marka Jurka TW bezpieki kręcący się w kręgach bliskich masonerii...) Tekst Marka Jurka sprowokował mnie najpierw do śmiechu, a później do przemyśleń dotyczących prawicy nominalnie katolickiej.

Nie wiem, czy tylko ja zauważyłem, że wielu publicystów i polityków "katolickich" porusza się po równi pochyłej. Z czasem stają się totalnymi libkami, których niewiele dzieli od poparcia aborcji i ruchu trans. Terlikowski kiedyś rozpływał się nad "świętością" cara Mikołaja II i nad katechonem patriarchy Cyryla, a obecnie jest libkiem. Stefan Niesiołowski kiedyś chciał zakazywać soft porno, a dzisiaj chce burzyć pomniki Jana Pawła II. "Hipsterkatoliczka" Jola Szymańska stała się hipsterlewaczką, a zanim oficjalnie odeszła z Kościoła wplatała w swoje "hipsterkatolickie" wywody feminizm i krytyczną teorię rasy. Nawet Sławuś Cenckiewicz, dawny naczelny "Zawsze Wiernych!", polecał niedawno tekst jakiejś katolickiej feministki (brrrrr....) z Klubu Jagiellońskiego, w którym bóldupiła ona, że "nie ma przewijaka w kościele" i że ludzie krzywo się patrzą, gdy jej bąbelek zachowuje się w świątyni "jak dziecko" ("Brajanek musi się wybiegać/wykrzyczeć/wysrać!"). W sumie przyjęcie "kobiecej" perspektywy przez Sławusia wydaje się o tyle dziwne, że trudno znaleźć u niego jakiekolwiek zdjęcia z kobietami - nie licząc Niny Karsow - a wrzuca choćby z półnagimi trenerami z siłowni. W walentynki - specjalnie podkreślając okazję -  wrzucił on natomiast film ze swoim pieskiem Parówczakiem, którego za jakiś czas pewnie zacznie przebierać w różowe sweterki...

Pewną degenerację niestety widać również w katolickich środowiskach tradsowskich. Mówiąc o degeneracji mam na myśli tendencje filorosyjskie. Można to tłumaczyć tym, że środowiska te oblazła rosyjska i niemiecka agentura, w tym różnego rodzaju giertychowcy. Przykleił się do tych środowisk choćby niesławny Piotr Panasiuk, osobnik znany z rozpowszechniania najgłupszej rosyjskiej propagandy oraz iście stalinowskiego lżenia bohaterów polskiego Podziemia. W przypadku środowisk konserwatywnych mamy również do czynienia z bezmyślnym kopiowaniem różnych trendów z zachodnioeuropejskiej, a zwłaszcza francuskiej prawicy, czyli od środowisk totalnych przegrywów, które g... wiedzą na temat Rosji i Europy Środkowo-wschodniej. Niewielu z polskich tradsów sięga natomiast po polski przedwojenny i emigrcyjny dorobek intelektualny i  po prawdziwą Tradycję katolicką - tradycję Piusa XII, Piusa XI czy św. Piusa X, która była tradycją wrogą wobec Rosji i komunizmu. Niewielu z nich też widać czytało papieskie encykliki wymierzone w sowiecki komunizm, a jeśli je czytali, to niewiele z nich zrozumieli. Dla mnie totalną aberracją jest choćby to, że niektórzy nominalni "katolicy" - tacy jak choćby małżeństwo Wielkodupskich - uważają za bohatera mordercę polskich księży jakim był gejnerał Jarucwelski. Jeśli zastanawiamy się, czemu środowiska katolickie przegrywają, to jest tak głównie z powodu różnego rodzaju faryzeuszów, kryptololków, przebierańców i pajaców, którzy je obsiedli.

A ja się zastanawiam, a jakby dokonać tak połączenia wartościowych elementów prawicy pogańskiej i katolickiej? Wyszedłby z tego katolicki ezoteryzm? Ks. Natanek rzucający wspólnie z egipskimi bogami klątwę na TVN pod piramidami w Gizie? Portret Benedykta XVI z obracającym się Czarnym Słońcem? Mroczne alterego Jana Pawła II bijące T...go pastorałem w jaja przy dźwiękach "God is God" zespołu Laibach?  :)

***

Różnego rodzaju upośledzeni umysłowo onucowcy wskazują, że "podżegaczami wojennymi" są takie postacie jak choćby Jacek Bartosiak, Jarosław Wolski czy nawet... Karolina Baca. Żaden z tych debili nie wskazuje mnie, choć jestem od nich dużo większym "jastrzębiem". Składam więc reklamację na Łubiance - kiepsko tam pracujecie i wysyłacie do komentowania na moim blogu trolli gównianego gatunku. By Was towarzysze zmotywować, wklejam fotkę jednego z prezentów, które dostałem na niedawnej imprezie urodzinowej.



To naszywka walczącego na Ukrainie Legionu Gruzińskiego. Kolega przekazał mi ją od dowódcy tego Legionu Mamuki Mamulaszwilego. 

sobota, 11 marca 2023

Dwie głowy ptaka, siedem głów smoka

 


Zwolennikom wielowektorowego dawania dupy wszystkim przypominam: Chiny nie mogą być "protektorem" Polski, gdyż dla ChRL niewiele znaczymy. Jesteśmy tylko punktem na osi transportowej, który w wizji Pekinu powinien leżeć w rosyjsko-niemieckiej strefie wpływów. Polityka chińska wobec nas jest więc w dużym stopniu zbieżna z rosyjską i z niemiecką, choć oczywiście jest prowadzona o wiele mniej intensywniej i bez resentymentów natury historycznej. 

