środa, 30 kwietnia 2014

Sny # 14: Feliks Dzierżyński może był loliconem, miłośnikiem młodszych sióstr i zabił mnóstwo ludzi, ale przynajmniej nie był takim hujłem jak Putin

"Sensacja! Książę Jusupow– znany z wzorowej postawy mężczyzny, małżonka, ojca, twardego i sprawiedliwego przywódcy, dobrego patrioty i obywatela, prowadzący zdrowe, sportowe życie – to w „rzeczywistości” crossdresser i homoseksualista. (...) te sensacje są tyle warte, co na przykład opowiadanie historyjek na jarmarku w Drohobyczu, iż p. Dzierżyński gustuje w małych dziewczynkach" 
Kalasanty Larkowski (pradziadek Roberta Larkowskiego), "Replika idiocie", "Słowo Polskie" 2 marca 1915 r. 

"Braciszku Feliksie! Gdy mówiłam, że chce się na tobie przejechać, miałam na myśli to, że chce byś mnie wziął na barana..."
   Zofia Dzierżyńska

"O młodszych siostrach fantazjuje tylko ten, kto ich nie ma"
   Araragi Koyomi, "Monogatari"

Feliks Edmundowicz Dzierżyński nagle, pod wpływem impulsu, postanowił na chwilę oderwać się od pracy i korzystając z pięknej pogody nieco nacieszyć się majowym słońcem podczas przechadzki po Placu Łubiańskim. Jak się miało okazać, nie pożałował tego wyboru. Gdy wydeptując trawniki i stukając obcasami o bruk chodził w tę i z powrotem, ciągnąc za sobą dyskretny "ogon" złożony ze swoich uzbrojonych po zęby, noszących ciężkie czarne skórzane płaszcze  chińskich ochroniarzy, zauważył snującą się Bolszą Łubianką postać, która od razu przykuła jego uwagę. Dziewczynka, na oko mająca nie więcej niż 10 lat, z dwoma czarnymi warkoczykami, w mundurku szkolnym, taszcząca wielki różowy plecak. 



Serce od razu zaczęło mu bić szybciej a włosy stanęły dęba.
- Nie żebym jakoś szczególnie przepadał za tym dzieciakiem z podstawówki, ale grzeczność nakazuje się przywitać... Więc podejdę do niej i delikatnie, z lekką obojętnością się przywitam...
Zaczął się skradać... A po chwili rzucił się w pęd, w szalony sprint i bijąc wszelkie rekordy olimpijskie, zapieprzając niczym Armia Konna pod klęsce pod Komarowem, rzucił się ku swojej ofierze.
- Tierieszkowa!!! Uwielbiam cię!!! - krzyczał podekscytowany.
- Aaaaaaa!!!! - zawodziła dziewczynka. Dzierżyński złapał ją za biodra i podrzucał do góry, obcałowywał, macał i łaskotał.
- Tiereszkowa!!! Kopę lat! Chcę cię ucałować i wymacać!!!
- Aaaaaaaa!!!! - zawodziła dziewczynka. Dzierżyński manipulował przy jej spódniczce.
- Tiereszkowa!!! Pokaż majtusie!!!
- Aaaaaam! - dziewczynka ugryzła go dłoń mocno zaciskając zęby. Trysnęła krew czerwona niczym sztandar.
- Aaaaaa!!! - Dzierżyński poruszał energicznie ugryzioną dłonią, próbując sprawić, by miłe stworzonko w mundurku szkolnym przestało go gryźć. Nie wyszło. Dostała szczękościsku. Męczył się z tym dłuższą próbując ją zrzucić ze swojej ręki. Chińscy ochroniarze nie reagowali. Przyzwyczaili się już bowiem do dziwactw swojego szefa.
- Tiereszkowa!!! Spokojnie! Nie jestem twoim wrogiem! - dziewczynka puściła. Przez kilkadziesiąt kolejnych sekund ciężko oddychała próbując ochłonąć po tym "delikatnym" i "lekko obojętnym" powitaniu.
- Tiereszkowa! Ja tylko tak żartowałem... - dziewczynka wreszcie się uspokoiła.
- Towarzyszu Mieńżyński... - zagaiła swoim słodkim głosikiem Tierieszkowa.
- Jestem towarzysz Dzierżyński!
- Przejęzyczyłam się...
- Zrobiłaś to celowo! Nie można się w taki sposób przejęzyczyć!
- Przejęjęzyczałam się... Jestem słodka... - Dzierżyński się zarumienił widząc jej słodką minę.
- Jest słodka i wykorzystuje to przeciwko mnie... - Tierieszkowa wsadziła swój paluszek do ust i go lekko oblizała.
- Jestem słodka i gryzę...
- To były miłosne ugryzienia!!! - Dzierżyński cały się rozpływał...

***
Dzierżyński i Tierieszkowa siedzieli razem na ławeczce przy łubiańskim skwerku i dyskutowali o sprawach egyzstencjalnych.
- Wiesz Tiereszkowa, nadchodzą ciężkie czasy, czuję to w kościach... - w oczach Dzierżyńskiego widać było zadumę
- Co cię takiego trapi braciszku Feliksie... - Tierieszkowa patrzyła na niego z troską.
- Tierieszkowa, nie mów do mnie "braciszku", bo to wywołuje zbyt dużo wspomnień...
- Jakich wspomnień...
- Takich, o których małe dziewczynki nie powinny wiedzieć...


(Przeleciały mu przez umysł wspomnienia młodości z Dzierżynowa. "Braciszku Feliksie jestem na ciebie platynowo wściekła!" - jego młodsza siostrzyczka Zofia zawsze bawiła go tym tekstem do łez. Przypomniał sobie również jak mył jej zęby i jakie fajne wydawała wówczas odgłosy. Czy zawsze była taka słodka?)


- Towarzyszu Dzierżyński, wyglądasz mi na miłośnika młodszych sióstr...
Szef Czeka lekko podskoczył na ławeczce, zarumienił się i po chwili krępującego milczenia wrócił do głównego wątku:
- Ci co przyjdą po mnie będą dużo gorsi...
- Jak mam to rozumieć towarzyszu Dzierżyński? - uśmiech nie opuszczał buzi Tierieszkowej. Szef CzeKa położył jej rękę na kolanie i głaskając je wyjaśniał:
- Tiereszkowa, jak byś określiła ludzi, którzy nie lubią słodkich i milutkich dziewczynek?
- To bardzo źli ludzie z czarnymi sercami. Gorsi od klasowych wrogów. Gorsi od imperialistów. Gorsi od reformistów. Jak można bowiem nie lubić słodkich i milutkich dziewczynek?!
- Widzisz Tierieszkowa... Towarzysz Lenin nie lubi dziewczynek... Woli chłopców...
- Aaaaaaaa.... - Tierieszkowa zbladła z wrażenia.
- Podobnie jak towarzysz Stalin, który pewnie go zastąpi...
- Aaaaaaa....
- Ci którzy wolą chłopców to bardzo pokrętni ludzie...
- Wiem, wiem! Teraz już rozumiem dlaczego towarzysz Lenin wygląda jak zidiociały Lenin w ostatnim stadium kiły! - wykrzyknęła Tierieszkowa.

