wtorek, 24 lipca 2012

Wyjazd: Albania, Macedonia, Kosowo, Czarnogóra






Powyżej: Albania za faszystowskich czasów

Wybieram się na urlop do Albanii, Macedonii, Kosowa (i prawdopodobnie również Czarnogóry).
Następny wpis umieszczę tutaj najwcześniej 6 sierpnia, a przez ten czas będę dobrze się bawił. Mam nadzieję spotkać na swojej drodze wielu ciekawych ludzi: dowódców UCK, szpiegów CIA, albańskich faszystów, miejscowych maoistów tudzież dżihadystów, dadaistów a przede wszystkim radykalnych centrystów. Jednym z celów wyjazdu jest również zmierzenie się z mitem Albanii i Kosowa. Serbską wersję historii znam na wylot - teraz pragnę poznać albańską. Zapewne część prawicowych czytelników mojego bloga zaraz się obruszy: "Jedziesz to tych narkotykowych mafiozów, zbrodniarzy wojennych jedzących serbskie dzieci, najemników CIA, alfonsów, islamskich antychrystów?" Odpowiem im: "Nie. Jadę do innego narodu. Zobaczyć jaki on jest naprawdę".



Powyżej: klip poświęcony Ramushowi Haradinajowi, mafiozie, dowódcy UCK i byłemu premierowi Kosowa

W polskich środowiskach prawicowych (a szczególnie endeckich) panuje mit Kosowa - prowincji odebranej siłą niewinnej jak lilija Serbii przez zgniły "judeomasoński" Zachód, Niemców i islamskich fanatyków, prowincji po której wzgórzach, za serbskiego panowania hasały jednorożce i półnagie biuściaste dziewoje. Tak jak ruch Okupuj Wall Street kumuluje w sobie wszystkie lewicowe mity, tak  walka o serbskie Kosowo skupia w sobie endeckie i narodowo-radykalne mity (Na demonstracjach za srpskim Kosovem można np. usłyszeć antyizraelskie hasła, mimo że Izrael w konflikcie kosowskim nieoficjalnie popierał... Serbię). Jak zwykle jednak konflikt jest o wiele bardziej skomplikowany niż myśli endecja. To prawda, Albańczycy teraz tam prześladują serbską mniejszość. Ale robią to w zemście za prześladowania z serbskiej ręki za Miloszewicza (Natężenie konfliktu - jeśli chodzi o ilość ofiar cywilnych było wówczas dużo większe niż w przypadku konfliktu izraelsko-palestyńskiego). Serbowie za Miloszewicza odgrywali się natomiast na Albańczykach za szykany z czasów, kiedy autonomiczna administracja była zdominowana przez Albańczyków. Tamci się wówczas odgrywali za krwawe, komunistyczne prześladowania z czasów Rankovicia (którego kosowscy Serbowie uważają za bohatera). Komuniści czyścili Kosowo z "albańskich faszystów", którzy czyścili z kolei te tereny po wyzwoleniu ich spod władzy Jugosławii przez Niemców i Włochów. Wojenne czystki były odpowiedzią na serbskie, szowinistyczne szykany z czasów międzywojnia. Wcześniej albańska większość (od XVII w. Albańczycy są tam większością), żyła w miarę zgodnie z serbską mniejszością. Dochodziło tam m.in. do objawów synkretyzmu religijnego (muzułmanie chrzcili swoje dzieci). Konflikt nie ma też podłoża religijnego - wielu Albańczyków to katolicy i prawosławni, wielu to ateiści - Albańczycy burzą serbskie cerkiewki z tego samego powodu co my w międzywojniu burzyliśmy rosyjskie: uznawaliśmy je za symbol obcej dominacji. To po prostu klasyczna "bałkańska nawalanka", którą endecja uznała z niewiadomego powodu za starcie dobra ze złem o apokaliptycznych rozmiarach. Choć uważam, że przyznanie Kosowu niepodległości było błędem (ze względu na to, że nie popierali jej nasi sojusznicy: Gruzja, Ukraina, Rumunia), to jednak doceniam Albańczyków, że potrafili sobie niepodległość wywalczyć. Nie ma tu znaczenia, że niepodległość została tam wywalczona przez bandytów a Kosowem rządzi mafia. Mafie rządzą bowiem również Serbią, Macedonią, Bułgarią, sprzymierzoną z Serbami Rosją, Polską a nawet USA (choć jest to mafia wyższego gatunku), a w ostatnich stu latach mieliśmy przykłady terrorystów, którzy później dostawali pokojowego Nobla (Begin, Arafat, Mandela...). Polecam Wam artykuł dra Targalskiego poświęcony niepodległości Kosowa.  Jeśli uważacie, że "Kosovo srce Srbije" zwróćcie uwagę, że dr Dobrica Cosic, ojciec współczesnego nacjonalizmu serbskiego 20 lat mówił, że Serbia powinna się pozbyć Kosowa zatrzymując tylko północne gminy. Tyle teorii, jak je w praktyce zobaczę i usłyszę na miejscu...

Krótka historia sabotażu lotniczego - cz. 16: Marszałek Briuzow i sowiecka seria



Rok temu, w Mińsku białoruskim, gdy miałem okazję pić z weteranem Specnazu z Afganistanu i zapytałem go o Smoleńsk, odparł, "A u nas mnóstwo takich katastrof było. Wiadomo kto to robi". Wspomniał, że w ten sposób zginęło wielu sowieckich wojskowych wysokiej rangi i wymienił m.in. katastrofę Iła wiozącego dowództwo Floty Pacyfiku (gostek był akurat rodem z Pietropawłowska Kamczackiego). Szukał śladów tych katastrof, i jak się można było spodziewać w powszechnie dostępnych źródłach niewiele o tym jest. Wśród nielicznych wyjątków znajduje się książka "GRU" autorstwa Pierre'a de Villemarest, byłego oficera francuskich służb specjalnych. Wspomina on tam, że w 1964 r., osiem dni po odwołaniu Chruszczowa zginął w katastrofie lotniczej pod Belgradem marszałek Siergiej Briuzow, szef sztabu generalnego Armii Czerwonej, szalony entuzjasta idei nuklearnego blitzkriegu. Według de Villemaresta, jugosłowiańskie służby ustaliły, że ta "katastrofa" była zamachem. Z przyczyn oczywistych sprawę zatuszowano. Villemarest podaje następnie szokującą informację, że w ciągu niecałych czterech lat zginęło wówczas w katastrofach lotnicznych, podczas prób jądrowych i prób z nową bronią 3 sowieckich marszałków, 3 admirałów i 32 generałów. Z tej grupy udało mi się zidentyfikować tylko marszałka artylerii Mitrofana Niedielina, dowódcę strategicznych wojsk rakietowych ZSRR, który zginął w 1960 r. w katastrofie przy próbie rakietowej na poligonie Bajkonur.

