sobota, 27 lutego 2021

Nancy

 

Ilustracja muzyczna: Metallica - Memory Remains

Kobietom ponoć się wieku nie wypomina - ale czy zdawaliście sobie sprawę, że Nancy Pelosi jest starsza od Berniego Sandersa? Za niecały miesiąc kończy 81 lat. Jej kariera w Kongresie jest krótsza niż Joe Bidena - zasiada ona bowiem w Izbie Reprezentantów dopiero od 1987 r. Kariera polityczna trzeciej osoby w państwie zaczęła się jednak o wiele wcześniej. Już w 1976 r. zasiadała ona w Narodowym Komitecie Demokratów. W Polsce rządził wówczas Gierek i ledwo co oddano do użytku Dworzec Centralny. Nancy Pelosi była  w polityce już o wiele wcześniej. Bezpośrednio po studiach, czyli w 1962 r. została stażystką senatora Daniela Brewstera. Już wcześniej jednak udzielała się jako wolontariuszka dla Partii Demokratycznej i pomagała swojemu ojcu (do którego za chwilę wrócimy) w kampaniach wyborczych. 20 stycznia 1961 r., brała udział w spotkaniu z  Johnem F. Kennedym, w dniu jego zaprzysiężenia. Na poniższej fotce Nancy Pelosi jest pierwsza z lewej, obok niej jest jej matka, potem oczywiście JFK, a składa przysięgę jej ojciec Thomas D'Alesandro Jr., burmistrz Baltimore w latach 1947-1959 a wcześniej, w latach 1939-1947, kongresmen. 


1961 rok. Joe Biden kończył wówczas szkołę średnią. Bernie Sanders jeszcze studiował i nie angażował się w aktywizm polityczny. Kamali Harris nie było wówczas na świecie. Donald Trump był kadetem w szkole wojskowej. Barack Obama urodzi się parę miesięcy po zrobieniu tej fotografii. George W. Bush chodził do liceum. Podobnie jak Bill Clinton. Hillary należała do drużyny skautowej. Putin chodził do podstawówki. Tak samo jak Xi Jinping. I żona Macrona. Papież Franciszek był wówczas w seminarium a Kościołem rządził Jan XXIII. W ZSRR rządził Chruszczow, w Chinach Mao, w Izraelu Ben Gurion, we Francji De Gaulle, w RFN Adenauer, w PRL Gomułka. Oscara za najlepszy film dostał "West Side Story". 


Oglądając zdjęcia Nancy Pelosi z tego okresu możemy się zastanawiać, czy miała okazję "poznać bliżej" JFK. Wszak ten prezydent był znany z tego, że nie przepuścił, żadnej lasencji. "Jak codziennie nie mam nowej dupy, to dostaję migreny" - mawiał JFK. No ale bliskość z rodem Kennedych mogła mieć też inny charakter...



Z niedawno odtajnionych dokumentów FBI wynika, że Thomas D'Alesandro Jr., zarówno jako kongresmen i jako burmistrz Baltimore był bardzo blisko związany z mafią. W jego teczce są też wzmianki o występowaniu w czasach wojny na wiecach prosowieckich, kryptokomunistycznych organizacji - ale w tamtym czasie robiło to wielu demokratów. W 1954 r. wycofał się z wyścigu o zdobycie stanowiska gubernatora Maryland. Stało się tak po ujawnieniu łapówek, jakie brał od "właściciela parkingu" Dominica Piracci, oskarżanego o liczne oszustwa. Córka Piracciego była żoną Thomasa D'Alesandro III, starszego brata Nancy Pelosi i zarazem burmistrza Baltimore w latach 1967-1971. 







Drugi brat Nancy - Franklin  Roosevelt D'Alesandro - został w 1953 r. aresztowany za udział w gwałcie zbiorowym na dwóch dziewczynkach - 11-latce i 13-latce. Wyszedł z aresztu dzięki koneksjom ojca.



Nancy Pelosi to żywe muzeum historii amerykańskiej polityki. Steve Bannon, wspominając w książce Michaela Wolfa, pierwsze spotkanie z nią, stwierdził, że zauważył błysk w jej oku wyrażający radość. "Zjem was żywcem amatorzy!". W następnych latach mocno ona pracowała nad sabotowaniem prac administracji Trumpa (i trudno się temu dziwić, wszak to wilcze prawo opozycji), co czasem przyjmowało tragikomiczną postać - tak jak podczas obydwu procesów o impeachment. Pelosi jednocześnie kierowała procesem dryfu Partii Demokratycznej w lewo. Jeśli Demokraci przestali reprezentować już ludzi pracy i "wyczyścili" ze swoich szeregów kongresmenów i senatorów nastawionych bardziej centrowo, antykomunistycznie czy antyaborcyjnie i zastąpili ich różnymi postaciami z freakshowów, to jest to w dużym stopniu zasługa Nancy.

