sobota, 27 kwietnia 2013

Największe sekrety: O jeden most za daleko i prawdziwa tajemnica Bilderbergu

Konferencja w strasburskim hotelu Maison Rouge, zdarzenie z 10 sierpnia 1944 r., to jedno z kluczowych, acz mało znanych, wydarzeń XX w. To tam grono czołowych niemieckich przemysłowców usłyszało od wysłanników Bormanna, że wojna jest już przegrana i należy ewakuować kapitał, patenty i kluczowe kadry do krajów neutralnych (m.in. korzystając z przedwojennych powiązań biznesowych z amerykańskim kapitałem). Z protokołu konferencji zdobytego przez amerykańskie tajne służby wiemy, że obecni tam wysłannicy Bormanna i oficerowie SS martwili się najbardziej tym, że zabraknie im czasu na ewakuację. Potrzebny czas to około 9 miesięcy. Czas ten został im dziwnym trafem zapewniony przez... brytyjski establiszment.



Mniej więcej w tym czasie, w którym w Maison Rouge konferowały nad wielkim skokiem na majątek  III Rzeszy, marszałek Bernard "Mały dupek Monty" Montgomery tworzył projekt operacji Market-Garden, wielkiego desantu spadochronowego na holenderskie mosty na rzekach Maas, Waal i Renie, mającego utorować drogę uderzeniu pancernemu na Zagłębie Ruhry. Monty przekonywał, że w ten sposób "zakończy wojnę przed Bożym Narodzeniem". Wątpliwości co do planu mieli gen. Sosabowski oraz arcywróg Małego Dupka Monty'ego, amerykański Bóg Wojny gen. George Patton. Patton argumentował, że to właśnie jemu należy przekazać więcej sił na ofensywę w stronę Renu. Wojskowy biurokrata gen. Eisenhower niestety przyznał jednak rację Montgomery'emu.



Jak wszyscy wiemy operacja Market-Garden zakończyła się aliancką porażką. Przyczyną niepowodzenia były przede wszystkim błędy planistyczne: pomimo ostrzeżeń holenderskiego ruchu oporu, zrzucono brytyjską 1 Dywizję Powietrznodesantową pod Arnhem prosto na II Korpus Pancerny SS gen. Bittricha, co zakończyło się masakrą.



Dziwnym trafem elitarne niemieckie oddziały pancerne zostały przerzucone pod Arnhem na krótko przed alianckim desantem "na urlop". Gen Bittrich przyznał później: "Nie było żadnego konkretnego powodu, dlaczego nasze wojska zostały wysłane na odpoczynek pod Arnhem, poza tym, że to było spokojne miejsce, w którym nic się nie działo". Niemiecki Sztab Generalny albo miał więc niesamowitego farta albo...


Ilustracja muzyczna: Carice van Houten - Die Fesche Lola - Zwartboek OST

Dostęp do informacji o planowanej operacji Market-Garden otrzymał najwyższy holenderski dowódca sił zbrojnych, książę Bernhard zur Lippe-Biesterfeld (na zdjęciu powyżej). Tak, tak naczelny dowódca holenderskich sił zbrojnych w II wojnie światowej był niemieckim arystokratą. Członkiem NSDAP i SS od wczesnych lat trzydziestych a do tego szpiegiem przemysłowym koncernu IG Farben (z komórki NW7). Jego ślub z holenderską księżniczką Julianą traktowano jako wstęp do sojuszu Holandii z III Rzeszą (do którego ostatecznie nie doszło). Na ślubie śpiewano ulubioną pieśń ks. Bernharda, czyli "Horst Wessel Lied". Nic dziwnego więc, że brytyjskie i amerykańskie służby broniły się pazurami przed dopuszczeniem księcia do wojskowych tajemnic. Ostatecznie musiały jednak skapitulować ze względu na naciski króla Jerzego VI (O pronazistowskich sympatiach rodziny królewskiej Sachsen-Coburg-Gotha od lat krążyły legendy. Królowa Matka miała powiedzieć w 1940 r., że niemiecka okupacja Wielkiej Brytanii byłaby do zaakceptowania, pod warunkiem, że narodowi-socjaliści zachowaliby monarchię).  Warto tu również przypomnieć szereg dziwnych zdarzeń wokół holenderskiej siatki SOE. Została ona spenetrowana przez Abwehrę i wykorzystana do gry radiowej przeciwko Brytyjczykom. Zmuszeni do współpracy holenderscy agenci zdołali jednak wielokrotnie ostrzec brytyjskie służby o wsypie. Dwóch z nich zdołało nawet uciec z więzienia Gestapo i złożyć w Londynie pełny raport - nie dano im wiary. Specjaliści Abwehry nie wykazywali się profesjonalizmem, raz jeden z nich odruchowo zakończył transmisję literami HH (Heil Hitler), a mimo to SOE uważała, że wszystko jest w porządku...

Ilustracja muzyczna: Band of Brothers - Main Theme

Mimo błędów planistycznych i wycieku tajnych informacji, istniała szansa na uratowanie brytyjskich spadochroniarzy pod Arnhem. Amerykańska 82-ga Powietrznodesantowa dokonując cudów zdołała zdobyć most w Nijmegen. Nadciągały już czołgi XXX Korpusu gen. Horrocksa. Dowódca tej jednostki obiecywał, że przerzuci swoje czołgi na wschód jeśli tylko Amerykanie utrzymają most. Między Nijmegen i Arnhem Niemcy mieli siły zbyt małe, by powstrzymać uderzenie. Korpus Horrocksa zatrzymał się jednak w kluczowym momencie przed mostem wNijmegen. Kpt.. Moffat Burriss, dowódca kompanii I 504-go Batalionu 82-giej Powietrznodesantowej, przed kamerami BBC opowiedział jak dowódca brytyjskiej szpicy pancernej wstrzymał natarcie uzasadniając to tym, że "zbliża się noc, a Niemcy tam mają ukryte działo przeciwpancerne". Szansa została zmarnowana. Kto podjął tą kluczową decyzję? Mjr Peter Smith z elitarnego, królewskiego pułku Grenadierów Gwardii. Mjr Peter Smith był po wojnie bardziej znany jako Lord Carrington - słynny dyplomata, sekretarz generalny NATO w latach 1984-88. Pochodził on z liczącej sobie ponad 700 lat bankierskiej rodziny blisko związanej z takimi postaciami jak Lord Millner,  z samego serca brytyjskiego establiszmentu. (Co ciekawe za akcję pod Nijmegen został odznaczony!). Był on m.in. przewodniczącym tajemniczego think-tanku grupującego zachodnioeuropejski i amerykański establiszment: legendarnej Grupy Bilderberg. Jego poprzednikiem w fotelu przewodniczącego był... książę Bernhard, który został dziwnym trafem holenderskim bohaterem narodowym.



Grupa Bilderberg została założona w maju 1954 r., ale jej pierwsza konferencja z prawdziwego zdarzenia odbyła się we wrześniu 1954 r. w hotelu Bilderberg pod holenderską miejscowością Oosterbeek. Oosterbeek leży... pod Arnhem a hotel Bilderberg był w czasie bitwy sztabem okrążonego batalionu SS. Dziwnym trafem więc major Smith, książę Bernhard, były szef SOE płk Gubbins konferowali sobie wspólnie z niemieckimi przemysłowcami - tymi samymi, którzy byli obecni na konferencji w Maison Rouge, w dziesiątą rocznicę bitwy która przedłużyła wojnę o kilka miesięcy, na miejscu tej bitwy. Czemu świętowanie rocznicy Market-Garden było tak ważne dla tych ludzi? Sił zmarnowanych pod Arnhem zabrakło do oczyszczania okolic portu w Antwerpii, przez to ten port był bardzo długo nie zdatny do użycia. To przełożyło się na problemy logistyczne aliantów we Francji i zatrzymało natarcie na froncie zachodnim a przez to dało Niemcom czas na przygotowanie ofensyw w Ardenach i w Lotaryngii. Przekroczenie Renu opóźniło się o kilka miesięcy a Bormann zyskał cenny czas na ewakuacje strategiczne. Dziesięć lat 1954 r. Niemcy Zachodnie wchodziły już do Wspólnoty Zachodniej a olbrzymie kapitały zaczęły wracać z Argentyny do RFN. Wielu wpływowych ludzi miało powód do świętowania...

"Mały Dupek Monty" zwalił winę za klęskę operacji Market-Garden na gen. Sosabowskiego. Przez wiele lat po wojnie Monty oraz jego wysoko postawieni koledzy z brytyjskiego rządu naciskali na holenderskie władze, by nie honorowali dowódcy polskiej 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej.
Dopiero po 60 latach od bitwy, pod wpływem lobbingu holenderskich entuzjastów historii, niderlandzka monarchia odznaczyła gen. Sosabowskiego najwyższymi odznaczeniami wojskowymi. (Polecam obejrzeć film dokumentalny "Honor generała".)

Ps. Więcej na ten temat możecie przeczytać w tym artykule Davida Guyyata.

piątek, 26 kwietnia 2013

Syria: Sarin użyty. USA potwierdzają



Biały Dom bardzo ostrożnie przyznał w liście do Kongresu, powołując się na amerykańskie służby wywiadowcze, że assadowska armia najprawdopodobniej użyła na małą skalę sarinu przeciwko rebeliantom i cywilom. W podobny deseń wypowiadał się Hagel a Kerry stwierdził, że do użycia WMD mogło nawet już dojść dwukrotnie. Cameron mówi o przekroczonej "czerwonej linii", senator McCain wzywa do działań militarnych, które pozwoliłyby zachować USA twarz. Do ograniczonej akcji przeciwko Syrii wzywa USA Izrael.  Ale na akcję się nie zanosi. Obama chce pohandlować Syrią z Iranem. Nic nie wskazuje, że mu się uda.

Tymczasem nad morzem w okolicach Hajfy IAF zestrzeliła drona wysłanego przez Hezbollah. Irańska agentura w Libanie poczyna więc sobie coraz śmielej. Izrael będzie musiał się mierzyć z tym zagrożeniem również z kierunku syryjskiego.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Zamach w Bostonie: kim był Misza? Czy wujek Rusłan pracował dla CIA?

