Ilustracja muzyczna: Top Gun Maverick Theme
Apokalipsa została odwołana, a jojczenie ucięte jak nożem!
Trump dokonał ataku na irańskie obiekty nuklearne w Fordo, Natanzie oraz Isfahanie. Amerykanie nie ponieśli przy tym żadnych strat, a ich bombowce strategiczne B2 po prostu wleciały w irańską przestrzeń powietrzną, nie napotykając żadnego przeciwdziałania. Bomby (i rakiety wystrzelone z okrętu podwodnego) trafiły w cele. Trump, Hesgeth i Tulsi Gabbard ogłosili zniszczenie irańskiego programu nuklearnego.
ALE...
Wstępny raport DIA (wywiadu wojskowego USA) wskazał, że ów program został w wyniku tych uderzeń opóźniony jedynie o kilka miesięcy. Bombardowanie przyniosło mniejsze szkody, niż oczekiwano. Z tą oceną kłóci się późniejszy raport Pentagonu oraz opinie CIA oraz izraelskich tajnych służb. Obiekt w Fordo został prawdopodobnie tak mocno zniszczony, że nie da się go uruchomić ponownie. Przyjmijmy, że tak jest - bo na pewno Irańczycy nie są go w stanie szybko uruchomić. Kilka dni wcześniej zdjęcia satelitarne sugerowały jednak, że Irańczycy ewakuują z Fordo maszyny i uran. Są poszlaki wskazujące, że przewieźli je do nowego obiektu - jeszcze głębiej wykopanego w skale niż Fordo. Wejścia do zakładów w Fordo zostały zasypane ziemią jeszcze przed amerykańskim uderzeniem.
Czy Iran został więc powiadomiony o nadchodzącym ataku? Czy też okazał się bardzo przezorny?
W reakcji na ten amerykański atak, Irańczycy wystrzelili kilka rakiet w amerykańską bazę al-Ubeid w Katarze. Wcześniej powiadomili o tym władze Kataru i Amerykanów. Trump im oficjalnie za to podziękował.
Teatrzyk? Tak! Czy jednak w ten sam sposób Amerykanie wcześniej powiadomili Irańczyków o szykowanym ataku na Fordo, Natanz oraz Isfahan?
Dla Amerykanów cała operacja odbyła się bez żadnych strat, przy jedynie bardzo ograniczonym i krótkotrwałym wzroście cen ropy - który szybko zamienił się w mocny spadek. Stała się natomiast pretekstem, by ogłosić rozejm.
Zwróćmy uwagę na zachowanie Trumpa, po tym jak doszło do naruszeń ogłoszonego przez niego rozejmu. Stwierdził, że za naruszenia są odpowiedzialne zarówno Izrael oraz Iran, i że oba kraje "don't know what the fuck they are doing". Izraelscy przywódcy byli zszokowani. Netanjahu musiał zawrócić 52 samoloty lecące, by zbombardować Teheran. Na atak rakietowy na blok mieszkalny w Berszebie odpowiedział jedynie atakiem symbolicznym - zniszczeniem jednego irańskiego radaru. Później, na szczycie NATO w Hadze, Trump porównywał oba kraje do bijących się dzieci z podstawówki i mówił, że Izrael "stracił dużo budynków".
Wcześniej Trump zablokował izraelski plan likwidacji ajatollaha Chamenei. Wyraźnie liczy na możliwość porozumienia się z Teheranem. Zaproponował już zniesienie sankcji oraz 30 mld USD na rozwój pokojowego programu nuklearnego.
Trump wyraźnie nie chciał wplątywać USA w długi bliskowschodni konflikt w stylu wojny irackiej. Od początku pewnie planował jednorazowe uderzenie lotnicze "na odwal się", które mógłby przedstawić jako wielki sukces. Zdaje on sobie też sprawę z tego, że uwikłanie USA w większą wojnę na Bliskim Wschodzie oznaczałoby rozpad jego ruchu politycznego. Nie uniknął oskarżeń o to, że stawia Izrael na pierwszym miejscu, ale ogólnie okazał się politykiem dużo bardziej niezależnym niż się spodziewano. Żaden inny amerykański prezydent nie powiedziałby o izraelskich władzach, że "they don't know what the fuck they are doing". Oczywiście indywidua typu Michał "Dupa" Krupa wolałyby żeby USA opowiedziały się otwarcie po stronie Iranu - ale pozostawmy im snucie tych oderwanych od rzeczywistości mrzonek.