Da się zauważyć, że obecnie Partia Demokratyczna dąży do tego, by całe USA stały się jedną wielką Kalifornią - hiperprogresywnym stanem, w którym doskonale mają się oligarchia technologiczna i kartele narkotykowe, zwykłych ludzi nie stać na mieszkania, a po ulicach kręci się mnóstwo narkomanów i bezdomnych. Nie powinno więc nas dziwić to, że Nancy D'Alesandro weszła poprzez małżeństwo w grupę rodzin, które od kilku dekad silnie mieszają w kalifornijskim kotle. Jej mąż Paul Pelosi, to finansista z San Francisco, którego rodzina jest blisko związana z rodami Brownów i Newsomów. Patronami Brownów i Newsomów była zaś sławna rodzina Getty. Przedstawiciele rodziny Brownów byli gubernatorami Kalifornii w latach 1959-1967, 1975-1983 oraz 2011-2019. Od 2019 gubernatorem jest Gavin Newsom, burmistrz San Francisco z lat 2004-2011.




 Newsom to człowiek wypromowany przez Williego Browna, burmistrza San Francisco z lat 1994-2003 (ale nie spokrewnionego z gubernatorami Brownami). Długoletnią kochanką Williego Browna była natomiast obecna wiceprezydent Kamala Harris, która dzięki jego wsparciu zaczęła karierę w prokuraturze i w polityce.  Willy Brown w latach 70. udzielał wsparcia sekcie znanej jako Świątynia Ludu, kierowanej przez pastora Jima Johnsa. Tak, to ta sama sekta, której członkowie popełnili "zbiorowe samobójstwo" w Gujanie.  Chyba nie muszę przypominać, że Świątynia Ludu była sektą łączącą maoizm z dziwnymi powiązaniami z CIA i programem MK Ultra. Taki to wczesny przejaw konwergencji pomiędzy USA a komunistycznymi Chinami...




W mailach Nancy Pelosi wykradzionych przez hakera Guccifer 2.0 znalazł się dokument, w którym Nancy jako swój adres maila podaje "philip@goathill.com". Prawdopodobnie wkleiła adres mailowy pracownika swojego biura Philipa DeAndrade, który był założycielem pizzerii Goat Hill Pizza w San Francisco.  Pizzeria ta wywołuje oczywiste skojarzenia u konspirologów, ale oczywiście nie ma żadnych  dowodów, że odwiedzał ją John Podesta lub działo się coś równie podejrzanego. 



Jak pisał Lenin: "Kadry decydują o wszystkim". I ogromne doświadczenie polityczne Nancy Pelosi jest niewątpliwie ogromnym atutem dla amerykańskiego Głębokiego Państwa. Kadry mają jednak to do siebie, że się starzeją. I tracą sprawność umysłową. A u Nancy Pelosi wielokrotnie zobserwowano zjawisko "zamrożenia umysłu".  No cóż, takie już są uroki gerontokracji...

Gerontokracja siłą rzeczy wywołuje spory komptencyjne. Pojawia się wówczas pytanie: kto rządzi naprawdę? Grupa demokratów z Kongresu podpisała się więc ostatnio pod listem wzywającym prezydenta Joe Bidena, by przekazał prawa do odpalania pocisków nuklearnych.  A Kamala Harris jest ponoć niezadowolona, że nikt jej nie powiadomił o bombardowaniu Syrii. 

Pół biedy jednak, gdy demencję ma marionetka, którą się zainstalowało w Białym Domu. Gorzej jest, gdy demencję ma lalkarz.

***

Z okazji zbliżającego się Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, polecam Wam zapoznanie się z dwiema biografiami cichociemnych:









sobota, 20 lutego 2021

Najzdrowszy prezydent w historii

 

Nie ważne jak wysoko w życiu zajdziecie. Nie ważne ile milionów dolarów będziecie mieć na koncie. Nie ważne ile dziewczynek powąchacie. Na starość i tak będziecie się ślinić i mieć demencję...

Powyższy klip to wycięty fragment wywiadu z Joe Bidenem. Prezydent miał w jego trakcie dłuższą chwilę zaćmienia. Zwróćcie uwagę z jakim niepokojem patrzyła na niego jego żona Jill.

Joe Biden ma 78 lat i przeżył tętniaka mózgu. Różne jego dziwne wypowiedzi i zachowania od lat budziły podejrzenia, że cierpi na jakieś schorzenie neurologiczne. Również w ostatnich miesiącach zdarzało się, że Biden pokazując się publicznie wyglądał na totalnie zagubionego. Podczas podpisywania serii rozporządzeń rozbrajająco przyznaje, że nie wie, co podpisuje i ma problemy z włożeniem pióra do kieszeni marynarki.  Wiceprezydent Kamala Harris odbiera za niego telefony od niektórych zagranicznych przywódców, bo Joe kładzie się spać wcześnie, a Jen Psaki deklaruje, że Biden przez kilka miesięcy nie będzie spotykał się z obcymi przywódcami twarzą w twarz. 




