sobota, 27 września 2025

Zobaczyć Neapol i...

 


Może niektórzy Czytelnicy już się zorientowali, że poprzednie kilka dni spędziłem w Neapolu.

Miasto to było dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Przede wszystkim okazało się ono zadziwiająco bezpieczne. Choć jego ulice są często straszliwie posprejowane i słabo oświetlone, a czasem czuć woń śmietników, to mimo wszystko można tam czuć się bezpiecznie spacerując tam późną nocą lub jadąc metrem. Zaskakujące było również to, że Neapol jest miastem zadziwiająco białym jak na standardy Europy Zachodniej. Ot widziałem ze dwóch żebrzących Murzynów, a poza tym miasto bielsze niż Warszawa... Imigranci (w tym ci z Rumunii oraz Ukrainy) stanowią mniej niż 6 proc. jego mieszkańców, a z nich sporo ponad połowa to kobiety. Ciekawe czy jest jakaś korelacja pomiędzy jego strukturą etniczną a poziomem bezpieczeństwa? I co sprawia, że Subsaharyjczycy zwykle omijają to miasto szerokim łukiem? Czyżby strach przed Camorrą?





Neapol to miasto, które najfajniej jest zwiedzać pieszo. Ja przeszedłem wzdłuż i wszerz nie tylko tamtejszą gigantyczną Starówkę, centrum i okolice portu. Spacerowałem również przez Rionę Sanita - dzielnicę, która miała dawniej opinię najbardziej gangsterskiej w całym Neapolu. Tam rządzili narkotykowi dillerzy podlegli Camorze, a zwykli Neapolitańczycy bali się wchodzić. Wszystko się jednak zmieniło w ciągu ostatnich 20 lat. W Sanita pojawił się nowy proboszcz-społecznik. Skrzyknął on bezrobotną młodzież, by oczyściła zabytkowe katakumby. I w ten sposób dzielnica zyskała historyczne atrakcje przyciągające turystów z całego świata. Na miejscu zaczęły powstawać wokółturystyczne biznesy, a dzielnica stała się bezpieczna. Młodej przewodniczce z Katakumb św. Gaudisio powiedziałem, że historia Sanita przypomina historię mojej warszawskiej dzielnicy i że również Kościół odegrał w niej bardzo pozytywną rolę. Spytała się, jak się nazywa moja dzielnica. Powiedziałem: Praga, a ona odpowiedziała: Słyszałam o Pradze! xxxxxDDDDD


Własnych zdjęć z katakumb św. Januarego i św. Gaudisia niestety nie zamieszczę - bo nie wolno tam ich robić. Pierwsze z katakumb mają 2000 lat i zachowały się w nich oryginalne, wczesnochrześcijańskie malowidła. To tam znajdował się grób św. Januarego, patrona miasta. Katakumby św. Gaudisio znajdują się pod bazyliką Santa Maria della Sanita. Pochodzą z V w., ale największy okres ich aktywności to XVII-XVIII w. W ich korytarzach są malowidła przedstawiające szkielety, w które kiedyś były wmurowane czaszki i kości bogatych ludzi, którzy słono płacili za to, by ich szczątki były tak eksponowane. Niestety napoleońscy Francuzi kazali przenieść te czaszki na cmentarz. W malunkach zachowały się jednak fragmenty czaszek, których nie zdołano wówczas oderwać. W dzielnicy Sanita były też trzecie katakumby - cmentarz dla biednych ludzi (obecnie w renowacji), a lokalna tradycja przewidywała budowanie kapliczek dla czaszek ukradzionych z ossuariów.  Jeśli zwiedziliście katakumby św. Januarego, to na tym samym bilecie możecie obejrzeć też katakumby św. Gaudisio (i vice versa). Oprowadzanie z przewodnikiem o pełnych godzinach. Czekając na wejście do św. Gaudisio, możecie posiedzieć w klimatycznej pizzerii przed bazyliką Santa Maria della Sanita i pobserwować lokalne typy ludzkie. Nie będziecie zawiedzeni! A w samej pizzerii mają m.in. pizzę z... Nutellą :)








Generalnie będąc w Neapolu przejdźcie się po jego olbrzymiej Starówce. Co krok będzie napotykać na fasady małych kościółków wlepionych między kamieniczki. Przy bardziej turystycznych uliczkach takich jak via Tribunali oczywiście będzie mnóstwo restauracyjek, barek, pizerrii oraz sklepików z pamiątkami. Warto zwiedzić Klasztor św. Klary oraz odwiedzić katedrę ze słynnym relikwiarzem krwi św. Januarego (są tam bezpłatne oprowadzania). Warto jednak przede wszystkim zatopić się w tych uliczkach oraz ich klimacie. 