Generalnie Izrael mocno liczył na to, że jego ataki doprowadzą do rewolucji w Iranie oraz do zmiany reżimu. To się okazało jednak mrzonką. Część opozycji się skompromitowała popierając Izrael, a zwykli Irańczycy stanęli po stronie rządu. Mniejszości narodowe nie chciały narażać się na represje. Kontynuowanie wojny - wobec niemożliwości realizacji tego celu - byłoby już tylko bezsensowną naparzanką.
Choć główne cele polityczne Izraela (zmiana reżimu, całkowite zniszczenie programu nuklearnego) nie zostały zrealizowane, to pod względem militarnym ta wojna była izraelskim majstersztykiem - o ile można tak nazwać wojnę prowadzoną przez nowoczesne, silnie zmilitaryzowane państwo z trzecioświatowym państwem z kartonu.
W starciu tym zginęło aż 30 irańskich generałów! Co prawda czterech generałów pospiesznie, propagandowo uśmiercono - później okazało się, że wciąż żyją, ale i tak mamy do czynienia z bezprecedensową czystką. Zabito przecież i szefa sztabu generalnego i dowódcę Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Zginęło też 14 naukowców zajmujących się programem nuklearnym. Zawiódł tutaj przede wszystkim irański kontrwywiad. Mossad był operatorem bezpiecznej linii używanej przez Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej (!) i za pomocą owej linii zwołał generałów w jedno miejsce na "ważną naradę", by później ich zlikwidować za pomocą uderzenia rakietowego. Iran po raz kolejny pokazał, że posiada bezużyteczny kontrwywiad. Paradoksalnie pokazał w ten sposób, że nie jest państwem totalitarnym - w Korei Płn. taka infiltracja nie byłaby możliwa. A irańskie służby, owszem stosują represje, ale nie potrafią przeprowadzić prawdziwej czystki, w stylu stalinowskim. O tym, że reżim nie jest tak ostry jak przedstawia to zachodnia propaganda świadczą choćby filmiki z Teheranu pokazujące, że po ulicach chodzi tam wiele dziewczyn bez chust lub z chustami bardziej podkreślającymi niż zasłaniającymi ich włosy.
W armii irańskiej służą natomiast... Żydzi, którzy swobodnie mogą manifestować swoją wiarę. Widać Iranowi zabrakło własnego Moczara, który wyrzucałby z armii przedstawicieli podejrzanych mniejszości.
Irańskie straty w generałach były olbrzymie w porównaniu ze stratami wśród zwykłych żołnierzy. Na przykład zginąć miało tylko 35 żołnierzy irańskich sił obrony powietrznej. W Iranie ogólnie - według różnych wyliczeń - zginęło od 610 do 1054 ludzi, a blisko 4,7 tys. zostało rannych. Izraelskie opowieści o 200 zniszczonych irańskich wyrzutniach rakietowych to propagandowe bajeczki - wizualnie potwierdzono zniszczenie 60 wyrzutni oraz 7 systemów rakiet przeciwlotniczych. Ponadto Izrael zniszczył samoloty i śmigłowce kupione jeszcze w latach 70-tych przez Szacha. Pierwszą rzeczą jaką Irańczycy zrobili po wojnie, było wysłanie delegacji do Chin, by poszukała tam czegoś, co zastąpiłoby totalnie gówniane rosyjskie systemy obrony powietrznej. Irańczycy chcą też kupić 40 chińskich myśliwców, sprawdzonych w walce nad Kaszmirem.
Oficjalne straty izraelskie to zaledwie 5 dronów. Wśród 21 zabitych był tylko jeden żołnierz, który zginął ostatniego dnia, w ostrzale rakietowym bloków w Berszebie. Nie wiemy jakie były straty poniesione przez agentów Mossadu wewnątrz Iranu. Rannych Izraelczyków było ponad 3,2 tys. 8 tys. straciło dach nad głową. Straty materialne poniesione przez Izrael szacowane są na od 10 mld do 20 mld USD. Ciekawe, czy ci Izraelczycy, którzy stracili domy są wdzięczni Netanjahu za to, że oddalił od nich mgliste zagrożenie nuklearne? I pomyśleć, że wszystko to po to, by Netanjahu nie trafił do więzienia za korupcję...