Polowanie na syryjskie WMD



Broń chemiczna Assada stała się tematem topowym. Syryjski dyktator wysłał jej zapasy na lotniska w pobliżu granic i jednocześnie zagroził, że użyje jej tylko w przypadku "obcej agresji", czytaj: to jego ostatnia polisa ubezpieczeniowa. Obama niedwuznacznie daje mu do zrozumienia, że jeśli jej użyje będzie to "tragiczny błąd", czytaj: skończy się to odwetem. Izrael daje do zrozumienia, że jest w stanie przechwycić syryjskie WMD zanim wpadną w ręce rebeliantów i że potraktuje przekazanie ich przez Assada Hezbollahowi jako casus belli. CIA już rozpoczęła polowanie na te bronie, podobnie jak rebelianci. Aerofłot, na wszelki wypadek wstrzymuje na dwa tygodnie loty do Damaszku.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Prometeusz - recenzja + Czy władza pochodzi z Nieba?




Nie jestem fanem sagi o "Obcym", ale "Prometeusza" obejrzałem z prawdziwą przyjemnością. Nastrój tajemnicy, ciekawa fabuła, dobra muzyka, fajna gra Noomi Rapace a w tle Charlize Theron - wyszło z tego kawał dobrego science-fiction. Ten film na pewno wejdzie do historii gatunku. Nade wszystko przyciągnęła mnie paleoastronautyczna otoczka. Ridley Scott zaczerpnął z idei znanej m.in. z książek Zecharii Sitchina czy Ericha von Denikena - obcy bogowie, którzy stworzyli ludzi i obdarzyli ich cywilizacją (co tu dużo kryć, koncept obecny we wszystkich mitologiach świata). Scott dodał tam jednak jeden ważny element: a co jeśli bogowie uznali nas za nieudany eksperyment i chcą nas zniszczyć (tak jak w opowieściach o potopie)?

***
Fabuła "Prometeusza" nasuwa wiele ciekawych skojarzeń. Niektórych może skłonić np. do rewizji idei boskiego pochodzenia władzy - fundamentu ładu społeczno-politycznego w średniowieczu a także w nowożytności - aż do czasów amerykańskiej wojny o niepodległość, rewolucji francuskiej, Napoleona, a u nas aż do Powstania Kościuszkowskiego. Idea króla-pomazańca bożego miała swoje źródła w Starym Testamencie (i tak ją teologicznie uzasadniano w wiekach średnich), ale funkcjonowała też równolegle w starożytnych kulturach całego świata. I tak władcy Babilonii (w tym perski król Cyrus) w czasie ceremonii objęcia władzy musieli podać rękę posągowi boga Marduka (w starszych przekazach obejmowali się z żywym bogiem). Egipscy faraonowie zawsze twierdzili, że pochodzą jak nie od Amona-Ra to od któregoś z pomniejszych bogów, za syna Ra/Marduka podawał się Aleksander Wielki, Synem Niebios nazywany był chiński cesarz, podobnie jak władcy Inków i Aztków, japońska rodzina królewska swoje pochodzenie liczy od bogini Amaterasu, nawet w Starym Testamencie królowie narodu wybranego zawdzięczali swoją władzę bezpośrednim kontaktom z Bogiem nie chcącym ujawnić swojego imienia ("Jestem, który jestem"). Niemal każda mitologia świata mówi, że władza pochodzi z Nieba, od bogów, zaawansowanych istot, które przybyły z góry i nas stworzyły. W sumeryjskich kronikach jest mowa, że pierwsze królestwo po potopie powstało w Kisz. Archeologia potwierdziła, że stało się to około 4 tys. lat przed Chrystusem. Kto stworzył to królestwo? Według sumeryjskich przekazów, bogowie (Annunaki - ci którzy stąpili z nieba, lub inaczej Strażnicy), którzy wyznaczyli spośród ludzi namiestnika mającego dbać o porządek na tej ziemi. W Egipcie pierwszymi, przedhistorycznymi władcami byli szemsu-hor ("pomocnicy Horusa"), ludzie, którzy służyli w armii tego boga w podczas wojny z Setem. Przekazy z Egiptu skrupulatnie wyliczają, oprócz historycznych, uznawanych przez egiptologów dynastii, również dynastie półboskie i boskie władające tym krajem przed potopem i po potopie. Podobnie mówią przekazy z Sumeru. Pierwszymi królami byli półbogowie. Idea pochodzenia władzy z góry (czyli od wyższych istot, a nie z dołu, od ludzi - w ramach uzurpacji czy umowy społecznej) ma więc źródło w starożytnych mitach z całego świata. Ile w tych mitach jest prawdy? Może kiedyś ludzkość będzie miała to okazję sprawdzić tak jak załoga "Prometeusza".

niedziela, 22 lipca 2012

Peter Wright "Spycatcher"



