sobota, 25 maja 2019
Shamballah: Dwa Kościoły
Ilustracja muzyczna: General Ludendorff Suite - Wonder Woman OST
Ilustracja muzyczna: Rammstein - Dalai Lama
Generał Erich Ludendorff był nie tylko mieszkańcem Swarzędza i czarnym charakterem z "Wonder Woman". Nie tylko współkierował Rzeszą w trakcie I wojny światowej i przygotowywał Niemcy do nowej wojny pomagając rozpocząć projekt "Hitler". Był również mężem Mathilde von Kemnitz.
Żona generała Ludendorffa była ważną postacią w ruchu volkistowskim a przy tym nacjonalistyczną konspirolożką. To, że pisała o żydowskich spiskach nie było niczym niezwykłym. Niemal wszyscy w tamtych czasach o nich pisali. Jej niechęć do chrześcijaństwa też jej specjalnie nie wyróżniała. Taka była wówczas w Niemczech moda. Ale von Kemnitz szła jeszcze dalej i ostro atakowała organizacje ezoteryczne wspierające nazizm. Co więcej przyczyniła się do tego, że jej mąż nabrał krytycznego osądu wobec NSDAP. Do Mathilde von Kemnitz przylgnęła więc łatka ześwirowanej, egzaltowanej, starej idiotki. Dysponujący fenomenalnymi zdolnościami aktorskimi Hitler lubił ją parodiować w gronie współpracowników. Śmiali się z tych skeczy do łez. Wiele teorii głoszonych przez Mathilde von Kemnitz rzeczywiście bowiem brzmiało wariacko. Twierdziła ona m.in. że za Żydami, masonerią i papiestwem stoi... dalajlama.
Skąd taki zadziwiający wniosek? U dawnych okultystów istniało silne przekonanie o wspólnych korzeniach największych tradycji ezoterycznych. Helena Bławatska, założycielka Towarzystwa Teozoficznego, twierdziła zaś, że źródło tej wspólnej tradycji leżało właśnie w Tybecie. Miała się tam zapoznać z Mistrzami Dawnej Wiedzy. Teorie Bławatskiej były oczywiście później wyśmiewane, ale np. wybitny japoński znawca buddyzmu Daisetsu Teitaro Suzuki twierdził, że Bławatska znała buddyzm diamentowej drogi tak, jakby spędziła wiele lat w klasztorze w Tybecie. Pomiędzy efekciarskimi bzdurami i dezinformacjami umieszczonymi w jej pismach ukryte były więc okruchy autentycznej wiedzy tajemnej.
Bławacka pisała o dwóch równolegle istniejących tajnych stowarzyszeniach: Bractwie Tybetańskim oraz egipskim Bractwie Luksoru. Miały one wpływać na siebie wzajemnie. (Egipt z jego Akademią Hermesa Trismegistosa był tradycyjnie uznawany za kolebkę europejskiej i bliskowschodniej tradycji ezoterycznej.) Abstrachując od teorii Bławackiej, warto zauważyć, że istnieją bardzo silne podobieństwa między buddyjskimi teoriami tantrycznymi a teoriami ezoterycznymi XVI-wiecznego heretyka Giordano Bruno. Odnosiło się to do jego teorii o "manipulowaniu miłością" i magii seksualnej. Bruno czerpał pełnymi garściami z całej ówczesnej europejskiej i bliskowschodniej tradycji ezoterycznej. To, że w jego teoriach pojawiły się wątki tantryczne wskazuje więc na bardzo wczesne przeplatanie się tradycji ezoterycznych Zachodu i Wschodu. Prawdopodobnie idee Bruno powstały na podstawie pism przywiezionych przez uchodźców z Bizancjum a oni wcześniej korzystali z idei przywiezionych Jedwabnym Szlakiem. (Bruno obecnie jest traktowany jako "świecki święty". Wielu liberałów i SJW's mógłyby wprawić jednak w zakłopotanie poglądy Bruno na temat Żydów. Były one dosyć mocno alt-rightowe. Mówił o nich: "Żydzi są rasą działającą na podobieństwo dżumy i cholery, rasą dla ogółu tak niebezpieczna, że zasłużyła na wytępienie, zanim się jeszcze zrodziła. Żydzi są wyrzutkiem ludzkości, najbardziej zepsutym i niegodziwym narodem na świecie, o mentalności i skłonnościach najpodlejszych i najbrudniejszych".)
