sobota, 28 czerwca 2025

Trump wyMIGAł się od wojny


Ilustracja muzyczna: Top Gun Maverick Theme

Apokalipsa została odwołana, a jojczenie ucięte jak nożem!

Trump dokonał ataku na irańskie obiekty nuklearne w Fordo, Natanzie oraz Isfahanie. Amerykanie nie ponieśli przy tym żadnych strat, a ich bombowce strategiczne B2 po prostu wleciały w irańską przestrzeń powietrzną, nie napotykając żadnego przeciwdziałania. Bomby (i rakiety wystrzelone z okrętu podwodnego) trafiły w cele. Trump, Hesgeth i Tulsi Gabbard ogłosili zniszczenie irańskiego programu nuklearnego.

ALE...

Wstępny raport DIA (wywiadu wojskowego USA) wskazał, że ów program został w wyniku tych uderzeń opóźniony jedynie o kilka miesięcy. Bombardowanie przyniosło mniejsze szkody, niż oczekiwano. Z tą oceną kłóci się późniejszy raport Pentagonu oraz opinie CIA oraz izraelskich tajnych służb. Obiekt w Fordo został prawdopodobnie tak mocno zniszczony, że nie da się go uruchomić ponownie. Przyjmijmy, że tak jest  - bo na pewno Irańczycy nie są go w stanie szybko uruchomić. Kilka dni wcześniej zdjęcia satelitarne sugerowały jednak, że Irańczycy ewakuują z Fordo maszyny i uran. Są poszlaki wskazujące, że przewieźli je do nowego obiektu - jeszcze głębiej wykopanego w skale niż Fordo. Wejścia do zakładów w Fordo zostały zasypane ziemią jeszcze przed amerykańskim uderzeniem.

Czy Iran został więc powiadomiony o nadchodzącym ataku? Czy też okazał się bardzo przezorny?

W reakcji na ten amerykański atak, Irańczycy wystrzelili kilka rakiet w amerykańską bazę al-Ubeid w Katarze. Wcześniej powiadomili o tym władze Kataru i Amerykanów. Trump im oficjalnie za to podziękował. 



Teatrzyk? Tak! Czy jednak w ten sam sposób Amerykanie wcześniej powiadomili Irańczyków o szykowanym ataku na Fordo, Natanz oraz Isfahan? 

Dla Amerykanów cała operacja odbyła się bez żadnych strat, przy jedynie bardzo ograniczonym i krótkotrwałym wzroście cen ropy - który szybko zamienił się w mocny spadek. Stała się natomiast pretekstem, by ogłosić rozejm.

Zwróćmy uwagę na zachowanie Trumpa, po tym jak doszło do naruszeń ogłoszonego przez niego rozejmu. Stwierdził, że za naruszenia są odpowiedzialne zarówno Izrael oraz Iran, i że oba kraje "don't  know what the fuck they are doing". Izraelscy przywódcy byli zszokowani. Netanjahu musiał zawrócić 52 samoloty lecące, by zbombardować Teheran. Na atak rakietowy na blok mieszkalny w Berszebie odpowiedział jedynie atakiem symbolicznym - zniszczeniem jednego irańskiego radaru. Później, na szczycie NATO w Hadze, Trump porównywał oba kraje do bijących się dzieci z podstawówki i mówił, że Izrael "stracił dużo budynków".

Wcześniej Trump zablokował izraelski plan likwidacji ajatollaha Chamenei. Wyraźnie liczy na możliwość porozumienia się z Teheranem. Zaproponował już zniesienie sankcji oraz 30 mld USD na rozwój pokojowego programu nuklearnego. 

Trump wyraźnie nie chciał wplątywać USA w długi bliskowschodni konflikt w stylu wojny irackiej. Od początku pewnie planował jednorazowe uderzenie lotnicze "na odwal się", które mógłby przedstawić jako wielki sukces. Zdaje on sobie też sprawę z tego, że uwikłanie USA w większą wojnę na Bliskim Wschodzie oznaczałoby rozpad jego ruchu politycznego. Nie uniknął oskarżeń o to, że stawia Izrael na pierwszym miejscu, ale ogólnie okazał się politykiem dużo bardziej niezależnym niż się spodziewano. Żaden inny amerykański prezydent nie powiedziałby o izraelskich władzach, że "they don't  know what the fuck they are doing". Oczywiście indywidua typu Michał "Dupa" Krupa wolałyby żeby USA opowiedziały się otwarcie po stronie Iranu - ale pozostawmy im snucie tych oderwanych od rzeczywistości mrzonek.

Generalnie Izrael mocno liczył na to, że jego ataki doprowadzą do rewolucji w Iranie oraz do zmiany reżimu. To się okazało jednak mrzonką. Część opozycji się skompromitowała popierając Izrael, a zwykli Irańczycy stanęli po stronie rządu. Mniejszości narodowe nie chciały narażać się na represje. Kontynuowanie wojny - wobec niemożliwości realizacji tego celu - byłoby już tylko bezsensowną naparzanką.