Jeżeli oglądaliście film "Tinker, tailor, soldier, spy" (w Polsce szedł pod tytułem "Szpieg") - i wam się podobał, wspomnienia Petera Wrighta "Spycatcher" będą przez was uznane za "zajebistość w płynie". Możecie ją ściągnąć z tej witryny. Peter Wright od końcówki lat '40-tych do 1972 r. był funkcjonariuszem brytyjskiego kontrwywiadu MI5. Oficjalnie był naukowcem-konsultantem, ekspertem od podsłuchów. W latach 50-tych pomagał sojuszniczym służbom zakładać podsłuchy w sowieckich (a także peerelowskich) placówkach dyplomatycznych. Po pewnym czasie okazało się jednak, że informacje o tych operacjach wyciekają do sowieckich służb. Wright został włączony do zespołu polującego na "kretów" i okazał się tam bardzo skutecznym myśliwym. Jego książka jest fascynującym opisem kontrwywiadowczej gry i rekonstruowania skali sowieckiej infiltracji zachodnich służb. Na kartach tego dzieła przewijają się takie postacie jak James Jesus Angleton, płk Anatolij Golicyn, płk Michał Goleniewski,  Charles Spry, Anthony Blunt, Kim Philby czy Gordon Londsdale. Podczas swojego śledztwa Wright odkrył m.in., że ogromna liczba poszlak wskazuje na to, że sowieckim kretem był... jego szef, dyrektor MI5 sir Roger Hollis. Wright opisuje pracę kontrwywiadu od kuchni, bez upiększeń ale w sposób emocjonujący. Szczególnie mocne wrażenie zrobiła na mnie scena przesłuchania oficera podejrzewanego o to, że był "średniej rangi agentem" w MI5 wskazanym przez płka Goleniewskiego. Przesłuchiwany (notabene w połowie Polak, tłumacz z Jałty) w pewnym momencie przesłuchania spuścił głowę i niemal łkając przyznał się do szpiegostwa dla Sowietów. Po chwili krępującej ciszy... roześmiał się szyderczo. "Ale was zrobiłem! To wasze śledztwo jest gówno warte!". Po tym wyskoku nie było już dla niego miejsca w MI5.

piątek, 20 lipca 2012

Omar Sulejman, Bektiar, Ri Yong-ho - śpieszmy się kochać generałów, tak szybko odchodzą



Zmarł generał Omar Sulejman, szef egipskiej bezpieki w latach 1993-2011, człowiek który posiadał bezcenną wiedzę dotyczącą arabskich rewolucji, nadzorca wielu operacji prowadzonych przeciwko islamskim radykałom. Jego zgon był dosyć dziwny - zmarło mu się podczas badań medycznych w amerykańskim szpitalu. Podawano sprzeczne informacje dotyczące jego śmierci - jedne mówiły o zawale serca, inne o "zakażeniu krwi".

Tymczasem do Sulejmana dołączył gen. Hiszam Bektiar, szef syryjskiego wywiadu - zmarł z ran  po spektakularnym zamachu na Biuro Bezpieczeństwa Narodowego (ten zamach obok Smoleńska, czy północnokoreańskim zamachu na południowokoreańskich ministrów w Rangunie powinien kiedyś trafić do podręczników).

Wychodzą na jaw również nowe fakty dotyczące "dymisji" marszałka  Ri Yong-ho, dowódcy armii północnokoreańskiej. Okazało się, że zginął w strzelaninie która wybuchła, gdy nowy dowódca przybył by go aresztować. W starciach miało zginąć od 20 do 30 żołnierzy. Kim jak widać się usamodzielnił. I znalazł fajną lasencję o wielkim talencie wokalnym.

czwartek, 19 lipca 2012

Burgas, Damaszek - co po zamachach?



O zamachu w Burgas nie ma się co rozpisywać. Ot od dłuższego czasu irańskie służby próbowały się zemścić za likwidację Imada Mugniyeh i po wielu nieudanych próbach (Mossad pozbawił jej największego eksperta od zamachów), wreszcie im się udało. Możliwe, że to frakcja Ahmadinedżada próbowała coś ugrać eskalując konflikt. Obama z Netanjahu zdecydowali jednak, że reakcji nie będzie. Zamach jak zamach, Izrael doświadczył takich mnóstwo a poza tym czas na zemstę jest kiepski. Ekipa Netanjahu boi się o Iran, Syrię i ewentualną wojnę na Północy (Nasrallah już im grozi), która byłaby też uderzeniem w jego instalacje gazowe na Morzu Śródziemnym. Do tego rozpada mu się koalicja rządowa a Oburzeni okupują mu centrum Tel Avivu. Najwyżej więc trochę na Iran pokrzyczy i wysadzi im coś w zamian.

Dużo ciekawsza jest sytuacja w Syrii. W zamachu w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego zginął m.in. gen. Turkmani, prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa. Celem rebeliantów był jednak sam Baszar Assad, zamiast którego na obrady przyszedł jego brat gen. Maher Assad (prawdopodobnie jest ranny). Bomby na sali były dwie - jedna w donicy z kwiatami, druga w pudle czekoladek. Razem 40 kg C-4. Na ulicach Damaszku ludzie świętowali, teraz jednak są przestraszeni co będzie dalej. Nasiliły się dezercje wśród żołnierzy reżimu. Wczoraj pojawiły się nawet informacje, że jeden z oddziałów z Damaszku zabrał ze sobą kilkadziesiąt czołgów. Baszar jest w Latakii, a Asmah ponoć odleciała do Moskwy.

Na koniec, dla rozluźnienia atmosfery przytoczę, co napisano o mnie i tym blogu na portalu o intrygującej acz nieco przechodzonej nazwie "Stop Syjonizmowi":  

  1. kumantosz
    16 Lipiec 2012 o 18:11 | #4
    Nie tyle anty-syrysja propaganda, co po prostu proizraelska a raczej prosyjonistyczna lub nawet profaszystowska. O Izraelu ani mru-mru, jakby taki twór w sąsiedztwie Syrii w ogóle nie istniał. Wojny, zamachy, masakry, masowa eksterminacja ludności, gwałty, tortury, islamski terroryzm – za tym wszystkim bliżej lub dalej, ale prawie zawsze stoi Izrael – ale o tym na tym blogu ani słówka. Autor podkłada się syjonistom, bo może po pijaku zapłodnił jakąś żydówkę i teraz nie ma wyjścia…









Jako profaszystowski propagandysta, który po pijaku zapłodnił Żydówkę, cieszę się ze słów uznania wypowiedzianych pod moim adresem, a jeszcze większą radochę wywołuje u mnie styl w jakim pisane są artykuły na tym portalu, a szczególnie teksty typu:

"1) Czy w Syrii istnieje opozycja względem rządzącej partii  Bass?
Tak. Opozycja istnieje przecież w każdym państwie na świecie. W tym konflikcie trzeba odróżnić  prawdziwą opozycję od  „opozycji” , która jest tworem imperialistów.  Obecnie w parlamencie zasiadają politycy opozycyjni, oraz jest kilku ministrów opozycyjnych w obecnym rządzie ."

środa, 18 lipca 2012

Syria: spektakularny zamach. Minister obrony zabity.



