By zrozumieć, co się właściwie wydarzyło w sierpniu 1920 r., musimy przede wszystkim spojrzeć na to, kto był wówczas naszym sojusznikiem a kto wrogiem.
Sojuszników mieliśmy niewielu, ale każdy z nich był dla nas bezcenny. Walczyła wspólnie z nami petlurowska Ukraina, Węgry nam dostarczyły amunicji, przychylne stanowisko wobec naszej sprawy okazywały Łotwa, Rumunia i Stolica Apostolska. Francja z jednej strony sprzedawała nam sprzęt z demobilu, wysłała 700 "doradców wojskowych" i załatwiła zgodę Rumunii na transport amunicji z Węgier. Z drugiej strony jednak totalnie nie rozumiała, co jest stawką w tej grze i szkodziła nam dyplomatycznie. Utajonym sojusznikiem były Stany Zjednoczone. Nie tylko ze względu na udział w walkach na polskim niebie ochotników z Eskadry Kościuszkowskiej. Jeśli w Polsce nie było wówczas masowego głodu, to było w dużej mierze zasługą
Herberta Hoovera i jego misji pomocowej. (Słabo zbadanym tematem jest finansowanie polskiego wysiłku zbrojnego przez banki z Wall Street. Ale jak widać, po hojnym wspieraniu bolszewików uznały one, że należy czerwony eksperyment zatrzymać w granicach pomniejszonej Rosji. A polska prometejska konspiracja dostawała w ten sposób zapłatę za swój udział w zniszczeniu od środka trzech wielkich imperiów.)
Naszym wrogiem w 1920 r. byli nie tylko bolszewicy. Nie chodzi mi tutaj tylko o totalnie skurwione przywództwo Czechosłowacji (do Benesza idealnie pasuje określenie: "Pan jest taką kurwą, co każdemu dupy daje"), ani o upośledzone umysłowo władze Litwy (czy one naprawdę myślały, że dostają Wilno od Lenina zupełnie za darmo?). Do zadania nam ciosu w plecy szykowali się też Niemcy. Znany Wam Autor opisał to bardzo dokładnie w sierpniowym "Uważam Rze Historia" - można jego artykuł przeczytać
na stronach "Rz".
Jak czytamy: "Albert Grzesiński (w latach 1931-1932 szef policji w
Berlinie, który chciał deportować Hitlera do Austrii), w lutym 1920 r. był
świadkiem tajnej narady zwołanej przez von Seeckta, na której mówił on, że
„rozpoczniemy ofensywę przeciw Polsce, by wyciągnąć dłoń do Rosji
bolszewickiej.” Stwierdził na niej też, że „bolszewicy się ustatkowali” i „są
obecnie bardziej na prawo od socjalistów niemieckich”. (...) 24 lipca Wolne Miasto Gdańsk, Niemcy, Austria i
Czechosłowacja odmawiają tranzytu przez swoje terytoria transportów z bronią i
amunicją dla Polski. „Polska jest naszym śmiertelnym wrogiem. Rosja Sowiecka
uderza nie tylko w nią, ale jednocześnie przede wszystkim we Francję i Wielką
Brytanię. Jeżeli Polska załamie się, cała budowla Wersalu runie. Możemy się
uwolnić z kajdan Ententy, przy pomocy Rosji Sowieckiej, nie stając się zresztą
ofiarami bolszewizmu” – pisze von Seeckt w memorandum do swoich podwładnych.
Przez północne Mazowsze prze ku Wiśle niosąc mord i pożogę 4
Armia Jewgienija Siergiejewa i 3 Korpus Kawalerii Hajka Byżyszkiana,
ormiańskiego komunisty nazywanego Gaj-chanem. 12-13 sierpnia oddziały
bolszewickie rozbijają polską obronę Działdowa. Najeźdźcy są entuzjastycznie
witani przez niemieckich mieszczan. Fetuje ich niemiecki wiceburmistrz i mówi,
że cieszy się z tego, że „wyzwolono” Działdowo spod „polskiego terroru”. „Z
ręką wzniesioną do przysięgi, rzekł dowódca rosyjski: „Ślubuję, że nie prędzej
opuścimy tę ziemię niemiecką, aż ją na nowo przysądzi się Niemcom”. Aż do
późnej nocy koncertowała rosyjska orkiestra wojskowa, odgrywając rosyjskie
piosenki ludowe i niemieckie marsze wojskowe” – pisał 21 sierpnia 1920 r.
