sobota, 14 kwietnia 2018

Syria: Explosion! Explosion! Explosion!




Marszałek Żukow stwierdził, że z Rosjanami można rozmawiać tylko za pomocą pałki. I właśnie Trump z Rosjanami rozmawia. I mówi językiem, który Rosjanie rozumieją.

Najpierw zamykanie rosyjskich placówek konsularnych i wydalanie dyplomatów, później sankcje wymierzone w rosyjskich oligarchów a teraz drugie uderzenie w Syrię (w kooperacji z Wielką Brytanią i Francją). Kwestią drugorzędną jest to kto tam jest bombardowany i dlaczego. Spory pomiędzy ludami semickimi powinny nas mało obchodzić. Może i atak na miasto Douma został przeprowadzony przez dżihadystów a nie Assada (tak jak ostrzegali wcześniej Ruscy), ale nie ma to żadnego znaczenia. Powinno nam całkowicie wisieć czy bombardowane są siły Assada, czy rebelianci, czy Państwo Islamskie, czy Kurdowie czy Izrael. Ważne jest jedno: Amerykanie kłócą się z Ruskimi a to dla nas znakomita sytuacja, zwiększająca naszą suwerenność.

Na Syrię spadło ponoć 100 rakiet a Ruscy twierdzą, że Syryjczycy przechwycili "wszystkie 13". Czyli rosyjskie systemy obrony przeciwlotniczej nie poradziły sobie z tak dużą salwą rakietową albo Ruscy bali się odpowiedzieć. Skuteczność ataku została obniżona przez ewakuację dużej części syryjskiego lotnictwa do rosyjskich baz. Ale Ruscy teraz się nieźle miotają. Nie wiedzą do końca jak reagować na działania kompletnie nieprzewidywalnego amerykańskiego prezydenta.

Po raz kolejny jest obalany na naszych oczach mit o tym, że Rosja wybrała Trumpa na prezydenta USA. Jeśli bowiem prawdą jest scenariusz kreślony przez Hillary Clinton, Christophera Steela, George'a Sorosa, Tomasza Piątka, Jana Śpiewaka, Aleksandra Ściosa i Michała Bąkowskiego, to oznaczałoby że na szczytach władzy w Moskwie zasiadają zdrajcy celowo szkodzący interesom Rosji. Trump przecież rozkręcił wyścig zbrojeń, wysłał dodatkowe wojska do naszego regionu, naciska sojuszników, by wydawali więcej na wojsko, wyrzuca z USA rosyjskich dyplomatów, wprowadza sankcje na oligarchów, bombarduje sojuszników Rosji - a nawet samych Rosjan. Na sekretarza stanu wyznaczył kolesia, który otwarcie przyznaje, że "zabiliśmy już kilkuset Rosjan w Syrii" i sugeruje, że może to zrobić jeszcze raz. Z takimi zimnowojennymi jastrzębiami jak Pompeo, Bolton, Haspell i Mattis u boku Trump wygląda raczej na agenta kompleksu wojskowo-przemysłowego, który udawał izolacjonistę, by wygrać wybory. Teorię tę uprawdopodobnia to, że poparcia Trumpowi na wczesnym etapie kampanii wyborczej udzielił Dick Chenney a teraz Trump ułaskawił jego bliskiego współpracownika "Scootera" Libby'ego.