To jest wulkan, o którym mówiliśmy, że wybuchnie - głosi komunikat Wolnej Armii Syryjskiej. W zamachu bombowym przeprowadzonym w siedzibie Biura Bezpieczeństwa Narodowego w Damaszku zginął m.in. assadowski minister obrony gen. Daud Rajha (prawosławny obrządku greckiego), wiceminister obrony i zarazem szwagier prezydenta Assef Shawkat. Gen. Mohamed Ibrahim Shaar, minister spraw wewnętrznych jest w stanie krytycznym. To ludzie z najściślejszego, wewnętrznego kręgu Assada. Do zamachu przyznały się niezależnie od siebie Wolna Armia Syryjska (twierdzi, że w sali, w której odbywała się narada umieszczono ładunek wybuchowy) oraz grupa Liwa al-Islam (twierdzi, że wysadził się zamachowiec-samobójca, będący ochroniarzem wierchuszki syryjskiego reżimu). Assad ma powody, by obawiać się, że skończy jak Kaddafi (z którego ciałem libijscy rebelianci robili podobne dowcipasy, co Sasha Barron Cohen w filmie "Dyktator" z głową jamajskiego barona narkotykowego). Rebelianci są niezrównani jeśli chodzi o akcje specjalne. Gorzej im jednak idzie w otwartym polu. Po zdobyciu południowych dzielnic Damaszku (Operacja "Wulkan") i zarządzeniu ofensywy na stolicę oraz na Aleppo, myślą o wycofaniu się. Zbytnio się chyba pospieszyli z przejściem od fazy attrition do transition.

sobota, 14 lipca 2012

Jakub Jasiński - pierwszy polski "lustrator" (monarchiści będą wk...)




 "Nic"
 Wpis z pamiętnika Ludwika XIV z 14 lipca 1789 r.

 "Panie Veto przysięgę daj/ że będziesz kochał cały kraj/lecz jeśli będziesz kochał tylko ćwierć/ To naród skaże cię na śmierć"
"Karmaniola" (piosenka rewolucyjna)


"Swoje szlachectwo nabyłem pod Marengo"
   Napoleon Bonaparte


"My Węgrzy stawiliśmy czoła feudalizmowi w 1848 r. i komunizmowi w 1956 r. Historia pokazała, że mieliśmy rację"
  Viktor Orban

Rewolucja Francuska była w dużym stopniu bezsensowną tragikomedią, aktem głupiego wandalizmu i wielką rzezią, w której nawzajem wyrzynał się stan trzeci. To nie podlega dyskusji. Ale niosła ze sobą również pozytywne wartości: ideę suwerenności narodu, armię narodową i burzenie feudalnych barier dla rozwoju narodu. Dała też możliwość zrobienia kariery Napoleonowi Bonaparte - "Bogowi Wojny" i Wielkiemu Administratorowi, który wyprostował rewolucyjne błędy i wypaczenia tworząc imperium oparte na merytokracji (i właśnie z tego powodu zramolałe europejskie monarchie przez kilkanaście lat  były z nim w stanie wojny). Rewolucja Francuska przyniosła też dobry posiew w Polsce. Zachodnie nowinki złączyły się z naszą tradycją w czasie Sejmu Wielkiego, wojny w obronie Konstytucji Majowej oraz Powstania Kościuszkowskiego - milowych kamieni na drodze do powstania nowoczesnego narodu polskiego.



Przykładem połączenia zachodniej idei rewolucyjnej z polsko-litewską tradycją szlachecką jest postać gen. Jakuba Jasińskiego, wielkiego patrioty, świetnego dowódcy i zarazem zdolnego poety. Jasiński w jedną noc opanował Wilno a zrobił to tak sprawnie, że rosyjskim żołnierzom wydawało się, że jest Św. Jerzym (!). Następnie skazał na śmierć i powiesił wileńskich targowiczan. Przeprowadził kilka błyskotliwych operacji wojskowych przeciwko Rosjanom, ale na skutek intryg ugodowców został pozbawiony dowództwa nad wojskami wileńskimi. To przesądziło o upadku powstania na Litwie. Gen. Jasiński zginął broniąc Pragi i spoczywa na cmentarzu przy kościele Matki Boskiej Zwycięskiej na Kamionku. Był pierwszym polskim "lustratorem" i opowiadał się za surowym karaniem zdrajców pracujących dla Rosji. Tuż przed bitwą o Pragę planował zorganizować wielką rzeź mającą być swoistym pożegnalnym aktem Rzeczypospolitej. Zginąć miał król Stanisław "Kluchosław" August Poniatowski - długoletni rosyjski agent, zdrajca sabotujący dwie wojny z Rosją. Zabici zostaliby również ocaleli targowiczanie, ugodowcy oraz kilka tysięcy rosyjskich jeńców. I RP zeszłaby ze sceny dziejowej z wielkim hukiem.

Po egzekucji Ludwika XVI gen. Jasiński napisał wiersz:
"Król ścięty! ... dziw tak rzadki w kronikach ludzkości
Wart zapewne zdziwienia, wart wielkiej litości,
Lecz raczcie się zapytać własnego sumienia,
Czy wart jest w sercach sprawiać tak wielkie wzburzenia?
(...)
Oto niegodny sąsiad, co was świeżo zdradził,
Z urąganiem na chleb wasz wojska w kraj wprowadził,
A gdy wam wolność, honor, majątki odjęto -
Wy płaczecie, że króla o mil trzysta ścięto!
Polacy! nie nicujmy robót obcych/naszych rządów,
Zrzućmy dzikie wrażenia odwiecznych przesądów;
Wszyscy ludzie są równi: czy król, czy poddany -
Jak kto prawu zawinił, tak będzie karany.
(...)
Alboż te milijony ludzi niezliczone
Są dla kilku despotów igraszki stworzone?
Nie, ludzie! Czas się wybić z tej grubej podłości,
Chciejmy się lepiej poznać na naszej zacności!
Ludwik zginął, tak chciała krajowa ustawa,
Żałujmy go jako człeka, lecz szanujmy prawa.
Daj Boże, by ten przykład przez mocne wrażenia
Oszczędził nam potrzebę jego powtórzenia,
Lecz jeśli ich poprawić i ten nie jest zdolny -
Mówmy: niech zginą króle, a świat będzie wolny.




