sobota, 31 maja 2014

Tajlandia: monarchia i wojsko, czyli 80 lat symbiozy

Tajlandia to kraj o wyjątkowej pozycji monarchii. Tam król naprawdę coś znaczy, i co może zadziwić Europejczyka jest naprawdę kochany i szanowany przez naród. "To dobry władca" - słyszeliśmy od naszych koleżanek z Bangkoku. Często widzieliśmy jego portrety obok buddyjskich ołtarzyków ustawionych w sklepach i w knajpach. W przestrzeni publicznej wizerunki króla można spotkać tam równie często jak wizerunki Ho Chi Minha (często z małymi dziewczynkami) w Wietnamie i o wiele częściej niż portrety Mao w Chinach. Obecny władca, Bhumibol Adulyadej czyli Rama IX z dynastii Chakri, rządzi od czerwca 1946 r. Już samo to powinno imponować - zaczynał wszak panowanie w zupełnie innym świecie, przetrwał tak wiele burz dziejowych i geopolitycznych wstrząsów...



No właśnie, jak mu się udała ta sztuka? W czasie jego rządów doszło wszak do kilkunastu wojskowych zamachów stanu. Monarchia (do 1932 r. rządząca absolutnie) opowiedziała się za niemal wszystkimi z nich - wyjątkami były zamachy ze wczesnych lat '30-tych i z 1977 r. uderzające w polityków powiązanych z dworem. Ludzie z otoczenia króla spiskowali z wojskiem i Partią Demokratyczną w 2006 r. jak obalić Thaksina Shinawatrę a niedawno król poparł pucz wymierzony w Yingluck.

Armia (osłaniająca przekręty Demokratów) i monarchia żyją od dziesięcioleci w symbiozie. Król zaczynał rządy jako figurant - faktyczną władzę sprawował gen. Plaek Phibunsongkhram, ten sam nacjonalistyczny dyktator, który w 1939 r. zmienił nazwę kraju z Syjamu na Tajlandię, w 1941 r. zawarł "zychowiczowowski" sojusz z Japonią, a po wojnie dogadał się a Amerykanami. (W 1951 r. podczas wymierzonego przeciwko niemu zamachowi stanu musiał uciekać wpław z pancernika.)
    

Później pozycja króla wzrosła a sprzymierzeni z nim wojskowi rozpoczęli "kampanię edukacyjną" wprowadzającą kult władcy. Wprowadzono m.in. drakońskie kary za szeroko intepretowaną "obrazę majestatu" (większość osób wsadzona do więzień w wyniku obecnego zamachu stanu to ofiary właśnie tego nadinterpretowanego paragrafu). Karano m.in. z zginanie banknotów na wizerunku monarchy. Kampania odniosła sukces  i Tajowie kochają swojego władcę, który przy okazji zgromadził 30 mld USD majątku, stając się jednym z najbogatszych ludzi świata (oddajmy mu jednak sprawiedliwość, że sporą część jego majątku stanowi ziemia i bezcenne pałace, jakie jego rodzina miała od pokoleń).


Z początkiem panowania Ramy IX-go wiążę się pewna mroczna tajemnica. Objął on tron po tym, jak jego brat król Ananda Mahidol został znaleziony z kulą pistoletową w głowie we własnym łóżku. Ten zgon jest do dziś tajemnicą, po latach wykluczono jednak samobójstwo. Jedna z teorii mówiła, że Ananda został "przypadkowo" zastrzelony przez brata. Inni wskazywali, że chciał przeciwstawić się wojskowym i wprowadzić w kraju więcej demokracji.

Bhumibol Adulyadej ma już 87 lat a jego zdrowie jest nienajlepsze. Gorącym tematem w Tajlandii jest więc kwestia sukcesji. Naród chciałby, żeby tron przejęła jego druga córka Maha Chakri Sirindhorn, zwana "księżniczką aniołem" i "księżniczką wysokich technologii". Jest, choćby w odróżnieniu od swoich sióstr czy zjawiskowej byłej premier Yingluck Shinawatry, mało urodziwa (lubi dobrze zjeść), ale świetnie wykształcona (zna m.in. łacinę, grekę i chiński) a Tajowie kochają ją za jej działalność charytatywną i prodemokratyczne ciągotki. Objęcie przez nią tronu jest jednak bardzo mało prawdopodobne. 



Oficjalnym następcą jest bowiem książę Maha Vajiralongkorn, którego preferują wojskowi. Trudno im się dziwić. Książę korony sam jest przecież oficerem, który szkolił się na uczelniach wojskowych w Australii, Wielkiej Brytanii i USA. Ma uprawnienia pilota myśliwca i śmigłowca. Chwali mu się też to, że walczył przeciwko komunistycznej partyzantce w latach 70-tych. Tajowie jednak obawiają się, że któregoś dnia zostanie on królem. Oskarżano go o zbyt bliskie związki z pewnym baronem narkotykowym, a narodowi nie podoba im się jego życie prywatne. Ma on opinię "rozrywkowego gostka".



 Jego druga żona, księżniczka Srirasmi to była kelnerka (nieoficjalnie pracowała w klubach w innym charakterze...). W 2009 r. na portalu WikiLeaks pojawił się film przedstawiający jak Srirasmi świętuje z Kronprinzem urodziny swojego pudelka Foo-Foo (według uporczywych plotek mającego funkcję marszałka lotnictwa - moim zdaniem są to jednak tylko podłe oszczerstwa). Księżniczka siedziała tam przy stole topless  a miała na sobie tylko g-stringi przywodzące na myśl kluby go-go. Czuła się bardzo swobodnie i nie widać było u niej żadnych śladów zawstydzenia, mimo że cały czas kręciła się przy niej służba. (Tutaj macie pełen nieocenzurowany film.) To mogło lekko zszokować Tajów - wbrew stereotypowym jest to bowiem społeczeństwo bardzo konserwatywnie podchodzące do spraw seksu i publicznej nagości. Nawet panienki w klubach zwykle noszą w pracy biustonosze (choć zdarza się, że pod króciutkimi, podwiewanymi spódniczkami nic nie mają a wy możecie dotknąć tej nicości lub nawet wkładać w nią banknoty stubaahtowe ;).


Moim zdaniem jednak nic takiego się nie stało. Kobieta ubrała się tak, bo chciała sprawić przyjemność mężowi, co należy jak najbardziej docenić a książę korony może się ostatecznie okazać porządnym człowiekiem, tak jak okazał się nim pruski "rozrywkowy" Kronprinz przerywając rzeź pod Verdun...

***

Obrazek z życia naszych "elit". Po śmierci gejnerała prognozowałem na fejsie, że jego pogrzeb będzie wyglądał jak video "Alejandro" Lady Gagi. I przepowiednia się skończyła. Pogrzeb był burzliwy, było tam dużo resortowych gejów, a dekoracją były krzyże i msza w katedrze. Nie wiem tylko kto odgrywał rolę Lady Gagi. Czy "żona Barbara"? Czy "znana stylistka" Monika Jaruzelska? Czy Aleksander Kwaśniewski? Czy BUL? Jak możecie zauważyć, w teledysku Lady Gagi pojawiają się akcenty odwołujące się do życiorysu gejnerała. Są nawet nawiązania do jego edukacji w zakładzie księży Marianów (połykany różaniec, choć może to być również nawiązanie do filmu "Drewniany różaniec" małżeństwa Petelskich). Lady Gaga mogłaby więc z powodzeniem wystąpić w Kołobrzegu :)

"Don't call my name
Don't call my name, Jaruzelski
I'm not your babe
I'm not your babe, Siwicki

Don't wanna kiss, don't wanna touch
Just smoke my cigarette and hush
Don't call my name
Don't call my name, Tuczapski".

Polecam wywiad z płk Lechem Kowalskim. Pięknie glanuje świeże truchło :)

środa, 28 maja 2014

Największe sekrety - Zanim zapadła Mgła - cz. 2: New Deal

"Rozmowa z Beckiem. (...) Przyjazny i przebiegły. Tak jak wszyscy Polacy. Obiecuje wszystko i nic. Pod tym względem musimy się od Polaków jeszcze dużo nauczyć. Nie możemy mieć żadnych złudzeń w tej kwestii"
dr Joseph Goebbles "Dzienniki" 16 czerwca 1934 r.