Można to jednak uznać za epizody chwilowego zaćmienia. Biden równie często bowiem wykazuje na spotkaniach również zadziwiającą energię. I dużo autoironii, tak jak wtedy gdy przyznał, że budzi się codziennie rano i pyta żonę "gdzie my do cholery jesteśmy?". Momenty jego zadziwiającej sprawności intelektualnej stały się inspiracją dla teorii spiskowych mówiących, że Biden jest zastępowany przez sobowtóra (co nie byłoby takie trudne, zważywszy na to, że Wujek Joe pojawia się w wielu miejscach mając dwie maseczki na twarzy) lub, że mamy do czynienia z deep fake. Ale to pewnie podobnie głupie teorie jak te o Breżniewie z dieslowskim rozrusznikiem serca.




Oczywiście amerykańskie mainstreamowe media nie zajmują się takimi "pierdołami". One udzielają wartościowych informacji o polityce nowego prezydenta. Na przykład o tym, że wygrał ze swoją wnuczką w Mario Super Cart grając jako Luigi.  No, ale chyba to nie była ta wnuczka, którą całował w usta na wiecach...


Wujek Joe jest czasem zabawnie staroświecki. Tak jak wtedy gdy sugeruje, że Czarni są zbyt głupi, by korzystać z internetu.  No cóż, gdy Joe zaczynał karierę w Senacie, internet działał dopiero od trzech lat jako eksperymentalna sieć ARPANET, a w radiu puszczali niepoprawne kawałki Johny'ego Rebela, takie jak "Nigger Hatin' Me".

Nie powinniśmy jednak wytykać gaf amerykańskiemu prezydentowi. Ma on do nich pełne prawo. Dużo bardziej niebezpieczne od gaf są bowiem rzeczy, które mówi on z pełną świadomością.




Biden powiedział ostatnio, że totalitarne represje przeciwko Ujgurom i niszczenie autonomii Hongkongu to element chińskiej "normy kulturowej". Portal satyryczny Babylon Bee sparodiował jego wypowiedź - "Biden broni obozów koncentracyjnych Hitlera: Nazistowskie Niemcy mają po prostu inne normy". Mało kto zauważył jednak, że w wypowiedzi Bidena znalazła się również wzmianka o polityce Jednych Chin i o Tajwanie. Pekin może to łatwo uznać za zielone światło na ostrzejszą politykę wobec Tajwanu. Wypowiedź Bidena może więc okazać się największym werbalnym fuckupem w amerykańskiej polityce zagranicznej odkąd Dean Acheson stwierdził w 1950 r., że Korea Płd. nie leży w amerykańskiej rubieży obronnej. 

Słowa o tym, że Chiny budując obozy koncentracyjne postępują według "odrębnych norm kulturowych" obnażają totalną hipokryzję obecnej amerykańskiej ekipy. Skoro Chiny płacą Hunterowi Bidenowi i pozwalają zarabiać miliardy wielkim korporacjom, to mogą sobie robić co chcą. Mniejszym i słabszym państwom można już jednak narzucać "totalitarną demokrację" - tak jak to robi administracja Bidena uzależniając pomoc dla Afryki od polityki państw afrykańskich wobec mniejszości LGBTQP+. (Baj de łej: ciekawe, czy nad amerykańską ambasadą w Rijadzie też jest wywieszana tęczowa flaga, a ambasador interweniuje w sprawie mniejszości seksualnych i wolności mediów?) Państwa afrykańskie powinny odpowiedzieć, że też mają swoje normy kulturowe. Albo zadeklarować, że zmienią politykę wobec mniejszości seksualnych, zatrudnić Huntera w jakiejś radzie nadzorczej, wziąć od Amerykanów pieniądze i robić to co zwykle. Robienie w bambuko liberalnych idiotów z Zachodu też przecież jest godną poparcia normą kulturową. 




Niektórzy porównują Joe Bidena do Leonida Breżniewa. (Obaj przywódcy mogli mieć okazję widzieć się na żywo.) Takie analogie są jednak bardzo obraźliwe. Wobec Breżniewa. Za którego rządów ZSRR był w apogeum potęgi i w czasach, którego mieszkańcy Związku Sowieckiego żyli w relatywnie największym dobrobycie. Rządy Joe Bidena bynajmniej nie wyglądają na apogeum potęgi i dobrobytu USA. W wersji pesymistycznej wyglądają na okres schyłku - w wersji optymistycznej na okres kryzysu, po którym może nastąpić odbicie. To nie okres Breżniewa, tylko Czernienki, po którym może przyjść Kamala "Gorbaczow" - albo "Janajew" Flynn. 