Ps. 
Ah! ça ira, ça ira, ça ira
les lemmings à la lanterne!
Ah! ça ira, ça ira, ça ira
les lemmings on les pendra!


Syria - korzenie operacji przeciw Assadowi




Korzenie operacji w Syrii tkwią w wojnie irackiej. Assadowska bezpieka destabilizowała wówczas Irak zbrojąc sunnickich terrorystów (pisałem o tym kilka lat temu w tekście "Syriana - wszystkie drogi prowadzą do Damaszku". Ci co go nie czytali niech rzucą okiem. Zrozumieją dlaczego popieram totalną anihilację alawickiego reżimu). Amerykanie nie mogli bezkarnie przyglądać się temu jak jakiś bliskowschodni watażka zabija ich żołnierzy a ponieważ mszczą się na zimno, dobrze przygotowali się do zemsty. Rok 2005 to gwałtowne ochłodzenie amerykańsko-syryjskich kontaktów dyplomatycznych a także początek finansowania przez Departament Stanu syryjskiej opozycji. Administracja Busha zdołała stworzyć wewnątrz i wokół Syrii antyassadowską sieć. Jeśli przyjrzymy się Narodowej Radzie Syryjskiej oraz innym organizacjom opozycyjnym - niemal zawsze znajdziemy powiązania z oficjelami administracji Busha, brytyjskim rządem lub francuskimi służbami specjalnymi DGSE (ładnie opisał to ostatnio Guardian). Zapewne w kreowaniu siatki przydały się również dane na temat syryjskiego Bractwa Muzułmańskiego, które assadowskie służby nieopatrznie przekazały Amerykanom w latach 2001-2003 (licząc, że CIA wsadzi wrogów reżimu do Guantanamo). Wystarczyło tylko rozpocząć operację destabilizacji Syrii - zróżnicowanego etnicznie i religijnie państwa pogrążonego w ciężkim kryzysie gospodarczym i do tego rządzonego w niezwykle represyjny sposób przez nielubianą przez resztę świata islamu sektę.

 Chętnych do wzięcia udziału w takiej operacji nie brakowało - wielu ludzi w służbach USA, Wielkiej Brytanii i Francji ma niewyrównane rachunki z Syryjczykami jeszcze z lat '80-tych. Podobnie Turcy, Saudowie, Jordańczycy, Libańczycy oraz Irakijczycy (Iracki premier al-Maliki, choć jest irańskim agentem, przymknął oczy na "turystyczne wyjazdy" sunnickich terrorystów do Syrii. Woli, by przebywali u sąsiada a poza tym odpłaca Damaszkowi za wspieranie sunnickich milicji). Doszła do tego wataha salafitów oraz innych ekstremistów chcących sobie po prostu postrzelać do "bezbożnych socjalistów", alawitów i chrześcijan (obecność al-Kaidy w Syrii jest mocno przeceniona i rozdmuchana propagandowo. Organizacja ta została w ostatnich latach mocno osłabiono. Prawdziwym problemem są małe, agresywne grupki odwołujące się do jej ideologii - fajny artykuł na ten temat dał ostatnio Daily Telegraph).

Maszyna raz wprawiona w ruch nie może już zostać zatrzymana. Bezmyślne represje przeciwko narodowi, które Assad podjął w reakcji na wybuch powstania tylko zradykalizowały społeczeństwo i sprawiły, że wewnątrz syryjskiej elity pojawiły się pęknięcia. Gen. Manaf Tlass i jego rodzina bardzo długo byli filarami reżimu. Opuścili go, gdy assadowskie wojska i bezpieka zaczęły mordować ludzi z ich rodzinnych stron - miasta Rastan. Tlass przez rok z narażeniem życia działał jako szpieg Wolnej Armii Syryjskiej w samym sercu reżimu. Zdecydował się na ucieczkę do Paryża, gdy odsunięto go od centrum decyzyjnego. Takich jak on jest wielu. Rebelianci kontrolują 60 proc. Syrii. Pętla wokół Assada się zaciska. Pytanie tylko kto ostatecznie za nią szarpnie i jak długo potrwa agonia syryjskiego dyktatora. Nie wiem jak nazwana została w CIA operacja przeciwko Syrii, ale myślę, że dobrą nazwą byłaby "Nemesis".

niedziela, 8 lipca 2012

Likwidacje uczestników operacji Samum




Zgon gen. Petelickiego nie jest pierwszym dziwnym zejściem z towarzysko-służbowego grona, w którym on się obracał. W latach 90-tych w tajemniczych wypadkach zginęło trzech agentów UOP biorących udział w operacji Samum. Każdy z nich 25 października (ponoć to jest rocznica tej akcji).
Oddajmy głos Leszkowi Szymowskiemu:

"Na trasie Bejrut – Damaszek ciężarówka staranowała samochód Jacka Bartosiaka. Zdarzyło się to 25 października 1996 r. Dokładnie dwa lata później w wypadku samochodowym w pobliżu Kairu zginął Andrzej Puszkarski. W 2002 r., również 25 października, śmierć poniósł Jerzy T. Jego ciało wyłowiono u wybrzeży Egiptu. Wszystkich trzech łączyło jedno: 25 października 1990 r. brali udział w tajnej operacji polskiego wywiadu, której celem było wywiezienie sześciu agentów CIA z Iraku.
Polski wywiad umożliwił wtedy Amerykanom również wywiezienie szczegółowych planów rozlokowania instalacji wojskowych w Iraku. Były one niezwykle istotne podczas rozpoczętej wiosną 1991 r. operacji „Pustynna burza" – wyzwolenia Kuwejtu spod irackiej okupacji. – Słyszałem o tym, że Saddam Husajn wyasygnował spore pieniądze na odnalezienie i wyeliminowanie osób, które brały udział w operacji polskiego wywiadu, bo było to zagranie mu na nosie – twierdzi jeden z żyjących uczestników akcji.