Neapol jest z pewnością miastem idealnym dla miłośników street-artu.







To zwracało również moją uwagę na bardzo bogatą symbolikę zawartą w kulturze neapolitańskiej. Sięga ona jeszcze zapewne czasów greckich. Owa symbolika jest mocno eksponowana w neapolitańskich szopkach. Można w nich znaleźć choćby: Syrenę Partenopę - nagą dziewczynę walczącą z potworem morskim. W szopce jest też postać oberżysty będącego pedofilem-kanibalem, robiącego potrawy z zabitych przez siebie dzieci. Przeciwstawia mu się św. Mikołaj. W szopce jest też jest Diego Maradona - jako dziecko grające pomarańczą w zośkę. Ważna jest tam też postać śpiącego - śni on szopkę, a jak się obudzi, szopka znika.


Czuć na mieście jakąś taką ogólną aurę przednowoczesnej tajemniczości, wymieszanej z symboliką katolicką i wszechobecnym kultem Diego Maradony. Akurat podczas mojej wizyty Napoli wygrało mecz z Pizzą...


Tym, co w neapolitańskim imaginarium razi jest duża obecność symboliki lewackiej - otwarcie komunistycznej. Palestyńskich flag jest tam tak dużo, jakby miasto było twierdzą Hamasu. Propalestyńskie lewactwo mnie tam ostro wkurwiło - nie mogłem zwiedzić kaplicy Sansevero, bo pracownicy tego państwowego muzeum zrobili sobie strajk solidarnościowy z Palestyną. Ogólnie wtedy w 75 włoskich miastach były propalestyńskie strajki i zamieszki. Tego typu akcje zrobią nawet z zaciekłego antysemitę zwolennika bombardowań Gazy. 


O ile lewactwo oznacza tam swój teren za pomocą flag, wlepek i bazgrołów na murach, to faszyści zostawili w Neapolu trochę monumentalnych gmachów. W pobliżu mojej kwatery znajdował się potężny gmach poczty, na którym wciąż widniał napis: "Zbudowane w 1936 r. XIV roku Ery Faszystowskiej".



Jeśli chodzi o wyjazdy poza miasto, to odwiedziłem m.in. Pompeje. Tam jednak spotkało mnie spore rozczarowanie. Straszliwie wówczas padało, co bardzo obniżało komfort zwiedzania. Wszystkie te rzymskie domki wydawały się wyglądać tak samo. Jednymi z nielicznych rzeczy, które mnie tam zaciekawiły były: malowidła w lupanarze, termy i mozaika "strzeż się psa". Jeśli lubicie starożytne klimaty, to powinniście dodatkowo odwiedzić Muzeum Archeologiczne w Neapolu. To tam znajduje się większość sławnych mozaik z Pompejów, a poza tym mnóstwo gigantycznych rzeźb i innych przykładów sztuki grecko-rzymskiej. Mają też bardzo fajną muzealną kafejkę, a w pobliżu jest kościół z grobem księdza Dolindo i przystanek linii autobusowych jadących w stronę katakumb św. Januarego.



Z Pompejów zostałem zaciągnięty do Sorento - urokliwego miasteczka, w którym urodziła się Sofia Loren. Bardzo ładne, turystyczne miejsce, gdzie pogoda była akurat cudowna. 






Było tam trochę instagramerek i... kot włoskiej czarownicy.


Warto też wykupić wycieczkę na Capri i Anacapri (polecam WorldTours i przewodnika Gabriela Casavegę). Ładne widoczki, a do tego możliwość degustowania limonecello i melonecello. Pamiątek po ekscesach cesarza Tyberiusza i Maksyma Gorkiego niestety nie znalazłem...





***

Podczas mojej podróży nie nastąpiło amerykańskie uderzenie w Wenezuelę, ale nad duńskimi lotniskami zaczęły się pojawiać tajemnicze drony. Trump zaostrzył retorykę wobec Rosji, mówiąc że to "papierowy tygrys" i że Ukraina może odzyskać swoje terytoria stracone od 2014 r., a nawet zająć część ziem rosyjskich. Prezydent USA stwierdził również, że kraje NATO powinny zestrzeliwać rosyjskie samoloty wlatujące w ich przestrzeń powietrzną, z czym zgodzili się Rutte i prezydent Nawrocki.  Hegseth wezwał ponad 800 amerykańskich admirałów i generałów na pilną naradę i nikt nie wie dlaczego to zrobił. Były szef FBI James Comey został oskarżony, wylecieli z pracy funkcjonariusze FBI klęczący przed BLM, a sześciu prokuratorów zaczęło pracować nad sprawą fundacji Sorosa. Tymczasem liberalne idiotki będące w ciąży zaczęły kręcić filmiki na TikToka, w których łykają duże ilości Tylenolu, by pokazać, że "Trump i RFK Jr. nie mają racji". Trump powinien kiedyś powiedzieć, że jedzenie gówna jest złe - reakcje libków byłyby bezcenne..