W tle historii o braciach Carnajew pojawił się tajemniczy Misza, czyli przybysz z byłego ZSRR, który miał ich islamsko zradykalizować. Misza to Ormianin, który przyjął islam. (x. Isakowicz-Zaleskian nabrał wody w usta, ale Armenia to akurat rosyjski satelita i bliski sojusznik... Iranu). Podobnie wiele zagadek kryje podróż Tamerlana Carnajewa do Dagestanu w 2012 r., a więc kilka miesięcy po tym jak FSB ostrzegała przed nim FBI. Ciekawą postacią jest również wujek domniemanych zamachowców (ten, który ich potępił) Rusłan Tsarni. To biznesmen z branży naftowej, swego czasu robiący interesy z Halliburtonem, były konsultant USAID w Kazachstanie. USAID to amerykańska rządowa organizacja charytatywna często służąca CIA jako przykrywka. To wzmacnia teorię o Carnajewach-podwójnych agentach.


poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Największe sekrety: Droga do Bariloche

" - Jesteśmy nihilistami...
 - O mój Boże! To naziści!
 - Pieprzeni antysemici..."
       Big Lebovsky

Ilustracja muzyczna: Chaos All Stars - Laibach - Iron Sky OST


Powyżej: Instalacja artystyczna: Hitler klęczący na terenie dawnego warszawskiego getta

Na Adolfa Hitlera przygotowano dziesiątki zamachów (jeden z nich w Smoleńsku - z bombą na pokładzie samolotu), ale ostatecznie zginął w wyniku samobójstwa. Tak przynajmniej mówi oficjalna wersja, która jest ciut dziurawa, bo była klecona pod presją "naczialstwa" przez czekistów desperacko szukających dowodów na zgon niemieckiego tyrana. Tak więc fragment czaszki, którą trzymało KGB w swoich archiwach i przez dziesiątki lat uznawano za fragment czaszki Hitlera, okazał się ostatecznie kością należącą do... kobiety. Spalone zwłoki, które przypisano Ewie Braun były natomiast zwłokami młodej dziewczyny, która zginęła trafiona serią odłamków. Fizycznych dowodów na śmierć Hitlera nie ma a zeznania świadków są pełne sprzeczności (wszak często były wymuszane, a świadkowie nawet po latach darzyli Fuehrera wielką atencją). Trudno się więc dziwić, że od lat powstają najdziksze teorie o uratowaniu Hitlera z oblężonego Berlina i ucieczce do Argentyny, na Antarktydę, do Shangri-La czy też nawet w Kosmos. Z dużym sceptycyzmem podszedłem więc do książki "Grey Wolf. The Escape of Adolf Hitler" Simona Dunstana i Gerrarda Williamsa. Po jej przeczytaniu uznałem jednak, że podana tam wersja wydarzeń jest w pewnych szczegółach bardzo prawdopodobna.



Dużą część książki zajmuje opis podjętych przez Bormanna przygotowań do ewakuacji strategicznych kluczowych nazistowskich kadr, kapitałów i patentów do Ameryki Południowej - m.in. operacji Feuerland i Adlerflucht. Przypominane są tam takie epizody jak np. konferencja w Maison Rouge. W jednym z poprzednich wpisów pokazałem jak Bormann i "Gestapo" Mueller ubezpieczyli się od stryczka w Norymberdze oddając w czasie wojny bezcenne usługi Sowietom. Okazuje się jednak, że ubezpieczyli się też od strony Zachodu. Kluczem do całej sprawy są tajne negocjacje szefa szwajcarskiej placówski OSS Allana Dullesa (książka Dunstana i Williamsa zawiera dużo szczegółów o jego fascynującej działalności w czasie wojny) z gen. SS Karlem Wolffem - rozmowy, które doprowadziły do kapitulacji niemieckich wojsk we Włoszech i w Austrii. W rozmowach tych brał udział również ppłk SS Hans Helmuth von Hummel, adiutant Bormanna. Reichleiter przedstawił wówczas aliantom propozycję: umożliwienie ucieczki wybranym kadrom nazistowskim w zamian za rewolucyjne patenty zbrojeniowe i część zrabowanych przez nazistów skarbów. Gdyby Dulles nie poszedł na ten układ, skrytki depozytowe (np. w kopalni Merkers i na zamku Neuschanstein) zawierające wiele bezcennych dzieł sztuki miały zostać wysadzone w powietrze. W ten sposób alianci dali Bormannowi (według Dunstana - i Hitlerowi) nietykalność w zamian za skarby dziedzictwa kulturowego Europy.



Jak miała wyglądać ewakuacja Hitlera z Berlina? Doszło do niej już 28 kwietnia. Fuehrer wydostał się tajnym wyjściem (zaznaczonym na odkrytych po wielu latach planach bunkra) prowadzącym do starej Kancelarii Rzeszy a stamtąd siecią podziemnych tuneli (Sowieci nie zapuszczali się do metra) na lotnisko Hohenzollerndamm. Stamtąd Ju-52 zabrał ich na lotnisko Tonder w Danii. Samolot pilotował na tej trasie kpt. Peter Erich Baumgart. W 1947 r. siedział on w więzieniu na Mokotowie i podczas swojego procesu nagle powiedział, że leciał z Hitlerem do Tonder. Można by to uznać za ubecki bzdet, gdyby nie to, że sprawę przemilczała komusza prasa, a rewelacjach Baumgarta poinformował korespondent AP.  Przy aresztowanym Baumgarcie znaleziono czek wypisany przez... Hitlera a por. SS Friedrich von Angelotty-Mackensen zeznał, przebywając w brytyjskiej niewoli, że widział 29 kwietnia Hitlera i kpt Baumgarta na lotnisku Tonder. Gdzie Fuehrer został dalej wywieziony? I tu mamy najsłabszą część książki Dunstana i Williamsa. Choć najlogiczniejszy byłby lot do Norwegii i tam wejście na pokład u-boota typu XXI, to ich zdaniem Hitler poleciał do Reuss w Katalonii a stamtąd na Fuertaventurę (gdzie Abwehra dysponowała lotniskiem, ustronną willą i przystanią). Czy taki lot był możliwy? Jak najbardziej. Na niebie nie było wówczas wielu alianckich samolotów (z braku celów), nie istniały też nowoczesne systemy kontroli przestrzeni powietrznej - i taki gen. Leon Degrelle mógł przelecieć nie niepokojony przez nikogo z Norwegii do Hiszpanii. Na Fuertaventurze Hitler, Eva Braun i Blondi (!) mieli wejść na pokład u-boota z Seegruppe Wolff, który ich zawiózł do Argentyny (z przystankiem na Wyspach Zielonego Przylądka). Lądowanie nastąpiło 28 lipca 1945 r. niedaleko miejscowości Necoches (akta argentyńskiej policji potwierdzają, że wówczas rzeczywiście doszło do pojawienia się łodzi podwodnej u wybrzeża w tym miejscu). Stamtąd został przetransportowany do  nazistowskiej enklawy w okolicach San Carlos de Bariloche. Była tam willa nazywana "Berghoff". (Dziwnym trafem okolice Bariloche to również miejsce ostatniego wspólnego urlopu Evy i Juana Peronów). Co do obecności małżeństwa Hitlerów w Argentynie jest zadziwiająco dużo relacji - z czego wiele znajduje się w aktach argentyńskiej placówki FBI. W relacjach tych pojawiają się wspólne elementy - np. Hitler ma tam zgolone wąsy i siwe włosy. Wiele z tych relacji dotyczy hotelu w miejscowości La Falda, należącego do małżeństwa Einhornów, prominentnych niemieckich imigrantów finansujących NSDAP już we wczesnych latach '20-tych a później udzielających wszechstronnej pomocy nazistowskim tajnym służbom. Jest również świadectwo (byłego ustaszy) mówiące o wspominkowych wizytach Hitlera u Ante Pavelicia w Mar de La Plata. Dunstan i Williams odnaleźli nawet szpital, w którym Fuehrer przeszedł operację wyciągania drzazg wbitych w okolice zatok w wyniku zamachu z 20 lipca. Czy w to wierzyć? Twardych dowodów, takich jak np. zdjęcia nie ma. Niemal wszystko opiera się tylko na relacjach świadków, a jak wiadomo w Rosji jest przysłowie "łże jak naoczny świadek". Jeden dowód pośredni - dziennik dra Lehmana jednak bardzo mnie zaintrygował.


Powyżej: "Admiral Gra Spee" tonie na redzie portu Montevideo, po tym jak Royal Navy zrobiła Kriegsmarine w bambuko...

Dr. Lehman jakoby rzekomo był lekarzem, który opiekował się Hitlerem w ostatnich latach jego życia. Niemal nic o nim nie wiadomo, a "Lehman" to prawdopodobnie pseudonim. Prowadził on dziennik, który przekazał Heinrichowi Bethe, podoficerowi z "Admiral Graf Spee", który był ostatnim służącym Hitlera w Argentynie. Bethe ukrywał się później przez wiele lat pod zmienionym nazwiskiem i pracował jako mechanik samochodowy. Jednym z jego klientów był argentyński parlamentarzysta, były oficer marynarki. Panowie zaprzyjaźnili się ze sobą - zbliżyła ich marynarska przeszłość - a Bethe w latach '80-tych, przed swoją śmiercią powierzył swojemu przyjacielowi dziennik dra Lehmana. Życiorys Bethego został w miarę dobrze prześwietlony. Okazało się, że rzeczywiście był marynarzem na "Admiral Graf Spee", który został po wojnie w Argentynie. Rzeczywiście brał również udział w "obstawie" lądowania pod Necoches 28 lipca 1945 r. Dziennik dra Lehmana zawiera zaś pewne mało znane szczegóły dotyczące życiorysu Hitlera, które mocno zwiększają szansę na to, że nie jest on fałszerstwem.