Przypadkowe wypadki
Pierwszy wypadek nie wzbudził specjalnych podejrzeń. Nie było żadnych świadków. To, że na pustej, nieoświetlonej drodze staranowano osobowy samochód, mogło być przypadkowe. Jacek Bartosiak, kapitan Urzędu Ochrony Państwa i szef rezydentury polskiego wywiadu w Syrii i Libanie, nie miał szans, by przeżyć. Wówczas nie dopatrzono się śladów wskazujących na zamach na jego życie. Sytuacja zmieniła się dwa lata później, gdy zginął Andrzej Puszkarski, który także był czynnym funkcjonariuszem wywiadu. „Allah nie dał mu przeżyć. Świadków wypadku nie było" – napisał policjant egipskiej drogówki. Pędzący samochód osobowy wypadł z jezdni i z ogromną prędkością uderzył w przydrożną barierkę. Staranował kilka słupków i zatrzymał się wbity do połowy w żelazne umocnienia. Egipscy ratownicy mogli tylko powiadomić polską ambasadę o śmiertelnym wypadku."


Moja teoria jest następująca: wszystkich trzech wystawiono irackim służbom. Kto ich wydał? A  która służba była ówcześnie mocno zaangażowana w sprzedaż broni na Bliski Wschód i przy tym była silnie zinfiltorwana przez Ruskich? Mała podpowiedź: pierwsza litera jej akronimu to "W", ostatnia to "I". 

***
Mała dygresja, dla rozluźnienia atmosfery: film "Essential killing" nie musi być taki głupi, jak to przedstawiają prawicowi recenzenci (zapewne podpuszczeni przez swoich opiekunów ze służb). Koncept w nim użyty to pomysł na dobrą sensację - i to nawet zbliżoną do realiów (Talib biegnący ośnieżonym mazurskim lasem niczym Stevek Seagall w "Na zabójczej ziemi" po lasach Alaski... Więzień uciekający z tajnego więzienia, niczym jakiś obcy ze Strefy 51. Zabrakło tylko motywu integracji taliba z miejscowymi, np. kibolami). Dobrym motywem mogłoby być również zabójstwo  wysokiej rangi oficera służb III RP przez taliba mszczącego się na nim za tajne więzienia.


Seryjny samobójca w Niemczech. 1968 r.





 Jeśli mówimy o  samobójstwach wysoko postawionych osób, warto przypomnieć ich serię z jesieni 1968 r. z RFN.  Jako pierwszy zastrzelił się 8 października 1968 r. admirał Hermann Luebke, szef logistyki w dowództwie SHAPE. Dzień później odebrał sobie życie Horst Wendland, wiceszef zachodnioniemieckiego wywiadu BND. Strzelił sobie w głowę w kwaterze głównej BND w Pullach. 14 października powiesił się Hans Schenke, z ministerstwa gospodarki RFN. Cztery dni później popełnił samobójstwo płk Johan Grimm z ministerstwa obrony RFN. 21 października wyłowiono z Renu, w okolicach Kolonii ciało Gerharda Boehma, urzędnika tego resortu. Co ich łączyło? Wszyscy zostali zidentyfikowani jako szpiedzy Bloku Wschodniego przez zbiegłego na Zachód majora czechosłowackiej bezpieki Ladislava Bittmana. Możemy mówić o Niemcach co chcemy, ale trzeba im przyznać, że jak znajdują się w sytuacji bez wyjścia, mają siłę, by strzelić sobie w łeb.

(Źródło: Nigel West "The Circus. MI5 Operations 1945-1972").

Jako dygresję można podać ciekawy przypadek z drugiej strony Renu. Po tym jak na początku lat '60-tych płk Anatolij Golicyn ujawnił istnienie sowieckiej siatki "Sapphire" wewnątrz francuskiego wywiadu SDECE, wiceszef SDECE "popełnił samobójstwo" wyskakując z okna w swoim biurze.

sobota, 7 lipca 2012

Gen. Tlass opuszcza Assada


Gen. Manas Tlass, dowódca 150 Brygady Gwardii Republikańskiej, zbiegł do Paryża gdzie dołączył do swojego ojca długoletniego assadowskiego ministra obrony gen. Mustafy Tlassa (przyjaciela gen. Hafeza Assada, autora słów: "Arafat to syn 10 tys. psów i k...w"). Ze względu na rodzinne powiązania to jak dotąd najważniejszy syryjski wojskowy, który porzucił reżim. Druzyjska rodzina Tlassów (część mediów nazywa ją sunnicką, Patrick Seale, autor monumentalnej biografii "Assad" wyraźnie pisał jednak o Tlassach jako o Druzach, więc tej wersji się trzymam) od lat była podporą reżimu. Teraz jednak opuszcza tonący okręt - wraz z wieloma oficerami i generałami sunnickiego pochodzenia, którym nie podoba się, że Assad wprowadził do kadry dowódczej zbyt wielu ślepo mu oddanych oficerów "z awansu społecznego" - nie mających umiejętności wojskowych, a przy tym zachowujących się wobec starej kadry bardzo arogancko. Assadowska armia straciła w ciągu trwającego od ponad roku powstania ponoć 8,8 tys. zabitych, ponad 21 tys. rannych oraz około 600 czołgów i bwp zniszczonych lub uszkodzonych. To jej najpoważniejsze straty od wojny Yom Kippur. (Biorąc pod uwagę, że potwierdzono jak dotąd śmierć 16 tys. i zaginięcie 65 tys. cywilów i powstańców - straty armii syryjskiej wydają się dosyć duże i trzeba patrzeć na nie nieco sceptycznie). 

środa, 4 lipca 2012

Arafat otruty polonem? Raczej nie!