Ps. Joe Biden ma obecnie 78 lat. Leonid Breżniew miał 58 lat, gdy objął rządy nad ZSRR, a w chwili śmierci miał 76 lat. Jurij Andropow zmarł w wieku 70 lat. Konstantin Czernienko w wieku 74 lat. Gdzie więc była gerontokracja? W ZSRR w latach 80-tych?  Czy też może jest obecnie w USA?

sobota, 13 lutego 2021

Czerń Sufich

 

Ilustracja muzyczna: Ali Sinanoglu - Kizil Elma Marsi

Niedawno skończyłem czytać drugi tom "To Eliminate the Opiate" rabina Marvina Antlemana. Tym, którzy czytają mojego bloga od niedawna lub mają krótką pamięć przypomnę, że Antelman to ortodoksyjny rabin i badacz historii sabbateizmu, czyli okultystycznej herezji judaizmu, która pojawiła się w XVII w. a której odmianą był kwitnący w XVIII wieku w I RP frankizm. Sabatejczycy/frankiści uważali, że należy szukać "iskr bożych" w "ciemności" a wydobywać je m.in. porzucając tradycyjny judaizm, dokonując fałszywych konwersji na inne religie (chrześcijaństwo, islam) i angażując się w różne seksualne rytuały, włącznie z zamianą żon i pedofilią. Antelman pokazał w pierwszym tomie związki sabatejczyków z "haskalą" czyli żydowskim oświeceniem, powstaniem judaizmu reformowanego a także komunizmu. W drugim tomie podaje on wiele ciekawych informacji o Marksie i jego mentorze Mojżeszu Hessie, zajmuje się też okolicznościami Holokaustu jako "rytualnej, sabbatejskiej ofiary" i wieloma innymi ciekawymi wątkami. Wszystko to napisane jest oczywiście z punktu widzenia ortodoksyjnego, syjonistycznego rabina, więc autorowi nie można zarzucić ani grama antysemityzmu. (Jeśli już to hipersemityzm.) Zapewne do wspomnianych tematów z książki rabina Antlemana będę się jeszcze odwoływał na tym blogu, ale dzisiaj chcę się zająć wątkiem, który zainteresował mnie najbardziej: sufizmem.


Sufizm to mistyczny nurt islamu. Wyznawany zarówno przez prosty lud jak i przedstawicieli elit. Dużą popularnością cieszył się m.in. wśród Turków, Albańczyków i Czeczenów. Sufizm to m.in. poezja Rumiego i Wirujący Derwisze. Sufizm to islam ezoteryczny o specyficznie ekumenicznym obliczu. To element tego samego podziemnego nurtu, którego przejawem był też chrześcijański gnostycyzm i żydowska kabała. I jak wskazuje rabin Antelman miał on też bardzo wyraźne związki z sabateizmem. 


Hilel Levine, badacz, który odkrył dziennik Jakuba Franka, ustalił że 1757 r. Frank udał się na pięć dni do Bukaresztu, gdzie spotkał się z mistrzami sufijskiego zakonu derwiszów Bektaszi. Wrócił do Rzeczypospolitej dysponując znaczną ilością gotówki, więc wygląda na to, że Frank był finansowany przez bektaszytów. Bektashi zostali też wtajemniczeni przez Franka w plan konwersji frankistów na katolicyzm. Przypomnijmy, że Frank zaczerpnął wcześniej sabatejskie idee z Turcji. Tureckim Żydem był też Sabataj Cwi, założyciel sabateizmu, XVII-wieczny fałszywy mesjasz. Również główna idea sabatejczyków - odnajdywanie iskr bożych w ciemności - wywodzi się w prostej linii z sufizmu. Nosi ona u nich nazwę "dar tariki". Według sufich, to ciemność przynosi oświecenie. Stąd też podwójne znaczenie "Opowieści tysiąca i jednej nocy".




Sufizm wpływał na żydowski mistycyzm już na długo przed Sabatajem. Do tego stopnia, że sufi utrzymują, że to oni stworzyli kabalistyczną świętą księgę "Zohar". Została ona najprawdopodobniej napisana w XIII w. w Hiszpanii - kraju marranów.  Pod wpływem sufizmu znajdował się również Zakon Assasynów, z którymi bliskie relacje utrzymywali templariusze. Z nauk hiszpańskich sufich czerpali różokrzyżowcy, których symbol był kiedyś nazywany "Różą Bagdadu" i został stworzony przez Zakon Abdula-Kadira El-Jilaniego. Robert Graves, w przedmowie do książki Indries Shaha "The Sufis", napisał zaś, że Świątynia Salomona, do której odwołuje się w swojej mitologii masoneria, to wcale nie budowla biblijnego króla, ale Kopuła Skały na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie. Jej architektami byli sufi, z których jeden posługiwał się pseudonimem "Salomon". Zwróćcie uwagę, że Kopuła Skały to bardzo nietypowy meczet. Nie tylko dlatego, że nie posiada minaretów i dużej sali modlitewnej. Tam skała jest centrum kultu. Niektórzy żydowscy badacze twierdzą, że kalif Omar wybudował tę świątynię jako... synagogę. Graves twierdzi, że masoneria powstała jako sufickie tajne stowarzyszenie i dotarła do Anglii w czasie krucjat, wraz z templariuszami.