Złudzeń w tej kwestii powinny nas pozbawić już zdarzenia do których doszło podczas wizyty Putina w Pekinie, na Igrzyskach Olimpijskich, w lutym 2022 r. Putin wówczas dostał od Xi Jinpinga zielone światło do przeprowadzenia pełnoskalowej inwazji na Ukrainę. Xi jedynie poprosił go o przesunięcie tej inwazji o kilka dni, tak by odbyła się już po zakończeniu olimpiady. Xi liczył oczywiście, że Putin - zgodnie z obietnicami - szybko pokona Ukrainę. Z dokumentów FSB, które niedawno wyciekły do 
"The Sun"
wiadomo natomiast, że po szybkim podboju Ukrainy, Rosja chciała postawić ultimatum dla NATO i zażądać ustanowienia strefy zakazu lotów nad Polską i krajami bałtyckimi. Mogło wówczas dojść do zmasowanego ostrzału rakietowego naszego kraju. (No, ale różni kretyni będą nadal próbowali przekonywać, że to "nie nasza wojna"...) Ciekawe, czy Xi też to zaakceptował? Na pewno taki pokaz siły "kolektywnego Wschodu" tworzyłby dobry fundament pod zastraszenie Tajwanu i Filipin. 

No, ale Ruscy straszliwie skrewili na Ukrainie. To wprawiło Xi w konsternację. Zamiast w szybką, zwycięską wojenkę, jego kremlowski sojusznik wplątał się w długą wojnę, podczas której stracił m.in. znaczną część swoich sił pancernych (samych czołgów T-72, już ponad 1000, czyli połowę tego, co miał na chodzie), wielokrotnie ośmieszył swoją armię oraz doprowadził do wzmocnienia NATO. Putin zyskał u Xi Jinpinga ksywkę "Szczeniaczek". Chiny chciałby więc, by wojna jak najszybciej została przerwana - oczywiście na warunkach umożliwiających Rosji odbudowę potencjału agresji. 

Według wiecznie naburmuszonego Girkina, Rosja przegra bez chińskiego lend-lease. Nie chodzi nawet o dostawy sprzętu, ale materiałów do produkcji amunicji oraz podzespołów elektronicznych. Podzespoły już trafiają do Rosji z Chin szerokim strumieniem. Rosyjska armia korzysta również z chińskich racji żywnościowych. Ale czy Chińczycy dostarczą Rosji ciężki sprzęt? Z wielu powodów Chiny zwlekają z takimi dostawami, głównie po to, by nie narażać się na zachodnie sankcje. Teoretycznie mogliby jednak dostarczyć nieco starszy sprzęt, będący przecież kopią sowieckich konstrukcji. (Krótki rzut oka choćby na chińskie samoloty bojowe wskazuje, że to głównie sowiecko-rosyjska technologia, poza myśliwcem piątej generacji J-20, który jest zerżniętym F-22. Główny chiński bombowiec strategiczny Hsian H6, to kopia sowieckiego Tu-16, który był wycofywany po wojnie w Afganistanie.) Zwracam też uwagę, że nowszy chiński sprzęt wojskowy nie został jak dotąd nigdzie przetestowany w boju. Jego jakość jest więc zagadką.

Z analizy przeprowadzonej przez jeden z chińskich wojskowych think-tanków wynika, że wojna na Ukrainie powinna zakończyć się latem, po wyczerpaniu sił obu stron. Rosja ma jednak osiągnąć przewagę. Założono przy tym, że zachodnie wsparcie dla Ukrainy zakończy się latem. Więc jak na razie Chinom nie spieszy się, by udzielać pomocy sprzętowej Rosji. Uznały, że ona i tak wygra, ale będzie to na tyle wymęczone zwycięstwo, by konflikt został zamrożony. Oczywiście wszelkie tego typu think-tankowe analizy bywają obarczone poważnymi błędami. (Przypomnę tylko, że w zeszłym roku niejaki Wojciech "Mielonka" Golonka - dupokonserwatywny nudziarz z Paryża - ekscytował się analizą jakiegoś kolesia z austriackiej akademii wojskowej mówiącą, że Ruscy otoczą Ukrów w wielkim kotle w Donbasie. Zapomniał, że Austriacy ostatnią wojnę wygrali bodajże w 1849 r. i ogólnie nie są narodem słynącym z błyskotliwych wojskowych analityków. Ale skąd to ma wiedzieć jakiś teolog z pretensjami do bycia wyrocznią geopolityczną?)


Chińscy wojskowi, w swoich branżowych publikacjach, oczywiście mocno analizują doświadczenia z wojny ukraińskiej i zastanawiają się jak je zastosować w przypadku inwazji na Tajwan. Niektóre wnioski, do których dochodzą są bardzo logiczne (np. dotyczące roli dronów i ręcznych wyrzutni przeciwpancernych), inne trudne do realizacji (np. zniszczenie kilku tysięcy satelit Starlink) inne kuriozalne - np. o tym, że Himarsy nie poniosą klęskę w starciu z chińską armią. Przypominam, że chińscy wojskowi to w ogromnej masie teoretycy. Nieliczni mają doświadczenie bojowe - z wojny przeciwko Wietnamowi w 1979 r., na niższych szczeblach dowódczych. Siły zbrojne są w ChRL całkowicie zawodowe i stały się ciepłą posadką dla wielu towarzyszy. Podczas corocznej rekrutacji chętnych do wstąpienia w ich szeregi jest znacznie więcej, niż dostępnych miejsc. To z jednej strony powinno gwarantować, że dostaną się najlepsi fizycznie, ale może też sprzyjać nepotyzmowi i korupcji. Prawdziwa kondycja sił zbrojnych ChRL jest więc zagadką, a wejście chińskiej machiny wojennej do walki na pewno przyniosłoby wiele niespodzianek analitykom z think-tanków. Ewentualna inwazja na Tajwan byłaby dla niej jednak bardzo trudnym testem - ze względu na konieczność przeprowadzenia desantów i prowadzenia walk w trudnym terenie przeciwko dobrze przygotowanemu przeciwnikowi. Nie oznacza to jednak, że ChRL nie będą przygotowywać się na ewentualną inwazję i prowadzić działań nękających - takich jak niedawne przerwanie dwóch podmorskich kabli internetowych łączących Tajwan z wyspą Matsu. 

