piątek, 21 kwietnia 2023

Mordechaj Anielewicz nie zabił się sam?

 


Przy okazji 80-tej rocznicy Powstania w Getcie Warszawskim dowiedzieliśmy się ciekawej rzeczy. Tego jak naprawdę nazywał się jeden z dowódców tego powstania. Dotychczas przyjmowano bowiem, że Żydowskim Związkiem Wojskowym dowodził "Paweł Frenkel". Teraz wiemy, że był to Jakub Frenkel. Wcześniej różni akademiccy przepisywacze podważali istnienie tej postaci, bo nie mogli się doszukać żadnego Pawła Frenkla. A on istniał jako Jakub Frenkel i rzeczywiście był przedwojennym polskim oficerem. Zachowała się nawet jego fotografia (powyżej). (Być może kiedyś uda się również potwierdzić istnienie innego z dowódców ŻZW "Mieczysława Dawida Apfelbauma". Jak na razie jednak różni przepisywacze bezradnie rozkładają ręce mówiąc: "To postać fikcyjna. Nie znaleźliśmy po nim śladu w dokumentach". Mimo, że figuruje w przedwojennej książce telefonicznej Warszawy...) To odkrycie ważne, gdyż to Frenkla można uznać za faktycznego dowódcę powstania w getcie.

A czy dowódcą powstania nie był czasem Mordechaj Anielewicz, przywódca Żydowskiej Organizacji Bojowej? Tak mówiła narracja dominująca przez kilka dekad. Narracja w której skutecznie przemilczano istnienie Żydowskiego Związku Wojskowego. ŻZW był organizacją niewygodną zarówno dla polskojęzycznych komunistów jak i dla izraelskiej lewicy. Kadry ŻZW tworzyli bowiem prawicowcy - syjoniści-rewizjoniści. W Palestynie lewicowi haganowcy ścierali się zbrojnie z nimi jeszcze w trakcie wojny o niepodległość, a przez pierwsze dwie dekady Izraela prawicowi syjoniści byli traktowani podobnie jak pisowcy za Tuska. W PRL nie można było natomiast o ŻZW wspominać, bo był on organizacją antykomunistyczną tworzoną przez naszych przedwojennych wojskowych i do tego utrzymującą żywe relacje z organizacjami biorącymi udział w naszej tajnej wojnie. 

Dużo wygodniejsza dla czerwonych była narracja, że jedyną organizacją walczącą w getcie był lewicowy ŻOB, w skład którego wchodzili też komuniści z PPR. ŻOB nie był jednak ani jedyną, ani najsilniejszą grupą oporu w getcie. Jego liczebność jest podawana w przedziale od 220 do 600 bojowców. Zależnie od tego, czyli wliczamy do niego luźno z nim związaną socjalistyczną partię Bund, czy nie. (Bund to organizacja, w której działał Marek Edelman.) Liczebność ŻZW podaje się natomiast na od 300 do 500 ludzi. Uzbrojenie obu tych grup jest trudne do oszacowania. ŻOB miał mieć od 70 do 200 pistoletów, 10-15 karabinów, 1 pm i 1 karabin maszynowy. Ale prawdopodobnie stan uzbrojenia był o wiele, wiele niższy, a stan amunicji tragiczny. ŻZW był o wiele lepiej uzbrojony. Emanuel Ringelblum, kronikarz getta warszawskiego, tak opisał wizytę w jego kwaterze głównej: "oglądałem arsenał broni ŻZW. Lokal mieścił się w domu niezamieszkałym, tzw. dzikim, przy ul. Muranowskiej nr 7, w sześciopokojowym lokalu na pierwszym piętrze. W pokoju kierownictwa było zainstalowane pierwszorzędne radio przynoszące wiadomości z całego świata, obok stała maszyna do pisania. Kierownictwo ŻZW, z którym prowadziłem rozmowę przez kilka godzin, było uzbrojone w rewolwery zatknięte za pasem. W dużych salach były zawieszone na wieszakach rozmaite rodzaje broni, a więc karabiny maszynowe ręczne, karabiny, rewolwery najrozmaitszego gatunku, granaty ręczne, torby z amunicją, mundury niemieckie intensywnie wyzyskane podczas akcji kwietniowej itp. W pokoju kierownictwa panował wielki ruch, jak w prawdziwym sztabie armii, tu odbierano rozkazy dla skoszarowanych «punktów», w których gromadzono i szkolono przyszłych bojowców. Nadchodziły raporty o dokonanych przez pojedyncze grupy ekspropriacjach u osób zamożnych na rzecz uzbrojenia ŻZW. W czasie mojej obecności dokonano u byłego oficera armii polskiej zakupu broni na ćwierć miliona złotych, na co dano zaliczkę w wysokości 50 000 zł. Zakupiono 2 karabiny maszynowe po 40 000 zł każdy, większą ilość granatów ręcznych i broni". Ludzie z ŻZW - często przedwojenni wojskowi - znacznie górowali też nad żobowcami i bundowcami wyszkoleniem i jakością dowodzenia.



