sobota, 30 maja 2015

Katastrofa pod Mirosławcem, czyli WSI w akcji

Wojciech Sumliński w "Niebezpiecznych związkach Bronisława Komorowskiego" kreśli obraz obecnie urzędującego prezydenta jako człowieka będącego w centrum mafijnych struktur stworzonych przez dawne WSI. Opisuje przekręty założonej przez WSI mafijnej fundacji "Pro Civili", towarzyszące im dziwne zgony a także polityczno-służbowe intrygi mające na celu ukrycie tych przekrętów. Wśród opisanych tam afer jest m.in. sprawa likwidacji bazy szkoleniowej dla pilotów śmigłowców w Białej Podlaskiej przez ministra obrony Bronisława Komorowskiego - likwidacji dokonanej po to, by tereny bazy przejęła "Pro Civili" wraz z zaprzyjaźnionym tureckim biznesmenem. Ten wątek przypomniał mi rozmowę z moim informatorem z tajnych służb poświęconą Smoleńskowi oraz katastrofie samolotu CASA pod Mirosławcem w lutym 2008 r. Oto na co on zwrócił mi uwagę:




"Smoleńsk i Mirosławiec mają mnóstwo cech wspólnych. W obu przypadkach czynnikiem oficjalnie podanym za najważniejszą przyczynę wypadku, była właśnie pogoda. W obu przypadkach za zabezpieczenie meteorologiczne odpowiadał ten sam meteorolog, mjr. Henryk, bodajże Grzejda(k) - to łatwo sprawdzić w raporcie. Włos z głowy mu nie spadł.


Temat Mirosławca jest omijany szerokim łukiem przez dziennikarzy, a tym bardziej przez wojskowych. Jeżdżą ciężarówki ze żwirem. Nikt nie chce znaleźć się pod kołami takiej ciężarówki.

Co wiemy o CASIE w kontekście Smoleńska?

W CASIE w ogóle nie było CVR. Nie ma żadnych stenogramów. Jest gdybanie co pilot chciał, mógł, zrobił.

Przed katastrofą kpt. Kuźma zwiększył moc silników. Samolot zaczął przepadać w dół szybciej. To zachowanie nienaturalne, nietypowe dla samolotów. Za namową ppłk. (dziś płk. rez.) xx., por. (dziś kpt. xy) i ppor. (dziś chyba też kpt.) xz. wykonali eksperyment polegający na zwiększeniu mocy silników w samolocie CASA przy podejściu do lądowania w Krakowie. Prędkość zniżania drastycznie spadła. Nie wiemy dlaczego, według komisji, w Mirosławcu miałoby być odwrotnie.

Jak Pan wyprostuje stery, lotki wracają do neutrum. Kpt. Kuźma wyprostował stery, lotki pozostały w pozycji powodującej postępujący przechył samolotu. Komisja uznała, że wszystko było ok, tylko kpt. Kuźma za mało przekręcił wolant. Jest to de facto oficjalna, bezpośrednia przyczyna katastrofy podana w raporcie.

Piloci byli na służbie 19 godzin. Informacji tej nie podano w raporcie. Rzetelne badanie.



Na kilkanaście sekund przed katastrofą, w samolocie padło zasilanie. Informacji tej nie podano w raporcie. Bardzo rzetelne badanie. Jest hipoteza, że w momencie zdarzenia reflektor nie świecił, pojawia się zatem pytanie, czy nie miało miejsca zwarcie w chwili włączenia reflektorów do lądowania. Inspektorat MON ds. Bezpieczeństwa Lotów, który - jak pewnie Pan wie - "za bezpieczeństwo lotów nie odpowiada", podaje, że technik pokładowy, po krótkiej chwili, uruchomił ponownie zasilanie. Nie badano, czy przyrządy pokładowe (Glass cockpit) zdążyły się w ogóle zrestartować (o ile również nie miały zasilania).

