niedziela, 9 października 2011
Wieszanie zdrajców w 1794 r. w prozie Zbyszewskiego
W związku z ciszą wyborczą postanowiłem zacytować fragment świetnej książki Karola Zbyszewskiego "Niemcewicz od przodu i tyłu", poświęconej temu jak powstawał nowoczesny naród polski. Fragment o tym jak w 1794 r. warszawski lud potraktował zdrajców i co z tego wynikło.
"CZERWCOWA PRZEWIESZKA
Ludek warszawski był niepiśmienny, zamiast czytać odezwę Kościuszki o Persach i Tatarach słuchał po ciemnych kątach płomiennego Konopkę - zaufanego Kołłątaja. Słuchał i mruczał:
- Dobrze gada, co pomoże jegrów bić kiedy wśród nas zdrajców tyle; trza na gwałt przewieszkę zrobić...
28-go czerwca wieczorem, przed namiot Kościuszki w Gołkowie, przygalopował Kicki - koniuszy - marszałek dworu - szwagier Stanisława Augusta. Pół żywy ze strachu opowiedział co zaszło rano w Warszawie.
Pospólstwo wtargnęło do więzień; 70-cioletniego księcia biskupa Massalskiego co miał 700.000 rocznego dochodu, a mimo to kradł jeszcze pieniądze Komisji Edukacyjnej i brał pensję od Rosjan, co wyróżnił się gorliwością przy sankcjonowaniu przez sejmy obu rozbiorów, co nie pominął nigdy żadnej okazji szkodzenia Polsce - dla braku sznura pod ręką powiesił skotopas Klonowski na biczu chłopskim przed Bernardynami; wstrętnego księcia Antoniego Czetwertyńskiego, mimo, że płakał, całował oprawców po rękach wwindowano na belkę przed oknami własnego mieszkania, żona i córki gapiły się na to zza firanek, a lud tańczył dokoła wisielca krzycząc: - Vivat Czetwertyński!
Zadyndali Boscamp, Roguski, Grabowski, Piętka - szpiedzy, pieski Igelstromowe poskazywane jeszcze w 91-ym r. za różne łotrostwa na dożywotnie więzienie; zawodowi kaci się pochowali, zastąpili ich amatorzy; w zapale pracy powiesili oni niewinnego Majewskiego - głupiego woźnego, co nie chciał pokazać co niesie w teczce oraz Wulfersa, podejrzanego tylko o kradzież aktów kompromitujących króla z archiwum Igelstroma.
Całe miasto upstrzono szubienicami, stały przed Zamkiem i pałacem prymasowskim, lud mruczący od dawna, że Poniatowski zasłużył na los Capeta teraz śpiewał o tym na głos.
Ale nie doszło do spełniania tych poczciwych zamiarów. Ignacy Potocki, Mokronowski, Orłowski zdzierali gardła zaklinając tłumy do spokoju. Zakrzewski położył się plackiem w pałacu Briihlowskim na wleczonym już pod stryczek Moszyńskim i ryczał: powiesicie go tylko ze mną! Przez miłość do zacnego prezydenta darowano życie przedawczykowi. Odwdzięczył się należycie: gdy w 97-ym r. Zakrzewski wrócił do Warszawy z więzienia petersburskiego - chory, bez grosza, wynędzniały - i przyszedł doń z prośbą o małą pożyczkę, Moszyna nic mu nie dał, lokajom kazał wyrzucić za drzwi swego wybawcę. Biskupa Skarszewskeiego, członka deputacji traktatowej w Grodnie obok Ożarowskiego, Ankwicza, Massalskiego i Kossakowskiego, również tylko bezmyślna energia Zakrzewskiego uratowała od zasłużonego powroza.
O 5-ej po południu rozszalała się straszliwa ulewa. Generał Cichocki, bękart Stanisława Augusta, wyciągnął z arsenału armaty, poobsadzał wyloty ulic wojskiem - strumienie wody i bagnety żołnierzy rozpędziły tłumy.
Nazajutrz przybył do Gołkowa Dembowski z listem od króla. Dotychczas korespondencja Stanisława Augusta z Kościuszką ograniczała się do przypominania o swych zasługach i utyskiwań, że nie ma pieniędzy, że pensji mu nie wypłacają, że z winy powstania Moskale łupią mu ekonomie, że musi, by żyć, stapiać srebra stołowe... Teraz Kluchosław, bardziej przerażony niż Ludwik XVI minutę przed egzekucją, nie plótł nareszcie o swym urojonym patriotyzmie, a po prostu błagał potulnie mości Pana Naczelnika o przysłanie paru pułków do bronienia Zaniku i jego osoby.
Dobrotliwy do nieprzyzwoitości Kościuszko nie czuł wcale nienawiści względem zdrajców. Mówił o powieszonych:
Może dobrze chcieli, może szczerze sądzili, iż przysługę krajowi wyrządzają...
- Jak to? żachnął się Niemcewicz, Massalski chciał dobra Polski?