Udział ŻOB w powstaniu w getcie sprowadzał się do jednej potyczki pierwszego dnia walki, po której bojowcy zeszli do bunkrów i piwnic. A później do desperackiej obrony tych izolowanych punktów oporu. Bund bronił w tym czasie tzw. szopu szczotkarzy. Walczył tam u boku ŻZW (co później Edelman skutecznie wymazał ze swojej pamięci.) ŻZW stoczyła natomiast długi i zacięty bój z Niemcami na placu Muranowskim. To ta organizacja odpowiadała za główny ciężar walk w getcie. To ona zadała tam Niemcom największe straty. I to ona wywiesiła nad gettem dwie flagi - polską i syjonistyczną. 

(Co do strat niemieckich. Jurgen Stroop podał w swoim raporcie nazwiska 16 zabitych, w tym żołnierzy wschodnich formacji pomocniczych i dwóch polskich policjantów. Pisał też o 90 rannych. Te dane uważa się za zaniżone. Polska prasa podziemna pisała natomiast o 86 zabitych i 420 rannych. Te dane uważa się za mocno zawyżone. Biorąc jednak pod uwagę, że znaczna większość strat niemieckich to skutek działań bojowych ŻZW, KB, AK i GL, to ilu Niemców mógł zabić ŻOB? Dla porównania: 1 lutego 1943 r. oddział Batalionów Chłopskich w bitwie pod Zaborecznem, stoczonej w obronie pacyfikowanej Zamojszczyzny zabił ponad 100 niemieckich żandarmów. W bitwie pod Huciskiem stoczonej przez oddział majora Hubala 30 marca 1940 r. niemieckie straty sięgnęły około 100 zabitych i rannych.)



Bajkopisarze w rodzaju Barbary Engelking-Boni twierdzą, że źli, antysemiccy Polacy z AK nie chcieli dostarczać broni kryształowo czystym bohaterom z ŻOB. Biorąc pod uwagę jednak afiliacje polityczne ŻOB, ta niechęć wydaje się być w pełni zrozumiała. Wśród żobowców byli bowiem komuniści oraz sporo prosowieckich fanatycznych doktrynerów. Mosze Arens, były izraelski minister obrony, opisał dylemat jaki miał ŻOB po tym jak AK zadeklarowała jej pomoc stawiając warunek, że żobowcy muszą zadeklarować lojalność wobec państwa polskiego w przypadku konfliktu Polski ze Związkiem Sowieckim. Zamiast machnąć ręką na tę sprawę i przyjąć formalną deklarację, prosowieccy fanatycy długo się o to spierali. W końcu Hersz Berliński, przedstawiciel Poalej Syjon Lewicy powiedział: "Drodzy towarzysze! W razie konfliktu między Polską a Związkiem Sowieckim zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by podminować polski potencjał do walki. Nasze miejsce jest w szeregach Armii Czerwonej i zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby pomóc jej zwyciężyć. Październik 1917 r. nauczył nas, że wielu naszych przyjaciół dzisiaj będzie naszymi krwawymi wrogami w decydującym momencie bitwy o władzę nad robotnikami. (...) Nie można wykluczyć, że oręż, który dostaniemy wspólnym wysiłkiem zostanie zwrócony przeciwko tym drugim". Getto jest na skraju zagłady, każdy pistolet od AK jest na wagę złota, a oni myśleli wówczas o "Październiku 1917 r." i walce o władze...

