sobota, 14 października 2023

Impresje z Tunezji

 


Moja "klątwa wyjazdowa" tym razem zadziałała o wiele mocniej. Kiedyś ginęli podczas moich wojaży znani ludzie, teraz zaczęła się bliskowschodnia wojna. Tym razem byłem w świecie arabskim, ale bardzo daleko od Izraela - w Tunezji. Jak pewnie część z Was się orientuje, Tunezja to kraj świecki i socjalistyczny, więc nie widać było tam na ulicach demonstracji radości po uderzeniu Hamasu. To nie Berlin czy Paryż. Owszem, widziało się propalestyńskie graffitti, ale były one tam od dawna. Środki bezpieczeństwa przy słynnej sefardyjskiej synagodze na Dżerbie były natomiast dosyć umiarkowane. Przypominam, że Tunezja ma problem z imigrantami z Afryki Susaharyjskiej. Widziałem ich tam stosunkowo niewielu (mniej niż w mojej dzielnicy :) - może byli zajęci organizowaniem sobie łódek w porcie Sfax. Unia Europejska obiecała Tunezji miliardy euro za powstrzymanie ich napływu, ale z obietnicy się nie wywiązała, wstrzymując pierwszą transzę wypłaty. Obrażony tunezyjski prezydent Kamal Said odesłał więc Brukseli 52 mln euro, a Lampedusa znów zaczęła być zalewana Subsaharyjczykami. Genialni ci eurokraci...

Ja natomiast byłem w Tunezji całkowicie legalnie. Po raz pierwszy od 12 lat byłem na objazdówce. Dosyć dobrze zorganizowanej, podczas której przejechałem 2500 km - nie tylko autokarem, ale też terenówką na Saharze. Dawałem z tej podróży takie relacje:






"Widziałem jak muzułmanka (nosząca hidżab) uciekała przed kotem. Kotek ciekawej rasy, ale typowo restauracyjny, miauczący o resztki że stołu. Gdy się w popłochu podniosła od stolika, kotek za nią pobiegł miaucząc. Obserwowałem to popijając lokalne piwo o nazwie... Celtia. Czyżby pofrancuski browar? Wcześniej posiliłem się streetfoodem - smażoną kanapką o nazwie mlawi z frytkami z majonezem. (Ach te belgijskie akcenty w Afryce! Jak za czasów Gana-Ganowicza!). Popijając piwo relaksowalem się widokiem na nadmorską ulicę w Monastirze. Gdy z minaretu odezwał się muezin, ulicą przechodziły dwie młode Tunezyjki (tak przynajmniej zakładam, bo szwargotały po arabsku i były opalone na "kawę z mlekiem"). Bez hidżabów. Jedna miała na sobie czarny podkoszulek a była naprawdę hojnie obdarzona przez naturę. Podkoszulek ledwie powstrzymywał jej podskakujące bufory. A ja widziałem to z tarasu restauracji. Roześmiała się jak zobaczyła moją minę. A ja się tylko zastanawiałem czy tak wyglądały kobiety w Kartaginie..."



Wszystkie 






"Poleganie na przekazach rzymskich historyków jest równie ryzykowne jak uczenie się historii Holokaustu z książek Jana Grabowskiego. Rzymianie po prostu kłamali na potęgę, zmyślali i nadawali obcym ludom nazwy wzięte z d... (Gdyby za Renem żyli Chińczycy, to Rzymianie nazwaliby ich Germanami.) Wyobraźmy więc sobie jak musieli oni kłamać o swoim wrogu strategicznym - Kartaginie. Pisali, że Kartagińczycy składali swoje dzieci w ofierze Baalowi w miejscu zwanym tophet. Mieli tam zabić 20 tys. dzieci i spalić je na stosach ofiarnych. Byłem dziś w ruinach tophet. Głównie widać tam resztki nagrobków dziecięcych. Czy jednak darom ofiarnym stawia się z pietyzmem rzeźbione nagrobki? Tak się składa, że w Kartaginie zmarłe dzieci kremowano. Zmarłe też z przyczyn naturalnych. 20 tys. pochowanych to liczba obejmująca kilkaset lat. Możliwe, że rzeczywiście kiedyś zabijano tam dzieci, ale wiele wskazuje, że w czasach wojen punickich tego zwyczaju od wieków już nie praktykowano. Nie ma bowiem żadnych śladów archeologicznych po takich rytuałach. Tophet mógł być więc po prostu cmentarzem dziecięcym, na którym dusze zmarłych dzieci polecano w opiece Baalowi i Tanit. Baj de łej: Baal to nie imię boga, tylko przydomek oznaczający "Pana". Moloch to natomiast przydomek "król"."