Kontroler lotów, ppor. Boniakowski, na każdym przesłuchaniu przysięgał, że prawidoło sprowadzał samolot. Ryżenko też tak przysięgał. Boniakowski, według komisji, nie patrzył na wskaźnik ścieżki zniżania (ważniejszy) i nie kontrolował wysokości samolotu na podejściu. Obserwował tylko kurs. On twierdzi, że patrzył na obydwa wskaźniki i podawał właściwe komendy. A podawał, że wysokość jest ok ("019, w ślizgu dobrze"). Ryżenko także podawał kilkakrotnie "na kursie i ścieżce", choć samolot nie był na ścieżce.

W obu przypadkach załogi rozpoczęły zniżanie w taki sposób, że samoloty znajdowały się nad ścieżką.

Piloci CASY musieliby być kompletnymi idiotami, żeby nie skontrować ruchem wolantu przechylenia samolotu na bok rzędu 30 stopni. Piloci Tu-154M musieliby być kompletnymi idiotami, żeby wlecieć w tzw. jar i posługując się radiowysokościomierzem doprowadzić do zniżenia samolotu poniżej poziomu lotniska. Tego nie zrobi żaden pilot na świecie (wątek Lubitza odstawmy tu na bok).

 Przy założeniu, że w Mirosławcu w ogóle miał miejsce zamach, że komisja MON nie kryje po prostu resortowych zaniedbań (to mniej prawdopodobne, ale mogła być zwykła awaria samolotu), stawiamy tezę, że w Smoleńsku można było częściowo powtórzyć scenariusz CASY, wywołując katastrofę samolotu, który wykonywał podejście w trudnych warunkach atmosferycznych. Daje to szansę obwinianie za wypadek tylko i wyłącznie pilotów.

Bezpośrednią przyczyną katastrofy w Mirosławcu, według tej powierzchownej analizy, było to, że samolot przestał reagować na próby sterowania nim, przechylał się i zbliżał do ziemi w sposób niekontrolowany. Był to samolot wysoce skomputeryzowany, można było bez trudu takie nietypowe zachowanie uzyskać w dowolnym momencie, np. modyfikując wcześniej oprogramowaie.

Rozbicie się samolotu Tu-154M poprzedziła silna eksplozja. Według nas, zniszczenia samolotu wskazują na zastosowanie pocisku powietrze-powietrze.

Katastrofę CASY wywołało WSI, katastrofę smoleńską Rosjanie. Takiego jesteśmy zdania.

CASA rozbiła się w okresie, gdy otwierał się pewien etap w modernizacji Sił Zbrojnych. Ważyły się losy samolotów Su-22. Rozważano ich wymianę na używane F-16 z Belgii lub USA, była z USA propozycja wymiany na Fairchild-Republic A-10, względnie przystąpienia do programu F-35. Rozważano też ich gruntowną modernizację. Nie zrealizowano nic z tych zamiarzeń, samoloty służą nadal.

Na sprzedaży uzbrojenia wycofanego z handarów w Mirosławcu i Swidwinie można było nieźle zarobić. Na dostarczeniu nowego można było zarobić jeszcze lepiej. Na samej modernizacji - najlepiej. A trzeba pamiętać, że samolot ten ma potężnie szeroki wachlarz uzbrojenia - od niekierowanych rakiet jak śmigłowce, po bomby termo-baryczne. To jedyny polski samolot, który ma pociski do zwalczania radarów. Wymagały i wymagają pilnej wymiany. To nie tylko bombowiec, ale i myśliwiec, co dodatkowo daje perspektywy zarobku. Jeśli chcieć utrzymać jego zdolność zwalczania celów latających, trzeba by wymienić jego przestarzały radar. Znalezienie odpowiednich systemów jest wyzwaniem, bo samolot ten ma najwęższy nos spośród wszystkich eksploatowanych dziś dużych samolotów bojowych na świecie. Aerodynamika według tzw. reguły pół mocno utrudnia zamontowanie ewentualnych sensorów doczepianych (konforemnych), skrzydła mają regulowany skos, co bardzo podnosi masę samolotu. Tak grząski grunt to najlepsze warunki, żeby zrobić przekręt.

Su-22 z Mirosławca wycofano. Zostało 32 w Swidwinie. Dziś w Mirosławcu bazują samoloty bezzałogowe. Może gen. Andzejewski rzeczywiście miał się czemu sprzeciwić? Może rzeczywiście ktoś mógł nieźle zarobić (na samolotach bezzałogowych i przekształceniu bazy)?