Oczywiście wielu prawicowców będzie narzekać, że USA popierają dżihadystów w Syrii. A co Wam to przeszkadza? Gdyby nie okrucieństwa Państwa Islamskiego, to setki tysięcy "Grażyn" płakałoby nad losem "biednych syryjskich dzieci" i głosowało na partie, które by szeroko otworzyły Polskę na "dobrych ziomków imigrantów" z Bliskiego Wschodu i Afryki. Dżihadyści zaszczpili jednak tutaj autentyczny strach przed islamem. Bez kryzysu imigracyjnego (tutaj należą się podziękowania Erdoganowi), zmiany w naszym kraju nie byłyby możliwe. Dżihadyści stanowią znikome zagrożenie militarne, ale ich istnienie jest szczepionką przeciw islamizacji Zachodu. Powinniśmy więc do nich podchodzić pragmatycznie. Kochamy islam: ale za Odrą. U siebie wchodzimy w rolę przedmurza Zachodu i chrześcijaństwa. Dobrze nam to wychodzi. Piotr Lisiewicz kilka tygodni temu opisał jak jeden z jego znajomych został napadnięty przez imigrantów w Berlinie. Na pomoc rzucili się mu niemieccy skini. Zdziwiony mówił: "Panowie, ale przecież jestem Polakiem!". "Nic nie szkodzi! Nie mamy nic do Polaków ani nawet Żydów. Szanujemy polski rząd za jego politykę imigracyjną". :)

Przy okazji zdarzył się rzecz niebywała: rząd USA naciskał na Izrael, by zaprzestał konfliktu z Polską!  Tak jak się spodziewałem. Amerykanie chcą z nas zrobić swój lotniskowiec a Niemcy zostaną poddane stopniowemu "wyburzaniu".

***

A ja w poniedziałek wybieram się na Filipiny. W planach oczywiście jest wyrzucanie ludzi z helikoptera wspólnie z prezydentem Rodrigo Duterte. Wracam przed świętami majowymi. 


sobota, 7 kwietnia 2018

Jak Izrael (nie) ścigał nazistowskich zbrodniarzy

Ofiarom współczesnego systemu edukacji wyjaśniam na wstępie, że tytuł jest celową prowokacją. Wszyscy bowiem wiemy, że Izrael ścigał niemieckich, nazistowskich zbrodniarzy. A dokładnie: kilku lub najwyżej kilkunastu. Pozostałych, z różnych powodów, zostawił w spokoju.


Ilustracja muzyczna: Camila Cabello - Havana


Zapewne wszyscy słyszeliśmy o przypadku Adolfa Eichmanna. Eichmann był dyrektorem Departamentu IV B4 w RSHA odpowiedzialnego za sprawy żydowskie. Najpierw organizował kwestię żydowskiej emigracji z Rzeszy i terytoriów okupowanych, a po tym jak w grudniu 1941 r. załamał się plan masowych deportacji Żydów do Rosji, był jednym z koordynatorów akcji eksterminacyjnej. Odpowiadał m.in. za deportację Żydów z Węgier do Auchwitz-Birkenau. Eichmann po wojnie ukrywał się w Argentynie i został porwany w 1960 r. w Buenos Aires przez Mosad. Był najwyższym rangą nazistowskim dostojnikiem, który wpadł w ręce Izraela, więc jego proces w Jerozolimie stał się wielkim widowiskiem. Oczywiście został uznany za winnego ludobójstwa, skazany na śmierć i powieszony w 1962 r. Sprawa Eichmanna była sygnałem, że Izrael nie przepuści mordercom Żydów. Czy tak jednak było istotnie?