- Nie boisz się mówić tego tak otwarcie?!? - zbaraniał Dzierżyński. Jego chińscy ochroniarze siedzieli kilkanaście metrów dalej na chodniku i grali w madżonga. Przechodnie szybko przemykali się ostentacyjnie odwracając wzrok. Wydawało się, że nikt nie zwrócił uwagi na paplaninę małej dziewczynki.
- A to wszyscy wiedzą... - promiennie uśmiechnęła się Tierieszkowa. Dzierżyński przybliżył się do niej i zaczął szeptać:
- Słuchaj Tierieszkowa, bądź ostrożna, bo z tymi towarzyszami nigdy nic nie wiadomo. Za kilka lat może mnie zabraknąć a mam jeszcze wiele pracy do wykonania. Pracy do której potrzeba ZAUFANIA. Trustu. Myślę jednak, że możesz być częścią mojej siatki zaufania... - za plecami miał budynek dawnego Anglo-Rosyjskiego Trustu Ubezpieczeniowego. Swoje obecne miejsce pracy.
- Myślę, że mogę, ale towarzyszu Marchlewski, czemu mówiąc to podnosisz mi spódniczkę i zaglądasz pod nią... - wypaliła Tierieszkowa.
- Sprawdzam, czy nie ma tam wrogów klasowych! - zaczerwienił się Dzierżyński - A poza tym nie jestem towarzyszem Marchlewskim, tylko Dzierżyńskim!
- Przejęzyczyłam się... - odparła Tierieszkowa poprawiając spódniczkę.
- To niemożliwe, by w ten sposób się przejęzyczyć!
- Przejęjęzyczyłam się... I jestem słodka...
- Jest słodka... - szef CzeKa patrzył na nią rumieniąc się.
- Więc możesz mi ufać...
- Więc ci ufam...
- Więc przejdź do rzeczy...
- Wiesz Tierieszkowa... - ponownie złapał ją za kolano - Ja przystałem do rewolucji bo poniekąd chciałem się mścić za krzywdy wyrządzone przez carat Polakom. Ale głównym powodem mojego działania była chęć zbudowania świata, w którym miłość do małej dziewczynki ani do młodszej siostry nie wywołuje społecznego ostracyzmu. Cudownego, słodkiego świata przepełnionego miłością do małych dziewczynek i młodszych sióstr. Carskie dekrety dotyczące tzw. ochrony nieletnich były dla mnie kamieniem obrazy i skrajną niesprawiedliwością. Myślałem więc, że jeśli obalę władzę arystokratów, żandarmów i feldfeblów lubiących chłopców i nie lubiących dziewczynek, to nastanie świat rządzony przez tych, którzy lubią małe, słodkie dziewczynki. Słodkie dziewczynki ubrane w mundurki szkolne. Robiłem, co mogłem, ale zarówno tutaj jak i w Niemczech - miejscu wielkich nadziei dla światowej rewolucji jest po prostu zbyt dużo miłośników chłopców. Na razie ich powstrzymuję, ale po tym, gdy mnie zabraknie będzie jeszcze gorzej...


Ah gdyby tylko rewolucja rozlała się na Azję Wschodnią! Zasilona by została milionami miłośników dziewczynek, milionami serc płonących dla młodszych sióstr... Ale by to przeprowadzić, nie starczy mi już sił...Będzie u nas tylko coraz gorzej...
- Braciszku Feliksie, czy może być u nas jeszcze gorzej... Przecież i tak u nas jest tyle syfu...
- Tierieszkowa wierz mi: będzie jeszcze więcej syfu w Moskwie. A najwięcej, gdy po wielu latach zasiądzie na Kremlu utramiłośnik młodych chłopców, prawdziwy Puto, prawdziwe Hujło. Nazwijmy go Władimir. Połączy w swych rządach największe momenty yaoi z dziejów carskiej i sowieckiej Rosji. I jeszcze będzie to eksportował a różni pożyteczni idioci zachwycą się jego katechonem...
- Straszne... Braciszku Feliksie... Po prostu straszne... Ale, co z tym chcesz zrobić braciszku Feliksie? Stworzyć wewnątrz CzeKa tajną organizację miłośników dziewczynek sabotującą od wewnątrz działalność miłośników chłopców i szykującą się do apokaliptycznego starcia z Władimirem Hujłą? - Tierieszkowa zrobiła "słodkie oczy" i włożyła palec do ust.
Feliks Edmundowicz Dzierżyński rozmarzył się i szepnął jej kilka słów do ucha. Spojrzała na niego zdziwiona. - Naprawdę?! Życzę ci powodzenia Braciszku Feliksie! - wykrzyknęła i ucałowała go w policzek. Wstała z ławki i oddaliła się w stronę ulicy Nikolskiej. Dzierżyński wodząc za nią wzrokiem powiedział do siebie:
- I tak pożegnałem się z małą słodką dziewczynką Walentyną Tierieszkową. Odchodząc nie wiedziała, co ją czeka. W sumie ja też nie wiedziałem...



niedziela, 27 kwietnia 2014

Święty Jan Pawel II - wzór patriotyzmu (i orania endeckiej narracji)



W blasku świętości Jana Pawła II-go ogrzewało się wielu ludzi. I Augusto Pinochet i Fidel Castro, i Ronald Reagan i nawet taka mała esbecka menda jak Tomasz Turowski. Media przedstawiały papieskie przesłanie najczęściej w "kremówkowy", ulukrowany sposób ("Papież jest fajny, cholera papież jest fajny!"). Na ten szum informacyjny nakładały się wiadra pomyj wylewanych na papieża przez różnego rodzaju emerytów resortowych i nawiedzonych lewaków tudzież często uzasadniona krytyka ze strony środowisk tradycyjnych katolików (która jednak wielokrotnie wpadała do małpiego dołu prawicowego dogmatyzmu), którym nie podobał się m.in. zbytni ekumenizm. W tej kakofonii tonęło papieskie przesłanie, w tym słowa skierowane do naszego narodu. Musimy jednak pamiętać, że św. Karol Wojtyła cały czas pozostawał polskim patriotą, epigonem wielkiej II RP, człowiekiem ukształtowanym w niepowtarzalnej arcypolskiej kulturze dwudziestolecia międzywojennego a przy tym człowiekiem dalekim od endeckiego sekciarstwa - człowiekiem, którego nauczanie często orało anachroniczną endecką narrację i przypominało nam na czym polega wielkość naszego narodu. Przypomnijmy więc fragmenty jego nauk:


Powyżej: Karol Wojtyła (drugi z prawej) podczas przeszkolenia wojskowego, lipiec 1939 r.