Ilustracja muzyczna: Dawid Hallmann - Dziedzictwo

Zbliża się 75-ta rocznica Kampanii Wrześniowo-Październikowej, mniej lub bardziej niedouczeni publicyści piszą na ten temat książki pełne historiograficznych przemyśleń oderwanych od faktów, a tymczasem wciąż wiemy o tamtych wydarzeniach dużo mniej niż o Polsce z czasów "Dagome Iudex". Uważna analiza dokumentów, przemówień i relacji znanych od dziesięcioleci może więc nas niejednokrotnie zaskoczyć. To tak jak z czytaniem zakodowanego tekstu bez klucza. Weźmy np. zapis rozmowy przeprowadzonej w lutym 1941 r. w Budapeszcie przez ppłka Wacława Lipińskiego, "sumienie piłsudczyków" z marszałkiem Edwardem Śmigłym-Rydzem. Śmigły, na pytanie, co czuł opuszczając kraj 18 września 1939 r. w Kutach odparł: "Widzisz, ja nie czułem nic szczególnego. O tym, że najpewniej będziemy zmuszeni przez działania wojenne do opuszczenia kraju, że będziemy wraz z wojskiem przekraczali którąś granicę, wiedziałem co najmniej od czerwca. Poinformowałem o tej ewentualności najważniejszych ludzi w rządzie. A więc wiedzieli i inni. Tak po prostu miała wyglądać ta wojna”.




30 września 1939 r. na wykładzie w rumuńskim Slanic jego słowa potwierdził płk Józef Beck. Mówił do urzędników MSZ: "już dawno w porozumieniu z aliantami ustalone zostało, opierając się na precedensach historycznych, że w jednym z państw kombatanckich wyznaczony będzie obszar eksterytorialny, na którym najwyższe władze państwa polskiego będą mogły kontynuować suwerenną działalność. Wojna obecna jest bowiem wojną koalicyjną, a nie wojną we dwójkę. W wojnie koalicyjnej trzeba się liczyć, że jedno z państw zostaje okupowane przez nieprzyjaciela”.

A więc władze II RP, wbrew współczesnym opiniom nie były zadufane we własną potęgę. Owszem dążyły do wojny i miały plany ofensywne: ataku prewencyjnego z nad granicy, który o mało co nie doszedł do skutku (odsyłam do poprzednich wpisów z serii "Wrześniowa Mgła". Wystarczy, że klikniecie w odpowiedni tag na dole tego wpisu, to znajdziecie teksty na ten temat.) a także kontrataku z Przedmościa Rumuńskiego po ruszeniu francuskiej ofensywy na Zachodzie. Ale jak widać liczyły się z tym, że zachodnia ofensywa nie ruszy w porę. Zakładano więc, że Polskę spotka scenariusz serbski z I wojny światowej. Wówczas niemiecko-austriacko-węgiersko-bułgarska ofensywa zmiotła armię serbską i zmusiła ją do ewakuacji na Korfu. Po udanej alianckiej ofensywie z Salonik w 1918 r. serbskie władze wróciły triumfalnie do Belgradu a kraj został znacznie powiększony. Śmigły-Rydz i Beck szykowali więc już od wielu miesięcy przed wojną ewakuację do Francji. Zawczasu przygotowano też w kraju siatki konspiracyjne i wywiadowcze na wypadek okupacji (Dywersja Pozafrontowa). Tym czego nie przewidzieli, była zdrada - to, że francuskie tajne służby, opozycja i część piłsudczyków odsuniętych od władzy, będą im tą ewakuację sabotować. 



Obok mitu o "zadufaniu" naszych władz rozpowszechnił się mit o tym, że łatwowiernie zawierzyliśmy brytyjskim gwarancjom i daliśmy się wciągnąć w wojnę. Gwarancje brytyjskie to początek kwietnia 1939 r. Tymczasem decyzja o pójście na konfrontacji z Niemcami zapada podczas narady na Zamku Królewskim w Warszawie już w styczniu 1939 r. We wrześniu 1938 r. nasza armia przygotowywała się, by w razie czego wykorzystać uderzenie Niemców na Czechosłowację i uderzyć w odsłoniętą niemiecką flankę (niestety tchórzostwo i głupota czeskich władz oraz nieprzygotowanie Zachodu uniemożliwiły ten scenariusz - zamiast tego nasze wojska poszły na Zaolzie). Już w marcu 1938 r. minister Beck proponował Francuzom i Brytyjczykom wojnę koalicyjną z Niemcami. Nie zgodził się ten stary idiota Benesz, bo liczył na pomoc Sowietów, którzy ostatecznie wystawili go do wiatru. Dążyliśmy do wojny już dużo wcześniej - co najmniej od 1936 r., jednocześnie mydląc oczy Niemcom i udając przyjaźń wobec nich.  Jak pisał Leszek Moczulski o polskiej propozycji dyplomatycznej z 24 marca 1938 r.:


"Kolektywne kierownictwo Rzeczypospolitej na wniosek Becka przyjęło jednak w 1936 r. rozszerzoną interpretację: jeśli Francja zbrojnie odpowie na złamanie postanowień Locarno, to mimo tego, że Niemcy jej nie zaatakowali bezpośrednio, Polska rozpocznie natychmiast działania militarne. Francuzi zrozumieli to i docenili. Wprawdzie minister Pierre-Étienne Flandin nie ukrywał niechęci wobec Becka, który przez swoją deklarację postawił go w bardzo dwuznacznej sytuacji, lecz sojusz polsko-francuski uległ znacznemu wzmocnieniu. Nie tylko porzucono wcześniejsze pomysły uchylenia konwencji wojskowej, lecz zaczęto aktywnie rozwijać współpracę obu armii. Świadczyły o tym m.in. wzajemne wizyty gen. Maurice'a Gamelina w Polsce i gen. Edwarda Śmigłego-Rydza we Francji, ale zwłaszcza traktat w Rambouillet, zapewniający Polsce pomoc finansową i materiałową – jak na ówczesne możliwości Francji bardzo znaczną. Umożliwiła ona w następnych trzech latach przeprowadzenie rozbudowy i modernizacji armii polskiej. Deklaracja Becka z 24 maja 1938 r., odwołując się do marcowej sprzed dwu lat, tym samym stwierdzała, że Warszawa nadal będzie stosować rozszerzoną interpretację swych zobowiązań. Francuski rząd i armia nie mieli więc najmniejszych wątpliwości, że w wypadku wybuchu wojny Polska natychmiast stanie u boku Francji.



Takie przekonanie majowa deklaracja Becka tylko potwierdzała i aż do końca kryzysu sudeckiego Francuzi uznawali stanowisko Rzeczypospolitej za element stały w zmieniającej się sytuacji geostrategicznej. (...) Również dla Warszawy było oczywiste, że w wypadku wojny Polska się w nią włączy. Jednym ze stałych elementów polityki polskiej było dążenie, aby wespół z Francją, z użyciem sił zbrojnych lub pod taką groźbą, powstrzymać, opóźnić lub ograniczyć remilitaryzację Niemiec. Poprzednie próby nie powiodły się, teraz los zsyłał następną okazję. Czy jednak Francja odważy się z niej skorzystać? To tłumaczyło militarne ruchy Polaków. Gdy w początkach września kryzys sudecki wszedł w ostrą fazę, 21 Dywizja Piechoty Górskiej, która jako jedyna obsadzała rejon przyległy do Moraw i zachodniej Słowacji, została przewieziona na Wołyń, aby wziąć udział w organizowanych tam manewrach. Był to wyraźny sygnał, że ČSR nie ma się czego obawiać i może wszystkie swoje siły skoncentrować przeciwko Niemcom. Później, gdy pozostała już naga alternatywa: albo wszystkie aneksyjne żądania niemieckie zostaną przyjęte (obejmowały one część Zaolzia z Bohuminem), albo wojna – utworzona została Grupa Operacyjna „Śląsk". Jej skład i lokalizacja przystosowane były do dwu ewentualności: albo presja na Pragę, jeśli ta przyjmie zadania niemieckie, albo natychmiastowe rozpoczęcie działań ofensywnych, gdy dojdzie do wojny z Niemcami.




Zupełnie innym torem pobiegły losy propozycji polskiej. Początkowo Francuzi przyjęli dość entuzjastycznie projekt Becka i zaczęli przygotowywać konferencję, aby sprecyzować nowe rozwiązania traktatowe. Bonnet osobiście zaangażował się i uzyskał od Pragi zgodę, że mniejszość polska uzyska wszystkie uprawnienia przyznane mniejszości najbardziej uprzywilejowanej (w praktyce: niemieckiej) i w tym samym czasie. Minister francuski zrozumiał, że poszerzenie sojuszu polsko-francuskiego i ewentualne porozumienie polsko-czechosłowackie tworzy sytuację geopolityczną uniemożliwiającą Hitlerowi rozpoczęcie wojny. Nagle wszystko zostało zahamowane. Projekt przestał interesować Francuzów, nie zdobyli się jednak na słowo wyjaśnienia. Nie wiadomo, gdzie i kiedy zapadła taka decyzja i kto ją podjął. Najpewniej miała charakter nieformalny i nie została podjęta przez jakiekolwiek gremium rządowe."



