Ilustracja muzyczna: Two Steps From Hell - Aura
"Gralewski Jan pseudonim Pankracy wyjechał z Polski 8 lutego na rozkaz ZWZ, wyjechał 23 (czerwca) - odwołany z puczu na Gibraltar celem ewakuacji do Londynu pod nazwiskiem Nowakowski Jerzy, w Lizbonie nie był"
depesza płka Stanisława Karo z Oddziału II N.W. w Lizbonie do płka Michała Protasewicza, dowódcy Oddziału VI N.W. z 25 czerwca 1943 r.
„Z brytyjskich dokumentów wynika, że Anglicy od początku nie wierzyli w katastrofę. Wiedzieli o przygotowywanym zamachu. Jeden z tajnych dokumentów wywiadowczych przesłany przez Intelligence Service do Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza, w którym Brytyjczycy wyliczają znane im i udokumentowane w ciągu trzech lat wypadki kontaktów Polaków z Niemcami, kończy się stwierdzeniem: „Istnieje jakiś drugi aparat wojskowy i cywilny w aparacie gen. Sikorskiego o innych celach i zamiarach, ukrywanych pilnie przed władzami polskimi i angielskimi. Tylko wzajemną i szczerą współpracą Intelligence Ser. i O II można to niebezpieczeństwo usunąć zarówno ze względu na interes Polski, jak i W. Brytanii."
Dr Dariusz Baliszewski
Śmierć gen. Sikorskiego oficjalnie była skutkiem banalnego wypadku komunikacyjnego. Trwała wojna, nie zachowywano procedur, wielu znanych ludzi znalazło w podobny sposób śmierć w powietrzu... Oficjalną wersję wydaje się potwierdzać ekspertyza dokonana przez krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehn mówiąca, że polski premier i Wódz Naczelny z lat 1939-43 zmarł w wyniku wielonarządowych obrażeń typowych dla wypadków komunikacyjnych. Jego ciało było potwornie zmasakrowane - w czaszce znaleziono drzazgi z kalifornijskiej sosny. Sprawa wydaje się być więc zamknięta. Czyżby? Niektórzy zwrócili uwagę na pewną drobną anomalię odkrytą podczas sekcji. Oddajmy głos drowi Baliszewskiemu:
"Być może uwierzyłbym w wersję wypadku komunikacyjnego, gdyby nie jeszcze jedna rana Sikorskiego zidentyfikowana przez lekarzy. Zmiażdżenie prawej kości piętowej. Można uwierzyć w latające po samolocie skrzynki z daglezji (sosna amerykańska), we wbijające się w majtki i koszulę generała drzazgi wiązu i cyprysu. Można, choć to trudne, uwierzyć, że zamiast się instynktownie skulić w fotelu, wyprostował się. Tylko nie w to, że sam zmiażdżył sobie piętę. Podobne uszkodzenie – zmiażdżenie kości pięty prawej nogi powstać mogło jedynie wskutek uderzenia zadanego z potworną siłą z dołu. A co mogło uderzyć z dołu w nogę człowieka siedzącego w fotelu? Tego obrażenia nie da się logicznie wytłumaczyć. Podobnie jak braku okrzemków na ciele i ubraniu generała, co wskazuje, że nie znalazło się ono w wodzie morskiej ani nie zostało z niej wyłowione."
Jest też również druga anomalia.Dr Daniel Cannig, lekarz,który dokonał w lipcu 1943 r. oględzin ciała gen. Sikorskiego, przyznał po latach w rozmowie z Davidem Irvingiem, że na głowie generała widoczne było tylko rozcięcie o długości jednego cala w okolicy przedczołowej. Ludwik Martel, polski lotnik, który widział ciało z odległości 1,5 m mówi jedynie o drobnej okrągłej ranie na czole. Mecenas Andrzej Kamieniecki który brał udział w 1943 r. w otwarciu trumny gen. Sikorskiego w Londynie mówi o tym, że nie zauważył na twarzy generała żadnych obrażeń. Skąd się więc wzięły straszliwe obrażenia odkryte podczas IPN-owskiej sekcji? Załóżmy, że świadkowie się mylą. Jak powstały wówczas takie rany skoro analiza naukowców z Politechniki Warszawskiej dokonana przez zespół prof. Jerzego Maryniaka wykluczyło, że doszło do wypadku komunikacyjnego. Liberator unosił się bowiem jeszcze przez jakieś 6-8 minut na wodzie - co jest niemożliwe, jeśli uderzyłby z dużą szybkością w morze. Gdyby oficjalna wersja była prawdziwa, pilot zostałby zmiażdżony, a wyszedł z zadrapaniem i skręconą kostką. Zresztą zeznania świadków przeczą oficjalnej wersji. Dwóch Brytyjczyków z wieży kontroli lotów mówiło o wodowaniu z małą prędkością. Jak wspominał brytyjski sierżant Henryk Karbowski vel Henry Carr:
"W relacji Carra wielka maszyna, w pełni sterowna, lecąc bardzo nisko, po prostu "wpadła do kałuży", czyli wodowała. Na ten widok wszyscy zaczęli się śmiać i żartować z nieudolności pilota. W tym, co oglądali, nie było nic tragicznego ani niezwykłego. Podobne wypadki zdarzały się na Gibraltarze często - tutejsze lotnisko należało do bardzo niebezpiecznych. Nikt w nich nie ginął, a następnego dnia niefortunne załogi stawały się obiektem żartów. Zresztą kilkadziesiąt minut później Carr i jego żołnierze rozmawiali z żywym i całkowicie zdrowym drugim pilotem, który o własnych siłach dopłynął do plaży. Przyglądali się jeszcze przez chwilę akcji ratunkowej, ale nie znajdując w niej nic specjalnie ciekawego, poszli spać. Rano czekała ich praca."
Nikt nie słyszał zresztą huku uderzenia samolotu o wodę. Podczas akcji ratunkowej na miejscem wodowania zrzucano flary. Nie obawiano się wybuchu paliwa - wiedziano, że samolot leciał "na oparach". Zwłoki gen. Sikorskiego były ubrane tylko w podkoszulek i spodenki. Czemu rozebrał się w zimnym samolocie, podczas nocnego lotu? Podobnie rozebrane były zwłoki innych osób z polskiej delegacji. Wersja oficjalna nie wyjaśnia dlaczego. Ani tego jak można zginąć w wypadku, którego nie było. Skąd się więc wzięły straszliwe rany na ciele gen. Sikorskiego odkryte podczas ostatniej ekshumacji? Ledwie dwa miesiące wcześniej brytyjskie tajne służby zrealizowały operację "Minced Meat". U wybrzeży Francji wyrzucono ciało "oficera marynarki" z przykutą do przegubu teczuszką z tajnymi dokumentami. Dokumenty były dezinformacją mówiącą, że alianci szykują lądowanie na Dodekanezie a nie na Sycylii. "Oficer" był pensjonariuszem przytułka dla bezdomnych zmarłym na gruźlice. Brytyjscy lekarze spreparowali ciało tak, że wyglądało na "ofiarę wypadku komunikacyjnego" a najlepsi niemieccy specjaliści medyczni się na tym nie połapali.
Utajnione są dokumenty z sekcji i zdjęcia zwłok ofiar katastrofy gibraltarskiej. Utajnione są też fotki i filmy z pobytu gen. Sikorskiego na Gibraltarze - skonfikowane prywatnym osobom. Fotki żywego generała. Dlaczego? Ostatnia wiarygodna relacja dotycząca polskiego premiera na Gibraltarze pochodzi z 4 lipca 1943 r. z godz. 15.00. Skończył on wówczas przegląd kompanii mirandczyków (polskich żołnierzy, którzy przedostali się na Gibraltar z hiszpańskiego obozu internowania Miranda del Ebro) i udał się na spoczynek do pałacu gubernatora gen. Noela Masona Mac-Farlane'a. Wieczorem miał zjeść kolację z mirandczykami. Ten posiłek nagle odwołano . O tym co robił gen. Sikorski później "wiemy" jedynie z relacji Mac-Farlane'a i por. Ludwika Łubieńskiego. Mac-Farlane to człowiek brytyjskich służb, który w 1938 r. szykował zamach na Hitlera. Łubieński to oficer łącznikowy Oddziału VI N.W. z brytyjskimi służbami. Człowiek, którego wielokrotnie złapano na łgarstwach dotyczących Gibraltaru. Dziwnym trafem nie dzielili się swoimi wrażeniami z pożegnania gen. Sikorskiego na lotnisku amerykański, francuski i belgijski oficer łącznikowy ani inni oficerowie ponoć tam wówczas obecni. Zwykle w takich sytuacjach są dziesiątki osób chwalących się, że dotknęli historii a tutaj śmiertelna cisza...
Kluczową postacią dla całej sprawy jest jednak Jan Gralewski, młody kurier AK z Warszawy, traser mający wyznaczać nowe przejścia w Pirenejach. 4 lipca po południu widziano jak żandarmeria wyprowadza go z pałacu gubernatora, gdzie miał czekać na audiencję u gen. Sikorskiego. Później niespodziewanie "dostaje zaproszenie do Liberatora" i ginie w katastrofie. 5 lipca w londyńskim gabinecie płka Protasewicza pojawia się dwóch agentów SOE i pytają się: "Co teraz zrobicie z Gralewskim?". Prowadzono gorączkowe śledztwo w trakcie którego badano m.in. próbki pisma Gralewskiego. Gen. Elżbieta Zawacka "Zo" została przesłuchana w tej sprawie. Pokazano jej niewyraźne zdjęcie martwego Gralewskiego leżącego na pasie startowym gibraltarskiego lotniska.
Gralewski oficjalnie wyruszył z kraju do Hiszpanii 27 marca 1943 r. Tego dnia pisał on jednak do swojej narzeczonej; "popijam likier na tarasie kawiarni w Paryżu". Oddajmy ponownie głos drowi Baliszewskiemu:
"Najwyraźniej w tej historii pojawia się jakiś drugi Gralewski. Tak wynika z relacji Wandy Wolskiej, blisko związanej z rodziną Żarnowskich, którzy mieszkali na Wyspie św. Ludwika w Paryżu, gdzie mieścił się jeden z punktów kontaktowych "Zagrody". Pewnego dnia pojawił się w ich domu dziwny kurier z Polski. Przedstawił się jako Jan Gralewski. Jechał prosto z dworca i był w mundurze niemieckiego oficera. (Gralewski, jeśli wierzyć oświadczeniu jego żony, nie znał niemieckiego i wydaje się mało prawdopodobne, by jechał z Warszawy jako Niemiec). Co jednak najbardziej zdziwiło Żarnowskich, człowiek ten przywiózł bardzo dużo jedzenia (masło, wędliny) i wręczył je ze słowami: "Wiem, że tu w Paryżu cierpicie głód, my w Generalnym Gubernatorstwie jednak mamy łatwiejsze życie!". Dla ludzi, którzy często kontaktowali się z polskimi kurierami i świetnie wiedzieli, jak wygląda życie w Warszawie, słowa te zabrzmiały jak niepojęta prowokacja. Od tej chwili traktowali tego "Gralewskiego" z najwyższą ostrożnością, czekając, by jak najszybciej opuścił ich dom. Jego pobyt trwał jednak długo, kilka tygodni, gdyż ten dziwny kurier zdawał się nie mieć żadnych adresów kontaktowych w Paryżu.
Jeszcze bardziej zastanawiającą historię zapisał we wspomnieniach Wojciech Wasiutyński. Przekazał mu ją w końcu 1943 r. Zbigniew Lang, jeden z mirandczyków, którzy przez Gibraltar trafili do Londynu. "Jak mi się udało wreszcie wydostać z Mirandy, mieszkałem w hotelu Prado w Madrycie w oczekiwaniu drogi na Portugalię. Tam dali mi pokój z (nieznanym mi wcześniej) Gralewskim. On przejechał całą Europę jako kurier, stracił masę czasu w Hiszpanii, klął w okropny sposób na Szumlakowskiego (polskiego posła w Madrycie), który mu nie ułatwił dalszej drogi. Bał się, że się spóźni, bo wiedział, że Sikorski poleciał na Wschód, że będzie wracał przez Gibraltar i tam miał mu złożyć sprawozdanie. (...) Potem, któregoś dnia przyszedł radośnie podniecony: >>Awantura u Szumlakowskiego poskutkowała, wyjeżdżam jutro okrężną drogą do Gibraltaru<<".
Jeśli ta historia jest prawdziwa - a jest prawdziwa, bo także dokumenty brytyjskie informują o wizycie kuriera Gralewskiego u ambasadora Wielkiej Brytanii w Madrycie, domagającego się pomocy w drodze na Gibraltar - oznacza to, że jakiś kurier z Polski znał trasę i daty przelotu Sikorskiego, a więc najtajniejsze informacje związane z bezpieczeństwem naczelnego wodza. Czy był nim jednak Jan Gralewski, "Pankrac", filozof z Warszawy?
W niewielu punktach tej tajemniczej sprawy historia potrafi powiedzieć coś na pewno. Potrafi jednak ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, że młodym człowiekiem, który przybył w przeddzień katastrofy na Gibraltar, nie był Jan Gralewski. Nie mógł nim być, skoro jego zapiski do żony, ujawnione w latach 80., pod datą 24 czerwca 1943 r. zaczynają się od słów: "... drugi dzień na Gibraltarze". Prawdziwy Gralewski przybył więc na Gibraltar 22 czerwca. Pod jakim nazwiskiem i jaką drogą, trudno ustalić.
Licząca 95 żołnierzy tzw. kompania mirandczyków, płynąc z portugalskiego portu Villa Reale, wylądowała w Gibraltarze 24 czerwca. Jej dowódca, por. Jan Benedykt Różycki, późniejszy cichociemny "Busik", sporządził pełną listę powierzonych mu żołnierzy. Podobną listę opracował por. Łubieński, który w porcie gibraltarskim przyjmował transport z Portugalii. Dotarcie do tych dokumentów, zachowanych w prywatnych szufladach, pozwoliło na nieoczekiwane odkrycie. Obie listy zawierają nazwiska nie jednego, a czterech kurierów z Polski: Nowakowskiego, który przedstawia się jako Jan Gralewski i pod tym nazwiskiem będzie się poruszał po Gibraltarze (choć prawdziwy Gralewski na Skale jest już od dwóch dni), Pantaleona Drzewickiego, które to nazwisko ukrywa Stanisława Izdebskiego, dziwnego, nikomu nieznanego, ale pojawiającego się w dokumentach kuriera z Warszawy, oraz Pawła Pajkowskiego, który przybędzie na Gibraltar w przeddzień katastrofy.
Wszelkie próby ustalenia, kim był Stanisław Izdebski, nie przyniosły żadnego wyjaśnienia. Przedstawiał się jako liczący 48 lat kapral podchorąży broni pancernej. Twierdził, że jest kurierem PPS, który wyszedł z Warszawy 27 marca 1943 r. Już z Londynu Jan Kwapiński 30 lipca 1943 r. zapytywał w depeszy Zygmunta Zarembę: "Przybył z kraju Stanisław Izdebski. Powołuje się na Ciebie (...). Ponieważ zeznania jego są mętne, proszę o odpowiedź, czy go znasz i czy jest naszym człowiekiem". 19 września Zaremba z Warszawy odpowiadał: "Nikt z naszych towarzyszy nie orientuje się, o kim może być mowa". Podobnie dzisiaj najwybitniejszy znawca podziemnej PPS Jan Mulak nie potrafi powiedzieć, kim był ów tajemniczy kurier. Według jego wiedzy na pewno nie miał nic wspólnego z PPS, a po śmierci Sikorskiego, już w Londynie, nagle znikł.