Wzgórze Birsa to miejsce, w którym założono Kartaginę. Dzisiaj jest na nim muzeum i pozbawiona krzyży na wieżach dawna katedra św. Ludwika. Została ona przekazana państwu tunezyjskiemu w 1964 r. na mocy porozumienia ze Stolicą Apostolską. Teraz odbywają się tam koncerty i pokazy mody. Tunezyjscy socjaliści nie chcieli jej przerobić na meczet, a nie wiedzieli do końca co z nią zrobić... W samym centrum Tunisu, przy Rue Burghiba jest tylko jedna świątynia. I nie jest nią meczet, tylko kościół Notre Damme de Carthage, czyli siedziba arcybiskupa Tunisu. Na jej wieżach są koptyjskie krzyże, a w środku zauważyłem obrazek z bł. prymasem Wyszyńskim. Wejście do katedry wiedzie bramą z bocznej uliczki. Pilnuje go siedzący pod namiotem policjant z karabinem maszynowym. W pobliżu jest siedziba bezpieki. Katolicy mogą więc czuć się bezpiecznie. Rue Burghiba przechodzi w zadrzewioną Rur się France, która prowadzi na arabski Suk. Czuć dziedzictwo kolonialne...





Przy kebabowni sklep rzeźnika pod którym chodzą sobie owieczki. I od razu widać, że łańcuch dostaw jest prosty, krótki i lokalny. Jadąc przez tunezyjską prowincję możemy zobaczyć czasem rolników orzących za pomocą koni. Na horyzoncie turbiny wiatrowe. Dwie epoki w jednym miejscu. Cześć Tunezji obejmująca przylądek Bon jest bardziej zielona. To rolnicze serce kraju. Kiedyś to był spichlerz Rzymu. Ale klimat był wówczas nieco inny...




Z Fortu Kelibia czasem widać włoską wyspę Pantaleria. Włosi byli w tej twierdzy w latach 1942-1943. Subsaharyjczyków z pontonami jakoś nie widać. (W Tunisie widziałem tylko kilku przybyszów z Afryki Subsaharyjskiej - ale pewnie byłem zbyt krótko.) Jest za to dzielnica willowa zwana Małą Sycylią. Włosi ponoć lubią spędzać emeryturę w Tunezji. Bo taniej. Subsydiowany olej napędowy jest tu za równowartość 3 zł za litr. Cena bagietki nie zmieniła się od lat 80-tych i wynosi równowartość 30 gr. (Nie ma za to żadnych zasiłków dla bezrobotnych i chorobowego.) Włoski emeryt może tu więc w miarę dobrze pożyć - poza strefą euro. Ukrywał się tu też przed prokuraturą były socjalistyczny premier Craxi. Berlusconi lubił zaś miejscowe dziewczyny...







Kairuan to ponoć czwarte najświętsze miejsce islamu. Jest tutaj mauzoleum... fryzjera Proroka Mahometa. Przy jego grobie, miły milczący strażnik bierze od turystów komórki i robi dla nich zdjęcia wnętrza sali z sarkofagiem, przypominając od czasu do czasu o "co łaska". W wielkim meczecie interesujący zegar słoneczny i mnóstwo kolumn. Nie ma tam chyba żadnej takiej samej - wszystkie są z recyklingu że starszych rzymskich i bizantyńskich budowli. Obok urokliwa Medina, czyli bazar za murami. Jest tam też studnia napędzana wielbłądzim kieratem. Wielbłąd robi dwa okrążenia dla turystów i odpoczywa. Po pracy schodzi ponoć po schodach wąską uliczką.






Dzisiaj trafiłem na Tatooine, czyli w miejsce gdzie mieszkał Anakin Skywalker. Dekoracja z planu Gwiezdnych Wojen jest wciąż na tunezyjskiej pustyni. Dojechałem tam terenową Toyotą prowadzoną przez lokalsa. Nie, nie z Państwa Islamskiego. Przez miejscowego Berbera w turbanie miesiącego że po powrocie z travail do maison lubi sobie wypić piwo. Wcześniej byłem w górskiej oazie w której kręcono Angielskiego Pacjenta. (Granica z Algierią jest kilkanaście kilometrów dalej. ) Sahara hipnotyzuje nieskończoną przestrzenią z piachem. Czasem biegają po nie wielbłądy, czasem śmigają kolesie w terenowych Toyotach, ale Subsaharyjczyków nie widziałem...







W miejscu gdzie była dekoracja do Gwiezdnych Wojen, dzieciaki namawiały turystów do zdjęć z małymi fenekami. Fenek to taki uszasty pustynny lisek. Wygląda słodko, ale może ugryźć, więc takie fotki są odradzane.





Dzisiaj znów byłem na Tatooine - tym razem w domu Larsów koło berberyjskiej miejscowości Matmata. Jest tam hotel, bar i mała izba pamięci z pancerzem szturmowca, zdjęciami z planu i... kartami kolekcjonerskimi. Lucas miał super pomysł by kręcić na tunezyjskiej pustyni. Może studio było droższe?