Według opisu z dziennika dra Lehmana, po obaleniu władzy Perona, nazistowska emigracja wpadła w panikę. Hitler został przeniesiony do małego, ustronnego domku w okolicach Inalco. Ewa Braun opuściła go wraz z dwiema córkami (jej dalsze losy są nieznane). Z dawnych towarzyszy odwiedzał Fuehrera już tylko Bormann, karmiąc go iluzjami o odbudowie Partii i jednocześnie okradając z majątku zgromadzonego na tajnych kontach. Ostatnie pięć lat to niemal zesłanie. Hitler siedział całymi dniami na werandzie i wpatrywał się w dal tępym wzrokiem (dra Lehman pisał: "sprawiał wrażenie opętanego"). Czasem budził się w środku nocy krzycząc, że dusze ludzi, którzy zginęły z jego winy chcą go dorwać. Raz nawet rozpłakał się widząc w jednym z magazynów ilustrowanych zdjęcie stosu dziecięcych zwłok w obozie koncentracyjnym. 12 lutego 1962 r. Hitler padł na ziemię - sparaliżowało mu lewą stronę ciała. Zmarł 13 lutego 1962 r. o godz. 15.00 czasu lokalnego, w wieku 72 lat.  Przeżył Stalina, Roosevelta, Mussoliniego, Bormanna - i nikt go nie niepokoił... Nie wiadomo, gdzie został pochowany - dr. Lehman przekazał Bethemu swój dziennik i kazał mu uciekać. Spodziewał się wizyty ekipy likwidującej niewygodnych świadków.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Zamachowiec z Bostonu podwójnym (potrójnym?) agentem



Tamerlan Carnajew był podwójnym agentem infiltrującym wahabickie komórki dla amerykańskich i saudyjskich służb. Przypomnę, że w 2011 r. był on przesłuchiwany przez FBI na prośbę rosyjskich służb. Wówczas amerykański kontrwywiad przekazał FSB, że Carnajew nie ma żadnych powiązań z terrorystami. (Elementem wynagrodzenia za pracę dla amerykańskich służb miało być również ułatwienie dla Dżohara w dostaniu się na Cambridge). Z tego powodu tuszowany jest saudyjski wątek zamachu. Być może Carnajewowie zostali odwróceni tak jak dr. al-Balawi (ten Jordańczyk, który wysadził w powietrze kilku agentów CIA) czy Mohammed Merah (zamachowiec z Tuluzy pracujący dla francuskich służb). Być może za bardzo się wczuli w swoją rolę wahbitów. Być może jednak stali się potrójnymi agentami. Rosyjskie media i weterani ich służb z uporem maniaka  propagują teorię o wrobieniu dagestańskich braci w zamach. FSB zaprzecza zaś, by miała jakiekolwiek pomocne informacje o zamachowcach - choć przecież w 2011 r. zwracała na nich uwagę amerykańskich służb, a po tym incydencie Tamerlan rzekomo w 2012 r. przez pół roku przebywał na terytorium Rosji.

sobota, 20 kwietnia 2013

Kroniki debilizmu: Tomasz Wiśniewski z xportalu grozi mi katyńską egzekucją

Swego czasu popełniłem wpis na temat przekomicznej postaci Jana Cyraniaka, dzielnego pogromcy satanizmu ukrytego w napojach energetycznych, miłośniku putinowskiej Rosji i  gen. patriarchy Cyryla oraz fanatyku serialu "My Little Pony". Minęło parę miesięcy i doczekałem się reakcji Cyraniaka i zjebów z xxx-Portalu. Cyraniak odpowiedział konwencjonalnie - i muszę mu przyznać dużo racji.


Przez jego produginowskich wafli zostałem nazwany "żydojankeską mendą" i "filarem neojakobińskiego portalu Europa 21" i przy tym padła jedna groźba kwalifikująca się pod co najmniej dwa paragrafy. Tomasz Wiśniewski, znany jako "Redaktor Harry Potter" z xportalu, napisał:

"Jeszcze sobie postrzelamy z naganów w puste główki atlantystów. Poimprezujemy jak w Katyniu '40"

Jako dowód załączam tego screena:


Przypomnę, że ten sam filosowiecki, duginowski idiota (wyłączający się tym wpisem z polskiej wspólnoty narodowej) Tomasz Wiśniewski jest autorem tekstu "Ostatni bastion logiki sakralnej", w którym chwali północnokoreański reżim za pomocą takich kurwiozalnych stwierdzeń:

"A więc prawa historii stoją zdecydowanie po stronie Kimów, których postępowanie miało w przeszłości liczne precedensy. Jeśli ów stabilizacyjny prąd sukcesji się utrzyma i doprowadzi do wytworzenia dynastii, powinniśmy być zadowoleni. Zadowoleni i pełni szacunku dla społeczności, która w dzisiejszych zracjonalizowanych i zdesakralizowanych czasach ma szansę na trwanie w rytmie autentycznej równowagi ciała i ducha. "

No, cóż, to chyba najlepszy komentarz do dorobku tego xportalowego debila:

I muszę jeszcze "Potterowi" Wiśniewskiemu przypomnieć o pewnym fakcie historycznym. Gostek, którego fotkę wkleiłem na dole tego wpisu, to gen. Douglas MacArthur, Ostatni Bóg Wojny. Dzięki niemu mamy anime i koreański pop. Ten gostek skopał dupę waszym idolom z Korei Północnej. A jak zabrzmi trąba archanielska, powstanie z grobu, by zrobić to jeszcze raz.


Ojciec zamachowców zwolennikiem Kadyrowa. Terroryści byli znani FBI



Anzor Carnajew, mieszkający w Dagestanie ojciec zamachowców z Bostonu, stwierdził w wywiadzie dla rosyjskiej telewizji, że jest zwolennikiem Kadyrowa i nigdy w jego domu nie mówiło się o niepodległości Czeczenii. Przypomniał też, że nigdy jego synowie nie mieszkali w Czeczenii (urodzili się w Kirgistanie). Oczywiście jest możliwe, że Carnajew przyznał się do prokadyrowskich fascynacji dla bezpieczeństwa: tak po prostu lepiej w tym niebezpiecznym regionie, ale warto przypomnieć, że w 2002 r. wrócił z własnej woli do Dagestanu.

Obama podziękował Putinowi za wsparcie związane ze złapaniem zamachowców, tymczasem okazuje się, że FBI przesłuchiwała Tamerlana Carnajewa już w 2011 r. w związku z podejrzeniami o jego związki z islamskimi terrorystami. Jego matka twierdzi, że Tamerlan był w zainteresowaniu FBI przez co najmniej pięć lat. 

piątek, 19 kwietnia 2013

Zamach w Bostonie: Winni jednak Dagestańczycy



Już wiemy czemu Putin tak spieszył się z kondolencjami i obietnicą pomocy dla Obamy: zidentyfikowani zamachowcy z Bostonu to dwóch Dagestańczyków. Bracia Tamerlan i Dżohar Carnajewowie mieszkający o w USA. Wcześniej żyli m.in. w Kazachstanie i w Wielkiej Brytanii. Ich wuj mówi, że zasłużyli na śmierć.  Tamerlan zginął po postrzale na kampusie MIT (zastrzelono tam policjanta), był bokserem uznawanym za wierzącego muzułmanina, ale lubiącego film "Borat" i mającego portugalsko-włoską dziewczynę. Jego młodszy brat Dżohar jest oblężony przez policję. Obaj ponoć należeli do wahabickiej komórki. Ale z terrorystami z Północnego Kaukazu oczywiście nigdy nie wiadomo, dla kogo pracują. Czeczeni nigdy jeszcze nie zaatakowali zachodniego celu. Może to być więc przypadek "samotnych wilków", albo akcja al-Kaidy nie mająca nic wspólnego z Czeczenią (po prostu zwerbowali jakiś jeleni), albo akcja rosyjskich służb. (Kadyrow mówi, że "zepsuło ich amerykańskie wychowanie".) Ojciec sprawców mówi, że:

"Jeśli policja zabije mojego syna, będę wiedział, że to wewnętrzna robota, "hit job". Ktoś, jakaś organizacja, chce ich zabić".

czwartek, 18 kwietnia 2013

Największe sekrety: Zapomniana Bomba

Ilustracja muzyczna: Anima Rossa - Porno Graffiti

Każdy amerykański weteran Iwo Jimy, Okinawy czy Pelieu uważa, że zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę ocaliło mu życie. Gdyby zostały zrealizowane plany operacji Olympic oraz Downfall, na jesieni 1945 r. i wiosną 1946 r. dziesiątki tysięcy amerykańskich żołnierzy poległoby na wyspach Kiusiu i Honsiu. Nie zdają sobie oni sprawy, że IJA oraz IJN przygotowały im większą niespodziankę niż ataki kamikaze i kaitenów. USA wyprzedziły Japonię w swoim programie nuklearnym jedynie o niecały miesiąc.

Oficjalna historiografia serwuje publice bajeczkę, że japoński program nuklearny był w powijakach, armia i flota uważała taką broń za czystą fantazję, a na okupowanych Wyspach Japońskich nie znaleziono niczego, co by wskazywało, że prace nad bronią A wyszły poza nieśmiałe laboratoryjne eksperymenty. Problem w tym, że Amerykanie szukali śladów tego programu w złym miejscu. Był on realizowany nie na terenie dzisiejszej Japonii, ale na obszarze obecnej Korei Północnej. Pierwsze poszlaki na ten temat pojawiły się już w 1946 r. David Snell, były oficer 24 Wydziału Ścigania Zbrodniarzy Wojennych w Seulu, napisał wówczas artykuł dla "Atlanta Constitution", w którym opisał przesłuchanie oficera Kampetai ukrytego pod pseudonimem kpt Tetsuo Wakabayashi. Funkcjonariusz japońskiej bezpieki ujawnił, że w miejscowości Konan prowadzone były prace nad bronią jądrową. 12 sierpnia 1945 r. umieszczono próbny ładunek atomowy na zdalnie sterowanej łodzi, którą skierowano w stronę małej wysepki kilkanaście kilometrów od wybrzeża w pobliżu Konan. Przeprowadzono udany test nuklearny.