Choć główne cele polityczne Izraela (zmiana reżimu, całkowite zniszczenie programu nuklearnego) nie zostały zrealizowane, to pod względem militarnym ta wojna była izraelskim majstersztykiem - o ile można tak nazwać wojnę prowadzoną przez nowoczesne, silnie zmilitaryzowane państwo z trzecioświatowym państwem z kartonu.

W starciu tym zginęło aż 30 irańskich generałów! Co prawda czterech generałów pospiesznie, propagandowo uśmiercono - później okazało się, że wciąż żyją, ale i tak mamy do czynienia z bezprecedensową czystką. Zabito przecież i szefa sztabu generalnego i dowódcę Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Zginęło też 14 naukowców zajmujących się programem nuklearnym. Zawiódł tutaj przede wszystkim irański kontrwywiad. Mossad był operatorem bezpiecznej linii używanej przez Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej (!) i za pomocą owej linii zwołał generałów w jedno miejsce na "ważną naradę", by później ich zlikwidować za pomocą uderzenia rakietowego. Iran po raz kolejny pokazał, że posiada bezużyteczny kontrwywiad. Paradoksalnie pokazał w ten sposób, że nie jest państwem totalitarnym - w Korei Płn. taka infiltracja nie byłaby możliwa. A irańskie służby, owszem stosują represje, ale nie potrafią przeprowadzić prawdziwej czystki, w stylu stalinowskim. O tym, że reżim nie jest tak ostry jak przedstawia to zachodnia propaganda świadczą choćby filmiki z Teheranu pokazujące, że po ulicach chodzi tam wiele dziewczyn bez chust lub z chustami bardziej podkreślającymi niż zasłaniającymi ich włosy. 


W armii irańskiej służą natomiast... Żydzi, którzy swobodnie mogą manifestować swoją wiarę. Widać Iranowi zabrakło własnego Moczara, który wyrzucałby z armii przedstawicieli podejrzanych mniejszości.



Irańskie straty w generałach były olbrzymie w porównaniu ze stratami wśród zwykłych żołnierzy. Na przykład zginąć miało tylko 35 żołnierzy irańskich sił obrony powietrznej. W Iranie ogólnie - według różnych wyliczeń - zginęło od 610 do 1054 ludzi, a blisko 4,7 tys. zostało rannych. Izraelskie opowieści o 200 zniszczonych irańskich wyrzutniach rakietowych to propagandowe bajeczki - wizualnie potwierdzono zniszczenie 60 wyrzutni oraz 7 systemów rakiet przeciwlotniczych. Ponadto Izrael zniszczył samoloty i śmigłowce kupione jeszcze w latach 70-tych przez Szacha. Pierwszą rzeczą jaką Irańczycy zrobili po wojnie, było wysłanie delegacji do Chin, by poszukała tam czegoś, co zastąpiłoby totalnie gówniane rosyjskie systemy obrony powietrznej. Irańczycy chcą też kupić 40 chińskich myśliwców, sprawdzonych w walce nad Kaszmirem. 

Oficjalne straty izraelskie to zaledwie 5 dronów. Wśród 21 zabitych był tylko jeden żołnierz, który zginął ostatniego dnia, w ostrzale rakietowym bloków w Berszebie. Nie wiemy jakie były straty poniesione przez agentów Mossadu wewnątrz Iranu. Rannych Izraelczyków było ponad 3,2 tys. 8 tys. straciło dach nad głową. Straty materialne poniesione przez Izrael szacowane są na od 10 mld do 20 mld USD. Ciekawe, czy ci Izraelczycy, którzy stracili domy są wdzięczni Netanjahu za to, że oddalił od nich mgliste zagrożenie nuklearne? I pomyśleć, że wszystko to po to, by Netanjahu nie trafił do więzienia za korupcję...

Co do strat poniesionych na reputacji przez Izrael to są one "schroedingerowskie". Zarazem są jak i ich nie ma. Z jednej strony Izrael pokazał niesamowitą, zabójczą sprawność swoich służb wywiadowczych oraz lotnictwa. Żadne państwo Bliskiego Wschodu przez wiele lat nie zaryzykuje z nim wojny. Z drugiej strony, wśród bogatych monarchii znad Zatoki Perskiej zyskał on wizerunek państwa nieprzewidywalnego, mogącego stanowić zagrożenie. Na pewno słyszalne było w regionie paplanie izraelskich telewizyjnych zjebów o tym, że następnym celem ataku powinna stać się Turcja. Kraje regionu będą więc mocniej się zbroić. Wojna pokazała również, że izraelski system obrony przeciwlotniczej ma swoje ograniczenia. Irańskie rakiety hipersoniczne przebijały się przez niego, a po tygodniu dawał się odczuwać niedobór antyrakiet. Irańskie trafienia były nieliczne, ale celne i bolesne. (Tak jak choćby w siedzibę Mossadu     czy w ośrodek badań nad bronią biologiczną Ness Ziona.) Gdyby Izrael prowadził wojnę z krajem dużo lepiej przygotowanym niż Iran - byłby w dużo większych kłopotach. Dobrze skupiona hipersoniczna salwa rakietowa na bazę lotniczą Nevatim czy lotnisko Ben Guriona dużo zmieniłaby w wojnie. 

