Propalestyńskie lewactwo w żałobie. Trump z pomocą zięcia i Katarczyków doprowadził do rozejmu w Strefie Gazy. 200 tys. Palestyńczyków wraca na gruzy swoich domów. Niektórzy z nich na wieść o rozejmie skandowali: "Donald Trump!". Lewakom się jednak nie podoba, że Izrael wstrzymał bombardowania. Liczyli na to, że plan pokojowy Trumpa się załamie.
Szczęścia nie mają antyhamasowskie milicje - Izrael je porzucił. W "The Telegraph" ciekawy materiał o dowódcy jednej z takich grup (określającego hamasowców jako "psów"), który liczy na to, że będzie współpracował z Tonym Blairem, mającym być zarządcą Strefy Gazy. Administracja Trumpa szuka w palestyńskiej diasporze chętnych do wzięcia udziału w zarządzaniu dziełem odbudowy.
Irańczycy ostrzegają jednak, że pokój w Gazie może oznaczać fanfary wojenne w Libanie, Jemenie lub uderzenie w sam Iran. No cóż, Amerykanie po coś przerzucili do regionu latające cysterny, a o "dokończeniu Iranu" mówi się od miesięcy.
Niespokojnie jest też na Karaibach, gdzie Amerykanie zebrali swoje siły uderzeniowe. Z przecieków wiadomo, że Maduro obiecywał wcześniej Trumpowi, że otworzy wenezuelski system naftowy i górniczy (kopalnie złota!) na amerykański kapitał oraz zmniejszy związki z Rosją, ChRL oraz Iranem. Trump odpowiedział na to zerwaniem rozmów. Widać opozycja wenezuelska obiecała mu więcej.
W nocy nie Amerykanie nie zaczęli bombardować Wenezueli, ale mieliśmy za to cios w Chiny - zapowiedź podwyżki ceł o 100 pkt proc. w odwecie za chińskie restrykcje na eksport metali ziem rzadkich. Jak trafnie zauważa Krzysztof Wojczal, dopiero teraz zaczynają się właściwe negocjacje amerykańsko-chińskie.
Nieco wcześniej Trump postraszył Rosję Tomahawkami, na co "Putin" odpowiedział, że Rassija zwiększy swoją obronę przeciwlotniczą :) Jak na razie rosyjskie systemy obrony przeciwlotniczej okazały się gówniane, co pokazał Izrael w trakcie ataku na Iran i pokazuje Ukraina od trzech lat. Ukraińcom udało się wywołać w Rosji mały kryzys paliwowy, wyłączając co najmniej 20 proc. mocy przerobowych rosyjskich rafinerii. Uderzenia te na pewno mają zielone światło z Waszyngtonu.
Tymczasem wyciekły ostatnio dokumenty mówiące o rosyjskich stratach na froncie ukraińskim w okresie od początku 2025 r. do końca sierpnia. Wynika z nich, że:
"Rosja miała stracić 281 550 ludzi, z czego:
86 744 zabitych, w tym 1 583 oficerów i 8 633 więźniów zmobilizowanych z kolonii karnych,
33 966 zaginionych bez wieści, z czego aż 11 427 to również więźniowie,
158 529 rannych, w tym 6 356 oficerów i 16 489 byłych więźniów,
2 311 rosyjskich żołnierzy dostało się do niewoli,
To nie koniec. Rosyjska armia straciła także:
13 145 jednostek sprzętu – bezpowrotnie,
48 458 maszyn wymaga pilnej naprawy – to m.in. czołgi, transportery, artyleria i logistyka.
Średnia miesięczna? Ponad 35 tysięcy ludzi i 7 700 jednostek sprzętu."
Przypomnijmy, że oficjalne szacunki ukraińskiego Sztabu Generalnego mówią, że Rosja poniosła w tym czasie około 292 tys. strat ludzkich. Okazało się więc, że są one niewiele wyższe od strat realnie poniesionych przez Rosję.