„Kurier Warszawski”.
Oddziałom sowieckim zostają wydane rozkazy zabraniające
przekraczania dawnej granicy niemiecko-rosyjskiej z 1914 r., „z wyjątkiem
korytarza gdańskiego”. Kreml wyraźnie już liczy na to, że Niemcy dobiją państwo
polskie. Liczne incydenty graniczne potwierdzają to, że Niemcy są gotowi
wkroczyć do akcji. Z polskich meldunków wynika, że podczas obrony Działdowa
nasze pozycje oskrzydlił oddział 560 Niemców z 12 karabinami maszynowymi, który
przeszedł przez granicę. 17 sierpnia Niemcy zajęli stację kolejową Biskupiec a
w nocy z 18 na 19 sierpnia zaatakowali polską placówkę przy moście kwidzyńskim.
Niemiecka piechota i artyleria koncentrowały się w okolicach Babimostu,
Kargowej, Chodzieży, Zdun i Sulmierzyc. Na Górnym Śląsku od wielu miesięcy trwa
niemiecki terror. 17 sierpnia, po tym jak prasa podaje fałszywą wiadomość o
zdobyciu przez bolszewików Warszawy, dochodzi do ataku niemieckiego motłochu na
siedzibę inspektora Komisji Międzysojuszniczej w Katowicach, starć z oddziałami
francuskimi, zdemolowania siedziby polskiego komitetu plebiscytowego i linczu
na polskim lekarzu. Polska Organizacja Wojskowa Górnego Śląska rozpoczyna więc
w nocy 19 na 20 sierpnia powstanie i szybko opanowuje sporą część prowincji. Tymczasem
na Warmii, Mazurach i Powiślu niemiecki terror, propaganda i niepewność do
losów państwa polskiego sprawiają, że polską porażką kończy się plebiscyt
decydujący o przynależności tych terenów. W lipcu i sierpniu 1920 r. dochodzi
też do ataków niemieckich bojówkarzy na polskie instytucje we Wrocławiu."
(koniec cytatu)
W tym czasie "geopolityczny geniusz za dychę" Władysław Studnicki, przekonywał, że Niemcy jako jedyne nas obronią przed bolszewikami. Wystarczy tylko odpuścić im Śląsk, to od razu nas pokochają. Jasne... (Ciekawe, czy Piotr Zychowicz wspomni o tym epizodzie w swojej książce "Germanofil"?)
Niemieccy koloniści zachowywali się w 1920 r. podobnie jak w 1939 r. W zajętych przez bolszewików miejscowościach wydawali niewygodnych im Polaków w ręce komunistycznych siepaczy. Z bolszewikami sympatyzowała też spora część ludności żydowskiej, zwłaszcza tej z warstw biedniejszych. Jeden z naszych oficerów widział jak już na Placu Zamkowym, już po odparciu bolszewików spod Radzymina, "nadobne córy Izraela" rzucały w kolumnę bolszewickich jeńców pomarańcze i kwiaty. Zdarzało się natomiast, że na polskich żołnierzy żydowscy cywile lali z okien nieczystości. Minister spraw wojskowych gen. Sosnkowski dmuchał więc na zimne i internował 17 tysięcy żołnierzy i oficerów WP pochodzenia żydowskiego w obozie koncentracyjnym w Jabłonnej.
Mniejszości narodowe można jeszcze jakoś zrozumieć. Polska była dla nich jakąś geopolityczną fanaberią, a przyzwyczaiły się przecież do życia w Rosji, Austrii czy w Niemczech. Dużo trudniej wyjaśnić ówczesną postawę części Polaków. I nie chodzi mi tu o komunistów i komunizujących lewicowców. Jak bowiem wytłumaczyć to, że bolszewicki RewKom w Łomży tworzyli wspólnie "anarchiści" (taki eufemizm na określenie miejscowych żuli), syjoniści i... endecy? Już sam sojusz syjonistyczno-endecki wydaje się być absurdalny, a tutaj mamy do czynienia z sojuszem pod czerwoną flagą, hasłami zniszczenia Polski i religii katolickiej. Jak nasrane w głowach musieli mieć więc miejscowi endecy, by coś takiego firmować swoimi nazwiskami?