(Przedstawiciel Bundu na tym zebraniu milczał. Bundowcy mieli wówczas napięte stosunki z komunistami. Stalin bowiem kazał rozstrzelać dwóch przywódców Bundu - Erlicha i Altera. Dlatego Bund nie chciał pełnej integracji z prosowieckim ŻOB). 

Sam Mordechaj Anielewicz miał dziwny epizod w życiorysie. Gdy na jesieni 1939 r. próbował się przedrzeć do Rumunii, został zatrzymany przez NKWD. I wypuszczony. Ciekawe do czego się zobowiązał?

Jak zauważył Marek Kledzik, również żołnierze ŻZW wzbraniali się przed współpracą z ŻOB. Obie organizacje poróżnić mogła m.in. sprawa Katynia. Jak czytamy:

"Edelman długo milczał, Po wielu latach dwom krakowskim publicystom Witoldowi Beresiowi i Krzysztofowi Burnetko („Marek Edelman Życie. Po prostu”, 2008) wyznał: „Z ludźmi ŻZW spotkałem się raz, parę dni przed powstaniem – jeśli to w ogóle było powstanie. Chcieli nas zaszantażować i przejąć ŻOB. Wyjęli rewolwery, żeby nas zmusić. Byłem wtedy z Anielewiczem i „Antkiem” (Icchakiem Cukiermanem – M.K.), a oni do nas – jeżeli się nie poddacie…
Pierwsze strzały dali w sufit, a my chamy, prosto w nich. Strzelałem, jak umiałem, ale nosili takie szerokie bluzy i jeden tylko dostał w bluzeczkę. Wtedy jednak zrozumieli, że nie ma żartów, i poszli w cholerę”.

Jak można wytłumaczyć tę historię, której wyjaśnienia nie podjął się nigdy Marek Edelman? 12 kwietnia 1943 r. w sztabie ŻZW przy Muranowskiej 7 analizowano podane tego dnia informacje niemieckie o odkryciu w lesie katyńskim masowych grobów polskich oficerów, wśród nich także narodowości żydowskiej. Z nasłuchu radiowego odebrano decyzję rządu Rzeczypospolitej na uchodźstwie w Londynie o zwróceniu się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w celu przeprowadzenia dochodzenia i ustalenia sprawców mordu. To stało się pretekstem dla Stalina do zerwania w dniu 25 kwietnia stosunków dyplomatycznych z emigracyjnym rządem polskim. Ta informacja prawdopodobnie - to moja hipoteza - spowodowała rozłam między obiema żydowskimi organizacjami wojskowymi walczącymi w getcie.

ŻZW (prawicowy i centroprawicowy) jak należy sądzić, opowiedział się po stronie rządu polskiego na wychodźstwie, ŻOB (lewicowy, komunistyczny) po stronie Moskwy. W obliczu nieuchronnej zagłady getta nie powinno mieć to większego znaczenia. A jednak."

(koniec cytatu)