Podczas mojego wypadu do Neapolu zmarła w wieku 87 lat znana aktorka Claudia Cardinale (urodzona w Tunisie).

Zginął Jerzy Tyc, znany sowieciarz ze Stowarzyszenia Kursk. Według oficjalnej wersji poległ walcząc po stronie rosyjskiej w "strefie Specjalnej Operacji Wojskowej".

Do Piekła trafił Aron Bielski, ostatni z braci Bielskich, hersztów komunistycznej bandy terroryzującej polską ludność Nowogródczyzny. 

Mój urlop jeszcze się nie kończy. W czwartek wieczorem będę we Wrocławiu, a w sobotę będę miał spotkanie z czytelnikami na festiwalu w Srebrnej Górze w Sudetach. Oczywiście Wasz Ulubiony Autor będzie tam promował "Demony nazistów". Niedawno udzielił on wywiadu portalowi Zapomniana Biblioteka, a nieco wcześniej Radiu Opole  i Polskiemu Radiu 24 (audycja TurboHistoria Krzysztofa Grzybowskiego).

sobota, 20 września 2025

Ozymandiasz Trump i Charlie Kirow?

 


Zarzuca mi się, że zbyt łagodnie traktuje Trumpa, więc ten wpis będzie lekkim mindfuckiem :)

Tydzień temu Generał SWR zamieścił dwa wpisy na Telegramie. W jednym stwierdził, że atak Izraela na przywódców Hamasu w Katarze był ustawką. Samym władzom Kataru oraz innym arabskim monarchiom zależało bowiem na likwidacji hamasowców, co miałoby doprowadzić do zakończenia wojny w Gazie. Jednakże Izrael spieprzył akcję. Gdyby się udała też mielibyśmy do czynienia z wyrazami publicznego oburzenia, ale arabscy monarchowie cieszyliby się w duchu, że problem Hamasu został rozwiązany.

W drugim wpisie Generał SWR napisał, że naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony zostało uzgodnione przez Trumpa z Rosją. W intencji Trumpa miało to zmusić NATO do określonych działań. Generał SWR napisał też, że Trumpowi chodzi o zastąpienie NATO nowym sojuszem zbudowanym wokół USA i że "mógłby oddać Europę Wschodnią Rosji, gdyby stanęła przeciwko Chinom". Przypomnijmy, że Generał SWR nie czyta w umyśle Trumpa i nie ma dostępu do amerykańskich najwyższych kręgów władzy, więc jego twierdzenia o motywach Trumpa są jedynie domysłami lub celową dezinformacją. Zwłaszcza to o próbach odciągnięcia Rosji od Chin - po tym jak wielka parada w Pekinie pokazała jedność obu państw spod znaku sierpa i młota. 

Trzeba się jednak zgodzić z Generałem SWR, że prowokacja dronowa wywołała "określone skutki" w NATO. Przesunięcie dodatkowych sił lotniczych do Polski i zapowiedź Niderlandów zainstalowania do końca roku w naszym kraju wielowarstwowego systemu obrony powietrznej. Nagle też się wszyscy ocknęli, że najniższe piętro obrony powietrznej jest dziurawe i zaczęli na gwałt szukać środków obrony. Lepiej, że teraz przeszliśmy taki test, niż przechodzenie go w warunkach wojny. 

Gdyby ta prowokacja była ustawką z USA, to Trump byłby kimś w rodzaju Ozymandiasza z "Watchmenów" :)

Rassija jednak nie kończy prowokacji. Wczoraj przez 12 minut 2 Migi-31 były w estońskiej przestrzeni powietrznej. Zostały przechwycone przez szwedzkie myśliwce, ale nie zestrzelone. Doszło też do niskiego przelotu rosyjskich myśliwców nad platformą Petrobalticu. Widocznie w polskiej przestrzeni powietrznej zrobiło się dla nich za ciasno, więc przenieśli się z prowokacjami bardziej na północ.



Zwróćcie uwagę na pomnik kota przed symbolem HUR. Gen. Kellog napisał: "„Kot” to wyjątkowy symbol dla narodu ukraińskiego. Symbol bezpieczeństwa i ochrony. Ponieważ „Keith” brzmi jak „Kot” po ukraińsku, Ukraińcy nazwali moją rolę specjalnego wysłannika Kellogga „kotem”. Gdy „Kot” odwiedza Ukrainę, Rosja wstrzymuje ataki na cywilów, dając im kilka spokojnych nocy."