Izraelsko-irańska wojna dwunastodniowa jest już porównywana z wojną sześciodniową z 1967 r. Pamiętajmy jednak, że po wojnie sześciodniowej była wojna Yom Kippur - do której państwa arabskie przygotowały się dużo lepiej i zadały Izraelowi dużo większe straty. Ale nawet podczas wojny Yom Kippur wrogie rakiety nie spadały na centrum Tel Awiwu.

Ostatnia wojna nie sprawiła również, by Izrael zdobył większą sympatię na świecie. Ludzie zadają pytania: skoro potrafi on trafić rakietą w konkretne mieszkanie irańskiego naukowca, to czemu równa z ziemią całe miasta w Strefie Gazy? Czy nie może w sposób precyzyjny likwidować hamasowców? Niedawno pojawił się raport mówiący, że liczba zaginionych w Strefie Gazy sięgnęła 377 tys. osób. To więcej niż liczba ofiar Niemców w getcie łódzkim w czasie okupacji. Tymczasem konflikt w Gazie jest wciąż rozgrzebany. Choć Hamas został zdziesiątkowany, to wciąż potrafi boleśnie kąsać izraelską armię, o czym świadczy choćby niedawna "memiczna" akcja, w ramach której hamasowiec wrzucił ładunek wybuchowy do izraelskiego transportera, dosłownie na głowę jednego z wojaków (którego krzyk przerażenia zarejestrowano na filmie) - w eksplozji zginęło siedmiu izraelskich żołnierzy. Oczywiście takie rzeczy się zdarzają na każdej wojnie, jeśli żołnierze lekceważą wroga i nie zachowują środków ostrożności. (Nie pamiętam jednak, by coś podobnego spotkało Niemców przy przeczesywaniu dymiących zgliszcz getta warszawskiego...)

Wielką plamą na międzynarodowym wizerunku Izraela jest również zachowanie skrajnie prawicowych osadników - regularnie dokonujących napadów na arabskie wioski, niszczących i podpalających mienie zwykły cywilów. Ci ekstremiści często robią to pod osłoną armii izraelskiej, która strzela do Arabów broniących się przed napadem. Proizraelscy, ewangelikalni "krześcijańscy" debile usprawiedliwiają to twierdząc, że osadnicy "bronią się" w ten sposób przeciwko "złym islamistom". Problem jednak w tym, że ostatnie wioski zaatakowane przez osadniczych zjebów to wioski chrześcijańskie - takie, w których przyjmowano turystów w pensjonatach o dobrym standardzie i serwowano piwo. Ewangelikalne bibliozjeby ignorują też ataki ortodoksów na chrześcijańskich duchownych w Jerozolimie - no cóż, ci duchowni to głównie katolicy lub przedstawiciele ortodoksyjnych kościołów wschodnich, a nie jacyś pastorowie - biznesowi coachowie od pozytywnego myślenia. Podejrzewam, że na Golgocie, ewangelikalni debile lżyliby Jezusa, że "bluźnił arcykapłanowi"... (Ostatnio wdałem się w dyskusję z jednym bibliozjebem twierdzącym, że starożytne pogaństwo stanowiło "pan-idiotyzm" i "dno moralne". Zwróciłem mu uwagę, że starożytni Izraelici nie zbudowali niczego tak imponującego jak Egipcjanie i Rzymianie, ani nie wymyślili nawet jednej dziesiątej tego co Grecy, ani nie dokonali tylu odkryć geograficznych co  Fenicjanie. A jeśli chodzi o moralność, to Stary Testament obfituje w epizody w stylu "brat gwałci siostrę", a głównym wymogiem "przymierza" stawianym przez starotestamentowe bóstwo było kaleczenie fiutów. Moje komentarze zostały oczywiście przez tego debila skasowane.) Ewangelikalni "krześcijanie" są w swoim ultraproizraelskim włazidupstwie równie irytyjący jak Hindusi - ale niestety, w odróżnieniu od Hindusów nie dostają od Żydów kopniaków w tyłek. Niestety takie bibliozjeby stanowią pokaźną część elektoratu Trumpa i republikanów, co bardzo mocno utrudnia racjonalną debatę strategiczną w USA...