Zachowanie endeckich polityków w 1920 r. było zresztą co najmniej kompromitujące. Pierwszy przykład z brzegu: wyjazd endeckiego premiera Władysława Grabskiego na konferencję Spa. Jechał tam, by uzyskać od Wielkiej Brytanii i Francji pomoc wojskową. Dostał tylko obietnicę, że mocarstwa będą mediować przy rozejmie pomiędzy Polską a Bolszewią. A w zamian, 10 lipca, zgodził się na to, by polska granica wschodnia była na Bugu, na tzw. linii Curzona (która powinna się nazywać linią Curzona-Grabskiego). Nasze wojska walczyły wówczas kilkaset kilometrów dalej na Wschodzie - pod Berezyną. Mieliśmy więc oddać za friko szmat terenu bolszewikom. Grabski zgodził się też na oddanie Wilna Litwie i Śląska Cieszyńskiego, Spiszu i Orawy Czechosłowacji. A także na negocjacje z pobitymi już dawno Ukraińcami w sprawie Galicji Wschodniej. Nic dziwnego, że po powrocie do kraju został totalnie zjechany przez wszystkie stronnictwa od prawa do lewa. Nawet Dmowski wzywał do dymisji pradziadka Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Oczywiście, gdy ponad 20 lat później pojawiała się znów kwestia polskiej granicy wschodniej, to nasi wrogowie argumentowali, że przecież "polski rząd zgodził się na linię Curzona w Spa".
Mieliśmy wówczas ogromne szczęście, że bolszewicy nie chcieli zadowolić się linią Curzona-Grabskiego. Odrzucali zachodnie próby mediacji konsekwentnie prąc na Zachód. Brytyjczycy i Francuzi wysłali więc swoją misję do Polski, bo wykombinowali sobie, że jak mocniej nacisną na Polaków, to uzyskają upragniony pokój. Lord Maurice Hankey, członek Misji Międzysojuszniczej pisał wówczas do premiera Lloyda-George'a (tego kolesia, co sprawił, że Imperium Brytyjskie stało się zadłużone po uszy u Amerykanów), że celem działania Misji jest zastąpienie Piłsudskiego bardziej spolegliwym przywódcą. Hankey pytał się Paderewskiego (który wcześniej przygrywał na pianinie do okultystycznych ceremonii w Bohemian Grove), kim można zastąpić Piłsudskiego. Paderewski rekomendował Dmowskiego na nowego premiera i przedstawił listę dowódców mogących stanąć na czele armii. 10 sierpnia na konferencji w Hythe, alianccy dowódcy żądają dymisji Piłsudskiego i zastąpienia go swoim figurantem, który zapewne od razu zaproponowałby bolszewikom rozejm. Piłsudski 12 sierpnia przed udaniem się do kwatery w Puławach wręcza nowemu premierowi Witosowi dymisję, która ma być przyjęta i ogłoszona jedynie na wypadek przegranej wojny, jako ostatnia deska ratunku.
Cofnijmy się jednak o kilka dni... "- Społeczeństwo poznańskie obserwuje z głęboką troską
niepojęte wydarzenia na froncie, a nie rozumiejąc, co się dzieje, dopatruje się
zdrady i zdradę tę widzi tutaj – mówił ks. Stanisław Adamski na posiedzeniu
Rady Obrony Państwa 6 sierpnia 1920 r. Mówiąc o zdradzie wskazywał palcem
Józefa Piłsudskiego. Środowiska endeckie otwarcie wówczas wzywały do stworzenia
odrębnej armii dzielnicowej w Wielkopolsce i na Pomorzu, która byłaby podporządkowana
władzom lokalnym w Poznaniu. Do listy problemów przeżywanych przez Polskę
dołączył separatyzm. Piłsudski próbując uspokoić poznańskich endeków, wyznaczył
gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego, byłego dowódcę Wojska Wielkopolskiego, na
dowódcę Frontu Południowego. Dowbór-Muśnicki odmówił twierdząc, że „nie będzie
wykonywał głupich rozkazów Piłsudskiego”.
6 sierpnia gen Kazimierz Raszewski, powstaniec wielkopolski
i zarazem wojskowy wywodzący się z armii pruskiej (gdzie dosłużył się stopnia
pułkownika), zostanie mianowany dowódcą 2 Armii nad Wisłą. Nominację szybko
jednak cofnięto a Piłsudski wyznaczył go 10 sierpnia na dowódcę Okręgu
Generalnego Poznań, a dwa dni później dodatkowo na dowódcę Okręgu Generalnego
Pomorze. „Otrzymałem rozkaz udania się do Poznania, aby objąć dowództwo nad
armią zachodnią, która miała powstać na terenach województwa poznańskiego i
pomorskiego” – wspominał gen. Raszewski.