W tej atmosferze wielu ludziom umknęły uwagi poczynione przez gen. Keitha Kelloga, specjalnego wysłannika Trumpa na Ukrainę. Powiedział on, że: "kopiemy Ruskim tyłki" i że zdolności wojskowe Rosji okazały się przereklamowane. (Ciekawostka: rosyjskie wojska używają detonatorów do pocisków artyleryjskich z nazistowskim orłem - dostarczonych im w latach 1939-1941 w ramach współpracy ZSRR z III Rzeszą.) Umykają ludziom też spotkania Kelloga z szefem HUR gen. Budunowem. Naprawdę myślicie, że ukraińskie uderzenia w rafinerie znajdujące się daleko w głębi Rosji odbywają się wbrew Amerykanom? 

Tymczasem mamy u nas wielką kampanię dezinformacyjną próbującą nas przekonać, że "Amerykanie nam nie pomogą". Jedną z jej odsłon była depesza PAP z przekręconym cytatem Trumpa. Została ona napisana przez kolesia, który kształcił się w Sankt Petersburgu i pracował w BBN u Komorowskiego. Kolportowały ją oczywiście tabuny libkowskich debili. Wierzycie, że to był przypadek? Co ciekawe, w niemieckiej prasie zaczęły dominować komentarze mówiące, że po prowokacji z dronami "Polacy odwrócili się od USA i chcą ochrony od Niemiec". Widać, że funkcjonariusze niemieckich mediów informacje o Polsce biorą z libkowsko-silniczkowej bańki. Byłoby zabawnie, gdyby Merz podejmował decyzje na podstawie wysrywów Pińskiego :)


Tymczasem w Stanach Zjednoczonych doszło do ciekawego zjawiska: libki zaczynają być cancellowane przez stworzoną przez siebie cancell culture.




Najbardziej prominentną ofiarą jej prawicowej wersji został Jimmy Kimmel - chujowy komik, taki w stylu "Kwiatków Polskich". Jego własna sieć pewnie wykorzystała sprawę Kirka jedynie jako pretekst, by się go pozbyć. Warto zwrócić jednak uwagę na uzasadnienie tej decyzji: Kimmel miał dopuszczać się dezinformacji. I rzeczywiście to robił. W swoim programie "satyrycznym", w śmiertelnie poważnym tonie mówił bowiem, że koleś, który zabił Kirka był "jednym z MAGA", choć powszechnie wiadomo, że był skrajnym lewicowcem. Kimmel rozpowszechniał kłamstwa już dużo wcześniej, choćby przy okazji zamieszek organizowanych przez BLM. Był też zwolennikiem wyrzucania ludzi z pracy za poglądy i tego, by osoby nie zaszczepione na Covid nie były przyjmowane do szpitali. Zastosowano wobec niego, to co sam postulował wobec innych.

Libki i lewary nigdy wcześniej nie pomyślały, że promowane przez nich przepisy o zwalczaniu "dezinformacji" oraz "mowy nienawiści" mogą zostać użyte przeciwko nim. Nikt na prawicy nie myślał też wcześniej, by coś takiego zrobił - aż przyszedł Trump 2.0.



Gdy słuchałem jak Stephen Miller mówił o przygotowanym planie zniszczenia lewackich organizacji - a wtórował mu J.D. Vance, aż mi się przypomniał zamach na Siergieja Kirowa. (I pomyśleć, że głupie  lewary nie znają nawet historii swojego ukochanego ZSRR i same się podkładają służbą swoimi kłapaniem dziobem w necie...)

Podejrzewam, że na pierwszy ogień pójdzie propalestyńskie lewactwo - bardzo łatwo jego zwalczanie podciągnąć pod walkę z antysemityzmem. Da się ich też połączyć z pewnym chińskimi milionerem-słupem. Na linii strzału znajdą się też transi - FBI już się do tego przygotowuje. Co do BLM, to przypomnę, że z historii "Czarnych Panter" wynika, że nie ma lepszych informatorów od czarnych "radykałów". Będą kapować na siebie nawzajem do FBI, aż będzie się kurzyło. Byle zachować swoje wille kupione z pieniędzy zdefraudowanych ze zbiórek publicznych.

Trump również postraszył (tylko postraszył!) libkowskie sieci telewizyjne odbieraniem licencji za dezinformację. Libki się oburzają, ale popierały dokładnie to samo wobec Alexa Jonesa i innych prawicowych, niszowych mediów. W Polsce silniczki domagają się od dawna zamknięcia Republiki i WPolsce24 za "szczucie" i "dezinformację", ale przecież pod takimi zarzutami można zamknąć, po zmianie władzy, "Wyborczą", TVN i Onet. Libki niech więc przemyślą, o czym marzą, bo ich marzenia mogą się spełnić w sposób, nie do końca taki, jaki by chcieli...