Rosja była dotychczas dla Chin sojusznikiem bardzo wygodnym. Jej agresywne działania odwracały uwagę od jej posunięć i odciągały siły amerykańskie od Azji i Pacyfiku. Pod tym względem cenny sojusznikiem dla niej jest też Iran, ale Chiny wraz z Rosją nie stawiają na jedną kartę na Bliskim Wschodzie. Rozgrywają też Arabię Saudyjską oraz Izrael. Tutaj jednak można się zapętlić w grze. Przykładem na to są ostatnie naciski Saudów oraz Izraela na Rosję, by nie dostarczała Iranowi S-400 i nowszych myśliwców. Saudyjczycy mieli straszyć odejściem od porozumienia w sprawie limitów wydobywczych w OPEC+, a Izrael demonstracyjnie zaczął bombardować cele w głębi Syrii mocniej związane z filarami reżimu Assada. Jednocześnie Amerykanie zaczęli naciskać na rząd Netanjahu, by nie robił niczego głupiego w kwestii ataku na Iran.  Wyraźnie nie lubią obecnego izraelskiego rządu, o czym świadczą choćby ostrzeżenia, że minister spraw wewnętrznych Bezalel Smotricz będzie miał zakaz wjazdu do USA, czy polityczna wojna hybrydowa w "obronie praworządności", w ramach której m.in. piloci rezerwiści zaczęli odmawiać stawiania się na ćwiczenia.  Netanjahu płaci w ten sposób za swoje wielowektorowe nadskakiwanie Putinowi.

Na zakończenie tego wątku, klasyczna, antykomunistyczna pieśń z Republiki Chińskiej (Tajwanu). Warto przeczytać anglojęzyczne tłumaczenie jej słów. "Precz z rosyjskimi bandytami! Sprzeciwiaj się komunizmowi! Sprzeciwiaj się komunizmowi! Wyeliminować Zhu i Mao! Zabijać zdrajców! Zabijać zdrajców! Odzyskać kraj! Ocalić rodaków! Słuchaj się przywódcy! Dokończ rewolucję!"

 


***

Oczywiście ciekawie się zrobiło w Gruzji. Kilkudniowe zamieszki i antyrządowa wolta prezydent Salome Zurabiszwili sprawiły, że rząd wycofał projekt ustawy o "agentach zagranicznych" i zgodził się na wypuszczenie aresztowanych uczestników demonstracji. Choć onucowcy bóldupią, że to "nowy Majdan", to ja nie jestem jeszcze przekonany, co do siły tych protestów. O zwycięstwie będzie można mówić dopiero, gdy władza uwolni Saakaszwilego i dojdzie rozpisania przedterminowych - uczciwych! - wyborów.

***

"Pan jest taką kurwą, która każdemu dupy daje" - marszałek Piłsudski definiujący wielowektorowość w rozmowie z generałem Szeptyckim.

Tymczasem naszej wielowektorowej opozycji znów się coś popieprzyło - pomylili wybory, w których mają startować. Zamiast robić kampanię do polskiego parlamentu, robią ją na papieskie konklawe. Popełniają ten sam błąd, co w 2019 r., gdy myśleli, że film braci-sióstr Sekielskich pozwoli im w cuglach wybrać wybory do europarlamentu i do Sejmu. Tym razem ich wyborczą wunderwaffe ma być grzanie tematu Jana Pawła II - na podstawie dosyć miałkich produktów gównodziennikarstwa. Oczywiście zdobędą w ten sposób parę dodatkowych głosów u kumpli Terlikowskiego, ale wśród kluczowej grupy niezdecydowanych centroprawicowych wyborców znów wyjdą na totalnych zjebów. To skutki obcowania z różnymi schizolibkami i komuszymi spadami.

Bardzo ostro zdiagnozował to na swoim drugim blogu Chehelmut. 

A co do Jana Pawła II  - przypominam swój wpis z serii Pontifex 

I niemal na  koniec, by trochę potrollować serbskofilnych, wszechpolskich lolków, teledysk chorwackiego pieśniarza Thompsona poświęcony Janowi Pawłowi II.


Poprosiłem też sztuczną inteligencję ChatGPT, by napisała wiersz w stylu Jarosława Marka Rymkiewicza o Janie Pawle II zabijającym gejnerała Jarucwelskiego. Wyszło jej miejscami trochę niegramatycznie i enigmatycznie, ale rzeczywiście przypominało to styl Rymkiewicza.

Oto ów wiersz:


"Niechaj słowa moje nie będą grzeszne, Lecz wyobraźnię swą rozpłynę w szczególne, Opowieść o Janie, najsłynniejszym z Polaków, Co w pewien dzień wykraczał poza role papieskie.