Sufizm jest ze swojej natury wiarą synkretyczną. Popularny na Bałkanach bektaszyzm ma w sobie elementy chrześcijaństwa, zaratustryzmu a nawet szamanizmu. Był religią tureckich janczarów. I dzisiaj mógłby uchodzić za dosyć liberalny islam. Bektaszyci mogą bowiem jeść wieprzowinę i pić alkohol. Nie ma też u nich tak ścisłej segregacji płciowej jak w tradycyjnym islamie. Wyznający bektaszyzm albański lud w Kosowie chrzcił swoje dzieci w cerkwiach. Wpływy tego synkretyzmu widać tam do dzisiaj. Po obaleniu komunizmu w Albanii, muzułmanie często użyczali swych świątyń chrześcijanom a chrześcijanie muzułmanom. (Podczas mojej wyprawy do Albanii, jeden miejscowy dziadzio stwierdził w rozmowie ze mną, że "Wszystkie religie to autostrady prowadzące do jednego Boga".) Sufi może zewnętrznie być muzułmaninem, judaistą, katolikiem czy komunistą. Wewnątrz pozostanie sufim.


Związki z sufizmem ma też bahaizm, czyli powstała w XIX wieku w Persji synkretyczna religia stawiająca sobie za cel zjednoczenie ludzkości. Gdy w 1918 r. gen. Allenby wkroczył do Hajfy, wysłał królowi brytyjskiemu następujący telegram: "Wziąłem dzisiaj Palestynę. Powiadomcie świat, że Abdul-Bal. jest bezpieczny". Wspomniany przez niego Abdul-Baha (nie wiedzieć czemu nazywany przez generała Allenby'ego "Balem"!) to ówczesny przywódca bahaizmu. Został on kilka lat później uszlachcony przez Brytyjczyków. Bahajowie obecnie mocno współpracują z ONZ i uznają Nowy Jork za "Miasto Przymierza".


W nowojorskiej siedzibie ONZ znajduje się Pokój Medytacji, na środku którego znajduje się wielki czarny monolit. Inicjatorem powstania tego pokoju był sekretarz generalny ONZ Dag Hammarskjold, który w swoich pracach cytował sufich i był religijnym synkretystą. Ten monolit niektórym przypomina "Odyseę Kosmiczną 2001", innym natomiast Kaabę w Mekce i czczony w niej kosmiczny kamień. Czarny kolor najświętszego miejsca islamu jest często podkreślany przez sufich jako ilustracja doktryny oświecenia poprzez ciemność. Takie same symboliczne znaczenie mogą mieć też czarne, wojenne flagi Proroka Mahometa czy Państwa Islamskiego.


Sufim był iracki marszałek Ibrahim Izzat-Douri (sobowtór marszałka Montgomery'ego), który przez 17 lat skutecznie ukrywał się przed Amerykanami, Irańczykami oraz ich irackimi marionetkami, dowodząc "ruchem oporu" socjalistycznych zwolenników Saddama. Al-Douri wraz ze swoimi kumplami z armii i bezpieki był też jednym z prawdziwych twórców Państwa Islamskiego.


Zadziwiająco bliskie związki z sufizmem posiadają też afgańscy talibowie. Muła Omar, ich długoletni przywódca, wywodził się z sufijskiej rodziny i był wykształcony przez sufich. Omar, podobnie jak al-Douri, przez kilkanaście lat skutecznie ukrywał się przed Amerykanami, mieszkając pod okiem życia w pobliżu amerykańskiej bazy. Wtajemniczeni są bowiem nietykalni i umierają śmiercią naturalną. 