Adolf Eichmann był przede wszystkim człowiekiem, który wiedział zbyt wiele. Jego mentorami w SD byli: Grigorij Szwarc-Bostunicz, rosyjski imigrant, teozof i znajomy Gurdżijewa oraz Leopold von Mildentstein, oficer SD, który był wielkim zwolennikiem... syjonizmu. Mildenstein uważał, że Żydów z Europy można się pozbyć wspierając budowę żydowskiego państwa na Bliskim Wschodzie. W 1934 r. złożył on nawet oficjalną wizytę w Mandacie Palestyńskim, a podczas jednej z uroczystości z jego udziałem wisiały obok siebie flagi nazistowskie i syjonistyczne. Ten niezwykły oficer zaszczepił u Eichmanna zainteresowanie syjonizmem. Późniejszy architekt Holokaustu uczył się więc hebrajskiego i arabskiego a w 1937 r. odwiedził Mandat Palestyński. W tamtym czasie naziści stawiali przede wszystkim na zmuszanie Żydów do emigracji. Ta polityka się jednak nie sprawdzała, gdyż stawiali zbyt duże bariery finansowe emigrantom - Żyd wyjeżdżający z Rzeszy albo tracił majątek, albo go nie było stać, by zapłacić wszystkie opłaty administracyjne. Próbowano więc wspierać emigrację za pomocą Porozumienia Haavara (o transferze majątku emigrantów do Palestyny w zamian za zakup niemieckich dóbr przez żydowskich osadników) zawartego między Agencją Żydowską a rządem III Rzeszy (i bardzo ostro ocenianego przez ówczesnych prawicowych syjonistów spod znaku Żabotyńskiego). Eichmann starał się organizować żydowską emigrację do Palestyny aż do 1941 r. Przeszkodą była jednak brytyjska polityka zamknięcia granic Mandatu dla żydowskich uchodźców oraz arabskie sprzeciwy. (Gdy opcja emigracyjna odpadła, pozostało opcja masowych deportacji na tereny ZSRR, a później opcja ludobójstwa. Wielka Brytania torpedując opcję imigracyjną przyłożyła więc rękę do Holokaustu.) Eichmann szukał też alternatyw - np. zbudowania "rezerwatu żydowskiego" na Lubelszczyźnie. W trakcie wojny składał zaś środowiskom żydowskim oferty "przehandlowania" Żydów ze Słowacji i Węgier. Wysyłał przedstawicieli miejscowych społeczności żydowskich na negocjacje z aliantami i Agencją Żydowską. Oferty te były jednak zawsze odrzucane, a wysłanników podkablował Brytyjczykom późniejszy premier Izraela Mosze Sharet. Eichmann posiadał więc wiedzę stawiającą w fatalnym świetle establiszment z ówcześnie rządzącej Izraelem Partii Pracy, w tym premiera Dawida Ben Guriona.