Nie mniej tajemnicza wydaje się postać młodego kuriera, który jako Pajkowski pojawił się na scenie gibraltarskiej w nocy z 2 na 3 lipca. Wiele szczegółów wskazuje na 21-letniego Jerzego Miodońskiego z Krakowa. Opuścił Polskę 24 grudnia 1942 r. w towarzystwie Trudy Heim, siostry SS-Obersturmbannführera Güntera Heima, prywatnie doktora chemii, a służbowo szefa krakowskiej SD (służby bezpieczeństwa), i bez żadnych kłopotów dojechał pociągiem do Hiszpanii. W Madrycie w placówce II oddziału złożył raport, do którego dołączył plany struktury zbrojnego podziemia w Polsce, dokument tak szczegółowy, że z daleka pachnący niemiecką prowokacją. Według dokumentów placówki ewakuacyjnej w Lizbonie Jerzy Miodoński miał zostać wysłany do Londynu z Lizbony 7 lipca 1943 r. Jednak dokumenty podobnej placówki w Madrycie ujawniają, że wysłano go na Gibraltar.
Kim był Jerzy Paweł Nowakowski, który na Gibraltarze podawał się za Jana Gralewskiego - nie wiadomo. Na liczącej kilka tysięcy nazwisk liście wszystkich Polaków, którzy przeszli przez Gibraltar, zapisany jest jako Nowakowski vel Bolesław Kozłowski, vel Wiktor Suchy. W nawiasie ktoś, kto listę tę sporządzał, najpewniej ksiądz Antoni Liedtke, napisał: "wariat albo prowokator". Być może sens tych słów historia zrozumiała za późno."
Po Gibraltarze został wydany tajemniczy rozkaz mówiący, że każdy polski żołnierz ma obowiązek zastrzelić Witktora Suchego. W sumie nie wiadomo dlaczego. W kompanii mirandczyków było zresztą wielu ciekawych ludzi. Np. Leon Paźniewski, egzekutor wykonujący wyroki na zlecenie jakiś dziwnych sądów kapturowych we Francji czy też osoba posługująca się nazwiskiem... Józef Beck.
Powyżej: por. Ludwik Łubieński, trzeci z lewej, jako adiutant gen. Andersa
Sekretarzem Becka przed wojną był por. Łubieński, ktoś więc w tajnych służbach wykazał się poczuciem humoru. Znów Baliszewski:
"Pod datą 28 czerwca 1943 roku por. Różycki zapisuje informacje o kurierze z Warszawy przedstawiającym się jako Jan Gralewski. Zapisuje, że kurier zostaje włączony do kadry oficerskiej mirandczyków i z kilkoma innymi, m.in. por. Łubieńskim, kilka razy udaje się na stojący w porcie polski okręt Ślązak, by pomagać polskim marynarzom w nauce języka angielskiego. Tego samego dnia prawdziwy Jan Gralewski ujawnia w swych zapiskach, że siedzi zamknięty w koszarach: "27 czerwca 1943 roku, a może 28? Nie wiem, straciłem rachubę czasu. Nie wiem nawet, która godzina ani jaki dziś dzień w tygodniu. Jestem strącony na samo dno wojskowego..." (zdanie urwane). Pod datą 3 lipca zapisze: "Od wczoraj zaczęło się coś dziać w moim osobnym wątku. Przyszły z daleka zapytania, żeby >>as quick, as possible<<. Teraz tylko czekam w każdej chwili gotowy do drogi. Mam już dość obecnego ekspe..." (zdanie niedokończone)"
Dr Baliszewski w serialu dokumentalnym "Generał" ujawnił nowe szczegóły tej tajemnicy. Dostał informacje mówiące o tym, że zamachu na Gibraltarze dokonała organizacja posługująca się nazwą Wojsko i Niepodległość. Sztab przygotowujący operację "Mur", czyli zabójstwo gen. Sikorskiego składał się z Polaków i Brytyjczyków a na jego czele stał komandor Tadeusz Stoklasa, oficer Oddziału II N.W. Pytanie kto stał nad nim? W poprzednim wpisie z serii "Największe sekrety" wspomniałem o planach zamachu na gen. Sikorskiego snutych przez organizację wywiadowczą "Muszkieterowie" i środowisko skupione wokół Drugiego Marszałka. Sikorski był celem zamachów w 1940 r. w Paryżu, w 1941 r. w Londynie, w marcu 1942 r. nad Atlantykiem (mechanizm zapalający w samolocie) i w listopadzie 1942 r. nad kanadyjskim lotniskiem Dorval (nagły upadek samolotu). Motywy strony polskiej są jasne: zemsta za lwowską zdradę i zamach stanu z września 1939 r., pozbawienie życia polityka spolegliwego wobec Sowietów. Czemu jednak w spisek przeciwko gen. Sikorskiemu mieliby się angażować Brytyjczycy? Przecież to oni kontrolowali bazę w Gibraltarze - miejsce gdzie przebywał gen. Eisenhower i cały sztab przygotowujący operację "Husky". Jak wyjaśnić udział Niemców w tym spisku?
Wojna to nie tylko działania bojowe. To również tajne negocjacje. Przez całą II wojnę światową istniała zarówno w Wielkiej Brytanii jak i w Niemczech frakcja dążącą do zawarcia pokoju między aliantami zachodnimi i Niemcami, przerzucenia wszystkich niemieckich sił na Wschód i wspólnej budowy Zjednoczonej Europy. Wiosną 1943 r. po ujawnieniu sprawy Katynia relacje brytyjsko-sowieckie ulegają gwałtownemu ochłodzeniu. Sowieci prowadzą tajne negocjacje pokojowe z Niemcami - w ten sposób obie strony starają się szantażować aliantów zachodnich. Na 20 kwietnia 1943 r. siatka "Muszkieterów" zaplanowała zamach na Hitlera w Wilczym Szańcu - akcja nie dochodzi do skutku z powodu aresztowań wśród konspiratorów, włoskich i węgierskich oficerów. 2 lipca 1943 r. dochodzi w Londynie do nieudanego zamachu na Churchilla. Niemiecka propaganda kładzie wielki nacisk na przedstawianie planów powstania przyszłej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Jednocześnie publikowane są karykatury przepowiadające śmierć gen. Sikorskiego. 4 lipca 1943 r. na Gibraltarze jest obecny Iwan Majski, sowiecki ambasador w Londynie. Prawdopodobnie bierze udział w negocjacjach z gen. Sikorskim. I wtedy, po godz. 15.00 dochodzi w domu gubernatora do makabrycznej zbrodni. Jak pisze dr Baliszewski:
""Jak sądzę, około 16.30 stwierdzono, że Sikorski nie żyje. Nie żyli też inni członkowie polskiej ekipy. Zostali zabici w łóżkach, gdy spali lub odpoczywali w samej bieliźnie. Nikt nie wiedział, kto był sprawcą. Na korytarzu zapewne karnie czekał na przyjęcie kurier z Polski Jan Gralewski, który nie miał ze zbrodnią nic wspólnego, ale stał się głównym i jedynym oskarżonym. Jednak dla gubernatora w tej chwili nie to było najważniejsze. Jak sądzę, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zdarzył się fakt, który mógł mieć nieobliczalne skutki polityczne dla całej walczącej Europy i świata. Ktoś dokonał zbrodni w zamkniętej brytyjskiej twierdzy, pod dachem jego pałacu, gdzie spotkali się Polacy z Rosjanami. Było oczywiste, że podejrzenia o dokonanie zbrodni spadną przede wszystkim na Anglików i Rosjan. Myślę, że dla gubernatora Masona-Macfarlane'a oczywiste było także to, że celem tej zbrodni nie była wyłącznie osoba Sikorskiego.
Gdyby ktoś chciał zamordować Sikorskiego, w pałacu gubernatora zginąłby wyłącznie on. Tu brutalnie zamordowano całą polską grupę. Ktoś, kto tego dokonał, wyraźnie liczył na głośny polityczny efekt. I trudno było nie zrozumieć tej oczywistej kalkulacji. Zbrodnia została dokonana w szczególnym momencie historii, gdy jedność sprzymierzonych wisiała na włosku. (...)
Prawda o tym, kto zabił, w tym momencie historii nie miała najmniejszego znaczenia. W ówczesnej nabrzmiałej konfliktami rzeczywistości politycznej i tak nikt by w tę prawdę nie uwierzył, a na pewno nie uwierzyliby Polacy, boleśnie rozgoryczeni zbrodnią katyńską i brakiem reakcji na tę zbrodnię brytyjskich i amerykańskich sojuszników.
Nie wiem, czyjego autorstwa był plan zniweczenia skutków perfekcyjnej prowokacji genialną mistyfikacją. Być może samego gubernatora, być może ministra Grigga albo lorda Louisa Mountbattena, ówczesnego szefa tzw. operacji kombinowanych, czyli tajnych działań służb dywersyjnych w okupowanej Europie Zachodniej, obecnego w tym momencie w Gibraltarze. Osobiście podejrzewam, że plan "wskrzeszenia" zamordowanych Polaków był autorstwa majora Anthony'ego Quayle'a, zastępcy do spraw wojskowych gubernatora, a po wojnie znakomitego brytyjskiego aktora.
Wystarczyło w mundury poległych ubrać kilku ludzi (to dlatego wszystkie wydobyte z morza ciała Polaków, jak pisze Łubieński, były pozbawione odzieży), pokazać ich na przyjęciu u Amerykanów, zainscenizować scenę pożegnania na lotnisku, a potem zaaranżować start i wodowanie samolotu - by ogłosić światu nieszczęśliwy wypadek. Mogło o nim zaświadczyć jakże wielu świadków, przekonanych, że rzeczywiście widzieli katastrofę, w której zginął Sikorski. Ryzyko dekonspiracji w istocie było niewielkie, wypadek zaplanowano na niedzielne godziny nocne, gdy na lotnisku było już pusto."
Nasuwa się pytanie, czy inscenizacja katastrofy lotniczej była działaniem ad hoc, czy też zaplanowanym o wiele wcześniej. Jeśli drugi wariant jest prawdziwy, to znaczy, że tajemnicza polsko-brytyjsko-niemiecka siatka dążąca do zakończenia wojny została spenetrowana a cała operacja na Gibraltarze była misterną intrygą, podobną do pułapki zostawionej w Szkocji na Rudolfa Hessa. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, kto stał po stronie polskiej za operacją "Mur". Zarówno Drugi Marszałek jak i Stefan Witkowski już od dawna nie żyli. Wielokrotnie oskarżano o sprawstwo zamachu gen. Władysława Andersa. Była to głównie komusza propaganda, ale nie tylko. Gen. Sławoj-Składkowski, były premier II RP, w swoim pamiętniku pisanym w Palestynie zamieścił enigmatyczne zdanie: "Łobuz Anders zabił Sikorskiego przez swego kumpla Sterna" (Chodziło być może o Avrahama Sterna, szefa organizacji Lehi - Stern zginął jednak w 1942 r.).
Helena Sikorska pisała w latach '60-tych do gen. Mariana Kukiela: ""Pisze Pan dalej, że staraniem mego ś.p. Męża było dążenie do ułożenia »życzliwej współpracy« z gen. Andersem. To jest prawda. A jak na to reagował gen. Anders? Zamiast, jak prawdziwy żołnierz, być posłusznym rozkazom swego Naczelnego Wodza, przeciwstawiał Mu się otwarcie na odprawie w Londynie, na której był obecny i Pan Generał - i w liście do Prezydenta Raczkiewicza żądał usunięcia mego Męża - a w końcu jawnym, zorganizowanym buntem, wraz ze swoją kliką dążył do zabójstwa swego Naczelnego Wodza. Pan Anders pragnie »pochylić czoła« przed grobem swego Naczelnego Wodza. Ten człowiek, którego mój ś.p. Mąż przywrócił do życia, był przecież główną przyczyną śmierci Jego, mojej ś.p. Córki i tylu wartościowych osób. To jest bezczeszczenie pamięci mego Męża. Na tym kończy się nasza wspólna korespondencja jak i znajomość". Być może oskarżenia wzięły się stąd, że por. Łubieński był adiutantem i oficerem ds. specjalnych poruczeń gen. Andersa sam zaś gen. Anders był człowiekiem służb. W 1918 r. kierował departamentem niemieckim w rodzącym się polskim wywiadzie wojskowym.
Innym niewyjaśnionym pytaniem jest to dlaczego podczas operacji "Mur" zginęli też brytyjscy oficjele. Rozumiem, że większość załogi Liberatora musiała zginąć, by uprawdopodobnić wypadek. Ale dlaczego zabito konserwatywnego deputowanego Victora Cazaleta i brygadiera Johna Whitleya? Whitleya wyciągnięto z morza ciężko rannego - nie został więc zabity w pałacu gubernatora. Tajemnicą pozostaje też obecność na liście pasażerów Liberatora panów Pindera i Locka, oficerów MI6 z Kairu. Czyżby brali udział w zamachu i zostali za to zlikwidowani?
Ciała Zofii Leśniowskiej, córki i powierniczki generała nie znaleziono, choć powinno zatrzymać się na siatce antytorpedowej. Nie znaleziono też zwłok Adama Kułakowskiego, sekretarza premiera. Popołudniu towarzyszył Leśniowskiej w wyprawie "na zakupy". Nie było ich więc w pałacu gubernatora, gdy doszło do zamachu. Baliszewski: " Kilka dni po katastrofie gibraltarskiej Tadeusz Zażuliński, polski poseł w Kairze, został poproszony o przybycie do hotelu Mena House. W tym właśnie hotelu mieszkała ekipa generała Sikorskiego. Jeden z pokoi zajmowała Zofia Leśniowska. W tym hotelu, lecz w zupełnie innym pokoju, służba hotelowa znalazła pod dywanem bransoletkę z kości słoniowej z dużą złotą klamrą. Ktoś zapamiętał, że taką samą nosiła córka Sikorskiego i zawiadomił polskie poselstwo. (...) Zażuliński od razu rozpoznał tę bransoletkę. Była imieninowym prezentem dla Zosi od kilku polskich oficerów. (...) Kiedy teraz poseł Zażuliński trzymał w ręce tę samą (miała wygrawerowaną dedykację) bransoletkę, nie było mu do śmiechu. Po pierwsze, Zosia, jak wiedział, zginęła w katastrofie w Gibraltarze, a po drugie, doskonale pamiętał, że gdy ją żegnał 3 lipca na lotnisku kairskim, miała tę "niezdejmowalną" bransoletkę na ręce. Jak więc, na Boga, bransoletka mogła sama wrócić do Kairu i kto i dlaczego ukrył ją pod hotelowym dywanem? Zażuliński przekazał bransoletkę wraz z całą tą niezwykłą historią udającemu się do Londynu Tadeuszowi Romerowi, nowo mianowanemu polskiemu ministrowi do spraw Wschodu. Obaj próbowali rozwikłać jej zagadkę, ale żadne rozsądne wyjaśnienie nie przychodziło im do głowy. Być może rozważali także i tę ewentualność, że Zosia żyje i że to ona umieściła bransoletkę pod dywanem jako znak istnienia i rozpaczliwe wołanie o ratunek. Ale jak i po co miałaby się znaleźć w Kairze? Jedynym samolotem, który w tych dniach przyleciał do Kairu z Gibraltaru, był samolot udającego się z Londynu do Moskwy ambasadora Iwana Majskiego" W 1945 r. Zofii Leśniowskiej szukał w ZSRR cichociemny Tadeusz Kobylański "Hiena", ponoć zlokalizował ją w jednym z obozów pod Moskwą. "Hiena" był obecny na Gibraltarze 4 lipca 1943 r. Czyżby brytyjskie służby, by udobruchać Sowietów po prowokacji gibraltarskiej przekazali im córkę generała, znającą jego największe sekrety?
Zapewne nigdy nie poznamy odpowiedzi na te pytania. To historia ludzi z cienia i w cieniu pozostanie. Nie wydaje mi się, by zbliżającą się 70-tą rocznicę zamachu gibraltarskiego jakoś szczególnie uczczono. Zbyt dużo skojarzeń...