Sufim jest również turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan. Jak czytamy: "W marcu 2015 r. turecki Zarząd Spraw Religijnych pozbawił stanowiska prominentnego imama z Izmiru, dlatego, że w mediach społecznościowych skrytykował on to, że Erdogan i jego zwolennicy często używają religijnej terminologii opisując swoje dokonania polityczne. Działacze rządzącej partii AKP używają nawet wobec prezydenta określeń zarezerwowanych w sunnickim islamie tylko dla Allaha i Proroka Mahometa. Na jednym z wieców witano Erdogana okrzykami „Witaj, o Posłańcu Boga!”. Fevai Arslan, deputowany AKP, stwierdził, że prezydent posiada „wszystkie atrybuty Allaha”. Wiceminister zdrowia Agah Kafkas powiedział z kolei, że „to co robi Erdogan jest sunną”, czyli prawem, według którego powinni żyć muzułmanie. (...) W jednym ze swoich przemówień uhonorował on XIII-wiecznego perskiego poetę i mistyka Rumiego, twierdząc, że bez niego turecki naród prawdopodobnie by dzisiaj nie istniał. Wymienił go jednym tchem obok „pogromcy Franków” Saladyna oraz Ap Arslana, wodza która zmiażdżył w 1071 r. bizantyńską armię w bitwie pod Manzikertem, wziął do niewoli cesarza Romanosa Diogenesa i zdobył dla Turków Anatolię. Co czyni Rumiego aż tak wyjątkowym? Był on czołowym przedstawicielem sufizmu – ezoterycznego nurtu islamu.(...) . Erdogan dobrze zna mistyczne teksty Rumiego. – Dzieło może przetrwać ponad siedem stuleci, tylko jeśli zostało napisane miłością – w ten sposób turecki przywódca sławił „Masnavi”, traktat w którym Rumi dużo uwagi poświęcił szukaniu boskości w człowieku. W przemówieniu poświeconym temu sufickiemu mistykowi, przywołał również postać Chodży Ahmeda Yassawiego, sufickiego poety z XII w. Zarówno jego jak i Rumiego określił jako „wierzących”, co wskazuje, że nie uważa ich poglądów religijnych za heretyckie. Czyżby sam był sufim? Może na to wskazywać pewien incydent sprzed kilku lat. Gdy na partyjnym wiecu zemdlała kobieta, Erdogan poprosił, by ją przynieśli na noszach na scenę. Dotknął jej rąk i zaczął niczym tańczący suficcy derwisze rytmicznie podśpiewywać „Allah, Allah, Allahu Akbar”. Kobieta podniosła się z noszów, a co bardziej fanatyczni zwolennicy zaczęli postrzegać Erdogana jako mistycznego uzdrowiciela. Sufickie inspiracje są również widoczne u współpracowników Erdogana. Yalcin Akdogan, wicepremier odpowiedzialny m.in. za kwestię kurdyjską, wśród książek, które najmocniej zainspirowały go intelektualnie na pierwszym miejscu wymienia dzieła zainspirowanego sufizmem francuskiego tradycjonalisty-okultysty Rene Guenona (popularne wśród europejskich kręgów radykalnej prawicy) a na drugim współczesnego sufickiego filozofa Hosseina Nasra."



Powyżej: Erdogan z Lindsey Lohan. Zwróćcie uwagę jak Lindsey jest podekscytowana możliwością spotkania z tureckim prezydentem.



Powyżej: Elon Musk z Erdoganem. Turcja ogłosiła niedawno swój program kosmiczny. Zareklamowała go umieszczając monolit w Gobekli Tepe.

Dlaczego o tym piszę? Choćby dlatego, że geopolityka to nauka już przestarzała. Państwa to golemy służące różnym sitwom. A historia ma swój podziemny nurt. I bez tego nurtu jej nie zrozumiemy. Pomyślmy choćby o tym jak ciekawie zazębiała się działalność sufich, sabatejczyków (z sekty Donmeh, z której wywodził się Attaturk) i naszej prometejskiej konspiracji w Turcji w XIX w. i na początku XX w. To Polacy budowali wówczas nowoczesną, "masońską" Turcję z myślą o konfrontacji z Rosją. Pomyślmy dlaczego Lenin tak łatwo dogadał się z Attaturkiem i na złość ormiańskim towarzyszom oddał Turcji Ararat. Albo o tym, dlaczego założyciel Towarzystwa Thule, po długim pobycie w Turcji przyjął nazwisko von Sebbotendorf, co da się przetłumaczyć jako "wioska sabatejczyków". Te dziwne powiązania mają też znaczenie współczesne. Stąd się bierze np. siła Erdogana - to, że mógł zdusić tureckie Głębokie Państwo i na jego miejsce zbudować swoje, pokonać zamach stanu i pogrywać sobie z USA, Rosją oraz Izraelem. I czemu hollywoodzkie aktoreczki takie jak Lindsey Lohan widzą w nim autorytet duchowy?

Drugą przyczyną, dla której oświetlam Wam te tajemnice, jest to, że na swojej drodze wielokrotnie już natykałem się na temat sufich. Zwykle w zadziwiający sposób. Czy to w Pakistanie, czy to w Albanii, czy to w Armenii... To, coś co mi się ciągle przypomina. Ze znajomym ezoterykiem zwiedzałem w 2019 roku Muzeum Rzezi Ormian w Erywaniu. Dla niego było to ciężkie przeżycie. Twierdził, że był reinkarnacją Komitasa - ormiańskiego księdza-etnologa-muzykologa, ocalonego z rzezi. Opisywał scenę z więzienia - zabójstwo ciężarnej kobiety i jej dziecka przez tureckiego kata. Mówił, że czuje zawroty głowy w tym miejscu. Gdy podeszliśmy do planszy przedstawiającej członków Komitetu Młodotureckiego, również mi się zaczęło kręcić w głowie. Uśmiechnąłem się. Poczułem się jakbym tych ludzi znał. Później spytałem kolegę, półżartem-półserio, czy może dwie reinkarnacje temu nie byłem młodoturkiem. Natychmiast odparł, że byłem "żydowskim konspiratorem wśród nich". Nie wiedział nic wcześniej o sabatajczykach, Donmeh czy pochodzeniu Attaturka. Sabatejczycy i kabaliści wierzyli w reinkarnację. Podobnie jak część sufich. Ja nie twierdzę, że wierzę - to co nazywamy wspomnieniami z innych wcieleń może być po prostu przebłyskami z jakiegoś centralnego rejestru wspomnień ludzkości (zapisanego w "chmurze" :). Ale do Turcji mam dziwną sympatię, która irytuje wielu kolegów z prawicy. Dobrze się tam czuję i jakoś nigdy mnie tam nie biorą za przyjezdnego. :)

sobota, 6 lutego 2021

Opowieść o dwóch wirusach

 


"Został tylko anal" - mówił transparent figlarnej uczestniczki Strajku K...