W Polsce przyjmuje się, że gen. był niewygodny dla grupy interesów WSI, stąd postarano się o wyeliminowanie go. Tu pojawia się pytanie - po co w takim razie skonstruowano zamach lotniczy? Bardziej naturalne jest samobójstwo. Być może chciano wyeliminować także pozostałych oficerów."

(koniec cytatu)

Przypomnijmy więc incydent, który o mało co nie kosztował życia gen. Andrzejewskiego w 2003 r.:

"19 sierpnia 2003 odbywał misję samolotem Su-22 w pobliżu poligonu w Ustce; czekające na poligonie jednostki obrony przeciwlotniczej (13 pplot. z Elbląga i 3 paplot. ze Szczecina) wyposażone w zestawy rakietowe Kubmiały zadanie strzelać do odpalanych przez pilota Andrzejewskiego rakiet – imitatorów celów SRCP-WR. Doszło jednak do awarii imitatora (nie zszedł z wyrzutni) i pomyłki ćwiczących w Ustce jednostek (wystrzeliły swoje rakiety za wcześnie, a potem – mimo wydanych rozkazów ich likwidacji w locie – nie dokonały operacji samozniszczenia) i jedna z dwóch znajdujących się w powietrzu rakiet przeciwlotniczych skierowała się na samolot pilotowany przez Andrzejewskiego. Nad Bałtykiem, na wysokości 3000 metrów, 21 km od brzegu jego samolot został rażony rakietą Kub i uległ wypadkowi. Andrzejewski zdołał się katapultować, osiadł na spadochronie w morzu i po półtorej godziny spędzonej w wodzie został wyłowiony przez śmigłowiec ratowniczy Marynarki Wojennej. Pilot nie został w tym wypadku ranny"

I jeszcze jedna ciekawostka: w grupie wojskowych, którzy ocaleli w katastrofie pod Mirosławcem byli: płk Mirosław Grochowski  i płk Robert Benedict - zaangażowani później w "wyjaśnianie" sprawy Smoleńska. Wysiedli w Krzesinach, czyli na ostatnim "przystanku" przed Mirosławcem. 

***

Zainteresowanych tajną stroną historii i po prostu dobrą lekturą  zapraszam też  do sięgnięcia po moją książkę "Vril. Pułkownik Dowbor".  I w wersji papierowej  i jako ebook.

wtorek, 26 maja 2015

Duda Day! Spierdalaj Szogunie!



Osoby, które głosowały na Andrzeja Dudę zasłużyły sobie na naszą wdzięczność, tym że wywołały histeryczną reakcję tego menelskiego resortowo-styropianowego establiszmentu, który rządzi nami od 25 lat. Reakcja ta przypominała zachowanie Mugatu w "Zoolanderze" po tym jak jego spisek się nie powiódł. "Ja wymyśliłem krawat w klawiaturę, a wy co zrobiliście?" :)



Przynajmniej jedna WSIowa gęba zniknie na jakiś czas z telewizyjnych przekaziorów. Ale praca przed nami jeszcze duża - za oznakę przełomu odbiorę dopiero to, gdy przestaną pokazywać w telewizji ryje Maryli Rodowicz, Olbrychskiego, Piotra Kliszki (lub Kraśki, mylą mi się te gomułkowskie skamieliny) czy tego starego próchna majorówny MOniki Olejnik.

Długo to jednak nie nastąpi, bo mimo wszystko uważam, że ten naród jest nadal totalnie z....bany. Analizowaliście przepływy elektoratu? Nie? To szkoda. Bo mnóstwo tam kurwiozów. O to 25 proc. wyborców hipernarodowca Mariana Kowalskiego głosuje na arcysystemowego WSIowego Bronka. 20 proc. wyborców mega antysystemowca Grzegorza Brauna oddaje głos na Komora. 40 proc. elektoratu Kukiza głosuje zgodnie ze wskazaniami Michnika. Rozumiem, gdyby do wyborów nie poszli - ale zrobili z siebie megakretynów najpierw odgrywając superantysystemowców a potem głosując na System. Rozumiecie to? Być może zadziałał mechanizm "PiS to to samo, co PO", ale przecież z punktu widzenia antysystemowca różnica między PiS i PO powinna być taka jak między Magdaleną Ogórek a Anną Grodzką. Chehelmutowi  i wielu z Was Ogórek się nie podoba, ale z pewnością wolelibyściee się obudzić rano obok niej niż obok Grodzkiej :)