 Powyżej: Karol Wojtyła senior, kapitan 12-go pułku piechoty z Wadowic

"Naród jest tą wielką wspólnotą ludzi, których łączą różne spoiwa, ale nade wszystko właśnie kultura. Naród istnieje »z kultury« i »dla kultury«... Jestem synem narodu, który przetrzymał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, którego wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć — a on pozostał przy życiu, i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako naród — nie w oparciu o jakiekolwiek inne środki fizycznej potęgi, ale tylko w oparciu o własną kulturę, która okazała się w tym wypadku potęgą większą od tamtych potęg. "



"Dziś, kiedy Polska i inne kraje byłego Bloku Wschodniego wkraczają w struktury Unii Europejskiej, powtarzam te słowa. Nie wypowiadam ich, aby zniechęcać. Przeciwnie, aby wskazać, że te kraje mają do spełnienia ważną misję na Starym Kontynencie. Wiem, że wielu jest przeciwników integracji. Doceniam ich troskę o zachowanie kulturalnej i religijnej tożsamości naszego Narodu. Podzielam ich niepokoje związane z gospodarczym układem sił, w którym Polska - po latach rabunkowej gospodarki minionego systemu - jawi się jako kraj o dużych możliwościach, ale też o niewielkich środkach. Muszę jednak podkreślić raz jeszcze, że Polska zawsze stanowiła ważną część Europy i dziś nie może wyłączać się z tej wspólnoty, z tej wspólnoty, która wprawdzie na różnych płaszczyznach przeżywa kryzysy, ale która stanowi jedną rodzinę narodów, opartą na wspólnej chrześcijańskiej tradycji. Wejście w struktury Unii Europejskiej, na równych prawach z innymi państwami, jest dla naszego Narodu i bratnich Narodów słowiańskich wyrazem jakiejś dziejowej sprawiedliwości, a z drugiej strony może stanowić ubogacenie Europy. Europa potrzebuje Polski. Kościół w Europie potrzebuje Świadectwa wiary Polaków. Polska potrzebuje Europy. Od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej! To jest wielki skrót, ale bardzo wiele się w tym skrócie mieści wielorakiej treści. Polska potrzebuje Europy. Jest to wyzwanie, które współczesność stawia przed nami i przed wszystkimi krajami, które na fali przemian politycznych w regionie tak zwanej Europy Środkowowschodniej wyszły z kręgu wpływów ateistycznego komunizmu."



"Słuszne jest dążenie do tego, aby Polska miała swe należne miejsce w ramach politycznych i ekonomicznych struktur zjednoczonej Europy. Trzeba jednak, aby zaistniała w nich jako państwo, które ma swoje oblicze duchowe i kulturalne, swoją niezbywalną tradycję historyczną związaną od zarania dziejów z chrześcijaństwem. Tej tradycji, tej narodowej tożsamości Polska nie może się wyzbyć. Stając się członkiem Wspólnoty Europejskiej, Rzeczpospolita Polska nie może tracić niczego ze swych dóbr materialnych i duchowych, których za cenę krwi broniły pokolenia naszych przodków. "





"Jeśli Pan Bóg mi pozwoli być jeszcze kiedyś na Wawelu, to pójdę do grobów królewskich i pójdę też do grobu Marszałka. Wtedy przyszedłem na świat, kiedy szli na Warszawę bolszewicy, kiedy dokonał się "Cud nad Wisłą", a jego narzędziem, narzędziem tego "Cudu nad Wisłą: w znaczeniu militarnym był niewątpliwie Marszałek Piłsudski i cała polska armia. Raduję się, iż w suwerennej Polsce na nowo nabierają blasku i właściwego znaczenia patriotyczne idee, związane z obroną Ojczyzny, z Marszałkiem Józefem Piłsudskim."



"Wiecie, że urodziłem się w roku 1920, w maju, w tym czasie, kiedy bolszewicy szli na Warszawę. I dlatego noszę w sobie od urodzenia wielki dług w stosunku do tych, którzy wówczas podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli, płacąc za to swoim życiem."




"Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, Stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-Zbawiciel ze swoim Krzyżem sprzed Kościoła na Krakowskim Przedmieściu.
Przypominam te słowa wypowiedziane na Placu Zwycięstwa w Warszawie, podczas mojej pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny. Przypominam je dzisiaj, w czterdziestą rocznicę Powstania Warszawskiego, aby oddać hołd wszystkim jego Bohaterom: poległym i żyjącym. Równocześnie zaś oddaję Bożej Opatrzności przez Panią Jasnogórską moją Ojczyznę i Naród, który w straszliwych zmaganiach drugiej wojny światowej nie szczędził ofiar, aby potwierdzić prawo do niepodległego bytu i stanowienia o sobie na własnej ojczystej ziemi. Powstanie warszawskie było krańcowym tego wyrazem."




"Zwycięska Armia Czerwona przyniosła Polsce nie tylko wyzwolenie od hitlerowskiej okupacji, ale także nowe zniewolenie. Tak jak w czasie okupacji ludzie ginęli na frontach wojennych, w obozach koncentracyjnych, w politycznym i militarnym podziemiu, którego ostatnim krzykiem było Powstanie Warszawskie, tak pierwsze lata nowej władzy były dalszym ciągiem znęcania się nad wielu Polakami, i to najszlachetniejszymi. Nowi panujący uczynili wszystko, ażeby ujarzmić naród, podporządkować go sobie pod względem politycznym i ideologicznym. Lata późniejsze, poczynając od października 1956 roku, nie były już tak krwawe, jednak to zmaganie się z narodem i Kościołem trwało aż do lat osiemdziesiątych. Był to ciąg dalszy tego wyzwania rzuconego wierze i nadziei Polaków, którzy nadal nie szczędzili sił, żeby się nie poddać; aby bronić tych wartości religijnych i narodowych, które były wtedy szczególnie zagrożone. Moi drodzy, trzeba było to wszystko powiedzieć na tym właśnie miejscu. Trzeba było to wszystko jeszcze raz przypomnieć wam, młodym, którzy weźmiecie odpowiedzialność za losy Polski w trzecim milenium. Świadomość własnej przeszłości pomaga nam włączyć się w długi szereg pokoleń, by przekazać następnym wspólne dobro - Ojczyznę."



czwartek, 24 kwietnia 2014

Największe sekrety: Rosja z Katechonem w d...