U nas ewangelikalnych bibliozjebów jest na szczęście garstka. Dużo więcej jest osobników twierdzących, że "Teheran-Warszawa wspólna sprawa" i że "wojna izraelsko-irańska to nasza wojna". Niby z jakiej paki? Jak oni sobie wyobrażali wsparcie Iranu przez Polskę w sytuacji, w której Rosja w niczym nie zdołała (ani nie chciała) pomóc Teheranowi, a w tylko ograniczone wsparcie zaangażowały się Chiny? Braun z Otoką mogli sobie wesprzeć Iran jedynie tweetami, które nic nie kosztowały. Według ich logiki - wojna toczona tuż pod naszą granicą i rozpoczęta przez państwo grożące nam bronią jądrowej nie jest naszą wojną - a wojna toczona tysiące kilometrów dalej przez dwa kraje od lat destabilizujące region jest już naszą wojną. 

Pamiętajmy, że Iran jest bardzo bliskim sojusznikiem Rosji na Ukrainę, dostarczającym Moskwie szachedów, rakiet i amunicji artyleryjskiej. W czasie izraelskiego uderzenia w Iranie działały też więc zespoły uderzeniowe ukraińskiego wywiadu wojskowego HUR, które wysadzały w powietrze irańskie fabryki dronów. Jakby nie patrzeć - izraelsko-amerykańskie uderzenie - bardzo małym kosztem bardzo osłabiło kraj stanowiący część osi geopolitycznej wspólnie z Moskwą, Mińskiem, Pekinem i Pyongyangiem.



Bardzo dobrze przy tym, że Trump nie wciągnął USA w dłuższy i bardziej kosztowny konflikt. Pacyfikując sytuację wokół Iranu, może się skupić na innych problemach - choćby na Ukrainie i Rosji. Zauważyliście, że w momentach, gdy wyglądało na to, że USA mocniej skupią się na Iranie Tussk i Bodnar mocniej szli w narrację o sfałszowanych wyborach, a gdy Amerykanie triumfowali, to zaczęli się z tego wycofywać? Wyraźnie liczyli na to, że gdy świat będzie zajęty Iranem, oni spróbują pozbawić Nawrockiego zwycięstwa. Wyszło tragikomicznie -  na Giertychu twierdzącym, że wybory sfałszowali... Kamraci i histerycznych tweetach Lisa. Kto by pomyślał kilka lat temu, że Kamraci okażą się dużo bardziej sensownymi i zrównoważonymi na umyśle ludźmi niż przedstawiciele PO-wskiego mainstreamu...

***

Niejaki Paweł Chmielewski (piszący nawet ciekawe analizy o Watykanie do "Do Rzeczy") jest bezlitośnie - i całkowicie słusznie - glanowany w internecie za swój ekstremalnie kretyński i cuckoldowski wpis, w którym pokazał, że nie ma pojęcia jak obecnie działa rynek matrymonialny oraz instytucja małżeństwa w Polsce i na świecie. No i przez takich jak on młodzi  mężczyźni odchodzą od katolicyzmu. To kolejny argument, by prawica częściowo sięgała po Wilhelma Reicha i by popierała budowę realistycznych seksrobotów i obiecywanych przez Muska sklonowanych kociouszastych panienek :) W rozwiniętych społeczeństwach okazuje się bowiem, że to biologia ma o wiele więcej do powiedzenia o sensie życia niż 2,5 tys. lat filozofii.


***


Pamiętajcie oczywiście o najnowszej książce Waszego Ulubionego Autora - o "Demonach nazistów", a także o poprzedniej - "Mrocznych sekretach II wojny światowej". Wydawnictwo Replika ma niezłą promocję , ale obie książki da się też kupić w dobrych cenach w sklepach internetowych. 

Fragmenty recenzji:

"Książka została skonstruowana jako coś w rodzaju podróży – zarówno przez konkretne lokalizacje (jak Wewelsburg, miejsca kaźni, ruiny koszar i schronów), jak i przez sferę wierzeń, rytuałów i tajemniczych inspiracji ideologicznych. Hubert Kozieł przygląda się, skąd wśród nazistowskich elit brało się zainteresowanie magią, runami, rytuałami i pragermańskimi mitami. Analizuje też, jak te fascynacje wpisywały się w aparat propagandowy i mitotwórczy III Rzeszy.
W pewnym momencie stawia autor pytania o charakter niematerialny: czy energia zła, przemocy, masowej eksterminacji mogła zostawić „ślady” – nie tylko w ludzkiej pamięci, ale także w miejscach, gdzie się wydarzyła? Nie daje jednoznacznej odpowiedzi – raczej proponuje, aby to sami czytelnicy spojrzeli na te lokalizacje jako coś więcej niż tylko punkty na historycznej mapie.
Jedną z rzeczy, które czytelnicy z pewnością docenią, jest sposób narracji. Hubert Kozieł przemawia językiem zrozumiałym dla każdego, a jego styl sprawnie balansuje między popularnonaukowym a refleksyjnym. Książka napisana jest przystępnie, ale z dużym szacunkiem dla czytelnika: nie ma tu infantylnych uproszczeń ani nadęcia." - portal W Mroku Historii.