Ambasador Juliusz Łukasiewicz pisał w grudniu 1938 r. z Paryża: "gdyby z tego lub innego powodu wypadło Francji wykonać zobowiązania wypływające dla niej z sojuszu z nami, wysiłek w kierunku wykręcenia się od tych zobowiązań byłby niewątpliwie większy niż akcja w kierunku ich dotrzymania". Staraliśmy się więc robić wszystko, by Francję i Wielką Brytanię wciągnąć do wojny - wojny, która nie była w interesie Londynu. (Nie bez przyczyny przekazaliśmy im Enigmę. Daliśmy im okazję przekonać się jakie są naprawdę plany Niemiec.) O dziwo Londyn uległ naszym naciskom pociągając za sobą Paryż. Jak to możliwe, że Wielka Brytania zdecydowała się na wojnę w obronie odległego jej interesom kraju takiego jak Polska? Stawiam tezę, że nie byliśmy jedynymi, którzy naciskali. Naciskało również wielkie mocarstwo zza Oceanu, a nasze władze doskonale zdawały sobie sprawę z tych nacisków. Ustawiły się wówczas po stronie, o której wiedzieli, że wygra wojnę.

Jak pisze dr Dariusz Baliszewski:

"W kwietniu 1939 r. świat miał poznać jeszcze jeden przedziwny, zapomniany dzisiaj w historii dyplomacji dokument. Oto 14 kwietnia prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt skierował do Hitlera i Mussoliniego dwa identyczne odręczne listy, żądając zapewnień, że ani Niemcy, ani Włochy nie napadną na inne państwa i że udzielą dostatecznych gwarancji co najmniej 10-letniej nieagresji. W zamian Stany Zjednoczone zgłosiły gotowość wzięcia udziału w dyskusjach mających doprowadzić do rozwiązania kwestii handlu międzynarodowego i zaopatrzenia poszczególnych narodów w surowce.



List ten został ogłoszony przez ambasady amerykańskie, a więc miał charakter listu otwartego. Zaczynał się w miarę niewinnie: „Jestem pewny, że zdaje sobie pan sprawę z tego, że w dzisiejszym świecie setki milionów ludzi żyje w nieustającym lęku przed nową wojną, a nawet całym szeregiem wojen. Istnienie tego lęku i możliwość takiego konfliktu dotyka w sposób konkretny naród amerykański, w którego imieniu przemawiam. Dotyka to w nie mniejszym stopniu inne narody całej półkuli zachodniej, gdyż wiedzą one, że tak wielka wojna, nawet gdyby była ograniczona do innych kontynentów, musi zaciążyć na nich przez czas swego trwania i to na długie pokolenia. (…) Nie chcę wierzyć, że świat jest nieuchronnym więźniem takiego przeznaczenia, przeciwnie, wydaje mi się jasne, że przywódcy wielkich państw mają w swej mocy możliwość uchronienia swych narodów przed zbliżającą się katastrofą. (…) Twierdził pan, że zarówno pan sam, jak i naród pański nie pragnie wojny. Jeśli to prawda, w takim razie wojna nie jest nieunikniona. Nic nie przekona narodów świata, że jakikolwiek rząd ma prawo narażać swój naród na następstwa wojny innej aniżeli wojna w oczywistej obronie własnej. Mówiąc to, my, Amerykanie, możemy przemawiać bez egoizmu, bez lęku i bez słabości. Jeśli przemawiamy obecnie, to czynimy to w poczuciu naszej siły i przyjaznych uczuć dla całej ludzkości. (...) Czy gotów pan dać zapewnienie, że pańskie siły zbrojne nie napadną i nie najadą terenów i posiadłości następujących niepodległych narodów: Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy, Szwecji, Norwegii, Danii, Holandii, Belgii, Hiszpanii, Szwajcarii, Liechtensteinu, Luksemburga, Polski, Węgier, Rumunii, Jugosławii, Rosji, Bułgarii, Grecji, Turcji, państw arabskich, Syrii, Palestyny, Egiptu i Persji. Takie zapewnienie musi dotyczyć z konieczności nie tylko chwili obecnej, ale i dostatecznie odległej przyszłości, by stworzyć odpowiednią możliwość pracy przy pomocy metod pokojowych na rzecz trwałego pokoju. Dlatego też proponuję, by pan zechciał zrozumieć słowo »przyszłość« jako odnoszące się do minimalnego okresu zapewnionej nieagresji na lat 10 lub – jeżeli możliwe jest spojrzenie w dalszą przyszłość – na lat 25. (...) Sądzę, że nie zrozumie pan fałszywie ducha szczerości, w jakim przysyłam panu to pismo. Szefowie wielkich rządów są w tej godzinie odpowiedzialni za losy ludzkości w nadchodzących latach. Nie mogą pozostać głusi na modły swych narodów, pragnących uchronić się przed nieuniknionym chaosem wojennym. Historia zrzuci na nich odpowiedzialność za życie i szczęście wszystkich, nawet najbiedniejszych z nich. Mam nadzieję, że odpowiedź pana umożliwi ludzkości wyzbycie się lęku i pozwoli jej odzyskać poczucie bezpieczeństwa na długie lata”. Trudno zaprzeczyć, że to nader dziwny dokument historii, wart przypomnienia w dniach, kiedy cały świat z niepokojem śledzi rosyjskie łamańce polityczne i wojskowe wokół Ukrainy, a premier mojego rządu publicznie, w kontekście przyszłej wojny, wyraża obawy o to, czy polskie dzieci na pewno we wrześniu pójdą do szkoły. To dziwny dokument, który przy wszystkich pozorach politycznej i dyplomatycznej poprawności jednocześnie grozi Hitlerowi i Mussoliniemu i ostrzega, podkreślając siłę Ameryki i pogardę wobec obu adresatów listu. Największą jego siłą jest jednak zdemaskowanie Hitlera i jego zaborczych zamiarów wobec Europy i świata. Roosevelt bez najmniejszych skrupułów ujawnia kierunki spodziewanej ekspansji Niemiec. Kompromituje rzekomo dobrą wolę Hitlera i jego zabiegi pokojowe. Obnaża cynizm i wyrachowanie hitleryzmu. Jak komentowały światowe agencje prasowe, po liście Roosevelta z 14 kwietnia 1939 r. nikt już nie wierzy Niemcom i nikt nigdy już im nie uwierzy."








Franklin Delano Roosevelt, przedstawiciel starej szacownej rodziny ze Wschodniego Wybrzeża, dawny spekulant marką niemiecką i człowiek mocno powiązany z Wall Street, objął władzę na krótko przed tym jak Adolf Hitler został kanclerzem Niemiec. Podobnie jak niemiecki dyktator rozpoczął program daleko idącej przebudowy społeczno-ekonomicznej kraju znanej jako "New Deal". Wyciągnął kraj z Wielkiego Kryzysu (wywołanego mniej lub bardziej świadomie przez politykę Fedu i ekscesy Wall Street) dokonując przebudowy jego instytucji, zwiększając rolę państwa w gospodarce, rozpoczynając program wielkich inwestycji infrastrukturalnych i rozbudowując na wielką skalę cywilny przemysł o potencjale zbrojeniowym. I podobnie jak Hitler miał program przekształcenia swojego państwa w głównego światowego rozgrywającego. Jak pisze dr Baliszewski:



"Otóż została zapisana w historii pewna rozmowa. Tak niezwykła, że aż niewiarygodna. Odbyła się między ambasadorem RP w Waszyngtonie hrabią Jerzym Potockim a ambasadorem USA w Paryżu Williamem Bullittem, który w drugiej połowie listopada 1938 r. spędzał urlop w Waszyngtonie. „Mówił mi następnie Bullitt – raportował Potocki do ministra Becka– o zupełnym nieprzygotowaniu Wielkiej Brytanii do wojny i o niemożności dostosowania przemysłu angielskiego do masowej produkcji wojennej, a przede wszystkim w dziedzinie samolotów. (…) Lotnictwo francuskie jest przestarzałe. Według tego, co eksperci wojskowi mówili Bullittowi podczas kryzysu wrześniowego br., wojna trwałaby co najmniej lat sześć i zakończyłaby się ich zdaniem zupełnym zdruzgotaniem Europy i komunizmem we wszystkich państwach, z czego skorzystałaby w końcu Rosja Sowiecka”. Trzy miesiące później, w lutym 1939 r., w Paryżu ten sam ambasador Bullitt, tym razem w rozmowie z ambasadorem Juliuszem Łukasiewiczem, uzupełnił tę prognozę przyszłej wojny o rolę w niej Stanów Zjednoczonych: „Jeśli wojna wybuchnie, nie będziemy zapewne brali w niej udziału od początku, ale skończymy ją!”. 75 lat później okazuje się, że Bullitt miał wiele racji. Wojna rzeczywiście trwała sześć lat, Europa faktycznie została zdruzgotana, a w wielkiej jej części zapanował na pół wieku komunizm. Stany Zjednoczone rzeczywiście przystąpiły do wojny w Europie wyłącznie po to, by ją skończyć i wraz z Rosją zaprowadzić na świecie nowy porządek."




