Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Okulicki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Okulicki. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 2 października 2011

Powstanie Warszawskie nie było katastrofą narodową



Do niedawna byłem krytykiem Powstania Warszawskiego. Swój krytycyzm opierałem głównie na tezach wielkiego emigracyjnego (piłsudczykowskiego) historyka Władysława Poboga-Malinowskiego, słowach gen. gen. Sosnkowskiego i Andersa oraz płka Bokszczanina. Swoją opinię zmieniłem jednak po przeczytaniu książki Janusza Kurtyki i Jacka Pawłowicza "Generał Leopold Okulicki  1898-1946". Do zmiany opinii ostatecznie przekonał mnie jednak Radzio Sikorski swoim kabotyńskim wpisem na Twitterze. Ale wszystko po kolei...

Dawniej myślałem, że Powstanie Warszawskie było jednocześnie sowiecką prowokacją jak i skutkiem błędnej, filosowieckiej strategii premiera Mikołajczyka. Gen. Okulicki jawił się tutaj jako prowokator bądź człowiek związany z Mikołajczykiem, który samowolnie zmienił instrukcje Naczelnego Wodza. O ile można wyjaśnić jak zdołał przekonać do swoich racji chwiejnego i pozbawionego doświadczenia gen. "Bora" Komorowskiego, to pojawia się pytanie: dlaczego posłuchali go tak wytrawni oficerowie jak gen. Pełczyński, płk Chruściel czy płk Iranek-Osmecki? Tajemnica samowoli dowództwa AK jest tym większa, że po bliższym przyjrzeniu się życiorysowi gen. Okulickiego wygląda on na postać kryształowo czystą, niemal symbol polskiego udziału w II wojnie światowej. Nie widać też żadnych jego związków z obozem Mikołajczyka. Sowieci  potraktowali go zaś później jako człowieka niezwykle groźnego dla ich interesów...



Planem Stalina nie było wcale sprowokowania powstania w Warszawie i zatrzymanie się na Wiśle, by Niemcy wykonali za niego robotę. Armia sowiecka szykowała się wtedy do zajęcia polskiej stolicy paskiewiczowskim manewrem oskrzydlającym. Dokumenty AL mówią, że na tę okazję grupa komunistów zabarykadowałaby się w ratuszu symulując powstanie i czekając na nadejście krasnoarmiejców. Główna rola przypadłaby jednak Polskiej Armii Ludowej - organizacji założonej jako patriotyczna ale podobnie zinfiltrowanej przez sowieckie służby jak Miecz i Pług. To PAL w ostatnich dniach lipca oplakatowała Warszawę odezwą wzywającą do powstania i  mówiącą o tym, że dowództwo AK opuściło stolicę. Sowieci znali najprawdopodobniej rozkazy gen. Sosnkowskiego zakazujące walki w Warszawie - toteż liczyli, że "wyzwalaniu" przez nich miasta towarzyszyć będzie rebelia PAL, do której przyłączą się spontanicznie warszawiacy, w tym akowskie "doły". Sowiecka propaganda mogłaby wówczas powiedzieć światu, że AK i rząd londyński nie mają posłuchu w polskim społeczeństwie, gdyż nie chcieli walczyć z Niemcami. 50 tys. akowców, którzy nie zginęliby w powstaniu, zostałoby później łatwo wyłapanych przez NKWD i UB. Nie łudźmy się - UB polował na Baczyńskiego jeszcze kilka lat po jego śmierci.

Plan ten został udaremniony przez wybuch Powstania. Widoki na zwycięską walkę były wówczas jak najbardziej - linii Wisły broniło tylko osiem przetrzebionych niemieckich dywizji przeciwko którym nacierał cały sowiecki front. Niemiecki kontratak pod Radzyminem mógł ten walec zatrzymać tylko na chwilę - Sowieci, gdyby włożyli w tę ofensywę tyle energii, co np. w bezsensowną operację pod Modlinem, mogliby bez większego trudu zdobyć Warszawę i zatrzymać się dopiero za Łodzią jednocześnie zdobywając Kraków i wchodząc na Górny Śląsk. Dowództwo AK zdawało sobie sprawę, że Sowieci mogą zachować się tak samo jak w Wilnie i we Lwowie. Przygotowano przecież plany obrony sztabu w fabryce Kammlera przed Sowietami. Kalkulowano jednak, że starcia sowiecko-polskie w stolicy, "na oczach świata" zachwiałyby koalicją antyhitlerowską i zmusiły aliantów do pohamowania Stalina.