End of Marshal Edward Śmigły-Rydz Arc
Ending: Angel Beats Ending Song
sobota, 29 czerwca 2013
sobota, 22 czerwca 2013
Największe sekrety: Kwatera 139
Ostrzeżenie: Ten tekst oraz następny wpis z cyklu "Największe sekrety" zawierają dużo cytatów z tekstów dra Dariusza Baliszewskiego (z tej racji, że należy on do nielicznych historyków szczegółowo zajmujących się omawianymi tutaj kwestiami). Zwolenników oficjalnej wersji prosimy, by się nie pocięli i nie uderzali głowami o ścianę.
Ilustracja muzyczna: Thirty Seconds To Mars - The Kill
Na początku 1945 NKWD wysłało do Budapesztu dwie specjalne grupy funkcjonariuszy. Jedna miała aresztować Raoula Wallenberga, szwedzkiego dyplomatę i przemysłowca wsławionego uratowaniem przed nazistami setek Żydów. Wallenberg musiał trafić na Łubiankę, bo był w czasie wojny pośrednikiem w tajnych próbach nawiązania pokoju przez Sowietów z Niemcami (Według oficjalnej, sowieckiej wersji Wallenberg został otruty na Łubiance w 1947 r. Wielu ludzi widziało go jednak później żywego - ostatnie relacje pochodzą z lat '80-tych. Czemu KGB miałaby go tak długo trzymać? Jedną z osób biorących udział w jego aresztowaniu był ponoć gen. Leonid Breżniew). Druga grupa specjalna miała aresztować Polaka - płka dypl dra Marian Steifera.
Kim był płk Steifer? Istnym człowiekiem renesansu. Szachistą biorącym udział w międzynarodowych zawodach (wygrał z Capoblancą!), zdolnym piłkarzem, oficerem, który w 1920 r. "ocalił Lwów" a w maju 1926 r. uratował życie gen. Sosnkowskiemu próbującemu popełnić samobójstwo. Po kampanii wrześniowo-październikowej 1939 r. ten piłsudczykowski oficer był nieformalnym liderem polskiego środowiska wojskowego na Węgrzech. Dzięki jego przyjaźni z ministrem obrony krajowej gen. Barthą, polscy wojskowi przebywający w kraju Madziarów cieszyli się dużymi swobodami. Płk Steifer był też bohaterem dosyć niejasnej afery: został oskarżony o prowadzenie tajnych negocjacji pokojowych z Niemcami w Budapeszcie. Jak pisze dr Baliszewski:
"Wszyscy, którzy znaleźli się w orbicie tej tajemnicy, zostali zobowiązani do milczenia pod groźbą śmierci. A choć milczeli, i tak większość z nich nie dożyła końca wojny. I najpewniej nigdy nie dowiedzielibyśmy się, o co chodziło w tzw. sprawie płk. Steifera, gdyby nie pewien do dzisiaj niewytłumaczalny wypadek. W marcu 1942 r. na Dworcu Południowym w Budapeszcie jakiś człowiek rzucił się czy może po prostu wpadł pod pociąg. Mógł to być wypadek, mogło być samobójstwo. Trwała wojna. Ludzie często stawali się ofiarami głębokiej depresji, tęsknoty czy rozpaczy. W tej śmierci było jednak coś dziwnego i niepokojącego. Bo człowiek ten nie miał przy sobie nic, co pozwoliłoby go zidentyfikować. Miał nowy garnitur, nową bieliznę, po raz pierwszy założone obuwie, nieużywaną chusteczkę do nosa, a nawet skarpetki. Nie miał nawet okruszka w kieszeni, jednego choćby źdźbła tytoniu. I tylko w wewnętrznej kieszeni marynarki węgierska policja znalazła złożony we czworo, napisany w obcym języku dokument.
Śledczy ustalili, że ofiarą wypadku był polski oficer z 53. Pułku Piechoty w Stryju major Władysław Załuski, jednoznacznie związany na Węgrzech z obozem piłsudczyków. Ustalili również, że tajemniczy dokument był odpisem wyroku Obywatelskiego Sądu Honorowego w Budapeszcie w sprawie płk. dypl. Mariana Jana Steifera w związku z jego próbą „tworzenia rządu polskiego w porozumieniu z Niemcami". Nikt nie zdołał wyjaśnić prawdziwych okoliczności śmierci majora Załuskiego. (...)
W pierwszych dniach maja 1941 r. porucznik Wojska Polskiego Kazimierz Morvay, syn Węgra i Polki, urodzony i wychowany na Węgrzech, który we wrześniu 1939 r. walczył w polskim mundurze, a w 1941 r. pełnił służbę adiutanta w sekretariacie szefa XXI Oddziału Honwedów, przypadkowo usłyszał, jak kpt. Kormendy meldował płk Balo: „Pułkownik Steifer prosi o przyjęcie przez ministra obrony narodowej gen. Barthę w sprawie utworzenia rządu polskiego współpracującego z Niemcami". Dopiero po złożeniu meldunku kpt. Komendy zorientował się, że ktoś niepowołany usłyszał jego tajną treść. „Jeśli to, co usłyszałeś, wyniesiesz na zewnątrz – ostrzegł Morvaya – będzie z tobą kiepsko”. Por. Morvay, który czuł się bardziej Polakiem niż Węgrem, uznał jednak za swój obowiązek powiadomić, jak to sam ujął, władze podziemne. W Budapeszcie w podziemiu działali zwolennicy gen. Sikorskiego i ich właśnie powiadomił Morvay o skandalicznej treści meldunku. Tak doszło do powołania Sądu Obywatelskiego i najbardziej tajnej rozprawy w historii ostatniej wojny.
Płk. Steifera oskarżali ludzie Sikorskiego: dr Stanisław Bardzik-Lubelski, zastępca delegata Rządu Polski na Węgrzech, i mec. Adolf Witkowski, zastępca delegata ministra skarbu. Bronił go zapalony piłsudczyk mjr Stefan Benedykt. Skład sądu stanowili Adam Opoka Loewenstein z PPS i sędzia Wacław Słoniński ze Stronnictwa Narodowego. Przewodniczył gen. Jan Kołłątaj- Srzednicki. Po pięciu dniach rozprawy i przesłuchaniu stron oraz polskich i węgierskich świadków: „Sąd nie znalazł dowodów, jakoby jakakolwiek grupa obywateli dążyła do współpracy z Niemcami, ale płk dypl. dr inż. Marian Steifer źle zasłużył się Ojczyźnie". Winny czy niewinny? Były rozmowy z Niemcami czy nie? Wyrok sądu zdaje się niczego nie wyjaśniać. Cóż to bowiem znaczy, że płk Steifer źle zasłużył się ojczyźnie? I czym, skoro żadnych rozmów z Niemcami nie było? A może jednak były?
W połowie lat 80. udało mi się dotrzeć do prywatnych dokumentów Steifera. W liście do rodziny w kraju z 18 kwietnia 1941 r. pułkownik pisał: „Już kilkakrotnie robiono mi ze strony węgierskiej, i to od różnych osób, propozycje, ażebym przy pośrednictwie mego dawnego kolegi z wojny światowej poszedł na układ z gospodarzem i na współpracę. Rzekomo byłoby to chętnie przyjęte, bo on nie ma żadnego kandydata na objęcie dawnego, choć bardzo zmniejszonego mieszkania, a ma mu na tem szczególnie zależeć. Jako argument za tem wysuwają, że jednak lepiej choć cośkolwiek z mebli uratować, a zwłaszcza idzie o dzieci, które teraz cierpią najwięcej. Jak się Ty na to zapatrujesz? Z tego mogłaby być i wielka rzecz albo też i wielka hańba". "
Tajne negocjacje w Budapeszcie odbyły się w maju 1941 r. Wiosną 1941 r. w Budapeszcie nagle umiera na "zawał serca" płk Zygmunt Wenda, były wicemarszałek Sejmu, oficer ds. specjalnych poruczeń Naczelnego Wodza. Krążyły później pogłoski, że tworzył Legion Polski na Węgrzech, który miał wkrótce wkroczyć do Polski. Oczywiście naiwnością byłoby sądzić, że za całą aferą stał tylko mało znany, choć niezmiernie zasłużony, płk Steifer czy też płk Wenda. Może pewną wskazówką jest to, że Steifer, skądinąd oficer Oddziału II SG, brał udział w sprowadzeniu na Węgry marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza. Drugi Marszałek w grudniu 1940 r. w brawurowy sposób uciekł z rumuńskiego internowania i rozpoczął działalność w podziemiu. Ten okres jego życia został pięknie opisany przez Cezarego Leżeńskiego w jego "Kwaterze 139" (Szczególnie mi się spodobał w tej opowieści wątek zakochanej w Drugim Marszałku ognistej węgierskiej hrabiny Karoline Marenzi:). Niestety w tym opisie wciąż jest dużo białych plam. Jak pisze dr. Baliszewski:
"Pewne jest tylko to, że gdy kilka miesięcy później, w październiku 1941 r., marszałek Śmigły udawał się w swą ostatnią drogę do Polski, w Budapeszcie żegnali go regent, admirał Miklós Horthy, minister gen. Károly Bartha i płk dypl. dr Marian Steifer."
Po drugiej stronie Karpat, w Polsce na dworcu kolejowym witał z kolei marszałka Śmigłego inż Stefan Witkowski, dowódca "Muszkieterów", najlepszej organizacji wywiadowczej II wojny światowej. Witkowski to zdolny naukowiec pracujący m.in. nad takimi zagadnieniami jak "darmowa energia" czy "promienie śmierci", człowiek wielu twarzy i kontaktów. Jak czytamy o jego siatce:
"Do tego tajnego spotkania doszło w rejonie ulic Kopernika i Tamki. Relacjonuje ten fakt rotmistrz Czesław Szadkowski, szef ochrony osobistej Śmigłego w Warszawie, i Józef Lebedowicz, szef wydziału prezydialnego Obozu Polski Walczącej, organizacji powołanej do życia przez Śmigłego. Być może kiedyś potwierdzi się fakt obecności na tym spotkaniu grupy polskich aktywistów, a więc polityków opowiadających się za współpracą z Niemcami - z księciem Januszem Radziwiłłem, posłem Edwardem Kleszczyńskim i przedstawicielami polskiego episkopatu."
Ilustracja muzyczna: Thirty Seconds To Mars - The Kill
Na początku 1945 NKWD wysłało do Budapesztu dwie specjalne grupy funkcjonariuszy. Jedna miała aresztować Raoula Wallenberga, szwedzkiego dyplomatę i przemysłowca wsławionego uratowaniem przed nazistami setek Żydów. Wallenberg musiał trafić na Łubiankę, bo był w czasie wojny pośrednikiem w tajnych próbach nawiązania pokoju przez Sowietów z Niemcami (Według oficjalnej, sowieckiej wersji Wallenberg został otruty na Łubiance w 1947 r. Wielu ludzi widziało go jednak później żywego - ostatnie relacje pochodzą z lat '80-tych. Czemu KGB miałaby go tak długo trzymać? Jedną z osób biorących udział w jego aresztowaniu był ponoć gen. Leonid Breżniew). Druga grupa specjalna miała aresztować Polaka - płka dypl dra Marian Steifera.
Kim był płk Steifer? Istnym człowiekiem renesansu. Szachistą biorącym udział w międzynarodowych zawodach (wygrał z Capoblancą!), zdolnym piłkarzem, oficerem, który w 1920 r. "ocalił Lwów" a w maju 1926 r. uratował życie gen. Sosnkowskiemu próbującemu popełnić samobójstwo. Po kampanii wrześniowo-październikowej 1939 r. ten piłsudczykowski oficer był nieformalnym liderem polskiego środowiska wojskowego na Węgrzech. Dzięki jego przyjaźni z ministrem obrony krajowej gen. Barthą, polscy wojskowi przebywający w kraju Madziarów cieszyli się dużymi swobodami. Płk Steifer był też bohaterem dosyć niejasnej afery: został oskarżony o prowadzenie tajnych negocjacji pokojowych z Niemcami w Budapeszcie. Jak pisze dr Baliszewski:
"Wszyscy, którzy znaleźli się w orbicie tej tajemnicy, zostali zobowiązani do milczenia pod groźbą śmierci. A choć milczeli, i tak większość z nich nie dożyła końca wojny. I najpewniej nigdy nie dowiedzielibyśmy się, o co chodziło w tzw. sprawie płk. Steifera, gdyby nie pewien do dzisiaj niewytłumaczalny wypadek. W marcu 1942 r. na Dworcu Południowym w Budapeszcie jakiś człowiek rzucił się czy może po prostu wpadł pod pociąg. Mógł to być wypadek, mogło być samobójstwo. Trwała wojna. Ludzie często stawali się ofiarami głębokiej depresji, tęsknoty czy rozpaczy. W tej śmierci było jednak coś dziwnego i niepokojącego. Bo człowiek ten nie miał przy sobie nic, co pozwoliłoby go zidentyfikować. Miał nowy garnitur, nową bieliznę, po raz pierwszy założone obuwie, nieużywaną chusteczkę do nosa, a nawet skarpetki. Nie miał nawet okruszka w kieszeni, jednego choćby źdźbła tytoniu. I tylko w wewnętrznej kieszeni marynarki węgierska policja znalazła złożony we czworo, napisany w obcym języku dokument.
Śledczy ustalili, że ofiarą wypadku był polski oficer z 53. Pułku Piechoty w Stryju major Władysław Załuski, jednoznacznie związany na Węgrzech z obozem piłsudczyków. Ustalili również, że tajemniczy dokument był odpisem wyroku Obywatelskiego Sądu Honorowego w Budapeszcie w sprawie płk. dypl. Mariana Jana Steifera w związku z jego próbą „tworzenia rządu polskiego w porozumieniu z Niemcami". Nikt nie zdołał wyjaśnić prawdziwych okoliczności śmierci majora Załuskiego. (...)
W pierwszych dniach maja 1941 r. porucznik Wojska Polskiego Kazimierz Morvay, syn Węgra i Polki, urodzony i wychowany na Węgrzech, który we wrześniu 1939 r. walczył w polskim mundurze, a w 1941 r. pełnił służbę adiutanta w sekretariacie szefa XXI Oddziału Honwedów, przypadkowo usłyszał, jak kpt. Kormendy meldował płk Balo: „Pułkownik Steifer prosi o przyjęcie przez ministra obrony narodowej gen. Barthę w sprawie utworzenia rządu polskiego współpracującego z Niemcami". Dopiero po złożeniu meldunku kpt. Komendy zorientował się, że ktoś niepowołany usłyszał jego tajną treść. „Jeśli to, co usłyszałeś, wyniesiesz na zewnątrz – ostrzegł Morvaya – będzie z tobą kiepsko”. Por. Morvay, który czuł się bardziej Polakiem niż Węgrem, uznał jednak za swój obowiązek powiadomić, jak to sam ujął, władze podziemne. W Budapeszcie w podziemiu działali zwolennicy gen. Sikorskiego i ich właśnie powiadomił Morvay o skandalicznej treści meldunku. Tak doszło do powołania Sądu Obywatelskiego i najbardziej tajnej rozprawy w historii ostatniej wojny.
Płk. Steifera oskarżali ludzie Sikorskiego: dr Stanisław Bardzik-Lubelski, zastępca delegata Rządu Polski na Węgrzech, i mec. Adolf Witkowski, zastępca delegata ministra skarbu. Bronił go zapalony piłsudczyk mjr Stefan Benedykt. Skład sądu stanowili Adam Opoka Loewenstein z PPS i sędzia Wacław Słoniński ze Stronnictwa Narodowego. Przewodniczył gen. Jan Kołłątaj- Srzednicki. Po pięciu dniach rozprawy i przesłuchaniu stron oraz polskich i węgierskich świadków: „Sąd nie znalazł dowodów, jakoby jakakolwiek grupa obywateli dążyła do współpracy z Niemcami, ale płk dypl. dr inż. Marian Steifer źle zasłużył się Ojczyźnie". Winny czy niewinny? Były rozmowy z Niemcami czy nie? Wyrok sądu zdaje się niczego nie wyjaśniać. Cóż to bowiem znaczy, że płk Steifer źle zasłużył się ojczyźnie? I czym, skoro żadnych rozmów z Niemcami nie było? A może jednak były?