Z jakiegoś dziwnego powodu podobieństwa między ezoteryczną tradycją "egipską" i "tybetańską" widziało też wcześniej kilku innych okultystów, w tym XVII-wieczny jezuita ks. Athanasius Kircher. Kircher był wybitnym naukowcem, który jako pierwszy badał hieroglify (i wysunął hipotezę, że to zapisy w języku koptyjskim), napisał encyklopedię poświęconą Chinom i jako pierwszy zaobserwował związek między mikroorganizmami a chorobami zakaźnymi. Skąd jednak jakiś jezuita miał posiadać wiedzę na temat Tybetu? Tak się akurat złożyło, że jezuici wiedzieli o tej krainie zadzwiająco dużo. Byli jednymi białymi cudzoziemcami, którzy przybywali do kraju dalajlamów. O dziwo, byli zwykle dobrze przyjmowani w miejscu, które mocno starało się odgradzać od wszelkich cudzoziemców.
Człowiekiem, który odkrył Tybet dla Europejczyków był portugalski jezuita o. Antonio de Andrade. Po przekroczeniu Himalajów wysłał on do generała zakonu list opisujący ową krainę. Jak czytamy: "Wersja włoska stała się podstawą dla Fryderyka Szembeka, polskiego jezuity z Krakowa, tłumaczącego wówczas książkę "Tybet Wielkie Państwo w Azyey". Jest to piewszy opis Tybetu w języku polskim napisany piękną siedemnastowieczną polszczyzną. Ojciec de Andrade opisał dokładnie swoje podróże do Tybetu, przyrodę, klimat, ludzi, ich zwyczaje, religię tam panującą, a także organizację społeczną i państwową. Można by zaryzykować stwierdzenie, że po raz pierwszy dokonał historycznego, chrześcijańsko-buddyjskiego dialogu międzyreligijnego, który mógłby mieć znaczenie dziejowe, gdyby nie zamienił się w „dialog głuchych”. Pierwsze dysputy Europejczyka – chrześcijanina z lamami były bardzo trudne ze względu na problem ze zrozumieniem podstawowych pojęć: teologicznych przez lamów, buddyjskich przez misjonarza. Jezuita początkowo myślał, że buddyzm chrześcijański (chyba powinno być "tybetański" - dop. Fox) to spaczona religia chrześcijańska."
Szlakiem przetartym przez o. de Andrade przybywali kolejni jezuici. Najbardziej znanym z nich był o. Ippolito Desideri. Zamieszkał on Lhasie i dobrze poznał język tybetański. Studiował na miejscowym, buddyjskim Uniwersytecie Klasztornym Sera. Debatował z wysokimi rangą lamami. Pozwolono mu na budowę prywatnej kapliczki i na kult katolicki. I było to w kraju, który bardzo chronił swoje tajemnice, starał się nie wpuszczać cudzoziemców i gdzie zdzierano skóry z innowierczych kapłanów! Zauważmy też, że ów jezuita przebywając na Uniwersytecie Sera zapewne brał udział w buddyjskich ceremoniach, choćby jako widz i badacz. A przecież uczestnictwo w "nie swoich" obrzędach było wówczas dla katolików (ale też protestantów, prawosławnych, żydów i muzułmanów) surowo zakazane.
W 1745 r. katolickich misjonarzy wyproszono jednak z Tybetu. Był to skutek uboczny słabnięcia władzy dalajlamów i toczonych w tej krainie walk frakcyjnych. Stolica Apostolska również przeżywała okres osłabienia a zakon jezuitów został rozwiązany w wyniku masońskich intryg na dworach Burbonów. Po reaktywacji jezuici wrócili jednak do Tybetu. W 1846 r. "arcyreakcyjny" papież Grzegorz XVI erygował wikariat apostolski Tybetu. Misjonarzom z Francji udało się założyć w 1865 r. katolicką parafię w miejscowości Yanjing. Zadziwiające było już samo to, że w tak izolującym się, buddokratyczno-feudalnym kraju mógł powstać katolicki kościół. Rzecz kilka dekad wcześniej nie do pomyślenia w "liberalnej" Anglii!