Wspomniałem o związkach ŻZW z organizacjami prowadzącymi naszą tajną wojnę. Tak się dziwnie złożyło, że jedną z osób organizujących wsparcie dla ŻZW ze strony polskiego podziemia był m.in. Cezary Ketling-Szemley,  dowódca PLAN, który później przeszedł do Polskiej Armii Ludowej znanej z mojej serii blogowej "Gracze". (Ten człowiek miał wyrok śmierci od AK za denuncjację rywala do Gestapo!) Silnego wsparcia ŻZW dostarczył też Korpus Bezpieczeństwa - organizacja scalona z AK, która jednak tuż przed Powstaniem Warszawskim porozumiała się z PAL, uznała komitet lubelski i próbowała infiltrować komunistyczne wojsko. Dariusz Libionka - jeden ze strażników oficjalnej bajeczki o powstaniu w getcie - twierdzi, że Korpus Bezpieczeństwa był "organizacją marginalną". Być może. Ale do Powstania Warszawskiego wystawił całkiem spore siły - cztery bataliony (w realiach powstańczych plutony) i inne oddziały. Libionka twierdzi również, że Henryk Iwański "Bystry", jeden z oficerów Korpusu Bezpieczeństwa, który odpowiadał za pomoc ŻZW był hochsztaplerem. Twierdzi tak na podstawie ankiet dla ZBOWiDu, w których Iwański nie przyznał się do swoich relacji z ŻZW. Libionka zapomina jednak o jednej ważnej rzeczy: w czasach stalinowskich podając prawdę w takich ankietach można było skończyć z kulą w potylicy. Późniejsze relacje o walce 18-osobowego oddziału KB dowodzonego przez Iwańskiego na terenie getta, wspólnie z ŻZW, wydają się mocno podkoloryzowane, ale tak to już bywa z relacjami weteranów. Podkoloryzowane i pełne dziur są też relacje Marka Edelmana, ale nikt go jakoś nie uważa za oszusta. Funkcjonuje on nawet w pamięci społecznej jako "ostatni dowódca powstania w getcie", choć po śmierci Anielewicza dowodził on jedynie kilkuosobową grupką ludzi próbujących się z getta desperacko wyrwać.

Śmierć Anielewicza...


Mamy co do niej nieliczne, bardzo zdawkowe i chaotyczne relacje. 8 maja 1943 r. jego podziemny bunkier przy Miłej 18 (należący wcześniej do żydowskiego gangstera) został osaczony przez Niemców.  Było w nim 120 osób. Część z nich ponoć popełniła samobójstwo - w tym Anielewicz ze swoją dziewczyną Mirą Frucher  i przywódca PPR w getcie Efraim Fondomiński. Kilkunastu bojowników i bojowniczek zdołało jednak uciec z bunkra. Jedna z nich, Tosia Altman, stwierdziła później, że Anielewicz był przeciwny samobójstwu. Jeśli był cień nadziei na przeżycie, należało podjąć próbę umknięcia śmierci. A jednak Anielewicz zginął wówczas w bunkrze? Czy na pewno popełnił samobójstwo? Czy też zginął w chaotycznej walce z Niemcami? Czy też... od bratniej kuli. Pamiętajmy o napiętych relacjach choćby pomiędzy Bundem i Drorem a komunistami. Czy na odchodnym ktoś chciał się rozliczyć z dowódcą? A co jeśli w bunkrze byli zdrajcy pracujący dla Niemców? Tego się nigdy nie dowiemy, gdyż znaczna większość tych, którzy uciekli z bunkra zginęła w ciągu kilku miesięcy. 

Tymczasem oddział Frenkela 25 kwietnia zdołał wydostać się z getta. Został on osaczony 11 czerwca 1943 r. przez Niemców w lokalu konspiracyjnym przy Grzybowskiej 11/13. Zadenuncjował ich członek organizacji "Miecz i Pług"


Oprócz Frenkla i Anielewicza był jeszcze jeden przywódca oporu w getcie. Reprezentujący najliczniejszą jego społeczność - ortodoksyjną. Zarówno ŻZW jak i ŻOB reprezentowały mniejszość wśród Żydów - tę część społeczności, która była mniej lub bardziej zasymilowana i w miarę dobrze posługiwała się językiem polskim. Masy żydowskie były natomiast w tamtych czasach mało zasymilowane i religijne. Ich nieformalnym przywódcą był rabin Menachem Ziemba. Zginął on w jednym z bunkrów.



Pamiętajmy też o jednym ważnym fakcie: o ile ŻZW i ŻOB mogły mieć łącznie około tysiąca bojowców, to Żydowska Służba Porządkowa, czyli kolaboracyjna policja w getcie warszawskim liczyła nawet 2,5 tys. ludzi. Wiele etatów w niej było fikcyjnych - załatwianych u znajomych, by dostawać lepsze kartki żywnościowe i unikać deportacji. Nie da się jednak ukryć, że zychowiczowska opcja niemiecka była w getcie długo silniejsza niż podziemie...