Co do strat poniesionych na reputacji przez Izrael to są one "schroedingerowskie". Zarazem są jak i ich nie ma. Z jednej strony Izrael pokazał niesamowitą, zabójczą sprawność swoich służb wywiadowczych oraz lotnictwa. Żadne państwo Bliskiego Wschodu przez wiele lat nie zaryzykuje z nim wojny. Z drugiej strony, wśród bogatych monarchii znad Zatoki Perskiej zyskał on wizerunek państwa nieprzewidywalnego, mogącego stanowić zagrożenie. Na pewno słyszalne było w regionie paplanie izraelskich telewizyjnych zjebów o tym, że następnym celem ataku powinna stać się Turcja. Kraje regionu będą więc mocniej się zbroić. Wojna pokazała również, że izraelski system obrony przeciwlotniczej ma swoje ograniczenia. Irańskie rakiety hipersoniczne przebijały się przez niego, a po tygodniu dawał się odczuwać niedobór antyrakiet. Irańskie trafienia były nieliczne, ale celne i bolesne. (Tak jak choćby w siedzibę Mossadu czy w ośrodek badań nad bronią biologiczną Ness Ziona.) Gdyby Izrael prowadził wojnę z krajem dużo lepiej przygotowanym niż Iran - byłby w dużo większych kłopotach. Dobrze skupiona hipersoniczna salwa rakietowa na bazę lotniczą Nevatim czy lotnisko Ben Guriona dużo zmieniłaby w wojnie.
Izraelsko-irańska wojna dwunastodniowa jest już porównywana z wojną sześciodniową z 1967 r. Pamiętajmy jednak, że po wojnie sześciodniowej była wojna Yom Kippur - do której państwa arabskie przygotowały się dużo lepiej i zadały Izraelowi dużo większe straty. Ale nawet podczas wojny Yom Kippur wrogie rakiety nie spadały na centrum Tel Awiwu.
Ostatnia wojna nie sprawiła również, by Izrael zdobył większą sympatię na świecie. Ludzie zadają pytania: skoro potrafi on trafić rakietą w konkretne mieszkanie irańskiego naukowca, to czemu równa z ziemią całe miasta w Strefie Gazy? Czy nie może w sposób precyzyjny likwidować hamasowców? Niedawno pojawił się raport mówiący, że liczba zaginionych w Strefie Gazy sięgnęła 377 tys. osób. To więcej niż liczba ofiar Niemców w getcie łódzkim w czasie okupacji. Tymczasem konflikt w Gazie jest wciąż rozgrzebany. Choć Hamas został zdziesiątkowany, to wciąż potrafi boleśnie kąsać izraelską armię, o czym świadczy choćby niedawna "memiczna" akcja, w ramach której hamasowiec wrzucił ładunek wybuchowy do izraelskiego transportera, dosłownie na głowę jednego z wojaków (którego krzyk przerażenia zarejestrowano na filmie) - w eksplozji zginęło siedmiu izraelskich żołnierzy. Oczywiście takie rzeczy się zdarzają na każdej wojnie, jeśli żołnierze lekceważą wroga i nie zachowują środków ostrożności. (Nie pamiętam jednak, by coś podobnego spotkało Niemców przy przeczesywaniu dymiących zgliszcz getta warszawskiego...)