Ile więc wyniosły straty rosyjskie od początku inwazji? Dziennikarzom BBC i Mediazony udało się ustalić imienną listę (na podstawie nekrologów i doniesień mediów lokalnych) liczącą ponad 135 tys. osób. Szacunki na podstawie rejestrów spadkowych itp. mówią o 219 tys. zabitych. Moim zdaniem te szacunki są jednak bardzo ostrożne, a prawdziwa liczba zabitych sięga pewnie 420 tys.
"Ludi u nas mnogo". Zasoby ludzkie Rosji nie są jednak niewyczerpane. O czymś świadczy choćby to, że za zaciągnięcie się do armii oferują jednorazową wypłatę wynoszącą równowartość nawet 73 tys. dolarów i że ściągają na front 25 tys. Kubańczyków. To pokazuje, że Rosja dysponuje wciąż dużymi zasobami finansowymi (bo stosuje MMT), ale ma problemy z materiałem ludzkim.
Mocno wyeksploatowane są też rosyjskie magazyny uzbrojenia. Na początku wojny mieli w nich koło 12 tys. czołgów - teraz zostało im jakieś 2,5 tys. Mocno sięgnęli też po artylerię z magazynów. Znaczna większość ich nowej produkcji, to modernizacja starych maszyn.
Czy Rosja będzie więc w stanie szybko odbudować swoje zdolności ofensywne po wojnie na Ukrainie? 2027 rok jako moment rozpoczęcia nowej wojny wydaje się być mało realny - chyba, że będzie to operacja odciągająca uwagę Zachodu od chińskich działań wobec Tajwanu. Wówczas Ruscy uderzą gdzieś na peryferiach - na przykład w Finlandię.
Mogę więc po raz kolejny powtórzyć, że jako naród mamy więcej szczęścia niż rozumu. To Ukraina robi za Winkelerida Narodów, a nie my. Oczywiście trzeba się przygotowywać na zagrożenie rosyjskim atakiem - tak jakby Rosja była kilka razy potężniejsza niż jest w rzeczywistości. Trzeba modernizować i dozbrajać armię oraz wzmacniać sojusze. To zmniejszy ryzyko tego, że staniemy się celem nowego ataku. Co by jednak było, gdyby Polaczki w 2019 r. i w 2020 r. zagłosowały tak jak w 2023 r.? Czy mielibyśmy w kluczowych miesiącach inicjowaną oraz koordynowaną przez Polskę akcję wsparcia dla Ukrainy, która pozwoliła jej na skuteczne oparcie się najeźdźcy?
Polscy prawicowcy lubią jojczyć - szczególnie po fakcie. A to Duda czegoś nie zrobił, a to Morawiecki coś zrobił co im się nie podoba... I czasem ta krytyka jest całkowicie zasadna. Ale za to, co oni robili w pierwszych miesiącach rosyjskiej inwazji, będziemy im kiedyś stawiać pomniki. Polski prawicowiec narzeka, że Ukry są niewdzięczne i roszczeniowe, że machają banderowskimi flagami na koncertach, że pokazują "sowiecką kulturę", że muszą wysyłać dzieci do szkół pełnych Ukrów, że Nawrocki zjadł kebaba... Ciesz się jęczybuło, że twe dzieci mają szkołę, która nie została zbombardowana, a na stadionie są koncerty zamiast wielkiego szpitala polowego. No bo różnie mogłoby być, gdyby Ukraina padła po kilku dniach lub gdyby w 2014 r. w Rosja zdołała ją sobie całkowicie podporządkować pokojowo.