Ilustracja muzyczna: PSY Gentlemen 

Przez wiele lat kwestionowano relację Snella, jednakże w latach '80-tych znaleziono dokumenty potwierdzające związki zakładów w Konan z japońskim programem nuklearnym. Ta miejscowość była wówczas częścią potężnego okręgu przemysłowego, zasilanego przez kilka dużych elektrowni wodnych. W pobliżu znajdowało się kilka podziemnych kompleksów a niedaleko Konan, w miejscowości Hamheung produkowano wodę ciężką. Z czasem napływało coraz więcej szczegółów. W 2002 r. japońscy historycy w krajowych archiwach odkryli plany 20 kt głowicy nuklearnej pochodzące z czasów wojny. Po katastrofie w Fukushimie miejscowi emeryci ujawnili, że w czasie wojny wojskowi nadzorujący wydobycie uranu w pobliskich kopalniach chwalili się, że "te kamienie pozwolą nam wygrać wojnę". Wiele mówi również postawa gen. Umezu, szefa sztabu Imperialnej Armii Japońskiej oraz gen. Haty, dowódcy Drugiej Armii Ogólnowojskowej po zrzuceniu bomby atomowej na Hiroszimę. Obaj argumentowali, że Amerykanie nie mają wielu takich bomb (i rzeczywiście mieli jeszcze tylko jedną), więc należy walczyć do końca. Gen. Hata przyjął takie stanowisko, mimo że był świadkiem ataku na Hiroszimę - nawet fizycznie doświadczył nuklearnego podmuchu! (jego sztab znajdował się w zamku na jednym ze wzgórz w tym mieście). Ci wojskowi doskonale wiedzieli z jakimi trudnościami należało się zmierzyć budując bombę atomową i dostawali zapewne sygnały z Korei, że ich bomba będzie gotowa lada dzień. Ostatecznie jednak przeważył głos cesarskiego rozsądku i uniknięto niepotrzebnej rzezi.


Powyżej: gen. Umezu i minister spraw zagranicznych Shigemitsu Mamoru przewodzą japońskiej delegacji na USS "Missouri". Minister Shigemitsu stracił nogę w zamachu zorganizowanym w Szanghaju przez ludzi gen. Doihary i księcia Higashikuni

Skąd Japonia miała bombę atomową? W ostatnich latach wojny niemieckie u-booty oraz japońskie okręty podwodne realizowały wielki program dostaw surowców strategicznych z Rzeszy do Kraju Kwitnącej Wiśni. Przewieziono w ten sposób tysiące ton ładunków - m.in. plany samolotów rakietowych, czołgów, radarów, a także materiały rozszczepialne (Największą część ładunków stanowiła jednak... rtęć, o czym za chwilę.) Bardzo owocną nuklearną współpracę obu państw opisał m.in. Philip Henshal w książce "Atomowy sojusz. Niemcy, Japonia i bomba atomowa 1939-1945". Sceptycy odpowiedzą: "ale przecież Niemcy byli lesie jeśli chodzi o budowę bomby atomowej!". Bzdura. Ten kraj był pionierem jeśli chodzi o badania nad rozszczepianiem atomu, dysponował doskonałą kadrą naukową (włoski sojusznik dołączył do niej współpracowników Enrico Fermiego) i czeskimi złożami uranu. Ponadto niemieckie służby odczytywały depesze sowieckich służb wysyłane z placówek dyplomatycznych w USA. Jak wiadomo w tych depeszach znajdowały się bardzo dokładne raporty dotyczące amerykańskiego programu nuklearnego. Niemcy pracowali więc patrząc w karty przeciwnikowi - i byli cały czas na bieżąco z jego postępami! Czy udało im się jednak zbudować własną bombę atomową. Niemiecki historyk Rainer Karlsch, autor książki "Atomowa bomba Hitlera" , twierdzi że tak. I że nawet ją przetestowali. Do pierwszego testu doszło w październiku 1944 r. na wyspie Rugia. Zaświadczył o tym niemiecki pilot, który zaobserwował wówczas skutki działania EMP oraz włoski korespondent wojenny - nieformalny wysłannik Mussoliniego do Hitlera. Ten drugi świadek obserwował test z bunkra razem z niemieckimi wojskowymi. Przetestowany ładunek miał jednak rozczarowująco małą moc, więc nie zdecydowano się go jeszcze użyć. Do drugiego testu doszło w marcu 1945 r. na poligonie w Turyngii - jako królików doświadczalnych użyto więźniów z obozu koncentracyjnego a test rzekomo filmowali z ukrycia sowieccy agenci. Wówczas jednak Rzesza nie miała jak "dostarczyć" bomby atomowej do Nowego Jorku, Londynu czy Moskwy a poza tym użycie tej broni nic nie zmieniłoby w jej sytuacji strategicznej - jedynie spotęgowało aliancki odwet. Nieco wcześniej jednak jeszcze poważnie myślano o ataku nuklearnym na Nowy Jork. Zachowały się niemieckie plany pokazujące strefy rażenia po eksplozji nuklearnej nad tym miastem. Książę Borghese, dowódca elitarnej włoskiej jednostki dywersyjnej X Mas, dostał nawet "zlecenie", by jego ludzie umieścili w nowojorskim porcie ładunek który "zmieni losy wojny".

Ta historia nie skończyła się jednak w 1945 r. Japoński program nuklearny został ożywiony przez "klikę z Mandżukuo". W 1958 r. premier Kishi Nobosuke (dziadek obecnego premiera Abe Shinzo) poinformował amerykańskiego ambasadora Douglasa MacArthura Jra, że Japonia będzie dążyła do zdobycia broni nuklearnej do obrony przed ZSRR. MacArthur Jr. to zaaprobował. By nie drażnić krajowej opinii publicznej, japoński rząd ukrył wojskowy program nuklearny wewnątrz cywilnego. Władze USA przymykały na to oczy przez wiele lat. Tutaj możecie dużo na ten temat przeczytać. Jeden z tajnych zakładów znajdował się w Fukushimie, co tłumaczy blokadę informacyjną jaką początkowo nałożono na tą katastrofę. Historia zatoczyła pełny krąg...

Ps. Czemu Niemcy przerzucili w ostatnich latach wojny do Japonii ogromne ilości rtęci? Odpowiedź jest prosta: Japończycy mieli mało tego surowca. Po co im on jednak był? Tu zaczynają się schody. Każda z odpowiedzi burzy bowiem zastany obraz świata. Jedna mówi o budowie bomby na czerwoną rtęć (substancja ta według oficjalne wersji nie istnieje, ale prof. Cohen, współtwórca bomby wodorowej ma zupełnie inne zdanie) - stąd taką technologię zdobyli później Sowieci, co umożliwiło im budowę miniaturowych, "terrorystycznych" ładunków nuklearnych. Inna odpowiedź - dana przez Igora Witkowskiego, znanego pisarza, specjalistę od niemieckich tajnych broni - wiążę się z zagadką foo-fighters, czyli świetlistych kul, które były obserwowane przez załogi alianckich bombowców nad Rzeszą. Kule te manewrowały między bombowcami zakłócając pracę ich urządzeń pokładowych. Wiosną 1945 r. takie obiekty zostały zaobserwowane również nad Japonią - jeden z meldunków donosił, że oderwały się one spod skrzydeł japońskiego samolotu. Witkowski natrafił na ślady nazistowskich projektów "Chronos" i "Laternentraeger" dotyczących stworzenia napędu antygrawitacyjnego w oparciu o wirującą plazmę... rtęci. Jego teoria przewiduje, że Niemcom udało się tylko stworzyć pojazdy bezzałogowe (wykorzystujące m.in. mechanizm celownika zbliżeniowego, indukcyjnego do "przyklejania się" do alianckich bombowców i utrzymywania formacji). Problemem nie do pokonania było zabójcze promieniowanie wytwarzane przez napęd. Wygląda jednak na to, że podzielono się tą niezbyt udaną bronią z Japończykami. 




Powyżej: 1945 r. Japońskie samoloty i foo-fighters


Obama tuszuje zamach w Bostonie

Abdul Rahman Ali Ahrabi, Saudyjczyk początkowo podejrzewany o udział w zamachu w Bostonie (przebywa w szpitalu z poparzeniami rąk i jest pilnowany przez rządowych agentów) ma zostać w przyszłym tygodniu deportowany. Obama niespodziewanie spotkał się z saudyjskim ministrem spraw zagranicznych księciem Saudem al-Faisalem. Oficjalnie rozmawiali o Syrii, a nie o zamachu, ale jedno z drugim nie musi się kłócić. Assad przecież ostrzegał, że Zachód zapłaci za wspieranie rebelii, co w języku bliskowschodniej polityki oznacza groźbę przeprowadzenia zamachów terrorystycznych (ataki na koszary Khobar zorganizował syryjsko-irański agent Imad Mugniyeh posługując się zwerbowanymi Saudyjczykami - ten schemat można było powtórzyć). Jeden z weteranów obecnych na miejscu zamachu twierdzi, że wyraźnie czuł kordyt.

Gostkowie z plecakami w wojskowych spodniach, wojskowych butach i w czapeczkach z emblematami Navy Seals zostali zidentyfikowani natomiast jako pracownicy prywatnej firmy wojskowej (czyli takiej jak Blackwater) Craft International.

środa, 17 kwietnia 2013

Boston: sprawca złapany?