Wielką plamą na międzynarodowym wizerunku Izraela jest również zachowanie skrajnie prawicowych osadników - regularnie dokonujących napadów na arabskie wioski, niszczących i podpalających mienie zwykły cywilów. Ci ekstremiści często robią to pod osłoną armii izraelskiej, która strzela do Arabów broniących się przed napadem. Proizraelscy, ewangelikalni "krześcijańscy" debile usprawiedliwiają to twierdząc, że osadnicy "bronią się" w ten sposób przeciwko "złym islamistom". Problem jednak w tym, że ostatnie wioski zaatakowane przez osadniczych zjebów to wioski chrześcijańskie - takie, w których przyjmowano turystów w pensjonatach o dobrym standardzie i serwowano piwo. Ewangelikalne bibliozjeby ignorują też ataki ortodoksów na chrześcijańskich duchownych w Jerozolimie - no cóż, ci duchowni to głównie katolicy lub przedstawiciele ortodoksyjnych kościołów wschodnich, a nie jacyś pastorowie - biznesowi coachowie od pozytywnego myślenia. Podejrzewam, że na Golgocie, ewangelikalni debile lżyliby Jezusa, że "bluźnił arcykapłanowi"... (Ostatnio wdałem się w dyskusję z jednym bibliozjebem twierdzącym, że starożytne pogaństwo stanowiło "pan-idiotyzm" i "dno moralne". Zwróciłem mu uwagę, że starożytni Izraelici nie zbudowali niczego tak imponującego jak Egipcjanie i Rzymianie, ani nie wymyślili nawet jednej dziesiątej tego co Grecy, ani nie dokonali tylu odkryć geograficznych co Fenicjanie. A jeśli chodzi o moralność, to Stary Testament obfituje w epizody w stylu "brat gwałci siostrę", a głównym wymogiem "przymierza" stawianym przez starotestamentowe bóstwo było kaleczenie fiutów. Moje komentarze zostały oczywiście przez tego debila skasowane.) Ewangelikalni "krześcijanie" są w swoim ultraproizraelskim włazidupstwie równie irytyjący jak Hindusi - ale niestety, w odróżnieniu od Hindusów nie dostają od Żydów kopniaków w tyłek. Niestety takie bibliozjeby stanowią pokaźną część elektoratu Trumpa i republikanów, co bardzo mocno utrudnia racjonalną debatę strategiczną w USA...
U nas ewangelikalnych bibliozjebów jest na szczęście garstka. Dużo więcej jest osobników twierdzących, że "Teheran-Warszawa wspólna sprawa" i że "wojna izraelsko-irańska to nasza wojna". Niby z jakiej paki? Jak oni sobie wyobrażali wsparcie Iranu przez Polskę w sytuacji, w której Rosja w niczym nie zdołała (ani nie chciała) pomóc Teheranowi, a w tylko ograniczone wsparcie zaangażowały się Chiny? Braun z Otoką mogli sobie wesprzeć Iran jedynie tweetami, które nic nie kosztowały. Według ich logiki - wojna toczona tuż pod naszą granicą i rozpoczęta przez państwo grożące nam bronią jądrowej nie jest naszą wojną - a wojna toczona tysiące kilometrów dalej przez dwa kraje od lat destabilizujące region jest już naszą wojną.
Pamiętajmy, że Iran jest bardzo bliskim sojusznikiem Rosji na Ukrainę, dostarczającym Moskwie szachedów, rakiet i amunicji artyleryjskiej. W czasie izraelskiego uderzenia w Iranie działały też więc zespoły uderzeniowe ukraińskiego wywiadu wojskowego HUR, które wysadzały w powietrze irańskie fabryki dronów. Jakby nie patrzeć - izraelsko-amerykańskie uderzenie - bardzo małym kosztem bardzo osłabiło kraj stanowiący część osi geopolitycznej wspólnie z Moskwą, Mińskiem, Pekinem i Pyongyangiem.
Bardzo dobrze przy tym, że Trump nie wciągnął USA w dłuższy i bardziej kosztowny konflikt. Pacyfikując sytuację wokół Iranu, może się skupić na innych problemach - choćby na Ukrainie i Rosji. Zauważyliście, że w momentach, gdy wyglądało na to, że USA mocniej skupią się na Iranie Tussk i Bodnar mocniej szli w narrację o sfałszowanych wyborach, a gdy Amerykanie triumfowali, to zaczęli się z tego wycofywać? Wyraźnie liczyli na to, że gdy świat będzie zajęty Iranem, oni spróbują pozbawić Nawrockiego zwycięstwa. Wyszło tragikomicznie - na Giertychu twierdzącym, że wybory sfałszowali... Kamraci i histerycznych tweetach Lisa. Kto by pomyślał kilka lat temu, że Kamraci okażą się dużo bardziej sensownymi i zrównoważonymi na umyśle ludźmi niż przedstawiciele PO-wskiego mainstreamu...