"Tym, co bez wątpienia zasługuje na uwagę, jest sposób budowania napięcia. Kozieł kreśli kolejne obrazy, zmieniając ton, tematykę i styl niczym klatki w dynamicznym filmie – lub, jak celnie można to ująć, jak kolejne obrazy przewijane na rolce w mediach społecznościowych. W jednej chwili jesteśmy świadkami okultystycznych obsesji Himmlera, by zaraz potem zanurzyć się w opowieści o Anneliese Michel — biernej ofierze psychiatrii, religii albo… demonicznego opętania przez ducha m.in. Hitlera i księdza Fleischmanna. (...) Warto też zwrócić uwagę na sposób, w jaki autor portretuje przestrzeń. Miejsca zbrodni, takie jak Zofiówka czy obozy, nie są tylko tłem – stają się pełnoprawnymi bohaterami, obiektami, które „pamiętają” cierpienie. To w nich, zdaniem niektórych, zaginęła czasoprzestrzeń, a dusze wciąż się błąkają. Brzmi to jak fragment horroru, ale w książce Kozieła działa jako metafora – może nie dosłowna, ale mocna w swoim wymiarze symbolicznym.

Podsumowując – „Demony nazistów” to książka nierówna, ale fascynująca. Przepełniona pytaniami, niedopowiedzeniami, zmiennością stylu i tonu. To lektura, która może zaintrygować zarówno młodych czytelników poszukujących czegoś nieoczywistego, jak i bardziej wymagających odbiorców zainteresowanych mrocznymi aspektami historii. Trudno się od niej oderwać. Nie sposób odmówić autorowi odwagi, erudycji i pasji.Jeśli interesują Cię książki z pogranicza historii i tajemnicy, warto dać tej pozycji szansę – być może nie odpowie na wszystkie pytania, ale z pewnością pozostawi z nowymi." - portal Historia Wojen.

"Kozieł prezentuje spojrzenie na historię z zupełnie odmiennego punktu widzenia niż ten, który znamy z powszechnie dostępnych źródeł. Narracja bardzo wciąga, nie jest to typowa literatura popularno - naukowa ani tym bardziej podręcznik do historii. Fakty mieszają się z niewyjaśnionymi tajemnicami, straszą mrokiem dawno opuszczone podziemne bunkry, nie milkną echa dawnych zbrodni...Jeśli chcecie poczuć ten klimat, zachęcam do lektury. Mnie się bardzo podobało. Było tu wszystko, co lubię: trochę faktów, nuta tajemnicy, dreszczyk emocji, kilka teorii spiskowych, które Autor przedstawia w bezstronny sposób. Do tego świetny styl i warsztat oraz estetyczne wydanie. Zdecydowanie polecam. Ocena: 8/10 " - Kamila Strykowska-Momot, grupa Czytam cały rok.

Jeśli przeczytacie i się Wam spodoba, to zapraszam do podzielenia się wrażeniami z lektury.

sobota, 21 czerwca 2025

Wojna izraelsko-irańska, a ja w oku cyklonu

 


Zwykle, gdy wybieram się na urlop, umiera ktoś znany (m.in. Kiszczak i Brzeziński) lub dochodzi do jakiejś sporej turbulencji geopolitycznej (w 2023 r. do ataku Hamasu na Izrael). Tegoroczna "klątwa urlopowa" przebiła jednak wszystko. W piątek 13-go czerwca zacząłem odbierać wiadomości od znajomych mówiące, że "tym razem dałeś czadu". Byłem wówczas w Jordanii. Od wczesnego ranka zwiedzałem Petrę. Przed południem zawyły tam syreny alarmowe i doszło do niskiego przelotu myśliwców. 20 minut po tym, jak autokar naszej grupy wyjechał z Petry, ten wspaniały zabytek został zamknięty dla turystów. Już po południu, w miejscowości Madaba (znanej z bizantyńskiej mapy mozaikowej w greckim kościele prawosławnym) znów zaobserwowaliśmy niski przelot dwóch jordańskich myśliwców. W Ammanie doszło w nocy do kilku alarmów lotniczych. Syreny wyły, ale nikt się tym nie przejmował. W hotelu, w którym mieszkaliśmy, akurat odbywało się wesele (ciekawa była obserwacja powitania państwa młodych - z muzyką na żywo, w wykonaniu beduińskiej kapeli). Irańskie drony i rakiety latały nad Jordanią, ale żadnych fajerwerków nie było widać na niebie. Później jeszcze były dwa alarmy lotnicze w Akabie - również nikt się nimi nie przejmował. Lotnisko w sąsiednim Eilacie było nadal oświetlone. Podczas przeprawy promowej, widziałem w oddali patrolowiec - być może izraelski - płynący w stronę Eilatu. I tyle z tych z mych "wojennych przygód"...