Znany amerykański dziennikarz czasu wojny i przedwojnia H.R. Knickerbocker napisał o Niemcach: "Charakterystyką Niemców jest to, że to najbardziej maskulinistyczno brutalny spośród narodów europejskich, najbardziej homoseksualny naród na ziemi". Każdy, kto czytał "Różową swastykę" (recenzowaną już przeze mnie na tym blogu) może stwierdzić, że jest w tym stwierdzeniu ziarno prawdy. "Kochający inaczej" wielokrotnie odciskali swój wpływ na dziejach Niemiec. Czy to Krzyżacy, czy to Fryderyk Pruski, czy to bojówkarze z gejowskich Freikorpsów, poeci-pederaści od Rewolucji Konserwatywnej, czy też prominentni naziści i działacze rewolty z 1968 r. - wszyscy złączeni wspólnymi zainteresowaniami. Słowa Knickerbockera dotyczące Niemców można jednak odnieść równie dobrze w stosunku do Rosjan - narodu, który od wieków, wbrew różnym rozczarowaniom  "czuje miętę" do Niemiec i może liczyć na wzajemność. Czyżby Niemcy i Rosję łączyło jakieś napięcie (homo)seksualne? Przyjrzyjmy się dziejom Rosji i jej kulturze...



Kto jest obecnie władcą Rosji? Poważne analizy socjologiczne często wskazują na czekistów. Tymczasem jak pisałem już w jednym z odcinków cyklu "Największe sekrety" w kręgach kierowniczych Łubianki, było  zadziwiająco wielu homo- i biseksualistów: Mieńżyński, Jagoda, Jeżow, Fiedorczuk i płk Putin (Obecny rosyjski prezydent został zdemaskowany przez płka Litwinienkę jako miłośnik małych chłopców. Politolog Stanisław Biełkowski twierdzi zaś, że Putin jest ukrytym gejem. Według niego cały ten cyrk z Kabajewą był tylko PR-owską zagrywką a tezę o homoseksualizmie Putina uwiarygadnia jego trudne dzieciństwo. Putin został porzucony przez biologicznego ojca i oddany do wychowania krewnym jego matki z Leningradu, którzy stracili swoje dzieci na wojnie.)

Powyżej: Putin czujący się jak kot w stodole pełnej myszy...

 Homoseksualistą był też Lenin, którego truchło wystawiane w mauzoleum na Placu Czerwonym Putin nazywa "świętą relikwią". Na tych ludziach nie kończy się jednak lista  "kochających inaczej", którzy wpływali na rosyjską historię. Jak przekonuje nas Robert Cheda w ostatnim numerze "Uważam Rze. Historia" całe rosyjskie dzieje są przesiąknięte akcentami homoseksualnymi. I tak dowiadujemy się, że:

"Według źródeł historycznych był to proceder tak powszechny, że Cerkiew prawosławna, choć uważała homoseksualizm za moralnie naganny, surowiej karała heteroseksualne cudzołóstwo i pijaństwo niż związki między mężczyznami. Lesbijstwa, czyli różowej miłości, w ogóle nie uważała za występek, pod warunkiem że kobiety zachowywały fizyczne dziewictwo. Czy mogło być zresztą inaczej, skoro życie duchowe i intelektualne koncentrowało się w licznych męskich i żeńskich monastyrach? Pochodzące stamtąd wzory zachowań homoseksualnych z pewnością przenikały na Kreml. Przykładem jest dzieciństwo krwawego cara Iwana Groźnego, nad którym opiekę sprawowały głównie kobiety, ubierające carewicza w dziewczęce szaty. Skutkiem było jego późniejsze upodobanie do męskich orgii, a rolę dworskiego wodzireja pełnił przebrany za kobietę, gładko ogolony bojar Fiodor Basmanow. Literackim odzwierciedleniem stanu rzeczy stały się ludowe podania, na przykład to o trzech bogatyrach, czyli śpiących wspólnie mitycznych wojach, którzy obudzą się, aby ratować Świętą Ruś.




(...)

dokonujące licznych podbojów rosyjskie imperium uległo całkowitej militaryzacji. Z tego powodu w licznych korpusach paziów, kadetów i junkrów stosunki homoseksualne były rodzajem inicjacji, która wprowadzała szlachecką młodzież w zwyczaje korpusu oficerskiego. Dlatego jednopłciowe związki sięgały później najwyższych sfer towarzyskich i cesarskiego dworu. Najsłynniejszym męskim romansem epoki Aleksandra I była miłość ministra oświaty księcia Golicyna do ministra spraw zagranicznych hrabiego Rumiancewa. Męskie przyjaźnie opisywał poetycko Michaił Lermontow, a mroczna proza Fiodora Dostojewskiego to zdaniem współczesnych psychoanalityków nic innego jak wynik konfrontacji między purytańską moralnością twórcy a jego biseksualnymi upodobaniami. Homoseksualizm wyższych sfer zaniepokoił nawet strażnika moralności i oberprokuratora Świętego Synodu Konstantina Pobiedonoscewa, który zarządził karanie podobnej orientacji pięcioletnią zsyłką. Jednak tradycja tolerancji zwyciężała i takie wyroki zapadały niezmiernie rzadko. I trudno się dziwić, skoro cały ówczesny Petersburg wiedział, że wielki książę Siergiej, wuj Mikołaja II, lubił się otaczać urodziwymi adiutantami, a ostatnim wielkim homoseksualistą ancien régime'u był wpływowy książę Feliks Jusupow, organizator zamachu na szalonego mnicha Rasputina."



Książę Jusupow, członek wpływowego oksfordskiego Klubu Bullingdon , był znany z zamiłowania do noszenia damskich ciuszków (na fotce powyżej). Tuż przed zabójstwem Rapustina, przespał się z nim. Same w sobie fanaberie carskiej rodziny królewskiej (etnicznych Niemców) i ówczesnej arystokracji nie powinny nas zbytnio dziwić - równie "ekstrawagancka" bywała arystokracja całej Europy. Kwestią do zbadania jest na ile te "ekstrawagancje" były powszechne. Duża tolerancja wobec nich (w czasie gdy w Wielkiej Brytanii wsadzono do więzienia Oscara Wilde'a za sodomię...) sugeruje jednak, że nie były one dla rosyjskich elit niczym szczególnie szokującym. Ta tolerancja oficjalnie obowiązywała również za czasów pederasty Lenina. Do poważnych zmian doszło dopiero za jego następcy.



W latach '30-tych zaczęły się  prześladowania homoseksualistów w ZSRR. Motywowane były one jednak głównie chęcią zniszczenia hermetycznych grup nie kontrolowanych przez władzę. Prześladowany był wówczas za swoją orientację m.in. bolszewicki minister spraw zagranicznych Cziczerin, ale jednocześnie na sowieckim Olimpie znalazło się wielu prominentnych gejów i biseksualistów - np. Jeżow, Jagoda i reżyser Eisenstein. Tak jak w Trzeciej Rzeszy prawodawstwo antygejowskie traktowano bardzo wybiórczo. Taka schizofrenia jest tym bardziej zastanawiająca, że podejrzenia o homoseksualne skłonności nie ominęły również Stalina. Jak czytamy:



"Szachidżanian dodaje, iż podczas wieczorynek Stalin miał zwyczaj łączyć współpracowników w męskie pary taneczne, nazywając niektórych zdrobniałymi żeńskimi imionami. Szczególne upodobanie w tym względzie miał dla katów z NKWD: Gienricha Jagody – „Jagodki" i Nikołaja Jeżowa – „Jeżowki". Dużo do myślenia dają także skomplikowane relacje Stalina z kobietami, których po samobójczej śmierci swojej żony Nadieżdy Alliłujewej wydawał się nienawidzić. Gdy na jednym z przyjęć podpity premier Rumunii wyznał Stalinowi, że lubi kobiety, ten odwarknął: „A ja kocham komunistów".