Ponad 40 lat od założenia parafii doszło jednak do serii konfliktów katolików z mnichami z pobliskiego klasztoru Ganda. Jak czytamy:
"Między 1904 a 1949 rokiem miała miejsce seria konfliktów na tle religijnym, w czasie których wielu katolików poniosło śmierć za wiarę.
Wśród nich, najbardziej znana jest postać O. Maurycego Tornay, kanonika z Grand-Saint-Bernard, założyciela katolickiego klasztoru w północno-zachodniej części prowincji Yunnan, w którym wykształcił licznych kapłanów. Juan, który nie przyjął święceń kapłańskich, był jednym z jego pierwszych studentów:
„W 1945 roku ojciec Tornay został wysłany do Yanjing. Mnisi z klasztoru buddyjskiego Ganda, wyznaczonego przez władze tybetańskie do zarządzania górnym regionem Yanjing, sprawowali pewien rodzaj dyktatury. Katolicy nie mieli prawa bytu. Chrześcijańscy mieszkańcy Yanjing musieli przybrać buddyjskie imiona.”
W styczniu 1946 roku bł. Maurycy Tornay zostaje wygnany przez lamów. W 1949 roku, po drodze do Lhasy gdzie zamierzał złożyć skargę na mnichów z Gandy, na granicy Yunnan i Tybetu wpada w zasadzkę i ponosi męczeńską śmierć."
Zauważmy, że spór miał charakter wyłącznie lokalny a bł ks. Maurice Tornay zmierzał do Lhasy, by złożyć do dalajlamy skargę na miejscowych mnichów i miał nadzieję, że skarga ta odniesie pozytywne skutki! W kraju w którym "wrogów doktryny buddyjskiej" obdzierano ze skóry, katolicy spotykali się z zadziwiającą tolerancją. Parafia została zniszczona dopiero po chińskiej inwazji przez maoistów. Ale od ponad 30 lat znów funkcjonuje.
Dalajlama XIV, z którym ks. Tornay chciał się spotkać, stał się później znajomym św. Jana Pawła II, turbosłowiańskiego papieża Tradycji Pierwotnej. Spotkali się osiem razy. Podczas Dnia Modlitw o Pokój w Asyżu w 1986 r. Dalajlama XIV stał po prawicy św. Jana Pawła II. "Posiadacz klucza do Piekieł" obok Pontifexa Maximusa, któremu egzorcyzmowany demon powiedział: "Przecież wiesz, że wobec ciebie nic nie mogę, jesteś zbyt mocny!".
Flashback: Pontifex - 13 maja
Po śmierci św. Jana Pawła II Dalajlama XIV napisał:
"Jego Świątobliwość Papież Jan Paweł II był człowiekiem, którego darzyłem wielkim szacunkiem. Był zdecydowaną i głęboko uduchowioną osobą, dla której miałem głębokie poważanie i podziw. Jego doświadczenia z Polski, niegdyś komunistycznego kraju, oraz moje własne problemy z komunistami, dały nam bezpośrednią wspólną podstawę. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, uderzyło mnie jego praktyczne podejście i otwarcie wraz z głębokim zrozumieniem problemów globalnych. Nie miałem wątpliwości, że był wielkim przywódcą duchowym.
Zaczynając od początku, bliska osobista przyjaźń, która rozwinęła się między nami, została potwierdzona przy wielu kolejnych okazjach. Myślę, że w wielu sprawach byliśmy całkowicie zgodni. Papież, podobnie jak ja czuł, że jako ludzie potrzebujemy nie tylko rozwoju materialnego, ale potrzebujemy także duchowości. Dokładniej, rozwój materialny zapewnia nam komfort fizyczny, ale posiadamy także jedyną w swoim rodzaju inteligencję i umysł, których w pełni nie zaspokoją dobra materialne. Zarówno publicznie, jak i prywatnie, Papież zawsze podkreślał wagę duchowych wartości, wspólnie niepokoiliśmy się, że młodsze pokolenia tracą zainteresowanie nimi.