Miłościwie nam panująca Komunistyczna Partia Chin już wprowadziła to hasło w życie - za pomocą analnych testów na chińskiego komunawirusa.  Chińskie media chwalą już je jako "bardziej dokładne" a poddani im Chińczycy chodzą jak pingwiny. No cóż, w Chiny to nie Polska rządzona przez straszliwy socjalistyczny reżim tłamszący wolność. Spróbuj w Chinach zastosować "góralskie weto" a włożą ci w dupala test na Covid wielkości towarzysza Mao. No, ale to w Chinach panuje ponoć prawdziwa wolność i nie ma tam żadnego NWO.

Oczywiście, jak wszyscy wiemy, ChRL doskonale poradziła sobie z pandemią. A mimo to w ostatnich tygodniach wprowadzała drakońskie lokalne lockdowny w wielu miastach, zabraniając mieszkańcom nawet wychodzić do sklepów po jedzenie.  Władze wydały też wytyczne, by unikać podróży w Nowy Rok Księżycowy. Licznik zachorowań i zgonów na Covid-19 ledwo tam zaś drgnął. O co więc chodzi w tej szopce? Jest w Chinach Covid czy go nie ma?


Dr Michael Yeadon, spędził 30 lat w koncernie Pfizer prowadząc badania nad nowymi lekami. Gdy w 2011 r. z niego odchodził, zajmował stanowisko wicedyrektora i głównego naukowca ds. alergii oraz chorób układu oddechowego. Obecnie twierdzi on, że liczba infekcji na Covid-19 została bardzo mocno zawyżona przez testy PCR. Zbyt często wykrywają one przeciwciała powstałe po infekcjach innymi wirusami.  W omówieniach jego wypowiedzi znajdowałem nawet twierdzenia, że 90 proc. testów może dawać fałszywe wyniki - ale nie udało mi się znaleźć tych słów w źródłach. Być może to były błędne cytowania. Znalazłem jednak artykuł w "New York Timesie", w którym znalazła się wzmianka, że 90 proc. osób w Massachusets, Nowym Jorku i  Nevadzie, u których test wykazał pozytywny wynik, nie wykryto później żadnych śladów wirusa. (Dla tych, którzy nie przebiją się przez paywalla omówienie tego artykułu jest tutaj.) Testy są po prostu źle skalibrowane. W listopadzie portugalski sąd wydał wyrok mówiący, że test PCR nie jest wiarygodną podstawą do kwarantanny. O tym, że wiarygodność testów PCR jest co najmniej wątpliwa wspomniała również... WHO. No cóż, jeden z austriackich parlamentarzystów przeprowadził test na Covid-19 na szklance Coca-Coli i otrzymał wynik pozytywny.

To, że testy są wadliwe wyjaśnia wiele anomalii związanych z pandemią. Choćby to, czemu infekcje wykrywano u marynarzy, którzy przebywali na okrętach, które od wielu tygodni nie zawijały do portów. Lub dlaczego zwykła grypa niemal zniknęła w Wielkiej Brytanii i w USA. Lub zagadkę osób, które przechodziły zakażenie bezobjawowo lub z bardzo łagodnymi objawami.

Czy to oznacza jednak, że żadnego Covida nie ma? Tego nie twierdzę. Uważam jednak, że rozprzestrzenia się on dużo słabiej niż mówią oficjalne dane, ale jest przy tym bardziej zabójczy, niż mówią oficjalne statystyki. Załóżmy, że 90 proc. testów PCR rzeczywiście daje lipne wyniki. Wówczas zakażonych Wirusem Wuhan byłoby w Polsce nie 1,5 mln ludzi, ale 150 tys. To przypadki mniej lub bardziej objawowe - z których część trafiła pod respiratory. Ich choroba była jak najbardziej realna. Jaką więc Covid miałby u nas śmiertelność? Oficjalne dane mówią o 39 tys. zmarłych od początku pandemii. Oczywiście część z tych osób mogło umrzeć na choroby współistniejące, ale w bardzo wielu przypadkach te schorzenia (rak, cukrzyca, choroby serca) nie stanowiły natychmiastowego zagrożenia dla życia. Część zgonów na Covid mogła też umknąć statystykom. Przyjmijmy więc, że wirus skrócił życie 30 tys. Polaków. To daje śmiertelność wynoszącą 20 procent. 

Pobawcie się oficjalnymi danymi z innych krajów. W większości z nich, przy takim zabiegu otrzymacie śmiertelność wynoszącą od 15 proc. do 30 proc. 