Dziennikarze ukraińskiej telewizji STB, którzy homoseksualizmowi w ZSRR poświęcili specjalny program, ustalili, że Gienrich Jagoda podczas inwigilacji środowisk homoseksualnych uzyskał potwierdzenie odmiennych preferencji seksualnych szefa osobistej ochrony Stalina. Były lwowski fryzjer Karl Pauker, bo o nim mowa, zrobił w bolszewickiej Rosji oszałamiającą karierę czekisty. Mianowany ochroniarzem Stalina, gdy ten był na bocznym torze polityki, odznaczył się wręcz braterską opiekuńczością. Odgadywał najmniejsze zachcianki Stalina, a następnie gorliwie uczestniczył w wykańczaniu partyjnej opozycji. Jednak w ręce Jagody wpadły także podsłuchy rozmów telefonicznych Paukera z wodzem, w których ten ostatni miał deklarować uczucia wykraczające poza zwyczajową relację dwóch mężczyzn.

Powyżej: Jeżow i Stalin

Gdy Stalin usunął Jagodę ze stanowiska szefa NKWD, dossier wpadło w łapy jego następcy. To niewiarygodne, ale Nikołaj Jeżow – dla jednych „żelazny marszałek NKWD", dla innych „krwawy karzeł" (miał tylko 151 cm wzrostu) – także był homoseksualistą. Jak sam potwierdził, „pederastią zaraził się w wieku 15 lat", gdy został czeladnikiem krawieckim w Petersburgu. Tezy o homoseksualizmie Jeżowa broni znany publicysta Nikołaj Swanidze, który w swoim programie „Kroniki historyczne" przytacza wyniki rewizji NKWD po aresztowaniu „krwawego karła". Wśród dzieł sztuki, biżuterii i wykwintnej bielizny odnaleziono wtedy bogatą kolekcję męskiej pornografii. Tak więc w najbliższym otoczeniu Stalina znalazło się dwóch homoseksualistów, którzy mogli skompromitować wodza. Tym bardziej że szczerze się nienawidzili i kopali pod sobą dołki. Oczywiście preferencje seksualne Paukera i Jeżowa mogły być dla Stalina tylko jednym z powodów, a raczej pretekstów do pozbycia się osób odpowiedzialnych za masowe czystki, dlatego obaj dali głowy. W śledztwie Jeżow przyznał się do swoich skłonności i zdradził listę kochanków, którzy zostali następnie rozstrzelani. Był to zresztą jedyny punkt oskarżenia, który potwierdził. (...) Kompromitujące dossier odnalazł Ławrientij Beria i zwrócił Stalinowi bez czytania, co podobno uratowało mu życie."



Beria, podobnie jak Dzierżyński, był loliconem. Czyli lubił małe dziewczynki, ("Tylko drań bez serca nie lubi dziewczynek" - Roman Polański.) a "Żelazny Feliks" był do tego miłośnikiem młodszych sióstr. Zapewne w grobie się przewraca widząc jakich miał następców...

Wielką ironią losu jest to, że różni europejscy i polscy "konserwatyści" robią z homoseksualnego pedofila ikonę walki ze "zboczeniami seksualnymi" a kraj przesiąknięty gejowskim duchem i pogrążony w patologiach społecznych (alkoholizm, narkomania, aborcja, korupcja...) traktują jako ostoję wszelkich cnót krześcijańskich mającą bronić nas przed "złym, zdeprawowanym Zachodem". By zbliżyć się do wyjaśnienia tej zagadki zacytujmy jeszcze raz fragment artykułu z "URze Historia":

"Służby bezpieczeństwa ZSRR tworzyły listy przydatnych gejów i lesbijek, którzy w zamian za wolność lub zachowanie odmienności w tajemnicy byli gotowi na wiele. Dlatego szantażowani homoseksualiści zostali wykorzystani w rozpracowaniu własnego środowiska, opozycji politycznej i do werbunku obcokrajowców. W 1936 r. Jeżow osobiście wyselekcjonował grupę sześciu gejów, która otrzymała kryptonim „Sokoły Stalina". Wywiadowcy, tym razem pracujący z pobudek ideologicznych, zostali przerzuceni do Włoch z zadaniem infiltrowania tamtejszej białej emigracji. Gra operacyjna przewidywała, że za jej pośrednictwem w ręce NKWD wpadną materiały kompromitujące faszystowskiego dyktatora Benita Mussoliniego, który w 1912 r. został zwerbowany przez carską ochranę. Dokonał tego rosyjski agent i homoseksualista Iwan Manasewicz-Manujłow, który miał po prostu spić Mussoliniego, a potem zaciągnąć do łóżka i sfotografować całe wydarzenie."

By zachować odmienność w tajemnicy, byli gotowi na wiele...


"Wystrzelajcie wszystkich homoseksualistów a faszyzm się skończy" - Maksym Gorki.

sobota, 19 kwietnia 2014

Największe sekrety: Czerwone Słońce


Ilustracja muzyczna: Nagisa + Farawell at the foot of a hill - Clannad OST

13 kwietnia 1941 r., po podpisaniu sowiecko-japońskiego Paktu o Neutralności, Stalin osobiście odprowadził japońskiego ministra spraw zagranicznych Matsuokę Yosukę  na dworzec kolejowy. Wykorzystując ten moment na pogawędkę, sowiecki dyktator powiedział japońskiemu wysłannikowi, że najlepiej byłoby gdyby ZSRR i Japonia podzieliły się Azją. To były słowa zachęty. A za słowami poszły czyny.