Byliśmy także w całkowitej zgodzie o potrzebie promowania porozumienia pomiędzy różnymi tradycjami religijnymi. Dzięki Jego zaproszeniu miałem przywilej uczestniczyć w spotkaniu międzyreligijnym w Asyżu, bardzo ważnym i doniosłym wydarzeniu. Pokazało to światowej społeczności, że nasze różne tradycje naprawdę mogą się razem modlić i przekazać wspólne przesłanie pokoju.(...)
Papież był także bardzo współczujący dla problemu Tybetańczyków. Oczywiście, jako głowa instytucji próbującej zachować dobre relacje z Chinami i poważnie zaniepokojony losem milionów chrześcijan w Chinach, nie mógł wyrażać tego publicznie ani oficjalnie. Ale od początku naszej przyjaźni wyjawiał mi prywatnie, że jasno rozumie problem Tybetańczyków ze względu na własne doświadczenia komunizmu w Polsce. Osobiście dawało mi to wielkie wsparcie."
Co ciekawe Dalajlama XIV uznał Jezusa za bodhisatwę. Mówił swoim fanom: "Nie porównujcie mnie z Jezusem. On był wielkim, wielkim mistrzem".
Ewangelikalni analbaptyści i inne apokaliptyczne zjeby widząc dobrą komitywę "papieskiego antychrysta" z "buddyjskim satanistą" zapewne dostają krwawej sraczki. (Wobec rabinów głoszących, że Jezus smaży się w Piekle w ekstrementach mają natomiast zawsze ciepłe uczucia.) Czy jednak pomiędzy dziwnie przyjazną komitywą dwóch Wielkich Magów kryje się coś więcej jak PR?
Powyżej: Obraz Nikołaja Roericha "Issa i czaszka giganta". Roerich wspominał o legendach o pobycie Jezusa w Iranie, Indiach i Tybecie, ale żadnej z nich niestety nie przytoczył...
Zacznijmy od tego, że historia powstania Kościoła nie jest tak lamerska jak uczą w protestanckich szkółkach niedzielnych. Jezus działał jak rasowy "spymaster". I miał też wiele dziur w życiorysie. Nie wiadomo, co robił przez 30 lat życia. Z Ewangelii św. Mateusza wiadomo jednak, że po urodzeniu złożyli mu hołd tajemniczy Magowie ze Wschodu.
Jak pisałem już na tym blogu: "Zaraostryjskich kapłanów nazywano "Magi". Według orientalisty Heinricha von Stietencrona najpóźniej w I w n.e. zaczęli oni przenikać do Indii, gdzie połączyli swoją wiarę z elementami hinduizmu oraz buddyzmu. Wpływali też na hinduizm, buddyzm i tybetańską religię Bon. Ich głównym bóstwem był bóg czasu Zurvan, na którym wzorowano tantryczne buddyjskie bóstwo Kalachakrę. To od kapłanów Zurvana wyznawcy Bon i buddyści przejęli takie koncepcje jak ostateczna, apokaliptyczna bitwa ze Złem czy też przyszły zbawiciel - Budda Maitrerya, który poprowadzi do walki wojska podziemnego królestwa Szambalii. Część badaczy przyjmuje, że słowo Maitreya pochodzi od Mitry, perskiego, aryjskiego bóstwa solarnego. W zurwaniźmie, zanieczyszczonym zewnętrznymi wpływami, są korzenie mitraizmu - kultu będącego głównym konkurentem rosnącego w siłę chrześcijaństwa w Cesarstwie Rzymskim."