***
Niejaki Paweł Chmielewski (piszący nawet ciekawe analizy o Watykanie do "Do Rzeczy") jest bezlitośnie - i całkowicie słusznie - glanowany w internecie za swój ekstremalnie kretyński i cuckoldowski wpis, w którym pokazał, że nie ma pojęcia jak obecnie działa rynek matrymonialny oraz instytucja małżeństwa w Polsce i na świecie. No i przez takich jak on młodzi mężczyźni odchodzą od katolicyzmu. To kolejny argument, by prawica częściowo sięgała po Wilhelma Reicha i by popierała budowę realistycznych seksrobotów i obiecywanych przez Muska sklonowanych kociouszastych panienek :) W rozwiniętych społeczeństwach okazuje się bowiem, że to biologia ma o wiele więcej do powiedzenia o sensie życia niż 2,5 tys. lat filozofii.
***
Fragmenty recenzji:
"Książka została skonstruowana jako coś w rodzaju podróży – zarówno przez konkretne lokalizacje (jak Wewelsburg, miejsca kaźni, ruiny koszar i schronów), jak i przez sferę wierzeń, rytuałów i tajemniczych inspiracji ideologicznych. Hubert Kozieł przygląda się, skąd wśród nazistowskich elit brało się zainteresowanie magią, runami, rytuałami i pragermańskimi mitami. Analizuje też, jak te fascynacje wpisywały się w aparat propagandowy i mitotwórczy III Rzeszy.
W pewnym momencie stawia autor pytania o charakter niematerialny: czy energia zła, przemocy, masowej eksterminacji mogła zostawić „ślady” – nie tylko w ludzkiej pamięci, ale także w miejscach, gdzie się wydarzyła? Nie daje jednoznacznej odpowiedzi – raczej proponuje, aby to sami czytelnicy spojrzeli na te lokalizacje jako coś więcej niż tylko punkty na historycznej mapie.
Jedną z rzeczy, które czytelnicy z pewnością docenią, jest sposób narracji. Hubert Kozieł przemawia językiem zrozumiałym dla każdego, a jego styl sprawnie balansuje między popularnonaukowym a refleksyjnym. Książka napisana jest przystępnie, ale z dużym szacunkiem dla czytelnika: nie ma tu infantylnych uproszczeń ani nadęcia." - portal W Mroku Historii.
Podsumowując – „Demony nazistów” to książka nierówna, ale fascynująca. Przepełniona pytaniami, niedopowiedzeniami, zmiennością stylu i tonu. To lektura, która może zaintrygować zarówno młodych czytelników poszukujących czegoś nieoczywistego, jak i bardziej wymagających odbiorców zainteresowanych mrocznymi aspektami historii. Trudno się od niej oderwać. Nie sposób odmówić autorowi odwagi, erudycji i pasji.Jeśli interesują Cię książki z pogranicza historii i tajemnicy, warto dać tej pozycji szansę – być może nie odpowie na wszystkie pytania, ale z pewnością pozostawi z nowymi." - portal Historia Wojen.
Żona tego całego Chmielewskiego to pewnie jakiś kaszalot albo wredna małpa jest, więc podejrzewam że zachodzi tu podobny mechanizm jak u Kai Godek, ta urodziła dzieciaka z downem i się z nim męczy i to ją napędzało do forsowania totalnego zakazu aborcji, bo podświadomie chciała żeby inne baby też tak cierpiały, a ten forsuje przymus małżeński bo ma brzydką/wredną babę i też podświadomie chce żeby inni faceci się męczyli tak jak on.
OdpowiedzUsuńW zeszłym tygodniu już książkę przeczytałem prawie jednym ciągiem. Dziwna raczej. Szczególnie cytowanie tego amerykańskiego wykopu. Ale na pewno wrócę, bo w sumie jest bardzo dobrze włożona historia tych miejsc w historię autora (który też zdradził chyba coś nowego o swoim życiu prywatnym :p)
OdpowiedzUsuńno nie takie nowe jesli chodzi o zycie prywatne - opisywane wydarzenie bylo z 2020. Ujawnie, że wciąż ta sama - niektórzy stali czytelnicy mieli okazję poznać.
UsuńA co "dziwności" książki - temat pionierski, a należałoby ją porównywać z serią "Nawiedzenia i opętania" Repliki.
Usuń