Generał Jaruzelski, tyran Polski, Władzę swą miał, krwawą ręką smutną, Janie jednak, w swej niezmiernej mądrości, Zrozumiał, że wolność narodu jest cenniejsza.

I tak, w ciszy nocnej, na Wiejskiej przybył, Tam, gdzie generał swą władzę czerpał ze zła, Janie stanął przed nim, na chwilę zawahał się, Lecz w końcu przemówił słowami wiary.

"Generale, twoja władza zbyt wiele krwi pochłonęła, W imię ludu Polskiego, musisz ją oddać, Bo tylko w wolnym kraju, dusza może kwitnąć, I tylko w pokoju, człowiek może żyć".

Generał patrzył na niego z przerażeniem, Lecz Janie w swej świętości wiedział, co czyni, Bo w imię Boga, w imię miłości i prawdy, Musiał dokonać tego ostatecznego czynu.

I tak, w jednej chwili, zdarzenie się stało, Generał padł, a Janie, spokojnie ukląkł, Modlitwę wznosił, w imię całego narodu, By Polska wolna, zawsze pozostała.

Niechaj słowa moje nie będą grzeszne, Lecz wyobraźnię swą rozpłynę w szczególne, Opowieść o Janie, najsłynniejszym z Polaków, Co w pewien dzień wykraczał poza role papieskie."

(koniec cytatu)

I na koniec - krótki artykuł poświęcony relacjom "poganina" Stanisława Szukalskiego z Janem Pawłem II. I projekt pomnika JP2 autorstwa Szukalskiego.

sobota, 4 marca 2023

John Wick wraca na Białoruś

 


John Wick był Białorusinem.

Ilustracja muzyczna: Castle Vania - John Wick Medley

Czy Baba Jaga odwiedziła lotnisko w Maczuliszczach pod Mińskiem? W poniedziałek białoruska opozycyjna grupa BYPOL (złożona z byłych funkcjonariuszy resortów siłowych) ogłosiła, że dzień wcześniej uszkodziła za pomocą dwóch dronów stacjonujący na tym lotnisku samolot wczesnego ostrzegania Beriew A-50, czyli rosyjskiego AWACSA koordynującego naloty na Ukrainę. Jedną z sześciu takich maszyn posiadanych przez Rosję. W dniu, w którym miało dojść do ataku, słyszano ponoć eksplozje na lotnisku, a w okolicy służby prowadziły obławę. Choć według białoruskiego reżimu do żadnego ataku nie doszło, to desperacko szukano jego sprawców.

Wkrótce później pojawiły się zdjęcia satelitarne pokazujące to lotnisko, dwa dni po ataku. Nie widać było na nich, by Beriew był jakoś wyraźnie uszkodzony, ale widać było na jego talerzu i skrzydłach ciemne plamy.  Potem łukaszenkowskie media (nie mam na myśli TVNu) pokazały film pokazujący Beriewa kołującego na lotnisku. Samolot wyglądał na nim wręcz na nowiutkiego i świeżo pomalowanego. Z wyjątkiem ciemnej plamy na talerzu, która była w tym samym miejscu, co na zdjęciu satelitarnym. To sugerowało, że talerz się nie obracał. Dlaczego jednak uszkodzenia nie były większe? Według BYPOL, w ataku zostały użyte małe, cywilne drony, zabierające stosunkowo niewielkie ładunki wybuchowe - równowartość po 200 gramów trotylu. Zdołano jednak precyzyjnie uszkodzić najważniejszą część tego samolotu - talerz z sensorami. 26 lutego na Białoruś przybyła rosyjska ekipa naprawcza z Iwanowa, a 28-go ekipa z Taganrogu. Intensywnie pracowały, by usunąć widoczne uszkodzenia. 2 marca Beriew wyleciał na naprawę do Taganrogu.  BYPOL opublikował natomiast dwa ciekawe filmy. Na jednym z nich, mały cywilny dron wlatuje na teren lotniska w Maczuliszczach i ląduje na talerzu Beriewa. To było tylko rozpoznanie. Na innym - prawdopodobnie z dnia ataku - dron ląduje na Beriewie, po czym transmisja zostaje gwałtownie przerwana - być może w wyniku eksplozji.

Dotychczas mieliśmy do czynienia głównie z działaniami białoruskich cyberpartyzantów i sabotażem kolejowym. Teraz walka nabiera nowej jakości. W brawurowy sposób uszkodzono samolot stanowiący ważne ogniwo dowodzenia i komunikacji w rosyjskich operacjach lotniczych. Smaczku dodawało temu atakowi to, że owe lotnisko było też chińskim hubem logistycznym, a zostało zaatakowane tuż przed wizytą Baćkoszenki w Chinach. Można odnieść wrażenie, że Amerykanie, po wizycie Bidena w Kijowie i w Warszawie poluzowali reguły dotyczące ataków na cele wewnątrz Rosji i Białorusi. Wkrótce później mieliśmy bowiem ukraińskie ataki dronowe na bazę lotniczą w Jejsku, rafinerię w Tuapse i na Kołomnę w Obwodzie Moskiewskim.  Słowa gen. Bena Hodgesa, o tym, że współczuje on rosyjskim żołnierzom stacjonującym na Białorusi, wyraźnie wskazują, że będą oni coraz częściej celami ataków. 

