"Trump whisperer" - tak określa się polityków potrafiących rozmawiać z Donaldem Trumpem i przekonywać go do różnych rzeczy. Do tej kategorii zalicza się choćby obrotowego, niderlandzkiego sekretarza generalnego NATO Marka Rutte czy prezydenta Finlandii Alexandra Stubba. Posiadanie "Trump whisperera" jest zwykle uznawane za niesamowite szczęście. Tak się akurat złożyło, że posiadamy swojego człowieka, zaliczanego do tej kategorii - prezydenta Nawrockiego.
Jego wizyta w Białym Domu była sukcesem, któremu nie mogły zaprzeczyć nawet "Wyborcza" z TVNem. Zaczęły więc budować narrację, że prezydent Nawrocki był w Białym Domu "spięty" - na filmach z wizyty widać jednak, że doskonale się bawi z Trumpem. No cóż, amerykański prezydent przyjął go z honorami i wielokrotnie okazywał, że go lubi. Podczas wizyty padły - w obecności sekretarza obrony/wojny Pete'a Hegsetha - ważne słowa: USA nie zamierzają redukować swojej obecności wojskowej w Polsce, a mogą ją nawet zwiększyć. Polska nie znalazła się więc na liście krajów wschodniej flanki NATO, którym będą obcinane fundusze. Zaproszono też prezydenta Nawrockiego na szczyt G20.
Znów można powiedzieć, że mamy jako naród więcej szczęścia niż rozumu. Wyobraźmy sobie, że w miejscu Trzaskowskiego byłby nawalony mefedronem laluś, który opowiadałby Trumpowi o jedzeniu "Prince Polo". Usłyszelibyśmy: ""You have no cards!".
Wizyta prezydenta Nawrockiego w Waszyngtonie obnażyła też nędzę tusskowej dyplomacji. Minister Sikorski po raz kolejny wyszedł na nadętego idiotę, nagrywając na YouTube kretyński filmik z "instrukcjami" na rozmowy z Trumpem, a później desperacko próbując spotkać się z jakimś waszyngtońskim prominentem (spotkał się na chwilę z Rubio, a potem z byłymi pracownikami Departamentu Stanu) i jojcząc, że z rozmów z Trumpem wyłączono kierownika ambasady Klicha. A dlaczego miałby Klich w nich uczestniczyć? Nie jest przecież ambasadorem. Jest za to totalnym nieudacznikiem, który powinien kryminalnie odpowiadać za tuszowanie zamachu w Smoleńsku i za to, że zmniejszył naszą armię do najniższego poziomu od czasów Kluchosława Poniatowskiego. (Liczyła 97 tys. osób, łącznie z urzędnikami.) Równie bezużyteczny okazał się kierownik rzymskiej ambasady Schnepf - nie da się wysłać tego onucowo-resortowego pajaca do Korei Północnej?
Prawda jest taka: Tussk jest z wiadomych powodów ("who ya tommorow") persona non grata w Waszyngtonie. Jednocześnie Merz traktuje go jak psa, bo postrzega go jako kreaturę znienawidzonej przez niego Angeli Merkel. Co więcej, Tusska ponoć nienawidzi Keir Starmer (za brexit?), a zaczął go zlewać również Macron.
Wpływ na to, że prezydent Nawrocki został tak demonstracyjnie ciepło przyjęty w Białym Domu miało zapewne również to, że jego wizyta miała być symbolicznym kontrapunktem wobec spektaklu, który widzieliśmy kilkanaście godzin wcześniej w Pekinie.
Przez Plac Tiananmen przeszła wielka parada upamiętniająca "zwycięstwo nad faszyzmem" (tak oficjalnie ją nazwano). Wizualnie robiła wrażenie, a każdy miłośnik OSINTu uważnie przyglądał się zaprezentowanym tam cackom takim jak: lasery antydronowe, drony, rakiety balistyczne czy hybrydowe czołgi.
Zwracało na siebie uwagę również zbratanie Xi Jinpinga z "Putinem" i Grubym Kimem. "Bój się Ameryko! Oto powstaje Nowy Porządek Świata!" - zagrzmieli duporealiści. No cóż, to, że ta trójka się ze sobą kuma nie jest żadną rewelacją. O tym wiadomo od lat - bez wsparcia Chin, Korei Płn. oraz Iranu, Rosja nie byłaby w stanie kontynuować wojny na Ukrainie. Sojusz między Moskwą, Pekinem i Pyongyangiem zaczął się zresztą już w latach 40-tych i tylko na odcinku Pekin-Moskwa był przerwany na 30 lat w czasach Mao i jego następców. Po rozpadzie ZSRR, Pekin i Moskwa znów zaczęły się dogadywać. Jeśli ktoś więc twierdzi, że "działania kolektywnego Zachodu wepchnęły Rosję w objęcia Chin", to jest po prostu idiotą, który przespał ostatnie 40 lat.
Większym zaskoczeniem może być to jak łatwo Indie Modiego zaczęły demonstrować swoją przyjaźń z ChRL i Rassiją. Zaryzykowały załamanie swojego eksportu do USA, by zaoszczędzić marne 18 mld USD na zakupach rosyjskiej ropy. Czy to hinduskie biznesowe januszostwo levelu master? Czy kryje się za tym coś więcej?
Zauważmy, że Indie są obecnie rządzone przez równie skrzywionych ideologicznie fanatyków, co Izrael i Rosja. Owi miłośnicy krowiej uryny naprawdę myślą, że mają od Lorda Shivy misję odegrania się na białych kolonizatorach. Jednocześnie myśleli, że ich nienawiść do islamu (i przy okazji chrześcijaństwa oraz do spłukiwanych toalet) połączona z proizraelskim włazidupstwem zapewnią im immunitet u Trumpa.
Tymczasem administracja Trumpa naprawdę nie lubi grupy BRICS, o czym świadczą także jej uderzenia w Brazylię oraz w RPA. Aż mi się przypomniał tweet pewnego amerykańskiego, internetowego rasisty z początków rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Napisał on: "Aż się ślinię na myśl o nuklearnej III wojnie światowej przeciwko krajom BRICS. Poprzednie wojny światowe były w dużym stopniu wojnami pomiędzy białymi ludźmi, ta będzie przeciwko innym rasom i rasowym mieszańcom".
No cóż, słowa tego straszliwego rasisty mogą nas niepokoić, ale koleś przynajmniej nie był jednym z tych cucków masturbujących się do "świata wielobiegunowego", BRICS, czarnych komuchów, karzełka Putina, ajatollahów i Grubego Kima.
A w czasie, gdy Chińczycy pokazywali w Pekinie swoją najnowszą technikę wojskową, Trump zwiększył presję na komuszą Wenezuelę. Amerykańskie lotnictwo zniszczyło wypełniony narkotykami statek należący do gangu Tren de Aragua, posyłając do Piekła 11 członków jego załogi. Jednocześnie zebrał flotę i lotnictwo na Karaibach, niemal naprzeciw wybrzeża Wenezueli. Amerykańska flota zaczęła tam zakłócać sygnały satelitarne. Trochę jak rosyjskie wojska na tydzień przed inwazją na Ukrainę...
***
Wiecie, że w Warszawie nie ma nawet uliczki, skwerku czy tablicy poświęconej Julienowi Bryanowi - bohaterskiemu amerykańskiemu fotografowi, który dokumentował oblężenie stolicy w 1939 r.? I nawet prawicowi działacze olewają sprawę. Może czas to zmienić?
***