Ambasador William Bullitt, jeden z "Mędrców", którzy na długie lata ustalili fundamenty amerykańskiej polityki zagranicznej, pierwszy ambasador USA w Moskwie, zacięty antykomunista, człowiek piekielnie inteligentny. Tacy jak on gracze drugiego planu tworzyli amerykańską supermocarstwowość. Tacy jak on wiedzieli znacznie więcej od różnych Rooseveltów. I jak się okazuje z jakiegoś powodu dzielili się tą wiedzą z naszymi ludźmi. A nasi ludzie zdawali sobie sprawę z istnienia scenariusza, który mógł się skończyć dla nas o wiele gorzej niż we wrześniu 1939 r. Dlatego postanowili zagrać w grę.

W następnym odcinku cyklu "Zanim zapadła Mgła": Cud domu Windsorskiego. Opowieść o tym jak szantażem zmuszono Wielką Brytanię do wojny przeciwko Niemcom.

poniedziałek, 26 maja 2014

Sny# 15: Dziady przybywajcie - cz. 2



Opatulony w postrzępioną, złachmanioną, czarną pelerynę wędrowiec powoli przemierzał bezkresne wydmy o szarym, trupim kolorze z których gdzieniegdzie wystawały wierzchołki kikutów skamieniałych drzew. Słabe światło księżyca niewiele rozświetlało czarną noc. Wędrowiec miał twarz starca zroszoną ciemnymi plamami, resztki włosów po obu stronach topornej czaszki i staromodne ciemne okulary na oczach. Pod peleryną krył się upstrzony sowieckimi orderami mundur generała armii. Człapał powoli poprzez piach, który przypominał mu syberyjski śnieg. Patrząc na otaczającego go pustkowie marzył o włożeniu do ust loda. A jeszcze niedawno, ledwie ćwierć wieku temu - czymże jest ćwierć wieku w porównaniu z jego doświadczeniami - znaczył tak wiele... Nagle stanął jak wryty. Za kolejną wydmą zobaczył humanoidalną postać - pierwszą, jaką widział odkąd trafił w Zaświaty. Stał przed nim wielki, otyły, łysy drab sprawiający wrażenie, że mógłby zabić jednym ciosem pięści. Ubrany był w połyskującą białą szatę przypominającą mundur. Miał wielką czarną dziurę w miejscu splotu słonecznego a część jego twarzy okrywała maska przypominająca fragment czaszki.
- Towarzyszu, cmok, obywatelu, cmok, kim jesteś, cmok... - wolno wycedził Wędrowiec.
Stojący przed nim drab zaśmiał się szaleńczo, po czym zaczął przemowę:
- Słuchaj człowieku młody! Z ciebie taki generał jak... jak z dupy trąba! Florian Siwicki się w grobie przewraca, gdy widzi co robisz!
- Ja protestuję, cmok, tu się nie docenia moich dokonań cmok, ja przeszedłem cały szlak bojowy od Lenino do Berlina, cmok... - próbował protestować Wędrowiec.
- Hahahaha!!! Partia narodowa! Hańba! - ponownie szaleńczo się zaśmiał wielki jak góra drab.
- Ja nosiłem mieczyk Chrobrego, cmok...
Drab zaczął oblizywać się. Na języku miał numer 05. Wpatrywał się w swoją ofiarę. Po chwili postanowił się przedstawić:
- Moim aspektem śmierci jest desperacja. Quinto Espada, Robert Lark...
- Wojciech, cmok....
Nie przerywaj mi zasrańcu!!! Teraz, to mnie wkurwiłeś! Pokażę ci moją formę resurection! Żryj Święta Kiełbasa!!!
Zamienił się w potwora i rzucił na Wędrowca...
Nagle otoczenie zaczęło się rozmywać a jakaś potężna siła wciągnęła w otchłań Wędrowca.

***
Gejnerał obudził się zlany potem. To nie był sen. On naprawdę umarł i został z powrotem przywrócony do życia. Ku swojemu rozczarowaniu nie zobaczył przy szpitalnym łóżku rozochoconej pielęgniarki, ani nawet rozochoconego Kiszczaka przebranego za pielęgniarkę, ani rozochoconego Michnika przebranego za pokojówkę, ani nawet Stefana Bratkowskiego w stroju goth-lolita. Widział za to zielonowłosą, młodą, biuściastą dziewczynę w zakrwawionej yukacie trzymającej w rękach gwoździe i młotek, różowowłosą nastolatkę w mundurku szkolnym trzymającą zakrwawioną siekierkę, wysoką brunetkę w mundurku szkolnym dzierżącą katanę oraz czarnoskórego księdza, któremu z rąk emanowała dziwna energia.










- Ja być ksiądz Bashoboora i ja wskrzesiać.... - wyjaśnił duchowny.
- Więc to, cmok, efekt narodowego pojednania, cmok, konserwatyzm.pl, cmok, zrobił swoje, cmok.... - ucieszył się gejnerał.
Zielonowłosa dziewoja usiadła na skraju łóżka i gładząc go po palcach czule oznajmiła:
- Nie, mój drogi, zostałeś wskrzeszony, byśmy mogły się tobą zająć...
- Dziękuję, cmok, wolałbym chłopców z xxx-portalu, cmok...
- Zająć się twoimi palcami, poćwiczyć na nich ciesielstwo... - oczy zielonowłosej się zwężyły. Szybko podłożyła deseczkę pod dłoń gejnerała, przyłożyła gwóźdź do ostatniego stawu jego małego palca i TRZASK! Trysnęła krew. Gejnerał zawył przeraźliwie z bólu.


- Wbiję ci po trzy gwoździe w każdy palec... - zaśmiewała się zielonowłosa.
- Za każdym razem, gdy zejdziesz, będziemy cię wskrzeszać - dodała brunetka.
- Aaaaaaa!!! - szlochał gejnerał.
- Musimy wypróbować na tobie wszystkie metody - z promiennym uśmiechem na ustach tłumaczyła różowowłosa.
- Na majorze Zygmuncie Bałwanie sprawdziliśmy 70 chińskich metod torturowania genitaliów - dodała brunetka - Ty zasługujesz na więcej.
Plask! Różowowłosa wbiła siekierkę w głowę gejnerała obryzgując wszystkich krwią.
- Yuno, coś ty zrobiła! Skończyłaś z nim tak wcześnie! - płakała brunetka.
- Spokojnie ja być ksiądz Bashoboora, ja wskrzesiać... - tłumaczył czarnoskóry duchowny. Położył ręce na zwłokach gejnerała. Po chwili zmarły odzyskał życie. Jego oczy otworzyły się. I zawył z bólu czując wbijany w palec drugi gwóźdź. Zielonowłosa dziewoja zaśmiewała się. W sąsiednim pokoju Kaiser Soeze grał na pianinie "Alejandro" Lady Gagi.

***

Ilustracja muzyczna: Planescape Torment - Main Theme

Pokryta bliznami, na wpół rozkładająca się postać, snuła się ciemnymi zakamarkami miasta. Mówiła do siebie: "Nie pamiętam, jak mam na imię. Ani kim byłem. Wiem, jedno. Nie mogę umrzeć. Za każdym razem, gdy zginę, znów się odradzam. A zabijają mnie jakieś idiotki..."
- Hej Shion! Chyba go znowu dorwałyśmy! - z oddali dobiegał głos różowowłosej stalkerki.
- Tym razem zostawiasz go mnie!
- O nie, znowu te pizdy... - westchnął Wędrowiec.

piątek, 23 maja 2014

Yingluck Shinawatra aresztowana + Smoleńsk w Laosie



Moja ulubiona pani premier Yingluck Shinawatra została aresztowana przez wojskowych (w sumie do sama się zgłosiła, by uniknąć siłowego doprowadzenia). Podobnie jak 150 innych polityków i aktywistów.  Większość z nich to ludzie związani z dotychczasowym rządem (m.in. p.o. premiera oraz ministrowie), ale jest też Suthep - organizator demonstracji antyshinawatrowskich - i grupa zwolenników opozycji. Tutaj macie listę zatrzymanych. Bojówki Suthepa zrobiły swoje - łaskawie odblokowały drogi, by wojsko miało jak przejechać.  Spełniły swoje zadanie - zdestabilizowały kraj i dały wojskowym pretekst do interwencji.  Wojsko nadal udaje, że to nie jest zamach stanu, tylko obrona demokracji. Nie mieli wszak wyboru. U aż trzech (!) ludzi powiązanych z Czerwonymi Koszulami znaleźli broń. Państwo było więc jak widać w takim niebezpieczeństwie, by wprowadzić cenzurę i zdjąć z anteny 10 kanałów. Co ciekawe zamach stanu ostro potępił amerykański sekretarz stanu John Kerry, zaniepokojenie wyraziły też m.in. Australia i Japonia. Wojskowi zapewne sobie porządzą dwa lata i tak ustawią konstytucję, by Partia Demokratyczna (oligarchowie) nie oddała już władzy.Ale są już też ludzie, którzy ostrzegają, że może dojść do "pełzającej" wojny domowej.  W TV ponoć patriotyczna i ludowa muzyka, a poza tym na ulicach co jakiś czas przemknie się jeep z mundurowymi. Jest godzina policyjna od 22 do 5, panienki z Pattapongu muszą więc być wk*rwione. A nasze dyplomatołki uznały, że anulują wybory do Europarlamentu w naszych placówkach:

"Szanowni Państwo,

Uprzejmie informuję, iż z uwagi na obecną sytuację polityczną w Tajlandii obwód głosowania nr 145 oraz Obwodowa Komisja Wyborcza Nr 145 z siedzibą w Bangkoku zostały zlikwidowane z dniem 23 maja 2014r. Podstawa prawna: Rozporządzenie Ministra Spraw Zagranicznych z dnia 21 maja 2014r. zmieniające rozporządzenie w sprawie utworzenia obwodów głosowania w wyborach do Parlamentu Europejskiego w Rzeczypospolitej Polskiej dla obywateli polskich przebywających za granicą (Dz.U. z 22 maja 2014r. poz. 664). Wszystkim Państwu, którzy zgłosili chęć głosowania bardzo dziękuję za obywatelską postawę. "

UPDATE: Yingluck przebywa w specjalnym obozie i zgodnie z zapowiedziami armii posiedzi tam "dłużej niż tydzień". Mamy wiec jeszcze bardziej bezczelną akcję niż z Julią Tymoszenko. A poniżej macie fotkę Yingluck eskortowanej przez wojskowych.


Pojawiają się oczywiście pytania o rolę monarchii w całej sprawie. Polecam więc wszystkim ten wpis. Monarchowie sprzeciwiali się jedynie zamachom stanu w latach '30-tych (czyli tym, które groziły ich władzy) oraz w 1977, gdy wojskowi obalili kandydata związanego z królem. W 2006 r. otoczenie króla spiskowało z Partią Demokratyczną i wojskiem, by obalić Thaksina Shinawatrę. Autor obecnego zamachu stanu gen. Prayuth Chan-ocha jest zaś zaciętym monarchistą (czyli pewnie nie lubi ładnych kobiet :) 

***

Tymczasem w Laosie dorobili się własnego Smoleńska. W katastrofie Antonowa AN-47 na Równinie Dzbanów zginęli m.in.: minister obrony, wicepremier Douangchay Phichit wraz z żoną, minister spraw wewnętrznych Thongbanh Sengaphone, gubernator stolicy Sukhan Mahalad, minister z kancelarii premiera Cheuang Sombounkhanh oraz inni oficjele. Samolot miał "zahaczyć o drzewa" przy podejściu do lądowania.


Co z tą umową gazową Rosji i Chin? Wyjaśniamy

Omawiając umowę Gazpromu z CNPC niemal wszyscy pomijają sprawy kluczowe. Uwaga gawiedzi skupiła się na zagrywkach PR-owych oraz kwestii utajnionej ceny, która najprawdopodobniej wyniosła 350 USD za 1 tys. m. sześc., czyli mniej niż dla Europy i mniej niż chciał Gazprom, ale nie tragicznie mniej. Pomija się doniesienia mówiące, że że Rosja zgodziła się znieść cło eksportowe na gaz wysyłany do Chin. Wynosi ono 100 dol. za 1 tys. m sześć., co sprawia że na tym gazie nie zarobi budżet. Kto więc zarobi. Zacytujmy dobrą analizę z mainstreamowej gazety napisaną przez znanego Wam centrowego dziennikarza:




"
Według danych ujawnionych przez prezydenta Władimira Putina koszty budowy infrastruktury po stronie rosyjskiej mają wynieść 55 mld dol., po chińskiej – 20 mld dol. Rosjanie muszą położyć w trudnym terenie (bagiennym, górskim i aktywnym sejsmicznie) ponad 3 tys. km gazociągu Siła Syberii. Ponadto muszą zainwestować w rozwój pól wydobywczych Kowykta i Czajanda, a być może nawet sięgnąć po gaz z Kamczatki i Sachalinu. Koszty mogą ostatecznie zostać napompowane jak przy olimpiadzie w Soczi. Skąd Gazprom weźmie pieniądze na ten cel? Spółka sugeruje, że Chińczycy dadzą 25 mld dol. przedpłaty. Chiny zobowiązały się również udzielić Rosjanom kredytu na wykonanie potrzebnych projektów.

– Podliczmy: 55 mld dol. Gazprom musi pożyczyć na rynku, bo nie ma tyle wolnych pieniędzy. Załóżmy, że koncern pożyczył je na 5 proc. i 30 lat. Czyli samych procentów zapłaci 40 mld dol., a cała spłata kredytu zamknie się kwotą 95 mld dol. – mówi rosyjski opozycjonista Borys Niemcow. – Zakładamy optymistycznie, że zysk ze sprzedaży gazu do Chin będzie równy temu, który Gazprom ma z europejskiego rynku i Rosji. A to jest 15 proc. obrotów. Mając na uwadze, że cały kontrakt opiewa na 400 mld dol., otrzymujemy, że strata netto na „transakcji stulecia" wyniesie 35 mld dol. – dodaje Niemcow.

Jego zdaniem ten kontrakt będzie najbardziej opłacalny dla podwykonawców Gazpromu – firm budujących infrastrukturę. Należą do powiązanych z Putinem oligarchów takich jak Arkadij Rotenberg. Spółki te w ostatnich latach realizowały dla monopolisty inwestycje, pobierając stawki kilkakrotnie większe niż firmy europejskie."



I jeszcze jedna kwestia:

"Putin, nadając podpisaniu tej umowy tak dużą wagę, wysłał sygnał Europejczykom, że Rosja może dokonać przeorientowania swojego eksportu surowców z UE na Wschód. Kontrakt ten sam w sobie nie stanowi jednak żadnego zagrożenia dla europejskich odbiorców. Ma on być zasilany gazem, który i tak nigdy nie trafiłby na Stary Kontynent. Pochodzić on będzie głównie z trudno dostępnych złóż, z których połączenie z gazociągami idącymi do Europy byłoby dla Gazpromu nieopłacalne. Gdyby ten gaz nie znalazł odbiorców na Dalekim Wschodzie, najprawdopodobniej nie byłby w ogóle wydobywany.

Ponadto kontrakt z Chinami w krótkim terminie niewiele zmieni w unijno-rosyjskich relacjach gazowych. Gazociąg Siła Syberii ma zacząć działać w 2018 r. (taką datę podano w umowie), podobnie jak rosyjskie terminale LNG na rosyjskim Dalekim Wschodzie. Gazprom nie ma obecnie żadnej technicznej możliwości, by przeorientować swój eksport na Chiny"

Ten kontrakt oznacza więc przede wszystkim wielki skok na kasę Gazpromu, którego dokona banda Putina. Skorzystają też Chińczycy, bo zdobędą trochę dodatkowego gazu. Najważniejsze w tej historii jest jednak to, że Chiny publicznie upokorzyły Rosję. Pokazały, że nie będą jej dotować i nie chcą sobie wiązać rąk ścisłym sojuszem z Kremlem. Rosja ich interesuje jedynie jako surowcowa kolonia i narzędzie do dokonywania dywersji geopolitycznej. Zacytujmy fragment rozmowy tegoż dziennikarza z Radosławem Pyffelem, szefem Centrum Studiów Polska-Azja:

"Czy nie ma pan wrażenia, że Rosja staje się dla Chin słabszym partnerem strategicznym, tym, czym były Austro-Węgry dla kajzerowskich Niemiec?

To jest dobra intuicja, ale nadal nie wiadomo, czy będziemy mieli do czynienia z takim sojuszem. Cała chińska polityka zagraniczna opiera się przecież na „chowaniu się w cieniu". 20 maja miał dać odpowiedź na pytanie, czy powstanie wielki sojusz rosyjsko-chiński, czy zmierzamy do świata dwubiegunowego. Okazało się jednak, że Chiny nie chcą wspierać Rosji. Nie zależy im na wiązaniu się z nią w podobny sposób jak Niemcy z Austro-Węgrami. Niepotrzebny im taki sojusznik. Chińczycy pokazali, że bardziej zależy im na niższych cenach gazu.