Do ciekawych zmian dochodzi też wewnątrz białoruskiej opozycji. Z Rady Koordynacyjnej przy Ciechanowskiej odszedł Paweł Łatuszka - były minister kultury i zarazem były ambasador w Warszawie. Niesłychanie inteligentny koleś, świetnie mówiący po polsku. (Baćkoszenka mówi "te wszystkie Cichuszki i Łatuszki".) Łatuszka ogólnie zarzuca tej radzie totalne lamerstwo i chęć prowadzenia dialogu z Łukaszenką. Sam opowiada się za walką zbrojną. "Jestem za walką. Wewnątrz podziemny ruch. Za granicą białoruska proto-armia" - powiedział. 


Ową proto-armią jest już Pułk Kalinowskiego walczący na Ukrainie, dowodzony przez znanego hipstera Dzianisa Prachoraua ps. "Kit" (na zdjęciu powyżej). Baćka wie, że gdyby został wepchnięty do wojny na pełną skalę przeciwko Ukrainie, to ten pułk licznie zostałby zasilony dezerterami z jego armii i wkroczyłby do Mińska (Mieńska - jak mówią Biełarusy). W tworzenie nowych białoruskich jednostek jest zaangażowany pułkownik Walerij Sachaszczyk, były dowódca brygady Specnazu w Brześciu a obecnie "minister obrony" w gabinecie cieni Ciechanowskiej. W listopadzie spotkał się on z generałem Załużnym. 

Jest też założona w Warszawie organizacja BYPOL, skupiająca byłych przedstawicieli białoruskich resortów siłowych, kierowana przez byłego oficera milicji Aleksandra Azaraua. Azarau mówił w niedawnym wywiadzie dla "Rz":

"Do planu „Pieramoha” zgłosiło się około 200 tys. Białorusinów. Każdy z nich potencjalnie może zostać partyzantem, w zależności od tego, co umie. Są wśród nich zarówno kobiety, jak i emeryci. Są gotowi do wyzwolenia Białorusi i zrobią wszystko, co w ich mocy. (...) Utworzyliśmy nasze chorągwie we wszystkich dużych polskich miastach, już około dziesięciu. Skupiają one Białorusinów, którzy chcą zdobyć doświadczenie wojskowe, by w przyszłości wyzwalać Białoruś. (...) Praktycznie to ma wyglądać tak, że w odpowiednim momencie powinni się znaleźć na Białorusi i uczestniczyć w wyzwoleniu naszego kraju. Nie tworzymy wojska, które z terytorium innego kraju będzie dokonywało jakiegoś ataku na Białoruś, w żadnym wypadku. Nikt nam na to nie pozwoli i to nie ma sensu. Przypomnijmy powstanie styczniowe – wszystkie bitwy z armią rosyjską na otwartej przestrzeni przegrano, zwycięskie były zaś akcje partyzanckie. Wtedy partyzanci odnosili sukces, gdy wróg nie spodziewał się ataku. (...) Pokojowe przemiany? To śmieszne. Chyba że siłą zmusimy Łukaszenkę, by usiadł do stołu. Innych opcji nie ma. Dzisiaj najważniejszym celem KGB Białorusi jest to, by opozycja nie miała skrzydła siłowego. Chcą pozbawić opozycję struktur siłowych. Musimy walczyć, nic innego nam nie pozostaje. Chcielibyśmy przemian pokojowych, ale przygotowujemy się do najgorszego."

(koniec cytatu)

W wywiadzie dla "Dziennika" Zenon Paźniak i Paweł Usau mówią natomiast:


"Batalionami - Kalinowskiego, Terror i Pahonia - miał się zajmować gabinet kierowany przez Swiatłanę Cichanouską. Ale nikt z tego grona na poważnie do tego nie podchodził. Nie da się zwalczyć reżimu Łukaszenki i Putina bez jednolitej organizacji. Wojna Ukraińców to również nasza wojna. I nasze oddziały biorące w niej udział rozumieją to doskonale. Wiedzą, że Białoruś jest okupowana i że trzeba będzie ją wyzwolić. (...) Podstawą do budowy armii białoruskich patriotów jest pułk Kalinowskiego. To nie jest legia cudzoziemska, raczej organizacja społeczno-polityczna. Coś jak Legiony Polskie w czasie I wojny światowej. Tylko trzeba te siły powiększyć. Choć do zmiany władzy w Mińsku może wystarczyć tylko pułk - albo i on nie będzie nawet potrzebny. Jeśli Putin przegra na Ukrainie i odejdzie, nie będzie problemu z Łukaszenką. (...)