Gdy kilka miesięcy później USA, Wielka Brytania i Holandia wprowadziły embargo na dostawy ropy naftowej do Japonii (dając tym samym ostateczny argument frakcji prowojennej w Tokio), ZSRR wspomógł faszystowską Japonię dostawami paliwa. Samoloty zrzucające bomby na Pearl Harbor 7 grudnia 1941 r. były zatankowane doskonałym paliwem lotniczym z rafinerii w Groznym. Przez ostatnie miesiące Sowieci wiele zainwestowali w to, by Japonia uderzyła na aliantów zachodnich. W USA prezydenta i administrację do podejmowania ostrych kroków przeciwko Tokio nakłaniał w ramach operacji "Śnieg" Harry Dexter White, prominentny działacz Partii Demokratycznej, architekt MFW i Banku Światowego, długoletni sowiecki agent. Wśród japońskich elit za koniecznością "inwazji na Południe" lobbował Ozaki Hotusmi, wpływowy dziennikarz, były doradca premiera Konoe Fumimaro, członek siatki Sorgego, jedyny człowiek powieszony w Japonii w czasie drugiej wojny światowej za zdradę. Sorge, sam w sobie, odegrał o wiele mniejszą rolę niż mu przypisała późniejsza propaganda. Miał być odwołany do Moskwy w związku z czystkami po 1937 r., ale wymawiał się nawałem pracy od wizyty w "stolicy światowego proletariatu". Jego raporty wyrzucano w centrali GRU do kosza. Stalin miał pewność, że Japonia nie zaatakuje ZSRR co najmniej od kwietnia 1941 r., jeśli nie od września 1939 r. Dywizje syberyjskie - tak pośpiesznie przerzucane na Zachód w grudniu 1941 r. -  byłyby niepotrzebne do obrony Moskwy, gdyby 10 mln sowieckich żołnierzy zagradzających Niemcom drogę do stolicy nie okazało się miksem bandy niewyszkolonych kretynów dowodzonych przez debili i kołchozowych niewolników nie mających ochoty narażać życia dla Stalina.



Japonia była przed drugą wojną światową (i w jej trakcie) jednym z najcenniejszych sojuszników Polski. Mocno współpracowaliśmy wywiadowczo przeciwko ZSRR, wspólnie prowadziliśmy badania nad bronią biologiczną, łączyły nas też historyczne więzi - wspólna walka przeciwko Rosji w latach 1904-1905. To informacje japońskiego radiowywiadu pomogły nam zdobyć wiedzę o planowanej przez Sowietów inwazji na Polskę w 1939 r. (pisałem o tym szerzej w cyklu "Wrześniowa mgła"). Jednakże, wbrew popularnemu mitowi, Imperialna Japonia nie szykowała się pod koniec lat '30-tych do inwazji na ZSRR. Ten plan został odstawiony na półkę po zaaranżowanym przez komunistycznego agenta - kuomintangowskiego generała Zhang Zhizhonga incydencie szanghajskim i sprowokowanej w ten sposób japońskiej inwazji na Chiny centralne (pisałem o tym szerzej w tym wpisie). Po tym jak Imperialna Armia Japońska ugrzęzła w Chinach, sztabowcy w Tokio uznali, że nie ma ona sił i środków koniecznych do podboju ZSRR - z drugiej strony, z powodu chińskiej awantury zaczął narastać konflikt Japonii z USA (co Wam to przypomina?). Czemu więc w takim razie japońscy żołnierze walczyli z sowieckimi nad Jeziorem Hasan w 1938 r. i pod Nomonhan (Chałchyngoł) w 1939 r.? Oficjalna, jak zwykle bzdurna, historiografia mówi, że te incydenty były napaściami japońskich militarystów na miłujący pokój ZSRR. Nic bardziej błędnego. Nad Jeziorem Hasan, w miejscu gdzie granica nie była delimitowana, zaczęło się od tego, że sowieccy żołnierze zaczęli strzelać bez ostrzeżenia do japońskich pograniczników, którzy nie mieli złych zamiarów. Później sowieci ściągnęli tam dywizje piechoty, czołgi, samoloty i... niesamowicie się zbłaźnili militarnie. W końcu walki zostały przerwane, gdy marszałek Wasilij Blucher (notabene przyjaciel Czang Kaj-Szeka) zorientował się, że incydent został rozpoczęty przez jego wojska. Sowieci przeprosili, grzecznie się wycofali a marszałek Blucher został za zbytnią dociekliwość rozstrzelany.






Pod Nomonhan (na stepie, gdzie nie było wyznaczonej granicy między Mongolią a Mandżukuo) zaczęli Sowieci, a ściślej rzecz mówiąc podległa im mongolska kawaleria, która najeżdżała pogranicze. Mongolia była wówczas całkowicie podległa Kremlowi - dopiero co wywieziono jej rząd w pełnym składzie do Moskwy i rozstrzelano. Dopiero co przez armię mongolską przetoczyły się stalinowskie czystki będące odpryskiem sprawy Tuchaczewskiego. (O ile Mandżukuo nawiązywało stosunki dyplomatyczne z innymi krajami, np. z II RP, to Mongolia tego nie mogła robić. Cudzoziemcy chcący wjechać do tej sowieckiej kolonii musieli prosić o pozwolenie w Moskwie. Podobną "niezależnością" cieszyła się wówczas Tuwa.) Co więcej, wbrew oficjalnej historiografii Imperialna Armia Japońska, wcale nie wypadła tak źle pod Chałchyngoł. Od maja do sierpnia biła Sowietów i Mongołów jako tako radząc sobie z ich czołgami. To również okres niesamowitego wysypu asów w armijnym lotnictwie japońskim - po prostu sowieccy piloci byli tam masowo zestrzeliwani. (Po szczegóły odsyłam do "Twardego Pancerza" Władimira Bieszanowa oraz Ospreya "Imperial Japanese Army Aces" Henry'ego Sakkaidy) . Przełom nastąpił w sierpniu, gdy Żukow zgromadził kilkakrotnie większe siły pancerne i po dwóch szturmach (po zastosowaniu oszustwa strategicznego) udało mu się pokonać Japończyków dysponujących lekkimi czołgami i działkami małego kalibru. Zniszczył jedną dywizję przeciwnika, drugiej zadał poważne straty, pozostałe dwie wymknęły się z małymi stratami z  opieszale zamykanego kotła. Sowieci ponieśli w całej bitwie większe straty od Japończyków, ale mimo to armijni japońscy sztabowcy po tej bitwie uznali, że siły zbrojne potrzebują lepszych czołgów i dział. Aroganckie dupki z floty zablokowały jednak odpowiednie decyzje. Jak to się skończyło wiadomo...








Bitwy na Jeziorem Hasan i Nomonhan były rozpoznaniem japońskich sił przez Sowietów, ale przede wszystkim sygnałem wysłanym do władz Republiki Chińskiej, by nie zawierały pokoju z Japonią, gdyż sowieckie wsparcie nadchodzi. W latach 1937-39 Sowiecki rzeczywiście silnie dozbrajali Chińczyków dostarczając im karabinów, czołgów T-26 i swojego lotniczego złomu a także doradców wojskowych (późniejszy marszałek Czujkow i gen. Andriej Własow) a także swoich beznadziejnych pilotów.  Chodziło o to, by Chińczycy kontynuowali opór (a że przy okazji przejmowano kontrolę nad Xinjangiem i zapewniano nietykalność chińskim komunistom to inna sprawa...). W trakcie bitwy pod Nomonhan japońskie władze uznały, że czas położyć temu kres i 16 września 1939 r. zawarły rozejm z ZSRR, który w kwietniu 1941 r. przekształcił się w Pakt o Neutralności. Sowieckie dostawy dla Czang Kaj-Szeka ustały.