Powyżej: Nikołaj Roerich "Zstąpienie do Piekieł"
I jakimś dziwnym trafem ludzie, od których pochodzi słowo "magia", ludzie, którzy położyli podwaliny pod bardzo specyficzną, najbardziej pogańską wersję buddyzmu i pod mitraizm pojawiają się również w historii początków chrześcijaństwa. I traktują Jezusa jako swojego wybrańca. Czy później o Nim całkowicie zapomnieli i nie kontaktowali się z Nim w trakcie 30 lat Jego "życia ukrytego"? Czy może jednak pomagali w projekcie religijnym, który później odniósł zdumiewający, globalny sukces? Czyżby św. Jan Paweł II i Dalajlama XIV byli po prostu zarządzającymi ich projektami?
Powyżej: Kryszna, Budda, św. Mikołaj i Jezus wykonujący alt-rightowy gest
Przypowieść o wdowim groszu występuje zarówno w Nowym Testamencie jak i w naukach Buddy. Podobnie historia o uczniu, który chodził po wodzie, ale w pewnym momencie zwątpił i zaczął tonąć. Budda zrodzony z Mayi rozpoczął działalność publiczną w wieku 30 lat i zebrał wokół siebie 12 uczniów. Jezus, zrodzony z Maryi, zrobił tak samo. Jeden z uczniów zdradził Jezusa. Jeden z uczniów zdradził Buddę próbując go otruć. I Jezus i Budda chodzili po wodzie i rozmnażali żywność. Była jednak między nimi poważna różnica: nadejścia Buddy nikt nie przepowiedział a Budda nie uważał się za Syna Bożego.
W buddyjskich pismach z Kambodży jest zapisana natomiast intrygująca przepowiednia. Mówił on nadejściu w przyszłości Świętego Człowieka, który zabierze ludzi do Najwyższego Nieba. Ów Święty Człowiek miał mieć rany na dłoniach, stopach, czole i boku.
Jak pisał bp Fulton Sheen, Jezus był jedynym człowiekiem, którego przybycie na świat zapowiedziano: "Tacyt, przemawiając w imieniu starożytnych Rzymian, mówi: „Ludzie byli ogólnie przekonani, zgodnie z wiarą w starożytne proroctwa, że Wschód miał zapanować i że z Judei miał nadejść Pan i Władca świata”. Swetoniusz w swojej relacji o życiu Wespazjana opisuje rzymską tradycję w ten sposób: „Starą i stałą wiarą na całym Wschodzie było to, że według bez wątpienia pewnych przepowiedni Żydzi mieli zdobyć najwyższą władzę”.
Chiny spodziewały się czegoś podobnego, ale ponieważ znajdowały się po drugiej stronie świata, wierzono tam, że wielki Mędrzec narodzi się na Zachodzie. Roczniki niebiańskiego cesarstwa zawierają takie stwierdzenie:
W 24 roku Chao-Wang dynastii Zhou, w 8 dniu czwartego księżyca, na południowym zachodzie pojawiło się światło, które oświetliło pałac królewski. Monarcha uderzony jego wspaniałością przepytywał mędrców. Pokazali mu księgi, w których to cudowne zjawisko oznaczało pojawienie się wielkiego Świętego Zachodu, którego religia miała być zaprowadzona w ich kraju."
Wschód i Zachód łączyło jak widać w starożytności dużo więcej niż można się było spodziewać. A teorie pani Ludendorff nie brzmią już wcale tak wariacko...
***
W Mongolii miałem okazję poznać miejscowego szamanistę. Mówiąc o buddyźmie używał podobnych argumentów jak nasi rodzimowiercy mówią o chrześcijaństwie. Że to obca religia, narzucona Mongołom, którzy mieli wcześniej swoją religię, bliższą naturze i duchom. Gdyby zachodni wege-pop-buddysta z rozdętym ego to usłyszał, wpadłby w niezłą konfuzję :)
Gdy zaś w zeszłym roku wybrałem się podczas Nocy Świątyń do pogańskiego chramu pod Warszawą, usłyszałem na prelekcji żercy Rodzimego Kościoła Polskiego coś co mnie mocno zaintrygowało. Powiedział on, że do ich związku religijnego należą też katolicy. "Jesteśmy politeistami. Jeden dodatkowy bóg nie robi nam żadnej różnicy".
***
A w następnym odcinku serii Shamballah wstąpimy do Shambalii. :) Dowiemy się, co to za kraina i czemu wysokiej rangi lamowie marzą, by reinkarnować jako jej generałowie.