Oczywiście nie wykorzystujemy obecnie w pełni szans geopolitycznych i nie reagujemy odpowiednio na zagrożenia. Problem jest oczywiście głębszy, ale w dużym stopniu jest skutkiem demokratycznego wyboru Polaczków, którzy w 2023 r. zachowali się jak w dowcipie: "Wchodzi koleś do baru z wielkim krowim plackiem w dłoniach i mówi - zobaczcie w co omal nie wdepnąłem". W polskiej wersji jego kwestia powinna brzmieć: zobaczcie, w co omal nie wdepnąłem za rządów PiSu. :) Dwa lata tusskowej recydywy wyraźnie bowiem pokazały, że to o co oskarżano PiS okazało się głównie fejkami i pierdołami na tle skali porażającej niekompetencji obecnej ekipy rządzącej. (Pierwsze przykłady z brzegu: KPO i sprawa Pegasusa.) Okazało się, że to za co psy wieszano na pisowskiej TVP, czyli "straszenie Tusskiem" i przypominanie Resetu, to były bardzo trafne i konkretne ostrzeżenia, których infantylne Polaczki nie chciały słuchać. Bo mają pamięć złotej rybki. I co? No i okazało się, że wymarzona libkowska ekipa nie zna się na niczym i potrafi spieprzyć nawet to, co jej przekazano na złotej tacy. Można - i powinno się mieć - do PiSu duże pretensje, że zbyt łagodnie postępował z tymi antypaństwowymi berlińsko-moskiewskimi złogami. Tylko pokazywał o nich prawdę w telewizji, a powinien zapłacić Nayibowi Bukele, by ich przyjął w swoich piekielnych więzieniach w Salwadorze...
Libertarianin Murrey Rothbard stwierdził, że gdy prawica dochodzi do władzy, to zwykle boi się wykorzystać wszystkich środków, które ma do dyspozycji. W odróżnieniu do lewicy, która wykorzystuje te środki i nagina (czy wręcz łamie) prawo, by zgnoić prawicę. To sprawdziło się w przypadku PiSu, brytyjskich konserwatystów i wielu innych prawicowych rządów. Niezależnie co sądzimy o Trumpie czy Netanjahu, musimy jednak przyznać, że oni się "nie opierdalają" i wykorzystują swoją władzę w ostry sposób. No i dlatego libki mają taką sraczkę...
W tym naszym politycznym nieszczęściu (scena polityczna zdominowana przez konflikt koalicji antypaństwowych libków i prawicy rządzącej na pół gwizdka) mieliśmy jednak trochę szczęścia. Załóżmy, że w 2023 r. Morawiecki utrzymałby się u władzy lub powstałby rząd PiS-PSL. W 2025 r. oznaczałoby, że Polaczki byłyby zmęczone PiSem na tyle, że mielibyśmy prezydenta Rafała. I pewnie przedterminowe wybory ze zwycięstwem koalicji lewicowych libków, nie hamowanych przez peeselowców. Zwrotnice historii ustawiły się jednak inaczej i mamy trzaskającą w szwach libkowską koalicję rządzącą oraz Tusska w roli "kulawego kaczora". Od czasu wyborów prezydenckich chodzą pogłoski o naciskach USA na zmianę układu rządzącego w Polsce. Ze względu na to, że silną pozycję w administracji Trumpa mają przedstawiciele syjonozy, to Amerykanie naciskają ponoć, by w nowej koalicji nie było "antysemickiej" Konfederacji. No cóż, przy pajacowaniu autystycznego chłopca Memcena prędzej będzie po kolejnych wyborach koalicja KO-Konfa, niż PiS-Konfa. No chyba, że konfiarskie lasencje zrobią pucz i obalą gejowską mafię, która oplotła ich partię...
***
Amerykański net żył sprawą socjalistycznego YouTubera od "Młodych Turków", który raził swojego psa prądem za pomocą specjalnej obroży.
Mnie jednak bardziej zaciekawił numer, który zrobiła Ana Kasparian, czyli jedna z prowadzących "The Young Turks" udając chciwego Żyda. Jest ona Ormianką, więc wyglądała w tym numerze niezwykle przekonująco i memicznie :)
I’m loving this timeline 😂 pic.twitter.com/QuMaDgQBFE
— Chief Trumpster (@ChiefTrumpster) October 9, 2025