Według doniesień Al-Jazeery, szwajcarski Institut de Radiophysique (realizujący zlecenie badawcze palestyńskich władz) odkrył na rzeczach osobistych Arafata ślady polonu 210. To ma wskazywać, że palestyński przywódca został otruty. Nie rozwiewa to jednak wielu wątpliwości: choroba Arafata na pierwszy rzut oka nie przypominała choroby Litwinienki. Po drugie: polon 210 ma okres rozpadu połowicznego wynoszący 138 dni - Arafat zmarł w 2004 r. Nie miało więc prawa być cząstek tej substancji na jego rzeczach 8 lat później (chyba, że ktoś je teraz  tam umieścił).
Kto mógłby dokonać ewentualnego zamachu? Arafat był agentem KGB i zarazem źródłem osobowym CIA. To właśnie dlatego Amerykanie nakazali Izraelowi, by nic nie robił Arafatowi. Izrael przez 30 lat wypełniał to żądanie - choć miał wiele okazji, by zlikwidować Arafata. Sam zresztą do zabijania szefa OWP bardzo się nie palił. Andrzej Kiełczyński, szpieg CIA w Likudzie, wspominał jak 1982 r. obserwował przez lornetkę karabinu snajperskiego ewakuację Arafata w bejruckim porcie. To samo robiło kilkuset innych izraelskich żołnierzy i oficerów - Arafat był w zasięgu ich strzału. I nikt nie myślał, by go zabijać, gdyż jak tłumaczy Kiełczyński władze Izraela obawiały się, że po śmierci Arafat zostanie zastąpiony przez kogoś gorszego. W czasie drugiej Intifady izraelskie wojska ograniczyły się do zamknięcia Arafata w areszcie domowym. Poza tym zbytnio go nie niepokoiły. Nawet nie zrobiono użytku z kompromitujących dokumentów o jego związkach z wrogami USA i przekrętach finansowych. Najbardziej prawdopodobną teorią jest więc to, że zmarł na AIDS, którym zaraził się od jednego ze swoich kochanków. Dr. Ashraf al-Kurdi, jego osobisty lekarz, potwierdził kilka lat temu, że palestyński przywódca miał AIDS. (Upiera się jednak, że został nim zarażony przez izraelskie służby.) Liczne źródła - w tym świadectwo gen. Iona Mihaia Pacepy wskazują jednak, że Arafat był biseksualistą

Nuklearne zbrojenia Saudów




Iran zagroził Turcji, że w razie inwazji na Syrię dokona odwetu przeciwko tureckim celom. Jak już wspominałem: Turcja nie chce sama iść na wojnę przeciwko Assadowi i czeka na decyzję Obamy. On jednak wciąż się bawi w dyplomację i wzmacnia siły w regionie, na wypadek gdyby Irańczykom coś głupiego przyszło do głów w związku z Ormuzem. Saudowie myślą jednak perspektywicznie i się zbroją. Nuklearnie. Kupują od Chińczyków rakiety zdolne do przenoszenia głowic jądrowych (Chińczycy są dla Saudów ekstremalnie mili, bo chcą ich zjednać i wykorzystać później w wojnie gospodarczej przeciwko USA). Same głowice mogą otrzymać od Pakistanu.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Samobójstwo (?) gen. Wieniawy-Długoszowskiego - 70-ta rocznica

W związku z częstymi w ostatnich latach dziwnymi zgonami generałów, warto przypomnieć dziwną samobójczą (?) śmierć sprzed 70 lat - zgon gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, adiutanta Marszałka, nominowanego w 1939 r. na prezydenta RP (warto wspomnieć, że w jego nowojorskim pogrzebie brał udział gen. Patton). To jedna z naszych niewyjaśnionych, mrocznych tajemnic wojennych.



Dariusz Baliszewski

Ostatni skok pierwszego ułana


Dlaczego zabił się Wieniawa-Długoszowski? Mogło być tuż po godzinie dziewiątej, gdy nowojorski taksówkarz czekający 1 lipca 1942 r. na klienta przy Riverside Drive, zatrzymał wzrok na tarasie piętra domu naprzeciwko. Jakiś mężczyzna w pidżamie zbliżył się do barierki. Przez chwilę patrzył w niebo, potem z trudem ukląkł na gzymsie. Przeżegnał się powoli. - Uważaj, człowieku, co robisz - powiedział bezwiednie taksówkarz. To było przecież piąte piętro, lecz mężczyzna jakby nie zdawał sobie z tego sprawy. Stwarzał wrażenie nieobecnego, pogrążonego wmodlitwie. Pochylił się i całą, skuloną sylwetką nagle spadł. Taksówkarz pytany potem setki razy przez policję i FBI, czy to było samobójstwo, nie umiał powiedzieć nic innego: - Nie, on nie skoczył. On po prostu spadł. Tak jakby nie żył już tam, na górze.

PRZYJACIEL KRÓLÓW I POETÓW
Nazajutrz to pytanie o prawdziwy charakter śmierci gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego pojawiło się na łamach prasy niemal na całym świecie. Zginął człowiek, którego legenda daleko wybiegała poza polskie polityczne opłotki. Adiutant i przyjaciel marszałka Piłsudskiego, jego powierniki oficer do zleceń w najtrudniejszych misjach dyplomatycznych. Ambasador Polski przy Kwirynale, człowiek desygnowany przez Mościckiego na funkcję prezydenta RP na uchodźstwie, a formalnie rzecz biorąc - kilkudniowy prezydent RP. Przyjaciel królów, ministrów i poetów w całej Europie. Jedna z najciekawszych i najpopularniejszych postaci II Rzeczypospolitej. Nikt nie rozumiał, co się stało. Przyjęto najbezpieczniejszą formułę, pisząc, że zmarł nagle. Prasa polska dodawała, że wypadł z okna mieszkania w Nowym Jorku i że został mianowany posłem na Kubie, gdzie wkrótce miał objąć placówkę.

"Generał Wieniawa-Długoszowski popełnił samobójstwo - depeszował 2lipca 1942 r. do prezydenta Władysława Raczkiewicza konsul generalny w Nowym Jorku Sylwin Strakacz. - Rozmawiałem z nim telefonicznie na 15 minut przed śmiercią, komunikując mu telegram MSZ w sprawie przydziału samochodu dla poselstwa w Hawanie". Według tej depeszy, w kieszeni pidżamy zmarłego policja znalazła kartkę następującej treści: "Myśli plączą mi się w głowie i łazmią jak zapałki lub słoma. Nie mogę spamiętać najprostszych nazw miejscowości, nazwisk ludzi oraz proste wypadki z mego życia. Nie czuję się w tych warunkach na siłach reprezentować Rząd, gdyż miast pożytku, mógłbym szkodzić sprawie. Zdaję sobie sprawę, że popełniam zbrodnię wobec żony i córki, zostawiając je na pastwę losu i obojętnych ludzi. Proszę Boga o opiekę nad nimi. Boże, zbaw Polskę. B.".