W połowie lat 80. udało mi się dotrzeć do prywatnych dokumentów Steifera. W liście do rodziny w kraju z 18 kwietnia 1941 r. pułkownik pisał: „Już kilkakrotnie robiono mi ze strony węgierskiej, i to od różnych osób, propozycje, ażebym przy pośrednictwie mego dawnego kolegi z wojny światowej poszedł na układ z gospodarzem i na współpracę. Rzekomo byłoby to chętnie przyjęte, bo on nie ma żadnego kandydata na objęcie dawnego, choć bardzo zmniejszonego mieszkania, a ma mu na tem szczególnie zależeć. Jako argument za tem wysuwają, że jednak lepiej choć cośkolwiek z mebli uratować, a zwłaszcza idzie o dzieci, które teraz cierpią najwięcej. Jak się Ty na to zapatrujesz? Z tego mogłaby być i wielka rzecz albo też i wielka hańba". "
Tajne negocjacje w Budapeszcie odbyły się w maju 1941 r. Wiosną 1941 r. w Budapeszcie nagle umiera na "zawał serca" płk Zygmunt Wenda, były wicemarszałek Sejmu, oficer ds. specjalnych poruczeń Naczelnego Wodza. Krążyły później pogłoski, że tworzył Legion Polski na Węgrzech, który miał wkrótce wkroczyć do Polski. Oczywiście naiwnością byłoby sądzić, że za całą aferą stał tylko mało znany, choć niezmiernie zasłużony, płk Steifer czy też płk Wenda. Może pewną wskazówką jest to, że Steifer, skądinąd oficer Oddziału II SG, brał udział w sprowadzeniu na Węgry marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza. Drugi Marszałek w grudniu 1940 r. w brawurowy sposób uciekł z rumuńskiego internowania i rozpoczął działalność w podziemiu. Ten okres jego życia został pięknie opisany przez Cezarego Leżeńskiego w jego "Kwaterze 139" (Szczególnie mi się spodobał w tej opowieści wątek zakochanej w Drugim Marszałku ognistej węgierskiej hrabiny Karoline Marenzi:). Niestety w tym opisie wciąż jest dużo białych plam. Jak pisze dr. Baliszewski:
"Pewne jest tylko to, że gdy kilka miesięcy później, w październiku 1941 r., marszałek Śmigły udawał się w swą ostatnią drogę do Polski, w Budapeszcie żegnali go regent, admirał Miklós Horthy, minister gen. Károly Bartha i płk dypl. dr Marian Steifer."
Po drugiej stronie Karpat, w Polsce na dworcu kolejowym witał z kolei marszałka Śmigłego inż Stefan Witkowski, dowódca "Muszkieterów", najlepszej organizacji wywiadowczej II wojny światowej. Witkowski to zdolny naukowiec pracujący m.in. nad takimi zagadnieniami jak "darmowa energia" czy "promienie śmierci", człowiek wielu twarzy i kontaktów. Jak czytamy o jego siatce:
"Oto w pierwszych miesiącach niemieckiej okupacji, gdy Związek Walki
Zbrojnej (ZWZ) uczył się dopiero zasad konspiracji, Muszkieterowie już wysyłali
z Polski meldunki do Paryża. Tym jednak, co miało stać się ich dumą, była
komórka oznaczona kryptonimem 29, czyli tzw. wywiad głęboki, wnikanie w szeregi
wroga. Witkowskiemu udało się umieścić swoich ludzi w całej okupowanej Europie,
a co najważniejsze - w Rzeszy. Jego agentka znalazła się w sztabie admirała
Canarisa, szefa Abwehry, niemieckiego wywiadu wojskowego. Agenci pracowali w
ministerstwie spraw zagranicznych, a nawet w kwaterze głównej Hitlera. Rezultaty
ich pracy dla brytyjskiego wywiadu (a nie znamy wszystkich, bo Brytyjczycy jak
dotąd nie ujawnili polskich meldunków wywiadowczych) trudno przecenić.
To Muszkieterowie dostarczyli plany portu w Hamburgu z zaznaczonymi
stanowiskami okrętów Kriegsmarine, dzięki czemu RAF mógł przeprowadzić
precyzyjne bombardowania. Muszkieterowie zdobyli też i przekazali do Londynu
plany konstrukcyjne niemieckich łodzi podwodnych. Z ich źródła pochodzą pierwsze
meldunki o koncentracji wojsk niemieckich nad granicami Belgii i Holandii.
Zapowiadali również uderzenie na Rosję. Na rok przed założeniem Treblinki agenci
Muszkieterów ujawnili ludobójcze zamiary Rzeszy. Odnotowywali najmniejsze ruchy
wojsk niemieckich w Polsce i zbrodnie okupanta. Witkowski zorganizował znakomitą
łączność z Budapesztem, montując w międzynarodowych pociągach skrytki, w których
były przewożone meldunki, prasa i serwis fotograficzny.
Główną przyczyną sukcesu wywiadu Witkowskiego była klasa jego agentów.
Wciągnął do organizacji przedstawicieli najznakomitszych polskich rodzin
arystokratycznych, którzy dzięki koligacjom z arystokracją europejską mogli
liczyć na pomoc w niemal każdym zakątku okupowanej Europy. Do najbliższych
współpracowników doktora Z., jak nazywano Witkowskiego, należała oprócz
wspomnianej już hrabiny Teresy Łubieńskiej, hrabina Klementyna Mańkowska z domu
księżna Czarkowska-Golejewska, hrabiowie Plater-Zyberk, Sobański, Wielopolski,
Czetwertyński, członkowie rodzin Dembińskich, Skarbków, Grocholskich, Odrowążów.
Aby pojąć wagę tych kontaktów, wystarczy przywołać jeden z modelowych przykładów
współpracy rodzinnej: podczas gdy jeden z braci E. służył w Muszkieterach, drugi
- von E. - był generałem SS.
Powyżej: Krystyna Skarbek, jedna z agentek Muszkieterów
Pełną wiedzę na temat rodzinnych powiązań i kontaktów swoich agentów miał w
organizacji jedynie Witkowski. Muszkieterowie w swoich raportach nazwiska
zastępowali kryptonimami liczbowymi, a podstawową ich zasadą było milczenie o
własnej pracy. Przykładem konspiracji wewnętrznej była praktyka składania
meldunków przez francuskiego agenta Muszkieterów w konfesjonale jednego z
paryskich kościołów. Nie miał pojęcia, komu "spowiadał się" co tydzień i nawet
po wojnie nie udało się tego ustalić. Muszkieterowie byli też jedyną formacją
wywiadowczą w Europie, penetrującą stalinowską Rosję. I to zarówno przed, jak i
po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej.
Kim byli mocodawcy Stefana Witkowskiego? Czy byli nimi Brytyjczycy, którzy
straciwszy swoje siatki na Wschodzie, odbudowywali je rękami Muszkieterów? Czy
może Watykan, wspierający polskich agentów nie tylko modlitwą i poświęconymi
przez Ojca Świętego Piusa XII różańcami, ale także sporymi funduszami? Faktem
jest, że patronką Muszkieterów była Matka Boska Jazłowiecka, której ryngrafy i
obrazki znajdują się do dzisiaj w każdym muszkieterskim domu."
To Muszkieterowie już w 1940 r. odkryli zbrodnię katyńską i powiadomili o niej rząd Sikorskiego. Ich meldunek został olany. Na przełomie 1940 r. i 1941 r. organizacja rozpoczyna antysowiecką współpracę wywiadowczą z Niemcami. Muszkieterowie organizują też w październiku 1941 r. przerzut Drugiego Marszałka do okupowanej Polski. Śmigły-Rydz mieszka w Warszawie, przy ul. Sandomierskiej 18, u wdowy po gen. Maxymowiczu-Raczyńskim (byłym dowódcy wojsk pancernych, który zmarł w 1938 r. w berlińskim metrze na "zawał serca"). Również w październiku 1941 r. były premier Leon Kozłowski, były sowiecki więzień (stracił oko podczas brutalnego przesłuchania na Łubiance) przekracza niemiecko-sowiecką linię frontu i udaje się przez Warszawę do Berlina. W listopadzie spotyka się w Warszawie z Drugim Marszałkiem. I znowu Baliszewski:
"Do tego tajnego spotkania doszło w rejonie ulic Kopernika i Tamki. Relacjonuje ten fakt rotmistrz Czesław Szadkowski, szef ochrony osobistej Śmigłego w Warszawie, i Józef Lebedowicz, szef wydziału prezydialnego Obozu Polski Walczącej, organizacji powołanej do życia przez Śmigłego. Być może kiedyś potwierdzi się fakt obecności na tym spotkaniu grupy polskich aktywistów, a więc polityków opowiadających się za współpracą z Niemcami - z księciem Januszem Radziwiłłem, posłem Edwardem Kleszczyńskim i przedstawicielami polskiego episkopatu."
Mniej więcej w tym samym czasie, w drugą stronę udaje się misja Muszkieterów do gen. Andersa. Przewodzi jej rtm. Szadkowski. Jak czytamy u wiadomego autora:
"18 stycznia generał Anders wydał bankiet na cześć polskich oficerów przybyłych z kraju. Toastom nie było końca. Święcono polską odwagę, gratulowano patriotyzmu. W uznaniu zasług Szadkowski mianowany został zastępcą dowódcy pocztu przybocznego gen. Andersa. Chwilę później wybuchł skandal.
"18 stycznia generał Anders wydał bankiet na cześć polskich oficerów przybyłych z kraju. Toastom nie było końca. Święcono polską odwagę, gratulowano patriotyzmu. W uznaniu zasług Szadkowski mianowany został zastępcą dowódcy pocztu przybocznego gen. Andersa. Chwilę później wybuchł skandal.
Nagle, jak zapisał w swojej relacji rtm. Szadkowski, "generał Okulicki
zapytał o Śmigłego. Padały różne odpowiedzi. Jedni twierdzili, że jest w
Budapeszcie, inni, że w Ankarze. Wszyscy patrzyli pytająco na mnie. Ja
nachyliłem się do Andersa i cicho powiedziałem: To, co mam do przekazania,
przeznaczone jest wyłącznie dla Pana Generała. Proszę o rozmowę na osobności.
Gdy do niej niebawem doszło, powiedziałem: Śmigły jest w Warszawie i razem z
legionistami szykują zamach na Sikorskiego. Dodałem, że gen. Grot-Rowecki bez
wiedzy i zgody Naczelnego Wodza mianował szefem sztabu ZWZ płk. Tadeusza
Pełczyńskiego, lecz Warszawa trzyma to w najściślejszej tajemnicy".
Anders był, jak relacjonuje rotmistrz, "wstrząśnięty i zaskoczony". Nie
miał powodu wątpić w słowa tego, który mu je przekazał. Szadkowski dowodził
ochroną osobistą Śmigłego i nie odstępował go na krok - trudno było wyobrazić
sobie bardziej wiarygodnego świadka."
Ilustracja muzyczna: Thomas Bergersen - Heart
Po odkryciu tego zdarzenia przez Sowietów, trzeba zatuszować sprawę. Z Londynu do Warszawy i Buzułuku idą rozkazy od gen. Sikorskiego nakazujące uśmiercenie Leona Kozłowskiego, rtm. Szadkowskiego, inż Witkowskiego i marszałka Śmigłego-Rydza. Wyroku na rotmistrzu nie wykonano, premier Kozłowski też był poza zasięgiem (zginął w maju 1944 r. - oficjalnie w wyniku nalotu bombowego, nieoficjalnie na "zawał serca"). Gen. "Grot" odmówił wykonania wyroku na Witkowskim i Drugim Marszałku. Witkowski zostaje jednak zastrzelony na ul. Wareckiej we wrześniu 1942 r. przez oddział likwidacyjny AK. Drugi Marszałek, według oficjalnej wersji, umiera w nocy z 1 na 2 grudnia 1941 r. na "angina pectoris" i zostaje pochowany na Powązkach w Kwaterze 139 (polecam udanie się na jego grób, nawet jeśli jest on tylko symboliczny).
Według wersji dra Baliszewskiego, dopuszczanej również przez dra Gałęzowskiego, Śmigły-Rydz zostaje porwany i uwięziony. Tam odnawia mu się gruźlica. Zostaje przeniesiony do sanatorium w Otwocku, gdzie umiera prawdopodobnie 3 sierpnia 1942 r. Jak podaje dr Baliszewski: "Pozostawił po sobie jeszcze jeden skarb - pamiętnik, w którym zapisywał swoje myśli, spostrzeżenia i oceny osób, z którymi się stykał. - W ostatnim
stadium choroby bardzo cierpiał, dusił się, nie mógł mówić. Pamiętnik to była
jego jedyna forma komunikacji ze światem - dodaje Baliszewski.Pewnego
jesiennego dnia 1943 roku do drzwi mieszkania Marty Rydz zapukał Eugeniusz
Ejgin, oficer z kancelarii Śmigłego-Rydza. Zgodnie z ostatnim życzeniem
swego
dowódcy przywiózł jego przedśmiertne zapiski. ". Marta Rydz, wdowa po marszałku zostaje zabita w 1951 r. we Francji. Jej ciało
poćwiartowano. Pamiętnika męża - dokumentu, który wywróciłby całą naszą wiedzę o
drugiej wojnie światowej nigdy nie znaleziono. W tajemniczych okolicznościach
giną po wojnie również agenci Muszkieterów, np. Krystyna Skarbek - pierwowzór
Vesper Lynd z "Casiono Royale".
Czy doszło więc na jesieni 1941 r. do próby zamachu stanu i stworzenia w
Polsce rządu, który ułożyłby stosunki z Niemcami? Za tym przemawia logika. Na
jesieni 1941 r. wojska niemieckie stały już pod Moskwą i wydawało się, że lada
chwila ZSRR upadnie. Fakt tych negocjacji potwierdził zresztą sam gen. Sikorski!
Baliszewski: " A jednak w Warszawie końca 1941 r. coś się działo. Wystarczy
sięgnąć do listu gen. Władysława Sikorskiego do ambasadora w Moskwie Stanisława
Kota z 26/27 marca 1942 r.: "Zgodnie z raportem, który otrzymałem 20 stycznia,
Naród Polski mimo okrutnych prześladowań odpowiedział stanowczo odmownie na
wezwanie do udziału w krucjacie przeciw bolszewikom, co było połączone z
poważnymi koncesjami na rzecz Polski". Jakimi koncesjami? Czyje wezwanie? Do
kogo skierowane? Dokument na to nie odpowiada. Wiadomo jednak, że kilka dni
wcześniej, 24 marca 1942 r., w rozmowie z prezydentem Rooseveltem Sikorski
stwierdził: "... tak niedawno, bo zaledwie 20 stycznia, wszystkie polityczne
partie Polski zadeklarowały swoją jednomyślną decyzję nieulegania sugestiom
niemieckim i nieuczestniczenia Polski w jakiejkolwiek formie w kampanii
antyrosyjskiej, w zamian za co Polacy mieli obiecane przywrócenie normalnych
warunków na terytorium polskim (...) Choć do powstania proniemieckiego rządu
kolaboracyjnego nie doszło, to jednak w Warszawie w listopadzie 1941 r.
formowany był gabinet. Ktoś, jak wynika z relacji pani Władysławy Namysłowskiej,
rozdzielał nominacje rządowe, skoro jej mąż, prokurator Józef Namysłowski,
blisko związany wówczas z Rydzem-Śmigłym, otrzymał nominację na wojewodę
pomorskiego.".
Przywrócenie normalnych warunków na terytorium polskim. Wojewoda pomorski.