***

Zainteresowanych prawdziwą historią powstania w getcie warszawskim zachęcam do obejrzenia filmów dokumentalnych:


Tora i Miecz - dobrze pokazany jest tam wątek pomocy Korpusu Bezpieczeństwa dla getta. Są tam unikalne relacje członków związanego z Korpusem Bezpieczeństwa Strażackiego Ruchu Oporu "Skała", którzy udzielali pomocy gettu. 

Dwie flagi - opisano w nim udział ŻZW w powstaniu. Sporo unikalnych zdjęć i relacji.


***

Co do Sudanu - cóż mogę dodać ponad to, że to konflikt związany ze złotem i geopolitycznymi przetasowaniami, w którym rebelianci mają wsparcie Prigożyna i libijskiego generała Haftara, a armia regularna wsparcie Egiptu. Jest zagrożenie włączenia się do niego także Etiopii.  Things in Africa...

W każdym bądź razie robią wrażenie zniszczenia na lotniskach w Chartumie i w Meroe. Uszkodzono egipskie Migi i zniszczono m.in. białoruski samolot transportowy i samolot sudańskiego prezydenta. 

***

Co do rozbłysku nad Kijowem - a co jeśli mieliśmy do czynienia z zestrzeleniem satelity nad tym miastem?

18 komentarzy:

  1. Powstanie w getcie przeżyło co najmniej dwóch dowódców ŻZW - Dawid Wdowiński (przyjaciel Zewa Żabotyńskiego, współzałożyciel Bejtaru) i Józef Celmajster. Wdowiński przeszedł przez Dachau, Celmajster przez Auschwitz, obaj byli lekarzami. Dane o liczebności ŻOB - mocno przesadzone, to było kilkudziesięciu ludzi, prawie bez broni, zajmowali się głównie "eksami", czyli rabunkiem bogatych Żydów. Liczebność ŻZW - mocno zaniżona. Tych kilkuset ludzi to organizacja skadrowana, liczona przed powstaniem. Do walki w powstaniu pod komendą ŻZW przystąpiło ponad 1000 osób. A Edelman poświęcił całe swoje powojenne życie aby zabić pamięć o ŻZW.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspomnienia Wdowińskiego wydał niedawno IPN

      Usuń
    2. Wydali "We are not saved"? No wreszcie. Ponad 60 lat trzeba było na to czekać. No cóż, Edelman...

      Usuń
    3. https://ipn.gov.pl/pl/publikacje/ksiazki/182001,A-my-nie-jestesmy-wybawieni.html

      Usuń
  2. Psychopaci ratujmy matkę bo wokòł słońca-ojca krążą planety trupy .

    OdpowiedzUsuń
  3. ...ale z tymi rocznicowymi żonkilami to nieźle ich ktoś strollował XD ... Żonkile zawierają alkaloidy, które są trujące dla zwierząt i ludzi. Znajdują się we wszystkich tkankach tego kwiatka, a najwięcej w cebulce skąd przenikają do gleby i tę glebę tak infekują, że żadna roślina z innego gatunku nie może rosnąć i rozwijać się w pobliżu żonkila, bo karleje albo więdnie i zdycha.
    Ja się o tych żonkilach dowiedziałem kilka dni temu, ale samo zjawisko podtruwania jednych roślin przez inne (tzw. allelopatia), jest mi znane z akwarium. To jest rodzaj wojny chemicznej między roślinami, które uwalniają do podłoża związki allelopatyczne by ograniczać wzrost i rozmnażanie się, albo wręcz niszczyć konkurencję. Takim roślinnym rozrabiaką akwariowym jest ponikło z rodzaju Eleocharis coloradoensis.
    ~Pikaczu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to jest trolling na poziomie biologicznym, dla nich żonkil to metfizyka...