Mieszkam teraz w hotelu przypominającym Flintstonów. Nawiązuje on architekturą do tradycyjnych - jaskiniowych domów Berberów. Owi pierwotni mieszkańcy tych ziem, chronili się w górach przed arabskimi nachodźcami. Miałem okazję zwiedzić jedno z takich siedlisk - obecnie będącym małym muzeum i knajpką. Poczęstowani zostaliśmy plackami z oliwą i miodem. Berberyjski alfabet wygląda intrygująco... Jak jakieś jaskiniowe symbole... Intrygująco wygląda też podejście Berberów do religii. Kiedyś wierzyli w duchy przodków i czcili swoich bohaterów. Później przyjmowali zarówno islam, chrześcijaństwo jak i... judaizm. A baraninę robią świetną!






Na wyspie Dżerbie odwiedziłem sefardyjską synagogę ponoć mającą korzenie już w czasach po upadku pierwszej świątyni. Była pobieżna kontrola bezpieczeństwa - mocniej tu dbają o sprawdzenie czy strój jest godny miejsca. Sam budynek, choć z zewnątrz niepozorny, to w środku ładnie dekorowany. Inny od typowych aszkenazyjskich synagog. W sali z bimą (kazalnicą) trzeba zdjąć buty jak w meczecie. Mili Sefardyjczycy dają tam po pocztówce na której należy napisać prośbę do Najwyższego, którą się wkłada do specjalnej gabloty. Poprosiłem oczywiście o 6 mln szekli i harem biuściastych służek. Jakiś dziadzio - może rabin - śpiewał psalm. Z ciekawym akcentem... W Tunezji wciąż żyje 15 tys. wyznawców judaizmu - berberskich konwertytów i Żydów. Naprawdę lubię Sefardyjczyków...





W dawnych czasach kobiety na Dżerbie bynajmniej nie zasłaniały twarzy. Nosiły za to słomkowe kapelusze z wstążkami. Biała wstążka - singielka. Czerwona - mężatka. Różowa - mąż jest obecnie poza wyspą. Aluzja oczywista. W Muzeum Etnograficznym, ciekawy manekin przedstawiający kobietę z gór Rif. Pod kapeluszem, blond włosy. To nie pomyłka. Zdarzają się tam blondynki, co tłumaczone jest spadkiem po Wandalach i... Francuzach. U Berberyjek można natomiast spotkać wiele dziewczyn z zielonymi oczami. Przypominam: Berberowie to lud pierwotnie zamieszkujący te ziemie. Niektórzy widzą w nim potomków mieszkańców Atlantydy.




Polonizacja Tunezji postępuje w szybkim tempie. W skansenie na Dżerbie miejscowy pan muzealnik całkiem dobrą polszczyzną odstawił niezłą komedię. Pokazując paniom jak wyplatać włókna palmy, zagadywał do nich w stylu: "zielona dziewczyno, czy masz męża, czy jest dla Ciebie dobry". Młodszej powiedział: "Młode mnie nie interesują, wolę stare" i wskazał te, do których się zalecał. Po czym zaproponował młodej blondynce, że "mój dziadek byłby tobą zainteresowany, jest bogaty. Ile wielbłądów ma? 32". Musi mieć niezłą zabawę z tyloma grupami turystów...

Ciekawostka: Tunezja to kraj w 99 proc. islamski, ale pod względem spożycia alkoholu per capita zajmuje 9 miejsce na świecie. Tunezyjczycy piją więcej niż np. Niemcy'."

***

O wojnie izraelsko-palestyńskiej będzie dzisiaj oddzielny wpis. Nie zadawajcie więc głupich pytań w stylu: "a czemu nic nie napisałeś o wojnie?!". 

7 komentarzy:

  1. Ruski Kastracie upowski eksperymemcie "czemu nic nie napisałeś o wojnie o Karabach"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Upośledzony umysłowo wagnerowski cwelu-pedofilu - napisałem już dawno temu, tylko masz problemy z czytaniem po polsku.

      Usuń
  2. Dlaczego lubisz sefardyjczyków?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo nie lubią Aszkenazyjczyków i mają ciekawą kulturę

      Usuń
    2. Taka ciekawostka wprawdzie to nie ta sefardyjska synagoga z tego wpisu, ale też w Tunezji zniszczona przez wściekłą sforę chcącą się zemścić za ten zniszczony (przez własnej chałupniczej roboty rakietę) parking szpitalny w Strefie Gazy:
      https://twitter.com/BBCAfrica/status/1714980485288300554
      https://twitter.com/i/status/1714606702337651163
      Odkrywca

      Usuń
  3. Ciekawostka w Tunezji 15-20% tamtejszych Żydów pochodzi z rodzin uważających się za plemię Zebulona, a w których to rodzinach przeważają niebieskoocy blondyni przypominający w wyglądzie (a nawet charakterze) Holendrów.

    Sam Jezus miał zielone oczy.
    Odkrywca

    OdpowiedzUsuń