Flashback: Sabatejskie obozy zagłady 



Co ciekawe, kilka lat temu odkryto, że Eichmann uratował w samym Berlinie około tysiąca Żydów. Jak czytamy:  "W styczniu 1945 r., gdy Trzecia Rzesza leżała już w gruzach, rosyjska piechota szturmująca okolice kancelarii Hitlera natknęła się na żydowski szpital i podziemne bunkry, w których ukrywali się Żydzi. Dziwnym zbiegiem okoliczności budynki były prawie nietknięte. Oprócz setki chorych, leżących w salach, Rosjanie znaleźli w podziemiach prawie tysiąc osób. Doszło do zbiorowych gwałtów. Żołnierzy uspokoiło dopiero kilku komisarzy, którzy przy pomocy specgrupy zaprowadzili porządek. Tyle „Sunday Times". Dalszy ciąg historii pochodzi już od naocznych świadków. – Kim jesteście? – zapytał jeden z komisarzy. – Jesteśmy Żydami i przez całe życie mieszkaliśmy w Berlinie – brzmiała odpowiedź. Rosjanin nie chciał uwierzyć, ponieważ jak większość sądził, że po niemieckich Żydach już dawno nie pozostał żaden ślad.
– Dobrze wszystko pamiętam – mówi „Wprost" Uri Levi, jeden z „listy Eichmanna", mieszkający obecnie w Izraelu. – Miałem wtedy 10 lat i rzeczywiście ukrywałem się w schronie pod szpitalem. Wraz ze mną było chyba sto dzieci młodszych i starszych ode mnie. Było jasne, że żyjemy dzięki opiece i przychylności kogoś na najwyższych szczeblach. Od czasu do czasu szpital odwiedzali oficerowie gestapo i SS. Nie wiedziałem, kim są. Dopiero w czasie procesu Eichmanna w Jerozolimie odkryłem, że jednym z odwiedzających był właśnie Eichmann. – Czy jest pan tego absolutnie pewny? – Po tylu latach nie mam absolutnej pewności, ale oficer ten był bardzo podobny do Eichmanna – odpowiada Levi. Kilka lat temu zwrócił się on do niemieckich władz z prośbą o przesłanie planu szpitala i informacji o podziemiach. Niemcy przesłali mu listę uratowanych żydowskich dzieci – mieszkańców bunkra. Na liście Levi znalazł swoje nazwisko i nazwisko jednego z kolegów.
Izraelska gazeta „Jedijot Achronot" poświęciła tej sprawie kilka stron, zamieszczając relacje świadków żyjących w Izraelu, a także archiwalne zdjęcia berlińskiego szpitala. Na jednym bez trudu można odczytać szyld w języku niemieckim: „Od 1 października 1938 r. leczeni będą tylko pacjenci Żydzi". Z relacji innego mieszkańca szpitalnego bunkra – Chaima Czemovica – wynika, że żydowskie dzieci znajdowały się przez całą wojnę pod szczególną opieką „kogoś z góry”. Zanim trafiły do szpitala, opiekowały się nimi niemieckie rodziny. – Opieka ta była problematyczna. Dopóki dostawaliśmy paczki żywnościowe z Czerwonego Krzyża, było jako tako. Dopiero gdy przestały przychodzić, przypominano nam na każdym kroku, że jesteśmy Żydami – zaznacza Uri Levi.
Nie ulega wątpliwości, że Międzynarodowy Czerwony Krzyż mógł pomagać Żydom w Berlinie tylko dzięki protekcji SS i gestapo. Nawet Noah Kliger, izraelski dziennikarz specjalizujący się w problematyce II wojny światowej i Zagłady, nie wyklucza, że Eichmann sporządził listę Żydów, których nie należało zabijać. W ten sposób kilkuset żydowskich pacjentów zostało uratowanych. – To niepodważalny fakt, niemieszczący się w zwyrodniałej logice nazistów. To jakaś tajemnica. Nie znajduję żadnego wytłumaczenia. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, jak naprawdę było – mówi Kliger. I podkreśla, że gdyby Eichmann ratował Żydów, znalazłoby to odbicie w czasie jego procesu w Jerozolimie. – Chociaż niczego nie można wykluczyć – dodaje. Warto przypomnieć, że w czasie pobytu w więzieniu w Jerozolimie Eichmann napisał kilka tomów pamiętników, które nigdy w całości nie zostały opublikowane."



Z osobą Eichmanna wiąże się oczywiście więcej tajemnic. Np. to dlaczego w Argentynie był w społeczności nazistowskich emigrantów niejako na bocznym torze? Nie miał dużego majątku, pracował w fabryce i jeździł komunikacją miejską. Tak jakby nazistowskie, emigranckie szychy odwróciły się od niego. Wiadomo jednak, że rząd RFN doskonale wiedział gdzie mieszka i pod jakim nazwiskiem ukrywa się Eichmann. Wysyłał mu nawet świadczenia. Sfrustrowany tą sytuacją prokurator żydowskiego pochodzenia Fritz Bauer przekazał Mosadowi w 1958 r. informacje o miejscu zamieszkania Eichmanna. Mosad nie mógł jednak zlokalizować jego aktualnego adresu, mimo że ten adres dano mu na tacy. Dwa lata później na tą sprawę natrafił premier Ben Gurion i poddał Mosad naciskom, by wreszcie zaczął coś robić. Mało brakowało więc a sprawa Eichmana byłaby spektakularnym zaniedbaniem izraelskiego wywiadu.




O ile o Eichmanie słyszeli wszyscy, to jednak niewiele osób zdaje sobie sprawę, że był on jednym z nielicznych nazistowskich zbrodniarzy ukaranych przez Izrael. Poza nim "izraelska sprawiedliwość" dotknęła tylko DWÓCH morderców Żydów z czasów Holokaustu. Jednym z nich był John Demjanjuk, Ukrainiec, będący jakoby rzekomo strażnikiem w obozie zagłady w Sobiborze. Został on skazany w 1988 r. przez izraelski sąd na karę śmierci, ale izraelski Sąd Najwyższy anulował ten wyrok i pozwolił Demjanjukowi wyjść na wolność. W 1965 r. Mosad zabił Herbertsa Cukursa, łotewskiego pilota i współpracownika SD znanego jako "rzeźnik z Rygi". I tyle. Więcej nazistów Izraelczycy nie zabili.