Gdy w 1939 r. doszło do podpisania Paktu Ribbentrop-Mołotow, Mao zareagował na to z radością. Mówił, że chciałby by w ten sposób Japonia i ZSRR podzieliły się Chinami. Sam widział się w roli podobnej jaką przyjął promotor jego kariery w Kuomintangu Wang Jinwei - szef kolaboracyjnego projapońskiego rządu. W czasie drugiej wojny światowej udział komunistycznej chińskiej partyzantki w walce przeciwko japońskim okupantom był marginalny. Japońscy generałowie i oficerowie bezpieki, przyznawali po latach, że KPCh była dla nich zerowym problemem - wszyscy jako głównego wroga traktowali Kuomintang. Jedyną większą akcję przeciwko Japończykom tzw. "ofensywę stu pułków" ( w której w całym kraju zginęło kilkudziesięciu Japończyków) podjęto bez wiedzy Mao. Często też zdarzało się, że komuniści współpracowali z Japończykami. Wspólnie np. rozbijali siatki ruchu oporu w południowych Chinach. Ludzie Mao handlowali też opium ze skorumpowanymi generałami Kuomintangu i  ludźmi japońskiego superagenta płka Doihary. Gdy w 1944 r. Japończycy mocno wykrwawili wojska Republiki Chińskiej w ofensywie Ichi-go, w komunistycznej stolicy Yananie strzelały korki od szampana. Japończycy zadając wielkie straty chińskim wojskom budowali fundamenty zwycięstwa dla komunistów.



Powyżej: czołgi które ogląda Mao to japońskie Typ 97

Sowieci zajmując w 1945 r. Mandżurię i Koreę Północną przejęli od kapitulujących Japończyków setki tysięcy jeńców i ogromną ilość sprzętu. Wszystko to posłużyło komunistom Mao do zwycięstwa w wojnie domowej. Sowiecki przekazali wojskom chińskich komunistów około 900 japońskich samolotów, ponad 700 czołgów, ponad 1300 dział, moździerzy i granatników,  12 000 karabinó maszynowych, setki tysięcy japońskich karabinów, 2 000 wagonów japońskiego materiału wojennego z Korei Północnej, silną flotyllę rzeczną z Sungari...



Kilkadziesiąt tysięcy japońskich jeńców przekształciło Ludowo-Wyzwoleńczą Armię Chin w sprawną machinę bojową. Ci ludzie nauczyli obdartusów Mao posługiwać się bronią i dbać o jej konserwację. To oni nauczyli chińskich pilotów latać. To oni stworzyli korpus medyczny w komunistycznej armii. Do tego dochodziło 200 tys. żołnierzy pochodzenia koreańskiego, którzy służyli Japończykom a później zostali wcieleni do armii chińskich komunistów. Później stali się oni trzonem armii Korei Płn. - kraju, w którego władzach roiło się od japońskich kolaborantów (Wspomnienia alianckich jeńców wojennych mówią, że to właśnie Koreańczycy byli najbardziej okrutnymi strażnikami w japońskich obozach).





Gdy w 1972 r. japoński premier Tanaka przepraszał Mao za zbrodnie popełnione przez jego naród w Chinach, usłyszał od niego: "Nie ma sprawy! Bez waszej inwazji nigdy nie zdobylibyśmy władzy". Znaczną większość japońskich zbrodniarzy wojennych, którzy trafili do chińskich obozów reedukacji (zastosowane tam metody przejęto od Kempetai), potraktowano bardzo łagodnie i po kilku latach wypuszczono do kraju. Wielu z nich wypowiadało się w Japonii w samych superlatywach o chińskich komunistach. Niektórzy ich towarzysze broni czynnie w tym czasie kontynuowali krucjatę przeciwko białemu kolonializmowi. Setki z nich walczyło po stronie Viet Minhu przeciwko Francuzom. Ho Chi Minh nie odniósłby takiego sukcesu, gdyby go wcześniej nie dozbroiła japońska administracja wojskowa. To japoński pułkownik faktycznie dowodził operacją zdobycia Hanoi. Dziesiątki Japończyków walczyło też na Malajach przeciwko Brytyjczykom (a później rządowi Malezji) w szeregach komunistycznej (w większości etnicznie chińskiej!) partyzantki Min Yuen. Ostatni z nich złożyli broń w 1989 r.



Powojenne stosunki między Chinami a Japonią można określić jako "love-hate relationship". Aż do lat '70-tych decydenci z Pekinu wyciszali kwestie historycznych zadrażnień licząc na gospodarcze profity z Tokio. Później japońskie spółki stały się (obok tajwańskich) głównymi inwestorami w otwierających się na kapitalizm ChRL. Przez ostatnie 20 lat relacje się pogorszyły, wraz z większymi ambicjami międzynarodowymi ChRL i rewizjonistycznymi ciągotkami Japonii. W Muzeum Miejscu Pamięci Masakry Nankińskiej przekaz jest jednak dosyć wyważony. Są przemawiające do wyobraźni ekspozycje poświęcone japońskim okrucieństwom, ale ostatnie części wystawy poświęcone są pojednaniu dwóch narodów i możliwości przyszłej współpracy. Szczególne miejsce poświęcono tam losowi japońskich sierot wojennych z Chin, którymi Chińczycy zaopiekowali się w 1945 r. Wśród wielu wzruszających zdjęć jest jest tam fotografia marszałka Nie Rongzhena z zaadoptowaną przez niego kilkuletnią japońską dziewczynką (taką Ushio z "Clannad") i zdjęcie pokazujące jak 40 lat później spotyka się ze swoją dorosłą wychowanką, która przyjechała do niego z Japonii. Jak już wielokrotnie pisałem, w Azji Wschodniej czułość i okrucieństwo wielokrotnie się przeplatają...


A wszystkim Czytelnikom życzę Wesołych Świąt Tet Wielkiej Nocy...

czwartek, 17 kwietnia 2014

Ukraina i Polska: Anatomia rozkładu państwa

Co prawda w Mariaupolu udało się siłom ukraińskim odeprzeć atak rosyjskich dywersantów, ale w Sławiańsku doszło do blamażu: oddział piechoty zmotoryzowanej wysłany do walki z "separatystami" wywiesił rosyjskie flagi na transporterach i przeszedł na stronę "separatystów". Ukraińska armia, przez wiele lat niedofinansowana i zinfiltorwana przez wroga jest zdemoralizowana.  Struktury państwowe na sowieciarskiej części Ukrainy rozpadają się - milicja i wojsko przechodzi na stronę wroga. Ludzie, którzy zaczynali służbę w czasach ZSRR i byli w większym stopniu lojalni mafii oraz miejscowym oligarchom nie indentyfikują się z państwem ukraińskim. (O ile w Ługańsku rządzi de facto Aleksander Jefremow, oligarcha z Partii Regionów - to on prawdopodobnie wydaje rozkazy milicji, by poddawała się "separatystom", to w Dniepropietrowsku nie ma żadnych poważnych incydentów. Rządzi tam Ihor Kołomojski, sponsor "Swobody".) Rosja wykorzystuje swoją odwieczną taktykę: ponieważ militarnie jest słaba, uderza we wroga, którego rozłożyła wcześniej  wewnętrznie. Jak przypomina Piotr Andrusieczko, ukraiński ekspert od wojskowości:



"Zaraz po inauguracji Janukowycza w marcu 2010 r. działania kontrwywiadowcze wobec rosyjskich służb na Ukrainie wstrzymano. Priorytetem stały się działania wobec wywiadu amerykańskiego, chociaż od ogłoszenia niepodległości nie było u nas skandali związanych z CIA. Natomiast z Rosją skandali było wiele.
Pod koniec prezydentury Juszczenki rezydenci FSB na Krymie zostali zmuszeni do opuszczenia półwyspu, ale wrócili, gdy prezydentem został Janukowycz. Ukraińska SBU i rosyjska FSB podpisały umowę o współpracy. W ostatnich latach praca FSB na Ukrainie była koordynowana przez centrum przy sztabie Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu, a GRU na Ukrainie - przez centrum w Rostowie nad Donem."

Co wam to przypomina? Tuskowe SKW też podpisywało porozumienia o współpracy z FSB. Jego obecny p.o. szefa płk Pyttel był wcześniej podejrzewany o zbyt bliskie kontakty z Rosjanami. Z rosyjskimi strukturami siłowymi współpracowało również do niedawna (jeszcze współpracuje?) BBN kierowane przez gen. Kozieja. W naszych służbach specjalnych, policji i wojsku również jest wiele osób, które otrzymaliśmy w spadku po poprzednim systemie, których lojalności nie możemy być pewni i którzy co i rusz wypowiadają się jak lobbyści dawnych struktur podległych Moskwie (Dupaczewski, Czempiński, Makowski...). Nie zapewnimy Polsce bezpieczeństwa bez brutalnej i bezwzględnej czystki w strukturach siłowych.



Spójrzmy na naszą armię. Jak została rozłożona pod rządami Tuska i Klicha. Jak doświadczonych weteranów z Iraku i Afganistanu wypychano do cywila (albo do prywatnych firm wojskowych - ciekawie pisze o tym Lisiewicz w ostatniej "Gazecie Polskiej") oferując im 1,5 tys. zł wynagrodzenia w wojsku. Ci  którzy mogli naszą armię reformować, oczyszczać oraz desowietyzować byli eliminowani: albo z sił zbrojnych wypychani albo likwidowani. Wśród zabitych w "katastrofie" w Smoleńsku znaleźli się przecież wykształceni na natowskich uczelniach, cenieni przez sojuszników, mający wielkie doświadczenie i cieszący się autorytetem generałowie: Gągor, Kwiatkowski, Buk, Potasiński, Błasik, adm. Karweta (ciosem moralnym była eliminacja gen. Gilarskiego - człowieka, który przywracał WP ceremoniał wojskowy II RP oraz popularnych naczelnych kapelanów: bpa Płoskiego, abpa Chodakowskiego, ks. Pilcha). Wcześniej mieliśmy zatuszowaną katastrofę Casy i śmierć w niej kadry zaangażowanej w modernizację polskiego lotnictwa. Pełne dziur ochodzenie w sprawie Casy prowadzili niemal ci sami ludzie, co śledztwo w sprawie Smoleńska. W 2005 r. ginie w katastrofie awionetki gen. Jacek Bartoszcze - człowiek, który sprowadzał F16 do Polski. Wypadek bada płk Edmund Klich. W 2012 r. ginie w wypadku samochodowym płk Robert Kozak, ceniony i niezwykle uzdolniony pilot, były dowódca bazy w Mińsku Mazowieckim. Do tej listy dodajmy dziwne zgony gen. Petelickiego i jego zastępcy płka Drewniaka. Rozkład morale atakowanego kraju nie powiedzie się jeśli nie wyeliminuje się z gry ludzi mogących przeszkodzić temu procesowi.



Ps. Skoro Rosja stosuje prowokacje wobec Ukrainy, to Kijów też powinien po nie sięgnąć. Wysłać absolutnie pewnych ludzi (tylko gdzie takich znaleźć?) na czołgach i transporterach udekorowanych rosyjskimi flagami do Sławiańska. Gdy miejscowi sowieciarze zaczną ich witać, grzać do tłumu czym się da a trupy i rannych rozjechać gąsienicami czołgów. Sfilmować skutki, wrzucić do netu, pokazać zamaskowanych dywersantów z rosyjskimi flagami strzelających do spokojnych cywilów...

Ps. 2. "Eto prosta House". Dr. Targalski znowu ciekawie pisze i mówi.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Wysłać Blackwater na Ukrainę!

Ukraińcy pokazali klasę obalając mafijny reżim Janukowycza. Na tym jednak skończyli i myślą, że jak nie będą nic robili, to wojna ich ominie. Krymu było bardzo trudno obronić - nie tylko ze względu na rosyjską przewagę, ale również na upadek morale w ukraińskiej armii. Armii głęboko zsowietyzowanej i przez lata niedoinwestowanej. A także zapewne głęboko zinfiltrowanej przez rosyjskie tajne służby. Tacy żołnierze bali się strzelać do rosyjskich dywersantów kryjących się za zidiociałymi sowieckimi cywilami. Scenariusz powtarza się we Wschodniej Ukrainie. Dywersanci przysłani tam przez Kreml poczynają sobie tam śmiało i nie spotykają się z wystarczającą reakcją. A tylko taka reakcja może zatrzymać Rosję.


Skoro więc ukraińskie siły bezpieczeństwa nie radzą sobie z tymi ruskimi bandytami, to może...

NALEŻY WYSŁAĆ TAM BLACKWATER



Najemnicy z Blackwater mogliby udawać konkurencyjną grupę "powstańców". Skoro dywersanci z GRU ogłosili swoją "republikę" w Doniecku, to gostkowie z Blackwater powinni ogłosić swoją w Ługańsku, Charkowie, Wielomsku, Rękasowie czy innym Chujewie. Doszłoby do sytuacji, w której zamaskowani gostkowie strzelaliby do innych zamaskowanych gostków. Rząd Ukrainy mógłby powiedzieć: "Nie wiemy, co to za jedni!". Ruscy mówiliby, że to Blackwater, Prawy Sektor, Ustasze z Singapuru i Kawaii Radykalne Centrum, ale nikt by im nie wierzył. Myślę, że wprawieni w bojach najemnicy poradziliby sobie z "separatystami". Mogliby jakiegoś złapać i zrobić mu waterboarding. Co prawda prywatni kontraktorzy w Iraku mieli w zwyczaju strzelać do przypadkowych cywilów i organizować "weekendy gwałtu", ale sytuacja jest nadzwyczajna i wymaga nadzwyczajnych metod...