(...) Wiemy, że na podległych Raszewskiemu terenach powstało w
bardzo krótkim czasie pięć pułków ochotniczych. Zdołał również zmobilizować do
wysiłku obronnego tysiące członków Zachodniej Straży Obywatelskiej,
policjantów, harcerzy, członków Drużyn Kościuszkowskich i robotników.
Zorganizował transport materiałów wojennych z Pucka w głąb kraju, dysponując
szczupłymi siłami stworzył obronę linii Wisły (częściowo opierającą się na
twierdzach w Toruniu, Fordonie i Grudziądzu) i wzmocnił ochronę granicy z
Niemcami. Przede wszystkim jednak wydał nieprzyjacielowi walną bitwę pod Brodnicą,
w trakcie której rozgromił wysuniętą do przodu bolszewicką 12 Dywizję
Strzelców.
(...)
Generał Raszewski był bez wątpienia jednym z autorów polskiego wielkiego zwycięstwa z sierpnia 1920 r. Zwycięstwa, które zapobiegło wówczas kolejnemu rozbiorowi naszego kraju. Przyczynił się też do uspokojenia separatystycznych nastrojów w Wielkopolsce podsycanych przez część polityków, szykujących się na wypadek klęski pod Warszawą. Szokująco brzmi w tym kontekście znaleziony przez Wojciecha Zawadzkiego w teczce poświęconej generałowi Raszewskiegmu wycinek prasowy („Historie Rokoszańskie”, bez tytułu prasowego i daty wydania): „
Przez ową domową potrzebę rozumieli Wielkopolanie wojnę domową, którą wzniecić chcieli, Naczelnika Państwa obalić i na godność wynieść przywódcę wichrzycieli, niejakiego Romana Dmowskiego. Ten, gdy mu choroba nieuleczalna siły umysłowe odjęła (...), na zwycięstwie moskiewskim i klęsce Rzplitej wyniesienie się własne zakładał. Jakoż z zagrożonej przez nieprzyjaciela Warszawy do Poznania się przeniósł, tu sobie kwaterę obrał i z jego podpuszczenia działo się całe poczynanie obałamuconych Wielkopolan. Gdy wbrew jego nadziei Moskwicin od Warszawy odparty i ku rubieżom Polski odpędzony został, Dmowski w Poznaniu konfederacyę tajną zawiązawszy, wojnę domową sposobił. Aliści regimentarz poznański, generał Raszewski, jedyny Wielkopolanin rodem między wodzami polskimi, wierności Rzeczypospolitej dochował i tworzącego się pod jego dowództwem wojska wielkopolskiego do rokoszu wciągnąć nie pozwolił.”
(koniec cytatu)
Czy rzeczywiście endecy chcieli powołać w 1920 r. konkurencyjny rząd polski w Poznaniu? Faktem jest, że mówiono wówczas o tym otwarcie. Później pisał o tym jako o poważnym zagrożeniu gen. Sosnkowski w prywatnym liście. Dmowski "ewakuował się" do Poznania 4 sierpnia i zaczął tam intensywnie wiecować. Bogdan Urbankowski pisał o ówczesnych wydarzeniach: "Porzuciwszy po nieudanej próbie obalenia Piłsudskiego (19 lipca) Radę Obrony Państwa, przywódca narodowej demokracji przebywał jakiś czas w Drozdowie, gdy zbliżyli się bolszewicy- wyjechał do Poznania. Przybył tu 4 sierpnia... natychmiast też rozpoczął ożywioną, choć zakulisową działalność. Publicznie wystąpił 9 sierpnia w sali koncertowej Uniwersytetu... Dwa dni później odbył się kolejny wiec, na który wpuszczano już tylko z zaproszeniami. Wiec odbył się w sali Ogrodu Zoologicznego (...). Od zoologicznego szowinizmu ważniejszy był jednak program - a był to program stworzenia nie tylko rezerwowej "Armii Zachodniej", lecz także rezerwowego, a w przyszłości głównego, ośrodka władzy. Poznańska Gazeta Wieczorna ujawniła nawet skład przyszłego gabinetu: Naczelnik Państwa - Paderewski, Prezes Rady Ministrów - Dmowski i Naczelny Wódz - Józef Haller; Szef Sztabu - Dowbor-Muśnicki".