(...)

hiny testują obecnie, jak daleko mogą się posunąć w kontaktach z sąsiadami. Rozgrywają ich pojedynczo. Widzimy to w przypadku Japonii oraz Wietnamu. Rosja jest dla nich cenna, gdy może im pomóc w tej rozgrywce lub gdy może odciągnąć uwagę USA. Podczas kryzysu ukraińskiego można było zauważyć, jak Chiny zwracają uwagę Amerykanom, że to Rosja jest tym nieprzewidywalnym mocarstwem, którym trzeba się zająć. Rosja przywiązana do Chin jako słaby sojusznik, podobnie jak Austro-Węgry do Niemiec, nie jest im do niczego potrzebna. Chiny nie chcą przecież teraz iść na konfrontację. "

I fragment innego artykułu tegoż dziennikarza:

" Jak dotąd prymat, jeśli chodzi o inwestowanie na Syberii, należał do Chińczyków. Tylko w Dalekowschodnim Dystrykcie Federalnym bezpośrednie inwestycje zagraniczne z ChRL wyniosły 3 mld USD, czyli ponad trzy razy więcej niż w tym samym okresie na rozwój regionu przeznaczył rosyjski rząd. Program Miedwiediewa raczej niewiele zmieni w tym zakresie, gdyż prawdopodobnie będzie częściowo realizowany za chińskie pieniądze. W sierpniu 2013 r. Chiński Państwowy Bank Rozwoju ogłosił, że wyda 5 mld USD na rosyjskie publiczne projekty mające służyć rozwojowi Syberii. Nietrudno się domyślić, że Chińczyków najbardziej interesują te działania modernizacyjne, które ułatwią ich ekspansję gospodarczą na tym obszarze.

Co Chiny widzą w Syberii? Przede wszystkim surowcowe zaplecze. ChRL importuje stamtąd ropę, gaz, węgiel, rudy metali i drewno. Eksportuje głównie gotowe produkty swojego przemysłu zbudowane dzięki tym surowcom. Czasem umowy dotyczące eksploatacji bogactw naturalnych Syberii przypominają kontrakty zawierane przez chińskie firmy w Afryce. I tak we wrześniu 2010 r. Chiny zgodziły się pożyczyć Rosji 6 mld USD na rozwój górnictwa węglowego na Syberii oraz modernizację dróg transportu tego surowca do Chin. W ramach tej umowy Chiny zagwarantowały sobie dostawy węgla z Rosji wynoszące 15 mln ton rocznie przez pierwsze pięć lat, a później 20 mln ton przez dalsze 20 lat.

(...)

Rosja widzi w Chinach geopolitycznego sojusznika przeciwko USA (choć można powiedzieć, że w tej osi Rosja coraz bardziej przypomina zramolałe i rozpadające się Austro-Węgry przy prężnych kajzerowskich Niemczech), jak i z powodu potężnych interesów gospodarczych, które wiążą kremlowskie klany z Chinami. Eksport surowców energetycznych do Chin jest przecież jednym z głównych filarów strategii koncernu Rosnieft kierowanego przez szefa frakcji „siłowików", byłego wicepremiera Igora Sieczina. Na sprzedaży syberyjskich surowców Chińczykom powiększają swoje majątki tacy oligarchowie jak Oleg Deripaska czy Roman Abramowicz. Tym ludziom zależy na jak najgłębszej integracji gospodarczej Syberii z Chinami, nie mają więc interesu w stawianiu tamy chińskiej ekspansji."

(...)


W 2008 r. Rosja przekazała Chinom sporne tereny u ujścia rzeki Ussuri do Amuru, 340 km kw., o które ZSRR i ChRL stoczyły w 1969 r. wojnę. Spornych terytoriów można znaleźć jednak o wiele więcej. Choćby około 600 tys. km kw. (blisko dwa razy więcej, niż liczy terytorium Polski) odebranych Cesarstwu Chińskiemu przez carską Rosję na mocy traktatu ajguńskiego z 1858 r. i pekińskiego z 1860 r. Na tej ziemi powstały m.in. takie miasta jak Władywostok i Chabarowsk. Dzieci w chińskich szkołach wciąż uczą się, że to tereny odebrane na podstawie tzw. nierównoprawnych traktatów narzucanych Chinom przez kolonialne mocarstwa, traktatów, które powinny zostać obalone. Gdy więc w marcu 2013 r. chiński prezydent Xi Jinping udał się z wizytą do Rosji, rosyjska ambasada w Pekinie została zalana tysiącami e-maili nadsyłanych przez chińskich internautów, w których wzywano Rosję do zwrotu zagrabionego terytorium."

Podsumowując: nasi moskiewscy lokaje powinni zacząć już podczepiać się pod Pekin. 


wtorek, 20 maja 2014

Chiny-Wietnam - będzie wojna? + Zamachy stanu w Tajlandii oraz w Libii

Chiny koncentrują wojska przy granicy z Wietnamem, w tym samym miejscu z którego rozpoczęli inwazję w 1979 r. Mieszkańcy chińskiego miasta Pingqiang ewakuują się z obawy przed wojną.  Wcześniej Chińczycy ewakuowali z Wietnamu 3 tys. swoich obywateli - w reakcje na zamieszki podczas których Wietnamczycy atakowali chińskie fabryki (i nie tylko chińskie, bo dostało się również Tajwańczykom i Koreańczykom). Rząd Wietnamu stara się studzić sytuację. Oficjalna propaganda choć ma ostrze antypekińskie, to jednak potępia "wichrzycieli", którzy rozpoczęli zamieszki. Gdy kilka dni temu w Ho Chi Minh City grupka wietnamskich patriotów próbowała zorganizować nacjonalistyczną demonstrację wymierzoną w ChRL, została szybko zgarnięta przez tajniaków z bezpieki. 



Wszystko się zaczęło oczywiście od (bezkrwawego) starcia w okolicy Wysp Paracelskich, gdzie Chińczycy postanowili postawić naftową platformę wydobywczą. Po czyjej stronie leży słuszność? Oczywiście po wietnamskiej. Przekonały mnie mapy historyczne zaprezentowane na lotnisku w Da Nang. Wynikało z nich, że Cesarstwo Chińskie nigdy nie uważało bezludnych Wysp Paracelskich za część swojego terytorium - nawet wtedy, gdy za część Chin uważało Tonkin i Annam! (Choć w czasach dynastii Ming chińska flota patrolowała ten akwen.) Gdy francuska administracja kolonialna zainstalowała na Wyspach Paracelskich swoją stację meteorologiczną w latach '30-tych, Chiny nie protestowały. Powszechnie uważano bowiem ten archipelag za część francuskich Indochin. Pekin uznał Wyspy Paracelskie w 1974 r., gdy zdobył je po bitwie morskiej z Republiką Wietnamu. Od 1999 r. roszczenia do nich wysuwa również Tajwan. Powodem sporu są złoża ropy, bogate łowiska i oczywiście kontrola nad szlakami morskimi (możliwość "przecięcia Wietnamu na pół").




Rządzony przez komunistów Wietnam jest obecnie ważnym sojusznikiem USA. Jest on nazywany nawet najbardziej proamerykańskim krajem w regionie. Gdy przebywałem w tym kraju, wielokrotnie widział oznaki fascynacji Wietnamczyków Ameryką i ogólnie Zachodem. Amerykanie, Francuzi i Japończycy nie są tam postrzegani jako dawni wrogowie, ale raczej jako inwestorzy i bogaci turyści. O stosunku zwykłych Wietnamczyków do Amerykanów dużo mówią słowa jednej z naszych znajomych z Hanoi: "Chciałabym, by Amerykanie stacjonowali tutaj tak jak w Korei Płd. Ale są egoistami i nie wysyłają tutaj swoich wojsk, by nas broniły przed Chinami". Gdy w Da Nang pojawiłem się w barze w koszulce ObamaMao, Wietnamska barmanka zareagowała: "Dlaczego Obama jest tutaj Chińczykiem?! Nienawidzę Chińczyków!". Gdy stawiałem tezę, że Chiny są tym dla Wietnamu, co Rosja dla Polski czy Ukrainy - rozmówcy generalnie się ze mną zgadzali. Nasze narody mają więcej wspólnego niż nam się wydaję (Przyznam jednak, że lubię też Chińczyków - a zwłaszcza Chinki. Więc naprawdę chciałbym, by oba kraje uniknęły wojny.)

***

Bardzo zła wiadomość z Tajlandii: armia dokonała 20-go zamachu stanu od 70 lat i udaje, że to nie zamach stanu, tylko obrona demokracji. Wojskowi wykorzystali antyrządowe napędzane przez oligarchię związaną z Partią Demokratyczną i faszystami Suthepa, by znowu przejąć władzę. Tyle Zachodu, by nie dać porządzić Yingluck i Thaksinowi, którzy wyłamali się z Układu.


Powyżej: Organizator antyrządowych protestów Suthep dziękuje wojsku za zamach stanu. To raczej wojsko powinno podziękować jemu. Zdjęcie z  tego bloga.


Powyżej: zamach, zamachem, ale czas na słitfocię....