Stalin nie chciał jednak grać roli przypisanej mu w tym scenariuszu. Kazał więc zatrzymać front. I to był jeden z jego największych błędów. Francuski historyk Stephane Courtois odkrył w Moskwie dokumenty świadczące o tym, że zatrzymanie frontu nad Wisłą w sierpniu 1944 r. zniweczyło plany wielkiej sowieckiej ofensywy, która pozwoliłaby Stalinowi zająć całe Niemcy, Austrię i Danię. Gdyby do tej ofensywy doszło, po wojnie, zgodnie z teorią domina, Francja, Włochy i Hiszpania mogłyby zostać opanowane przez komunistów. Nie mielibyśmy NATO, ani Unii Europejskiej. USA spisałyby Europę na straty i zajęłyby się zwalczaniem komunizmu w Azji. A komunizm w Polsce trwałby dłużej, byłby bardziej krwawy i dokonałby dużo większych spustoszeń materialnych oraz duchowych.

Wielu historyków zastanawia się również dlaczego stalinizm w Polsce pod pewnymi względami był bardziej "tolerancyjny" niż w innych krajach regionu: kolektywizacja prowadzona była "na pół gwizdka", zwlekano z otwartą walką z Kościołem (prymas Wyszyński został aresztowany dopiero po śmierci Stalina), nie wprowadzono na fladze żadnych komunistycznych symboli, wbrew naleganiom Bieruta nie zastąpiono "Mazurka Dąbrowskiego" utworem "Piękna nasza Polska cała"... Być może Stalin bał się wybuchu o "warszawskiej skali". Z pewnością 63 dni zaciętych walk w Warszawie dały mu wiele do myślenia. I gdy weźmiemy to pod uwagę, możemy uznać, że Powstanie Warszawskie nie było katastrofą narodową. Było za to poświęceniem, dzięki któremu Naród przetrwał.

Ps. Niemiecka propaganda nazwała Powstanie Warszawskie "pierwszą bitwą III-ej wojny światowej". Jeśli uznamy Zimną Wojnę za III wojnę światową, to nie da się odmówić pracownikom resortu Goebbelsa przenikliwości. Bitwę tę Sowieci przegrali - tak jak w 1920 r. ich ofensywne plany rozbiły się pod Warszawą.

Ps.2. Oczywiście dowództwo AK podjęło decyzję o wybuchu Powstania z pominięciem wszelkich procedur. Gen. Komorowski powinien za to stanąć przed sądem wojennym - ale bezpośrednio pa fakcie. Odrazą napawają mnie jednak wszelkie błazenady typu "sąd nad przywódcami Powstania" urządzane 67 lat po fakcie przez jakieś endecko-postkomunistycznego szmondaka ze Stalowej Woli wspólnie z Korwinem-Mikke. Podoba mi się za to japoński zwyczaj: nazwiska wszystkich żołnierzy poległych za Ojczyznę zapisywane są w świątyni Yasukuni. Ich dusze są przy tym oczyszczane przez kapłana ze zbrodni i błędów, które popełnili. Nie liczy się już kto jaką decyzję podjął w roku 1944 r., czy wybrał dobry kierunek natarcia dywizji czy nie. Liczy się tylko, że służył Ojczyźnie i zapłacił za to najwyższą cenę. To dobra idea do naśladowania. Niech na pomnikach staną obok siebie gen. Okulicki i Bokszczanin, gen. Sikorski i marszałek Śmigły-Rydz, Piłsudski i Dmowski, Korfanty i Grażyński, Witos i Kostek-Biernacki. By tak się jednak stało wpierw należy zepchnąć z piedestałów zdrajców. Dopiero wtedy mamy szansę na narodowe katharsis.