Bostońska policja złapała podejrzanego w sprawie zamachów w Bostonie. Gdy piszę te słowa, jeszcze nie ujawniono kto nim jest, ale przecieki mówią o wątku bliskowschodnim - saudyjskiej prowincji Asir, w której lud jest skłócony z monarchą.  Czujni Amerykanie analizują zaś zdjęcia z maratonu bostońskiego dopatrując się na nich zamachowców. Tutaj macie dużą kolekcję tych fotek. Poniżej zamieszczam kilka z tych zdjęć. (Tutaj więcej fotek z miejsca zdarzenia, w tym eksplozji torby)


Z ciekawostek: dwa dni przed maratonem w Bostonie jakaś "wariatka" ostrzegała uczestników, że zginą. Zamach miał też zostać "przepowiedziany" w odcinku "Family Guya". (Sztuka potrafi być profetyczna...)

sobota, 13 kwietnia 2013

Krótka historia sabotażu lotniczego - cz. 19: gen. Dai Li 1946


Polecono mi przeczytać znakomitą książkę Jakuba Polita "Chiny 1946-49". Właśnie ją czytam i natrafiłem na ciekawy przypadek kwalifikujący się do Krótkiej Historii Sabotażu Lotniczego. Katastrofa, w której zginął w 1946 r. gen.  Dai Li, szef wywiadu Kuomintangu, przywódca faszyzującej organizacji Niebieskie Koszule. 



"Wobec komunistycznej agentury Kuomintang był właś­ciwie bezbronny. Szef tajnych służb Czang Kaj-szeka, sławny Dai Li, zdołał wprawdzie w czasie wojny wynisz­czyć znaczną część komunistycznych „wtyczek” w otocze­niu swego szefa. Po kapitulacji Japonii udało mu się skaptować dla Kuomintangu znaczną część dawnych japoń­ skich agentów w Mandżurii, a nawet przechwytywać depesze z Yan’anu przy pomocy śledzących je podczas wojny byłych kryptologów armii cesarskiej (po zmianie kodów przez komunistów Czang Kaj-szek odesłał Japoń­czyków do ich ojczyzny). Jednakże 17 marca 1946 r. Dai zginął w katastrofie samolotu, którym leciał z Qingdao do Szanghaju. „Pilot został przekupiony przez agentów  Tewu [komunistycznych służb specjalnych — J.P.]. Zdecydował się poświęcić własne życie dla rodziny, którą zgodnie ze starym chińskim zwyczajem agenci komunistyczni przy­rzekli otoczyć opieką po jego i Dai Li śmierci. Zanurkował prosto w ziemię i samolot się roztrzaskał”.
Znienawidzony przez przeciwników politycznych, Dai Li był niewątpliwym okrutnikiem. Jego metody nie różniły się wszakże ani trochę od używanych przez komunistów, w tym od uważanego za wzór elegancji Zhou Enlaia. Wyróżniał się za to skutecznością i tym, że od wierności sprawie nacjonalistów nie mogły go odwieźć ani ruble, ani dolary. Warto podkreślić, że ów mistrz represji posiadał także program pozytywny, pozyskując dla sprawy Kuomin­tangu stronników w wielu środowiskach. Czang Kaj-szek, który na wieść o jego śmierci zapłakał, uległ teraz naciskom Marshalla i wydał polecenie rozwiązania kierowanej przez Daia organizacji  Juntong. Kasata wywiadu u progu wojny domowej zakrawała wprawdzie na polityczne szaleństwo. Wszelako ekipa Marshalla, łaknąca poklasku ze strony
chińskich komunistów, od dłuższego czasu domagała się strącenia Dai Li, porównując go do Heinricha Himmlera, a jego podwładnych do gestapo (w czasie, w którym w sowieckim NKWD dostrzegano nieszkodliwy odpowied­nik FBI). Na rozkaz Czanga formalnie rozwiązany  Juntong kontynuował co prawda swą działalność tajnie, ostentacyjna kasacja podcięła jednak jego morale, a strata charyz­matycznego zwierzchnika, skutkująca zajadłą walką o wła­dzę i wpływy, stanowiła w istocie śmiertelny cios. Kuomin­tang był od tej pory bezsilny wobec komunistycznej infiltracji."

To właśnie komunistyczna infiltracja KMT była jednym z głównych czynników, które doprowadziły do klęski wojsk Czang Kaj-Szeka. Dla Mao pracowało wielu zasłużonych, nacjonalistycznych generałów takich jak np. gen. Wei Lihuang "Sto Zwycięstw". Jeszcze jedno potwierdzenie starej, leninowskiej zasady "kadry decydują o wszystkim" (Kadry to właśnie klucz do Smoleńska). 

Ps. Z polskiej Wikipedii, nie wiem na ile to wiarygodne, ale mnie urzekło :) 

" Początki jego kariery są niejasne, prawdopodobnie kilkakrotnie skutecznie infiltrował organizacje chińskich komunistów. Mówiono, że chcąc ukryć swoją przeszłość, spalił wszystkie dokumenty z młodości i wymordował znających go wcześniej ludzi. Dai Li nazwany był rzeźnikiem.
Richard Deacon w swojej książce pt. The Chinese Secret Service, wydanej w 1974 roku, opisuje jedną z technik Dai Li - Ustawiał na bocznicy kilka lokomotyw, rozkazywał rozpalić pod kotłami, otwierał drzwiczki pieców, blokował lewarki gwizdków, żeby głuszyły krzyki i wrzucał po kolei ofiary żywcem na rozpalone do czerwoności paleniska.
Spalił podobno tysiące przywódców związkowych, intelektualistów i studentów, których uważał za wrogów Czang Kaj-szeka. Alkohol i kobiety uważał za narzędzia, za pomocą których można kontrolować mężczyzn. Podkomendnym oficerom i służbie kazał się żenić, gdyż był przekonany, iż małżonkowie zawsze dzielą się ze sobą tajemnicami."

No cóż, zabrakło Dai Li i jego lokomotyw, to Chiny musiały znosić jeszcze większego rzeźnika Kang Shenga, "chińskiego Berię". 

Od Damaszku po Pyongynag - groźba użycia WMD


Powyżej: północnokreańska wojskowa bezpieka z przyjacielską wizytą u rannych żołnierzy Assada. Ach ta wspólna obrona "bastionu logiki sakralnej"...


W nieco zapomnianej Syrii (przesłoniętej kryzysem koreańskim) wciąż krwawy pat: Assad nie może stłumić rebelii, rebelianci stoją u bram Damaszku a jednostki assadowskiej armii otrzymały wyposażenie przeciwchemiczne. To sygnał, że ofensywa rebeliantów na stolicę zostanie zatrzymana za pomocą broni C. Broń chemiczna została już zresztą kilkakrotnie w czasie tego konfliktu użyta (brytyjscy uczeni zbadali próbki gleby i znaleźli dowody - zespół Laska twierdzi oczywiście, że to nierzetelna analiza). Od jakiegoś czasu operuje już wspólny amerykańsko-turecko-jordańsko-izraelski sztab przygotowujący się na ewentualność użycia przez Assada WMD. Izraelskie szpitale wojskowe w ostatnich miesiącach przyjmowały syryjskich rebeliantów, teraz służby medyczne IDF dostarczyły wojskom rebelii atropinę. W odpowiedzi armia Assada ostrzelała izraelski patrol na Golanie - spotkała się jednak z właściwą odpowiedzią.


Powyżej: syryjski "Katechon" w rozmowie bodajże z wujem północnokoreańskiego "Katechona"


A tu ojciec syryjskiego "Katechona" z dziadkiem koreańskiego "Katechona", "Wiecznym Katechonem" zwanym też "Grubym Katechonem". Dziadek "polskiego Katechona" nie załapał się na fotkę...


Kryzysy na Bliskim Wschodzie i w Korei Północnej są jednak bardziej powiązane, niż to mogłoby wyglądać na pierwszy rzut oka. Nie przypadkowo Kerry wymienił je jednym tchem w czasie wizyty w Pekinie.  Pyongyang to przecież dostarczyciel technologii WMD na Bliski Wschód. W 2007 r. w izraelskim nalocie na syryjski reaktor zginęło 10 inżynierów z KRLD (co na to endeckie świętoszki czyniące z Assada "chrześcijańskiego władcę"?). Istnieje teoria, że kryzys na Półwyspie Koreańskim został zaaranżowany po to, by odciągnąć na kilka miesięcy USA od Bliskiego Wschodu (ale w sumie Obama nie chce się na BW angażować do irańskich wyborów- a Syrii nie atakuje, bo traktuje ją jako element przetargu z Iranem). Być może jednak jest tak jak sugerują uciekinierzy z KRLD - reżimowe wojsko jest podzielone jeśli chodzi o lojalność wobec Grubego Kima III (ponoć dochodziło tam nawet do potyczek  - część generałów chciała, by Kim został tylko tytularnym przywódcą a im przypadła prawdziwa władza).

Bonusy: materiał o północnokoreańskiej agentce-terrorystce złapanej w 1987 r. w związku z zamachem na południowokoreański samolot pasażerski, a następnie ułaskawionej i prowadzącej nowe życie na Południu, spiskowy tekst o tym jak działania administracji Clintona i Busha umożliwiły Korei Płn. zdobycie bomby atomowej, a także mapa incydentów na Półwyspie w ostatnich dekadach.

piątek, 12 kwietnia 2013

Apologia pro Thatcher


Ilustracja muzyczna: Marsz brytyjskich grenadierów (Girls und Panzer OST)

Śmierć Margaret Thatcher spowodowała, że na ulice brytyjskich miast wypełzło bydło podobnego sortu, co uczestnicy ubecko-palikotowych "radosnych happeningów" pod Krzyżem. W Brixton oraz kilku innych mieścinach motłoch zorganizował "street parties" połączone z zamieszkami i okradaniem sklepów. Rolę Dominika Tarasa odgrywała tam Romany Blythe, nauczycielka prowadząca zajęcia teatralne dla trudnej/upośledzonej młodzieży - pięknie pozująca z sowiecką flagą (ale i tak wszyscy dyskutują o jej fotkach w gorsecie). Świętowała również irlandzka Sinn Fein - trochę bardziej kulturalnie, bo bez plądrowania sklepów, ale za to z hektolitrami piwa i puszczaniem w niebo chińskich latarń. Mimo to, celebracje republikanów zniesmaczyły nawet Martina McGuinnessa, byłego szefa sztabu Provisional IRA. Cieszy się za to argentyńska prasa. Można tam było znaleźć nagłówki w stylu: "Galtieri czeka w Piekle na Thatcher" czy też "Margaret Thatcher zatopiona". Czy jednak świętujący zgon baronessy Thatcher mają rzeczywiście powód do takiej zapiekłej nienawiści wobec niej?