***

W Libii też zamach stanu. Zbuntował się stary weteran armii Kadafiego i CIA gen. Khalifa ben Heftar. Wsparcie finansowe i broń dostał z ZEA i od Amerykanów, którzy chcą by im wyczyścił Libię z islamskich milicji okupujących terminale naftowe. Przeszły już na jego stronę siły specjalne i baza w Tobruku. Pucz ma więc duże szanse powodzenia. Może będzie z niego libijski gen. al-Sisi, choć Libijczycy to naród mniej zorganizowany od Egipcjan...

sobota, 17 maja 2014

Największe Sekrety: Zanim zapadła Mgła - Bez honoru

Niedawno minęła 75-ta rocznica przemówienia ministra Becka "o honorze" wygłoszonego 5-maja 1939 r. To znowu stało się dla wielu niedouczonych ludzi okazją do wypowiadania głupich opinii na temat okoliczności w jakich Polska przystąpiła do drugiej wojny światowej. Inni znowu zacięcie bronili głęboko zafałszowanej oficjalnej wersji. W zeszłym roku zamieściłem na tym blogu czteroodcinkowy cykl Wrześniowa Mgła, burzący mity dotyczące najbardziej heroicznej polskiej kampanii. Kto jeszcze się z nim nie zapoznał, niech to zrobi, bo nie zamierzam tłumaczyć oczywistości. (Na komentarze typu: "Gdyby nie sanacyjny socjalizm mielibyśmy w 1939 r.50 tys. czołgów i bombę atomową" nie będę odpowiadał). 

1. Od własnej kuli

2. Uderz póki czas!

3. Przewidziana inwazja

4. Bracia Słowianie

 Teraz uznałem, że pora na prequel tego cyklu - "Zanim zapadła Mgła". Skupiający się na mało znanych wydarzeniach, do których doszło zanim zapadły decyzje wpychające świat w wojnę.  W pierwszym odcinku postaram się obalić patriotyczny mit rotmistrza Sosnowskiego.


Ilustracja muzyczna: Shingeki No Kyojin - Vogel im Käfig



Rotmistrz Jerzy Sosnowski - człowiek legenda, "as wywiadu II RP", bohater licznych książek, superagent wykradający tajemnice Reichswehry, kobieciarz i bon vivant. Słowem polski Bond. I zarazem bohater jednej z najbardziej kuriozalnych historii w dziejach polskich tajnych służb. Zwerbowany w 1926 r. udaje w Berlinie bajecznie bogatego polskiego arystokratę, werbuje zadłużonego u niego oficera Abwehry i wianuszek sekretarek, żon i kochanek dygnitarzy z Reichswehry i elit ministerialnych Republiki Weimarskiej. Rozkochuje je w sobie, buduje z nich siatkę i zdobywa niemieckie tajne plany wojenne. Wpada w 1934 r., gdy zdradza go zazdrosna kochanka - tancerka egotyczna (dziś powiedzielibyśmy striptizerka) Lea Niako vel Lea Krause. Sosnowski trafia do więzienia, jego kochanki-agentki zostają ścięte na gilotynie. W 1936 r. zostaje wymieniony na 7 agentów Abwehry. Przełożeni z Oddziału II-go mają jednak wątpliwości co do jego historii. Wśród ludzi wątpiących w jego historię jest m.in. kapitan Jerzy Niezbrzycki - superagent, który przewidział inwazję z 17 IX. W marcu 1938 r. staje przed sądem, gdzie oskarżono go o zdradę. 17 czerwca 1939 r. zostaje skazany za szpiegostwo na rzecz Niemiec na 15 lat więzienia i 200 tys. zł grzywny. Jego ślad ginie we wrześniu 1939 r.



Reszta jest hagiografią. Resortowy generał Marian Zacharski bawi się w jego biografa i stara się wykazać, że Oddział II był bandą idiotów, która skrzywdziła swojego najlepszego agenta (rozwalił mnie, gdy w wywiadzie dla "Do Rzeczy. Historia" powiedział, że "wychowywał się w kulcie Oddziału II-go"! Niby gdzie mu ten kult wpajano? W Starych Kiejkutach? :) Henryk Ćwięk pisze z kolei o Sosnowskim: "Sosnowski z końcem lat 20. objął agenturę w Berlinie, prowadził życie światowca, zdobywając względy kilku ustosunkowanych kobiet. Do 1936 był najważniejszym informatorem zza zachodniej granicy, przekazywał m. in. dane dotyczące agresji III Rzeszy na Polskę. "  Jak mógł być  do 1936 r. "najważniejszym informatorem zza zachodniej granicy", skoro go aresztowano w lutym 1934 r.?! Jak mógł zdobyć plany agresji III Rzeszy na Polskę, w czasie gdy III Rzesza dysponowała 100-tysięczną armią nie mającą czołgów a niemiecki sztab generalny opracowywał jedynie plany OBRONY przed polską inwazją? Podobnych mitów dotyczących rotmistrza Sosnowskiego zagnieździło się zatrważająco dużo. Niektórzy piszą nawet, że informował on nasz wywiad o strategii blitzkriegu, która na początku 1934 r. była dopiero w powijakach... Sosnowski jest kreowany na polskiego Bonda, po to by zaciemnić okoliczności wybuchu drugiej wojny światowej i przy okazji obrzucić błotem ludzi, których historie nadal są niewygodne (Niezbrzycki).

Jestem przekonany, że wyrok na Sosnowskiego był słuszny. A przekonał mnie dokument opisany przez Zbigniewa Wawra w "URze Historia". Liczące 347 stron opracowanie "Afera Sosnowskiego" przygotowane najprawdopodobniej przez polski przedwojenny kontrwywiad. Opisuje on wiele anomalii w życiorysie feralnego rotmistrza. Jak czytamy:

Powyżej: Jerzy Sosnowski w otoczeniu berlińskich przyjaciół i Benita von Falkenhayn, jedna z jego agentek.

"W 1924 r. nastąpił w jego życiu zasadniczy zwrot. Sosnowski postarał się o roczny urlop i zabrawszy ze sobą swą żonę i konie, wyjechał do Berlina, aby brać udział w wyścigach na torach w Karlhorst, Hoppegarten oraz innych. Decyzja była zastanawiająca. Czego szukał Sosnowski w Berlinie ze swymi końmi, które w Warszawie niewiele mogły dokonać? Na jakie dochody ze stajni mógł liczyć w konkurencjach o niebo całe trudniejszych od warszawskich? Skąd wziął pieniądze na ten kosztowny przejazd i pobyt w Berlinie? Były to zagadnienia, nad którymi nikt się nie zastanawiał. Sosnowski nie miał wówczas jeszcze żadnego kontaktu z polskim wywiadem i ten nie miał żadnych szczególnych powodów do zainteresowania się jego osobą. W Berlinie Sosnowski był przez rok 1924–1925. O pobycie jego w tym okresie w stolicy Niemiec bardzo mało wiadomo. Konie jego nie przyniosły oczywiście żadnego dochodu. A wydatki na utrzymanie stajni i na życie na pewnej stopie towarzyskiej były znaczne.

(...)



Powyżej: Lea Krause - pseudonim artystyczny Lea Niako

Po powrocie z Berlina Sosnowski nawiązał kontakt z Oddziałem II Sztabu Głównego, oświadczając: „Podczas rocznego pobytu w Berlinie zawiązałem liczne i wysokie stosunki towarzyskie. Przyszło mi to tym łatwiej, że byłem właścicielem stajni wyścigowej". Jak stwierdza autor opracowania: „Po zastanowieniu się doszedł on do przekonania, że dzięki tym właśnie stosunkom w sferach wojskowych arystokratycznych Niemiec mógłby oddać znaczne usługi polskiemu wywiadowi, i wobec tego zaproponował, aby go wysłano z powrotem do Berlina dla prowadzenia wywiadu". Oferta została przyjęta. Werbujący go kapitan Marian Chodacki uważał Sosnowskiego za cenny nabytek dla Oddziału II. W tym czasie nikt nie zwrócił uwagi, że przed pierwszym wyjazdem do Berlina wokół Sosnowskiego kręcił się Józef Hertz, były agent carskiej policji politycznej, który informował ją o członkach PPS, konfident carskiego kontrwywiadu. Po wybuchu I wojny szef carskiego wywiadu w okręgu warszawskim polecił Hertzowi werbować agentów znających język niemiecki. Udało mu się pozyskać kilkunastu ludzi. Hertz został wysłany do Sztokholmu, skąd miał wysyłać rosyjskich agentów do Niemiec. W czasie pobytu w Szwecji nawiązał kontakt z wywiadem niemieckim i przekazywał mu dossier każdego agenta wraz ze zdjęciem. Od tego momentu pobierał pieniądze od dwóch wywiadów.W 1918 r. powrócił do niepodległej Polski. Tu czekała go niemiła niespodzianka – został aresztowany. Powodem tego były dokumenty niemieckiej Feldpolizei wraz z księgą kasową, gdzie widniały sumy pieniędzy, jakie otrzymywał za swoją pracę. Hertz został skazany na długoletnie więzienie. Ale Sąd Najwyższy orzekł, że za zarzucane czyny, np. wydawanie Polaków w ręce niemieckie, nie można było go skazać, „ponieważ w czasie, gdy Hertz to robił, Polska nie była jeszcze państwem niepodległym, nie miała samoistnego bytu państwowego, a więc nikt nie mógł działać na jej szkodę". Hertz zaproponował swoje usługi polskiemu wywiadowi wojskowemu. Informacje dostarczane przez niego były bardzo interesujące. Skłonność do intryg zaważyła na tym, że został on odsunięty od działalności na rzecz wywiadu. Później Hertz pojawił się w otoczeniu barona Osten-Sackena, z którym spotykał się Sosnowski. Nasz autor pisał: „Nie było dowodów, że Sosnowski bezpośrednio stykał się z Hertzem. Natomiast sam fakt, iż przyjaźnił się z Osten-Sackenem, który później znalazł się w Berlinie, był nader zastanawiający".