- Obłąkani, a działający w dobrej wierze są godni litości - nie wzgardy i sznura; można się różnić w opiniach, ale trzeba wzajemnie szanować.
- Co? Więc mamy jeszcze szanować Szczęsnego, Branickiego...
- Dzień wczorajszy to plama naszej rewolucji, to upodobnia ją do ohydy francuskiej, wolałbym dwie bitwy przegrać niż też dzień.
Niemcewicz nie zaoponował, iż rewolucja francuska choć gilotynuje tysiące niewinnych odnosi wspaniałe zwycięstwa, czemużby więc Polska miała paść z powodu powieszenia kilku drabów, co po stokroć na to zasłużyli. Niemcewicz tak już był pod wpływem Kościuszki, że uwierzył, iż stała się istotnie katastrofa. Napisał w jego imieniu surowy list do Rady Najwyższej karcący za niedbalstwo, polecający represje i tkliwą odezwę do ludu.
Przybył do obozu Kiliński. Niemcewicz patrzał z ciekawością na 54-letniego szewca średniego wzrostu, w kontuszu smagłego, błyskającego spod czarnych wąsów białymi zębami, o śmiałych, żywych oczach. Przed 14-tu laty Kiliński przywędrował z poznańskiego do Warszawy bez grosza, lecz, że szył najlepsze w mieście damskie pantofelki, harde prawił klientkom komplementa, młode głaskał po łydkach, a stare jeszcze wyżej - rychło zebrał pokaźny majątek. Energią rzutkością, patriotyzmem wybił się na przywódcę mieszczanstwa. Wspaniałe zwycięstwo insurekcji w Warszawie było całkowicie jego zasługą. On wypchał pospólstwo na ulicę, a pospólstwo nie tylko walczyło bohatersko, lecz i pociągało wojsko - wstyd było żołnierzom się cofać gdy czeladnicy w fartuchach parli naprzód; a potem ta zawzięta tłuszcza uniemożliwiła królowi i jego kreaturom - pułkownikowi Haumanowi, generałom Cichockiemu i Mokronowskiego - wdanie się z Moskalami w układy, zawieszenie broni; przykładne szubienice z 9-go maja odsunęły do reszty króla i jego akolitów od wszelkich wpływów, co było oczywiście zbawienne.
Należycie ocenił zasługi Kilińskiego tylko Kościuszko. Ten szewc poderwał przecie ospały, stroniący od spraw państwowych lud; och, gdyby choć co w setnej wsi był taki szewc - uciekaliby Moskale z Polski w dyrdy...
W nagrodę mianował go pułkownikiem.
Teraz Kiliński opowiadał Naczelnikowi ze zwykłą sobie swadą:
- Chociem symplak, posłuch w Warszawie mam większy niż cała Rada razem wzięta. Póki było spokojnie to mnie Rada lekce traktowała, opinii mej nie była ciekawa. A jak rozruchy to wszyscy bęc przede mną na kolana i skamlą: - uśmierz lud, nie dopuść do wieszań! z wielką ryzyka eksponowałem się, wołałem publicznie; - szanowni i głupi obywatele, nie godzi się...! Uratowałem więźniów co niemiara, ale wszędzie być nie mogłem. Trzeba, panie Naczelniku, jakąś sprawiedliwość na zdrajców zaprowadzić, bo inaczej cały lud się od rewolucji odstrychnie...
- Siebie samego zwyciężaj - to największe zwycięstwo, rzekł Kościuszko.
Wołania o karę na łotrów rozlegały się jednak zewsząd. Nie chciał wywlekać dawnych zdrad, bo to by zawiodło wszystkich dygnitarzy na belkę, lecz pragnąc gorliwym sprawić przyjemność, zaraz w Prackiej Wólce złożył sąd na Wieniawskiego i
Kalkę - haniebnych tchórzy z Krakowa. Skazano ich zaocznie na powieszenie, obaj byli zupełnie bezpieczni w Austrii i uśmieli się serdecznie z wyroku.
Za to w Warszawie nie skończyło się na czczej demonstracji. Sąd kryminalny, który w ciągu dwóch miesięcy nie zdążył skazać żadnego możnowładcy - obecnie błyskawicznie rozprawił się ze skotopasami. Powieszono publicznie 7-miu najcenniejszych oprawców - amatorów, kilkunastu zamknięto w ciemnicach. Biedakom wolno było umierać za Polskę, nie mieli prawa uśmiercać tych co Polskę gubili. Głównych burzycieli, Konopkę i Dembowskiego, dzięki Kołłątajowi, skazano tylko na banicję, byli to dzielni młodzi ludzie: Konopka został później kapitanem w legionach, a Dembowski generałem w wojsku włoskim."
Ach, ta cisza wyborcza, wszyscy dziś piszą o niezwiązanych zupełnie z bieżącą polityką sprawach sprzed wieków :)
OdpowiedzUsuńTo jawne naruszenie ciszy wyborczej ... :)
OdpowiedzUsuńTrigger Happy
Rewelacyjna książka.
OdpowiedzUsuńA jak zdobyć książkę?
OdpowiedzUsuń