Naszła mnie też refleksja innego rodzaju: BUL przegrał w wyniku sabotażu. Porównajcie jego kampanię z poprzednimi kampaniami PO. Widzieliście gdzieś jego bilboardy, plakaty, ulotki? Dlaczego ich nie widzieliście? Natknęliście się na jego spoty w tv? Były beznadziejnie głupie. Co się stało? Gdzie poszły te miliony złotych na jego kampanię? Na bronkobusy czy do kieszeni Szoguna?



A liczne przecieki z kampanii? Filmik z Japonii robiący z BUL-a totalnego kretyna musiał wyjść z Kancelarii Prezydenta lub z BOR. Kto dokonał przecieku? Komu zależało, by pozbyć się BUL-a? Za co został ukarany?

Czy na jesieni zostanie zrealizowany scenariusz "wasz prezydent, nasz premier"?


sobota, 23 maja 2015

Japonia - podróż po nowe inspiracje

"Jebać Szoguna!"
  napis na murze w Edo, 1864 r. 

Podróż do Japonii przyniosła wiele pozytywnych niespodzianek. Przede wszystkim byłem bardzo zaskoczony otwartością Japończyków na kontakty z gaijinami (białymi cudzoziemcami). W kolejce miejskiej w Tokio, w dzielnicy Sumida ("tokijska Praga" - robotnicza dzielnica położona za rzeką, z zakątkami, które czasem niewiele się zmieniały od lat 60-tych), miejscowy dziadzio poczęstował mnie umesho, czyli wódką śliwkową, której butelkę sobie otworzył. W Kioto zaprosiła mnie do kieliszka grupa miejscowych pracowników i pracownic korpo - wystarczyło, że powiedziałem "kampai" ("do dna!") i już zostałem dla nich Fu-chan. Rozmowa z nimi - od tematów poważnych typu Japonia i Polska po seks (prowodyrką tej części dyskusji była dziewczyna najlepiej znająca angielski) - była czystą przyjemnością. W Hiroszimie, w dworcowej restauracji przysiadł się do mnie prezenter lokalnego radia wraz z kumplem czekający na mecz baseballa (Karpie z Hiroszimy przeciwko Jokohamie) i przy piwie Asahi odbyliśmy ciekawą i miłą rozmowę. Bardzo miło też wspominam wizyty w położonym w tokijskiej Akibie barze Queen's Court. Naprawdę zjawiskowe dziewczyny ubrane w fajne stroje w stylu fantasy, z którymi można było fajnie porozmawiać ("Więc ile masz lat? 18?", "Nie, nie, nie... Jestem magiczną istotą i mam 409 lat" :), ciekawi lokalsi odwiedzający ten przybytek i do tego możliwość alkoholowego najebania się "po warszawsku" za 100-200 zł - czegóż więcej chcieć. Byłem dla tych panienek gaijinem-celebrytą :)



Miejscowi mówili, że jestem "lucky". Cały czas przydarzały mi się bowiem niesamowite okazje. W Centralnym Kioto, czyli na imprezowym zadupiu, do baru w którym byłem wszedła maiko, czyli młoda gejsza, z którą cyknąłem sobie fotkę. Zwykle można je spotkać w Gion (przy czym przeważają tam już panie w sile wieku) a samo zrobienie sobie z nimi zdjęcia sporo kosztuje. Ja miałem to za free. :)



W Nara zwiedziłem szintoistyczną świątynię, którą otwarto dla publiczności po raz pierwszy od iluś tam lat. W tokijskiej świątyni Meiji-jingu miałem okazję przyjrzeć się procesji ślubnej. Ale najlepszy numer był na końcu: przez ostatnie dni w Tokio mieszkałem (w pokoju wynajętym poprzez serwis airbnb) u amerykańsko-japońskiego małżeństwa: Eisuke i Rebecki. Rebecca, to była mechanik lotniskowa, podoficer USAF i zarazem cosplayerka. Gdy dowiedziała się, że jestem fanem cosplayu, zabrała mnie event cosplayowy, gdzie odgrywała Sailor Jupiter. Event ten był również koncertem, na którym wystąpili artyści z tamtejszej górnej półki: m.in . Hironobu Kageyama (jego talenty wokalne w linku), Hiroshi Kitadani, Sora Tokui (ufarbowała włosy na blond i założyła zielone szkła kontaktowe) czy słodziutka Haruka Tomatsu. Było tsugoi!