Scenariusz byłby pewnie taki: Warszawa pada, endecy ustanawiają rząd w Poznaniu i "armię dzielnicową" a potem proszą Entantę o wsparcie. Dostają z Londynu i Paryża jedynie wezwanie do pilnego zawarcia pokoju z bolszewikami. A wówczas do akcji wkraczają Niemcy i dokonują inwazji. "Genialny plan "pana Romana" idzie się j...ć a endecy po raz kolejny pokazują, że niewiele rozumieją z polityki międzynarodowej. Kolejny "geniusz geopolityczny" - Studnicki przekonuje zaś, że Niemcy teraz odbudują państwo polskie - w granicach od Bzury po Ural. I po stu latach połową Polski rządzi Baćka a drugą połową Angela Merkel i ubogaca ją kulturowo inżynierami z Somalii. A endecy, nie mając większych problemów na głowie, by nadal bóludupili jaki zły był Piłsudski...
Zwróćcie uwagę na liczne podobieństwa pomiędzy sytuacją w sierpniu 1920 r. a we wrześniu 1939 r. W obu przypadkach mamy do czynienia z sojuszem niemiecko-sowieckim, zdradą Zachodu i mniejszości narodowych a także knowaniami ówczesnej "opozycji totalnej". W 1920 r. knuli idioci od Dmowskiego, a w 1939 r. od Sikorskiego. Na szczęście Sowietom zabrakło wówczas organizacji a Niemcom odwagi, by nas pokonać.
"Zwietrzały dowcipniś Lloyd George ubolewał obłudnie w parlamencie angielskim nad losem Polski, – a po cichu wyciągał rękę ku bolszewikom w nadziei nawiązania z nimi stosunków handlowych. We Francji koła ultraradykalne (w gruncie rzeczy sparszywiałe, z wszelkiej szlachetnej idei wyprane ramoty) usiłowały zakrzyczeć, zawrzeszczeć, zdusić w zarodku wszelką myśl o pomocy dla Polski! Nawet przydzielony nam Gdańsk odmawiał wyładunku amunicji. „Niestety”, tych biednych, srodze o pokój zatroskanych, handlarzy pieprzu i idei, srogi spotkał zawód. Różne blaty niemieckie zapowiedziały upadek Warszawy na 15 sierpnia 1920 r. A tu, prawie że nazajutrz rozpoczęła się wspaniała ofensywa polska, w genialny sposób obmyślona i przygotowana przez naczelnego wodza. Marsz. J. Piłsudskiego. Południowa grupa manewrowa, prowadzona przez gen. Rydza Śmigłego – któremu naczelny wódz poruczył wykonanie najtrudniejszego zadania – zadała wrogowi w ciągu kilku dni decydujący cios, miażdżąc plany i armie nieprzyjaciela."
Dupoendecja nie poprzestała jednak na tragikomicznej próbie budowania separatystycznego rządu w Poznaniu. Jak tylko okazało się, że wygraliśmy bitwę błędnie zwaną warszawską (tak naprawdę toczącą się od Lwowa po granicę pruską), zaczęła kreować francuskiego
gen. Maxime'a Weyganda na głównego zwycięzcę. Weygand był mocno zdziwiony, gdy
Stanisław Stroński (endek i zarazem mason Wielkiego Wschodu) zorganizował mu pod hotelem w środku nocy uroczystości ku jego czci... Gdy wersja z Weygandem okazała się zbyt głupia, by się utrzymać (Weygand zawsze twierdził, że to Piłsudski był autorem zwycięstwa), wymyślono wersję mówiącą, że to generał Rozwadowski był wodzem naczelnym w miejsce Piłsudskiego, który "złożył dymisję i wyjechał do kochanki". Jakimś dziwnym trafem jednak, ani gen. Sikorski, ani Haller, ani Dowbór-Muśnicki, ani Zagórski, ani żaden inny generał będący wrogiem Piłsudskiego nie sięgnął po tę wersję. Każdy z nich wiedział bowiem, że jest ona kretyńska. Zgodnie z ówczesnymi regulacjami wojskowymi szef sztabu generalnego nie miał bowiem możliwości pełnienia roli głównodowodzącego. Co więcej, zachowana korespondencja wskazuje wyraźnie, że wszyscy polscy dowódcy - z Rozwadowskim włącznie! - uznawali wówczas Piłsudskiego za wodza naczelnego. Co więcej, Rozwadowski w uniżony sposób pisał podczas kontrofensywy znad Wieprza, że
"wszystko się układa dokładanie tak jak Pan Komendant przewidział". (Zainteresowanym rzeczywistą rolą gen. Rozwadowskiego w wydarzeniach z sierpnia 1920 r.
polecam ten artykuł.) Rozwadowskiego "naczelnym wodzem w bitwie warszawskiej" mianował dopiero wiele lat po tej bitwie Jędrzej "Kretyn" Giertych.