      Usuń
    2. Dlatego popieram Erec Israel w jak najszerszych granicach tak, aby wszystkie żonkile mogły się w nim zmieścić. Tam sobie będą metafizycznie wzrastać wpuszczając swoje koszerne związki allelopatyczne w pustynną glebę Lewantu. Niestety astrologowie ogłaszają raczej zwijanie się niż rozwijanie tamtejszego ogródka, co spowoduje, że areał żonkili zwiększy się gdzie indziej.
      ~Pikaczu

      Usuń
  4. Tak sobie myślę ... Polska była jedynym krajem w Europie, który przyjął ich do siebie bodajże w 13 czy 14 wieku i traktował po ludzku.
    Przed II WŚ tylko w Polsce oni się nie asymilowali lecz mieszkali we własnych osiedlach i chodzili ubrani na własną modłę plus oczywiście pejsy. Na zachodzie wyglądali jak lokalsi. Gdy przyszło co do czego, to na zachodzie zapakowali ich bez żalu i skrupułów do pociągów i tylko Polacy w okupowanej Polsce im pomagali z narażeniem własnego życia. I teraz tak się odwdzięczają ... Gdy znowu przyjdzie co do czego, a pewnie przyjdzie bo historia kołem się toczy, a oni są ciągle tacy sami, to nawet ci głupi, naiwni Polacy już im chyba nie ruszą z pomocą. Chyba nie mają instynktu samozachowawczego.
    Historia pokazuje, że każdy kto ich przyjął, ostatecznie tego żałował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Polska była jedynym krajem w Europie, który przyjął ich do siebie- akurat nie, przykładowo Turcja Osmanów przyjęła marranów, wcześniej podobnie uczyniła Portugalia, różne państwa we Włoszech w tym państwo Kościelne, oraz Anglia Tudorów. Nie wspominając, że przyjęcie masowe Żydów do Polski w średniowieczu nie było darmowe, z tego co wiem to król Polski nie miał czym spłacić pożyczek żydowskich (z których uczynił Polskę murowaną) i w ten sposób się odpłacił + chęć rozwoju handlu i mieszczaństwa.
      "tylko w Polsce oni się nie asymilowali" - no na pewno nie skoro istniało całe stronnictwo asymilatorów - przynajmniej od czasów Jakuba Franka, można by wymienić całe morze wyglądających jak inni ludzie w przedwojennej Polsce, żydowskich artystów, intelektualistów, naukowców, prawników, lekarzy, pisarzy - słowem burżuazja.- To samo tyczy się tych osad, część w nich mieszkała, ale absolutnie nie wszyscy, zresztą za wygląd własnej biedoty żydowska burżuazja się wstydziła, stąd też niechętnie się przyznawała do swojego pochodzenia/wyznania.
      Ci ludzie raczej nie wyglądają na stereotypowych pejsatych, co ciekawe to czytałem, że gestapo miało problemy z rozpoznawaniem i łapaniem Żydów na Polskich ulicach (w większych miastach - dlatego musieli się bardziej posiłkować dokumentami i kolaborantami):
      https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/e5/Julian_Tuwim_1930.jpg
      https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/5/54/Konrad_Tom_%28-1925%29.jpg
      https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/d/d8/Bruno_Winawer%2C_1930.jpg
      https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/7/74/Leon_Boru%C5%84ski_1930.jpg
      https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/3/33/Tobiasz_Aschkenazy_%28-1909%29.jpg
      Odkrywca

      Usuń
  5. Znakomita robota, gratulacje! Tym bardziej potrzebna, że Engelking znowu się uaktywniła...

    CheHelmut

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...zapomniałem jeszcze dodać, że ktoś wreszcie z IPN powinien zbadać, ilu to z polskich i żydowskich szmalcowników i agentów Gestapo po wojnie przeszło do UB i PZPR. Tak samo jak z pedofilią w PRL, na którą monopol wedle TVN miał tylko Kościół, milionowa blisko rzesza członków [ nomen omen ] PZPR, czy liczni funkcjonariusze bezpieki i ''ludowego'' wojska byli rzecz jasna od owej plagi całkiem wolni, taa.