Na obrazku jest Sziwa a nie Kryszna...
OdpowiedzUsuńSłuszna uwaga, sorry
UsuńHa ha ha, Foxmulder został baronem Evolą. Jeszcze tylko jakaś orgietka z satanistką Marią de Naglowską i można ujeżdżać tygrysa nowoczesności w imię tradycji pierwotnej (tak na marginesie to Naglowska oprócz kontaktów z Evolą znała Williama Seabrooka, Man Raya i parę innych ciekawych osób).
OdpowiedzUsuńOdnosząc się do ostatniego sporu w komentarzach to nie zgodzę się, że politeizm jest lepszym wyjściem, można podać trochę przykładów gdzie tolerancyjni politeiści wyrzynali innych politeistów - rzeź Rzymian urządzona przez Mitrydatesa, zniszczenie Kartaginy czy choćby liczne greckie andrapodismos zdają się przeczyć tolerancyjnej naturze politeistów. Natomiast wiara w jedno bóstwo implikuje jedną moralność dla wszystkich co jest na dłuższą metę chyba lepszym rozwiązaniem niż jakieś tam połowiczne tolerancje.
No i dzięki za komentarz pod moim wpisem o jazzie, widzę że temat jest równie niszowy co Szambala.
" Foxmulder został baronem Evolą. " - określenie "Papież Tradycji Pierwotnej" nie jest akurat moje. Użył go wcześniej ATW. A ja uznałem je za trafne.
UsuńCzy była jednak jakaś Tradycja Pierwotna? Osobiście w to wątpię. Choć mogę się uznać za religijnego synkretystę -ot taki skutek podróżowania po Azji.
"można podać trochę przykładów gdzie tolerancyjni politeiści wyrzynali innych politeistów - rzeź Rzymian urządzona przez Mitrydatesa, zniszczenie Kartaginy czy choćby liczne greckie andrapodismos " - zauważ, ze te konflikty miały podłoże strategiczne, polityczne i gospodarcze a nie religijne. Coś takiego jak wojny religijne bardzo bardzo rzadko miały rację bytu w politeiźmie.
"Natomiast wiara w jedno bóstwo implikuje jedną moralność dla wszystkich " - akurat nie. Judaizm stosuje podwójną moralność (jedną dla wyznawców między nimi, drugą w relacjach z obcymi), podobnie jak islam a i w chrześcijaństwie też pojawiały się takie tendencje, by przypomnieć działalność Zakonu Krzyżackiego czy też różnych protestanckich zjebów w stylu Kalwina czy Cromwella.
" wpisem o jazzie, widzę że temat jest równie niszowy co Szambala." - jazz rzeczywiście jest niszowy, trzeba się zająć disco-polo :)
"Natomiast wiara w jedno bóstwo implikuje jedną moralność dla wszystkich " - akurat nie Judaizm stosuje podwójną moralność
UsuńNo zapędziłem się trochę ale w sensie potencjalnym są większe możliwości na jakiś jeden powiedzmy system moralny.Zresztą politeizm przegrał rywalizację z ze skuteczniejszymi drapieżnikami/lepszą ofertą. To o czymś świadczy.
"określenie "Papież Tradycji Pierwotnej" nie jest akurat moje. Użył go wcześniej ATW. A ja uznałem je za trafne. A ja uznałem je za trafne."
Ha ha, baron Lisek, herbu Chytrusek
"politeizm przegrał rywalizację z ze skuteczniejszymi drapieżnikami/lepszą ofertą. " - w pewnych rejonach świata (Chiny, Japonia, Indie...) to monoteizm był przegranym.