Zaskakujący i niczym nie sprowokowany atak Izraela na Iran początkowo pokazał, że kraj ajatollahów to państwo z kartonu. Izraelczykom udało się zdekapitować irański sztab generalny oraz dowództwo Korpusu Strażników Rewolucji, 15 z 20 kluczowych osób z otoczenia ajatollaha Chamenei, a także zabić czołowych naukowców związanych z programem nuklearnym. Uderzono w cały szereg celów, pokazując jak dziurawa jest irańska obrona przeciwlotnicza, oparta na totalnie gównianych rosyjskich systemach. (To tyle jeśli chodzi o bańki antydostępowe Bartosiaka...) Bardzo poważnie zaszwankował również irański kontrwywiad - mosadowcom udało się przemycić do kraju drony, którymi atakowali irańskich oficjeli.



Wkrótce potem Iran pokazał jednak, że nawet państwo z kartonu może się odgryźć. Zaczęły uderzenia rakietowo-dronowe na Izrael. Ta kampania była słabsza niż oczekiwały irańskie władze - ajatollah Chamenei chciał wysłać 1000 rakiet jednego dnia, a maksymalnie poszło 200. (Izraelskie władze obawiały się 600 rakiet pierwszej nocy konfliktu i 800-4000 zabitych w konflikcie.) Irańskie dowództwo sił lotniczych było mocno zdziesiątkowane. Można się zastanowić, czy kampanię odwetu przeprowadzano według jakiegokolwiek planu, ale mimo to okazała się ona dużo bardziej efektywna od kampanii lotniczej prowadzonej przez Rosję przeciw Ukrainie. Co prawda, potwierdzono wizualnie uderzenie w izraelską ziemię mniej niż 30 irańskich rakiet, ale rakiety te zwykle przenosiły duże głowice. Straty materialne po takich uderzeniach były więc spore. Zniszczony został m.in. Instytut Weizmanna, poważnie uszkodzona siedziba giełdy, siedziba Ministerstwa Obrony, część kompleksu wywiadu wojskowego czy wieżowce Tel-Awiwu. Trafiano też w izraelskie systemy obrony przeciwlotniczej. Straty ludzkie były stosunkowo niewielkie, ale zmuszonych do opuszczenia domów było 8 tys. Izraelczyków. Po tygodniu Izraelowi zaczęło brakować przeciwrakiet a ich Żelazna Kopuła oraz inne systemy zaczęły przepuszczać już 35 proc. pocisków. Zdarzało się też, że przeciwrakiety uderzały w izraelskie budynki. Izraelczyków ratowało to, że irański arsenał rakietowy również topniał, w czym pomagało lotnicze polowanie na wyrzutnie (do soboty zniszczono 44 irańskie wyrzutnie rakiet).

Irańska kampania rakietowa to ważne ostrzeżenie na przyszłość - Korea Północna przeprowadzi ją dużo skuteczniej przeciwko Japonii oraz Korei Południowej, a Chiny przeciwko Tajwanowi. 




Irańska kampania rakietowa przede wszystkim miała jednak duże znaczenie psychologiczne. Iran pokazał się jako kraj, który potrafi zadać straty Izraelowi. Odzyskał przez to twarz po początkowej kompromitacji. O ile Netanjahu liczył na to, że w Iranie dojdzie do powstania ludowego przeciwko antyirańskiemu, islamskiemu reżimowi, to okazało się, że większość opozycji potępiła izraelski atak, a naród zjednoczył się wokół chęci odwetu. Śmierci Izraelowi zaczęły życzyć liberalne kobiety, a nastolatki z pokolenia Z z uśmiechem deptały flagę państwa żydowskiego. Internet zalały memy oraz filmiki uderzające w Izrael i Żydów oraz celebrujące irańskie uderzenia rakietowe na Tel-Awiw. (Polecam zwłaszcza ten filmik w stylu Lego :)))) Izrael - podobnie jak Rosja w 2022 r. - nie zadbał o odpowiednie uzasadnienie propagandowe swojego ataku. Twierdzenia o tym, że Iran "już wkrótce" zbuduje bombę atomową nikogo nie przekonują, bo są powtarzane przez Netanjahu od prawie 30 lat, a przeczą im choćby oceny amerykańskich tajnych służb. Tel-Awiw nie może teraz wzbudzać sympatii losem swoich cywilów - przez ostatnie kilkanaście miesięcy sam bowiem zamieniał Strefę Gazy w stertę gruzów i w ramach tego zbombardował ponad 50 palestyńskich szpitali

W samym Izraelu, irańskie bombardowania wywołały już objawy paniki. Poza rachitycznymi bombardowaniami Scudami przez Saddama w 1991 r., Tel-Awiw i Hajfa nie były bowiem pod wrogim ostrzałem. Pojawiają się więc już oskarżenia wobec członków rządu Netanjahu: "czemu prowokowaliście Iran?". Netanjahu miał nietęgą minę, gdy podczas jego konferencji prasowej, zawalił się budynek w pobliżu. Bibi ośmieszył się również mówiąc, że "sam ponosi koszty wojny", bo "musiał przełożyć ślub syna"