*** 

Tymczasem w amerykańskich National Archives ujawniono fragment filmu z wrakowiska z Roswell z 1947 r. Widać na nim spory krater po uderzeniu i szczątki samego pojazdu przypominającego nowoczesny myśliwiec. Wrak wygląda podobnie jak go opisywali świadkowie.

***

 Wyjeżdżam na kilka dni do pewnego kraju Europy Południowej, ale w przyszłą sobotę znów powinienem być w Polsce. Ciekawe co się stanie podczas mojego urlopu?

sobota, 13 września 2025

Drony, drony, detente z Białorusią i morderstwo Charliego Kirka

 



To, że rosyjskie drony spadły w większej ilości na polskie terytorium, wcale mnie nie dziwi. Takich prowokacji można się było spodziewać od dawna. To typowa moskiewska akcja. Pamiętam jak na moich tegorocznych i zeszłorocznych urodzinach Michał Aleks Orzechowski mówił, że będą nam takie drony i pociski posyłać, by nas postraszyć. Kiedyś prześlą rakietę z jakąś dziwną, kolorystycznie jaskrawą substancją, która na pierwszy rzut oka będzie kojarzyła się z bronią chemiczną, a okaże się ona pastą do zębów.

Nie mieliśmy do czynienia z pomyłkowym wtargnięciem tych dronów w naszą przestrzeń powietrzną, ani z przypadkiem utraty nad nimi kontroli przez Rosjan w wyniku ukraińskiego zakłócania ich systemów naprowadzania. Ruscy szykowali się do tej akcji od miesięcy, umieszczając w dronach polskie i litewskie karty SIM (w feralną noc drony wleciały także na Litwę, co zatuszowano). Tej nocy miały one polskie karty.  Kierowały się one w stronę określonych obiektów, takich jak lotnisko w Rzeszowie, zakłady PGZ czy elektrownia Połaniec.  Nie były to drony z głowicami bojowymi, tylko wabiki Gerbera. Wyposażono je w dodatkowy zbiornik paliwa, by przedłużyć czas ich lotu. Miały też irańskie, w miarę odporne na zakłócenia, czteropasmowe anteny do nawigacji satelitarnej.   Część wleciała do nas znad Białorusi. Początkowo leciało z tamtego kierunku około 50 dronów, ale część zawróciła. 

Czy państwo polskie zdało egzamin? Przypomnijmy kilka rzeczy związanych z dronami.

Niektórzy z Was być może widzieli lata temu odcinek "Beavisa & Buttheada", w którym weszli do bazy wojskowej i zaczęli bawić się dronami latającymi nad Afganistanem, myśląc, że to gra...

Drony nie są zupełną nowością na polu walki. Istniały już w czasie I wojny światowej, ale ich zastosowanie było bardzo ograniczone ze względu na dużą niedoskonałość systemu sterowania. Na dobre zaczęły zadomawiać się w nowocześniejszych armiach w latach 90-tych, ale i wówczas traktowano je jako uzupełnienie dla sprzętu konwencjonalnego. Postzimnowojenne siły zbrojne wciąż stawiały na rozwój uzbrojenia z czasów zimnej wojny - myśliwców kolejnych generacji, nowoczesnych czołgów i pocisków rakietowych. Gdy w czasie wojny w Gruzji, Rosjanie zestrzelili kilka gruzińskich dronów, uznawano to za wielki news w kręgach militarnych nerdów. Sygnałem zmian była wojna o Karabach, podczas której Azerowie umiejętnie wykorzystywali tureckie drony do masakrowania sił ormiańskich, ale i tak drony były wówczas jedynie uzupełnieniem sił konwencjonalnych.

Do przełomu doszło na Ukrainie. Ukraińcy postawili na masowe użycie dronów, bo po prostu brakowało im konwencjonalnego sprzętu. Ruscy postawili na irańskie Szachedy, bo nie chcieli wyprztykać się z Iskanderów i Kindżałów. Dronoza przybrała tam szybko zatrważające rozmiary, uniemożliwiła prowadzenie wojny manewrowej i upodobniła front ukraiński do frontu zachodniego z czasów I wojny światowej. Dron odegrał taką rolę jak ckm, a nawet gorszą - wszak osintowe kanały są pełne filmów pokazujących ataki dronami na pojedynczych żołnierzy. Pojawiły się też odporne na zakłócenia elektroniczne drony FPV sterowane za pomocą światłowodowej szpuli o zasięgu nawet kilkudziesięciu kilometrów. Ukraińskie pola pokryły się światłowodowym "babim latem"...