Pół biedy, gdyby endecy poprzestali tylko na wymyślaniu głupich teoryjek o przebiegu wojny z bolszewikami. Niestety odegrali też kluczową rolę w negocjacjach pokojowych w Rydze, w trakcie których oddali bolszewikom m.in. Mińsk i Kamieniec Podolski. Dodam, że Mińsk był zdobyty w październiku 1920 r. przez Wojsko Polskie, a miasto miało mocno polskie oblicze.
Stanisław Grabski, endecki negocjator tego haniebnego traktatu, został nazwany przez jednego z ziemian zza Zbrucza "Kainem". Ten rusofilski arcyszkodnik był później członkiem komunistycznej KRN. Leszek Moczulski był jego studentem w końcówce lat 40. I zapamiętał jak Grabski mówił, że tak właściwie to Stalin zrealizował cele endecji z 1914 r. - czyli granice na Odrze i Nysie oraz państwo polskie będące protektoratem Rosji...
"Kiedy znów w 1914 roku, zaraz po wybuchu wojny, byłem na herbatce u p. Grabskiego, ówczesnego członka zarządu Narodowej Demokracji, na której było kilku członków zarządu tego stronnictwa to p, Grabski z całą kategorycznością dowodził, że ze względów ekonomicznych Polska Niepodległa, odcięta granicą od Rosji, utrzymać by się nie mogła i że z tych powodów Nar. Demokr. nie tylko nie dąży do niepodległości, ale przeciwnie, gdyby tylko ktokolwiek bądź taką koncepcję wysunął, ona by ją udaremniła. (...) To było powodem, że cała prawica przeklinała i z błotem mieszała Witolda Gorczyńskiego za to, że się odważył poza plecami N ar. Dem. tworzyć legjony. Psuło to Dmowskiemu jego politykę, polegającą chyba na chęci wykazania, że naród jest stadem lojalnych i biernych baranów."
Jan Pękosławski
U Grabskich głupota jest chyba genetyczna. (Warto przypomnieć sobie jak faszyzujący prawicowiec Jan Pękosławski miażdżył politykę gospodarczą Władysława Grabskiego -
opisałem to w jednym z wpisów w serii Restituta. ) Ale nie tylko u nich. Można sobie wyobrazić endeków z łomżyńskiego RewKomu tańczących w kółeczku taniec weselny z towarzyszami pochodzenia żydowskiego, Grabskiego i Giertycha tańczących razem z Bermanem i Szechterem,
Pińskiego ze Szwejgiertem, Wilka z Tęczowym Rafałkiem i sabatejskiego reżysera z Margolcią...
***
10 sierpnia zmarł mój redakcyjny kolega, jeden z największych polskich historyków - Dariusz Baliszewski. Dużo rozmawialiśmy na najróżniejsze tematy - o zamachu w Gibraltarze, tajemnicy śmierci marszałka Śmigłego-Rydza i prezydenta Starzyńskiego, o Berlingu, Berii... Ostatni raz zadzwoniłem do niego w czerwcu. "Ależ nie musimy już szukać zabójców generała Sikorskiego! Ja już ich dawno zidentyfikowałem!". Mówił wówczas, że będzie miał operację serca, a gdy dojdzie do zdrowia to mnie do siebie zaprosi i pokaże mi dokumenty. Miał jeszcze tyle projektów do zrealizowania... Mówił m.in. o chęci napisania książki o śmierci marszałka Śmigłego-Rydza. No cóż, teraz spotyka się z bohaterami swoich publikacji w innym świecie. Teraz w pełni rozumiem spirytystów, którzy szukają kontaktu z duchami zmarłych. Tacy ludzie jak Dariusz Baliszewski to przecież żywe archiwa...
Mówiłem mu podczas naszej ostatniej rozmowy. "W tradycji konfucjańskiej, życie ludzi starszych jest najcenniejsze. Gdy statek tonie, w pierwszej kolejności ratuje się starców a w ostatniej dzieci. Dzieci można zawsze zrobić nowe, a doświadczenia i wiedzy starszych nie da się zastąpić". "Co Pan mówi! Młodym pozwolić zginąć, a takiemu staremu dziadowi jak ja żyć?!".
R.I.P.