Współczesna Japonia to dzieło Ostatniego Boga Wojny gen. Douglasa MacArthura. To po 1945 r. powstały lub przybrałe na sile specyficzne zjawiska kulturowe sprawiające, że ten kraj jest kawaii. Jednocześnie Japonia ochroniła swoją tradycję. Tam na ulicach rzeczywiście można spotkać ludzi ubranych w yukaty i kimona a miejscowa kuchnia jest przedmiotem dumy. Co warto w tym kraju zobaczyć? Oto moja krótka lista z podpowiedziami:



1. Akihabara, czyli dzielnica Tokio ze sklepami i kafejkami dla otaku. Miejsce, w którym wiecznie trwa karnawał. Można tam dokonać ciekawych obserwacji, odprężyć się w takich lokalach jak Queen's Court czy Bunny Guild (Maiddreaming nie polecam - to już taki McDonald's dla turystów). Ja odkryłem tam fajny sklep ze zboczonymi komiksami oraz przybytek, gdzie można zostać wymasowanym przez pokojówkę. Jest tam również kilka wielkich, kilkupiętrowych seks-shopów - jeśli szukacie prezentu dla dziewczyny, czy po prostu jesteście ciekawi erotycznej inwencji miejscowych, to fajnie jest zajrzeć. :)





2. Świątynia Yasakuni i położone obok muzuem wojskowe - miejsce wzbudzające kontrowersje, bastion nacjonalizmu i rewanżyzmu, ale też zajebista rzecz dla każdego miłośnika historii wojskowości. Wystawiony jest tam sprzęt, który trudno znaleźć w innych muzeach na świecie a wszystko to jest okraszone obrazami w stylu japońskiego realizmu faszystowskiego. Ogólny przekaz jest taki, że Japonia pomogła innym narodom Azji Wschodniej pokonać kolonializm. Polecam muzealny sklepik z pamiątkami.



3. Muzeum pancernika Yamato w Kure, muzeum JMSDF w Kure (z powojennym okrętem podwodnym do zwiedzania)  oraz okręt muzealny Mikasa w Yokosuce (zwycięski pancernik spod Cuszimy). Dodatkowo w Yokosuce można przyjrzeć się współczesnej japońskiej flocie. Ja "cyknął" m.in. helikopterowiec Hyuga,






4. Nara, pierwsza stolica Japonii - przede wszystkim pełen starodawnych świątyń park miejski ze "zboczonymi" jeleniami ("zboczonymi", bo lubią molestować dziewczyny :). Przede wszystkim warto zajrzeć do światyni Todaiji i zobaczyć 17-metrowy posąg Buddy.








5. Kioto z jego świątyniami i zabytkami - warto szczególnie odwiedzić "lisią" świątynię Fushimi-Inari. Klimaty jak z Higurashi! :)






6. Hiroszima - A-Dome i wstrząsające muzeum wybuchu nuklearnego. Widok popalonych mundurków szkolnych założonych na dziecięce manekiny, stopionych domowych sprzętów, dachówek i paznokci czy dziecięcy rysunek pokazujący dziewczynkę poranioną dziesiątkami odłamków szkła robią niesamowite wrażenie, A koło A-Dome kręci sie mnóstwo licealistek w mundurkach szkolnych proszących cię, byś podpisał petycję za rozbrojeniem nuklearnym. Onegai shimasu! I jak tu nie podpisać... Poza tym Hiroszima to bardzo piękne, europejsko wyglądające miasto. Świetnie się tam czułem. Polacam zwałaszcza spróbować tam okonomiyaki,

A poza tym miałem niezły ubaw po pierwszej turze wyborów... :)