      Usuń
  6. Sprawa tego pocisku/rakiety, co to parę dni temu spadł pod Bydgoszczą?

    Poszły teorie spiskowe, że to jakiś ISKANDER ruski, tylko z głowicą ćwiczebną zamiast bojową.

    Dzisiaj walą o tym media głównego nurtu - no i sam Wolski.

    Wszystko wskazuje na to, że niezidentyfikowany obiekt odkryty kilka dni temu w lesie w okolicach Zamościa koło Bydgoszczy w Kujawsko-Pomorskiem to rosyjski pocisk Ch-555/Ch-55, który służy do przenoszenia broni jądrowej.

    https://geekweek.interia.pl/technologia/news-pod-bydgoszcza-odkryto-pocisk-ch-555-moze-przenosic-bron-jad,nId,6748460

    Amen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "https://zapiskiczynionepodrodze.blogspot.com/2023/04/dziennik-wojny-dzien-szescdziesiaty.html

      "W pobliżu miejsca upadku rakiety znajdują się obiekty o znaczeniu strategicznym, ale pocisk spadł na zachód od nich. Czyli nie one były jego celem. Do tego, co ważne, nikt w mieście jej nie zauważył, a lecąc od Rosji, musiałaby nad Bydgoszczą przelecieć.

      I teraz, jakie są możliwości?
      Z opisanych powyżej przyczyn wystrzelenie rakiety z terytorium Rosji lub Białorusi uważam za mało prawdopodobne.
      Moja hipoteza jest taka, że to rzeczywiście "polska" rakieta, którą być może przekazali nam Ukraińcy (trochę tego sprzętu po byłym ZSRS odziedziczyli) na przykład do opracowania metody obrony przed tymi pociskami. Testy mogą być prowadzone na poligonie na północ od Bydgoszczy. Albo na południe, o którym nie wiemy. Ciekawa w tym kontekście jest bliskość Wojskowych Zakładów Lotniczych, w których najprawdopodobniej przystosowywane są samoloty dla Ukrainy.
      Wszystkie pozostałe opcje: rosyjska i białoruska nie mają sensu z opisanych wyżej przyczyn. "

      Usuń
    2. Morawiecki o incydencie pod Bydgoszczą: Poderwano samoloty F-35, by śledzić trajektorię tej rakiety
      IAR, Oprac. Marcin Kozłowski
      29.04.2023 09:27
      Posłuchaj artykułu

      - Istnieją przesłanki, aby połączyć to znalezisko z informacją, którą powzięły nasze służby już w grudniu zeszłego roku (...). W trakcie tego incydentu samoloty F-35 i nasze własne samoloty zostały poderwane we właściwym czasie, tak, aby śledzić trajektorię tej rakiety, która znalazła się nad terytorium Rzeczypospolitej Polskiej - mówił w piątek premier Mateusz Morawiecki. Odniósł się w ten sposób do obiektu, który przed kilkoma dniami został znaleziony pod Bydgoszczą.

      Stąd: https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,29713080,morawiecki-o-incydencie-pod-bydgoszcza.html

      Usuń
  7. - To coś zdaje się przeleciało przez trzy czwarte Polski, walnęło w Zamościu koło Bydgoszczy, czyli najbliżej najważniejszej NATO-wskiej instytucji w Polsce (Centrum Szkolenia Sił Połączonych) i 10 km od mojego domu. Chciałbym wiedzieć, co się stało, jeśli rakieta mknęła nad Polską i ponoć została zauważona - tak mówił bodajże - pan premier Mateusz Morawiecki - że wręcz NATO-wskie F-35 ją śledziły. To pytam, dlaczego nie została strącona - pytał Radosław Sikorski, były szef MON.

    Czytaj więcej na https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-sikorski-o-rakiecie-pod-bydgoszcza-co-przelecialo-przez-trzy,nId,6751686

    OdpowiedzUsuń
  8. Mój kumpel jak po pijaku koło remizy wypierdolił na kostce to koło kijowa 300 dowódców podobno w bunkrze zawaliło

    OdpowiedzUsuń