Pamiętacie historię z pierwszych miesięcy wojny o ukraińskiej babci, która zniszczyła rosyjskiego drona słoikiem ogórków? Musiał to być mały, tani, obserwacyjny Mavic. W przypadku uzbrojonego drona FPV takie działanie byłoby samobójcze. Drony da się jednak niszczyć na wiele sposobów. Problem jednak w tym, że wszystkie armie świata przystosowywały się do niszczenia nie dronów, a "tradycyjnych" rakiet, samolotów i śmigłowców.

Mamy więc jojczenie, że do rosyjskich dronów "ze styropianu" strzelały myśliwce F-35 drogimi rakietami powietrze-powietrze. To miało być "strzelanie z armat do wróbli". Memcen jojczył nawet, że zestrzeliwanie dronów jest "nieekonomiczne". A jakby dron uderzył w zbiorniki z chlorem lub etylenem, albo w elektrownię, to byłoby ekonomiczne czy nie? Tak, tym razem wysłano nam tylko drony-wabiki, ale na radarze nie widać tego, czy mają one głowicę bojową czy nie. No, ale dla Memcena zestrzeliwanie dronów  "się nie opłaca". To po cholerę prowadzi ten swój pub, przynoszący kilkaset tysięcy złotych straty rocznie? Biznesowy Janusz wypowiadający się o opłacalności wojny...

Gdy byłem w czerwcu w Jordanii, obserwowałem nisko lecące myśliwce, które poderwano, do zestrzeliwania irańskich dronów lecących nad Izrael. Tam również strzelano "z armat do wróbli". Amerykanie, ich sojusznicy z NATO i państw arabskich oraz Izraelczycy użyli masę pocisków wystrzeliwanych z baterii rakiet przeciwlotnicznych, samolotów i okrętów, by zestrzelić irańskie drony i rakiety. Nie wszystkie się udało zatrzymać. 

Systemy obrony przeciwlotniczej są wielowarstwowe. U nas niestety działa tylko część z tych warstw. Na rosyjskie samoloty wystarczy, ale na drony nie. Tak samo jest w innych europejskich krajach NATO. I Rosja też okazuje się bezbronna wobec dronów. Wszyscy mają z tym problem. Częściowo przygotowane są do tego tylko Ukraina oraz Izrael. I co? I gdy pojawia się informacja, że nasi żołnierze pojadą na Ukrainę obserwować tamtejsze sposoby walki z dronami, to rozlega się jojczenie, że "wpychają nas w wojnę!". (Niektórzy idioci przekonują nawet, że zestrzeliwanie nad Ukrainą rosyjskich rakiet lecących w naszym kierunku byłoby "aktem agresji" wobec ich ukochanej Rassiji.) A przecież nie powinniśmy zadawać pytania dlaczego nasi żołnierze jadą na Ukrainę z takim zadaniem, tylko pytać: czemu dopiero teraz?!

Jojczenie nigdy nie jest rozwiązaniem. "Dziurę dronową", czyli najniższe piętro obrony przeciwlotniczej, da się obsadzić. Tak mocno krytykowane, zakupione przez Błaszczaka FA-50, mają działka i mogą zestrzeliwać drony. (Tylko przetarg na amunicję opóźniał się za obecnego kierownictwa MON.) Krytykowane AH-64 Apache też mogą posłużyć jako mobilne, powietrzne platformy do zestrzeliwania dronów. Pilnie przydałoby się jednak domknięcie programu Pilica. Nawet stare ZSU-23-4 mogłyby się przydać jako "zapełniacze" broniące obiektów infrastrukturalnych. W przyszłości pewnie pojawią się systemy do niszczenia dronów wykorzystujące lasery oraz impulsy elektromagnetyczne. Drona da się zestrzelić na wiele sposobów (niedawno nawet rosyjskiemu czołgowi udało się trafić drona FPV ze swojej armaty). Dużo większym problemem jest ich wykrywanie. Pomocny okazał się szwedzki SAAB zamówiony przez Błaszczaka, ale amerykańskie aerostaty szybko do nas nie trafią. Rozwiązaniem może być akustyczny system wykrywania dronów, który stosują Ukraińcy - telefony komórkowe na tyczkach, zbierające odgłosy silników Szachedów. I oczywiście gejnerał Goldberg-Różański sabotował zakup systemu SkyCtrl... (Warto też, by Prosiniak-Kamysz odniósł się do pytań doktora Wocha dotyczących systemu antydronowego.)