 
Najważniejszy powód dystansu ukraińskich władz to stanowisko nowej fali białoruskiej opozycji wobec Rosji. Chodzi o pogląd, który ukształtował się jeszcze przed 24 lutego 2022 r. Do tego czasu Cichanouska robiła podchody do Kremla, aby zyskać jego poparcie. Celowo pomijała takie tematy jak wojna na Donbasie, która trwa od 2014 r. Pytana przez Ukraińców o stosunek do aneksji Krymu mówiła, że to sprawa Ukrainy. Ta nowa opozycja nie chciała problemów w relacjach z Moskwą. Kontaktowano się z przedstawicielami prokremlowskiej diaspory w Moskwie, np. z Andriejem Suzdalcewem (z nagrań pochodzących od byłego funkcjonariusza białoruskiego oddziału specjalnego Ałmaz Igora Makara wynika, że Łukaszenka zlecił zabójstwo Suzdalcewa - red.). Cel był jasny: liczono, że Kreml cofnie poparcie dla Łukaszenki. A Putin tylko grał z białoruską opozycją. Jej przedstawicieli dopuszczano nawet do mediów w Rosji. Przypomnę choćby wywiad Cichanouskiej dla radia Echo Moskwy, w którym powiedziała, że Putin to mądry polityk i musi wiedzieć, kogo wspierać. Rozmowa odbyła się trzy miesiące przed wojną. To była gra Kremla, żeby wywrzeć presję na Łukaszenkę. Ukraińskie elity polityczne o tym pamiętają. Gdy Moskwa wystawiła do wiatru nowe pokolenie białoruskiej opozycji, znalazła się ona w próżni ideologicznej. Jest jasne, że po wojnie nie ma powrotu do walki o uznanie Kremla. Po 24 lutego nowym źródłem legitymizacji białoruskiej opozycji stała się Ukraina. Opozycja zaczęła zabiegać o wizytę w Kijowie. Problem w tym, że Ukraińcy postrzegają takie podejście jako koniunkturalne.
Z.P.: Widzą to jako próbę przetrwania w polityce.
P.U.: I wzmocnienie pozycji podczas kryzysu, w którym znalazła się opozycja. Zaś spekulacje, według których Wołodymyr Zełenski nie chce spotykać się z Cichanouską, aby nie drażnić Łukaszenki, są niedorzeczne. Przecież Ukraińcy akceptują walczących po ich stronie żołnierzy białoruskich. A oni są większym zagrożeniem dla Łukaszenki niż Cichanouska. On dopuszcza np. amnestię i prawo powrotu do kraju dla członków opozycji, ale nie rozpatruje takiego wariantu wobec żołnierzy pułku Kalinowskiego. Oni są traktowani jak terroryści. A po wojnie nie przestaną być przecież żołnierzami. Do tego nie wiadomo, ile ona potrwa i ile osób się przez nią przewinie. To może być poważne narzędzie zmiany na Białorusi.
Z.P.: Dla jasności, jesteśmy bardzo krytyczni wobec biura Cichanouskiej. Naszym zdaniem jest przez własne otoczenie wykorzystywana. Wiele osób wokół niej było związanych z rosyjskim Gazprombankiem. Wszyscy oni widzą przyszłość we współpracy z Moskwą. Reprezentują kolonialne podejście. Nie ma u nich zrozumienia, że musi być odrębna droga budowania Białorusi. Bez Rosji. Sam Konstanty Kalinowski mówił, że nasz naród nie może mieć nad sobą Moskala."

(koniec cytatu)

Pewną aktywizację widać również po stronie opozycji rosyjskiej. Ilia Ponomariow stwierdził w wywiadzie dla "Rz":

"Rosyjskie władze zostaną obalone w sposób siłowy, więc decydować będą ludzie, którzy noszą broń. Wpływ na to będzie miał też walczący po stronie Ukrainy legion „Wolność Rosji”. Musimy wszystkie te czynniki połączyć ze sobą, po to organizujemy zjazd w Warszawie, tworzymy alternatywny organ władzy rosyjskiej. (...) Jeżeli będziemy bać się służb specjalnych Rosji, nigdy nic nie osiągniemy. Wojna to miejsce, gdzie strzelają i zabijają. Jeżeli ktoś boi się iść na wojnę, to tę wojnę już przegrał. Rosja jest ogromnym krajem i zwycięzcę czeka duża wygrana, dlatego będzie opór władz i będą represje. Uważam, że amoralne jest nawoływanie ludzi do pokojowych protestów, bo jest narażaniem ludzi na represje i z tego nic nie wynika. Inaczej jest nawoływać ludzi do oporu partyzanckiego i do ukrywania swojej działalności. Może z tego nic nie wyniknie, ale przynajmniej warto spróbować. (...) Proszę spojrzeć na działania partyzanckie w Rosji. Mamy więcej ludzi, niż miał francuski ruch oporu podczas II wojny światowej."

(koniec cytatu)

Ponomariow to były rosyjski deputowany, który zbiegł na Ukrainę i wstąpił do tamtejszych Wojsk Obrony Terytorialnej. Pochodzi on z resortowej rodziny. Jego wujem był Borys Ponomariow, członek KC w latach 1956-1989, w latach 1955-1986 kierownik wydziału ds. kontaktów z zagranicznymi partiami komunistycznymi. 

Niecałe dwa tygodnie po konferencji rosyjskiej radykalnej opozycji w Warszawie, doszło do rajdu dywersyjnego na Obwód Briański, przeprowadzonego przez rosyjskich opozycjonistów służących w armii ukraińskiej. Jak zauważył Skipper, na swoim świetnym blogu poświęconym wojnie:


"Oficjalna narracja rosyjskich mediów mówi o ataku ukraińskiej grupy dywersyjno-rozpoznawczej i kręci histerię o "zamachu na integralność terytorialną Rosji" (bo jak Rosja narusza integralność to jest OK, ale naruszają Rosji, to ojejku jejku). Opowiada się także o starciach zbrojnych, skierowaniu w rejon zagrożenia jednostki wyrzutni niekierowanych rakiet (tak, do odbijania zakładników). Ukraina miała zaś do wsparcia "dywersantów" podesłać BWPy.
Zastępca gubernatora Obwodu Briańskiego zaprzeczył jednak, by doszło do ostrzelania autobusu szkolnego. Podana przez kanał "Ważne historie" wypowiedź rzekomo uczestnika akcji mówi o czterdziestu pięciu żołnierzach i starciu z dwoma BWPami. Miał polec jeden rosyjski strażnik graniczny. Nie było żadnych zakładników ani ofiar wśród dzieci.