W maju 1941 r., w tym czasie, gdy w Budapeszcie toczą się tajne
polsko-niemieckie rozmowy, z misją pokojową do Anglii, za wiedzą i z
błogosławieństwem Hitlera, udaje się Rudolf Hess. Jego samolot rozbija się w
Szkocji, Hess trafia do Tower, a jego brytyjscy partnerzy polityczni (frakcja
związana z królem Jerzym VI) zostają skompromitowani. Hess opowiedział potem swojemu synowi Wolfowi Rudigerowi Hessowi,
szczegóły swoje misji pokojowej. Przewidywała ona odwrót przez Niemcy ze
wszystkich jak dotąd okupowanych terytorium. Czyli także z Polski i polskiego
Pomorza. To dlatego Drugi Marszałek mógł wyznaczać na jesieni 1941 r. nowego
wojewodę pomorskiego. Rudolf Hess "popełnia samobójstwo" w więzieniu w Spandau
17 sierpnia 1987 r. Schorowany starzec, który nie potrafi sam sobie ukroić
kromki chleba zawiązuje skomplikowany węzeł i się wiesza. Akurat gdy Gorbaczow
sugeruje jego zwolnienie z więzienia... Hess i Marta Rydz musieli zginąć, by nie
wyszła na jaw prawda o wojennych planach Zjednoczonej Europy. Planach, których
ujawnienie kosztowałoby kariery wielu ludzi...
Ps. Próba porozumienia z Niemcami przez polskie siły polityczne została podjęta już
w 1940 r. W obliczu klęski Francji, pisarz Stanisław Cat-Mackiewicz spłodził
tzw. memoriał z Liburne. Ofertę dla Niemców: utworzenia polskiego rządu
kolaboracyjnego. Jak czytamy: " Inicjatorem propozycji był płk Jan Kowalewski,
przed wojną szef sztabu w Obozie Zjednoczenia Narodowego (OZON). Podpisali je:
Stanisław Cat-Mackiewicz, wybitny publicysta II RP, znany germanofil i
antykomunista; Ignacy Matuszewski, jeden z czołowych piłsudczyków; Tadeusz
Bielecki, po śmierci Dmowskiego przywódca Stronnictwa Narodowego; Jerzy
Zdziechowski, polityk narodowo-demokratyczny i wiceprezes Centralnego Związku
Przemysłu, Górnictwa, Handlu i Finansów (tzw. Lewiatana); Emeryk Hutten-Czapski,
poseł na sejm z ramienia BBWR i przewodniczący Związku Ziemian; Jerzy Kurcjusz,
działacz ONR-ABC, i Stanisław Strzetelski, na emigracji we Francji zastępca
przewodniczącego polskiego Związku Dziennikarzy. Według posła niemieckiego w
Lizbonie memorandum poparł, ale go nie podpisał, także Jan Szembek, w latach
1932-1939 zastępca ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, a na emigracji
zagorzały przeciwnik rządu Sikorskiego."
czwartek, 20 czerwca 2013
Krótka historia sabotażu lotniczego: część 20 - TWA 800
Samolot linii TWA lot 800 z Nowego Jorku do Paryża eksplodował w powietrzu 17 lipca 1996 r. o godz. 20:21 EDT , w 12 minut po starcie z lotniska JFK. W tej katastrofie zginęło 230 osób. Po kilku tygodniach badań FBI oraz NTSB za oficjalną przyczynę uznały zapłon oparów paliwa przez iskrę elektryczną. W opinii wielu ekspertów ta teoria była dosyć naciągana. Obecnie grupa śledczych z NTSB oraz innych organizacji pracujących nad tą sprawą chce wznowienia śledztwa. Twierdzą, że to był zamach. Lot TWA 800 został zestrzelony za pomocą pocisku rakietowego. Wyprodukowali film dokumentalny "Silenced: TWA 800 and subversion of justice", w którym podważają oficjalną wersję. Nie są oczywiście pierwszymi, którzy to robią. Yossef Bodansky, ekspert od terroryzmu pracujący dla komisji Kongresu USA, ponad dekadę temu pisał w swojej książce "Bin Laden. Człowiek, który wypowiedział wojnę Ameryce", że zamach na TWA 800 został dokonany przez al-Kaidę. Ta organizacja terrorystyczna zresztą do niego się przyznała. Zestrzelenie TWA 800 było częścią kampanii terroru, w której skład wchodził m.in. zamach na koszary w Khobar. Cele w tej kampanii zostały wyznaczone przez tzw.Komitet Trzech Międzynarodówki Hezbollahu (sponsorowanego przez Iran forum współpracy terrorystów): Osamę bin Ladena, Imada Mugniyeh i Hassana at-Tourabiego. W 1998 r. William S. Donaldson, emerytowany oficer US Navy, opublikował raport, w którym udowodnił, że TWA 800 został zestrzelony przez dwa pociski wystrzelone z powierzchni wody. Co najmniej kilkanaście relacji naocznych świadków mówi, że TWA 800 został trafiony przez szybko zbliżającą się do niego "kulę światła". Jeden ze świadków zidentyfikował ten obiekt jako pocisk rakietowy - był pilotem śmigłowca w czasie wojny wietnamskiej, widział dziesiątki takich pocisków lecących w jego stronę, więc pewnie zna się na rzeczy. Sherman Skolnick, legendarny badacz teorii spiskowych, otrzymał relację oficera amerykańskich służb specjalnych mówiącą, że TWA 800 został zestrzelony przez rakietę wystrzeloną z irańskiej łodzi podwodnej kierowanej przez rosyjską, najemniczą załogę.
Dlaczego TWA 800 stał się celem ataku? Niepotwierdzone informacje mówią, że na pokładzie tej maszyny zginęło kilku agentów francuskich służb specjalnych. Ich dowódca ponoć odmówił powrotu do Paryża tym lotem. Dlaczego zatuszowano ten zamach terrorystyczny? Zbliżały się wybory prezydenckie i zapewne było bardzo niewygodne dla Billa Clintona angażowanie się w tym momencie w międzynarodowy konflikt. Wiadomo, że tuż przed wyborami prezydent Clinton nagle przerwał operację Golden Ox mającą na celu porwanie Imada Mugniyeh w jednym z krajów Zatoki Perskiej. Były agent FBI Paul Williams w każdym bądź razie twierdzi, że rządowi USA zdarzało się kilkakrotnie tuszować zamachy terrorystyczne na samoloty pasażerskie i przedstawiać je jako "zwyczajne katastrofy". Czytelnicy "Krótkiej historii sabotażu lotniczego" już to pewnie jednak wiedzą :)
środa, 19 czerwca 2013
Iran: co przyniesie nuklearny dziadzio - nowy prezydent?
Ja się tu zająłem historią, a ciekawe rzeczy dzieją się też na Bliskim Wschodzie (i nie mam tu na myśli wizyty Falangi w obozach Sabra i Szatila :). Ot dzisiaj się dowiadujemy, że John F. Kerry, amerykański sekretarz stanu uznawany powszechnie za miękkiego, przedstawił w zeszłym tygodniu pomysł ataku powietrznego na syryjskie lotniska. Jego entuzjazm został jednak utemperowany przez Szefa Połączonych Sztabów gen. Dempseya, który zwrócił uwagę na to, że Kerry nie ma pomysłu na działania USA po takim bombardowaniu. Obama zdaje się też nie wiedzieć, co ma robić, być może liczył na jakiś deal z Putinem na szczycie G8, ale mu się nie udało. (Co ciekawe podziały w sprawie konfliktu syryjskiego przebiegają przez amerykański establiszment zygzakiem. O ile Bill Clinton wzywa do ataku na Syrię, podobnie jak senator John McCain, to konserwatystka Sarah Palin mówi, że konflikt syryjski należy zostawić do rozstrzygnięcia Allahowi). Obama być może nie chce tykać tematu Syrii, by sobie nie zamykać drogi do porozumienia z nowym, umiarkowanym prezydentem Iranu Hassanem Rohanim.
Co prawda w Iranie prezydent nie ma decydującego słowa, i zawsze może też skończyć kadencję przed terminem, jeśli będzie zbytnio podskakiwał Chamenejemu, ale wszyscy mają co do Rohaniego wielkie oczekiwania. Wszak głosowało na niego ponad 50 proc. Irańczyków (Ahmadinedżad tym razem nie pozwolił sfałszować wyborów), wszak nie wypowiada się tak ostro jak inni, wszak w 2003 r. na dwa lata zamroził program nuklearny... Należy jednak pamiętać, że to wciąż człowiek z obecnego establiszmentu, były negocjator nuklearny, były sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Może mądrzejszy od innych (nalegał na zawieszenie programu nuklearnego, by nie dawać Amerykanom pretekstu do ataku), ale zawsze człowiek, który będzie działał w określonych granicach. Jego syn popełnił w 1992 r. samobójstwo zostawiając list, a w nim słowa: "Nienawidzę twojego rządu, twoich kłamstw, twojej korupcji, twojej religii i twojej hipokryzji". Być może jego wybór zaostrzy walkę frakcji na szczytach władzy (a takie walki zawsze sprzyjają zmianom), ale i tak Irańczycy mają niewielki wybór. Nawet tacy "reformiści" jak Rafsandżani czy Chatami mają krew na rękach. Zdobywca drugiego miejsca w wyborach to były dowódca lotnictwa Korpusu Strażników Rewolucji a zdobywca trzeciego to były dowódca Korpusu Strażników Rewolucji.
UPDATE: Rohani brał udział w planowaniu zamachów na centrum żydowskie i ambasadę Izraela w Buenos Aires w 1994 r.
Bonusowo: ciekawy wywiad dotyczący kemalizmu i zamieszek w Turcji i smaczny news z Korei Płn: Kim Jong Un rozdaje współpracownikom "Mein Kampf" i twierdzi, że są tam wskazówki dotyczące rozwoju gospodarki. No cóż, z tą książką nie rozstawał się też Fidel Castro a lubił ją też Salvador Allende - i jakoś nie udało im się doprowadzić u siebie do cudu gospodarczego.
Powyżej: "Poppin bottles in the ice, like a blizzard
When we drink we do it right gettin slizzard..."
Co prawda w Iranie prezydent nie ma decydującego słowa, i zawsze może też skończyć kadencję przed terminem, jeśli będzie zbytnio podskakiwał Chamenejemu, ale wszyscy mają co do Rohaniego wielkie oczekiwania. Wszak głosowało na niego ponad 50 proc. Irańczyków (Ahmadinedżad tym razem nie pozwolił sfałszować wyborów), wszak nie wypowiada się tak ostro jak inni, wszak w 2003 r. na dwa lata zamroził program nuklearny... Należy jednak pamiętać, że to wciąż człowiek z obecnego establiszmentu, były negocjator nuklearny, były sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Może mądrzejszy od innych (nalegał na zawieszenie programu nuklearnego, by nie dawać Amerykanom pretekstu do ataku), ale zawsze człowiek, który będzie działał w określonych granicach. Jego syn popełnił w 1992 r. samobójstwo zostawiając list, a w nim słowa: "Nienawidzę twojego rządu, twoich kłamstw, twojej korupcji, twojej religii i twojej hipokryzji". Być może jego wybór zaostrzy walkę frakcji na szczytach władzy (a takie walki zawsze sprzyjają zmianom), ale i tak Irańczycy mają niewielki wybór. Nawet tacy "reformiści" jak Rafsandżani czy Chatami mają krew na rękach. Zdobywca drugiego miejsca w wyborach to były dowódca lotnictwa Korpusu Strażników Rewolucji a zdobywca trzeciego to były dowódca Korpusu Strażników Rewolucji.
UPDATE: Rohani brał udział w planowaniu zamachów na centrum żydowskie i ambasadę Izraela w Buenos Aires w 1994 r.
Bonusowo: ciekawy wywiad dotyczący kemalizmu i zamieszek w Turcji i smaczny news z Korei Płn: Kim Jong Un rozdaje współpracownikom "Mein Kampf" i twierdzi, że są tam wskazówki dotyczące rozwoju gospodarki. No cóż, z tą książką nie rozstawał się też Fidel Castro a lubił ją też Salvador Allende - i jakoś nie udało im się doprowadzić u siebie do cudu gospodarczego.
Powyżej: "Poppin bottles in the ice, like a blizzard
When we drink we do it right gettin slizzard..."
wtorek, 18 czerwca 2013
Nasze matki, nasi ojcowie - recenzja
TVP zaczęła pokazywać niemiecki serial "Nasze matki, nasi ojcowie", ale ja zdołałem już wcześniej zapoznać się z tą produkcją. Myślę, że mógłby być z niej dobry serial wojenny (oczywiście nie tak dobry jak "Kompania Braci"), jednakże widać w tym dziełku - podobnie jak w "Pokłosiu" - sporo komizmu nie planowanego przez scenarzystów i reżysera. Przyjrzyjmy się scenom, w których występują polscy partyzanci. Kogo Wam przypomina ich dowódca (po prawej)?
Tak, macie dobre skojarzenia. To wyraźne nawiązanie do sierżanta Oddballa z "Kelly's Heroes", dowódcy amerykańskiego pancernego oddziału maruderów.
I w niemieckim serialu AK-owcy są pokazani niemal jak maruderzy z "Kelly's Heroes". Rozwaliło mnie, gdy podczas sceny zasadzki na niemiecki patrol, dowódca polskich partyzantów wydał rozkaz: "Zabierajcie im portfele, zegarki, złote zęby". Zabrakło tylko gostków z fezami na głowach i tekstów w stylu: "Odrobinę pozytywnego myślenia. Wyobraź tam sobie piękny most". :)
No cóż, serial "Nasze matki, nasi ojcowie" to nieco schizofreniczna mieszanka powagi i komizmu, samobiczowania i samowybielania się. To pokaz niesamowitej głupoty i arogancji. Nie rozumiem czemu upadająca TVP marnuje pieniądze na zakup takiej produkcji. Jest przecież wiele lepszych filmów i seriali wojennych. (Baj de łej: zauważyliście, że najlepsze filmy o niemieckim udziale w II wojnie światowej zrobili Amerykanie - np. "Most na Renie". Tak samo jak najlepsze filmy o japońskim wkładzie w ten konflikt: "Listy z Iwo Jimy", "Tora! Tora! Tora!" czy "Bitwę o Midway".) Moja skromna sugestia: moglibyście zamiast kwaśnego niemieckiego serialu, wyemitować np. zabawny, ciepły i pełen militarystycznych smaczków serial anime "Girls und Panzer". A skoro już mowa o tym anime. Jako jego fan i zarazem fan "Kompanii Braci" nie mogłem nie wrzucić tutaj poniższego klipu :)
Tak, macie dobre skojarzenia. To wyraźne nawiązanie do sierżanta Oddballa z "Kelly's Heroes", dowódcy amerykańskiego pancernego oddziału maruderów.