Wirus SARS, którego modyfikacją jest Covid-19, ma śmiertelność wynoszącą  11 proc. Przypominam, że SARS został po raz pierwszy wykryty w Chinach. Pokrewny mu wirus MERS, który pojawił się na Bliskim Wschodzie, w 2012 r. ma śmiertelność wynoszącą aż 35 proc. Covid-19 - bardzo podobny do obu z nich - ma moim zdaniem śmiertelność wynoszącą 20 proc. I rozprzestrzenia się podobnie jak one. W podobnie ograniczonych ogniskach. Tyle, że z powodu źle skalibrowanych testów (przez kogo źle skalibrowanych?) zwalczamy go w fatalny sposób. Chiny zwalczają w drakoński sposób jego lokalne ogniska. I nie dzielą się wynikami testów. W Europie słyszymy za to, że trzeba testować, testować i jeszcze raz testować. A im więcej testów robimy, tym więcej fałszywych wyników pozytywnych i więcej prognoz mówiących, że jeśli nie wprowadzi się ogólnonarodowych lockdownów, to zaraz się zapcha służba zdrowia. W ten sposób nigdy nie wygramy z pandemią.

***

"Paint the White House black" - proroczo śpiewał George Clinton. (A w jego video Dr Dre dzwonił do Hillary.) No cóż, Biały Dom jest znów czarny. W znaczeniu, że jest zaciemniany w nocy.  


Internetowi konspirolodzy zastanawiają się więc, czy Joe Biden w ogóle tam mieszka. Na zdjęciach z Gabinetu Owalnego, z pierwszego dnia po inauguracji, widać bowiem w oknie anomalię - ciężarówkę stojącą, w miejscu gdzie nie powinna. Gdzieś też zniknęły drzewa sprzed okna. Czyżby usterka blue boxa? Wiceprezydent Kamala Harris nie wprowadziła się zaś jeszcze do swojej oficjalnej rezydencji.



No cóż, żyjemy w epoce postprawdy. Kongreswoman Alexandria Ocasio-Cortez z przejęciem opowiadała jak omal nie zginęła podczas szturmu QAnonowców na Kapitol. Okazało się, że w tym czasie była w zupełnie innym budynku a szturm oglądała jedynie w telewizji. Porównują już ją z Jussie Smolletem a ona wzywa, by masowo cenzurować, tych którzy ją teraz obśmiewają.

Pamiętacie jeszcze QAnonShamana? Okazuje się, że koleś był weteranem US Navy. Oficjalnie jego kariera się tam skończyła, bo odmówił przyjęcia szczepionki przeciwko wąglikowi. Oficjalnie. Ciekawe, że QAnonShaman mówił o tym, że US Navy posiada technologię antygrawitacyjną i patenty na darmową energię. Oczywiście wszyscy biorą go za świra, więc może mówić takie rzeczy swobodnie.

A brat generała Michaela Flynna - gen. Charles Flynn został mianowany dowódcą armii USA w regionie Pacyfiku. Jeśli czytaliście "Wszystkich ludzi generała" Michaela Hastingsa, to wiecie, że ci bracia są ze sobą bardzo związani. Co ciekawe, gen. Charles Flynn brał udział w telekonferencji pomiędzy oficjelami z Pentagonu a dowódcami policji Kapitolu w dniu szturmu na Kapitol. Obaj służyli pod dowództwem gen. Stanleya McChrystala w Afganistanie. McChrystal wyleciał ze stanowiska, po tym jak Hastings przytoczył w swoich artykułach jego wypowiedzi o Bidenie. M.in. tą w której McChrystal nazywa Bidena "bidetem". Żeby było dziwniej generał McChrystal w 2020 r. poparł w kampanii wyborczej Bidena.  A Michael Hastings zginął w dziwnym wypadku samochodowym.

***

A jeden z bohaterów naszych czasów licealnych - Marylin Manson - ma poważny problem. Lasencja z "Westworld" oskarża go o znęcanie się i gwałty. I dziesięć innych kobiet też. A jeden trans-stylista twierdzi, że Manson przyłożył mu pistolet do głowy i powiedział, że "nienawidzi pedałów". Evan Rachel Wood twierdzi też Marylin Manson jest antysemitą. Wyzywał ją od "Żydówek" i twierdził, że lepiej jest, że jej matka przeszła na judaizm, niż gdyby miała prawdziwą żydowską krew. No cóż, wkrótce okaże się, że Marylin Manson to w sumie alt-rightowiec. Regresywna lewica go wytnie, ale stanie się bohaterem antysystemowców. Będący w krucjatowym nastroju (piszący, że USA powinny być państwem chrześcijańskim) Milo Yiannopoulos pisze, że "wierzy Marylinowi Mansonowi". Jak się to koło historii zabawnie obraca. A pamiętam jak 20 lat temu w TVN Kura Jackowska broniła Marylina Mansona przed Janem Pospieszalskim...