UsuńA i też wygrana monoteizmu w Europie (i w "Nowym Świecie") była skutkiem tego, że katolicyzm skutecznie asymilował elementy pogańskości. Święci przejęli atrybuty dawnych bogów, niektórzy dawni bogowie zostali zdegradowani do roli demonów
UsuńNo dobrze, ale okrutne prześladowania pierwszych chrześcijan dowodzą, że politeiści też są zdolni do swoistego fanatyzmu wobec monoteistów, nawet jeśli istotny był tu motyw polityczny nieuznawania religii państwowej, pod to można by też podciągnąć okresowe tępienie żydów i budowę na miejscu zniszczonej jerozolimskiej świątyni pogańskiej. Co się zaś tyczy starć w samym obozie poli- czy raczej ''niemonoteistów'' to wystarczy wspomnieć brutalne represje podjęte przez republikański Rzym wobec uczestników i -czek tzw. ''spisku bachicznego'', albo z drugiej strony Eurazji wojowniczych mnichów buddyjskich w Japonii i wojny toczone przez tamtejsze klasztory zanim nie położyli temu kres szogunowie bezwzględnie łamiąc ich potęgę, czy opisane tutaj starcia frakcji i sekt w Tybecie. Przede wszystkim jednak problem jaki mam z politeistami polega na ich skłonności do traktowania tyranów niczym ziemskich bogów obdarzonych z racji posiadanej władzy magicznymi mocami tak jak to ma miejsce w przypadku kultu Kimów w Korei Płn. narzuconego wprawdzie odgórnie ale bazującego na rodzimych wzorcach, dlatego w Chinach Mao stał się popularnym bóstwem, a i ponoć w Indiach Lenin został przez niektórych inkorporowany do hinduistycznego panteonu, może być biorąc pod uwagę potęgę tamtejszych komunistów zarówno post-sowieckich jak i maoistowskich o czym stanowczo zbyt mało się u nas mówi, szczególnie w perspektywie napływu do Polski stamtąd migrantów.
Usuń@Spiskolog - jeszcze mniej popularna jest muzyka Debussy'ego o twórczości Cage'a czy Heńka Partucha już nie wspominając, i to jest zrozumiałe, więc nie ma co narzekać. Musiałem przerzucić lokalny gnój co pewnie nie będzie interesujące dla nikogo poza mną samym i bardzo dobrze zresztą, inaczej pewnie czekałaby mnie lawina pozwów od miejscowych polityków i ''polityczek'' wszelakich opcji i orientacji, niemniej było to konieczne, dlatego dopiero jutro zajrzę na twego bloga i ostawię jaki komentarz. Zdradzę, że zamierzam teraz zająć się pismami politycznymi Immanuemenela Kanta a wyborem takowej tematyki na wstępie zakopuję się w piwnicy, i to jest normalne, ilość i jakość rzadko kiedy idą z sobą w parze, jak słusznie zauważył Fox jeśli chcesz podbić licznik wyświetleń zajmij się tropieniem ezoterycznych wątków disco-polo, cholera wi czy jakby człek przy tym nie przysiadł czego by się nie dogrzebał, skoro różokrzyżowcami mogli być kompozytorzy muzyki ''wysokiej'' czemuż by nie miało działać to i w drugą stronę, i nie mówię tu o takich szurach jak Bowie, który na 100% był wyznawcą Crowleya, ale najbardziej przaśnej popularce, jakby co w poprzednim wpisie jest link do forum z iluminackimi wątkami w kawałkach Modern Talking:)
Apropos Bowiego ;)
Usuńhttp://xportal.pl/?p=24189
Temat coraz ciekawiej się rozwija i z niecierpliwością czekam na kolejne części cyklu.
OdpowiedzUsuńDręczy mnie jednak pewna obawa.
Czy temat zmierza do zaskakującej konkluzji, czy może zamierzasz pozostawić jedynie pytania bez odpowiedzi ?