Słychać również narzekanie na sojuszników, że "kiepsko zareagowali" i że wobec tego pozostaje nam tylko jojczyć, srać i pogodzić się z Rassiją. Tak się akurat składa, że w feralną, dronową noc, naszego nieba broniły niderlandzkie F-35 i to one zestrzeliły większość dronów. (Memcen, Januszu Biznesu, koszty zestrzeliwania w większości pokrył holenderski podatnik, więc nie jojcz, że "to nieekonomiczne".) Wspierał nasz też włoski samolot rozpoznania powietrznego. Francja i Szwecja symbolicznie podesłały nam później parę swoich myśliwców, a Czechy swoje śmigłowce. Niderlandy zadeklarowały, że umieszczą w Polsce w tym roku wielowarstwowy system obrony powietrznej. Silniczki czepiają się wypowiedzi Trumpa o dronach, że "może to była pomyłka" i jednocześnie twierdzą, że zdecydowana reakcja NATO odbyła się "wbrew USA i Trumpowi" - tak jakby cokolwiek w NATO działo się "wbrew USA". No cóż, idiotów u nas nigdy nie brakowało...



Intrygująco brzmi informacja o tym, że białoruski Sztab Generalny ostrzegł nas przed rosyjskimi dronami. Mówił o tym generał Kukuła. Zbiegło się to w czasie z podróżą gen. Kelloga do naszego regionu (którego Zełenski nazwał "najlepszą obroną przeciwlotniczą"). Amerykańscy wysłannicy odwiedzili Baćkoszenkę i przekazali mu miły list od Trumpa. Amerykanie zdjęli też sankcje z białoruskich linii lotniczych Belavia. Baćka wypuścił na prośbę Trumpa 52 więźniów, w tym 3 Polaków. Szkoda że nie Poczobuta i niedawno zatrzymanego zakonnika... Ale i tak można powiedzieć, że mamy oznaki odprężenia. Trump gra na zneutralizowanie Białorusi, a Baćka o to, by Ruscy nie zamienili go na swoją marionetkę. 

Nieco wcześniej doszło do uderzenia izraelskiego lotnictwa w stolicy Kataru. Celem było kierownictwo Hamasu, które przyleciało tam na rozmowy pokojowe. Zamach się nie udał - wszystkie hamasowskie VIPy ocalały, bo zostawiły telefony komórkowe w sali konferencyjnej, zanim poszły do sali modlitewnej. Planowi tego uderzenia sprzeciwiał się Mossad, protestowała część wojskowych. Netanjahu parł jednak do ataku i początkowo myślał nawet o podobnej akcji w Turcji, ale przypomniał sobie o Artykule 5 NATO. Uderzenie w Katar można porównać do uderzenia w Szwajcarię przez Rosję argumentowanego tym, że zaproszona tam na rozmowy pokojowe ukraińska delegacja to "banderowscy naziści". Trump lekko się więc wkurzył na Netanjahu. A Izrael może zapomnieć o odzyskaniu zakładników. Przy okazji warto zwrócić uwagę na kontrast pomiędzy sprawnością izraelskich tajnych służb i lotnictwa, a nieudolnością sił lądowych. Mossad, Aman, IAF: prowadzimy niesamowite operacje wewnątrz wrogich krajów, dekapitujemy irańskie dowództwo i Hezbollah. IDF: eeee, rozwaliśmy wczoraj jeden szpital i meczet, burzymy też bloki mieszkalne w Gazie, by się Hamasowi lepiej broniło w gruzach, walczymy o ten skrawek terenu dłużej niż Amerykanie wyzwalali Filipiny z rąk Japończyków, a niedobitki hamasowców podkładają ładunki wybuchowe w naszych czołgach... A tymczasem w syryjskiej Suwajdzie Izrael oficjalnie wspiera syryjskiego generała, który wcześniej koordynował relację assadowskiej armii z irańskim Korpusem Strażników Rewolucji Islamskiej....

W międzyczasie doszło do rewolucji w Nepalu. Młodzi ludzie pogonili rząd stworzony z maoistowskich komuchów, a zrobili to bo komuchy zamknęły im media społecznościowe a wcześniej w złodziejski sposób zarządzali gospodarką kraju. Spłonął parlament, żona premiera udusiła się w płonącej rezydencji, a ministra finansów rozbrano do naga i włóczono po ulicach. Lewary fascynujące się trzecioświatowymi, komuszymi odpadkami są w szoku, że to "kolorowa rewolucja wywołana przez CIA u wrót Chin'. A ja zapytam: a kiedy coś takiego w Europie Zachodniej?