Argentyna

W przypadku Argentyńczyków powód radości ze śmierci "Żelaznej Damy" jest oczywisty: Falklandy/Malwiny. Jak mówią argentyńscy weterani: "Nikt za nią nie uroni u nas łzy". Postrzegają ją jako psychopatkę, która zabrała im sporne wyspy i zatopiła Admirała Belgrano. Trudno się dziwić tym uczuciom, ale prawda jest taka, że to Argentyna wywołała wojnę o Falklandy i ta decyzja strategiczna była ogromną głupotą. Niedawno ujawnione dokumenty brytyjskiego MSZ mówią, że rząd Thatcher na kilka tygodni przed wybuchem wojny rozważał udostępnienie Argentynie bazy morskiej na Falklandach. Brytyjscy oficjele chcieli też sprzedać Argentyńczykom stary lotniskowiec i myśliwce Harrier. Junta zaatakowała więc Falklandy całkowicie niepotrzebnie. A zatopienie Belgrano? Nowe dokumenty wskazują, że argentyński okręt kierował się w stronę Falklandów a nie zmierzał do kontynentalnego portu. Stanowił więc zagrożenie. Poza tym, czy zbrodnią wojenną jest zatopienie okrętu wojennego w czasie wojny?

Irlandia

Irlandczycy mają prawo cieszyć się ze śmierci swojego wroga. Irlandia Płn. za rządów Thatcher była królestwem brytyjskiej bezpieki, w której robiła ona, to co chciała (polecam tekst Gerry'ego Adamsa). Wojna przeciwko IRA miała dla "Żelaznej Damy" wymiar osobisty. Irlandzcy terroryści sterowani przez Kreml zabili w 1979 r. jej politycznego mentora Airego Neave'a (notabene wielkiego przyjaciela Polski i bojownika o prawdę o Katyniu. Pisał o jego zabójstwie już na tym blogu.) a w 1984 r. próbowali ją zabić za pomocą bomby podczas konwencji konserwatystów w Brighton. Mimo wszystko Thatcher nie była opanowana nienawiścią wobec Irlandczyków. W 1985 r. wywołała wściekłość unionistycznych, protestanckich zjebów podpisując porozumienie z Republiką Irlandii dające Dublinowi wpływ na sytuację w Irlandii Płn. W 1990 r. uruchomiła zaś tajne negocjacje pokojowe z IRA. To zaowocowało w przyszłości Porozumieniem Wielkopiątkowym.

Lewactwo

Funkcjonuje mit o wrogości Thatcher wobec robotników. Wielu ludzi ma jej wciąż za złe ostrą walkę z górniczymi związkami zawodowymi. By wyprostować ten mit, przytoczę fragment artykułu niezastąpionego Jacka Kwiecińskiego. Przypomina on kim był Arthur Scargill, przywódca górniczych związków zawodowych.



"Scargill był i pozostaje rzadkim już nawet na Zachodzie autentycznym stalinistą. Opuścił partię w proteście przeciw usunięciu mumii Stalina z mauzoleum. Poparł inwazję na Węgry. Potem potępił „Solidarność”. Fundusze czerpał z ZSRR (Politbiura z Gorbaczowem), Libii, nawet Kuby. Chociaż potępiał wszystkich przywódców ZSRR po Stalinie – bo „zniszczyli najwspanialszy ustrój, jaki znał świat”.
„Kapitalizm trzeba obalić i zastąpić systemem socjalistycznym”. „Wszystko w W. Brytanii musi być upaństwowione”. „Gdy obejmę władzę, cała prasa znajdzie się pod kontrolą państwową”. „Przejście do socjalizmu będzie nieodwracalne” (koniec z wyborami). „Nasza rewolucja będzie się opierała na »akcji bezpośredniej«” (przemocy). Nie chodziło już o dyktowanie własnych warunków, praktyczne współrządzenie. Ale o „obalenie tego rządu, a zwłaszcza M. Thatcher” (akurat po jej drugim, ogromnym sukcesie wyborczym). „Decydująca batalia”, stwierdził, „będzie się toczyć nie w Izbie Gmin, a na ulicach Brytanii”. Wszystko powyższe to bezpośrednie cytaty. Można jeszcze dodać, że obecnie Scargill jest członkiem Brytyjskiego Stowarzyszenia Stalina (British Stalin Society); owszem, istnieje coś takiego.
Scargill uderzył w marcu 1984 r. Był pewien, że wygra. Zawsze wygrywał. W 1974 r. obalił rząd konserwatywny, przez jego i nieco mu podobnych upadli laburzyści w 1979 r. Aż strach pomyśleć, co stałoby się ze Zjednoczonym Królestwem, jeśliby zwyciężył i teraz. Pewno mało kto wie, że kopalnie likwidowano w W. Brytanii systematycznie. Pierwszy laburzystowski rząd Wilsona zamykał jedną tygodniowo. I nigdy z tego względu nie strajkowano. Plan M. Thatcher nie był niczym nowym. Ale przecież w grę wchodził nie strajk, a ideologiczna batalia – o losy kraju. Pani premier dobrze wiedziała, co ją czeka. Była przygotowana (wielkie zapasy węgla, zapewnienie pokoju z innymi branżami, utworzony, zawczasu, sztab kryzysowy). Jej minister energetyki, syn robotnika, Peter Walker, zaproponował górnikom niesłychanie korzystny dla nich kompromis. Scargill nie poddał go w ogóle pod głosowanie. A związek był federacją. Odmawiające zatrzymania pracy kopalnie otoczyły działające z niezwykłą brutalnością „latające pikiety” (po paru miesiącach górnicy z Nottinghamshire podali kierownictwo związku, czyli Scargilla, do sądu – wyrok to 200 tys. funtów grzywny). Te latające pikiety to była jakby prywatna armia Scargilla-dyktatora. Oczywiście w centrum swego królestwa działał jeszcze brutalniej.
Ale, ku zaskoczeniu wszystkich, rząd nie zważając na konsekwencje, na PR, na nic – odpowiedział na przemoc przemocą. Też lotnymi oddziałami policji delikatnością się nie odznaczającymi. „Pozaprawna przemoc nie może zatriumfować” – odpowiadała laburzystom, coraz ostrzej ją atakującym w Izbie Gmin, M. Thatcher. „Pojedynek” trwał i trwał, ale było już wiadome, że Iron Lady nie ustąpi. Wreszcie, prawie po roku, szeregowi górnicy zmusili Scargilla do głosowania. Przegrał je i przegrał wszystko.Margaret Thatcher wyeliminowała rewolucyjny socjalizm z W. Brytanii. Zdecydowanie. Całkowicie. Ostatecznie. Raz na zawsze (obecny kryzys tego nie zmieni). Rząd mógł znowu, niezastraszany, rządzić.Niektórzy górnicy (dostali domki i wielkie odprawy) potrafili przystosować się do nowego życia. Inni nie. Unowocześnienie kraju w ogóle było społecznie kosztowne. Ale jeśli W. Brytania miała podnieść się z kolan, nie wprowadzić w pełni gospodarki nakazowej – nie było alternatywy. Wtedy Brytyjczycy jakby to rozumieli. I M. Thatcher wygrała także kolejne, trzecie z rzędu wybory."

Podsumowując: Scargillowi oraz innym stalinowcom chodziło nie o walkę o prawa robotników, tylko o obalenie rządu, który prowadził ostrą politykę wobec Sowietów.

Narodowcy

Tak, tak endecy znaleźli się wśród obsmarowujących Margaret Thatcher. Portal narodowcy.net spłodził kwaśny artykulik, w którym Iron Lady została przedstawiona jako żydowska lewaczka. Artykuł jest pełen kwasów, np.  "W trakcie wprowadzania neoliberalnych reform gospodarczych, twardo rozprawiała się z przedstawicielami związków zawodowych czy protestującymi górnikami, tracącymi swoje miejsca pracy. Stąd przylgnął do niej przydomek „Żelaznej Damy”." Oczywiście przydomek "Żelazna Dama" został nadany Thatcher przez sowiecką propagandę w 1976 r., a więc na trzy lata przed tym jak została premierem, ale widać autor artykułu historię zna jedynie z książek Henryka Pająka. Wśród innych zarzutów wobec brytyjskiej premier znalazło się dziwaczne: ""Zmniejszyła również rosnące wpływy nacjonalistycznego Frontu Narodowego, sprzeciwiając się m.in. przyjmowaniu zbyt dużej liczby imigrantów z Azji." Ale najbardziej rozbroiło mnie, gdy duponarodowcy sięgnęli po następujący argument:

""Będąc ministrem edukacji w latach 1970-1974, obcinała dotacje na edukację, skupiając się przede wszystkim na finansowaniu szkolnictwa akademickiego, co zakończyło się m.in. wycofaniem bezpłatnego mleka dla najmłodszych." LOL

Postawa roszczeniowa jak u Janka Bodakowskiego ("Żydzi odebrali mi darmowe mleko!"). Proponuję zorganizować akcję "Szklanka mleka dla endeka". Można by dać bilboardy z prof. Maciejem Giertychem trzymającym w ręku szklankę mleka - a obok napis : "Pij mleko. Będziesz wielki!" :))))

środa, 10 kwietnia 2013

Sny#5 : Kaiser Soeze Unplugged



Szanowni Państwo, Obywatelki, Obywatele! Znacie mnie wszyscy jako Kaisera Soeze, mrocznego intryganta będącego szefem Syndykatu. Tak się akurat składa, że nasi ludzie przechwycili hasła do tego bloga, więc dzisiejszy wpis będzie mojego autorstwa. A więc tak jak mówi jedna z moich marionetek: przygotujcie się na BUL, zaakceptujcie BUL i pokochajcie BUL.