Zależy co uważasz za "zaskakującą konkluzję" :)
UsuńFaktycznie teza o dwóch ośrodkach wspólnej ezoterycznej tradycji Eurazji, Wschodu i Zachodu nie jest pozbawiona podstaw, skoro na Jedwabnym Szlaku krążyły w tę i wewtę towary i ludzie tak samo tyczyło to idei i religii, w tym również hermetycznych. Przede wszystkim jednak kluczowym jawi się tu wyłom dokonany pod tym względem przez starożytnego ''boga wojny'' czyli Aleksandra Macedońskiego i tegoż skutki do których należy bezpośrednie i na tak bezprecedensową skalę zderzenie ale też i zetknięcie się cywilizacji greckiej z perską i babilońską a nawet indyjską. Epoka hellenizmu z właściwym jej synkretyzmem i osmozą kulturową jest niewątpliwie formatywna dla tego typu kultów, przynajmniej patrząc z perspektywy Zachodu, bo drugiego takiego wyłomu z innej strony dokonali dopiero Mongołowie, należałoby więc obadać jakie te eurazjatyckie burze dziejowe niosły konsekwencje dla ezoterycznej tradycji. Z drugiej trzeba jednak pamiętać, iż takie okresy łatwości przemieszczania się i spotykania rozmaitych kultur, religii i ludów skutkują nie tylko mieszaniem się ich, ale i w kontrze odruchowym separatyzmem i konfliktami dla zachowania ich tożsamości co jest zupełnie normalne i zdrowe jakby ostrych form nie przybierało, wystarczy wspomnieć kosę jaką mieli regularnie sprawiający sobie wzajem pogromy Żydzi i Grecy w starożytnej Aleksandrii. Prokopiuk, ''naczelny gnostyk III RP'' jakby nie było, prawi, że główna różnica między ezoteryczną tradycją Wschodu i Zachodu zasadza się na tym oto, iż w pierwszej reinkarnacja traktowana jest jako przekleństwo bezsensownego kołowrotu narodzin z którego należy się wyzwolić, w drugiej zaś jako szansa na samodoskonalenie się człowieka na tym świecie, co zapewne wynika ze skrajnie odmiennego wartościowania widzialnej rzeczywistości [ o tyle bym polemizował, że zasadne jest to w przypadku pierwotnego buddyzmu theravady, ale można by dyskutować czy tyczy także odsuwającej perspektywę nibbany praktycznie na ''święty nigdy'' mahajany czy lamaizmu ]. Poza tym wśród europejskich ezoteryków panuje niemal niepodzielnie antropocentryzm niemal zawsze ''wcielenia'' są ludzkie, rzadko kiedy zdarzają się zwierzęce czy nawet roślinne jak na drugim krańcu Eurazji, a takowe połączenie są uznawane za objaw skrajnego upodlenia, rozpadu duszy powołującego do istnienia jakowyś gatunek ''arymanicznego podczłowieka'' :
OdpowiedzUsuńhttps://youtu.be/-spV77yrJyM?t=1950
Tak czy siak pozostaję sceptyczny wobec istnienia ''tradycji pierwotnej'' przynajmniej jako w miarę spójnego systemu wierzeń, nie przekonam się też do Bruna, który zgodnie ze swym magicznym i woluntarystycznym światopoglądem wierzył, że jego ''materia prima'' może dowolnie zmieniać formy np. pies zamienić się w krzesło i na odwrót a ''wtajemniczony'' w arkana natury człowiek za pomocą odpowiednich formuł dokonywać takowych przekształceń, stąd opierdalał Kopernika, że ten chciał uwięzić nieskończoną działającą we Wszechświecie spontanicznie siłę w suchych formułach matematycznych i mechanizmie praw fizycznych [ w tym sensie można rzec, iż miał śmierć godną czarownika jakim niewątpliwie był, inkwizycyjny stos zadziałał niczym alchemiczna retorta, więc o co te pretensje do inkwizycji, wygląda na to, że wyrządziła mu przysługę:) ]. Przypominam też, że dla serio traktujących ''wyzwolenie'' wszelkie nadnaturalne moce nabywane na drodze ''oświecenia'' były uznawane za przeszkodę odwodzącą od głównego celu, można było się do nich odwołać sporadycznie i w nadzwyczajnych okolicznościach jak ten arhat, którego imienia teraz nie pomnę, który objawił się napadającym go zbirom jako potworne bóstwo podziemia tak że posrali się ze strachu, ale nic więcej, oczywiście w praktyce różnie bywało bo pokusa była potężna i pewnie mało kto, jeśli w ogóle był jej w stanie się oprzeć, zakładając rzecz jasna że takowe zdolności rzeczywiście posiadał.