Wszystko to zostało przykryte jednak przez morderstwo Charliego Kirka. Przyznam się, że dotychczas słabo znałem dorobek tego amerykańskiego, konserwatywnego działacza. Wydawał mi się kolesiem o dosyć umiarkowanych poglądach, takich w stylu 2015 r., który kulturalnie a zarazem błyskotliwie debatował z lewarami na uniwersytetach. Bardziej radykalna prawica śmiała się z jego proizraelskiej postawy. Lewary miały jednak przy nim totalny meltdown, słysząc nawet stosunkowo niewinne jego wypowiedzi w stylu: "Taylor, przestań być feministką". Gdy Kirk został zamordowany, lewarstwo dostało jakiegoś dziwnego, radosno-orgazmicznego spazmu. (Przypominającego reakcje naszych lewackich libków po zamordowaniu prezydenta Kaczyńskiego.) No cóż, to tylko potwierdza, że lewary są nie tyle problemem politycznym, co psychiatrycznym. 



Lewacki cuck, który zabił Kirka okazał się być antyfaszystą - czyli przypadkiem psychiatrycznym. Antyfaszysta to bowiem ktoś, kto uważa, że największym zagrożeniem dla świata jest reżim Mussoliniego i jest gotów bić i zabijać osoby, które postrzega jako faszystów, czyli wszystkich na prawo  globalistycznych "elit" chcących obniżyć poziom życia ludziom na Zachodzie. Antyfaszystów powinno się zwalczać w cywilizowanych państwach tak jak wściekłe psy. (A nie wybierać do Parlamentu Europejskiego jak terrorystkę Ilarię Salis. Węgrzy jakoś jej nie załatwili samobójstwa w więzieniu, ani nie przerobili jej tam na warzywo...)  Libki próbują teraz zrobić z tego cucka "prawicowca", tymczasem ludzie, którzy go znali jednoznacznie wskazują, że był on radykalnym lewicowcem, co kontrastowało z prawicowymi poglądami reszty jego rodziny. Typowy, lewacki, antyfaszystowski incel...




Lewary cieszące się ze śmierci Kirka nie zauważają jednej, ważnej rzeczy. Jego zgon przyczyni się do radykalizacji prawicy. Skoro zabiliście kolesia o nieco staroświeckich, republikańskich poglądach z 2015 r., który kulturalnie z wami debatował, to znaczy, że zamykacie drogę do cywilizowanej debaty i chcecie zabić resztę z nas. 












Lewary nie dostrzegły, że poparcie dla powrotu segregacji rasowej w Stanach mocno wzrosło po tym jak wypuszczony z więzienia czarny psychopata z 14 wyrokami zabił w autobusie śliczną ukraińską uchodźczynię Irynę Zarytską. Amerykanie zdają sobie sprawę z tego, że do mordowania białych przez czarnych dochodzi o wiele, wiele częściej niż czarnych przez białych. Często Czarni popełniają zbrodnie na białych ze szczególnym okrucieństwem. Czarni aktywiści otwarcie też wzywają do eksterminacji białych. Statystyki dotyczące przestępstw popełnianych przez Afroamerykanów są porażające (podobnie jak ich statystyki IQ), a cały rynek nieruchomości w USA opiera się na idei mówiącej, że trzeba znaleźć miejsce do życia "z dala od Czarnuchów, ale nie tak daleko, by jechać 3 godziny do pracy". Amerykanie słyszący Europejczyków jojczących, że w USA jest słabo rozbudowany transport publiczny, pukają się w głowę - "po co nam autobusy, skoro w autobusie można zostać zadźganym przez Czarnucha? Lepiej jeździć samochodem, na co was eurocucków nie stać". Młodzi Amerykanie, widząc jaki syf Czarni robią w szkołach, zaczynają postrzegać jako zbrodnię decyzję prezydenta Eisenhowera, by wymusić za pomocą Gwardii Narodowej desegregację szkół na Południu. Południowcy opowiadający się wówczas za segregacją rasową chcieli bronić swojego stylu życia. Podobnie jak biali mieszkańcy RPA popierający apartheid, robili to, by ich kraj nie stał się kolejnym, zdekolonizowanym, afrykańskim shitholem w stylu Konga. (Lewary często porównują politykę Izraela do apartheidu. Przypominam więc, że apartheid polegał na tym, że biali budowali dla czarnych oddzielne szpitale i szkoły o przyzwoitym standardzie, a Izrael bombarduje tego rodzaju obiekty.) Idee, które jeszcze kilka lat temu byłyby trudne do pomyślenia, zyskują coraz większą popularność. Okno Overtona nie przesunęło się w prawo - ono zostało rozbite w drobny mak przez głupią politykę libkowskich rządów.