W głupiej sytuacji jest Trump. Oczywiście wspiera Izrael, ale w kwestii wejścia USA do wojny się zawahał. Ma w swojej administracji dwie frakcje. Ludzie tacy jak gen. Kurilla chcą przyłączenia się Stanów Zjednoczonych do ataku ( i nawet rozważają użycie taktycznej broni jądrowej przeciwko zakładom w Fordow), ludzie tacy jak Tulsi Gabbard są przeciwko wojnie.  Za atakiem na Iran opowiada się tylko 16 proc. Amerykanów i 19 proc. wyborców Trumpa. Według Axios, Trump nie chce, by ewentualny amerykański atak przekształcił się w długotrwałą wojnę w stylu irackim i chce mieć pewność, że irański program nuklearny zostanie całkowicie zniszczony. Tego nikt nie może mu gwarantować, więc ogłosił, że podejmie decyzję... w ciągu dwóch tygodni. Wyraźnie więc liczy, że Iran znów zasiądzie do stołu negocjacji. Wcześniej zawetował izraelski plan likwidacji ajatollaha Chamenei.

Iran co prawda został całkowicie olany przez Rosję (która wcześniej sabotowała negocjacje Teheranu z Trumpem, mogące zapobiec obecnej wojnie), ale Chiny udzieliły mu jakiegoś tajemniczego wsparcia. Co ciekawe, wygląda na to, że po stronie USA uplasował się Pakistan, z którego dowódcą armii niedawno spotkał się Trump.



Prawdziwą satysfakcję mogą mieć jednak mieszkańcy Syrii oraz Libanu. Widzą bowiem, że dwa kraje, które im wcześniej mocno szkodziły - Iran oraz Izrael - napieprzają się rakietami. Są filmiki z libańskich wesel, podczas których uczestnicy zabawy, przy muzyce, oglądają irańskie rakiety lecące na Hajfę. Bekę mieli też Palestyńczycy z Zachodniego Brzegu.

Generalnie można uznać, że atak Izraela sprawił, że ssący pałkę antyirański, islamski reżim w Teheranie stał się w oczach globalnej opinii publicznej gigachadem. Teraz czekamy na to, aż antysemickie prorosyjskie świry w komentarzach pod tym wpisem zaczną swoją głupotą ocieplać wizerunek Izraela...

***

A z samych relacji z wyprawy do Jordanii:






Krajobraz Jordanii (a przynajmniej jej południa) przypomina Arizonę - takie fantazyjne formy skalne. Dominuje kolor piaskowo żółty, a po suchych polach łażą stada kóz i owiec. Czasem widać beduiński namiot i konia, ale większość beduinów przeprowadziła się do domów z pustaków. Po strojach kobiecych widać, że to okolice bardziej islamskie, ale gdzieniegdzie można kupić piwo.












Petra generalnie robi niesamowite wrażenie. Wszystko tam jest dużo większe niż się wydaje tym, którzy widzieli ją wcześniej na filmach. To rozległy kompleks do którego idzie się przez kilometr niesamowitym wąwozem skalnym. Pięknie tam gra światło  Warto trochę spędzić czasu kontemplując Skarbiec. Beduini z jakiegoś powodu łączyli tę budowlę że skarbem faraona. Rząd Jordanii liczy sobie za wstęp do niej 1,5 tys. dolarów. Ciekawe czego nie chcą pokazać? Ja miałem wrażenie, że przed Nabatejczykami, którzy pięknie wyrzeźbili fasady, z wielkich hal skalnych korzystał inny lud. Po obu stronach skarbca jest seria dziwnych prostokątnych otworów...










Dlaczego Mojżesz nie mógł wejść do Ziemi Obiecanej? Według Biblii dlatego, że uderzył laską w skałę, by wydobyć z niej wodę. Według teorii Ahmeda Osmana, mówiącej, że Mojżeszem był faraon Echnaton, owa laska była jednym z insygniów władzy faraona. Wykorzystał on ją, by wejść ze swoimi zwolennikami do egipskiej twierdzy i zdobyć dostęp do studni. Wieść o zajętej twierdzy doszła jednak do armii faraona Setiego I, która zlokalizowała rebeliantów i zadała im klęskę. Wadi Moussa w pobliżu Petry to miejsce, gdzie według legendy Mojżesz wydobył wodę laską ze skały. Bogactwem Petry była woda. Skarbiec w Petrze był natomiast kojarzony z faraonem. Czy był nim faraon-banita Echnaton, bardziej znany jako Mojżesz?










Jordania to niestety kraj z ogromnym deficytem wody. Do gospodarstw domowych jest ona dostarczana wodociągami przez zaledwie 35 godzin w tygodniu (ale można w tym czasie gromadzić ją do oporu w zbiornikach na dachach). Kraj kupował wodę w Izraelu, ale po bombardowaniach Strefy Gazy opinia publiczna opowiedziała się za odrzuceniem tej umowy. Woda ma być kupowana w Syrii, z którą relacje bardzo mocno się poprawiły po obaleniu reżimu Assada. Na ulicach jordańskich miast i miasteczek można się natknąć na portrety króla i członków jego rodziny. Zwykle są w mundurach galowych i bardzo przypominają... dynastię Atrydów z Diuny. Ich rzucono z okolic Mekki i Medyny do nowego pustynnego królestwa. A obok różni Harkoneni...