 Vril!

wtorek, 5 maja 2015

Jadę do Japonii, skryć się przed Szogunem

Przez następne dwa tygodnie z kawałkiem nie będę uzupełniał tego bloga. Wybieram się na urlop do Japonii - oczywiście za pieniądze, które mi płacą BND i Mossad za "namawianie gimbazy do wojny przeciwko Rosji". Oznacza to, że w czasie gdy ja będę się bawił w Kabukicho i Yoshiwarze (kto oglądał "Gintamę" ten skuma aluzję), trolle z WSIowego środowiska Fundacji Pro Debili będą mogły jedynie sobie zrobić dobrze przy fotkach gejnerała Czesława Kiszczaka spacerującego po działce w gaciach. Co zaś pozostanie normalnym, ciekawym świata czytelnikom mojego bloga? Choćby czytanie moich relacji z podróży na Fejsie. Poza tym czekają Was emocje (hurrra, juppi!) związane z pierwszą turą wyborów prezydenckich.



Jeśli jednak pragniecie ciekawej lektury, to oprócz mojej książki "Vril. Pułkownik Dowbor", polecam "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego", "Resortowe dzieci. Służby" i "Cichy pucz" Juergena Rotha - oczywiście czekamy też na polską premierę "Tajnych akt Smoleńsk". A co oglądać?

Inteligentnym czytelnikom proponuję Psycho-Pass - świetną antyutopię, kryminalne sci-fi. To opowieść o świecie, w którym System prewencyjne eliminuje "potencjalnych przestępców". O losie człowieka decyduje jego Psycho-Pass, czyli miernik nastroju oraz intencji. Nagle pojawia się jednak "bezobjawowy przestępca", który potrafi zaszlachtować niewinną osobę tak, by jego Psycho-Pass pozostał kryształowo czysty. Ten przestępca zmierza do obalenia Systemu a zmierzyć musi się z nim młoda, idealistycznie nastawiona funkcjonariuszka bezpieki. Piękna, trzymająca w napięciu, inteligentna opowieść. Po obejrzeniu obu serii warto zadać sobie pytanie: Psycho-Pass a sprawa polska - jak uderzyć w nasz System, by go zniszczyć. Z pewnością potrzebny będzie do tego bezobjawowy kryminalista.



Godnym polecenia jest również "Tokyo Ghoul". Po obejrzeniu dwóch serii, coraz częściej mam wrażenie, że środowiska patriotyczne w Polsce przypominają owych tokijskich ghouli. Tak jak one żyjemy we własnym świecie, na uboczu społeczeństwa, bydło nas się boi, my nim pogardzamy. Tak jak dla ghouli jedynym godnym pożywieniem jest ludzkie mięso (ewentualnie kawa) a żarcie dla homo sapiens smakuje im jak to g... podawane w szpitalach, tak dla nas godnym pożywieniem jest jedynie informacja z niezależnych źródeł, a to co dają w przekaziorach smakuje nam jak g... Może więc powinniśmy pomyśleć o człowieczeństwie jako czymś, co nas ogranicza? Może tak jak ghoule powinniśmy postrzegać naszych wrogów tylko jako pożywienie i zwierzynę łowną?


Wrócę z Japonii z nowymi inspiracjami. Może napiszę wówczas coś takiego:

TOKYO BUL


Generał K. w skórzanej masce na twarzy pochylał się nad przywiązanym do krzesła profesorem N, W ręku trzymał zakrwawiony sekator. Starał się nauczyć prezydenckiego doradcę oppeningu z "Tokyo Ghoula",

- Oshiete, oshiete yo, sono shikumi wo... - łkał prof. N.

- Źle!!! - "Szogun" uderzył go w twarz. Zacisnął sekator na małym palcu u nogi N. Trzask! Trysnęła krew a palec momentalnie zaczął odrastać. - Licz!!! - warknął "Szogun".

- ....1000....993...986...979... - N. schodził w "dół" odejmując za każdym razem siódemkę. Wypróbowany sposób, by pozostał świadomy i czuł zadawany mu BUL.

***


Do zobaczenia po urlopie moje ghoule i bezobjawowi kryminaliści!