Przypomnijmy: Mosad to agencja szpiegowska, która w swojej historii dokonała wielu spektakularnych zamachów na arabskich terrorystów oraz innych wrogów Izraela. I przez blisko 70 lat zabiła tylko JEDNEGO nazistę. I to takiego, który nie był Niemcem tylko funkcjonariuszem wschodniej policji pomocniczej. Czy to nie dziwne?



Okazuje się, że Mosad w 1963 r. sporządził listę niemieckich zbrodniarzy do likwidacji. I nie zdołał zabić żadnego z nich. Każda próba zamachu była spieprzona. W 1977 r. cięty na Niemców premier Menachem Begin "kopnął w tyłek" szefa Mosadu i nakazał mu wziąć się poważnie za ściganie nazistowskich ludobójców. Mosad sporządził więc nową listę celów. I nie zdołał dorwać nikogo znajdującego się na niej. Agenci Mosadu popisywali się przy tym zadziwiającą niekompetencją - np. w zamachu na Waltera Rauffa, wynalazcę ruchomych komór gazowych, rzekomo przeszkodził im szczekający pies. Mosad był najbliżej zabicia Aloisa Brunnera, współpracownika Eichmanna. Izraelski wywiad wziął się do pracy poważnie, gdyż Brunner szkolił syryjską bezpiekę i stanowił przez to duże zagrożenie. W 1961 i 1980 r. wysłano mu bomby w listach. Brunner stracił oko i kilka palców w eksplozjach. Ale zmarł śmiercią naturalną w 2010 r. w Damaszku.



Mosad też był bardzo leniwy przy kompilowaniu list celów. Znalazło się na nich tylko kilkunastu nazistowskich zbrodniarzy. Choć przecież tysiące z nich żyło w Ameryce Południowej, na Bliskim Wschodzie, w Hiszpanii, w Niemczech, ale też w USA i Kanadzie. Wielu z nich nawet specjalnie się nie ukrywało i można było wśród nich znaleźć wielkie szychy. Kwestię tego, czy Hitler rzeczywiście popełnił samobójstwo w bunkrze w 1945 r. odłóżmy na bok, choć FBI po wojnie długo zbierała doniesienia różnych świrów, którzy rzekomo widzieli Fuehrera w Argentynie. (Moim zdaniem wersje mówiące, że Hitler zginął w zamachu z 20 lipca 1944 r., zginął w Berlinie 30 kwietnia 1945 r. i zmarł w Argentynie po wojnie są równie prawdopodobne - w nich wszystkich brakuje kluczowych dowodów.) Można było jednak stosunkowo łatwo dorwać Martina Bormanna - agent francuskich służb Pierre de Villemarest natknął się na niego dwukrotnie w południowych Niemczech po wojnie i wiedział, że Bormann swobodnie sobie podróżuje po świecie. Sekretarz Hitlera zmarł w 1959 r. w miejscowości Ita w Paragwaju a na jego pogrzebie był m.in. konsul RFN.(Grób później rozkopano i oblepione czerwoną ziemią kości - z plombami w zębach wstawionymi w latach '50-tych - podrzucono na budowie w Berlinie. W ten sposób oficjalnie uznano Bormanna za zmarłego i ktoś mógł wreszcie położyć łapy na jego funduszach.) Szef Gestapo Heinrich Mueller przeszedł na stronę Sowietów, ale później się uniezależnił. Żył sobie spokojnie w Ameryce Południowej, aż w 1954 r. został porwany przez czechosłowacki wywiad w Wenezueli. (Wiemy to dzięki relacji Rudolfa Baraka, byłego szefa czechosłowackiego wywiadu.) Później przekazano go Sowietom i zmarł prawdopodobnie na początku lat '60-tych w okolicach Workuty. Skoro czechosłowackiej bezpiece udało go się porwać, to czemu izraelskiemu wywiadowi miałoby się nie udać? Może dlatego, że Mosad nigdy nie próbował go dorwać.