Ukraińcy wyparli się związku z akcją, ale skomentowali ustami Michała Podolaka, że "to jest rosyjska wojna domowa i nic im do tego". Podobnie wypowiada się rzecznik GUR.
Wygląda, że to rzeczywiście akcja GUR, któremu podlega Rosyjski Korpus Ochotniczy, a cały szum informacyjny wokół tematu, to już robota Rosjan i stugębnej plotki.


Najbardziej prawdopodobny przebieg wydarzeń jest taki, że RKO rzeczywiście w sile plutonu wszedł na teren Rosji w dwóch miejscach, żeby nagrać wezwania. Kiedy pojawiły się one na Telegramie, w rosyjskich strukturach siłowych wybuchła panika, no bo jakim cudem? I zaczęło się kreowanie rzeczywistości, żeby chronić własne tyłki.
Taki przebieg wydarzeń przedstawił też kanał RKO.


Wreszcie na koniec dnia wersja portalu Gułagu.net - chyba najpełniejsza.
Rosyjskie służby naprawdę zamierzały przeprowadzić prowokację w stylu Biesłanu z ostrzelaniem autobusu i zabitymi dziećmi oraz uprowadzeniem zakładników. Wszystkiego miał dokonać oddział rosyjski ubrany w mundury ukraińskie (mówimy o kraju, gdzie wysadzono bloki mieszkalne, żeby mieć pretekst do ataku na Czeczenię). Z tego powodu od kilku dni pojawiały się informacje o ubranych po ukraińsku Rosjanach w okolicy Briańska.
W ramach przygotowań rosyjskie jednostki z okolicy zostały wycofane, żeby przypadkowo wszystkiego nie popsuły.
I tu na pełnej petardzie wkracza ekipa Budanowa. Jakieś półtorej godziny przed wyznaczonym terminem operacji oczyszczoną z wojska rosyjskiego granicę z Ukrainą przekroczył oddział Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego. Wtajemniczeni w operację rosyjskich służb Rosjanie widząc oddział ukraiński uznali, że to już (a przyspieszenie terminu wynikło z jakichś decyzji na szczycie) i uruchomili akcję propagandową (pierwsze informacje pojawiły się na kanałach Z).

I zaczął się chaos, bo nic nie szło według scenariusza. Jadący, żeby odegrać pacyfikację "terrorystów" oddział RoSSgwardii dostał się pod ogień RKO, prawdopodobnie tracąc dwa BTRy. Kiedy Moskale się ogarnęli, że to nie ich operacja, było za późno."

(koniec cytatu)

Uczestnicy tego rajdu zostali szybko zidentyfikowani. Reprezentują oni w większości środowiska neofaszystowskie, a jest wśród nich i były funkcjonariusz rosyjskiego GRU. Jak czytamy:



"Niezależny, rosyjski dziennikarz śledczy Andriej Zacharow (mieszkający obecnie na emigracji w Bułgarii) opisał kilku z uczestników czwartkowego rajdu na Briańszczyznę (prawdopodobnie wcześniej stykał się z nimi osobiście).

Tak jak i Ponomariow, Zacharow również twierdzi, że związani są oni z rosyjską prawicą, ale dodaje że ze skrajną. Niektórzy nawet robili sobie zdjęcia z hitlerowskim pozdrowieniem (np. Stepan Kapłunow).

Dowódca – Denis Kapustin „Rex”

W młodości wyemigrował do Niemiec, „gdzie stał się znanym, ultraprawicowym kibicem”. Wrócił do Rosji i tu został „ultrasem” moskiewskiego klubu CSKA. Ale stworzył też markę odzieży „White Rex” – „rzecz jasna popularną wśród ultraprawicowców”. Około 2017 roku przeniósł się na Ukrainę, gdzie organizował turnieje MMA. „Jeśli będziemy zabijać jednego imigranta dziennie, to w ciągu roku to będzie 365. Ale ich przyjeżdżają dziesiątki tysięcy. Zrozumiałem, że walczymy ze skutkiem, a nie z przyczyną. Dlatego teraz walczymy o umysły ludzi nie na ulicach, ale w sieciach społecznościowych” – opisywał swoją ewolucję w wywiadzie dla Guardiana. (...)


Aleksandr Dubinin „Słowanin”

Nie związany ze skrajną prawicą, „ale biografię ma bardzo interesującą”. Urodzony w Achtubińsku (między Wołgogradem a Astrachaniem) „według stanu na rok 2013 służył w oddziale specjalnym rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU. Dalej pojawiają się dwie wersje wydarzeń”. Ukraiński Myrotworec („centrum badania działalności przeciw bezpieczeństwu Ukrainy”) twierdzi, że w środku Rewolucji Godności, w styczniu 2014 roku Dubinin został aresztowany w Kijowie, a potem skazany na 13 lat więzienia za szpiegostwo i sabotaż. On sam twierdzi, że na Ukrainie się znalazł bo chciał się przenieść do innego oddziału rosyjskiej armii, dowódca powiedział mu że nie może tego zrobić, ale poradził by wyjechał za granicę „to wtedy zwolni dyscyplinarnie”. Tak zrobił, a potem nie chciał wracać, bo „na Majdanie było bardzo ciekawie”. Aresztowała go ukraińska policja. „Wyważali drzwi, były jakieś wybuchy” – opowiadał.

Podobno znajdował się na listach jeńców do wymiany, ale nie wiadomo dlaczego został na Ukrainie. „A teraz walczy (…), możliwe że tak jak więźniowie z Wagnera w zamian za wolność. P.S. Koledzy piszą mi, że zginął nie później niż w listopadzie 2022 roku”."