I w niemieckim serialu AK-owcy są pokazani niemal jak maruderzy z "Kelly's Heroes". Rozwaliło mnie, gdy podczas sceny zasadzki na niemiecki patrol, dowódca polskich partyzantów wydał rozkaz: "Zabierajcie im portfele, zegarki, złote zęby". Zabrakło tylko gostków z fezami na głowach i tekstów w stylu: "Odrobinę pozytywnego myślenia. Wyobraź tam sobie piękny most". :)
No cóż, serial "Nasze matki, nasi ojcowie" to nieco schizofreniczna mieszanka powagi i komizmu, samobiczowania i samowybielania się. To pokaz niesamowitej głupoty i arogancji. Nie rozumiem czemu upadająca TVP marnuje pieniądze na zakup takiej produkcji. Jest przecież wiele lepszych filmów i seriali wojennych. (Baj de łej: zauważyliście, że najlepsze filmy o niemieckim udziale w II wojnie światowej zrobili Amerykanie - np. "Most na Renie". Tak samo jak najlepsze filmy o japońskim wkładzie w ten konflikt: "Listy z Iwo Jimy", "Tora! Tora! Tora!" czy "Bitwę o Midway".) Moja skromna sugestia: moglibyście zamiast kwaśnego niemieckiego serialu, wyemitować np. zabawny, ciepły i pełen militarystycznych smaczków serial anime "Girls und Panzer". A skoro już mowa o tym anime. Jako jego fan i zarazem fan "Kompanii Braci" nie mogłem nie wrzucić tutaj poniższego klipu :)
sobota, 15 czerwca 2013
Największe sekrety: Wrześniowa mgła - cz.4. Bracia Słowianie
"Łączy nas jedno: użyjemy wszystkich środków, by chronić swą dumę"
Kuchiki Byakuya, "Bleach"
Openining: Angel Beats Opening combined version
Wydarzenia 17 i 18 września 1939 r. były przez wiele lat zafałszowane - i takie pozostają również dzisiaj. Tuszowano nie tylko prawdziwe okoliczności sowieckiej inwazji i francuskiej zdrady, ale również przeprowadzonego zamachu stanu. Wmawiano nam więc dość długo, że marszałek Śmigły-Rydz nie wiedział w jakim charakterze wkracza sowiecka armia do Polski i w związku z tym w swojej ogólnej dyrektywie z 17 września zakazał z Sowietami walczyć. Co prawda w niektórych miejscach Sowieci przekraczali naszą granicę z polskimi flagami na czołgach, udając sojuszników, ale już o godz. 6.00 17 IX września marszałkowi raportowano, że były to tylko wojenne bolszewickie fortele. Od rana wysyłane są do naszych wojsk na Kresach szczegółowe rozkazy wyznaczające im konkretne zadania w walce z Sowietami. Ogólna dyrektywa powstała późnym popołudniem, po konsultacjach marszałka z prezydentem, ministrami i sojuszniczymi misjami dyplomatycznymi. Przypomnijmy tekst tego dokumentu: ""Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami - bez zmian. Miasta do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii." (Francuscy dyplomaci chcieli do niej dołączyć fragment: "Charakter wystąpienia sowieckiego wyjaśnia się na drodze dyplomatycznej". Polskie władze stanowczo zaprotestowały jednak przeciwko temu fałszowi.). Sens tego dokumentu brzmiał: "Gra skończona. Żadnych akcji ofensywnych przeciwko Sowietom - bo nie mamy już szans. Można jednak walczyć w samoobronie i przebijać sobie drogę na południe. Macie wolną rękę jak tam się dostać." Tekstu oryginalnego dyrektywy ogólnej nie ma, wiadomo jednak, że krążyła w kilku wersjach - na pewno jednak nie zakazywano w niej walki z Sowietami. Gen. Stachiewicz nawet po wydaniu dyrektywy wydzwaniał zaś do dowódców poszczególnych oddziałów podając im szczegółowe rozkazy.
(Czemu więc polski rząd popełnił fatalny błąd nie wypowiadając wojny ZSRR? Żadnego błędu nie było. Wojny Niemcom też nie wypowiedzieliśmy. Zgodnie z prawem międzynarodowym strona napadnięta nie musi wypowiadać wojny napastnikowi. Przemówienie prezydenta Mościckiego oraz szereg aktów urzędowych polskich władz z tamtych dni jednoznacznie nazywał sowiecki postępek agresją. Sztab Naczelnego Wodza 21 września określił nawet Sowietów jako głównego wroga. Szczegółowo pisze o tym m.in. Konstantynowicz. ""Dnia 17 września 1939. Telefonogram do Konsulatu R.P. w Czerniowcach. Natychmiast nadać depeszę claris następującej treści do Paryza, Londynu, Rzymu, Waszyngtonu, Tokio, Bukaresztu: 'W dniu dzisiejszym wojska sowieckie dokonały agresji przeciwko Polsce przekraczając granicę w szeregu punktów znacznymi oddziałami. Polskie oddziały stawiły opór zbrojny. Wobec przewagi sił prowadzą walkę odwrotową. Założyliśmy w Moskwie protest. Działanie to jest klasycznym przykładem agresji.' Beck")
Dyrektywa ogólna zostaje nadana radiowo, otwartym tekstem 17 września o godz. 21, gdy Naczelny Wódz wyjechał ze sztabu. Jednakże część polskich dowódców już kilka godzin wcześniej powołuje się na tajemnicze rozkazy ze Sztabu Naczelnego Wodza rzekomo nakazujące im "z Sowietami nie walczyć" a nawet, by Sowietów traktować jako sojuszników. Jednym z tych dowódców był płk Jan Skorobohaty-Jakubowski, dowódca GO "Dubno". 17 września o godz. 15 mówi kilku tysiącom swoich żołnierzy, że dostał rozkazy, by z Sowietami nie walczyć. Następnie zarządza odwrót do granicy - dziwnym trafem, mając otwartą w miarę bezpieczną drogę na południowy zachód prowadzi ich na południowy wschód, naprzeciw nacierających Sowietów. Na przedzie jadą bez ubezpieczenia ciężarówki z oficerami, wpadają w zasadzkę, ginie kilkadziesiąt osób, reszta grupy zostaje poddana bolszewikom. Płk Skorobohaty-Jakubowski rozpływa się w powietrzu i wypływa w Paryżu, w 1940 r. gen. Sikorski mianuje go swoim pierwszym Delegatem Rządu na Kraj, a po latach prezydent Wałęsa odznacza go pośmiertnie Orderem Orła Białego.
Już o 8.00 rano z tajemniczego źródła rozkaz "z Sowietami" nie walczyć dostaje gen. Mieczysław Smorawiński, dowódca zgrupowania we Włodzimierzu Wołyńskim. O 12.45 rozkazuje on swoim wojskom; "Żadnej walki nie przyjmować. Ja o zamiarach Rosji nic nie wiem, nie możemy posądzić ZSSR o agresję". Gen. Smorawiński został rozstrzelany w Katyniu, więc nie zdołał później wyjaśnić co go skłoniło do takich przemyśleń...
Gdy Sowieci podchodzą pod Lwów, miasto zostaje im poddane, mimo możliwości dalszej obrony przez jego komendanta gen. Władysława Langnera. Po podpisaniu dokumentów kapitulacyjnych gen. Langner mówi: ""Z Niemcami prowadzimy wojnę. Miasto biło się z nimi przez 10 dni. Oni, Germanie, wrogowie całej Słowiańszczyzny. Wy jesteście Słowianie...". Bracia Słowianie zapraszają go do Moskwy na rozmowy związane z "formalnościami kapitulacyjnymi". 20 listopada gen. Langner całkiem swobodnie przekracza jednak granicę z Rumunią i udaje się do Francji, gdzie nikt mu nie zadaje "zbędnych pytań", mimo jego dziwnego postępowania w czasie obrony miasta przed Niemcami. U Konstantynowicza czytamy: ""W ogniu walk 16 września zadziwia postawa generała Langnera, który dnia 16 września nie stoczył żadnych walk pod Lwowem. Langner tego dnia nie zgodził się też na pomoc artyleryjską dla Maczka, mimo że szwadrony Maczka miały dnia 16 września kontakt z siłami Sosnkowskiego w Janowie Lwowskim. A przecież Niemcy 16 września "mieli skąpo amunicji" i głodowali pod Lwowem!"
Ciekawe rzeczy się działy wówczas również w Warszawie. 17 września, jak podaje dr Baliszewski: "O godz. 18.20 w ręce płk. Lipińskiego trafiła depesza, którą gen. Rómmel nakazał wysłać przez radio do Wacława Grzybowskiego, ambasadora RP w Moskwie. „Nakazałem wojska sowieckie wkraczające w granice Polski traktować jako wojska sprzymierzone” – napisał w depeszy. Pod depeszą dopisano: „Prosimy wszystkich, którzy tę wiadomość usłyszą, zakomunikować ją najbliższej władzy wojskowej polskiej”. Płk Lipiński, co oczywiste, natychmiast wstrzymał wysłanie depeszy. Na pytanie skierowane do dowództwa armii: „Co to wszystko ma znaczyć i od kiedy to dowódca armii decyduje o sprawach wojny i pokoju?!" od pułkowników Arciszewskiego i Pragłowskiego otrzymał wyjaśnienie, że „ponieważ nie ma rządu, bo uciekł z kraju, a Moskale zajmują wschód, trzeba stworzyć rząd, który by Polskę reprezentował i prowadził wojnę z jednym tylko przeciwnikiem. Właśnie rząd taki w Warszawie się tworzy”. Historyk Jerzy Łojek, który próbował zbadać te tajemnicze zdarzenia, w swej pomnikowej pracy o agresji 17 września 1939 r. zapisał, że „już o godzinie 10 dnia 17 września (a więc na wiele godzin przed nadaniem przez Naczelne Dowództwo w Kołomyi „dyrektywy ogólnej" w sprawie niestawiania oporu Armii Czerwonej) wysłannik dowodzącego obroną Warszawy gen. Rómmla odbył konferencję z… jednym z członków ambasady ZSSR, a na podstawie oświadczeń tegoż dyplomaty gen. Rómmel wydał rozkaz do wojsk polskich (jak się wydaje – wszystkich), by nie bić się z bolszewikami”. (...)W swoich wspomnieniach Rómmel ujawnił informacje uzyskane przez jego trzech wysłanników (płk. Piaseckiego oraz majorów Wernica i Młoszewskiego) od jakiegoś nieznanego z nazwiska urzędnika ambasady sowieckiej w Warszawie. „Osobiście wyraził pogląd, że Polska nie ma powodów obawiać się ZSRR i że jego zdaniem akcja rządu radzieckiego w żadnym wypadku nie jest przejawem wrogości w stosunku do Polski (…) W końcu zapytał, czy wiadomy jest nam fakt, że marszałek Śmigły Rydz nie jest już wodzem naczelnym, a jest nim gen. Sikorski, i że cały nasz rząd przeszedł granicę rumuńską, a z nim razem też marszałek Śmigły. Na pytanie moich oficerów o źródło tych wiadomości, pracownik ambasady dał odpowiedź wymijającą" – notował Rómmel. Jeśli gen. Rómmel w tej sprawie nie mija się z prawdą, to mamy niepojętą zagadkę. Skąd Sowieci na kilkanaście godzin przed przekroczeniem rumuńskiej granicy wiedzieli, że marszałek Rydz-Śmigły jednak ją przekroczy, skoro on sam wahał się do ostatniej chwili? I skąd mogli wiedzieć na dwa tygodnie przed zdarzeniem, że to gen. Sikorski 30 września stanie na czele rządu i wojska polskiego?
Jak wiadomo, w oblężonej Warszawie do zamachu stanu nie doszło. Czarną nocą, jak pisze Lipiński, przy Rakowieckiej w sztabie gen. Rómmla doszło do tajemniczego, dramatycznego posiedzenia niedoszłego gabinetu. Zabrał głos przewidywany na ministerstwo spraw wewnętrznych Starzyński, który, „klnąc strasznie", przedstawiał generałowi „niemożność decydowania przez niego spraw polityki zagranicznej państwa bez porozumienia z rządem, który mógł tymczasem inną powziąć decyzję. Powstanie anarchia”. Głos zabrał także płk Lipiński, który wyjaśniał: „Obawy, że Niemcy stworzą rząd, są nieistotne. Obowiązkiem natomiast jest bić się z każdym wrogiem, który na nas idzie, nie zaś decydować, kto jest sojusznikiem, a kto wrogiem”. Kiedy płk Arciszewski próbował replikować, że „honor nakazuje nam bić się z Niemcami, a z dwoma naraz bić się nie możemy, więc jednego musimy uznać za sprzymierzeńca, panie pułkowniku – skoczyłem na niego – zanotował Lipiński. – Honor, to nie kiełbasa, nie jest podzielny, honor jest tylko jeden!”. Przypominam, że według pierwotnych ustaleń niemiecko-sowieckich, granica ich stref wpływów miała przebiegać na Wiśle, więc część Warszawy znalazłaby się w rękach sowieckich. Gen. Rómmel prawdopodobnie o tym wiedział. Od niego dowiedzieli się inni, więc dlatego w rozmowach kapitulacyjnych naciskaliśmy na to, by jako pierwsze poddawały się Niemcom polskie wojska z Pragi.
Do niektórych jednostek mityczny rozkaz "z Sowietami nie walczyć" dotarł jeszcze przed sowiecką inwazją. I tak do niektórych strażnic KOP w nocy z 16 na 17 września ktoś dzwonił mówiąc, że za kilka godzin wkroczą Sowieci i by ich traktować jako sojuszników. 16 września w Tarnopolu władze cywilne miasta ogłaszały, że następnego dnia wkroczy do miasta armia sowiecka i by ją traktować jak sojuszniczą. Nieco wcześniej przebywał tam gen. Sikorski i konferował z cywilnymi władzami miasta.
Ilustracja muzyczna: Soundscape to Ardor
Powróćmy na chwilę do wątku lwowskiego. Skąd sowieccy dyplomaci wiedzieli, że gen. Sikorski, człowiek wówczas będący od lat na politycznym uboczu, zostanie nowym premierem? Może to kwestia wiedzy o pewnym lwowskim spotkaniu. 11 września we Lwowie miał być obecny niejaki Iwan Sierow z NKWD - tak, ten sam. Ponoć chodził w mundurze polskiego pułkownika. " "Na porannym, w dniu 11 września, zebraniu uczestniczyli Karol Popiel, gen. broni Józef Haller, gen. M. Kukiel, redaktor Zygmunt Nowakowski (brat Tempki, szefa Stronnictwa Pracy na Śląsku). Był prezes Adam Kułakowski, pulkownik Boguslawski i gen. Lucjan Zeligowski. Już 11 wrzesnia 1939 roku Zygmunt Tempka vel Nowakowski widział też w gronie nowej wladzy gen. dyw. Sosnkowskiego." Na razie spiskowcy boją się występować otwarcie. Gen. Sikorski jeździ jednak w tę i z powrotem po Galicji Wschodniej konferując z różnymi ludźmi, a jego współpracownik Stanisław Stroński (wyjątkowo ohydna postać - wymyślił teorię, że to gen. Weygand faktycznie dowodził w Bitwie Warszawskiej 1920 r. a później sterował nagonką przeciwko prezydentowi Narutowiczowi. Co ciekawe, jednocześnie był masonem "Wielkiego Wschodu" i propagował antymasońskie teorie spiskowe.) 12 września jest już w Rumunii i gdzie wspólnie z Francuzami i obsadą naszej ambasady w Bukareszcie przygotowuje pułapkę mającą uniemożliwić ewentualną ewakuację rządu (Francuski ambasador w Warszawie Leon Noel już 9 września namawia nasz rząd, by jak najszybciej ewakuował się przez Rumunię do Francji. Marszałek Phillipe Petaine wysyła Śmigłemu-Rydzowi przyjacielskie ostrzeżenie przed zastawioną pułapką.) 19 września Stroński publicznie wyraża radość z samobójstwa starosty lwowskiego Biłyka. Biłyk był namawiany przez Sikorskiego do przyłączenia się do spisku.