Okazuje się też, że Izrael o wiele ostrzej ścigał hitlerowskich kolaborantów pochodzenia żydowskiego niż niemieckich nazistów. W latach 1950-1961 skazano w Izraelu za kolaborację z Niemcami 29 Żydów.



Czemu Izrael okazywał tak mało energii w ściganiu niemieckich morderców Żydów? De Villemarest zauważył, że już w połowie lat '50-tych, aktywność Mosadu wokół nazistowskich enklaw w Ameryce Południowej mocno się zmniejszyła. Tak jakby ta agencja wywiadowcza odpuściła sobie ten temat. Dlaczego tak się stało? Według de Villemaresta prawdopodobnie dlatego, że w 1953 r. weszło w życie porozumienie między Izraelem a RFN w sprawie odszkodowań za Holokaust. Porozumienie to było wynegocjowane przez Mosze Shareta oraz zachodnioniemieckiego kanclerza Konrada Adenauera, w którego administracji roiło się od dawnych nazistów. (Szef jego kancelarii Hans Globke był współautorem Ustaw Norymberskich.) Izraelska prawica - z Beginem na czele - zareagowała na tę umowę oburzeniem. Doszło do zamieszek i zamachów bombowych na niemieckie instytucje. Begin uważał, że w ten sposób Niemcy kupują sobie w Jerozolimie bezkarność.

Niemieckie państwo cały czas dbało o to, by nazistowskim zbrodniarzom nie spadł włos z głowy. Czasem, pod naciskiem Amerykanów, poświęcało jakieś płotki w stylu szeregowych strażników z Auschwitz, ale jednocześnie udzielało pomocy konsularnej zbrodniarzom ukrywającym się w innych krajach, wypłacało im świadczenia, niszczyło dowody, umarzało sprawy... Jeden ze strażników z obozu Terezin został uniewinniony, bo niemiecki sąd uznał, że 1200 obciążających go zeznań świadków nie jest wiarygodnych.



W środowisku nazistowskich imigrantów cały czas utrzymywała się paranoja i obawa przed "żydowską zemstą". Tak naprawdę jednak ta zemsta nadchodziła bardzo rzadko. O wiele częściej naziści ginęli z rąk swoich dawnych kolegów. Wielu z nazistów emigrowało do Ameryki Łacińskiej i na Bliski Wschód. Doradzali tamtejszym rządom, armiom i służbom specjalnym. Często więc dostawali oferty od innych służb. Pracowali dla Stasi, dla BND, dla Sowietów, dla CIA a nawet dla Mossadu - jak... Walter Rauff i "kapitan dupa" Otto Skorzenny. Naziści może i zabili 6 mln Żydów, ale po wojnie bywali użyteczni, więc można było na to machnąć ręką.

Flashback: Największe sekrety - Kapitan Dupa



Do nielicznych chcących ścigać Niemców należał Menachem Begin. Nie mógł im wybaczyć, że zabili mu większość rodziny w Holokauście. Irytowało go również to, że Izraelczycy chętnie  kupowali samochody niemieckich koncernów korzystających z Holokaustu oraz cenili niemiecką kulturę. Organizował więc bojówki złożone z młodych sefardyjskich Żydów, które tłukły samochody niemieckich marek. Młodzi Sefardyjczycy lubili takie akcje - czuli się dyskryminowani przez Żydów Aszkenazyjskich, więc rozwalenie Mercedesa bogatemu jekke sprawiało im przyjemność. Gdy w 1983 r. Izrael odwiedzał niemiecki kanclerz Helmut Kohl, Begin przyspieszył o kilka tygodni swoją planowaną dymisję (będącą skutkiem nieudanej wojny libańskiej). Nie chciał stać na baczność do melodii niemieckiego hymnu.