Chcę Wam zdradzić ważną rzecz: motyw operacji smoleńskiej. Z pewnością wielokrotnie słyszeliście bowiem od moich nakręcanych małpek, że motywu żadnego nie było. Kaczyński miał przegrać wybory, więc nie stanowił zagrożenia. Oczywiście, że miał przegrać - zwłaszcza, że to my liczymy głosy - ale nie mogliśmy sobie pozwolić na czekanie do wyborów. Powiedziałbym nawet, że 10 kwietnia mieliśmy ostatnią okazję do przeprowadzenia takiej operacji. "Ale przecież Kaczyński był niegroźny dla Systemu. Podpisał Traktat Lizboński i był socjalistą!" - powiedzą ludzie słuchający propagandy naszej nakręcanej małpki Ozjasza Goldberga. Nie wspomnę już o argumentach strony wsłuchanej w nakręcane małpki prof. Artymowicza (zwanego przeze mnie dla sarkazmu Żabą Artymusem), Ireneusza Krzemińskiego, Macieja Laska, Jerzego Millera, Janinę Paradowską tudzież pomniejsze pacynki. Pozwólcie Szanowni Państwo, że posłużę się pewną ilustracją. Siergiej Ignatiew, gdy odchodził z fotela prezesa Banku Rosji, twierdził, że w 2012 r. z Federacji Rosyjskiej zostało wyprowadzonych 35 mld dolarów przez jedną grupę przestępczą. Pułkownik Litwinienko, zanim mu się zmarło, nazywał tę organizację Grupą Przestępczą z Łubianki. My ją nazywamy Rosyjskim Syndykatem. 2012 r. nie był w niczym wyjątkowy - ciężkie miliardy wypływają z Rosji, do rajów podatkowych od ładnych paru lat. Mamy do czynienia z prawdziwym skokiem na Rosję (Anders Aslund twierdzi, że w ten sposób zostanie doprowadzony do bankructwa Gazprom). Czemu Rosyjski Syndykat rzucił się tak do rozbijania banku? Nie wiem. Może boją się, że im tę kasę zabiorą Chińczycy? W każdym bądź razie, jedną z macek tej grupy przestępczej zdemaskował rosyjski prawnik Siergiej Magnicki - i mu się zmarło. Pamiętacie jaki z tego powodu Unia i USA robiły raban - i jak emocjonalnie zareagował na to administracja Putina? To teraz weźcie pod uwagę, że Magnicki to drobna płotka, która przypadkiem wpadła na tę operację. I pomyślcie co by się stało, gdy na drodze operacji stanął ktoś większy? Ktoś, kto posiadał ogromną wiedzę o naszej gałęzi Syndykatu, którą zdobył już na początku lat '90-tych pracując w BBN i NIK, a później jako minister sprawiedliwości a w końcu jako prezydent - czytający do poduszki takie opracowania jak aneks do raportu z likwidacji WSI, tudzież inne opracowania wywiadowcze, ucinający sobie pogawędki z Meierem Daganem tudzież innymi poinformowanymi ludźmi, a przy tym węszący wokół takich interesów jak kontrakty gazowe? Ktoś, kto potrafił robić raban na całą Europę w kwestiach takich jak np. Gruzja? Poszukajcie sobie danych na temat tego ile płacimy Rosji za gaz - o ile więcej niż np. Niemcy - a ile dostajemy za transfer tego gazu Jamałem. A teraz wyobraźcie sobie jaką nasz Syndykat dostaje za to prowizję.

A teraz weźcie pod uwagę, że on nie był jedynym mogącym narobić rabanu. Na pokładzie Tupolewa, na 96 osób co najmniej 56 - mówię, co najmniej, bo o niektórych przypadkach nie wolno mi wspomnieć - to ludzie powiązani z wojskiem, służbami specjalnymi i dyplomacją. Ludzie dysponujący określoną, niebezpieczną dla nas wiedzą. Oczywiście zależało nam, by ta wiedza nie wypłynęła. Nie wiedzieliśmy jak długo okno geopolityczne będzie otwarte - reset USA z Rosją zależał od sytuacji na Bliskim Wschodzie, a tam Amerykanie już przygotowywali arabską wiosnę, kryzys w strefie euro też miał swoją niebezpieczną dynamikę, a klany na Kremlu już zaczynały się gryźć przed wyborami prezydenckimi. Nie mogliśmy czekać do wyborów. To, że Kaczyński wybory by przegrał, byłoby dla nas nawet groźniejsze od jego zwycięstwa. Pamiętacie sprawę Oleksego? Jaki numer zrobili nam na odchodnym? I kto nam to zrobił? Wydawałoby się nasi ludzie: TW "Bolek" i jego przydupasy z UOP. A później w ramach rewanżu rąbnęliśmy w nich dokumentami o inwigilacji prawicy. Pamiętacie lata 2002-2005, jak mój nieudolny poprzednik generał. D (notabene pierwowzór postaci Kapitana Dupy z GitProdukcji) doprowadził do czegoś, co znamy jako afera Orlenu? Pamiętacie co się działo, po tym jak ten jąkający się debil bawił się dyktafonikiem?

(Tymczasem na Czerskiej, Nadredaktor zwiesił głowę ze smutkiem i załamany westchnął:
 - Ją...ją...kający się de...debil...
- Szefuńciu! - skoczyła go pocieszyć red. Agnieszka Kublik.
Z tyłu red. Wojciech Czuchnowskim pękał ze śmiechu zakrywając usta obiema dłońmi.)

Nie mogliśmy sobie pozwolić na coś takiego. A sam 10 kwietnia? Nie będę się rozwodził o kwestiach technicznych. Ale tego ranka byłem zrelaksowany. Wszystko było przygotowane. Ekipy czekały na przejęcie laptopów, notesów i telefonów komórkowych. Przemówienie dla BUL-a było już doszlifowane. Bez błędów, bo martwi ludzie popełniają błędy. Czekałem na nominację. Wszystko działało jak w zegarku. Sowieckim zegarku. A jak wiadomo, sowieckie zegarki są najszybsze na świecie. Nie spodziewałem się, że Ruscy tak to spieprzą. Ale cóż, jestem przygotowany do pracy z idiotami. Skutki okazały się dla nas nadzwyczaj owocne. Podczas gdy Wy jaracie się mamą Madzi tudzież innymi duperelami, my wprowadzamy w armii równoległą strukturę dowódczą, zmieniamy architekturę służb specjalnych, wdrażamy wielkie przekręty zbrojeniowe, robimy machlojki wokół Jamału, reorientujemy politykę zagraniczną odchodząc od unijno-natowskiego paradygmatu (zauważyliście, że gen. Pacek zapraszał na AON prelegentów z Chin oraz Iranu? Jak się sytuacja uspokoi, zaprosi również tych z Korei Północnej) i szykujemy się na kolejne ruchy na szczytach władzy. Może ktoś znowu będzie gdzieś leciał... A po Cyprze, wielu ludzi jest żądnych krwi. A, prawie bym zapomniał... Co tam w Nigerii? Podzielę się z Wami moją próbą literacką. Proszę tylko nie krytykować za bardzo, bo dotychczas pisałem głównie naukowe artykuły. No, w 1964 r. wysłałem do "Żołnierza Wolności" (dacie wiarę, że BUL nie potrafi poprawnie napisać nazwy tej gazety?) swój rapsod poświęcony bitwie o Kołobrzeg, ale to się nie liczy.

"Rządowy Embraer zniżał się nad dżunglą. Krew pokrywała fotele i podłogę. Guenther leżał w korytarzu w małej kałuży juchy.
- Powałujecie thego... Mogłem wsystkich was wypiełdolić... Jesteście nikim... Tak jak Sche...
Trzask! Trzask! Trzask! J. trzykrotnie "musnęła" mu twarz swoimi skórzanymi, wzmocnionymi acz szykownymi butami. Guenther patrzył na nią tępym wzrokiem. Jego spojrzenie wędrowało wzdłuż nóg, ku brzegom krótkiej spódnicy. J. gwałtownie nadepnęła mu na krocze.
- Aaaaaa!!!! Ty j****na dziwko!!!
- To za to, że przez tyle lat musiałam, na potrzeby tej misji udawać idiotkę robiącą karierę za pomocą urody. "Kto wybiera drużyny do Pucharu Polski". Na szczęście ten kretynizm już się skończył - westchnęła poprawiając okulary.
- Kończymy to - zarządził płk Jarosław G. po czym dodał: - A ja u niego musiałem udawać konserwatywną ciotę oderwaną od rzeczywistości.
Skierował lufę pistoletu w stronę głowy Guenthera.
W chwilę później, członkowie grupy likwidacyjnej wyskakiwali na spadochronach. Płonący Embraer spadał na bezbrzeżną malaryczną dżunglę. - Możecie zapomnieć o wraku i ciałach - westchnął G."

A - to jeszcze raz ja Kaiser Soeze. Powyższy opis to tylko taka moja fantazja. Nie bierzcie jej poważnie. To coś takiego jak "Ostatnie kuszenie Chrystusa" lub "Pakt Ribbentrop-Zychowicz". W każdym bądź razie, jeśli właściciel tego bloga nie  zmieni hasła na bardziej skomplikowane, to będę się tutaj częściej pojawiał. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko?

Ps. Podcza gdy Wy czytaliście ten wpis, ja skoczyłem na parking pod BBN. Ktoś chce kupić używanego Blaupunkta?


poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Margaret Thatcher (1925-2013) R.I.P.


Sowiecka propaganda nazwała ją nieopatrznie "Żelazną Damą". I to się przyjęło. Ten przydomek towarzyszył jej kiedy wygłaszała swoją słynną mowę o sowietyzacji Wielkiej Brytanii, gdy wspólnie z Reaganem dobijała Imperium Zła, gdy triumfowała na Falklandach, gdy wysyłała wojska do Iraku, gdy prowadziła twardą politykę wobec IRA, gdy stawiała opór zwolennikom wejścia Wielkiej Brytanii do systemu ERM czy też gdy pomagała Polsce.