13 września marszałek Śmigły-Rydz nakazuje bronić Lwowa i Przemyśla jako odosobnionych punktów oporu. Wszystkie siły mają iść na Przedmoście. Rozkaz ten jest sabotowany przez gen. Sosnkowskiego, który forsuje swoją koncepcję skupienia jak największych sił wokół Lwowa. Znowu Konstantynowicz: ""Marszałek Rydz - Śmigły od nocy 15 / 16 września dowodzi bezpośrednio Przedmościem Rumuńskim, a to wobec odmowy przez Sosnkowskiego wykonania manewru na południowy - wschód (już dnia 13 września). Dnia 15 września 1939 roku tabory Armii "Karpaty" skierowane z Sadowej Wiszni dotarły na Przedmoście Rumuńskie i przyniosły alarmujące wieści o nie wykonaniu rozkazów przez generała Kazimierza Sosnkowskiego. Mimo tego - atakując z Przedmościa Rumuńskiego - dnia 16 września odbijamy Stary Sambor i uderzamy na Horodyszcze. Sosnkowski po południu 16 września w leśniczówce Jaryna nie wystawia znaków dla polskiego lotnictwa, przez co kolejne nasze samoloty (m.in. z 31 Esk. Rozpoznawczej, 26 Eskadry Obserwacyjnej, 23 Esk. Obserw. (15 września), 113 Eskadry Myśliwskiej (też już 15 września ) nie mogą mu przekazać ostatecznych rozkazów Marszałka ("Naczelny Wódz usiłował rozkazem lotniczym ściągnąć siły gen. Sosnkowskiego przez Stryj na Dniestr, co okazało się niewykonalne"). Wg Jerzego Pawlaka ("Polskie eskadry ...") Sosnkowski ma "stałą i regularną" łączność ze Lwowem za pomocą "lwowskiej jednostki lotniczej" dnia 15 i 16 września." Być może gen. Sosnkowski po prostu uważał koncepcję obrony wokół Lwowa za lepszą, być może robił to konsultacjach z gen. Sikorskim. Do Lwowa, wbrew rozkazom Naczelnego Wodza, zmierza również gen. Piskor, dowódca Armii "Lublin". Być może ich zachowanie jest tylko skutkiem występowania zjawiska znanego jako "mgła wojny", a być może taka postać jak gen. Sosnkowski była potrzebna spiskowcom do podbudowania ich autorytetu wewnątrz armii... (Zastanawiające jest w tym kontekście, że organizujący antypiłsudczykowskie czystki gen. Sikorski uczynił gen. Sosnkowskiego dowódcą ZWZ.)
Czy opozycja podjęła się więc wobec Sowietów gry, która sparaliżowała nasz wysiłek obronny na Kresach. Pewna teoria (nie moja, ale uznawana przeze mnie za sensowną), mówi że: a) we wrześniu 1939 r. doszło do dwóch zamachów stanu - nieudanego gen. Rómmla i udanego zorganizowanego przez gen. Sikorskiego i ośrodek lwowski b) spiskowcy ze Lwowa otrzymali zapewnienie, że Sowieci wejdą do Polski jako sojusznicy c) spiskowcy starali się zgromadzić jak największe siły we Lwowie i okolicach łamiąc rozkazy Naczelnego Wodza dotyczące ewakuacji na Przedmoście d) spiskowcy liczyli na to, że polskie wojska zostaną internowane przez Sowietów a potem w ZSRR powstanie nowa armia polska do walki przeciwko Niemcom. W tym scenariuszu doszłoby również do zawarcia sojuszu anglo-francusko-polsko-sowieckiego. e) w każdym z wariantów rozwoju sytuacji dotychczasowe polskie władze miały wpaść w "rumuńską pułapkę" - zostać tam internowane i uciszone na zawsze.
Czemu sądzę, że chadecki ośrodek skupiony wokół gen. Sikorskiego i Frontu Morges (z doczepionymi piłsudczykami o niespełnionych ambicjach, ziejącymi niechęcią do marszałka Śmigłego-Rydza) zaangażował się w taką fatalną grę? Polecam zapoznać się z polityką gen. Sikorskiego wobec ZSRR, aż do wiosny 1943 r. Sikorski dopuścił się wówczas wielu zaniedbań jeśli chodzi o egzekwowanie polskich interesów wobec ZSRR. Z jego wypowiedzi maluje się obraz człowieka zafascynowanego "potęgą" wojskową ZSRR, Stalinem jako "silnym przywódcą" a przede wszystkim realizującego za wszelką cenę oficjalną linię churchillowsko-edenowską wobec ZSRR. (Polecam poczytać Poboga-Malinowskiego). W 1940 r., po przybyciu do Wielkiej Brytanii konferował np. z sowieckim agentem Stefanem Litauerem na temat stworzenia wojska polskiego w ZSRR - w czasie, gdy Sowieci byli jeszcze oficjalnie sojusznikami Hitlera! Czy mógł robić to wcześniej?
We wrześniu 1939 r. kluczowe dla niego były jednak francuskie sugestie. "Rumuńska pułapka" na Drugiego Marszałka, prezydenta i rząd została zastawiona we współpracy z Francuzami. W spisku brał udział m.in. gen. Faury, szef francuskiej misji wojskowej w Polsce. Gen. Sikorski od wczesnych lat '20-tych do klęski Francji w 1940 r. pracował dla francuskich tajnych służb a gen. Faury był prawdopodobnie jednym z jego oficerów prowadzących. W otoczeniu gen. Faury znajdowali się zaś sowieccy agenci. (Proponuje się przyjrzeć również ambasadorowi Leonowi Noelowi, który trafił do Warszawy z placówki w Pradze gdzie m.in. kontaktował się z polską opozycją.) Nie zwalajmy jednak sprawy na kilku "kretów". Dla III Republiki Polska była niejako zastępczym sojusznikiem na Wschodzie. Zastępczym wobec Rosji. Kolejne francuskie rządy starały się, by pozyskać sowieckiego sojusznika i wtłoczyć Polskę w jakiś "pakt obronny" z Sowdepią. W maju 1935 r. w drodze do Moskwy zatrzymał się w Warszawie francuski premier Pierre Laval (tak, ten późniejszy premier rządu Vichy). Chciał namawiać umierającego Marszałka Piłsudskiego do wielostronnego sojuszu wojskowego z Sowietami. "Stalin?! Dobrego sobie wybrał kompana" - żachnął się Marszałek i odmówił spotkania z Lavalem. W 1939 r. Francja nie tylko haniebnie nie wywiązała się ze zobowiązań sojuszniczych wobec nas i oddała się mrzonce iluzorycznego sojuszu ze Stalinem. Od 1940 r. płaci za tę mrzonkę utratą statusu wielkiego mocarstwa.
Nie powinno nas dziwić, że we francuskim spisku przeciwko Naczelnemu Wodzowi znalazło się tak wiele prominentnych nazwisk znanych z naszej hagiograficznej historiozofii. No, cóż taka już specyfika przejmowania władzy. Juliusz Cezar został zasztyletowany przez przedstawicieli najświetniejszych rodów senatorskich. Napoleona zdradzili jego marszałkowie. O spiskach przeciwko totalitarnym wodzom takim jak Hitler, Stalin czy Mussolini nie będę już nawet przypominał. Silna władza zawsze wywołuje opozycję i drażni urażone ambicję. II RP dysponowała znakomitym wywiadem. Wydarzenia z IX 1939 r. wskazują jednak, że zabrakło nam równie silnej struktury kontrwywiadowczej. Takiej jak amerykańskie FBI bądź (idąc w stronę totalitarną) japońska Kampetai. Być może przedwrześniowa ekipa była zbyt miękka wobec opozycji (od Chorwatów kiedyś usłyszałem: "Pavelić was too soft" :) a także potencjalnych zdrajców z własnych szeregów. Znaleźliśmy się w pół kroku między demokracją a własną wersją totalitaryzmu. Na demokrację nie mogliśmy sobie pozwolić ze względu na nasze trudne położenie. Stan przejściowy okazał się zaś bardzo niebezpieczny dla ludzi ze szczytów władzy. Być może gdybyśmy dysponowali własnym Kampetai na czele z gen. Bułakiem-Bałachowiczem, wojewodą Grażyńskim czy płk Kostkiem-Biernackim, wiele strat dałoby się zminimalizować.
Prawdziwą historię kampanii wrześniowo-październikowej 1939 r. pokryto grubą warstwą dezinformacji. Przedstawiano ją przez lata jako łańcuch jakiś bezładnych starć i niezrozumiałych decyzji. Wielu uczestników tamtych wydarzeń, mogących rzucić na nie światło, skutecznie uciszono. Inni milczeli ze względu na własny interes. Struktury wprawione w ruch przez Drugiego Marszałka jednak działały, biorąc udział w następnych latach w tajnej wojnie. Zamach stanu gen. Sikorskiego z września 1939 r. uruchomił "serię niefortunnych zdarzeń", do kulminacji których doszło 4 lipca 1943 r. na Gibraltarze. O czym kiedyś napiszę w ramach cyklu "Największe sekrety". :)
Ending: Letters from Iwo Jima Theme
Kuchiki Byakuya, "Bleach"
Openining: Angel Beats Opening combined version
Wydarzenia 17 i 18 września 1939 r. były przez wiele lat zafałszowane - i takie pozostają również dzisiaj. Tuszowano nie tylko prawdziwe okoliczności sowieckiej inwazji i francuskiej zdrady, ale również przeprowadzonego zamachu stanu. Wmawiano nam więc dość długo, że marszałek Śmigły-Rydz nie wiedział w jakim charakterze wkracza sowiecka armia do Polski i w związku z tym w swojej ogólnej dyrektywie z 17 września zakazał z Sowietami walczyć. Co prawda w niektórych miejscach Sowieci przekraczali naszą granicę z polskimi flagami na czołgach, udając sojuszników, ale już o godz. 6.00 17 IX września marszałkowi raportowano, że były to tylko wojenne bolszewickie fortele. Od rana wysyłane są do naszych wojsk na Kresach szczegółowe rozkazy wyznaczające im konkretne zadania w walce z Sowietami. Ogólna dyrektywa powstała późnym popołudniem, po konsultacjach marszałka z prezydentem, ministrami i sojuszniczymi misjami dyplomatycznymi. Przypomnijmy tekst tego dokumentu: ""Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami - bez zmian. Miasta do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii." (Francuscy dyplomaci chcieli do niej dołączyć fragment: "Charakter wystąpienia sowieckiego wyjaśnia się na drodze dyplomatycznej". Polskie władze stanowczo zaprotestowały jednak przeciwko temu fałszowi.). Sens tego dokumentu brzmiał: "Gra skończona. Żadnych akcji ofensywnych przeciwko Sowietom - bo nie mamy już szans. Można jednak walczyć w samoobronie i przebijać sobie drogę na południe. Macie wolną rękę jak tam się dostać." Tekstu oryginalnego dyrektywy ogólnej nie ma, wiadomo jednak, że krążyła w kilku wersjach - na pewno jednak nie zakazywano w niej walki z Sowietami. Gen. Stachiewicz nawet po wydaniu dyrektywy wydzwaniał zaś do dowódców poszczególnych oddziałów podając im szczegółowe rozkazy.
(Czemu więc polski rząd popełnił fatalny błąd nie wypowiadając wojny ZSRR? Żadnego błędu nie było. Wojny Niemcom też nie wypowiedzieliśmy. Zgodnie z prawem międzynarodowym strona napadnięta nie musi wypowiadać wojny napastnikowi. Przemówienie prezydenta Mościckiego oraz szereg aktów urzędowych polskich władz z tamtych dni jednoznacznie nazywał sowiecki postępek agresją. Sztab Naczelnego Wodza 21 września określił nawet Sowietów jako głównego wroga. Szczegółowo pisze o tym m.in. Konstantynowicz. ""Dnia 17 września 1939. Telefonogram do Konsulatu R.P. w Czerniowcach. Natychmiast nadać depeszę claris następującej treści do Paryza, Londynu, Rzymu, Waszyngtonu, Tokio, Bukaresztu: 'W dniu dzisiejszym wojska sowieckie dokonały agresji przeciwko Polsce przekraczając granicę w szeregu punktów znacznymi oddziałami. Polskie oddziały stawiły opór zbrojny. Wobec przewagi sił prowadzą walkę odwrotową. Założyliśmy w Moskwie protest. Działanie to jest klasycznym przykładem agresji.' Beck")
Dyrektywa ogólna zostaje nadana radiowo, otwartym tekstem 17 września o godz. 21, gdy Naczelny Wódz wyjechał ze sztabu. Jednakże część polskich dowódców już kilka godzin wcześniej powołuje się na tajemnicze rozkazy ze Sztabu Naczelnego Wodza rzekomo nakazujące im "z Sowietami nie walczyć" a nawet, by Sowietów traktować jako sojuszników. Jednym z tych dowódców był płk Jan Skorobohaty-Jakubowski, dowódca GO "Dubno". 17 września o godz. 15 mówi kilku tysiącom swoich żołnierzy, że dostał rozkazy, by z Sowietami nie walczyć. Następnie zarządza odwrót do granicy - dziwnym trafem, mając otwartą w miarę bezpieczną drogę na południowy zachód prowadzi ich na południowy wschód, naprzeciw nacierających Sowietów. Na przedzie jadą bez ubezpieczenia ciężarówki z oficerami, wpadają w zasadzkę, ginie kilkadziesiąt osób, reszta grupy zostaje poddana bolszewikom. Płk Skorobohaty-Jakubowski rozpływa się w powietrzu i wypływa w Paryżu, w 1940 r. gen. Sikorski mianuje go swoim pierwszym Delegatem Rządu na Kraj, a po latach prezydent Wałęsa odznacza go pośmiertnie Orderem Orła Białego.
Już o 8.00 rano z tajemniczego źródła rozkaz "z Sowietami" nie walczyć dostaje gen. Mieczysław Smorawiński, dowódca zgrupowania we Włodzimierzu Wołyńskim. O 12.45 rozkazuje on swoim wojskom; "Żadnej walki nie przyjmować. Ja o zamiarach Rosji nic nie wiem, nie możemy posądzić ZSSR o agresję". Gen. Smorawiński został rozstrzelany w Katyniu, więc nie zdołał później wyjaśnić co go skłoniło do takich przemyśleń...
Gdy Sowieci podchodzą pod Lwów, miasto zostaje im poddane, mimo możliwości dalszej obrony przez jego komendanta gen. Władysława Langnera. Po podpisaniu dokumentów kapitulacyjnych gen. Langner mówi: ""Z Niemcami prowadzimy wojnę. Miasto biło się z nimi przez 10 dni. Oni, Germanie, wrogowie całej Słowiańszczyzny. Wy jesteście Słowianie...". Bracia Słowianie zapraszają go do Moskwy na rozmowy związane z "formalnościami kapitulacyjnymi". 20 listopada gen. Langner całkiem swobodnie przekracza jednak granicę z Rumunią i udaje się do Francji, gdzie nikt mu nie zadaje "zbędnych pytań", mimo jego dziwnego postępowania w czasie obrony miasta przed Niemcami. U Konstantynowicza czytamy: ""W ogniu walk 16 września zadziwia postawa generała Langnera, który dnia 16 września nie stoczył żadnych walk pod Lwowem. Langner tego dnia nie zgodził się też na pomoc artyleryjską dla Maczka, mimo że szwadrony Maczka miały dnia 16 września kontakt z siłami Sosnkowskiego w Janowie Lwowskim. A przecież Niemcy 16 września "mieli skąpo amunicji" i głodowali pod Lwowem!"