(koniec cytatu)

Zauważyliście też pewnie aferę z erotycznym video generała Aleksandra Matownikowa, dowódcy rosyjskich sił na Białorusi. Wyciekło ono akurat w dzień po ataku na Beriewa. Zostało opatrzone też zlośliwym komentarzem, że generał lubi przerzucać odpowiedzialność za decyzje na swoich podwładnych a sam jest miłośnikiem mińskich restauracji i kobiet, dla których nagrywa takie filmiki. Mało kto zwrócił uwagę na nazwę konta, za pomocą którego opublikowano ten film: WCzeka-OGPU. No cóż, Białoruś to kraj, w którym funkcjonuje kult prometejskiego polskiego szlachcica Feliksa Dzierżyńskiego, który założył obie ogranizacje...

Przenoszenie wojny - na razie w formie partyzanckiej - na Białoruś jest dla nas oczywiście bardzo korzystne. Oddala bowiem zagrożenie od naszych granic. Bez wolnej - oczyszczonej z sowietyzmu - Białorusi nie ma Międzymorza. Droga z Kijowa do Wilna prowadzi bowiem przez Mińsk. Postsowiecka wojna domowa - toczona na Ukrainie, na Białorusi a za jakiś czas także w zachodnich obwodach Rosji, jest okazją geopolityczną, którą trzeba wykorzystać. 

Pamiętajmy też, że reżim Łukaszenki jest naszym wrogiem. Prowadził on hybrydowy atak na naszą granicę, niszczył cmentarze naszych bohaterów i dopuszczał się drobnych złośliwości, takich jak zamalowanie fresku przedstawiającego victorię 1920 roku w Sołach.  Ostatnio my też dokonaliśmy takiej drobnej złośliwości, zamykając przejście graniczne w Bobrownikach i rozbijając wielką operację przemytu papierosów będącą rodzinnym biznesem Łukaszenki. Biełaruskie sowiety odpowiedziały nam próbą reaktywacji operacji "Śluza" czyli próbą przemytu nachodźców, terrorystów i  dywersantów przez granicę.  Teraz idzie im o wiele słabiej, bo sporą część granicy stanowi mur (za który zapłacił Łukaszenko, gdy mu zlikwidowaliśmy przemyt papierosów). Pierwsza do bóldupienia wzięła się Grupa Granica - można ją czasem mylić z Grupą Wagnera, bo też dużo w niej cwelów - wieszając w Warszawie nekrologi nachodźców, którzy się potopili w bagnach lub pogubili w lesie i zamarzli. Próbowali chyba w ten sposób zdobyć Nagrodę Darwina - jak można być tak głupim, by w warunkach wojny próbować forsować natowską granicę? Przecież można w ten sposób, zupełnie legalnie, dostać kulkę w łeb?

Ale nie bądźmy zbyt okrutni dla "inżynierów i lekarzy" o bardzo niskim IQ biorących udział w ataku hybrydowym na nasze państwo. Mecenasowi Koniewowi zrobiło się bowiem smutno z powodu ich zgonów.


 No cóż, nie powinno nas to dziwić. Wystarczy zajrzeć do dawnych tekstów mecenasa, w których wieszał psy na NATO i do tekstów jego ojca i dziadka chwalących Jaruzelskiego i Sowietów. Jędrzej Koniew nawet pochwalił to, że jego znajomy z oflagu "sanacyjny oficer" dostał karę śmierci od stalinowskiego sądu. 

Wróg pozostał ten sam. Ten sam, co w 1920 r. Ten sam, co w 1939 r. Ten sam, przeciwko któremu walczyli Wyklęci. To ten sam bolszewizm, dostający wsparcie od wrogów wewnętrznych. O tym, że pewne rzeczy się nie zmieniły od międzywojnia świadczy choćby szerokie poparcie jakiego udzielają różnego rodzaju zachodni antifiarze dla rosyjskiej imperialistycznej agresji. Nie powinno nas to dziwić. Rosja - nazywająca swoje ofiary nazistami - jest po prostu Antifą Europy, czyli agresywnym komuszym żulem.



***
Apropos wrogów wewnętrznych i pożytecznych idiotów. Jeszcze po aneksji Krymu i rozpoczęcie wojny w Donbasie niektórzy przekonywali u nas, że "to inwestowanie w armię nic nie da, tylko ofiar będzie więcej" i że obroni nas "euro zamiast tarczy antyrakietowej".




***



W Rosji pojawiła się ostatnio ciekawa subkultura: Prywatna Firma Wojskowa "Redan". To małolaty będące fanami serii anime "Hunter x Hunter", które dla draki organizują bójki w centrach handlowych i podobne akcje. Walczą zwykle z kibolami i z imigrantami. "Redan" to nawiązanie do gangu z "Huntera x Huntera" - jakoś tej serii nie oglądałem, ale mi się ta grupa skojarzyła z "Dolarami" z "Durarara" (polecam!). To, że nazwali się Prywatną Firmą Wojskową to natomiast parodia Grupy Wagnera. Ot subkultura jakich w Rosji wiele, ale Putin poważnie się nią zaniepokoił. Według Generała SWR, Patruszew mu przedstawił raport mówiący, że jest ona próbą destabilizacji kraju przez zagraniczne tajne służby.

Putin vs anime - czy w lutym 2022 r. ktokolwiek myślał, że do tego dojdzie? Czy przewidział coś takiego Bartosiak, Wolski, Wojczal czy nawet dupowidz Jackowski? Co na to Grzegorz Braun, który kiedyś - w rozmowie ze mną - przyznał, że "szanuje anime"?

Czy Rosję pokona Chainsaw Man? (Polecam, zajebiste anime.)