Góra Nebo to miejsce z bardzo pozytywnym vibem. Rozciąga się z niej imponujący widok na kawał Jordanii oraz na Izrael. Przy dobrej pogodzie widać jerozolimskie Wzgórze Świątynne. (Irańskich bombardowań nie było jednak widać.) Na platformie widokowej pomnik Węża Miedzianego - czyli upamiętnienienie jednego z najbardziej tajemniczych epizodów Starego Testamentu. Jest też pomnik upamiętniający wizytę Jana Pawła II z jego (brzmiącym bardzo suficko) cytatem o tym, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga. Czuć tam sacrum.





Morze Martwe - czy to cud natury będący skutkiem wojny nuklearnej między starożytnymi bogami? Jeśli czytaliście Zecharię Sitchina, to pamiętacie o kananejskim Eposie Boga Erra, w którym opisano jak jeden z bogów wystrzelił ze swojego latającego pojazdu serię pocisków, które spopieliły środkowy Synaj oraz Sodomę i Gomorę. To mogło spowodować zatonięcie tych miast oraz zmianę miejscowego ekosystemu. Znajdowano tu lekko zmodyfikowaną izotopowo sól podobną jak w Hiroszimie. Są też ponoć radioaktywne źródełka w okolicy. A żona Lota zamieniła się nie w słup soli a w słup pary. Minęło ponad 4000 lat, a Morze Martwe zadziwia. Wykąpałem się w nim trochę. No cóż, to pływanie jak w tłustej, słonej zupie. Jeśli macie skórę podrażnioną przez Słońce, otarcia czy ranki to to czujecie. Ponoć rosyjskie Instagramerki wpadają tu, by taplać się w błocie i poprawiać urodzie - ale jakoś żadnej nie widziałem. Przyjemnie jest jednak przyglądać się temu morzu siedząc przy stoliku i popijając browara - nawet saudyjskiego, bezalkoholowego.




T. E. Lawrence to był gość! Zwykły analityka który błyskotliwie poprowadził wojnę hybrydową przeciwko Imperium Osmańskiemu. Pamięć o nim jest wciąż tutaj żywa. Nad Akabą - zdobytą przez rebeliantów zorganizowanych przez Lawrence'a - wisi flaga powstania z 1916 r. Sprawy poszły jednak nie tak jak sobie Lawrence wymarzył. Bliski Wschód został podzielony na sztuczne państwa i mandaty Ligii Narodów. Ciekawe, czy jakby wszystko to wróciło pod władzę Turcji, to byłoby lepiej.









Przejechałem się po Wadi Rum ( często występującym w filmach zakątku pustyni) na pace Toyoty Hilux - ulubionego auta Państwa Islamskiego. Auto na pewno nie miało przeglądu technicznego, ani OC : ) Nastoletni kierowca też pewnie nie miał prawka i pod koniec jazdy modliłem się, by nie dachował. Ale było klimatycznie. Na pustyni były ryczące wielbłądy, a w namiocie u beduinów herbata z szałwią pustynną.

Wyprawę do Jordanii więc ogólnie polecam - zwłaszcza, że ten kraj cierpi ostatnio z powodu braku turystów. Naprawdę, nie żal tam każdego wydanego dolara.

***

Tymczasem w Polsce - Giertych pokazał, że w pełni zasłużył na przydomek "Debil", bo ujawnił swój PESEL (71022702179), a jego silniczkowi wyznawcy przesłali do Sądu Najwyższego 25 tys. protestów wyborczych do których zamiast swojego PESELa wpisali PESEL Giertycha. Co prawda jeszcze kilka miesięcy temu Giertych przekonywał, że wyborów nie da się sfałszować, to teraz silniczki twierdzą, że wybory były nieuczciwe, bo nie wiedzieli która z dwóch kratek na karcie wyborczej była "na Rafaua". O ile ośmiornica ma 73 IQ, a typowy subsaharyjski Murzyn 70 IQ, a mieszkaniec Liberii 45 IQ, to typowy silniczek ma je chyba IQ na poziomie 30, ślini się i na przemian powtarza: "zesrałem się!" i "wybory sfałszowano". Żeby chociaż silniczki potrafiły grać na banjo...

***


"Demonów nazistów", czyli najnowszej książki Waszego Ulubionego Autora, sam jeszcze nie miałem w rękach. Dostępna jest już jednak w wielu sklepach internetowych - z mojego punktu widzenia jest obojętne, w którym z nich kupicie. 

Ukazały się już jednak jej dwie recenzje. Pierwsza na portalu Historia Wojen, druga na portalu W mroku historii. 

A na moim  blogu z recenzjami: "Na smyczy Kremla" Felsztinskiego, "Kobiety Holocaustu" i "Przysięgnij, że opowiesz".