Ciekawe rzeczy się działy wówczas również w Warszawie. 17 września, jak podaje dr Baliszewski: "O godz. 18.20 w ręce płk. Lipińskiego trafiła depesza, którą gen. Rómmel nakazał wysłać przez radio do Wacława Grzybowskiego, ambasadora RP w Moskwie. „Nakazałem wojska sowieckie wkraczające w granice Polski traktować jako wojska sprzymierzone” – napisał w depeszy. Pod depeszą dopisano: „Prosimy wszystkich, którzy tę wiadomość usłyszą, zakomunikować ją najbliższej władzy wojskowej polskiej”. Płk Lipiński, co oczywiste, natychmiast wstrzymał wysłanie depeszy. Na pytanie skierowane do dowództwa armii: „Co to wszystko ma znaczyć i od kiedy to dowódca armii decyduje o sprawach wojny i pokoju?!" od pułkowników Arciszewskiego i Pragłowskiego otrzymał wyjaśnienie, że „ponieważ nie ma rządu, bo uciekł z kraju, a Moskale zajmują wschód, trzeba stworzyć rząd, który by Polskę reprezentował i prowadził wojnę z jednym tylko przeciwnikiem. Właśnie rząd taki w Warszawie się tworzy”. Historyk Jerzy Łojek, który próbował zbadać te tajemnicze zdarzenia, w swej pomnikowej pracy o agresji 17 września 1939 r. zapisał, że „już o godzinie 10 dnia 17 września (a więc na wiele godzin przed nadaniem przez Naczelne Dowództwo w Kołomyi „dyrektywy ogólnej" w sprawie niestawiania oporu Armii Czerwonej) wysłannik dowodzącego obroną Warszawy gen. Rómmla odbył konferencję z… jednym z członków ambasady ZSSR, a na podstawie oświadczeń tegoż dyplomaty gen. Rómmel wydał rozkaz do wojsk polskich (jak się wydaje – wszystkich), by nie bić się z bolszewikami”. (...)W swoich wspomnieniach Rómmel ujawnił informacje uzyskane przez jego trzech wysłanników (płk. Piaseckiego oraz majorów Wernica i Młoszewskiego) od jakiegoś nieznanego z nazwiska urzędnika ambasady sowieckiej w Warszawie. „Osobiście wyraził pogląd, że Polska nie ma powodów obawiać się ZSRR i że jego zdaniem akcja rządu radzieckiego w żadnym wypadku nie jest przejawem wrogości w stosunku do Polski (…) W końcu zapytał, czy wiadomy jest nam fakt, że marszałek Śmigły Rydz nie jest już wodzem naczelnym, a jest nim gen. Sikorski, i że cały nasz rząd przeszedł granicę rumuńską, a z nim razem też marszałek Śmigły. Na pytanie moich oficerów o źródło tych wiadomości, pracownik ambasady dał odpowiedź wymijającą" – notował Rómmel. Jeśli gen. Rómmel w tej sprawie nie mija się z prawdą, to mamy niepojętą zagadkę. Skąd Sowieci na kilkanaście godzin przed przekroczeniem rumuńskiej granicy wiedzieli, że marszałek Rydz-Śmigły jednak ją przekroczy, skoro on sam wahał się do ostatniej chwili? I skąd mogli wiedzieć na dwa tygodnie przed zdarzeniem, że to gen. Sikorski 30 września stanie na czele rządu i wojska polskiego?
Jak wiadomo, w oblężonej Warszawie do zamachu stanu nie doszło. Czarną nocą, jak pisze Lipiński, przy Rakowieckiej w sztabie gen. Rómmla doszło do tajemniczego, dramatycznego posiedzenia niedoszłego gabinetu. Zabrał głos przewidywany na ministerstwo spraw wewnętrznych Starzyński, który, „klnąc strasznie", przedstawiał generałowi „niemożność decydowania przez niego spraw polityki zagranicznej państwa bez porozumienia z rządem, który mógł tymczasem inną powziąć decyzję. Powstanie anarchia”. Głos zabrał także płk Lipiński, który wyjaśniał: „Obawy, że Niemcy stworzą rząd, są nieistotne. Obowiązkiem natomiast jest bić się z każdym wrogiem, który na nas idzie, nie zaś decydować, kto jest sojusznikiem, a kto wrogiem”. Kiedy płk Arciszewski próbował replikować, że „honor nakazuje nam bić się z Niemcami, a z dwoma naraz bić się nie możemy, więc jednego musimy uznać za sprzymierzeńca, panie pułkowniku – skoczyłem na niego – zanotował Lipiński. – Honor, to nie kiełbasa, nie jest podzielny, honor jest tylko jeden!”. Przypominam, że według pierwotnych ustaleń niemiecko-sowieckich, granica ich stref wpływów miała przebiegać na Wiśle, więc część Warszawy znalazłaby się w rękach sowieckich. Gen. Rómmel prawdopodobnie o tym wiedział. Od niego dowiedzieli się inni, więc dlatego w rozmowach kapitulacyjnych naciskaliśmy na to, by jako pierwsze poddawały się Niemcom polskie wojska z Pragi.
Do niektórych jednostek mityczny rozkaz "z Sowietami nie walczyć" dotarł jeszcze przed sowiecką inwazją. I tak do niektórych strażnic KOP w nocy z 16 na 17 września ktoś dzwonił mówiąc, że za kilka godzin wkroczą Sowieci i by ich traktować jako sojuszników. 16 września w Tarnopolu władze cywilne miasta ogłaszały, że następnego dnia wkroczy do miasta armia sowiecka i by ją traktować jak sojuszniczą. Nieco wcześniej przebywał tam gen. Sikorski i konferował z cywilnymi władzami miasta.
Ilustracja muzyczna: Soundscape to Ardor
Powróćmy na chwilę do wątku lwowskiego. Skąd sowieccy dyplomaci wiedzieli, że gen. Sikorski, człowiek wówczas będący od lat na politycznym uboczu, zostanie nowym premierem? Może to kwestia wiedzy o pewnym lwowskim spotkaniu. 11 września we Lwowie miał być obecny niejaki Iwan Sierow z NKWD - tak, ten sam. Ponoć chodził w mundurze polskiego pułkownika. " "Na porannym, w dniu 11 września, zebraniu uczestniczyli Karol Popiel, gen. broni Józef Haller, gen. M. Kukiel, redaktor Zygmunt Nowakowski (brat Tempki, szefa Stronnictwa Pracy na Śląsku). Był prezes Adam Kułakowski, pulkownik Boguslawski i gen. Lucjan Zeligowski. Już 11 wrzesnia 1939 roku Zygmunt Tempka vel Nowakowski widział też w gronie nowej wladzy gen. dyw. Sosnkowskiego." Na razie spiskowcy boją się występować otwarcie. Gen. Sikorski jeździ jednak w tę i z powrotem po Galicji Wschodniej konferując z różnymi ludźmi, a jego współpracownik Stanisław Stroński (wyjątkowo ohydna postać - wymyślił teorię, że to gen. Weygand faktycznie dowodził w Bitwie Warszawskiej 1920 r. a później sterował nagonką przeciwko prezydentowi Narutowiczowi. Co ciekawe, jednocześnie był masonem "Wielkiego Wschodu" i propagował antymasońskie teorie spiskowe.) 12 września jest już w Rumunii i gdzie wspólnie z Francuzami i obsadą naszej ambasady w Bukareszcie przygotowuje pułapkę mającą uniemożliwić ewentualną ewakuację rządu (Francuski ambasador w Warszawie Leon Noel już 9 września namawia nasz rząd, by jak najszybciej ewakuował się przez Rumunię do Francji. Marszałek Phillipe Petaine wysyła Śmigłemu-Rydzowi przyjacielskie ostrzeżenie przed zastawioną pułapką.) 19 września Stroński publicznie wyraża radość z samobójstwa starosty lwowskiego Biłyka. Biłyk był namawiany przez Sikorskiego do przyłączenia się do spisku.
Czy opozycja podjęła się więc wobec Sowietów gry, która sparaliżowała nasz wysiłek obronny na Kresach. Pewna teoria (nie moja, ale uznawana przeze mnie za sensowną), mówi że: a) we wrześniu 1939 r. doszło do dwóch zamachów stanu - nieudanego gen. Rómmla i udanego zorganizowanego przez gen. Sikorskiego i ośrodek lwowski b) spiskowcy ze Lwowa otrzymali zapewnienie, że Sowieci wejdą do Polski jako sojusznicy c) spiskowcy starali się zgromadzić jak największe siły we Lwowie i okolicach łamiąc rozkazy Naczelnego Wodza dotyczące ewakuacji na Przedmoście d) spiskowcy liczyli na to, że polskie wojska zostaną internowane przez Sowietów a potem w ZSRR powstanie nowa armia polska do walki przeciwko Niemcom. W tym scenariuszu doszłoby również do zawarcia sojuszu anglo-francusko-polsko-sowieckiego. e) w każdym z wariantów rozwoju sytuacji dotychczasowe polskie władze miały wpaść w "rumuńską pułapkę" - zostać tam internowane i uciszone na zawsze.
Czemu sądzę, że chadecki ośrodek skupiony wokół gen. Sikorskiego i Frontu Morges (z doczepionymi piłsudczykami o niespełnionych ambicjach, ziejącymi niechęcią do marszałka Śmigłego-Rydza) zaangażował się w taką fatalną grę? Polecam zapoznać się z polityką gen. Sikorskiego wobec ZSRR, aż do wiosny 1943 r. Sikorski dopuścił się wówczas wielu zaniedbań jeśli chodzi o egzekwowanie polskich interesów wobec ZSRR. Z jego wypowiedzi maluje się obraz człowieka zafascynowanego "potęgą" wojskową ZSRR, Stalinem jako "silnym przywódcą" a przede wszystkim realizującego za wszelką cenę oficjalną linię churchillowsko-edenowską wobec ZSRR. (Polecam poczytać Poboga-Malinowskiego). W 1940 r., po przybyciu do Wielkiej Brytanii konferował np. z sowieckim agentem Stefanem Litauerem na temat stworzenia wojska polskiego w ZSRR - w czasie, gdy Sowieci byli jeszcze oficjalnie sojusznikami Hitlera! Czy mógł robić to wcześniej?
We wrześniu 1939 r. kluczowe dla niego były jednak francuskie sugestie. "Rumuńska pułapka" na Drugiego Marszałka, prezydenta i rząd została zastawiona we współpracy z Francuzami. W spisku brał udział m.in. gen. Faury, szef francuskiej misji wojskowej w Polsce. Gen. Sikorski od wczesnych lat '20-tych do klęski Francji w 1940 r. pracował dla francuskich tajnych służb a gen. Faury był prawdopodobnie jednym z jego oficerów prowadzących. W otoczeniu gen. Faury znajdowali się zaś sowieccy agenci. (Proponuje się przyjrzeć również ambasadorowi Leonowi Noelowi, który trafił do Warszawy z placówki w Pradze gdzie m.in. kontaktował się z polską opozycją.) Nie zwalajmy jednak sprawy na kilku "kretów". Dla III Republiki Polska była niejako zastępczym sojusznikiem na Wschodzie. Zastępczym wobec Rosji. Kolejne francuskie rządy starały się, by pozyskać sowieckiego sojusznika i wtłoczyć Polskę w jakiś "pakt obronny" z Sowdepią. W maju 1935 r. w drodze do Moskwy zatrzymał się w Warszawie francuski premier Pierre Laval (tak, ten późniejszy premier rządu Vichy). Chciał namawiać umierającego Marszałka Piłsudskiego do wielostronnego sojuszu wojskowego z Sowietami. "Stalin?! Dobrego sobie wybrał kompana" - żachnął się Marszałek i odmówił spotkania z Lavalem. W 1939 r. Francja nie tylko haniebnie nie wywiązała się ze zobowiązań sojuszniczych wobec nas i oddała się mrzonce iluzorycznego sojuszu ze Stalinem. Od 1940 r. płaci za tę mrzonkę utratą statusu wielkiego mocarstwa.
Nie powinno nas dziwić, że we francuskim spisku przeciwko Naczelnemu Wodzowi znalazło się tak wiele prominentnych nazwisk znanych z naszej hagiograficznej historiozofii. No, cóż taka już specyfika przejmowania władzy. Juliusz Cezar został zasztyletowany przez przedstawicieli najświetniejszych rodów senatorskich. Napoleona zdradzili jego marszałkowie. O spiskach przeciwko totalitarnym wodzom takim jak Hitler, Stalin czy Mussolini nie będę już nawet przypominał. Silna władza zawsze wywołuje opozycję i drażni urażone ambicję. II RP dysponowała znakomitym wywiadem. Wydarzenia z IX 1939 r. wskazują jednak, że zabrakło nam równie silnej struktury kontrwywiadowczej. Takiej jak amerykańskie FBI bądź (idąc w stronę totalitarną) japońska Kampetai. Być może przedwrześniowa ekipa była zbyt miękka wobec opozycji (od Chorwatów kiedyś usłyszałem: "Pavelić was too soft" :) a także potencjalnych zdrajców z własnych szeregów. Znaleźliśmy się w pół kroku między demokracją a własną wersją totalitaryzmu. Na demokrację nie mogliśmy sobie pozwolić ze względu na nasze trudne położenie. Stan przejściowy okazał się zaś bardzo niebezpieczny dla ludzi ze szczytów władzy. Być może gdybyśmy dysponowali własnym Kampetai na czele z gen. Bułakiem-Bałachowiczem, wojewodą Grażyńskim czy płk Kostkiem-Biernackim, wiele strat dałoby się zminimalizować.
Prawdziwą historię kampanii wrześniowo-październikowej 1939 r. pokryto grubą warstwą dezinformacji. Przedstawiano ją przez lata jako łańcuch jakiś bezładnych starć i niezrozumiałych decyzji. Wielu uczestników tamtych wydarzeń, mogących rzucić na nie światło, skutecznie uciszono. Inni milczeli ze względu na własny interes. Struktury wprawione w ruch przez Drugiego Marszałka jednak działały, biorąc udział w następnych latach w tajnej wojnie. Zamach stanu gen. Sikorskiego z września 1939 r. uruchomił "serię niefortunnych zdarzeń", do kulminacji których doszło 4 lipca 1943 r. na Gibraltarze. O czym kiedyś napiszę w ramach cyklu "Największe sekrety". :)
Ending: Letters from Iwo Jima Theme
środa, 12 czerwca 2013
Syria: starcia Hamasu z Hezbollahem, czyli od przyjaciół zachowaj nas Allahu
Syryjska rebelia obfituje w kuriozalne epizody. Jednym z nich były starcia między Hamasem a Hezbollahem. Szyici z tej drugiej organizacji wzięli niedawno w al-Qusayr do niewoli kilku sunnitów z tej pierwszej. Obie organizacje się od lat blisko współpracowali przeciwko Izraelowi i Zachodowi. Ale po wybuchu powstania w Syrii (pierwotnie ludowego, później islamskiego) Hamas, dzięki pieniądzom z Kataru, opowiedział się przeciwko Assadowi. Hezbollah, jako irańska agentura, musiał się zaś opowiedzieć za Assadem. No i teraz Nasrallah skarży się na Hamas do Teheranu. Zapewne obie strony wyzywają się od Żydów i neokonserwatystów... Normalnie koniec świata.
Abstrahując od takich humorystycznych akcentów: wojna w Syrii obok wewnątrzislamskiej rzezi w Iraku to kolejny cios w budowane z takim trudem przez Iran i Sudan w latach '90-tych "ekumeniczne" terrorystyczne więzi sunnicko-szyickie. W odpowiedzi na wsparcie Hezbollahu dla Assada, sunnickie państwa Zatoki wydalają libańskich szyitów i zamykają prowadzone przez nich biznesy. Tymczasem szyicki rząd Iraku wysyła swoje siły specjalne do Syrii, by walczyły tam przeciwko swojemu staremu wrogowi - al-Kaidzie i de facto finansuje (z dochodów z wydobycia ropy) zbrojeniowe zakupy Assada. (Powraca więc pytanie: czy Saddama obalano po to, by go zastąpić irańskim agentem? To tak jakby zastąpić teraz Erdogana Ahmadinedżadem...). No cóż, gdzie czterech islamskich fundamentalistów tam sześć opinii...
A teraz specjalna wiadomość dla miłośników perwersji: X-portalowcy, w ramach gejowskiej turystyki tudzież walki z homofobią wybrali się do Syrii. Jak pisze ich fuehrer Bekier : "Spotkaliśmy się dzisiaj z premierem Syryjskiej Republiki Arabskiej Wa’ilem al-Halki i wiceministrem spraw zagranicznych Fajsalem Mokdadem. W trakcie jednego ze spotkań doszło do podwójnego zamachu samobójczego w centrum Damaszku – delegacja Falangi natychmiast udała się na miejsce zdarzenia." To, że premier Syrii spotyka się z Falangą oznacza, że: a) nie ma on tam zbyt wiele do roboty i do powiedzenia
b) Socjalistyczna Syria otwiera się na zmiany obyczajowe, a szczególnie na wprowadzenie gejowskich małżeństw. (Ciekawe, czy Bekier zdaje sobie sprawę z tego, że w Libanie działa chrześcijańska Falanga, która ma na pieńku z Hezbollahem i Assadem. Niech się więc nie przedstawia w Damaszku jako przywódca Falangi, bo będzie miał problemy :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)