(...)


Ciekawym wątkiem opracowania jest sprawa porucznika Józefa Gryfa-Czajkowskiego, szefa ekspozytury wywiadu polskiego w Berlinie przed Sosnowskim. Gryf-Czajkowski okazał się agentem pracującym dla Abwehry. Aresztowany, w trakcie przesłuchania przyznał się do działalności na rzecz wywiadu niemieckiego w 1933 r., ale milczał na temat swojej roli w Berlinie w latach 1925–1928. „W pewnym momencie machnął ręką i zrezygnowany najwyraźniej na wszystko wypalił, co następuje. W Berlinie początkowo naprawdę próbował pracować. To mu jednak nie szło i wówczas dobrowolnie zgłosił się do Abwehry i ujawnił się jako agent przysłany do Berlina przez Polaków. [...] Przy tej okazji proszono go, aby opowiedział wszystko, co mu jest wiadome o wywiadzie polskim w Berlinie, i oto on, Czajkowski, zakomunikował Niemcom wszystko, co mu było wiadome o roli i o charakterze Sosnowskiego. Zeznania te Czajkowski złożył w 1927 r., Niemcy dokładnie go wypytywali o Sosnowskiego i na tym sprawa się skończyła. Sensacja była niesłychana! Jeżeli Gryf-Czajkowski sypnął Sosnowskiego Niemcom w 1927 r., tzn. Niemcy znali rolę Sosnowskiego przez sześć lat (1927–1933) i nie wyciągnęli w stosunku do niego konsekwencji".

(koniec cytatu)

Podsumujmy: Sosnowski w 1924 r. udaje się do Berlina by w wdać się tam w bardzo kosztowny biznes na wyścigach konnych. Nie wiadomo skąd ma pieniądze. Wokół niego krąży dawny niemiecko-rosyjski agent. Po dwóch latach zgłasza się do polskiego wywiadu proponując współpracę. Wpada już po roku - zostaje wydana cała jego siatka a Niemcy nie robią z tym nic aż do 1934 r. Aresztują go wkrótce po podpisaniu paktu o nieagresji z Polską. Tak jakby likwidując tajną operację, która nie jest już potrzebna. Czy Sosnowski pracował dla Niemców czy był tylko przez nich dezinformowany? Jak czytamy w oficjalnym źródle: " W 1929 roku, za pośrednictwem Renate von Natzmer, Sosnowski zdobył kopię planu gry wojennej przeciwko Polsce - "Organisation Kriegsspiel". Za plan ten chciał najpierw uzyskać kwotę 40 000 marek. Zwierzchnicy, podejrzewając Sosnowskiego o zmowę z agentką, nie zgodzili się na tak wysoką zapłatę. Ponadto uważali, że dokument nie jest autentyczny, a cała sprawa została zainspirowana przez Abwehrę. Ritter von Nalecz obniżył cenę, a gdy i to nie dało efektu wysłał plan do Warszawy za darmo. " Działania Sosnowskiego wyglądają tutaj na świadomy udział w operacji "zatruwania". Być może pracował on jednak dla Sowietów (to tłumaczyłoby autentyczny niepokój Hitlera po odkryciu siatki Sosnowskiego), miał plecy w postaci sowieckich sympatyków w Abwehrze (ludzi płka Nicolaia) a jego misją było odpowiednie urabianie polskich służb na odcinku niemieckim. Tak żeby sprowokować wojnę.



Wiele mówią również strzępki informacji o powrześniowych losach Sosnowskiego. Nawet Wikipedia podaje, że: "Sosnowski ewakuowany z więzienia na wschód miał zostać zastrzelony 16 września 1939 roku przez konwojentów w okolicach Jaremcza. Niektóre źródła podają, że stało się to 17 września w okolicach Brześcia nad Bugiem. Miało się to stać na mocy ustnego polecenia dla Służb Więziennych, ażeby w razie wybuchu wojny po cichu "zlikwidować" więźniów, których uwolnienie wskutek działań wojennych, bądź przez obcy wywiad, mogło być niebezpieczne dla państwa polskiego. Nie zachowały się jednak żadne pisemne potwierdzenia rzeczonego rozkazu, część więc historyków podaje w wątpliwość prawdziwość tych przypuszczeń.


Wedle innej wersji konwojenci jedynie postrzelili Jerzego Sosnowskiego, a później w szpitalu przejął go radziecki wywiad. Miał zostać aresztowany 2 listopada 1939 i przetransportowany do więzienia na Łubiankę. Tam pod wpływem współwięźnia, byłego oficera radzieckiego wywiadu, Piotra Zubowa oraz śledczej Zoji Woskriesienskiej rzekomo został przekonany do współpracy z radzieckimi służbami. W efekcie Sosnowski przekazał wywiadowi ZSRR dwa nierozpracowane przez Niemców źródła informacji oraz służył jako ekspert w sprawach polskich. Między innymi w 1940 roku miał uczestniczyć w przesłuchaniach generała Mieczysława Boruty-Spiechowicza oraz zasugerować zwerbowanie księcia Janusza Franciszka Radziwiłła.


Powyżej: Zoja Woskriesieńska

Krążące pogłoski, jakoby po podpisaniu układu Sikorski-Majski nie został zwolniony, a przeniesiony do więzienia w Saratowie, podjął głodówkę i zmarł na skutek wycieńczenia oraz zatrucia żołądkowego wywołanego zapaleniem jelita  nie odpowiadają prawdzie. W świetle dostępnych publikacji, jeszcze przed układem major Sosnowski zadeklarował się jako przeciwnik ustroju przedwojennej Polski i podjął współpracę z NKWD jako oficer do zadań specjalnych. Po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej kierował szkoleniem szpiegów i dywersantów w Saratowie, gdzie w 1942 roku awansował do stanowiska zastępcy kierownika obwodowego urzędu NKWD. W 1943 awansował do stopnia pułkownika.

W 1943 roku Sosnowski został skierowany do okupowanej Polski, gdzie prowadził zadania specjalne na rzecz Armii Ludowej. Nie jest jasne, czy po scaleniu Armii Ludowej z Ludowym Wojskiem Polskim pozostał w polskiej służbie. Zoja Woskriesienska-Rybkina twierdzi, że tak się stało, ale dostępne materiały archiwalne tego nie potwierdzają.




We wrześniu 1944 Jerzy Sosnowski przedostał się z Pragi do lewobrzeżnej Warszawy z zadaniem specjalnym, po czym zaginął bez wieści. Zoja Woskriesienska-Rybkina pisze, że "zginął podczas wyzwalania Warszawy", ale nie podaje bliższych szczegółów. Iwan Sierow utrzymuje, że został rozstrzelany na rozkaz kierownictwa Armii Krajowej. Paweł Sudopłatow podczas śledztwa w 1958 roku winą za śmierć Sosnowskiego obarczył Nikitę Chruszczowa i podał, że stało się to w 1945. Oskarżenie to Sudopłatow powtórzył w swojej książce."

Takiego to "polskiego Bonda" podsuwają nam jako bohatera "polscy Bondowie" tacy jak gen. Zacharski, który mówi, że: "Postać majora Sosnowskiego i jego dramatyczne losy są mi bliskie, z oczywistych przyczyn. Już jako banita, wielokrotnie czytając o nim potrafiłem się dużo głębiej utożsamiać z jego przeżyciami. (...) Suma moich przeżyć pozwala mi na czytanie dokumentacji o Sosnowskim zupełnie innymi oczami niż historykom".

Następny odcinek cyklu: New Deal. Opowieść o pewnym amerykańskim scenariuszu wojny i polskich planach przewidujących najbardziej czarny jej scenariusz.