LISTA ZNAKÓW ZAPYTANIA
Ta notatka - jak depeszował Strakacz - został a dołączona do protokołu policyjnego. "Zna ją oprócz żony i córki tylko kilka osób związanych tajemnicą. Dostałem zapewnienie, że treść notatki nie będzie opublikowana". Według ludzi nieżyczliwych Wieniawie, w jego samobójczej śmierci nie było nic zastanawiającego. "Był chory, tracił pamięć, starzał się - zanotował w swym londyńskim dzienniku Karol Estreicher. - Wszystkie dawne grzechy i pijatyki, i hulanki wydały owoce na starość. Skoczył oknem. Umarł, jak żył - nieodpowiedzialnie". To wyjaśnienie nie wszystkim trafiało do przekonania. Historycy, analizując już po wojnie dramatyczny list Wieniawy, nie mogli zrozumieć, co miał on na myśli, pisząc o reprezentowaniu rządu. Każdy dyplomata reprezentuje nie rząd, lecz kraj - a Wieniawa doskonale o tym wiedział. Dlaczego - pytano - skoro nie czuł się na siłach objąć placówkę w Hawanie, po prostu nie złożył dymisji? Dlaczego z tego powodu ktokolwiek miałby odbierać sobie życie? Największe wątpliwości budziła jednak forma listu: częściowo został napisany piórem na świstku papieru, lecz ostatnie słowa "Boże, zbaw Polskę" dopisano ołówkiem. To byłby niezwykle rzadki wypadek pisania listu samobójczego "na raty". Podobnie jak złożenie podpisu jedną literą "B.", choć nigdy w tej formie nie sygnował żadnego dokumentu. Nie rozumiano wielu spraw. Nie rozumiano, jak mógł tak ważny list zaginąć po wojnie w policyjnych archiwach, uniemożliwiając tym samym weryfikację czy choćby analizę grafologiczną.

KAWALERZYSTA DYPLOMATA
Nie rozumiano też, jak to możliwe, by człowiek, u którego nie można było zaobserwować żadnych symptomów depresji czy zdenerwowania, a według świadectwa żony i córki, witający je rano w znakomitym nastroju, prowadzący rozmowy telefoniczne o nowej pracy w służbie dla ukochanego państwa wyszedł na taras i rzucił się na bruk. I - co najdziwniejsze dla tych, którzy go znali - miałby to uczynić w pidżamie? On, pierwszy ułan Rzeczypospolitej, uosabiający legendę polskiego munduru, on, Wieniawa, który niegdyś wyobrażając sobie swoją śmierć, pisał: "A potem mnie wysoko złożą na lawecie Za trumną stanie biedny sierota mój koń I wy mnie szwoleżerzy do grobu zniesiecie A piechota w paradzie sprezentuje broń". On miałby iść na śmierć w pidżamie? Wieniawa-Długoszowski znalazł się w Nowym Jorku 16 lipca 1940 r. Dwa miesiące wcześniej w związku z przystąpieniem Włoch do wojny opuścił placówkę w Rzymie. Historia nie ma dość słów uznania dla jego zasług w tym okresie. Okazał się znakomitym dyplomatą, a jego rola w ewakuacji tysięcy polskich żołnierzy z obozów internowania w Rumunii i na Węgrzech do Francji zapisuje jeden z najważniejszych rozdziałów jego służby państwowej.

Czytaj dalej

niedziela, 1 lipca 2012

Brukselska impresja


Drobna impresja z wizyty w Brukseli. Ta rzeźba stoi przed biurami Parlamentu Europejskiego. Nasuwa dosyć oczywiste skojarzenia: "Robotnik i kołchoźnica". Zwrócono mi jednak uwagę, że w podobnym stylu rzeźbiono również w przedwojennej Polsce. To po prostu styl imperialny i rzeźba godna struktury międzynarodowej (bo przecież nie państwa...) o imperialnych ambicjach. Jak bardzo imperialnie przedstawia się Bruksela? Samo miasto nie za bardzo - jest to przecież miasto ciasnych uliczek, stolica małego kraju, urokliwa, zachodnioeuropejska miejscowość kupiecka. Jest tam jednak mini-dzielnica unijna, która ma imperialny wygląd. Potężne gmachy Komisji Europejskiej i PE ładnie się przy tym komponują tkankę miejską Brukseli. Architektura odzwierciedla więc obecną naturę Unii Europejskiej: wielka struktura o dużych ambicjach, wyrastająca jednak z państw narodowych, których nie daje rady zdominować. Imperium in statu nascendi lub Imperium, które nie ma szans na rozwój i dusi się w ciasnych uliczkach Brukseli. Belgijska stolica jest zaś miastem mocno wielokulturowym i międzynarodowym - sprawia wrażenie, jakby niewielu żyło tam rdzennych mieszkańców. Można tam jednak spotkać "rdzenne" Belgijki, które wyglądają tak, że człowiek żałuje, że nie wyzwalał tych terenów w 1944 r. :)

Icchak Szamir (1915-2012)


Zmarł Icchak Szamir, premier Izraela w latach 1983-84 oraz 1986-1992, wcześniej m.in. minister spraw zagranicznych, wysokiej rangi funkcjonariusz Mosadu i jeden z przywódców radykalnie nacjonalistycznej podziemnej organizacji Lehi (zwanej również Grupą Sterna). Brał udział w zamachu na Lorda Moyne w 1944 r.  Był silnym, prawicowym przywódcą, którego rządy wywołują kontrowersje. W 1991 r. zdecydował by nie odpowiadać na iracką prowokację - Scudy spadające na Izrael i tym samym uratował antysaddamowską koalicję. Wkrótce potem, pod naciskiem Waszyngtonu zgodził się wziąć udział w konferencji pokojowej w Madrycie (G.H.W. Bush zaszantażował go wstrzymaniem pomocy wojskowej dla Izraela, jeśli nie zgodzi się na autonomię palestyńską. Szamir nazwał to zdarzenie "AmBush". Według byłego agenta Mossadu Victora Ostrovsky'ego próbował po tym ratować się przygotowując zamach na Busha Sr. Amerykańska agentura doprowadziła jednak do upadku jego rządu i zwycięstwa Partii Pracy w wyborach ). Szamir sprzeciwiał się porozumieniom pokojowym z Oslo argumentując, że Arafat ich nie zamierza dotrzymywać. Od 15 lat był już na politycznej emeryturze - dogorywał na Alzheimera (co za zbieg okoliczności - Reagan, Thatcher...). Polacy kojarzą tego polityka z niesławnym cytatem o "polskim antysemityzmie wyssanym z mlekiem matki". Szamir później za niego przeprosił i przyznał, że ukształtowała go polska kultura. Szczególnie dobrze wspominał "Wiadomości Literackie".