Powyżej: Baronessa Thatcher i katolicki premier Wielkiej Brytanii Tony Blair

Była najlepszym brytyjskim premierem XX w. (Tony Blair, człowiek który inkorporował część jej polityki do programu Partii Pracy, jest na drugim miejscu w moim rankingu. Żarłacz Churchill daleko w tyle, za Asquithem i Chamberlainem, ale przed tym dupkiem Anthonym Edenem. - Zresztą "Żelazna Dama" lubiła Blaira i mówiła, że Partia Konserwatywna potrzebuje takiego przywódcy jak on.) Przywróciła mocarstwowość Wielkiej Brytanii.


Powyżej: Czy premier Thatcher uczęszczała do szkoły św. Glorianny?

Była też osobą o ogromnym poczuciu humoru. Gdy jeden z posłów Partii Pracy krzyknął do niej w parlamencie: "Ty kurwo!". Ona mu odparła: "Pan się myli. Nigdy nie wykonywałam takiego zawodu". Kiedyś stwierdziła też: "Gdyby moi przeciwnicy zobaczyli, że przechodzę suchą stopą po Tamizie, powiedzieliby, że nie umiem pływać".






Powyżej: "Pirat, czarownica i morderczyni" - argentyńska prasa w 1982 r. o Margaret Thatcher. Teraz pewnie się cieszą jak po wyborze papieża :)


W Polsce wielu ludzi spłyca jej dorobek do kwestii gospodarczych: zmniejszenia ingerencji państwa w gospodarkę, masowej prywatyzacji oraz walki ze związkami zawodowymi. Porównują do "Żelaznej Damy" Balcerowicza czy też Tuska. Fakty są jednak takie: prywatyzacja w Wielkiej Brytanii była procesem przejrzystym i uczciwym, która w niczym nie przypominała tego złodziejstwa co u nas. Tam akcje prywatyzowanych spółek trafiały w większości w ręce pracowników (przez co wielu ludzi awansowało do klasy średniej). Związki zawodowe, przeciwko którym walczyła Thatcher były kierowane przez stalinowskich komunistów takich jak Andrew Scargill - finansowany przez Moskwę i Trypolis. A gdy Milton Friedman próbował udzielać brytyjskiej premier gospodarczych rad, został przez nią pogoniony na drzewo.


sobota, 6 kwietnia 2013

Największe Sekrety: Książę Higashikuni Naruhiko - człowiek, który wywołał Wielką Wojnę w Azji Wschodniej


Ilustracja muzyczna: Kuchiki Rukia - Kaze, Bleach Concept Covers

Nawet ćwierćinteligent słyszał o Hitlerze, Stalinie czy Mussolinim. Osoby bardziej obeznane z historią  wiedzą czym było Towarzystwo Thule, kim był Ernst Roehm, jacy biznesmeni finansowali Hitlera, kim byli najbliżsi współpracownicy Stalina, ile kochanek miał Duce. W przypadku wojny na Pacyfiku panuje jednak totalna ignorancja. Osobą na którą zrzucono winę - kreując w ten sposób "azjatyckiego Hitlera" - był premier gen. Tojo Hideki, choć to nie on decydował o rozpoczęciu wojny w Chinach, a na fotelu premiera nie dotrwał nawet do 1945 r. Osoba, która była prawdziwym pociągającym za sznurki - książę Higashikuni Naruhito pozostała w cieniu, nie znana nawet zbyt wielu historykom wojskowości. A przecież informacje o jego machinacjach są powszechnie dostępne - wystarczy je tylko ze sobą połączyć!

Ilustracja muzyczna: Invasion - Bleach OST

Na ślad tej historii natrafiłem gromadząc materiały do artykułu o Takahashim Korekiyo - genialnym japońskim ekonomiście, przedwojennym premierze, który wyciągnął Japonię z Wielkiego Kryzysu a jego polityka zainspirowała Johna Maynarda Keynesa (Pełen podziwu dla dokonań Takahashiego jest m.in. Ben Bernanke, szef Fedu). Takahashi dokonywał cudów jeśli chodzi o politykę gospodarczą. Popełnił jednak jeden poważny błąd - ciął wydatki na armię (Demokratyczni politycy japońscy, powiązani z wielkim biznesem - zaibatsu, uważali, że armia powinna być mała i kadrowa, co oczywiście ustawiło ich na kursie kolizyjnym ze sfrustrowanymi wojskowymi, którzy tworzyli tajne, zazwyczaj narodowo-socjalistyczne stowarzyszenia). W efekcie Takahashi został zamordowany przez zbuntowanych oficerów podczas próby zamachu stanu - Incydencie z 26 Lutego (Puczystów sławił później Yukio Mishima w jednym ze swoich opowiadań). Pucz się nie udał, przeprowadzająca go tradycjonalistyczna, antykapitalistyczna wojskowa frakcja Kodoha została rozbita. Ale to był punkt zwrotny w historii Japonii. Cywilni, demokratyczni politycy zostali skutecznie zastraszeni, autor polityki gospodarczej, która mogła zapobiec wojnie zabity, władzę przejęła dążąca do wojny frakcja Toseiha - główny rywal Kodohy (zasymilowała ona wielu członków pokonanej fakcji). W kierownictwie Toseihy widzimy gen. Tojo, który w czasie Incydentu z 26 Lutego był szefem Kampetai, czyli wojskowej bezpieki. Człowieka, który powinien wiedzieć o szykowanym zamachu stanu - i który celowo dopuścił do tej prowokacji. Ale niech Tojo nam nie przesłania innych postaci z tej grona. Jest tam cała masa wojskowych i ludzi służb z Armii Kwantuńskiej.

Ilustracja muzyczna: Treachery - Bleach OST



A wśród nich: Kenji Doihara, legendarny szpieg i heroinowy baron, "Lawrence z Mandżurii" stojący za prowokacjami, które doprowadziły do inwazji na Chiny (obszernie już o nim pisałem na tym blogu). Kto był prawdziwym przywódcą tej frakcji? Książę Higashikuni Naruhito, wuj i doradca cesarza Hirohito, dowódca szeregu jednostek wojskowych stacjonujących w Mandżurii i w Chinach. Nawet Wikipedia podaje, że "był odpowiedzialny za osiem fałszywych zamachów stanu, cztery śmiertelne zamachy polityczne, dwa religijne fałszerstwa, oraz niezliczone groźby morderstw i szantaże w latach 1930-36, które doprowadziły do zneutralizowania japońskich umiarkowanych polityków, którzy sprzeciwiali się wojnie." W ciągu kilku lat, za pomocą swoich intryg takich jak Incydent z 26 Lutego zmienił on Japonię w państwo totalitarne i wciągnął ją do wojny najpierw przeciwko Chinom, potem przeciwko Zachodowi. (Przy okazji pogodził zaibatsu z wojskowymi). To on doprowadził do tego, że gen. Tojo został premierem i jednocześnie ministrem armii (de facto przedostatnim szogunem) i to on sprawił, że w pażdzierniku 1944 r., po bitwie o Saipan, rząd Tojo został obalony.




Ilustracja muzyczna: Our WORLD - Ulquiorra Cifer/Schiffer (Bleach Beat Collection)

Zaangażował się w dyplomatyczną grę o zakończenie wojny honorowym pokojem. Pod koniec wojny próbował obalić cesarza Hirohito i osadzić na tronie niepełnoletniego cesarskiego syna Akihito - a samemu rządzić jako regent. 16 sierpnia 1945 r., z dniem ogłoszenia rozejmu, został pierwszym powojennym premierem Japonii. Jego stary druh Doihara był wówczas dowódcą 1 Grupy Armii, czyli japońskich sił zbrojnych na Honsiu. O ile "Lawrence z Mandżurii" został powieszony w 1948 r. za zbrodnie wojenne, to jego mocodawca książę Higashikuni, prowadził po wojnie spokojny żywot biznesmena, pamiętnikarza i honorowego przewodniczącego Międzynarodowego Stowarzyszenia Sztuk Walki. Założył nawet sektę zen Higashikuni-kyo, która jednak została rozwiązana przez amerykańskie władze okupacyjne.



Zmarł 20 stycznia 1990 r., w wieku 102 lat. Przeżył swojego bratanka Hirohito. Wstąpił na dziejową scenę jeszcze przed I wojną światową, zszedł z niej w czasach starszego Busha (notabene weterana wojny na Pacyfiku). Jeśli można porównać tego intryganta do jakiejś postaci z anime, to chyba najbardziej przypomina Tobiego Uchihę z Naruto. Tyle, że w tej historii zabrakło Naruto i złoczyńca nie został ukarany.

Ps. Polecam artykuł "Seppuku na pokaz" z ostatniego "URze', choć autor dokonał pewnych przemilczeń (np. roli Takahashiego i księcia Higashikuni) świetnie jednak opisał "klikę z Mandżurii", która przeprowadzała tam w latach 30-tych niezwykle udany eksperyment gospodarczy - wzór, który naśladowały po wojnie państwa Azji tworzące swój cud gospodarczy. Mandżuria w ciągu kilku lat zmieniła się z biednego zadupia w region silnie uprzemysłowiony i rozwinięty (w 1944 r. produkowała więcej prądu niż całe Chiny). Klika z Mandżukuo to ludzie, którzy po 1945 r. objęli kontrolę nad japońską gospodarką. Znalazł się w niej również premier Nobosuke Kishi, pięknie opisany w "Dziedzictwie popiołów" założyciel Liberalno-Demokratycznej Partii Japonii, dziadek obecnego premiera Shinzo Abe. Tak, tak wojenne tajemnice nadal mają wpływ na bieżącą politykę...

Hideo Murai, szef działu naukowo technicznego sekty Najwyższa Prawda, odpowiedzialny za pozyskiwanie WMD i prace nad teslowskimi broniami sugerował przed śmiercią, że jego prawdziwymi mocodawcami byli ludzie spotykający się w pewnej komnacie Pałacu Cesarskiego z wymalowanymi na ścianach sześcioramiennymi gwiazdami. (Dla przypomnienia: Teslowskie tajemnice sekty Aum). Czyżby jacyś uczniowie księcia Higashikuni?